- Opowiadanie: Tenuv - Jasność

Jasność

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Jasność

 

Wioska Enlib, w południowym Królestwie Erned. Niska, blondwłosa dziewczynka o zielonych oczach bawi się z psem, wielkim, czarnym kundlem o wyglądzie bestii, któremu przeczy jego charakter. Jak to powiedziała Jenda, jego mała pani: „Bez pieszczot i zabawy by nie przeżył”. Właściwie, to nie była już mała – miała jedenaście lat, to już poważny wiek. Czytała całkiem poważne książki, nieraz rozmawiała z dorosłymi, jak równy z równym. No i mogła sama biegać po okolicy – nie tej najdalszej, ale całkiem dalekiej. Chłopcy w jej wieku nieraz jej zazdrościli, bo ich rodzice im na to nie pozwalali. Tyle, że ona była rozsądna, nie robiła głupot, jak oni. Jej ojciec jej ufał, więc specjalnie nie mówił jej, co może, a czego nie może. Właściwie, przybrany ojciec – znalazł bowiem podczas jednej z podróży porzucone niemowlę o lekko odstających uszach i dziwnych oczach z pionowymi źrenicami, przypominającymi kocie.

 

– Deni! – podniosła z ziemi patyk i rzuciła go – Neder! – po ernedsku oznaczało to „łap i przynieś”. Czyli tamtejszy „aport” – Deni, co się dzieje? – zobaczyła, że pies węszy, zaniepokojony. Dotknęła go obiema rękoma i zgłębiła się w jego umysł. Zapach krwi, potu, koni, niemytych ciał… Do tego tętent koni. Całkiem wyraźny, mimo odległości, słyszany bowiem uszami psa. Czuła jego niepokój i strach.

 

– Żołnierze! – puściła Deniego – Rodeńczycy! – pobiegła do karczmy, za nią przyjaciel, nie chcąc jej zostawić w niebezpieczeństwie. Otworzyła drzwi i stanęła, zdyszana, w drzwiach – Ludzie! – krzyknęła całkiem mocnym, jak na dziewczynkę, głosem – Rodeńczycy jadą!

 

Nie wszyscy ją usłyszeli z powodu gwaru i muzyki, ale ci, do których dotarła wieść, przekazali ją pozostałym. Nadchodzą Posłańcy Rodenu, budząca grozę samodzielna jednostka wojskowa. Jej dowódca podlegał jedynie królowi sąsiedniego Mertun, któremu sianie zniszczenia w od dawna wrogim Erned było na rękę. Tutaj nazywano ich też często Posłańcami Śmierci.

 

Rozległ się tumlut, mężczyźni rozbiegli się w poszukiwaniu jakiejkolwiek broni, podobnie, jak kobiety – bowiem tutejsze niewiasty walczyły równie dobrze, jak mężczyźni. Mimo tego, z tym przeciwnikiem nie mieli szans. Żeby wygrani, potrzebne by było szczęście, tak niewiarygodne, że aż niemożliwe. Nie mieli jednak wyboru – z Posłańcami Rodenu się nie negocjowało. Chcieli tylko krwi i przerażenia przeciwników. Jedynym, co wieśniacy mogli zachować, był honor Enlibczyków. Ucieczka nie wchodziła w grę – najdalej milę na zachód, południe i północ było już Mertun. Równie dobrze mogliby sami poderżnąć sobie gardła.

 

– Jenda – wysoki, szczupły brunet zatrzymał się przy niej. Na twarzy Deina, jej ojca, widziała strach – Zostań tutaj ze starszymi i dziećmi.

 

Gdy wszyscy zdolni do walki wyszli, zamknięto karczmę na skobel. Było tam wystarczająco dużo pożywienia, żeby chroniący się w niej ludzie przetrwali przynajmniej tydzień.

* * *

Stali przy zachodniej granicy wioski, czekając. Dobiegł ich tętent koni i brzęk zbroi, po chwili ujrzeli jadących konno żołnierzy w czarnych zbrojach z hełmami, ozdobionymi czarnymi piórami. Na piersi mieli inkrustowane złotem godło jednostki – szponiastą nogę orła, zaciskającą się na wężu. Dwustu pięćdziesięciu wojowników, chronionych zbrojami i uzbrojonych w najlepszą broń, przeciwko niespełna pięćdziesięciu wieśniakom, dzierżącym cepy, widły i kosy. Olbrzym przeciwko karłowi.

