- Opowiadanie: Silmarilionek - Dovahkiin

Dovahkiin

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dovahkiin

Króciutki Skyrim’owy fanfik, będący wariacją zwiastuna zapowiadającego grę, który przedstawiał walkę ze smokiem. Czym się to je? Dużo humoru i akcji. Tekst z lekką Pratchettowską stylizacją. Zapraszam.

 

 

 

– Przygotuj mój topór – powiedział Ser Kaczy Łeb, otrzepując spodnie z kurzu.

 

– Który?

 

Pytanie tylko pozornie mogło wydawać się głupie. Na wozie leżało z tuzin ostrych jak brzytwa, wyrośniętych siekier różnej maści. Dwa wielkie srebrne, jeden mniejszy ebonowy, kilka stalowych świecących jak psu… o magicznych właściwościach. Nie wnikajmy w szczegóły. W samym tyle wozu leżało szklane toporzysko, z ostrzem pokrytymi runami. Broń, która obrosła legendami. Intuicja mówiła, że to właśnie ta sztuka najbardziej interesuje mojego kompana. Sławny w całym Skyrim…

 

– Grzmotka oczywiście. Zapowiada się niezła impreza. Spójrz tylko na tą jaskinię. Pewnie nie wiedziałeś, ale smoki uwielbiają wybierać domostwa, pasujące do ich proporcji ciała. Nie za duże i nie za małe.

 

– Taaak. – Z trudem opanowałem drżenie dłoni.

 

Pieczara posiadała około dwadzieścia stóp wysokości i prawie tyle samo szerokości. Aż strach pomyśleć, jakie poczwary mogły się schować wewnątrz. Ser Kaczy Łeb polował na smoki i planował spotkać jednego właśnie w jaskini. Niestety. Mimowolnie przełknąłem ślinę.

 

– Ruszaj się! Nie chcemy zawitać do środka nie uzbrojeni.

 

Posłuchałem i ruszyłem po Grzmotka. Choć wyglądał na masywną broń, wydawał się dość lekki. Prawie się nie spociłem, ciągnąc go za sobą po trawie. Gdy już podałem broń Ser Kaczce, coś złego zaświtało mi w głowie.

 

– Nie chcemy? Jakie my?

 

– Oczywiście wchodzisz razem ze mną.

 

Dobrze, że wyruszyłem w podróż z pustym pęcherzem. Słuchanie podobnych rewelacji, często źle wpływało na mój organizm i kończyło się w sposób dość wstydliwy.

 

– Prędzej pojmę za żonę księżniczkę goblinów – szybko odparłem.

 

Ser Kaczka spojrzał na mnie z pode łba. Nie było to trudne w jego wykonaniu. Zaliczał się do osób wyjątkowo wysokich.

 

– Zawsze możesz następną z ballad zadedykować swojemu tchórzostwu.

 

Oho, Ser Kaczka próbował zranić mój prawie nieistniejący honor. Nie wiedział jednak, że potrafię wykrzyczeć „Poddaje się, mniej litość dobry człowieku i oszczędź moje żałosne życie” w dwudziestu językach. Zostałem stworzony do śpiewu i tańczenia z dworskimi dziewicami, nie do bijatyk.

 

– Niech każdy zajmie się tym, w czym jest najlepszy – odpowiedziałem dyplomatycznie. – Do środka nie wejdę nawet za górę złota.

 

Na te słowa wysoki towarzysz machnął ręką i powiedział coś do siebie. Mamrotał zbyt cicho abym mógł usłyszeć, co ma do powiedzenia.

 

Ty mnie też, pomyślałem.

 

Zabrał topór i powoli skierował się w stronę groty.

 

Tępy Nord. Sam należałem do tej samej rasy, jednak zawsze uważałem, że byłem bardziej Elfem niż Nordem. Liczy się osobowość nie cielesna skorupa.

 

Bojaźliwym wzrokiem odprowadzałem towarzysza. Jeszcze raz mogłem podziwiać jego posturę. Dłonie Ser Kaczego Łba przypominały młoty, a nogi dwa konary starego drzewa. Ogólnie wyglądał jak poruszająca się góra. Szedł walczyć ze smokiem, a jednak nie założył żadnej zbroi. No może nie do końca. Ubrał wiekowy napierśnik, którego chyba nigdy nie czyścił i hełm z rogami, który wzbudzał bardziej śmiech niż trwogę. Jeden z rogów był ułamany w połowie. Mimo wszystko wątpię, że znalazł się ktoś na świecie, na tyle odważny lub głupi, żeby wprost się naśmiewać z bohatera znanego w całym Skyrim. Teraz wszystkich zadziwię. Znalazł się jeden śmiałek, wyjątkowo tępy. Człowiek, który powinien oficjalnie nosić tytuł Błazna nad Błaznami. Mój brat.

