- Opowiadanie: Szeptun - Szeptownicy: Płomień w Mroku (część druga)

Szeptownicy: Płomień w Mroku (część druga)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szeptownicy: Płomień w Mroku (część druga)

Link do części pierwszej

http://fantastyka.pl/4,8154.html

 

 

Szeptownicy: Płomień w Mroku (część druga)

Autor: Piotr Grochowski

 

 

 

[Jedenastego dnia poświęconego Soaresowi]

 

Okazało się, że przyjaciel „zdobył” dla Gemma nieco ponad godzinę czasu. Dlatego przygotowania poszły zgodnie z planem. Gdy zarządca i Sillus, w towarzystwie zbrojnych, powrócili nad jezioro, wszystko było gotowe. Nad okolicą unosiły się gęste opary, bo temperatura znacząco wzrosła. Jednakże Erasimus zdawał się niczego nie podejrzewać. Grubas był zadowolony, jak przypuszczał Gemm, z wyniku oględzin więźniów, które przeprowadził czarodziej. To zwiastowało finalizację umowy. Złoto ponad rozsądkiem i poczuciem bezpieczeństwa. Ale nic w tym dziwnego, wszak: złotem wysypany jest trakt do Krainy Umarłych – jak mawiają Surenejczycy.

 

Grupa podeszła do miejsca, gdzie stał Gemm. Sillus prowadził przed sobą dwójkę młodszych dzieci, z boku kroczył ciemnowłosy „młodzieniec-niespodzianka”. Strażnicy rozglądali się.

 

– Jeśli szukacie waszego kamrata – odezwał się Gemm – to sprawdźcie skały z tej strony. – Wskazał kierunek ruchem głowy. – Polazł tam. Niby, nie ma go już jakiś czas, ale zapewne się znajdzie. Przecież to wasz teren.

 

– Nie martw się magiku. – Zarządca zmrużył oczy. – Zajmiemy się swoimi sprawami. Tymczasem rad jestem ci oznajmić, że już niebawem nasze „ślicznotki” nie będą ci mąciły czarodziejskich zmysłów.

 

– Wszystko jest w najlepszym porządku – przyznał Sillus i spytał: – A u ciebie, druhu?

 

Gemm powiódł wzrokiem od przyjaciela, przez więźniów i zbrojnych, do grubasa i rzekł wolno z lekkim uśmiechem:

 

– W idealnym porządku, w równowadze, rzekłbym. A co do „ślicznotek”, to wyobraźcie sobie, panie Erasimusie, że nie przeszkadzają mi już. Ani trochę…

 

– Ha! Czyżbyście przywykli do chwil, w których nie posiadacie przewagi nad śmiertelnikami? – Zarządca znów zadrwił.

 

– Nie w tym rzecz. Ja po prostu zawsze utrzymuję przewagę nad takimi jak wy… Zawsze. – Głos Gemma zabrzmiał twardo i lodowato. – Rośliny, zaś…

 

Zarządca przestał się uśmiechać. Byś może w zakamarki jego umysłu zaczęła zakradać się niepewność. Sillus gwałtownie pociągnął ciemnowłosego chłopaka za rękę, po czym przepchnął jego i dwójkę młodszych dzieci do miejsca gdzie stał Ingemmar. Szary Mag przymknął powieki. Powietrze zadrgało i wypełniło się energią właściwą dla Domeny Szarej Magii.

 

Pomiędzy zbrojnymi i zarządcą a czarodziejami i więźniami, utworzyła się półprzeźroczysta bariera. Towarzyszące temu wyładowanie energii, rozdmuchało gęste opary na boki. Zbrojni na moment odwrócili twarze, ale zaraz potem unieśli kusze i wystrzelili, nie czekając na rozkaz. Bełty poszybowały w kierunku czarodziejów, ale bezgłośnie odbiły się od magicznej osłony. Strzelcy klęli, krzyczeli z bezsilności i przeładowywali broń.

 

Gemm dostrzegł, że jeden ze strażników nie przyłączył się do ataku, wyrzucił kuszę i sięgnął do pasa. Czarodziej zmarszczył brwi, ale przeniósł wzrok na grubego zarządcę, który przewrócił się i bezmyślnie patrzył na bieg wydarzeń. Próbował wstać.

 

– „Krąg Wielkiego Ognia” – rzucił w myślach Gemm. Mocno klasnął w dłonie i szybko potarł je o siebie. Pstryknął palcami i w górę uniosło się kilka iskier. Za plecami zbrojnych, strzelających właśnie po raz kolejny, buchnęły płomienie i błyskawicznie utworzyły ognistą ścianę, odcinając im drogę ucieczki.

 

Zarządca rozglądał się, przerażony. Bezgłośnie powtarzał jakieś słowa. Sillus przyciągnął do siebie młodsze dzieci i ojcowskim gestem położył im dłonie na głowach. Starszy chłopak przysiadł u jego stóp. Czarodziej spojrzał na Erasimusa.

 

– Zastanawiasz się, „jak”?

 

Grubas potaknął, trzęsąc się ze strachu.

 

– Nie prosisz o litość, nie błagasz – Sillus mówił głośno – tylko z uporem usiłujesz zdobyć odpowiedź na to pytanie… Będziesz błagał… Z całą pewnością, gdy śmierć ostatecznie zaglądnie ci w oczy. Ale wpierw chcesz wiedzieć: „jak?”. To wina twych Patronów, zwanych Trzynastoma, ich kapłanów i wychowania w kłamstwie.

 

Zbrojni wystrzelili trzeci raz, a potem zaczęli rozglądać się bezradnie. Kilku spojrzało na ognistą ścianę za sobą, inni wyszarpali zza pasów krótkie ostrza. Sillus mówił:

 

– Uczą was, że wolą Trzynastu, każdy człowiek, przed śmiercią pozna odpowiedzi. Że jeśli całe życie pokornie się modlił, i składał odpowiednie ofiary, umrze w pełni świadomy. Zadziwiłeś mnie, Erasimusie. Żaden z ciebie pobożny człek, do mnicha ci wiele brakuje. Chyba, że kombinujesz inaczej…

 

– Je… Jestem ci potrzebny.

 

– Czyli jednak… To nie cnota i religijność, ale pycha. Fałszywe przekonanie o swej wartości.

 

– Wiem wszystko o tym miejscu – zaskomlał zarządca. – Mogę wiele…

 

Sillus uniósł podbródek, powiódł wzrokiem po okolicznych skałach. Blask ognia wywołanego przez Gemma powodował, że było jasno niczym w dzień.

 

– Niczego więcej nie chcę wiedzieć. Niczego więcej od ciebie nie potrzebuję. – Szary mag opuścił powieki i wyciągnął dłoń w kierunku przyjaciela. – Ingemmarze?