 

Rycerze wydali z siebie gardłowy, ochrypły krzyk i przyspieszyli do galopu. Starli się z chłopami, przedostając się bez większych trudności. Zostawili po sobie trupy, stratowane końskimi kopytami. Wszystko to trwało kilka chwil. Enlibczycy odeszli z honorem.

 

 

* * *

Siedziała przy stoliku, obserwując ludzi. Czuła, że panika odbiera jej rozum, ale starała się temu opierać, panować nad sobą. Jej ojciec… Zawsze był silny, na pewno przeżył. Tych wieśniaków nie było tak łatwo pokonać… – poczuła, że coś mokrego spływa jej po policzku.

 

– Jenda – siedząca obok Rime przytuliła ją. Ta lekko pulchna, lecz ładna i kobieca, rudowłosa dziewczyna nie poszła z innymi kobietami, bowiem nie mogła sprawnie chodzić po tym, jak spadła nieszczęśliwie z konia. Gdy dowiedziano się o ataku, jeden z chłopów pomógł jej przejść z jej chaty do karczmy. Była zawsze radosna, potrafiła się cieszyć najdrobniejszymi rzeczami. Dziewczynka zawsze lubiła do niej przychodzić i jej słuchać. Wśród ogólnej rozpaczy i paniki była dla Jendy promieniem słońca – Moja mała…

 

Dziewczynka wybuchnęła płaczem, mocząc koszulę Rime łzami. Szlochała, a dziewczyna tuliła ją do siebie. Inne dzieci miały babcie, dziadków, siebie nawzajem… Jenda miała tylko ojca. Nie bawiła się z rówieśnikami – zawsze się jej bali, tych dziwnych oczu. I tego, że wyczuwała ich emocje. Ojciec kiedyś jej powiedział: „Ludzie boją się tych, którzy widzą ich lęki i emocje. Boją się, że jest w nich samych coś, czego nie znają i, że ktoś to może odkryć.”

* * *

Po kilku uderzeniach toporem skobel puścił. Jeden z żołnierzy otworzył bramę, reszta wdarła się do karczmy. Rozległy się krzyki i jęki, wywleczono Rime na dwór. Jeden z żołnierzy chwycił Jendę i, nie zwracając żadnej uwagi na jej opór, wyniósł ja na tyły karczmy. Tam puścił ją i zdjął hełm. Zobaczyła twarz, poznaczoną bliznami i zarośniętą. Jego włosy były ognistorude, a oczy jasnoniebieskie.

 

– Ile lat? – spytał łamanym enlibskim.

 

– Jedenaście – spojrzała na niego, przerażona.

 

– Taka młoda… – spojrzał na nią pożądliwie – Ale już piękna.

 

Nie! – przebiegło jej przez głowę – Bogowie, nie! Tylko nie to… – poczuła, jak serce jej wali, jakby miało wyskoczyć z piersi. Co robić, dokąd uciec… Czuła rosnącą panikę, traciła zmysły…

 

– Da siebie, puszczę. Nie… wrócimy tam. Wybór?

 

Nagle poczuła, jak przejaśnia się jej w głowie. Nie było już strachu, nie było rozpaczy… Tylko niesamowita jasność. Spojrzała mu w oczy.

 

– To szybko – zaczął zdejmować zbroję – Na co czeka?

 

Nagle zadrżał. Jego oddech stał się płytki i szybki. Chciał oderwać wzrok od oczu dziewczynki, ale poczuł, że nie może się ruszyć – Co ty… – powiedział z przerażeniem – Nie…. Tylko nie to!

 

Wiedziała. Czuła jego duszę, widziała wspomnienia. Ból, strach chłopca, zostawionego samemu sobie… Drwiny i paskudne dowcipy w szkole rycerskiej… Być kimś, być silnym…

 

– Wyjdź z mojej głowy! – wrzasnął rozdzierająco – Nie!!! To… Chciałem zapomnieć! – upadł na kolana, trzymając się za głowę i szlochając – Błagam… Nie! – ból i strach przygważdżały go do ziemi, nie miał siły się ruszyć.

 

Jenda nie czuła nic. Wszystko szło łatwo. Podeszła do niego i wyciągnęła sztylet z pochwy. Mężczyzna leżał na plecach, bezbronny wobec jedenastoletniej dziewczynki, sparaliżowany bólem i strachem, przeżywający na nowo porzucenie, strach, drwiny, słabość… Jednym ruchem wbiła klingę w jego gardło i wyciągnęła. Spojrzała na charczącego i wijącego się żołnierza, na krew, ściekającą po ostrzu… Nic. Ani strachu, ani rozpaczy, ani bólu… Nie czuła nic.

