- Opowiadanie: Marey - O tym jak Mały Tommy o mało nie zniszczył miasta...

O tym jak Mały Tommy o mało nie zniszczył miasta...

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

O tym jak Mały Tommy o mało nie zniszczył miasta...

Część I

Zaczęło się całkiem niewinnie. Młody chłopak jak zawsze przechodził tą samą uliczką, obok tego samego sklepu Fletchera, obok tej samej karczmy pod Złotym Rogiem, obok tego samego samotnego domu Samotnej Mary i obok tego samego, starego cmentarza. Tym razem coś jednak przykuło jego uwagę. Zwykle zamknięta brama była lekko uchylona. Ciekawość wygrała nad rozsądkiem, więc rozejrzał się, czy nikt nie patrzy i wszedł przez otwarte wejście. Próbował iść powoli i cicho, ale im bardziej się starał, tym bardziej mu to nie wychodziło.
Najpierw potknął się o wystający z ziemi konar i wpadł do środka zniszczonego nagrobka. Gdy zorientował się, że leży na ludzkich zwłokach krzyknął, jakby ktoś obdzierał go ze skóry. Szybko wstał, otrzepał się z brudu i kurzu i postanowił iść dalej. Następnie, przez nieuwagę, kopnął belkę, która podtrzymywała rusztowanie niedokończonej kaplicy. Wszystko się rozsypało i narobiło tyle hałasu, że aż dziw brał, że nikt tu się nie pojawił i nie powykręcał uszu młodzieńcowi za chodzenie po zakazanym cmentarzu i zakłócanie spokoju wiecznego zmarłym. Rozejrzał się, czy nikt nie nadchodzi i jak gdyby nigdy nic kontynuował zwiedzanie. Po kilkunastu krokach poczuł czyjś dotyk na ramieniu. Zamarł na chwilę, ale oprzytomniał się i zaczął gnać ile sił przed siebie. Po raz kolejny potknął się o konar i wylądował z hukiem na ziemi.
Zza krzakami nieopodal zobaczył dziwne światło i usłyszał cichą rozmowę dwóch osób. Nie rozumiał słów, więc tym razem po cichutku zakradł się trochę bliżej, ale nadal nie wiedział o czym mówią.
– Wiem, że tam jesteś – odezwała się nagle kobieta, nie odwracając nawet głowy. – Wyłaź!
– Skąd ty… – zawahał się na chwilę chłopak – pani wiedziała, że tu jestem?
– Pytanie raczej brzmi: co ty robisz na zakazanym cmentarzu?
– Ja… no, ten… – zaczął się jąkać – no brama… była otwarta więc…
– Dobra, nie ważne – machnęła ręką kobieta. – Właściwie to nawet dobrze się składa, że tu jesteś. Przydasz mi się.
– Tak? – spytał wyraźnie zaskoczony, – ekhem, znaczy się, tak – poprawił się i powiedział z udawaną pewnością siebie i nutą samozachwytu. – Do pani usług.
– Nazywam się Abigail, nie żadna pani. Przejdźmy do rzeczy. Widzisz tamtą kryptę? Tam został pochowany mój mąż. Miał on na szyi złoty medalion, który jest mi teraz bardzo potrzebny.
– Twój mąż? – zdziwił się. – Ale ten cmentarz został zamknięty…
– Tak, dwieście lat temu. A ty myślisz, że ile ja mam lat? Szesnaście? – zdenerwowała się.
– Przepraszam – zawstydził się lekko. – Mam jeszcze jedno pytanie. Dlaczego sama nie zejdziesz na dół?
– Otóż, bardzo dawno temu była pewna kobieta imieniem Lilith. Jej mąż zmarł niedawno po zaślubinach, a ona oszalała z tęsknoty. Zaczęła praktykować czarną magię. Za wszelką cenę chciała nauczyć się przywracać zmarłych do życia. W końcu jej się to udało, ale jej małżonek powrócił do tego świata jako demon, który o mało nie zniszczył całego miasta. Magom udało się powstrzymać wściekłego kochanka a czarownicę po dwóch dniach spalono na stosie. Od tej pory kobietom nie wolno się nawet zbliżyć do męża-nieboszczka.
– Nie stój tak – podjęła po chwili. – Ruszaj. Im szybciej to załatwisz, tym lepiej.
Chłopak nabrał powietrza do płuc i wypiął dumnie pierś do przodu. Czuł ekscytację z nadchodzącej przygody. Ostatnią jaką przeżył odbyła się kilka lat temu. Jako niesforny i ciekawski chłopak włożył głowę pomiędzy sztachety płotu przy domu starosty i zaklinował się na dobre klika godzin. Uwolnili go dopiero drwale wracający ze zrębu, oczywiście niszcząc przy tym dość sporą część ogrodzenia. Pan starosta gdy to zobaczył był tak wściekły, że oczy o mało nie wyszły mu z orbit. Wzywał wszystkie siły nieczyste, a klął przy tym gorzej niż wszyscy szewcy w całej okolicy razem wzięci. Już ludzie gnali po Wielebnego, aby ten egzorcyzmy odprawił, bo diabeł w niego wstąpił, ale ochłonął po chwili, kazał drwalom nowych desek narąbać i płot naprawić. Oczywiście młodemu też się oberwało. Gdy wrócił do domu jego matka już o wszystkim wiedziała. Zrobiła mu taką awanturę, że słyszało ją całe miasto i okoliczne wsie. Coś ty narobił – krzyczała, – mało ci kłopotów?! Po coś pchał tam swój pusty łeb?!
Na tamto wspomnienie aż dreszcz mu przeszedł po plecach. Było minęło, pomyślał. Teraz będzie inaczej. Zszedł powoli do ciemnego korytarza, uważnie stąpając po stromych i śliskich schodach. Po kilku stopniach uderzył go potworny smród zgnilizny. Przytkał rękach do nosa i schodził dalej. Zrobiło się nagle tak ciemno, że nie widział nawet swojego czubka nosa. Poruszał się po omacku, aż natrafił na coś, co kształtem przypominało pochodnię. Wyjął z kieszeni paczkę zapałek, które nosił przy sobie od czasu, gdy musiał rozpalić ognisko na obozie za pomocą kija, kawałka drewna i suchej trawy. Tarł tak mocno i szybko, aż porobiły mu się pęcherze na dłoniach, mimo tego sianko nie zajmowało się ogniem. Okazało się, że to jego koledzy specjalnie zmoczyli to wszystko, tak dla zabawy.
Podpalił pochodnię i ciemne pomieszczenie wypełniło się migoczącym, słabym światłem. Stąd drogi rozchodziły się w trzy kierunki. Po chwili namysłu, a myślał bardzo intensywnie, wybrał drogę na wprost. I już wkrótce tego żałował. Ścieżka kończyła się stromym urwiskiem, z którego o mało nie wpadł w niekończącą się przepaść. W ostatniej chwili chwycił się wystającego ze ściany przedmiotu. Jak się potem, ze zgrozą na twarzy dowiedział, był ludzki korpus, który wystawał ze splądrowanego sarkofagu. Krzyknął przeraźliwym, wysokim głosikiem i biegiem wrócił do miejsca, w którym korytarze łączą się.
Tym razem wybrał korytarz po jego prawej stronie. Tym razem także nie wybrał szczęśliwie. Po kilkudziesięciu krokach korytarz nagle się kończył. Podszedł do ściany i zaczął ją obmacywać w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby uruchomić jakiś mechanizm otwierający tajemne przejście. I znalazł. Nie do końca to, co chciał, ale znalazł. Pociągnął za duży i ciężki pierścień i chwilę później cegły zaczęły się rozstępować. Chwilę później zobaczył coś, co sprawiło, że na moment zamarł. Z otworu zaczęli wychodzić… zmarli! Chłopak zaczął powoli się cofać, ale potknął się o co leżącego na ziemi. Wymachiwał przed sobą pochodnią, aby odstraszyć zombie, ale one nic sobie z tego nie robiły. Nadal sunęli z wyciągniętymi rękami do przodu i upiornymi, pustymi oczodołami. Wstał z zimniej podłogi i zaczął uciekać w stronę wyjścia. Biegnąc, przypadkowo zawadził o drewnianą belkę podtrzymującą strop i przewrócił ją, zawalając za sobą drogę.
Odechciało mu się przygód na dzisiaj. Już miał opuścić kryptę, ale przypomniał sobie o wiedźmie, która czekała na niego na zewnątrz. Co by ze mną zrobiła, gdybym wrócił bez tego, o co prosiła, zaczął się zastanawiać, zmieniła by mnie w żabę? Wzdrygnął się na samą myśl o oślizgłym ciele, łapaniu owadów za pomocą lepkiego języka i kumkaniu cały dzień na jakimś bagnie. Postanowił jak najszybciej spenetrować ostatnią ścieżkę, znaleźć to, co miał znaleźć i wrócić na powierzchnię. Wziął głęboki oddech i ruszył do przodu. Na końcu korytarza znajdowała się obszerna sala, na środku której stał wielki sarkofag. Podszedł do niego i zaczął siłować się z kamienną pokrywą. Po jakimś czasie ustąpiła i ukazała ciało nieboszczyka. Co ja robię? – powiedział do siebie. Włożył rękę do środka i po omacku szukał amuletu Abigail. Nagle usłyszał jakieś dziwnie, wysokie piski. Oświetlił ściany i ujrzał całe stado nietoperzy ze świecącymi, maleńkimi oczami przeszywającymi go jak tysiące niewidzialnych strzał. Pośpieszył się w myślach i natrafił na coś, co kształtem mogło przypominać wisiorek. Chwycił go z całej siły i zaczął uciekać, a za nim czarna chmura popiskujących, latających ssaków.
Dotarł biegiem do końca schodów, ale potknął się na ostatnim stopniu i ponownie wylądował twarzą na ziemi. Wstał, otrzepał się z kurzu i poszedł do miejsca, w którym ostatni raz widział kobietę. Tym razem spotkał jednak trzy, które stały i odprawiały jakieś rytuały przy kotle. Abigail na jego widok wzniosła ręce i powiedziała:
– Jest nasz bohater. Mam nadzieję, że masz to, o co cię prosiłam.
– Tylko mi nie mów, Abi, że wysłałaś tego dzieciaka po amulet – roześmiała się druga kobieta.
– Cicho bądź –uspokoiła ją trzecia. – Popatrz tylko jak się starał – powiedziała, po czym wybuchła spazmatycznym śmiechem.
– Nie zwracaj uwagi na nie. – Abigail zbliżyła się do niego tak blisko, że ich nosy o mało się nie stykały. Mówiła to tak zmysłowo, że chłopakowi pojawiła się gęsia skórka. – Nie zdradziłeś mi dotąd, jak masz na imię.
– Mały Ti… Timmy – poprawił się. – Timmy, po prostu Timmy.
– Dobrze, po prostuTimmy. W nagrodę zdradzę ci starożytne zaklęcie, które sprawi, że każda kobieta będzie twoja – nachyliła się i wyszeptała mu magiczną formułę do ucha. Gdy usłyszały to jej towarzyszki, ponownie ryknęły śmiechem.
– Słuchaj chłopcze, teraz musisz stąd iść. Mamy bardzo ważne sprawy do załatwienia.
– Rozumiem, już mnie tu nie ma – powiedział po czym udał się z powrotem do wyjścia. Chciał od razu wypróbować zaklęcie, ale był zbyt zmęczony. Postanowił pójść do domu i zaczekać z miłosnymi podbojami do jutra.
Część II
Mały Timmy obudził się bardzo wcześnie. Szybko ubrał się, zjadł śniadanie i wyszedł bez słowa z domu. Jak zawsze przeszedł tą samą uliczką, obok tego samego sklepu Fletchera, obok tej samej karczmy pod Złotym Rogiem, obok tego samego samotnego domu Samotnej Mary i obok tego samego, starego cmentarza. Tym razem brama była zamknięta na wszystkie spusty. Nie przywiązując zbytniej uwagi poszedł dalej. Dotarł na mały rynek miasta. Było tam dość pusto, jak na tą porę dnia.
Na jednej z ławek siedziała Ally. Ally była bardzo piękna. Miała długie blond włosy, ładny, krótki nosek i głębokie, ciemnoniebieskie oczy. Była ubrana w równie piękną jak ona sukienkę z bufkami na ramionach. Postanowił do niej podjeść i wykorzystać szansę.
– Witaj, Ally – przywitał się i grzecznie ukłonił.
– Cześć, Timmy. Dawno się nie widzieliśmy. Co u ciebie?
On nachylił się i wyszeptał jej dokładnie to, co usłyszał wczoraj od wiedźmy, ale takiego efektu nie spodziewałby się nigdy. Dziewczyna zaczerwieniła się, wstała i wymierzyła Małemu Timmy’iemu takie uderzenie w twarz z otwartej ręki, że aż wszyscy się obrócili w ich stronę, gdy usłyszeli głośnie i donośne plask.
Zdezorientowany chłopak udał się do biblioteki w której pracował jego przyjaciel. Gdy tylko wszedł wszyscy utkwili wzrok na nim i jego pamiątce na twarzy. Podszedł do stanowiska przy którym mężczyzna o budowie tak tęgiej, że aż nie pasującej do spokojnego i cichego klimatu biblioteki.
– O matko! Chłopcze, co ci się stało? Próbowałeś swoich niezawodnych sposobów podrywu na Samotnej Mary?
– Nie zupełnie. Arthi powiedz mi, znasz się na starych językach?
– Tak, a co chcesz dokładnie wiedzieć?
Timmy powtórzył mu dokładnie to, co powiedział przed chwilą Ally.
– Bogowie, Timmy! – zawstydził się Arthi. – Gdzieś ty to usłyszał, w zamtuzie? To bardzo nie ładnie i nieprzyzwoite słowa, kolego.
– To by tłumaczyło reakcję Ally – mruknął pod nosem.
– Nie mów mi, że komuś to mówiłeś?
Nie odpowiedział, bo usłyszeli jakieś zamieszanie dobiegające od strony rynku. Szybko wybiegli z biblioteki i zobaczyli tłum niosący dwie kobiety. Obie rozpoznał od razu.
– Na stos! – krzyczał jeden z chłopów.
– Spalić wiedźmy! – ryknął drugi.
– Niech się spalą, czarcie kochanki! Wtórował im trzeci.
– Na stos z nimi – wył chrapliwie Wielebny. – Złóżmy je jako ofiary, a bogowie nam wybaczą.
Dopiero wtedy obaj zauważyli kłęby gęstego, czarnego dymu unoszącego znad starego cmentarza. Chwilę później rozległ się przeraźliwy i nieprzyjemny śmiech. Znam go już skądś, pomyślał sobie chłopak. Przypomniał sobie, gdy zobaczył na niebie wielkiego kościstego smoka, na którego grzbiecie siedziała trzecia wiedźma z cmentarza. Rzucała ognistymi kulami i błyskawicami na lewo i prawo a potwór chwytał ludzi i zrzucał ich z nie małej wysokości.
– Co ja zrobiłem?! – chwycił się za głowę Timmy. – Co robić, co robić?
Po chwili intensywnego myślenia wpadł na pomysł. Przedarł się przez tłumy ludzi podszedł do właśnie układanego na środku placu stosu.
– Jak to powstrzymać?! – krzyknął do skrępowanej Abigail.
– Nie da się. Oboje są zbyt potężni.
– Musi być jakiś sposób – nie ustępował młody.
– Potrzebna jest krew, amulet, którym został przyzwany i odpowiednie zaklęcie.
– Jeśli to ma być takie zaklęcie jak te, które podałaś mi na cmentarzu, to dziękuję bardzo.
– Nie wygłupiaj się. Amulet mam w kieszeni sukni. Zaklęcie wypowiem sama.
Wstał na podest, na którym leżały obie kobiety, wyjął artefakt i podprowadził nóż jednemu z zebranych. Już miał przeciąć skórę na dłoni, gdy ktoś krzyknął:
– Ludzieeee. On ma nuż, chce uwolnić wiedźmy. Brać go!
– Pośpiesz się! – ryknęła wiedźma i rozpoczęła inkantację. Szybkim ruchem ostrza sprawił, że na ręce pojawiła się cienka czerwona smuga. Po chwili kropelki krwi skapnęły na wisiorek. Abigail wykrzyczała ostatnie słowa i wtedy na niebie się coś zakotłowało, poruszyło, sypnęło iskrami i zawyło. Potwór, który przed chwilą się spustoszenie w mieście bezwładnie opadł na ziemię. W tym momencie na rynek wjechali jeźdźcy w białych szatach i z kapturami na głowach. Wystrzelili z rąk błyskawice, które uspokoiły niespokojny tłum.
– Niech ci, którzy mogą, wracają do domów – krzyknął ten w najbardziej zdobionej szacie. – Resztą zajmiemy się my. Znowu się spotykamy, Abi.
– Znowu przyjeżdżacie po całej zabawie, Darth – odgryzła się.
– Tym razem już nam nie uciekniecie – uniósł się czarodziej. – Zabrać je. I znajdźcie mi trzecią. Musi gdzieś tu być.
Mały Timmy, jak gdyby nigdy nic wycofał się, wrócjak zawsze tą samą uliczką, obok tego samego sklepu Fletchera, obok tej samej karczmy pod Złotym Rogiem, obok tego samego samotnego domu Samotnej Mary i obok tego samego, starego cmentarza. I chciał zapomnieć o tym, jak o mało nie zniszczył całego miasta.
Koniec

Komentarze

To opowiadanie napisałem w pośpiechu na polski, nie oczekiwałbym zbyt wiele :)


To my niespiesznie, nie oczekując zbyt wiele, nie przeczytamy.

pozdrawiam

I po co to było?

   Coś mi się zdaje, że w tytule brakuje przecinka... A bohater to "Tommy" czy jednak "Timmy"?

Najpierw przeczytałam komentarz pierwszego z komentatorów i już chciałam Ci tu posarkać na straszliwego samobója, jakiego strzeliłeś sobie taką uwagą, że „to tylko takie tam na kolanie pisane” – ale widzę, że chyba już edytowałeś, więc mogę co najwyżej przestrzec tak na zaś: takich rzeczy się nie pisze. Rozumiem chęć zaprezentowania się jako osoba skromna i o niewygórowanym ego, ale nie tędy droga. ;]

 

Za łapankami jakoś nie przepadam już od dłuższego czasu, bo jestem czytelnikiem, a nie korektorem, więc pojedynczych wpadek leksykalno-stylistycznych Ci nie wymieniam. Jedno, co mi się nasunęło i czego jakoś nie mogę pominąć, to to wpadnięcie do nagrobka. Nagrobek to tak generalnie ta część, która jest na-grobie. No wiesz, na wierzchu. Nie bardzo sobie wyobrażam, jak można wpaść *do* tego. Można upaść na nagrobek albo wpaść do grobu raczej, czyż nie? ;) Nie wspomnę o tym, że chcesz mi wmówić, iż te zwłoki leżały tam luzem w tym grobie? xD Żadnej trumny ani takich tam…?

 

Po lekturze paru początkowych akapitów miałam wrażenie, że nie czytam opowiadania, tylko sprawozdanie. Nie ma w tym emocji – ot relacja: zrobił to, potem to, a następnie cośtam. Monotonny rytm, ogólnie taka relacja trochę nudzi. A to niedobrze: znudzić czytelnika na samym początku opowiadania. Gdzieś później ewentualnie możesz sobie pozwolić – jeśli naprawdę trzeba – na odrobinkę nudy. Bo czytelnik już jest przykuty do tekstu. Ale początki są szalenie ważne. ;)

 

Dalej: rozmowa z Abigail… Hm… Powiedz szczerze: więcej czytasz książek czy grasz na komputerze? Nie odpowiadaj tutaj, nie ma takiej potrzeby – powiedz to szczerze sam przed sobą. ;) Bo to wygląda kapka w kapkę jak „bohater dostaje swojego pierwszego questa”. Aż nazbyt growo. A potem bohater krąży po labiryncie… Och, zalatuje to grami straszliwie.

 

Ogólnie bohater jest straszną sierotą, która ciągle się potyka, zahacza i przewraca, ale to samo w sobie nawet nie jest takie złe. ^^ Skoro Rincewind może być wiecznie przerażony i uciekający, mały Tommy/Timmy mógłby być pierdołą. ;] Ale w jakiś taki nudny sposób to przedstawiasz. Znów: chyba to wina tego sprawozdawczego stylu. Biegł i się potknął. Cośtam spadło, o co akurat zahaczył. I dalej w tym tonie. Coś, co mogło być ciekawym elementem charakterystycznym bohatera, jest tylko banalnym, nudno opisanym wytrychem.

 

Fabularnie… Cóż, fabuła jest prościutka, ot – takie młodzieżowe opowiadanko o chłopcu w typie „każdy z nas”, który przeżywa dziwną przygodę. Nadaje się na wprawkę – możesz sobie tu potrenować choćby budowanie napięcia czy pokazywanie emocji bohatera. Bo to rzeczy, które, jak myślę, powinieneś trenować. ;)

>> Na jednej z ławek siedziała Ally. Ally była bardzo piękna. Miała długie blond włosy, ładny, krótki nosek i głębokie, ciemnoniebieskie oczy. Była ubrana w równie piękną jak ona sukienkę z bufkami na ramionach. Postanowił do niej podjeść i wykorzystać szansę. << --- Powtórzenia "był, była". "Ally, Ally". Należy na początku, aby nabrać wprawy, pisać zdania proste. Ale te zdania, są proste do bólu i brzmią sztucznie, jak z szablonu, tak jak się pisze na pierwszych lekcjach polskiego. To nie jest język literacki.

 

>> (...) przeszedł tą samą uliczką, obok tego samego sklepu Fletchera, obok tej samej karczmy pod Złotym Rogiem, obok tego samego samotnego domu Samotnej Mary i obok tego samego, starego cmentarza. << --- to zdanie powtarza się w opowiadaniu aż trzy razy. Wygląda to tak, jakbyś używał w pewnych momentach Ctrl+C --- Ctrl+V. Można tak pisać, ale w dość dużych odstępach. W opowiadaniu tak krótkim jest duży błąd. Poza tym nie wiem, po te zdrobnienia "uliczką" - ulica, to ulica i kropka. Może być krótka, bądź długa. No i licznego powtórzenia sformułowania "tego samego; tej samej".

 

 

>> Dziewczyna zaczerwieniła się, wstała i wymierzyła Małemu Timmy’iemu takie uderzenie w twarz z otwartej ręki, że aż wszyscy się obrócili w ich stronę, gdy usłyszeli głośnie i donośne plask. << --- To zdanie jest jedną wielką katastrofą. Źle napisana. Okropne. Niechlujne i z absurdalną ilością błędów.

 

>> Gdy tylko wszedł wszyscy utkwili wzrok na nim i jego pamiątce na twarzy. << --- Pomijam już fakt, że zdanie konstrukcje leży gdzieś na dnie komory magmowej, to "pamiątka na twarzy" sugeruje nam, że to pewna rzecz/przedmiot. W tym przypadku mamy do czynienia z blizną, ale skoro dostał od kogoś w twarz, to miał podbite oko.

 

 

>>Podszedł do stanowiska przy którym mężczyzna o budowie tak tęgiej, że aż nie pasującej do spokojnego i cichego klimatu biblioteki.<< --- Nie wiem o co w tym zdaniu chodzi. Podszedł do stanowiska, i co...? I nie wiadomo!

 

 

 

Podsumowując Twoje opowiadanie. Liczne powtórzenia. Przecinkologia: przecinki w Twoim tekście biegają po zdaniach, i bawią się chyba w chowanego. Interpunkcja ma swoje zasady, poczytaj o tym, to nie jest loteria. Na Twoim miejscu, zaprzestałbym pisania na jakiś czas. Poczytaj książki, i to dużo. Zobacz jak są napisane. A potem wróć i pisz. Tekst katastrofą nie jest, ale wygląda jak szkolne wypracowanie niż na tekst literacki. Za dużo używasz kolokiwalizmów, tego nie ma w literaturze. Słaby i - niestety - przewidywalne opowiadanie.

 

 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

@ DO SZANOWNEGO WEBMASTERA,

 

 

KIEDY WRESZCIE POJAWI SIĘ TUTAJ, NA TYM PORTALU OPCJA, DAJĄCA NAM MOŻLIWOŚĆ EDYTOWANIA KOMENTARZY! CHOCIAŻ PRZEZ 5 MINUT.

Na innych portalach, które nie są lietrackie, jest taka możliwość.

No i kiedy udoskonalicie funkcję edycji tekstu, po to, co jest, to wała o pomstę do Niebios!

 

PS. Przepraszam za offtop...

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Mnóstwo najróżniejszego typu błędów. Zaniczm zaczniesz pisać, weź się za czytanie dobrych książek.

O ile faktycznie chcesz się tym zajmować, bo z tamtej wstępnej informacji, której już oczywiście nie ma, być może wynika co innego.

Nic nowego nie dodam. Opowiadanie przewidywalne i nic wielkiego nie wnosi. Raczej średni tekst, no i napisany jakby trochę na kolanie.

Pozdrawiam

Mastiff

Fajnie, że próbujesz i że w ogóle chcesz pisać, nie mniej do napisania czegoś porządnego długa droga przed Tobą. Powyższe opowiadanie jest bardzo nielogiczne, jak już ktoś wspomniał porównywalne do gry nie tylko pod względem fabularnym, ale i zachowaniem bohatera. Kompletny brak właściwych reakcji. Idzie przez cmentarz, tu w coś wpada, tu go ktoś łapie, a on niewzruszony idzie lub biegnie sobie dalej. No i sam finał, gdzie kobiety nad czymś usilnie pracują, żeby na koniec jedna się rozmyśliła, bo poprosił o to chłopiec? Naiwna historia. Ale próbuj dalej. I pamiętaj, żeby następny tekst był staranniejszy od tego! Korzystaj ze słowników, ale przede wszystkim dużo, dużo czytaj. 

Nowa Fantastyka