 

Razem podróżujemy po państwie i zaszczycamy wielkich lordów (i oczywiście ich córki), naszym słodkim śpiewem. Po koncertach – tych, które nie kończą się skradzeniem serca wysoko urodzonych dziewcząt i szybką ucieczką z tego powodu – zawsze szukamy najbliższej karczmy i upijamy do nieprzytomności. Z brata zawsze była straszna gaduła, szczególnie przy winie.

 

Rozpoczął skromnie, od wychwalania się dworami na których śpiewaliśmy. Nie wiem dlaczego ten niepoprawny idiota, zahaczył o temat Dovahkiina. Powiedział, że z chęcią ułożyłby pieśń na jego cześć, ale należy do niedowiarków, uważających bohaterskiego smokobójcę za kanciarza. Cała sala zamilkła, a braciszek dalej się pogrążał. Dodał, że z chęcią zobaczyłby pseudo wojownika w akcji. Bogowie potrafią być naprawdę nikczemni. Tej nocy Dovahkiin pił w tej samej karczmie. Żeby nie przedłużać, Ser Kaczy Łeb szybko się rozprawił z moim tępym członkiem rodziny, który teraz leżał w gospodzie, położonej niedaleko karczmy, i okładał białkiem prawe oko. Jedna z legend została potwierdzona. Dovahkiin był osobą, którą łatwo urazić. Mój brat nie nadawał się do dalszej rozmowy, więc zająłem jego miejsce. Nie pierwszy raz musiałem cierpieć przez jego niewyparzony język. Zostałem zmuszony do odbycia podróży ze smokobójcą, aby na własne oczy zobaczyć jak „pracuje na chleb”. Teraz stałem pod wielką górą, w zbyt bliskiej odległości od pieczary bestii. Mroki jaskini były nie do przeniknięcia dla nordzkiego wzroku. Czułem jak serce podchodzi mi do gardła.

 

Podszedłem do wiernego ogiera, który ciągnął wóz z bronią. Zwierze patrzyło z wyrzutem. Zostało zmuszone do robienia za konika pociągowego, choć w jego żyłach płynęła krew najznakomitszych Skyrimowych końskich rodzin.

 

– Spokojnie za niedługo ten cały cyrk się skończy – powiedziałem do starego przyjaciela i podrapałem za uszami. Wyglądał na równie wystraszonego jak ja.

 

Jak to możliwe, że jedna osoba trzęsie portkami, na samą myśl o spotkaniu smoka, a inna wchodzi do jego domu, bez mrugnięcia okiem. Świat potrafi być okrutny.

 

Po pięciu minutach Dovahkiin wyszedł ze smoczej pieczary.

 

– To już koniec? – Ugryzłem się w język. Głupszej rzeczy nie mogłem wypowiedzieć.

 

– A czy słyszałeś ryk potwora, od którego ziemia zaczyna się trząść.

 

– Nie.

 

Dovahkiin spojrzał w górę. W jego oku pojawiło się złowrogi błysk.

 

– Będę mówił szybko. Mam trzy dobre wiadomości. Po pierwsze, smoka nie było w środku…

 

Pomyślałem, że to zła wiadomość.

 

– …Po drugie, walka odbędzie się na zewnątrz…

 

Pomyślałem, że to bardzo zła wiadomość. Przecież na zewnątrz byłem również ja.

 

– …Po trzecie, dojdzie do niej za parę sekund.

 

Pomyślałem, KATASTROFA!

 

Jedno spojrzenie za siebie wystarczyło. Na horyzoncie malowała się wielka czerwona chmura, która w tej chwili wypluła mniejszą, szybującą prosto w moją stronę. Posiadając wielkie doświadczenie w ucieczkach, bez zbędnego myślenia, działając jak w transie, wskoczyłem na konia. Jedną dłonią trzymałem się za jego długą grzywę. Drugą chwyciłem za sztylet, ukryty za pasem i przeciąłem sprawnym ruchem liny wozu, uwalniając wierzchowca od zbędnego balastu. Pędziliśmy do przodu z szybkością wiatru. Za mną rozległ się wybuch. Wyraźnie poczułem na plecach żar. Pędziłem w stronę jaskini, z zamiarem skrycia się w środku. Wraz z mijaniem, spokojnie opierającego się na toporze Ser Kaczego Łba, zauważyłem na jego twarzy drwiący uśmieszek.