 

Sięgnęła umysłem pozostałych rycerzy. Czuła ich lęki, strach, ból, frustracje, to, co kryli nawet przed sobą… Ugięli się, niczym źdźbła trawy pod naporem jej umysłu. Gdy wyszła zza karczmy, leżeli, każdy nieruchomy i skulony w kłębek.

* * *

Siedziała w karczmie, zjadając zimnego już kurczaka. Dookoła leżały trupy wieśniaków i Rodeńczyków. To było takie łatwe… żadnego strachu, poczucia, że zabija kogoś… Wystarczyło wbić sztylet w szczelinę hełmu i po sprawie. Zajęło jej to dużo czasu, ale miała go pod dostatkiem.

 

Kurczak, mimo, że był zimny, smakował doskonale.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem i teraz się zbieram do kupy...;) Straszne, ale realistyczne, mimo "tych całych nadprzyrodzonych". Ile może znieść dziecko... I ta końcówka z kurczakiem. Tu trupy, zabiła ich wszystkich... A ona tak sobie je kurczaka. Człowieku, boję się wnikać w Twój umysł;)

Załatwiła w ten sposób tysiąc ludzi? Chyba grzecznie w kolejce stali... Dziwne. 

Cała reszta to, jak dla mnie, klasyka, Tekst (po usunięciu / uwiarygodnieniu wymienionej na wstępie "dziwności") nadaje się na pilota cyklu opowiadań.

Tłumlut? Wydaje mi się, że tumult raczej:)
Poprzednicy powiedzieli, a ja potwierdzam ich opinie. Poszedłeś, Autorze, w stronę klasyki, i nie wyszło źle. Są błędy interpunkcyjne (kropka po cytacie jest zawsze po cudzysłowiu, np. "Pół wieku poezji brzmi lepiej, niż pięćdziesiąt lat". Nie: "pół (...)  lat." ani "pół (...) lat.". a ten błąd się cały czas powtarza). Co do fabuły, to rozumiem, że najpierw wieśniacy pozabijali dużą część konnicy, a dziewczynka podobijała resztę, czy zabiła cały pułk wojska? W to ciężko uwierzyć...
I trochę za krótkie, jak na całość. Jest tylko opis rzezi.

Pozdrawiam.

    Sprawnie napisane.

Masz błędy w zapisie dialogów, Kolego. Chyba jeszcze zdążysz poprawić. :)

Dla mnie, to po prostu pseudomroczność. Niby szaleństwo itd., ale czegoś tu brakuje. Szczerze, nie ruszyło mnie to, a nawet chwilami rozśmieszyło, a chyba nie to miałeś na celu, Tenuv. Fantasy to chyba nie do końca Twój gatunek, może zabierz się za coś innego.

Jeśli nie zauważyliście, to tego pierwszego jakby sparaliżowała (w domyśle - mogła podobnie postąpić  z pozostałymi, to tylko kwestia czasu). Incognito96, Autor tego tekstu napisał przecież, że przebicie się przez wieśniaków było dla żołnierzy jak kiwnięcie palcem, trwało to ledwie chwilę. Czyngis-chan, ja się o Ciebie boję, jeżeli to Cię rozśmieszyło....

Ogólnie, dla mnie, niezły tekst, coś w stylu dark fantasy.

Taka siła umysłu aż przeraża, swoją drogą.

Wedrowiec, widać, żeś niedoświadczony... Cóż, ja mam swoje zdanie i mnie nudzi już taki styl. Omroczyłem się dostatecznie. W ogóle nie wiem, co się wam w tym podoba.

Widzisz, Czyngis, nie zawsze doświadczenie decyduje o mądrości:) A już zwłaszcza o gibkości umysłu;) Jak też o stopniu nadęcia własnym ego. Jak widać, dla Ciebie cała Sieć byłaby zbyt mała.

Dzięki za wsparcie, Wedrowiec:) To miłe, że się spodobało:)

AdamKB - dzięki za konstruktywne uwagi:)Postaram się to zmienić:)

To może być całkiem niezłe opowiadanie, ale po poprawkach i dopracowaniu. Tekst wymaga, moim zdaniem, sporego remontu – powinieneś zwalczyć nadmiar zaimków i powtórzenia, przedstawić cała historię na jakimś tle, by była barwniejsza, by działo się coś jeszcze poza samą masakrą. Życzę powodzenia.  

