- Opowiadanie: MarcinKasica - PAN BÓG NIERYCHLIWY (tylko dla dorosłych)

PAN BÓG NIERYCHLIWY (tylko dla dorosłych)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

PAN BÓG NIERYCHLIWY (tylko dla dorosłych)

 

1.

 

„Chciałbym zaprezentować Pani sympatyczną grę towarzyską na długie zimowe wieczory.

 

Gra jest przeznaczona dla dwóch osób. Co ciekawe, zabawa nie wymaga żadnych, specjalnych rekwizytów.

Zasady: Gasimy światło w pokoju i siadamy, albo kładziemy się jak najbliżej drugiego gracza.

Jedna z osób wciela się w postać niewidomego kloszarda, który po omacku, używając wszystkich, pozostałych zmysłów wyrusza w podróż po mieście.

Druga osoba wciela się w Paryż.”

 

Młody baron Urlich Maria von Winner-Kreutz skończył pisać, posypał list talkiem, by osuszyć atrament i zwinął kartkę w mały rulonik. Zwitek papieru umieścił w specjalnej, srebrnej tulejce. Otworzył okno. Podmuch wiatru wdarł się do pokoju i zgasił płomień naftowej lampy. Młodzieniec zagwizdał. Po kilku sekundach na parapecie wylądował gołąb, nakrapiany pocztowiec z seledynową obwódką wokół szyi. Baron przymocował list do jego prawej nóżki i podrapał go po dzielnie wypiętej piersi. Ptak zagruchał i wzbił się do lotu. Winner-Kreutz obserwował przez chwilę jak szybuje nad dachami kamienic, na tle jasnej tarczy księżyca. Była pełnia.

 

 

 

2.

 

Gołąb zbliżał się do mostu Schissenbauma. Obniżył lot i z gracją przeleciał pod kolejowym wiaduktem. Dużym łukiem ominął komin fabryki Rittena i frunął nad dzielnicą nazywaną przez mieszkańców Zaułkiem Nędzy. Jeszcze kilka kwadratów kamienic i uda mu się dotrzeć do celu.

 

Z wysokości kilkuset metrów biedna część miasta wyglądała zupełnie inaczej, niż z perspektywy bruku. Dachy domów mieniły się w księżycowym blasku i nie było czuć smrodu obszczanych bram i zatęchłych kamienic. Gołąb pocztowy, na służbie u barona Winner-Kreutza przywykł do zapachów wytwornych perfum, pomad i dobrych cygar. Wzdrygał się więc na samą myśl, że mógłby kiedyś skusić się na jakiś okruch z cuchnącego trotuaru Zaułka Nędzy.

 

Wzbił się jeszcze wyżej i złapawszy w skrzydła mocny podmuch wiatru szybował nad miastem w stronę dzielnicy Hopffengrad.

 

I wtedy padł strzał.

 

Jak błyskawica przeszył przestrzeń nocnego nieba i zanim do gołębia dotarł jego dźwięk, ptak pikował już bezwładnie, jak pozbawiony sterów aeroplan.

 

 

 

3.

 

Gustaw Michalski schował za pazuchę wytartej i brudnej marynarki swój samopał, zrobiony z mosiężnej rurki. Oko znowu go nie zawiodło. Przez chwile wyobraził sobie szczęśliwe mordki dziewięciorga dzieci czekających w suterenie kamienicy przy Placu Bacha na jakąś ciepłą strawę. „Dziś piątek, dzień bez mięsa. Pieprzyć to” – pomyślał.

 

Kopniakiem potraktował małego bezpańskiego psa, który zdążył już zainteresować się leżącym na bruku, martwym gołębiem. Michalski pomyślał o żonie. O tym, że będzie wielce zadowolona mogąc ugotować dziś rosół. Może wpuści go potem pod pierzynę. Od żarcia samej brukwi spadło jej libido. Michalski nie czytał Freuda, więc nie potrafił tego nazwać i zrozumieć. Wiedział tylko, że jeśli w ciągu najbliższych godzin nie złapie za wielkiego miękkiego cycka, nie klepnie mlecznobiałego pośladka i nie zrzuci z siebie portek, to szlag trafi go na miejscu.

 

Podniósł gołębia z ziemi i schował zdobycz do płóciennego worka przerzuconego przez ramię.

 

 

 

4.

 

Hrabia Adolf Eberhadt stuknął fajką o brzeg kryształowej popielnicy. Odkręcił główkę i metalowym szpikulcem oczyścił ze smoły drewniany cybuch. Po raz setny tej nocy podszedł do okna. Spojrzał w czarną przestrzeń miasta, na próżno wypatrując skrzydlatego posłańca z tajną wiadomością od barona Winner-Kreutza.

 

– Co jest u licha? – powiedział do siebie i zaklął przy tym szpetnie, jak dorożkarz, któremu inny furman niespodziewanie zajechał drogę.

 

Tajna organizacja, której był przewodniczącym powstała rok temu. Miała jeden cel: zgładzić gubernatora Ritchforda i przejąć władzę w południowo-zachodnich landach X Rzeszy. Eberhardtowi marzyła się krwawa rewolucja. Pracownicy fabryk mieli dość ucisku przemysłowych potentatów. Hrabia widział w nich swoich sprzymierzeńców. Zachwycony doktryną umowy społecznej Jeana-Jacquesa Rousseau postanowił działać. Młodego Winner-Kreutza zwerbował w zimowym kurorcie Giessen. Chłopak spodobał mu się na tyle, że zdecydował się powierzyć mu najbardziej odpowiedzialne zadanie.

 

Młody baron w ciągu pół roku przeniknął do najbliższego otoczenia gubernatora Ritchforda. Kilka miesięcy temu został jego sekretarzem. Nie odstępował pryncypała na krok. Szybko zorientował się, że ten często jeździ na tajne schadzki do miejscowych domów publicznych. Gubernator był jurnym mężczyzną i miał swoje potrzeby. Uwielbiał niedomyte dziwki z burdeli Zaułka Nędzy. Lubował się też w czymś, co nazywał „polowaniem na świeże mięso”. Raz na miesiąc, kazał wieźć się dorożką w okolice Placu Bacha i tam, pod osłoną nocy wciągał do środka powozu młode, kilkunastoletnie dziewczyny. Gwałcił je brutalnie, pozostając bezkarnym.

 

I właśnie to lubieżne hobby gubernatora, miało być przyczynkiem do jego śmierci. Plan był prosty. Winner Kreutz, gdy tylko Ritchford uzna, że nadszedł czas na przejażdżkę dorożką po mieście, miał wysłać Eberhardtowi tajną wiadomość pocztowym gołębiem. Pozorny liścik miłosny o frywolnej treści, dla hrabiego miał być sygnałem do działania.

 

Gubernator, w przebraniu oficera niskiej rangi zaczynał zwykle swoją nocną podróż od wizyty w przybytku „Czarny Lotos”. I tam właśnie zamierzał udać się Eberchardt zaraz po otrzymaniu tajnego listu.W sekretarzyku czekał już nabity rewolwer.

 

Gołąb jednak nie nadlatywał.

 

Hrabia podszedł jeszcze raz do okna.

 

– Chyba nic z tego nie będzie – mruknął do siebie i nabił fajkę świeżą porcją tytoniu. – Dziś stary gubernator nie poczuł głodu młodego mięsa.

 

 

 

5.

 

Dorożkarz ciął batem zad karego konia. Koła powozu stukały o bruk i podskakiwały na wystających kamieniach. Woźnica pociągnął mocno za lejce i krzycząc „hetta” skręcił w prawo. Z głębi dorożki słychać było głośne dziewczęce jęki i sapanie mężczyzny. Po chwili mocne stukanie w kozioł dało furmanowi znak, żeby się zatrzymać. Fiakier spiął mocno konia i po chwili dorożka stanęła w jednym z ciemnych zaułków dzielnicy nędzy. Drzwi powozu otworzyły się i z jego wnętrza czyjeś ręce wypchnęły na bruk młodą dziewczynę. Miała rozdartą na piersi koszulę. Była naga od pasa w dół. Na jej udach można było zauważyć ślady krwi.

 

Głos z głębi powozu wydał rozkaz:

 

– A teraz na Plac Bacha! Tam wypatruj kolejnej dziewki.

 

Woźnica zamachnął się batem. Dorożka ruszyła z miejsca, znikając po chwili za zakrętem.

 

 

 

 

 

6.

 

Lulu Michalska pogłaskała się po brzuchu. Rosół był bardzo smaczny. Dawno nie jadła nic równie pożywnego. Siedzieli w małej izbie wokół drewnianego stołu. Ojciec, matka, Lulu i jej ośmioro rodzeństwa. Dziewczynka była najstarsza. Miała czternaście lat. Była jednak już na tyle dojrzała, że gdy zauważyła jak ojciec wkłada pod stołem ręce pod matczyną spódnicę wzięła resztę dzieciaków i kazała im iść spać. Sama postanowiła jeszcze wyjść na krótki spacer. Była pełnia. Lulu wiedziała, że w ciasnej suterenie, przy akompaniamencie jęków matki i tak nie zaśnie.

 

Założyła swój połatany płaszcz i podkradając ojcu z kieszeni garść machorki wyszła na dziedziniec kamienicy. Noc przywitała ją chłodem. Dziewczyna stanęła u wylotu bramy i nabiła tytoniem małą drewnianą fajeczkę. Dym uspokajał ją. Sprawiał, że na całym ciele czuła delikatne mrowienie.

 

Spojrzała na oświetlony księżycem Plac Bacha. W oddali zamajaczyła dorożka. Nie zdziwiło to dziewczynki. Co raz, jakiś powóz przejeżdżał nocą obok kamienicy. Czasami bywało, że trafił się niedoświadczony woźnica, który pytał o drogę i można było zarobić szylinga.

 

Pojazd zbliżał się wolno. Po chwili zatrzymał się kilkanaście metrów od bramy, w której stała dziewczynka. Mężczyzna na koźle machnął ręką. Lulu już wiedziała, co kupi jutro za zdobytą za chwilę monetę: pudełko galaretek obtoczonych w cukrze. I zje wszystkie w tajemnicy przed rodzeństwem.

 

Zbliżyła się pewnym krokiem zastanawiając się, o co zapyta fiakier. O drogę do „Czarnego Lotosu”? A może o trakt wylotowy z miasta? Nie! Zapyta na pewno o jakiś burdel albo karczmę.

 

I wtedy drzwi dorożki otworzyły się gwałtownie. Wyskoczył z nich mały, krępy mężczyzna z czerwoną nalaną mordą. Chwycił dziewczynę gwałtownie za ramiona i zaczął ciągnąć w stronę wnętrza powozu. Lulu poczuła odpychającą woń alkoholu. Zdążyła jeszcze krzyknąć, ile tylko miała sił w płucach:

 

– Na pomoc!

 

Po chwili mężczyzna zatkał jej usta spoconą dłonią, a kolano wepchnął jej między nogi, by dziewczyna stawiała mniejszy opór. Pchnął jej bezwładne ciało w głąb powozu i stawiając stopę na specjalnym podeście kosza pojazdu, sam zaczął gramolić się do środka.

 

I wtedy padł strzał. Jak błyskawica przeszył przestrzeń placu.

 

Krępy mężczyzna upadł na wznak.

 

Leżał na bruku a strużka krwi spływała w szparach między kamieniami, mieszając się z brunatną mazią rynsztoka.

 

Kilkanaście metrów dalej, w okienku sutereny, w kłębach dymu z wystrzału, majaczyła twarz ojca dziewczynki. Jedno oko miał przymrużone. W dłoniach trzymał swój samopał, zrobiony z mosiężnej rurki.

Koniec

Komentarze

   No dobrze... Pytanko: a jakby tak chcial skręcić zaprzęgiem w lewo, to jaką komendę wyda woźnica  dobrym konikom? Ciekawe, czy ktoś odpowie...

   Bardzo fajne opowiadanie. A największym jego atutem jest coś takiego  --- jest kompletne.  

Ja nie będę zdradzał, co trzeba wtedy krzyknąć do konia :)

Dzięki Roger za miłe słowa! Z Twoich ust (a raczej spod Twoich palców) - to prawdziwy literacki  komplement!

Łaaaaa!!!!

Na początku myślałam, że będzie to romansidło z dużą dawka erotyki. List barona mnie zmylił(:

(swoja drogą - pograłby by człowiek w coś takiego)

A teraz mam ciary i boję sie pójść do biedronki po chleb na kolację. Brrrr...

Piekny dziewiętnastowieczny noir Panie!

 

Mnie też się podobało, ale chyba zabrakło tu fantastyki.