 

A śmiej się, pomyślałem, za chwile obaj zginiemy.

 

– Nie zapomnij, że przyjechałeś tutaj oglądnąć całą walkę – krzyczał do moich szybko oddalających się pleców. Słowa brzmiały jak groźba. – To będzie piękna pieśń.

 

Modliłem się o zwycięstwo Dovahkiina, choć podobny wynik wydawał się niemożliwy. Wewnątrz jaskini śmierdziało siarką. Zsiadłem z konia i skierowałem oczy w stronę pola bitwy.

 

Poczwara wyładowała blisko śmiałka, dzierżącego magiczny topór. Uderzyła przednimi łapami i zaryczała. Rzeczywiście ziemia zadrżała.

 

Bogowie miejcie mnie w swojej opiece, układałem słowa modlitwy. Koń spłoszył się i pomknął do wnętrza pieczary. Rżał przy tym jak opętany.

 

Walka między smokiem, a smokobójcą oficjalnie się rozpoczęła.

 

Potwór zionął w stronę człowieka. Na własne oczy widziałem jak żar omija jego ciało i pochłania wszystko inne.

 

– FUS RO DAH – wykrzyknął Dovahkiin. Musiałem przyznać, że ma niezłe zadatki na minstrela.

 

W jednej chwili palący się teren zgasł pod wpływem uderzenia fali uderzeniowej. Smok również odczuł skutki Smoczego Zewu. Na chwilę stracił orientacje, co wykorzystał jego przeciwnik. Podbiegł i silnym uderzeniem wbił głęboko topór w skrzydło poczwary. Grzmotek przeszył wroga piorunem. Smok ponownie zaryczał. Chwycił przednią łapą Dovahkiina i cisną nim do przodu. Słyszałem jak po uderzeniu moja jedyna nadzieja na przeżycie wydaje głośny jęk. Bestia ruszyła w stronę człowieka z zamiarem stratowania go. Dovahkiin w ostatniej chwili przeturlał się na prawo. O włos minął się z wielkim cielskiem.

 

Szaleństwo.

 

– Ogon – krzyczałem z całych sił. Pierwszy raz w życiu użyłem głosu, jakim zostałem obdarowany przez naturę do czegoś innego niż śpiew.

 

Dovahkiin wiele nie myśląc, złapał szybko sunący obok fragment ciała. Smok czując co się dzieje, próbował pozbyć się człowieka. Brakowało gadowi jednak wprawy. Nigdy wcześniej nie spotkał równie irytującego stworzenia. Mój drogi Ser Kaczy Łeb w dogodnym momencie wspiął się po plecach potwora i wyrwał ze skrzydła topór. Następnym uderzenie skrócił przeciwnika o głowę.

 

To już koniec, nie mogłem uwierzyć.

 

Ciało Smoka nie krwawiło. Po ostatnim, śmiertelnym ciosie doznało samozapłonu, a dusza Smoka przelała się na towarzysza.

 

Nie potrafiłem się poruszyć, aż do chwili, w której Dovahkiin podszedł do mnie i poklepał po ramieniu.

 

– Czy ten czyn jest wart pieśni – spytał prześmiewczo. Nie mogłem przypomnieć sobie jak się mówi. To wszystko trwało zbyt krótko.

 

Ser Kaczy Łeb znany wszystkim dużo lepiej jako Dovahkiin – smokobójca, przez chwilę spoglądał na mnie i pociągnął nosem.

 

– W drodze powrotnej wolałbym trzymać się od ciebie na pewien dystans.

 

Wiedziałem co ma na myśli i mimowolnie oblałem się rumieńcem.

 

– Spokojnie, w plecaku zawsze trzymam bieliznę na zmianę.

 

Jakimś cudem wóz nie został pochłonięty przez smoczy ogień. Pierwsza kula ognia trafiła kilka metrów dalej i tylko przysmaliła jeden z boków pryczy, w której leżał poręczny plecak, a w środku zielona koszula i spodnie.

 

– Po co nosisz bieliznę na zmianę – towarzysza rozbawił ten fakt. Postanowiłem odpowiedzieć szczerze. Po tym co zobaczyłem, było mi wszystko jedno.

 

– Jestem znanym minstrelem, tak samo jak brat. – Przy wypowiedzeniu ostatniego słowa zastanowiłem się czy nie splunąć. – Wiele razy musieliśmy uciekać przed naszą sławą i sztyletami, a posiadam naturę osoby z delikatnym żołądkiem.

 

– Znaczy popuszczasz, gdy się boisz.

 

A niech myśli co chcę. Nie odpowiedziałem na pytanie. Nie każdy musi być bohaterem.