 

Wnętrze Gemma eksplodowało energią. Otworzył dłoń, nad którą uformowała się mała kulka płonącej materii. Czarodziej wyrzucił ją przed siebie. Kula pomknęła do celu, w locie rosnąc kilkukrotnie. Erasimus, zarządca więzienia zwanego Zihdan, nie zdążył niczego wykrzyczeć, pewnie także niewiele zdołał pomyśleć. Ognista kula trafiła go i w jednym momencie unicestwiła – spopieliła jego ciało i kości.

 

Gemm wyciągnął przed siebie dłonie, wyczuwając pod palcami żar odległej o kilkanaście metrów ściany płomieni. Zacisnął pięści i „pociągnął” do siebie ognistą barierę, która błyskawicznie przesunęła się, po drodze spalając kuszników. Wyli i wrzeszczeli z bólu, tarzając się po skalnym podłożu. Czarodziej pstryknął palcami i odwołał zaklęcie. Zrobiło się ciemniej, bo jedynym źródłem światła byli konający, płonący zbrojni.

 

Wtem, jeden z nich uniósł się na nogi, rozłożył ręce na boki i opuścił je energicznie, dosłownie strząsając z siebie ogień. Wyglądało na to, że płomienie nie uczyniły mu żadnej krzywdy.

 

– Władca Ognia! – krzyknął Gemm, jednocześnie zdając sobie sprawę z faktu, iż stwierdza oczywistą rzecz. – Sillusie?

 

Człowiek, podający się wcześniej za jednego ze strażników, uniósł obie ręce przed siebie, w obronnym geście.

 

– Oszczędźcie mnie, mości czarodzieju – krzyknął nieznajomy, wysokim, kobiecym głosem – wszak walczymy po tej samej stronie. Spytaj kamrata, czy także służy Całunowi?

 

Gemm spojrzał na Sillusa, na twarzy którego pojawiło się zaskoczenie, ale zaraz potem olbrzymia ulga.

 

– To niezwykłe. Nie wierzyłem, że to może być prawdą… – Szary mag mówił wolno. – Zdawało mi się… Spotkałem pewnych ludzi… Chociaż, tak właściwie to myślałem, że w gruncie rzeczy jesteśmy skazani na walkę w osamotnieniu…

 

– Przecież mówiłeś, że są inni, do cholery – warknął Gemm, przerywając towarzyszowi.

 

– Okłamałem cię, druhu… – Sillus opuścił wzrok, przytulił młodsze dzieci i dokończył: – Przebacz mi, bo zrobiłem to dla nich… – Przyjaciel popatrzył na Ingemmara i pojaśniał na twarzy, a jego wzrok wypełniło to dziwaczne światło. Światło nadziei i przekonania, że jednak istnieje coś, co można nazwać Dobrem. – Ale, widzisz… Istnieją, Całun istnieje…

 

Gemm uśmiechnął się, widząc radość towarzysza.

 

Niestety, w tej właśnie chwili powietrze wypełniła aura charakterystyczna dla Domeny Magii znajdującej się na drugim brzegu znaczeń niż ogólnie pojęte Dobro. Kobieta, udająca wcześniej jednego ze strażników, szeptała i rozrzucała wokół siebie małe, czarne pióra.

 

Pomiędzy skałami i na wolnej przestrzeni, wszędzie dookoła, pojawiały się postacie odziane w czarne szaty. Przybysze, od razu przystępowali do tworzenia zaklęć. Nad skalistym podłożem zaczęły unosić się smoliste opary magicznej Ciemności a dookoła ciał mrocznych magów pojawiły się półprzeźroczyste Zbroje Mroku.

 

Chwilę później, spomiędzy skalistych formacji za plecami czarnoksiężników, wychynęły istoty wysokie jak dwóch mężczyzn, ubrane w coś, co przypominało zbroje płytowe. W głębi ich hełmów płonęły błękitne ogniki, przypominające zimne i złe oczy.

 

 

 

 

 

***

 

 

[Osiemnastego dnia poświęconego Soaresowi]

 

– Tańszy i mniej kłopotliwy byłby przecież Portal – orzekł Braccio Maginola, starszy już wiekiem czarodziej, dumny posiadacz długiej brody, w którą wplecione były kolorowe ozdoby. – Uczciwie mówię, bo nie przywykłem do zdzierstwa, zwłaszcza jak idzie o usługi dla Szeptowników.

 

– I za to was ceni mój Komendant, i ja sam nie zwróciłbym się do nikogo innego w kwestii magicznego transportu – odparł Gemm. – Ale są powody…

 

– Wiem, wiem. Sprawa jest pilna i najwyższej wagi. A grunt to bezpieczeństwo i dyskrecja. – Maginola pokiwał głową z uwagą i uśmiechnął się. – Nie spytam więc, co to za cuda wieziecie na wojnę, jaką broń i jakie magiczne przedmioty, co by mogły nie współgrać z Portalem.

 

Mężczyzna wskazał ruchem głowy dwa załadowane wozy, przy których uwijali się Żarko i pachołkowie najęci przez Ingemmara.

 

– I to kolejna z cech, za które was tak cenię… Brak zbędnych i niewygodnych jak cholera pytań. – Gemm rozejrzał się.

 

Znajdowali się na podwórzu rozległej kamienicy, w której mieściły się warsztaty alchemiczne Attendolos, należące do rodziny Popperów. Kupcy zarabiali, potajemnie rzecz jasna, znaczne kwoty na organizacji czarodziejskiego transportu. Pracowali dla nich magowie o olbrzymich umiejętnościach, wyspecjalizowani w swoim fachu. Czasem wystarczyło stworzyć Portal, ale co jakiś czas zachodziła potrzeba otwarcia specyficznego „przejścia” między dwoma miejscami, nieraz znacząco oddalonymi od siebie. Taki czar był bezpieczny i stabilny, nawet kiedy za jego pomocą „przenoszono” silnie magiczne przedmioty. Podwórze służyło za arenę, na terenie której tworzono czar.

 

– Trudno się było z wami spotkać, panie Maginola – zauważył Gemm.

 

– Fakt, bo ostatnio pokomplikowało się kilka spraw – odparł starszy mag. – Już myślałem, że będę musiał umówić was Ingemmarze z braćmi Theallet…

 

– Nie ufam ani im – Gemm skrzywił się – ani Vosowi. Jakoś tak wyszło.

 

– Mogliście nie mieć wyjścia. Ale szczęśliwie się udało, choć nie zapowiadaliście się na transport uprzednio.

 

– U mnie też się „pokomplikowało” – mruknął Gemm i zamyślił się, po czym dodał: – Miałem zamiar użyć Portalu, zakupionego u ciebie wcześniej, ale cóż…

 

– Tyle problemów – zaburczał Braccio Maginola w głębi brody.

 

Gemm zamrugał oczami i spojrzał w kierunku wozów z ekwipunkiem. Żarko wskoczył na jeden z nich i poprawiał ułożone wcześniej worki. „Problemy i ich zaskakujące rozwiązania” – pomyślał czarodziej, wspominając wydarzenia sprzed kilku dni. – „Żarko, uczeń Skwara, kto by przypuszczał, że tak się to ułoży? Ha… Pewnikiem nie Vera, Oj nie, na pewno nie ona.”

 

 

 

 

***

 

 

[Jedenastego dnia poświęconego Soaresowi]

 

Vera Ber-Hayaz. Powabna, kusząca i jakże namiętna Vera Ber-Hayaz. Tysiące razy pętała mu zmysły, setki razy zniewalała jego ciało, po wielokroć łamała mu serce, a raz prawie wypaliła mu duszę.

 

Vera Ber-Hayaz. Przeklęta, okrutna i zła do szpiku kości Vera Ber-Hayaz. W tej właśnie chwili, gdy walka dobiegła końca, pochyliła się nad ciałem Sillusa, jego najlepszego przyjaciela.

 

Ingemmar był bezsilny. Patrzył jak drobna, czarnowłosa czarodziejka klęka obok pokonanego, konającego maga i dłońmi dotyka jego twarzy. Sillus z Kolmiru walczył dzielnie, jak zawsze. Gemm sekundował mu, wykorzystując do bitwy każdą znaną sobie, ognistą umiejętność. Niestety, Szary Mag postanowił za wszelką cenę chronić trójkę młodych czarodziejów. I to okazało się zgubne. Czarnoksiężnicy prowadzeni przez kobietę, w której Gemm, ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu, rozpoznał dawną towarzyszkę, narzucili własne mordercze reguły walki. Sprowadzili potężne istoty, silne fizycznie i niezwykle odporne na Magię. I wygrali.

 

Gemm nie był w stanie określić jak mocno oberwał. Czuł potężny fizyczny ból, bo kości miał pogruchotane, ale cierpiał także na inny sposób. Jedną z umiejętności, której mroczni magowie użyli w starciu była gurluq, nazywana czasami, po prostu, Kradzieżą Mocy. Poprzez fizyczny kontakt, czarnoksiężnicy wysysali ze swoich przeciwników siły życiowe i tą drogocenną esencję, za pomocą której każdy czarodziej potrafi okiełznać Magię. Gemm czuł teraz wewnętrzną pustkę, nie był w stanie wykonać nawet najprostszego zaklęcia. Klął w duchu i patrzył jak Vera Ber-Hayaz, ze skupieniem, „kradnie” czarodziejską moc Sillusa, a potem spokojnie wbija ostrze sztyletu w jego oczodół. Ciałem Szarego Maga wstrząsnął dreszcz.

 

Ingemmar próbował coś powiedzieć, ale tylko zacharczał, niezdarnie wyciągając dłoń w kierunku przyjaciela. Kobieta odwróciła głowę i spojrzała na rannego maga. Na jej wąskich wargach pojawił się uśmiech.

 

– Powolutku, słodki Płomyczku. – Przechyliła głowę, podniosła się i zbliżyła do Gemma. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jaką torturą było dla mnie mieć cię tak blisko, zarazem nie mogąc…

 

Dotknęła jego twarzy i pocałowała go w usta.

 

– Ile to już lat?

 

Nie doczekała się odpowiedzi, więc udała zamyślenie, zamknęła oczy i mruknęła:

 

– Wedle mojej rachuby, dobre dwadzieścia. Co najmniej…

 

Gemm skrzywił się i jęknął z bólu. Vera pogładziła go po łysej czaszce i mówiła dalej:

 

– Mieliście genialny plan, przyznaję. Sillus obmyślił to pierwszorzędnie. Trwało to długo, ale przyniosło rezultaty. Jestem mu winna podziękowania. – Zamknęła oczy i wciągnęła powietrze nosem. – Cząstka mocy, tego wielkiego czarodzieja i cholernego durnia zarazem, na zawsze pozostanie w zespoleniu z mym Źródłem. Będę kontynuowała swoją pracę, wespół z jego Mocą. – Ponownie spojrzała na twarz Ingemmara i pokiwała głową z uznaniem. – Ale pomysł z podgrzaniem wody i ugotowaniem Bimme Izhi, tych przeklętych kwiatuszków, był zapewne twój. Chylę czoła.

 

Gemm odetchnął i rozkaszlał się, plując krwią. Czarodziejka podniosła się tymczasem i rozejrzała. Podeszła do trójki swoich odzianych w czarne szaty pomocników. Ci podnieśli z ziemi półprzytomnego młodzieńca. „Ciemnowłosy chłopak-niespodzianka, podarunek zarządcy” – przebiegło Gemmowi przez myśl. Vera skinęła palcem i czarnoksiężnicy zaciągnęli bezwładnego młodego maga do miejsca gdzie leżał Ingemmar.

 

– Twój kompan chronił własną piersią tę trójkę małych więźniów. Dziewczynka i chłopiec sczeźli. Byli cenni jak i reszta trzymanych tu dzieci. Byli nam potrzebni. Jednakże musieli zginąć, byśmy mogli was pokonać. To ogromna strata. – Vera cmoknęła i skrzywiła usta. – Cóż za ironia. Przeżył ten, który akurat nie jest nam potrzebny. Ma skazę. Jego Źródło nosi znamiona Chaosu. Nikt, przy zdrowych zmysłach, nie będzie próbował „ukraść” jego Mocy, wszak nie wiadomo, jak mogłoby się to skończyć.

 

Do czarodziejki zbliżył się jeden z pomocników, skłonił się i powiedział coś przyciszonym głosem. Kobieta pokiwała głową i uśmiechnęła się lekko.

 

– Wszystko przygotowane – powiedziała głośno i spojrzała na Gemma. – Czas naszej rozmowy dobiegł kresu. Smutno mi… Wiem, jak odpowiesz, ale jednak spróbuję. Czy przyłączysz się do naszej sprawy, do prawdziwej walki o czarodziejską wolność i dominację prawdziwie wiedzących nad rzeszami bydląt i owiec?

 

Gemm uniósł brodę, próbując przywołać na swojej twarzy wyraz zaciętości i pogardy. Ból był straszliwy, więc opuścił głowę na pierś.

 

– Dobrze więc, skoro nie chcesz stać się na powrót Płomieniem … – powiedziała Vera, a w jej głosie zabrzmiał, z całą pewnością fałszywy, smutek – musisz zginąć.

 

– „Nigdy nie byłem Płomieniem, chociaż bardzo tego chciałaś” – pomyślał z pogardą. – „I nigdy się nim nie stanę.”

 

Po raz drugi tej nocy chwyciła go za podbródek, tym razem niezbyt delikatnie, i złożyła na jego ustach długi, namiętny pocałunek. A potem odwróciła głowę i odezwała się do swoich pomocników:

 

– Do rana będę napawała się naszym zwycięstwem. Będę pić wykwintne wino i oddawać się rozkoszom łoża, zapewne w towarzystwie moich niewolnic. Sforio, Braesie, Oriano, któreś z was, moi uczniowie, może do nas dołączyć. Wystarczy, że zdołacie wykonać zadanie.

 

Trójka nazwanych po imieniu wystąpiła do przodu. Zsunęli kaptury z głów: ogolony na łyso młodzieniec, nieco starszy mężczyzna o twarzy oszpeconej blizną i ciemnowłosa dziewczyna – każde z uśmiechem na twarzy.

 

– Oddaję wam życie i Moc Ingemmara z Pohoricy, jakże wybitnego maga, zwanego Skwarem a w niektórych kręgach znanego jako Płomień w Mroku. – Vera powiedziała to wolno i z nieukrywaną przyjemnością. – Ufam, że nie zlekceważycie tego daru. Ale, jako że Mrok wymaga poświęceń i jest niezwykle kapryśny, postanowiłam wprowadzić jeszcze jeden element do pozornie prostej układanki.

 

Chwyciła ciemnowłosego chłopaka, owego niedoszłego więźnia, za poły szaty i pchnęła go na ciało Ingemmara, mówiąc:

 

– Drogi i słodki Płomyczku, masz szansę ocalić skórę. Wiesz o tym doskonale. Chaos czy nie, Moc tego chłopca może ci pomóc, tyle że musisz po nią sięgnąć. Musisz ją „skraść”. Może cię to unicestwi, a może postawi na nogi. Tak czy inaczej, moim uczniom przyda się trening w walce. Uczynisz mi wielką przyjemność, jeśli nie sczeźniesz. Wszak by ocaleć musisz stać się, na powrót, prawdziwym Płomieniem w Mroku.

 

 

***

 

 

[Osiemnastego dnia poświęconego Soaresowi]

 

Gemm obserwował jak podwórze wypełnia półprzezroczysta, czarodziejska materia. Czar, który można by nazwać „pomostem” był już prawie gotowy. Dwa odległe od siebie miejsca zaczynały jakby „współistnieć”, czemu towarzyszyły gwałtowne trzaski i niezwykle niskie pomruki. Ale czarodziej bardziej skupiał się na burzy wewnątrz własnego umysłu.

 

Wszystko, no prawie wszystko, poszło źle. Co prawda sprawy Szepczącej Roty zostały załatwione pomyślnie, ale jakoś niespecjalnie go to pocieszało.

 

Sillus z Kolmiru, którego Ingemmar mógł nazwać jednym z niewielu przyjaciół, zginął. Razem z nim przepadła nadzieja na ocalenie dzieci trzymanych w więzieniu Zihdan. Więzienie przestało istnieć, o co zadbała Vera Ber-Hayaz, ale młodzi więźniowie zostali zamordowani albo, co tyczyło się większości, uprowadzeni. Teraz, ich Moc mogła zostać wykorzystana przez czarnoksiężników usługujących Wrońcowi.

 

Tak, cholera, wszystko układało się w logiczny ciąg, szkoda że Gemm dostrzegał go dopiero w tym momencie. Corvus N’Sorra, na którego mówiono: Wroniec lub Czarnowron, przywódca Wroniej Ligi, zwanej też Bractwem Wron, szykował się do wojny. Z nadal niewyjaśnionych przyczyn, postanowił objąć kontrolę nad terenami Pogórza, krainy leżącej na południowych rubieżach księstw Sudlandu i Rozenbronnu. Wroniec był potężnym czarnoksiężnikiem, renegatem pośród renegatów, bojownikiem o dominację czarodziei nad ludźmi pozbawionymi magicznych zdolności. A Vera Ber-Hayaz była jego pilną uczennicą i, całkiem prawdopodobne, że zaufaną wysłanniczką. Może i kochanką.

 

Sillus, naiwny idealista, w pełni uwierzył w plan, który ukradkiem podsunęła mu Vera: dostać się do Zihdan i uwolnić młodych więźniów. A Sillus potrzebował pomocy i wsparcia. Tak doszło do spotkania starych przyjaciół. Gemm zagryzł zęby i przeklął w myślach. Czarni magowie uwielbiali okazywać swą wyższość i władzę poprzez wykorzystywanie innych do swoich celów. Niestety.

 

Tak właśnie doszło do dramatycznych chwil na więziennej wyspie. Ale to dopiero połowa nieszczęść.

 

Gemm obejrzał się przez ramię. Żarko, młodzieniec w stroju kupieckiego pomocnika drapał się właśnie po bardzo krótko przystrzyżonych włosach. „Żarko, uczeń Skwara, lub Skwarka, jak zażartowała Maecja.” – Czarodziej uśmiechnął się. –„Zawdzięczam ci życie, ale i zarazem przekleństwo. I niepewność, która niczym przerażający cierń rani i ranić będzie moją duszę.”

 

Gemm zamknął oczy i znów był na więziennej wyspie. Z bólem powrócił myślą do chwil, gdy Vera Ber-Hayaz oddaliła się, pozostawiając go na pastwę swoich uczniów.

 

Kłócili się, który z nich powinien zadać ostateczny cios, spierali się o to, jak podzielić między siebie jego Moc. A on sam konał. Wtedy, gdy czuł że to ostatnie chwile życia, podjął decyzję.

 

Potem spalił ich na proch, razem z resztą głupców, którzy nie zdołali uciec śladem swojej przywódczyni. Wysokie, demoniczne stworzenia Mroku, zakute w stalowe zbroje, wcześniej odporne na czary Ingemmara nagle okazały się zaskakująco słabe. Okoliczna roślinność zmieniła się w pył a skały dookoła stopiły się, pod wpływem przerażającej siły żywiołu. Tak właściwie, spustoszenie uczyniły istoty, które przyzwał, będąc w amoku walki: Żywiołaki Ognia, o których istnieniu mógł wcześniej tylko czytać i słuchać podczas wykładów w Shkemb. Był przerażony, jak łatwo udało mu się przywołać je spoza rzeczywistości, i jak pilnie wypełniały jego polecenia i rozkazy.

 

Później wszystko zgasło. Ogień „odszedł”, a Gemm jakimś cudem zdołał przedostać się do miasta i odnalazł pomoc. Zabrał ze sobą chłopca, który przeżył ogniste piekło. Płomienie spopieliły jego długie włosy, ale nie uczyniły mu żadnej krzywdy. Ingemmar pamiętał, że podczas szaleńczej walki z czarnoksięskimi uczniami myślał tylko o dwóch rzeczach: wrogowie muszą zginąć a chłopiec musi przeżyć.

 

Młody mag nie był w stanie przypomnieć sobie kim był, kim jest i dlaczego znajdował się w Konstanzie. Gemm nadał mu więc imię i stworzył mu cel, za którym miał podążać. To było rozsądne, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności. Bezimienny „stał się” więc jego uczniem, chłopcem o imieniu Żarko, pochodzącym z któregoś z estijskich krajów, a zanik pamięci wywołany miał być nieudanym magicznym eksperymentem.

 

Ingemmar miał nadzieję, że Żarko niezbyt prędko odzyska pamięć. Przynajmniej tę jej część, która dotyczyła wydarzeń nieopodal Zihdan. To, co wydarzyło się tam, było trudne do wytłumaczenia. Zwłaszcza, że Gemm nie pragnął zmian w swoim życiu.

 

 

Gurluq, sztukę zwaną Kradzieżą Mocy poznawano dopiero pod koniec czarnoksięskiej edukacji. Była to umiejętność bardzo łatwa w przyswojeniu i zarazem piekielnie niebezpieczna, w myśl zasady powtarzanej jako ostrzeżenie w każdej z czarodziejskich akademii, że Mrok daje swoje dobrodziejstwa łatwo i po przebyciu krótkiej drogi, lecz nierozerwalnie pęta wolę i uzależnia. Gemm sądził, że zostawił swoje ciemne sekrety za sobą, ukrył je dobrze i ruszył do przodu. Ależ mocno się mylił. Nierozerwalnie, jakże to prawdziwe słowo. Mrok zalegał gdzieś na dnie duszy Ingemmara z Pohoricy, i wciąż potrafił przejmować kontrolę.

 

Gurluq, była częścią nauk, które pobierał wraz z Verą Ber-Hayaz, potajemnie, bo choć czarnoksięstwo nie było w Burzowej Akademii całkiem zakazane, wszyscy dobrze wiedzieli jak niebezpieczną jest Domeną. Vera była odważna, wyzwolona i pełna ambicji. Gemm uciekł od niej, gdy Mrok zaczął przejmować kontrolę nad ich całym życiem. Uciekł, spróbował zapomnieć i skupił się, w swych studiach, na Sztuce Ognia.

 

Ale, przewrotny los doprowadził czarodzieja do chwili w której musiał dokonać wyboru. I zdecydował, że użyje gurluq.

 

Źródło chłopca, jak utrzymywała Vera, było pełne Chaosu i Dzikiej Magii. Próba „kradzieży” była ryzykowna i mogła skończyć się na różne sposoby, najpewniej dramatycznie dla chcącego ją przeprowadzić. Gemm próbował wydobyć i spożytkować tylko małą cząstkę Mocy, ale stracił nad sobą kontrolę. „Jakże potężna Magia wewnątrz tak wątłego ciała” – powtarzał potem, wciąż nie mógł się nadziwić. –„Zabrałem mu tak wiele, że bez trudu potrafiłem sprowadzić do naszej rzeczywistości moce i istoty z odległych i przerażających Kręgów Ognistego Świata. Zabrałem mu tak wiele, a on nie tylko nie umarł, ale jeszcze samoczynnie uleczył moje ciało. Sprawił, że moje rany goiły się szybciej. Dwa dni po walce, czułem się jak nowonarodzony.”

 

A teraz, już jako Żarko, młody czarodziej o niczym nie pamiętał. Ten jakże tajemniczy i niezwykły chłopak stał się uczniem Ingemmara z Pohoricy. Byli nierozerwalnie połączeni, co było oczywistym następstwem użycia gurluq – „złodziej” i „ofiara” stawali się sobie wyjątkowo bliscy. To nie stanowiło dla Gemma problemu i nie martwiło go na przyszłość. Zbliżała się wojna z Wrońcem i jego sługami a walka, za sprawą uczynków Very Ber-Hayaz, stała się teraz sprawą osobistą. Będzie potrzebne każde możliwe wsparcie i każda możliwa broń.

 

Tylko jedna rzecz wzbudzała w Ingemmarze strach. Wiedział, jak bardzo mocno pragnie już nigdy więcej nie korzystać z Mocy należącej do Żarko. Że chciałby pozostać po prostu „Skwarem”. Jednakże wiedział zarazem, że może tej jakże użytecznej Mocy użyć bardzo łatwo i w dosłownie każdej chwili.

 

Tymczasem Mrok wewnątrz jego duszy szeptał, nieprzejednanie, monotonnie: –„Bierz to czego potrzebujesz, by ocalić siebie, towarzyszy i sprawy w które wierzysz.” – Gemm wzdrygnął się, próbując nie słuchać. – „Nie odrzucaj oczywistości. Stań się, na powrót, Płomieniem w Mroku.”

 

 

 

Koniec

 

 

 

Od Autora:

Drogi czytelniku. O innych Szeptownikach (jesli najdzie Cię taka chęć) przeczytasz:

http://szeptun.blogspot.com/2012/08/szeptownicy-zguba.html

 

Koniec

Komentarze

Nie wciągnęło mnie. Ale pewnie dlatego, że magię można wykożystać na wiele sposobów, a tu mogło jej w ogóle nie być i byłoby też dobrze. A nawet lepiej. Bo wyszło na to, że Gemma uratowała głupota Very. A głupi magowie w ogóle mi nie leżą.

? Bez Magii mogło by byc lepiej? No nie będę dyskutował o gustach. Co do Very, to chyba po prostu nie doceniła poświęcenia Gemma i chaotycznej natury chłopaka. Możesz to nazwać głupotą. 

Dzięki za poświęcony czas.

 

 

 

Zastanawia mnie, dlaczego Vera "sprezentowała" Gemmowi szanse ocalenia, a nawet zwycięstwa w starciu. Uzasadnionym tego postępku nie nazwałbym, ale przyjmuję, iż w powiązanych z tym opowiadaniem tekstach znajduje się, albo znajdzie się, wytłumaczenie.  

Jeśli pamięć nie płata mi figli, to w porównaniu z dawniejszymi tekstami widzę i czuję znaczący postęp. Fakt, zdarzają się Tobie byczki w zapisie dialogów, całkowicie zbędne użycie cudzysłowu, ale tekst czyta się płynnie.  

Tyle ode mnie. Wybacz, że tak niewiele, ale nie należę do wielbicieli ani magii, ani Magii, toteż za wiele do powiedzenia na temat zwyczajnie nie mam...

P.S. Oczywiście czytałem obie części.

AdamKB

ależ co do Very i całej sytuacji - ja ogarnąłem to tak :

Vera jako lubiąca ryzyko Zła Czarodziejka :) lubi sie "bawić"... stąd test swoich uczniów - pokonanie potencjalnie słabego i rannego, ale potężnego czarodzieja.  Ryzyko... Nie wiedziała czy Gemm skorzysta z umiejętności Kradziezy Mocy, bo przecież wiadomo że postanowił już sie ową sztuka nie parac... Nikt nie wiedział ile Mocy ma w sobie nieinteresujący chłopak.

Poza tym Vera i Gemm byli dawniej hmm "kochankami".  

Może słabo to przekazałem i sens nie jest jasny :(

Bo jeśli to jest zrozumiałe to motywacja Very akurat tutaj pasuje .

 

Co do kwestii technicznych: nie mam błędów w zapisie dialogów. Nie moge być pewnym na 100% ale korekte przeprowadzały mi dwie konkretne osoby. I nie wyłapały tego. Jesli mozesz - napisz mi co i gdzie z dialogami.

Co do cudzysłowu: gdzie jest zbędny? używam go w dwóch przypadkach - mysli bohaterów i cytowanie lub tzw. "branie w cudzysłów". I także w tym przypadku - postepuje zgodnie z regułami języka polskiego. Mozesz mi napisac konkretnie, gdzie sie pomyliłem?

 

Dzieki za komentarz. 

 

– Musisz okazywać swemu wychowankowi nieco serca i powściągnąć swoją surowość. – Maecja odezwała się z troską w głosie. —> w partii narratora masz „odezwała się”, toteż kropka po wypowiedzi jest zbędna.

„Połowę bitewnego sukcesu załatwia się poprzez pióro i pergamin”, mawiali znawcy najemniczej profesji. —> tu rzecz nieco dyskusyjna, bo formalnie cytujesz powiedzonko, ale naprawdę można z cudzysłowu zrezygnować, zmieniając szyk. >> Znawcy najemniczej profesji mawiali, że połowę [...] i pergamin. <<

– Ingemmarze – usłyszał za sobą. – Ingemmarze, to ty? —> kropka po imieniu i „usłyszał” dużą literą. Fakt, żeby usłyszeć, ktoś musi mówić, ale w partii narratorskiej nie ma o tym ani słowa, i dlatego tak. Alternatywa: >> — Ingemnarze — odezwał się / zawołał ktoś za nim. — Ingemnarze, to ty? <<

– Powiedziałeś „my” – przypomniał Gemm i, nim Sillus zdołał cokolwiek powiedzieć, dorzucił – ale rozumiem, że nie tylko mnie miałeś na myśli. —> niezaprzeczalna pomyłka to brak dwukropka po „dorzucił”. Natomiast dyskusyjne jest cytowanie. Ja zapisałbym: >> Powiedziałeś: my — przypomniał {...}. << Też nie budzi wątpliwości, że drugie słowo jest cytatem.

– Abyś mógł wypowiedzieć się na temat Gniewnicy i jej „niezwykłości”, polecam ci spotkanie z pewną ognistą Surenejką. – Czarodziejka z namaszczeniem dobierała kolejne słowa. – To mogłoby być prawdziwie „płomienne” doznanie… —> tutaj po prostu nie rozumiem sensu użycia cudzysłowów. Dla podkreślenia odmienności znaczeń, nadawanych określeniom przez czarodziejkę? Niby w porządku, ale to samo, czyli co chce przez to powiedzieć czarodziejka, wynika z kontekstu.

– Czeka na mnie – zaczął Gemm podnosząc się z krzesła i kładąc dłoń na ramieniu swojego ucznia – na nas, wysłannik Braccia Maginoli. —> brak przecinka po „Gemm”. Po imieniu masz dwa imiesłowy współczesne, przecinek niezbędny. Dalej: kropka po „ucznia” i dużą litera „nas”. Powód prosty: Gemm, poprawiając się, że nie tylko na niego, ale na nich dwóch ktoś czeka, rozpoczął wypowiedź od początku.

– Jak obiecywałem, „towar” przedniej jakości i, jak to u nas, wszystko zgodnie z oczekiwaniami i instrukcjami – odezwał się Erasimus. – Dziewczynka, z nordyjskiego rodu, o ślicznych błękitnych oczętach oraz chłopak z terenów cesarskich. —> ponownie podkreślasz znaczenie słowa? Niepotrzebnie. Te dzieci są towarem, czy to na wymianę, czy to na sprzedaż. Cudzysłów zbędny. Brak przecinka po „oczętach”.

– Wasi mocodawcy nauczyli was pewnie niejednego powiedzenia używanego na Południu. Ja znam takie, „o kocie i tygrysie”…  [...]  – Na Złotym Szlaku, sudyjscy kupcy mawiają: Kupując Kota w worku, kupić możesz Tygrysa. —> skoro zaznaczasz, wyraźnie jak byk, że to powiedzenie o kocie i tygrysie, to cudzysłów potrzebny jak dziura w moście... Dalej: przytaczasz to powiedzenie bez cudzysłowu, za to kursywą. Czyli, po pierwsze, można inaczej, po drugie jesteś niekonsekwentny. Cytaty albo w cudzysłowach, albo italiką. Po trzecie, dlaczego Kot i Tygrys, a nie kot i tygrys? Chyba w powiedzonku nie używa się imion własnych, nie mówi się o jakimś jednym, wyróżnionym Kocie i takim samym Tygrysie...

(Powyżej nie zamieniałem cytatu na pismo pochyłe, żeby zachować Twoje wyróżnienie kursywą.)

I to byłoby na tyle, jak mawiał „profesor” J.T. Stanisławski, jeśli chodzi o część pierwszą. Drugą zostawiam w spokoju, bo uwagi brzmiały by tak samo.

Pozwól że sie odniosę:

– Musisz okazywać swemu wychowankowi nieco serca i powściągnąć swoją surowość. – Maecja odezwała się z troską w głosie. —> w partii narratora masz „odezwała się”, toteż kropka po wypowiedzi jest zbędna.

Dzięki - wydawało mi się, że jeśli nie rozpoczynam partii narratora słowami: rzekł/mówił/dodał etc, muszę dac kropkę :)

„Połowę bitewnego sukcesu załatwia się poprzez pióro i pergamin”, mawiali znawcy najemniczej profesji. —> tu rzecz nieco dyskusyjna, bo formalnie cytujesz powiedzonko, ale naprawdę można z cudzysłowu zrezygnować, zmieniając szyk. >> Znawcy najemniczej profesji mawiali, że połowę [...] i pergamin. kropka po imieniu i „usłyszał” dużą literą. Fakt, żeby usłyszeć, ktoś musi mówić, ale w partii narratorskiej nie ma o tym ani słowa, i dlatego tak. Alternatywa: >> — Ingemnarze — odezwał się / zawołał ktoś za nim. — Ingemnarze, to ty? niezaprzeczalna pomyłka to brak dwukropka po „dorzucił”. Natomiast dyskusyjne jest cytowanie. Ja zapisałbym: >> Powiedziałeś: my — przypomniał {...}. tutaj po prostu nie rozumiem sensu użycia cudzysłowów. Dla podkreślenia odmienności znaczeń, nadawanych określeniom przez czarodziejkę? Niby w porządku, ale to samo, czyli co chce przez to powiedzieć czarodziejka, wynika z kontekstu.

Chciałem podkreślic grę słowną stosowaną przez czarodziejkę. Ale zgadzam się, możnaby zrezygnować z cudzysłowu.

– Czeka na mnie – zaczął Gemm podnosząc się z krzesła i kładąc dłoń na ramieniu swojego ucznia – na nas, wysłannik Braccia Maginoli. —> brak przecinka po „Gemm”. Po imieniu masz dwa imiesłowy współczesne, przecinek niezbędny. Dalej: kropka po „ucznia” i dużą litera „nas”. Powód prosty: Gemm, poprawiając się, że nie tylko na niego, ale na nich dwóch ktoś czeka, rozpoczął wypowiedź od początku.

Z przecinkiem, mój błąd. Natomiast nie rozumiem, czemu "nas" ma być dużą literą ??? A druga rzecz: jasne, że Gemm rozpoczął od nowa - ale przecież ta druga część wypowiedzi powinna być zdaniem a kwestia: [Na nas, wysłannik Braccia Maginoli.] jakoś mi nie brzmi... ?

– Jak obiecywałem, „towar” przedniej jakości i, jak to u nas, wszystko zgodnie z oczekiwaniami i instrukcjami – odezwał się Erasimus. – Dziewczynka, z nordyjskiego rodu, o ślicznych błękitnych oczętach oraz chłopak z terenów cesarskich. —> ponownie podkreślasz znaczenie słowa? Niepotrzebnie. Te dzieci są towarem, czy to na wymianę, czy to na sprzedaż. Cudzysłów zbędny. Brak przecinka po „oczętach”.

Celna uwaga nt przecinka, ale znów chciałem podkreslic TOWAR jako obraźliwe i pogardliwe okreslenie dzieci.

– Wasi mocodawcy nauczyli was pewnie niejednego powiedzenia używanego na Południu. Ja znam takie, „o kocie i tygrysie”… [...] – Na Złotym Szlaku, sudyjscy kupcy mawiają: Kupując Kota w worku, kupić możesz Tygrysa. —> skoro zaznaczasz, wyraźnie jak byk, że to powiedzenie o kocie i tygrysie, to cudzysłów potrzebny jak dziura w moście... Dalej: przytaczasz to powiedzenie bez cudzysłowu, za to kursywą. Czyli, po pierwsze, można inaczej, po drugie jesteś niekonsekwentny. Cytaty albo w cudzysłowach, albo italiką. Po trzecie, dlaczego Kot i Tygrys, a nie kot i tygrys? Chyba w powiedzonku nie używa się imion własnych, nie mówi się o jakimś jednym, wyróżnionym Kocie i takim samym Tygrysie...

Fakt- tygrys i kot w powiedzonku powinny być pisane małą literą. Zamiast pochylonych powinienem zapisac to w cudzysłowie. Zrobiłem to odruchowo bo italikami zapisywałem wczesniej oryginalną forme w języku Południa.

Ogromne dzieki za uwagi i pomoc. Własnie na cos takiego liczyłem. Będę łapał ew. błędy w drugiej części.

Dobrze, że można sie na tym forum nauczyc tych rzeczy.

Pozdrawiam!

   Wszystko pięknie, ale, niestety, kusz się nie przeładowuje... 

Szeptunie, nazwanie ludzi, dorosłych czy dzieci, towarem, samo w sobie jest obraźliwe, pogardliwe. Ja nie podkreślałbym dodatkowo.  

Ja też strzeliłem byczka. Zaznaczyłem, że ponowienie wypowiedzi Gemma powinno zacząć się od dużej litery, ale nie napisałem, że dodatkowo skorygować należałoby tę ponawianą kwestię przez dodanie słowa "Czeka". Bez obaw o powtórzenie, bo jest to powtórzenie świadome i w takim przypadku naturalne.  

AdamKB

No tak,  "Czeka na nas, wysłannik Braccia Maginoli." brzmi dobrze. :)

RogerRedeye

Rozumiem, że to ten anachronizm? zamiast przeładowania kuszy ma być naciągnięcie? Tyle, że bełt w przeciwieństwie do strzały nakłada się na mechanizm i zwalnia w dowolnym momencie - dlatego napisałem "przeładowanie".

Jakaś sugestia?

 

Szeptun, to całe opowiadanie jest anachronizmem. Nie ma w nim nic oryginalnego, nic, co wzbudziłoby zachwyt i wszystko, co się z tym wiąże. Takich opowiadań są tu dziesiątki. Czy to źle? Pewnie nie, tylko czasami po przeczytaniu entego tekstu o tym samym, który na dodatek jest przeciętny wśród innych przeciętnych, nie chce się czytać kontynuacji.

gwidon - pytanie o anachronizm było skierowane do RogerRedeye, nie do Ciebie.

Nie ma to jak konstruktywna krytyka - pewnie jesteś zbyt zajęty żeby podac mi jakiś konkretny zarzut nt. nieoryginalności, zamiast tego piszesz ogólnikami.

Napisałes mi w komentarzu pod częścia pierwszą: "anachronizmy, których używasz jak chcesz, a że jest ich mało więc rzucają sie w oczy.".

Zdecyduj się - jest ich mało (anachronizmów) czy cały tekst jest anachronizmem? I może wyjasnij mi co chcesz wyrazić przez słowo "anachronizm" bo nie wiem czy dobrze Cię rozumiem...

Ja, pisząc ten tekst zwracałem uwage na to by umieścić masę "oryginalnych" patentów i długo nad tym siedziałem, szkoda że nie wyłapałeś tego co chciałem zawrzeć. Magia, wbrew temu co napisałeś jest podstawa i osią opowiadania - a dokładniej jej realistyczne przedstawienie w świecie fantasy.

Akurat nie znalazłem tutaj na portalu podobnego opowiadania. Chętnie bym przeczytał choc jedno, ale obawiam sie że znowu generalizujesz.

Jeszcze raz podziekuje Ci za poswięcony czas.

Nie będe dziekował Ci za to za taką opinię - bo nic nie wnosi.

Czy oryginalnym patentem jest użycie magii w miejscu, gdzie jej mogowie używać nie są w stanie? Gemm uzył magii, czy wrzucił grzałkę do wody? Czy patentem jest zagotowanie wody, któremu towarzyszy wrzenie, bulgotanie i parowanie widoczne gołym okiem?Cytat -" Woda stanowi doskonałą blokadę.I parując, bo w okolicy znajdują się ciepłe źródła, jeszcze silniej wpływa na otoczenie." - Jak rozumiem para z gotującej się wody powinna Gemma załatwić na amen.

Przejęcie mocy nie jest niczym oryginalnym. Sam w jednym ze swych tekstów uzyłem przejęcia.

Co do anachronizmów, chodzi mi słowa. Bohaterowie mówią bardzo współczesnym językiem aż nagle pojawia się słowo - "pewnikiem".

Ale moją opinią się nie przejmuj. Są opowiadania, które po pierwszych kilku zdaniach odrzucają na kilometr. Twoje przeczytałem i być może sięgnę do kolejnych.

pozdrawiam

Ps. Moja opinia nie musi nic wnosić. Taki jest mój punkt widzenia. A z ciekawostek - w WSF jest mój tekst, który w zamierzchłych czasach był na tym portalu. Nic oryginalnego.

gwidon - czy naprawde nie zwróciłes uwagi na patent?

 

Nie lubie tłumaczyć moich opowiadań, ale chyba napisałem to niezbyt jasno - lub Ty nie załapałeś. 

W tym "więzieniu" kwiaty pływające po wodzie generowały, nazwijmy to: antymagię. I poprzez ciepłe źródła ale niezbyt gorące - idealne da południowych kwiatów - antymagia jeszcze silniej oddziaływała na więźniów i ew. sabotazystów, atakujących etc,

ale Gemm jest wybitnym magiem, co starałem sie podkreslić (może niezbyt dokładnie i tu problem) i zdołał delikatnie, bo jego zdolności były mocno ograniczane przez Kwiaty,  podgrzewac wodę - aż jak wspomniała na końcu Vera

 

[– Ale pomysł z podgrzaniem wody i ugotowaniem Bimme Izhi, tych przeklętych kwiatuszków, był zapewne twój. Chylę czoła.]

- "ugotował" Kwiaty więc antymagia powoli sie zmniejszała aż zniknęła. I wtedy "wolna amerykanka".

Ot, cały patent. Tak własnie - użycie magii w miejscu gdzie miało nie dać sie jej użyc. Proste.

 

 

Co do przejęcia mocy - oczywiście że nie musi być oryginalne - klasycznie już czarnoksiężnicy potrafią takie rzeczy robić, a inni magowie uważają ten proceder za haniebny.

 

A co do słów paewnikiem i współczesnych - nie wiem jak tam z Twoimi wiadomościami nt jak mówili w średniowieczu -> jak mogliby mówic w fantasy --- uważam że akurat tutaj nie mamy doskonałych przykładów --- więc każdy piszący może dowolnie to podawać.

Pozdrawiam 

 

 

Twoja opowiedź drogi autorze skutecznie zachęciła mnie bym więcej do Twych tekstów nie zaglądał.

pozdrawiam serdecznie

gwidon - będe musiał z Tym ( z Twoją zapowiedzią) jakos żyć. Bywa.

 

Ten fragment zdecydowanie lepszy od poprzedniego. Pokazałeś, że potrafisz być konkretny i tym razem nie przegadałeś.

Ta część  jakoś tak bezwiednie skojarzyła mi się z "Wiedźminem". Może przez dziecko niespodziankę, może przez ten chaos, może przez przeskoki akcji z czasu przeszłego do przyszłego, poprzez przemyślenia bohatera. Nie uważam tego za wadę, absolutnie, rzadko komu udaje się napisać coś naprawdę oryginalnego. 

Generalnie tekst jest dobry, widać, że poświęciłeś mu dużo czasu, a to ostatnio rzadkość. Dlatego z przyjemnością go przeczytałam. Poza tym lubię historie fantasy. I lubię magów. Nie jesteś też szablonowy, w Twoim tekście nie pojawiła się karczma,a  to już wielki plus;)

Sugerowałabym jednak większy dystans do komentarzy. Nie każdemu musi się podobać, a jak widzę, nie przyjmujesz krytyki do wiadomości. Gwidon, który co widać gołym okiem ma doświadczenie na polu bitwy, zwrócił Ci kilka praktycznych i konkretnych uwag. A Ty mu tłumaczysz, używając argumentu:

 

"nie wiem jak tam z Twoimi wiadomościami nt jak mówili w średniowieczu -> jak mogliby mówic w fantasy --- uważam że akurat tutaj nie mamy doskonałych przykładów --- więc każdy piszący może dowolnie to podawać."

 

Za konstruktywne uwagi należy podziękować, a nie zniechęcać krytyka do dalszej lektury. Jak tak dalej pójdzie, to będą Cię czytać tylko Ci, co chwalą Twoje teksty. A wtedy nie nauczysz się już niczego. 

Jeśli zaś chodzi o słownictwo przykłady są, owszem. Ale to trzeba zajrzeć do konkretnych lektur i zainteresować się odpowiednim tematem. 

Pozdrawiam 

Apropo fragmentu z kwiatami, może warto by jednak coś pozmieniać, bo nie widać konsekwencji. Skoro mag ma być w tym miejscu na równi ze zwykłym śmiertelnikiem, to dlaczego "odrobinę" magii może użyć? Bo autor nie miał innego pomysłu? Gdy się nad tym zastanowić, to faktycznie, trochę zgrzyta. 

Przemyśl. 

Prokris.

No widzisz, własnie przemyslałem to dokłądnie - i załozyłem że mocarny mag (doświadczona "legenda magii bitewnej" może metodą "kropla drąży skałę" - wydając minimum mocy złamac ten "system" :) Przemyslałem to dokładnie i taki miałem pomysł. Nie ma niekonsekwencji. Może rzeczywiście nie napisałem tego wprost - ale miałem nadzieje że czytelnicy wyłapią o co mi chodziło... Jesli cos zgrzyta - może faktycznie powinienem to wyłozyc inaczej. Przemyślę to.

A co do gwidona - nie chcę używac kogoś jako obiektu w komentarzu ale  inaczej się nie da tego poruszyć: Prokris - pokaż mi miejsce gdzie gwidon napisał cos konstruktywnie i gdzie zwrócił mi uwage na konkretne rzeczy? Bardzo poprosze, bo za pomoca komentarzy w internecie zawsze można napisac cokolwiek - ale istotne (dla mnie) są konkrety.

Napisał ogólnikami - stąd moja reakcja - inaczej np. AdamKB - konkrety za konkretami - takie komenatrze pomagają, pisanie (jak skomentował gwidon) że całe opowiadanie to anachronizm...  nie pomaga :(

Co do tego jak mówili w średniowieczu - przykładów nie ma - bo nie zachowały sie np. nagrania - jakich słów używali? Oczywiście możemy wywnioskowac z zapisów... no pewnie że można to zasymulować ale np. pisząc opowiadanie quasirzymskie np. powinniśmy napisac je po łacinie - jak np. zrobił to Gibson w Pasji (tylko oryginalny język w filmie)... pisząc jakiekolwiek opowiadanie po polsku w klimacie fantasy - mamy dowolność --- fantasy a  nie fanfic lub opowiadanie średniowieczne/staropolskie - o to mi chodzi --- uwierz zainteresowałem się piśmiennictwem/słownictwem średniowiecznym / renesansowym składając informacje nt mojego "świata" w którym toczą sie opowiadania - 

Ale zakładam (to mój wybór) że piszę cos w stylu popkulturowego a nie historycznego dzieła i roszczę sobie prawo do używania słownictwa w pewien okreslony sposób (jestem świadmo uproszczeń i tego że może sie to nie podobac). 

Nie chcę nikogo urażać - i nie zamierzam "walczyć o czytelnika" - jesli ktos będzie chciał - przeczyta. 

Nie wiem co musiałbym napisac, żeby sprawic wrażenie że przyjmuję krytykę - ponownie poproszę, uwierz że przyjmuję - wiele się na tym portalu nauczyłem i zawsze jeśli się myliłem przepraszałem i za pomoc dziekowałem. Ale wkurzające jest jak zamiast (powtórzę po raz enty) konkretów jest bardzo ogólna krytyka. 

Dziekuję w tym miejscu raz jeszcze każdemu kto sie zdecydował przeczytać.

Obiecuję poprawę stylistyczną i wyważenie opisów/dialogów/akcji 

 

Pozdrawiam! 

 

 

 

 

 

 

Nowa Fantastyka