Zdaje mi się, że tulejka to chyba nie do końca właściwe słowo - kojarzy mi się z mechanizmem. Tu raczej tuba. I nie jestem tego pewna, ale listy pisane atramentem posypywano piasiem. Talk służył do pudrowania. Ale obu zpstrzeżeń nie jestem w stu procentach pewna.

Ciekawe opowiadanie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Znowu mnie rozśmieszyłeś. Przesada z tym zastrzeżeniem - dla dorosłych. To opowiadanie jest dla dziewczyn, niech uważają. Podobno Napoleon bardzo lubił niedomyte partnerki. Nakazywał Józefinie nie myć się kilka dni i brał ją w butach z ostrogami. Prawda historyczna. Z tego gołębia dla tylu osób, tyle było rosołu, co kot napłakał. Bardzo fajne, pozdrawia cię twój fan.

he he, fajne :)

Bemik - długo szukałem określenia, padło na tulejke ( w defincji ma kształt wydrążonego walca)

Ale nie lubie tego słowa - kojarzy mi sie ze stulejką ;)

Talkiem też posypywano. Przynajmniej moja babcia tak robiła ;)

Co do fantastyki...hmmm...to opowiadanie też jest o potworach, tylko takich które drzemia ukryte w niektórych ludziach...

Wiczelyko, Ryszard, Czarnalucka - dziękuję za miłe słowa!

ps: Myślicie że można gdzieś zamówić buty z ostrogami ;)

Ostrogi można kupić w każdym sklepie jeździeckim, a potem doczepić do jakichkolwiek butów ;)

Boom! That's a headshot, son! 

Dobre.

BTW, tutaj: " Jak błyskawica, przeszył przestrzeń placu." - powinien znajdować się przecinek?

Drogi Marcinie. Najłatwiej czytelnika znudzić. Trudniej czytelnika wystraszyć. Jeszcze trudniej czytelnika zaciekawić. Najtrudniej czytelnika rozbawić. W tej konkurencji wypadasz dobrze. Pozdrawiam.

Bardzo klimatyczne opowiadanko.

Ale dlaczego bohater nazywa się Urlich Maria von Winner-Kreutz? Czyżby fascynacja jednym z naszych portalowych trolli? A może udział w spisku?

pozdrawiam

I po co to było?

Zbieżnośc nazwisk nie jest przypadkowa.To ten sam baron, tylko starszy. Jakieś dziesięc lat po opuszczeniu szkoły magii mistrza Vegi.

BTW Gustaw to prawdziwy snajper - z krótkiego (schował go za pazuchę), zrobionego z mosiężnej rurki samopału ściąga gołębie w locie, nie martwiąc się kosztem prochu i pocisku.

Takie czasy, że proch tańszy od mąki...

Przyłączam się do chóru chwalących. Bardzo mi się podoba.

 

Podmuch wiatru wdarł się do pokoju i zdmuchnął płomień naftowej lampy.” – Powtórzenie. Może: Podmuch wiatru wdarł się do pokoju i zgasił

 

„…strawę.„Dziś piątek…” – Brak spacji.

 

„I wtedy padł strzał.Jak błyskawica…” – Brak spacji

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję. Zdążyłem jeszcze poprawić.

Jesteś jak zwykle niezawodna :)

Urlich Maria von Winner-Kreutz? Dziękuję, mnie tu nie było. Pozdrawiam i kłaniam się --- alergik.

Przełam stereotypy Adamie.

To tylko Winner Kreutz...wielu pruskich baronów mogło się tak nazywac.

No, a to nie łaska wymyślić innego nazwiska?

Moim zdaniem mocno średnie.
Z technicznych rzeczy, to jedyne co teraz pamiętam, to nadmiar zaimków w scenie nieudanego porwania na końcu.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

No dobra, a gdzie tu fantastyka?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

aha, opis gry - genialny

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Element fantastyczny jest delikatny...tajna organizacja, nieistniejące w rzeczywistosci miasto ze swoim szalonym gubernatorem...

Polubiłem jednak te postaci na tyle , że pewnie doczekają się kolejnych przygód:) obiecuję - bardziej fantastycznych!

 

RogerRedeye - o ile się nie mylę to komenda brzmi : "od sie" przynajmniej w mojej częsci kraju, chyba?

Nie będę oryginalny - opowiadanko świetne. 

    U mnie "ojcib".

Roger, jesteś z Kaszub?

Nowa Fantastyka