 

– Wracam po konia.

 

– Ostatnie pytanie. – Dovahkiin nie dawał za wygraną. – Często masz podobne problemy?

 

– Na tyle często, aby zawsze nosić ze sobą bieliznę na zmianę – odparłem dyplomatycznie.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem, takie sobie. Napisane całkiem sprawnie, gdzieś mi mignęły ze trzy literówki, ale to szczegół.

Pozdrawiam

Mastiff

Potrawie zamiast potrafie? Wiesz co... Napisane "w miarę". Ujdzie w tłumie.

Ale, dla mnie, nie ma tu nic z Pratchetta. A gdyby było, plus gdybyś poprawił błędy, czytałoby się znacznie przyjemniej.

Wspomniany byczek poprawiony. Spróbuje później odnaleźć kolejne. Jeżeli ktoś chce się poznęcać i pokazać następne literówki, byłbym niezmiernie wdzięczny. A jeżeli komuś podniosła się warga choćby na kilka milimetrów do góry, to i tak tekst warto było wystawić :). Chyba, że mówimy o uśmiechu politowania… ale co mi tam, też  było warto.

Tekst jakiś niesamowity nie jest, ale miło się czytało (choć mało tego obiecanego Pratchetta). Chyba już wcześniej "Dovahkiina" czytałem, czy przypadkiem nie publikowałeś go na jakiejś stronie związanej ze Skyrim? Jeśli tak, to miło było go sobie przypomnieć.

Pozdrawiam

Podczas lektury ciągle wypatrywałam tej pratchettowskiej stylizacji... i nie wypatrzyłam ;) Tak jak koledzy powyżej, sądzę, że napisałeś to w miarę sprawnie, ale popraw literówki i przecinki :)

"wyrośnięte siekiery różnej maści" - za trudne dla mnie. Nie dokończyłem, bo Pratchetta czytałem coś kiedyś dawno i wiem, że mi nie podszedł.poza tym, po komentarzach widzę, że porównywanie się było na wyrost.

pozdrawiam

Jeżeli chcesz, żeby się poznęcać to proszę bardzo;) :

 jaskinię, nie: tą jaskinię.

pod wpływem uderzenia fali uderzeniowej – masło maślane. Pod wpływem fali uderzeniowej wystarczy.

Pseudowojownik, nie: pseudo wojownik.

Tej nocy Dovahkiin pił w tej samej karczmie. – można inaczej.

Po ostatnim, śmiertelnym ciosie doznało samozapłonu, a dusza Smoka przelała się na towarzysza. – Mi ten towarzysz zgrzyta;  jakby był to towarzysz smoka.  Masz tyle możliwości: Smocze dziecię/ Dovahkiin/smokobójca/wojownik/sir jakiś tam/przeciwnika/zwycięzca/triumfator itd.

 

Ser Kaczy Łeb znany wszystkim dużo lepiej jako Dovahkiin – smokobójca, przez chwilę spoglądał na mnie i pociągnął nosem.­ ­– Trochę obrażasz czytelnika. Większość ludzi ma pamięć  dłuższą niż złota rybka, więc nie trzeba im na końcu przypominać kim jest główny bohater. Nie zapomnieliśmy po 5 minutach.

Domyślam się, że ser Kaczy Łeb jest specjalnie.

 

To wszystko co wyłapałam przelotem, ponieważ czytałam wcześniej na komórce, a nie chciało mi się robić tego drugi raz dokładnie. Ogólnie mi się w oczy rzucił jeszcze jeden brak przecinka, przez co zdanie brzmi komicznie, ale nie mogę znaleźć.

Reasumując Pratchetta mało ( by nie powiedzieć wcale), klimatu Skyrima nie poczułam. Gdybyś nie wspomniał o stylizacji i fanfiku byłoby lepiej. Opowiadanie własne z małymi inspiracjami Skyrimowskimi (bo świat Skyrima to nie jest). Czyta się miło, bywa zabawne,  lekki język. 

Z tym Pratchettem sam sobie w kolano strzelasz. Nie porównuj się do takich znakomitości, bo wieszasz sobie poprzeczkę za wysoko i przez to fajny tekst może być postawiony w cieniu mistrza. 

(...) a posiadam naturę osoby z delikatnym żołądkiem.   

Delikatność żołądka najczęściej, a może nawet zawsze, doprowadza do zwrotu treści górą, a nie wydalenia dołem.  

Z czego tu się śmiać? Chyba z konceptu zabierania ze sobą barda, dostającego biegunki przy lada okazji. Nie z tego nieszczęśnika, ale z pomysłu.

Nowa Fantastyka