 

…miała jedenaście lat, to już poważny wiek. Czytała całkiem poważne książki… – Powtórzenie.

 

Jej ojciec jej ufał, więc specjalnie nie mówił jej, co może, a czego nie może. – Trzy razy jej w jednym zdaniu!

 

Rozległ się tumlut – Miałeś zapewne na myśli tumult.

 

Żeby wygrani, potrzebne by było szczęście… – Pewnie miało być: Żeby wygrali… Choć uważam, że właściwsze byłoby słowo zwyciężyli, przecież nie sposobili się do meczu, tylko do walki.

 

Na twarzy Deina, jej ojca, widziała strach…Na twarzy Deina, swojego ojca, widziała strach

 

Gdy wszyscy zdolni do walki wyszli, zamknięto karczmę na skobel. – Karczma zamknięta na skobel była nie do zdobycia, jak rozumiem. ;-)

 

Było tam wystarczająco dużo pożywienia, żeby chroniący się w niej ludzie przetrwali przynajmniej tydzień. – A siedząc w zamkniętej karczmie, potrzeby fizjologiczne załatwiali w zbudowanych specjalnie na taką okoliczność, czystych i przestronnych toaletach. ;-)  

 

…pomógł jej przejść z jej chaty do karczmy. – Powtórzenie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Skończyłeś na rozdrożu drogi Autorze. Tekst daje nadzieję na dobrą kontynuację. Jako osobna całość za szybko się kończy. Np: zastanawia mnie, dla czego taka wieś tkwiła w miejscu, gdzie: "najdalej milę na zachód, południe i północ było już Mertun". Raczej nikt normalny nie mieszkałby w takiej lokalizacji.

Szczerze powiedziawszy nie jestem fanem takiego stylu. Jak na moje oko dużo tu niedociągnięć, powtórzeń, a większość informacji podana jest jakby na siłę. Pomysł również do mnie nie przemawia. Jest trochę niewiarygodny i - jeśli ma być dobry - wymaga dopracowania. 

Tyle z mojej strony.

Widocznie w karczmie przed masakrą doposarzyła się w Toy-toya. Jak dla mnie opowieść słaba, widzę domieszkę wzorowania się na Trudy Canavan sagi Czarnego Maga, trochę sapskowskiego jeśli chodzi o rźeż kilkudziesieci żołnierzy jakby Gerld z Rivi pomylił ją z Ciri. Para-nienormalne moce z science-fiction pacz Diuna. Fantasy to przeszłość, łącznik wielogatunkowy przyszłość.

znaczy się Gerald

Homarze - Mertun mogło podbić tę okolicę całkiem niedawno:) Co do komentarza regulatorów - w porządku, macie rację:) Ale dyskutowałbym w przedostatniej kwestii:) Do przeżycia potrzebne jest jedzenie. Co do kwestii załatwiania się - w takiej sytuacji schodzi ona na dalszy plan. Bez możliwości wyjścia do WC przeżyjesz, bez jedzenia nie. Nie ma co wygodzić, gdy idzie o życie.

EstelNad - ja się na nikim nie wzoruję:) To, że mój styl może być chwilami podobny np. do Sapkowskiego, wynika zapewne z podobnego spostrzegania rzeczywistości i sposobu myślenia. A co do Jendy mam jeszcze plany - na pewno nie rodem z Trylogii Czarnego Maga /której nie czytałem:)/ ani z Wiedźmina. Może zginie, może odzyska uczucia, może zostanie taka, jaka się stała, a może nauczy się doskonale udawać uczucia - na razie ja sam tego nie wiem:) Może jeszcze coś innego, zobaczę:) I kto powiedział, że to musi być tylko fantasy?:) 

Hm, przeczytałam i fabuła bardzo mi się podobała.

Brakuje mi jedynie opisów miejsc i trochę żywszego opisu morderstw, ale da się przeżyc ;)

Trochę błędów się pojawiło interpunkcyjnych np. przed "jak" w porównaniach nie powinno się stawiac przecinków, ale to też do poprawienia bez większego wysiłku.

Pozdrawiam serdecznie ;)

Powiadasz, że zemsta najlepiej smakuje na zimno? ;-)

Ciekawa bohaterka, aż się prosi o dopisanie jej jakiejś przyszłości. Młoda jeszcze…

Podoba mi się idea, że cała jednostka słono zapłaciła za chęć gwałtu. Raz się nacięli i dziewczynki okazały się nie takie bezbronne. Ale się potem wywiadowcy musieli dziwić… ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka