- Opowiadanie: Blaskin - ...

...

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

...

W tamtym czasie zastanawiałem się, jak oni tego dokonali. Kiedy patrzyłem na drogi łączące punkty tak odległe, że mogły nawet nie wiedzieć o swoim istnieniu, na mosty spajające dwa przeciwległe brzegi rozlazłych, spokojnych rzek, na budynki tonące gdzieś w porannej mgle i pyle, zastanawiałem się, co dawało im motywację, by tego dokonać. I jakie musieli mieć możliwości, żeby zrobić to wszystko. Kim byli? Czym różnili się od nas?

Patrzyłem na słupy stojące przy drogach, odrapane tablice z uśmiechniętymi twarzami przypominającymi ludzkie, karty papieru ze światem ściśniętym pociągnięciem ołówka i nie wiedziałem. Jak mogli, przy całej tej obcości siebie samych stworzyć to wszystko? Jak mogli wybudować świat?

Idę przez jakiś stary, opuszczony skwer. Mały obszar z różnymi jaskrawymi przyrządami niewiadomego przeznaczenia otacza niska siatka z drutu. Stoi tam tak samo bezsensownie, jak mnóstwo innych rzeczy. Można spokojnie przesadzić ją jednym dłuższym krokiem. Nie wiem, co lub kogo miała chronić, ale musiała robić to bardzo nieskutecznie. Podchodzę do obręczy z kilkoma podporami osadzonej na jakimś kołowym mechanizmie. Wprawiam ją w ruch, a ona zaczyna kręcić się w kółko. Nie rozumiem jej przez to bardziej niż chwilę wcześniej. Patrzę z cichą rezygnacją na dół wypełniony piachem. Siadam na giętkiej desce zawieszonej na dwóch solidnych łańcuchach i delikatnie odpycham się nogami. Po chwili skręcam tułów i krzyżuję nad sobą łańcuchy. Obracam się dalej w tym samym kierunku, a potem podciągam nogi tak, by nie dotykały ziemi. Deska zaczyna wracać do pierwotnej pozycji. Kręci mi się w głowie, ale czuję też jakąś dziwną przyjemność. Uśmiecham się.

Ktoś idzie. Zbliża się od strony tych dużych budynków z naprzeciwka. Nie próbuje maskować swojej obecności. Widzi mnie. Zwalnia na chwilę, żeby lepiej mi się przyjrzeć i odbija w lewo. Odprowadzam go wzrokiem. Ogląda się tylko raz, żeby upewnić się, że nadal siedzę na swoim miejscu i idzie dalej niewzruszony. W końcu znika mi gdzieś między budynkami.

Wstaję powoli, przechodzę przez siatkę i staję na pełnym jesiennych liści chodniku. Wieje ostry wiatr, który co chwilę próbuje porwać mój płaszcz i zrzuca mi z głowy ciepły kaptur. Odwracam się tak, by dął mi w plecy i w ten sposób określam swój nowy kierunek. Człapię w tę stronę powoli. Nie spieszy mi się. Nie ma czegokolwiek, do czego mógłbym się spieszyć.

 

***

 

Tego nie rozumiałem już zupełnie. Trafiałem od czasu do czasu na takie miejsca. Wielki budynek, jedna ogromna sala i kilka mniejszych. Ta ogromna zbudowana według jakiegoś dziwnego porządku. W środku coś jakby droga między rzędami drewnianych ław prowadząca do stołu z wypolerowanego kamienia. Za nim wielki drewniany krzyż przytwierdzony do ściany. Na krzyżu człowiek przybity do niego gwoździami z żelaza. Na jego głowie wieniec z kolczastego krzewu.

Po co żywy człowiek tworzyłby z kamienia martwego człowieka przybitego do drewna? Nie rozumiem tego, tak jak większości rzeczy, które po sobie zostawili. Odbijam w bok i wchodzę do mniejszego pomieszczenia. Zaglądam do szafy, ale wiszą tam tylko jakieś ubrania zupełnie nienadające się do noszenia. Nie są zbyt ciepłe, a przy tym bardzo utrudniają ruchy i mogą się łatwo porwać. W szufladzie leży coś, co wcześniej już często widziałem. Dwie sztywne, lecz cienkie deski, a między nimi wiele stron papieru pełnego jakichś dziwnych linii. Tego też nie rozumiem, ale odkładam potulnie na miejsce.

To wszystko – martwy obraz martwego człowieka, wielki budynek z wieloma ławami, kamienny stół, nienadające się do noszenia ubrania i rzędy bezsensownych linii. To wszystko musiało czemuś służyć. Ale czemu? Po raz kolejny nie uzyskuję odpowiedzi. Cisza stała się moim najwierniejszym towarzyszem.

 

***

 

Na początku nie mogło być Słowa. Tak myślę. Proszę…

 

***

 

Stoję na przecięciu kilku zimnych metalowych szyn. W niektórych miejscach można było spotkać stojące na takich szynach blaszane pojazdy. Skowyczały cicho dawną rdzą, kiedy przechodziło się obok nich. Wyglądały, jakby żyła w nich jeszcze pamięć ruchu, którego jednak nie umieliśmy odtworzyć, zostawiając je na pastwę ciężkiej stagnacji.

Idę po wytyczonym dawno temu nieludzkim szlaku i rozglądam się na boki. Wczoraj spadł deszcz, więc powietrze jest wilgotne i jakby świeższe. Moją drogę wyznacza granica metalowych szyn.

Nagle słyszę szelest z zarośli po mojej prawej stronie. Obracam się powoli. Poniżej znajduje się lekki spadek terenu, trochę trawy, kilka drzew i jedna z tych drucianych siatek, których przeznaczenia nie mogłem zrozumieć. Za nią przedziera się przez chaszcze kobieta. Zmierza w moją stronę, lecz bez pośpiechu. Jakby nagle skręciła w jakimś kierunku, nikt nie mógłby oskarżyć jej o intencje. Ale nie skręciła. Przesadza kolejne ogrodzenie i staje poniżej. Patrzy na mnie.

Ja też na nią patrzę i oboje tak patrzymy na siebie, mierząc się doświadczonym okiem. Podoba mi się. Ja chyba też się jej podobam. Zaczyna zdejmować ubranie. Przyzwolenie. Najpierw płaszcz. Ja również zrzucam płaszcz, i bluzę, i koszulę, i spodnie, i bieliznę. Ona robi to samo trochę wolniej. Czekam. Schodzę powoli, ale trochę szybciej niż bym chciał. Podchodzę do niej i padamy na trawę. Wchodzę w nią po cichu. Ona również przyjmuje to w ciszy. Głośniejszy od nas jest szmer wiatru nad naszymi głowami. Dokładne, precyzyjne ruchy. Oddech zjednoczonych ciał.

Po wszystkim. Wstaję i otrzepuję się z drobinek ziemi i pojedynczych źdźbeł trawy. Ubieram się. Ona też się ubiera. Patrzymy na siebie od czasu do czasu. Zarzucam płaszcz i obracam się w kierunku szyn. Idę.

Kątem oka widzę jak patrzy na mnie przez chwilę z zastanowieniem, po czym rusza moim śladem. Uśmiecham się.

 

***

 

Byliśmy Adamem i Ewą naszych czasów. Jednak nasi poprzednicy zerwali wszystkie jabłka z rajskiego ogrodu. Nie zostawili nam nawet możliwości wygnania.

 

***

 

To my zbudowaliśmy świat. Ale coś nam zabrano. Straciliśmy coś, nie wiedząc kiedy i jak. Straciliśmy możliwość budowania stałości, ale mam wrażenie, że nie to jest w tym wszystkim najważniejsze, że straciliśmy coś jeszcze, coś o wiele ważniejszego. Coś, co tamci ludzie posiadali i co pozwalało im robić to wszystko, coś, co sprawiało, że z pełną świadomością mogli powiedzieć o sobie: „człowiek”. Nam pozostały tylko echa niezrozumiałych przedmiotów i budowli.

Wchodzimy do parku ogrodzonego murem, który kończy się niską metalową kratą z ostrym szpicem na czubku. Przy miejscu, w którym dało się wejść do wewnątrz stoi niska oszklona budka, a nad drogą przerzucona została jakaś pozioma belka pozornie blokująca przejście. Pozornie, bo dało się swobodnie przejść nad nią, pod nią lub obok niej. Zagłębiamy się powoli w park. Spokojne alejki wijące się między pojedynczymi drzewami i wysokimi kępami trawy, częściowo już zarosłe.

Mijamy okratowany obszar. I kolejny. W środku, w miejscu otoczonym kratami, z którego nie można się wydostać i do którego nie można wejść leżą jakieś stare kości. Nie są ludzkie. Dostrzegamy zarysy ogromnych zwierząt, niewielkich kruchych ptaków, czaszki, szkielety, szczątki. Ktoś dawno temu pozamykał je w tych małych okratowanych przestrzeniach. Nie mamy pojęcia, czemu to miało służyć.

Jakiś błysk pamięci, uścisk ręki, uśmiech, wata cukrowa.

Nie możemy tam wejść. Próbujemy wyrywać kraty, ale trzymają się mocno pomimo upływu lat. Może się czegoś bali? Może dlatego zamykali tam te zwierzęta? Dla nas to miejsce pozostaje niedostępne. Jest poza naszą myślą i poza naszym dotykiem. Jesteśmy tu, ale nie możemy go znaleźć, umieścić w znanym nam świecie. My pewnie umrzemy, kiedy te kraty pozostaną. Umrzemy po tej stronie krat i nasze szczątki pokryją bujną trawę i parkowe alejki. Na zawsze jednak, nawet po śmierci, pozostaniemy oddzieleni od tych kości i tych szczątków po drugiej stronie. Dla nas pozostaną niedostępne i zamknięte na zawsze.

 

***

 

Są chwile, kiedy prawie pamiętam i takie, kiedy pamiętam bardzo dobrze. Pamiętam, ale nie mogę zrozumieć. Pamiętam, jak w kropli czystego letniego poranka nadawaliśmy światu imiona.

 

***

 

Pada deszcz. Leżymy ukryci w ruinach jakiegoś starego budynku. Od podłogi ciągnie chłód i rozchodzi się po kościach. Jest zimno.

Jej twarz wykrzywia grymas bólu. Patrzę na nią i na jej duży okrągły brzuch. Widzę. Powietrze przecina krzyk nowonarodzonego dziecka, mieszając się z bębnieniem deszczu o szybę. Krzyk wyrażający to, co dawne, wyciągający z głębin przeszłości jakieś paniczne wołanie. „Jestem”, mówi krzyk. To jeszcze nie jest Słowo, ale jest już bardzo, bardzo blisko.

Koniec

Komentarze

Jak na mój gust trochę tu za dużo metafizyki, a za mało fabuły. Podkreślam jednak, że jest to zapewne sprawa tylko mojego gustu, bo tekst - sam w sobie - napisany jest całkiem fajnie i przystępnie. Czytało się go dobrze. Dostrzegam jedynie dwa małe problemy. Po pierwsze, "to już było" - ten temat poruszany był już wielokrotnie, co oczywiście nie czyni opowiadania złym, tylko godzi trochę w jego oryginalność. Po drugie, jak już wcześniej wspomniałem, mało się tu dzieje, aczkolwiek to już jest kwestia indywidualnych gustów czytelnika.

Nie jestem Twoim opowiadaniem zachwycona, ale nie mogę powiedzieć, że jest złe. Tekst złożony z kilku impresji, niby spójny ale pozostawia pewien niedosyt.

Czy rozpoczynając opowiadanie zdaniem: W tamtym czasie zastanawiałem się… i kończąc narodzinami człowieka, i mówiąc: To jeszcze nie jest Słowo, ale jest już bardzo, bardzo blisko. dajesz do zrozumienia, że wszystko kołem się toczy?

 

Nagle słyszę szelest z zarośli po mojej prawej stronie. – Zrozumiałam, że szelest był z zarośli.

Ja napisałabym: Z zarośli po mojej prawej stronie, dobiegł szelest.

 

Poniżej znajduje się lekki spadek… – Ktoś zostawił niezbyt ciężki spadek? ;-)

Ja napisałbym: Poniżej teren lekko się obniża.

 

Zmierza w moją stronę, lecz bez pośpiechu. Jakby nagle skręciła w jakimś kierunku… – Piszesz, że zmierza bez pośpiechu, ale mówiąc „nagle”, dajesz do zrozumienia, że coś dzieje się gwałtownie. Moim zdaniem to sprzeczność. Nie podoba mi się Jakby nagle skręciła w jakimś kierunku – jeśli skręciła, to z pewnością w jakimś kierunku. Skoro skręciła, to co znaczy „jakby”?

 

Byliśmy Adamem i Ewą naszych czasów. Jednak nasi poprzednicy zerwali wszystkie jabłka z rajskiego ogrodu. Nie zostawili nam nawet możliwości wygnania. – Skoro bohater wie o Adamie i Ewie, o raju, zerwanych jabłkach i wygnaniu, to dlaczego zagadką jest kościelny ołtarz i krucyfiks?

 

Wchodzimy do parku ogrodzonego murem zakończonego niską metalową kratą z zaostrzonym końcem. – Wchodzimy do parku ogrodzonego murem, zakończonym niską metalową kratą z zaostrzonymi końcami. Lub: …zwieńczonym metalową kratą z prętów o zaostrzonych końcach.

 

My pewnie umrzemy, kiedy te kraty pozostaną.My pewnie umrzemy, ale te kraty pozostaną.

 

Umrzemy po tej stronie krat i nasze szczątki pokryją bujną trawę i parkowe alejki. – Myślę, że nawet kiedy umrą na trawie lub alejce, to jednak bujna trawa pokryje ich szczątki a nie szczątki trawę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

   Nieżle napisane, ale kompletnie nic z tego wszystkiego nie wynika. Przede wszsytkim zabrakło nawet cienia intrygi. W sumie --- konspekt do zdecydowanego rozwinięcia.

   Pozdrówko.

Tekst dobrze napisany, ale rozrywki raczej mi nie dostarczył. Czegoś zabrakło. A sam temat nie jest nowy, jak ktoś powyżej zauważył.

Pozdrawiam

Mastiff

Kim jest opowiadający?   

Zadaję to śmieszne pytanie, ponieważ nie trafia do mnie koncepcja "zamkniętego koła historii", a niektóre wypowiedzi bohatera sugerują jego pochodzenie spoza naszego świata, ale brak rozwinięcia i uzasadnienia dla takiego domysłu.

@regulatorzy - Dzięki za uwagi, część poprawiłem tak jak proponowałaś, a część z tych uwag zasygnalizowała mi, że tam jest problem, ale zrobiłem to inaczej. "Poniżej teren lekko się obniża" brzmi trochę dziwnie, dlatego to troszkę zmieniłem; "jakby" występuje tutaj zamiast "gdyby" dlatego być może taka dziwna interpretacja tego zdania

@AdamKB - Dzięki za to pytanie, bo ono jest tu dosyć kluczowe. W ogóle bardziej niż opowiadanie jest to taka zabawa literacka opierająca się na jednym założeniu - że ludzie nie potrafią myśleć symbolicznie. Dlatego trochę mnie gryzą argumenty o powtarzalności - ja zdaję sobie sprawę, że postapo już było, ale nie o postapo tu chodzi! Wzbraniałem się dosyć długo przed uzyciem tej konwencji właśnie z tego powodu. Ale gdyby założyć, że ludzie nie myślą symbolicznie i cofnąć ich do początku cywilizacji, to nie wyszliby poza etap nawalania się maczugami. Dlatego musiało stać się coś (nieważne co), żeby ukazać kontrast.

Słusznie odrzucasz koncepcję zamkniętego koła historii i zastanawiasz się nad pochodzeniem bohatera. Ważna jest tu trójznaczność tego Słowa:

Słowo - Bóg

słowo - ogólnie mowa, której jak widać postacie w tekście nie znają

Słowo - coś, co było na początku, jakieś arche

Jeśli podstawicie różne interpretacje Słowa w tekście, coś Wam z tego wyjdzie.

A bohater? Cóż, po pierwsze - skoro w ogóle mówi, to znaczy, że pisze z bardzo odległej perspekywy, kiedy mowa została z jakiegoś powodu ludziom wrócona i tu jest pewna dowolność. Dla mnie jest to taki człowiek absolutny, który posiadł świadomość przed, teraz i po i próbuje uchwycić ducha swojego czasu.

@pozostałych - Chyba macie rację, że przesadziłem z metafizyką. Ale, jak wspomniałem, to miał być bardziej taki filozoficzny eksperyment niż opowiadanie. Następnym razem postaram się, by było konkretniej. Dzięki za komentarze

Zrobiłam tak, jak zasugerowałeś i w porządku, ma to sens. Tekst jest dobrze napisany. Myślę sobie jednak, że Autor nie powinien tłumaczyć swojego tekstu, podsuwać interpretacji. Ja np. lubię trochę pokombinować, nagryzać tekst z różnych stron, a teraz mam w głowie tę jedną, Twoją interpretację. A właśnie to w czytaniu literatury jest najpiękniejsze, że każdy może dokonać swojej interpretacji, ożywiając tekst na nowo i czyniąc go niejako swoim. Utwór powinien bronić się sam, bez konieczności wyjaśniania treści przez Autora. 

"Wstaje." "Ubieram się." "Ona też." - To opowiadanie czy scenariusz?

Mam bardzo mieszane uczucia. Widać, że chodzi w tekście o coś, sam autor raczył uchylić rąbka tajemnicy, ale Twój styl mnie trochę zmęczył. 

Nie przeczytałam. Nie podoba mi się tytuł. I raczej nie wrócę do tego. Podpisuję się, że byłam.

Po trzecim czytaniu mogę powiedzieć, że zaczęło mi się podobać --- z jednym wyjątkiem: mam, jak rozumiem, do czynienia nie tyle z postapo, co z "postludżmi", ale obie postacie są zbyt ludzkie.

Nowa Fantastyka