- Opowiadanie: dorjee - Puszka Pandory

Puszka Pandory

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Puszka Pandory

Mistrzowie twierdzą, że gdyby ktoś powiedział, jak rozległe jest niebo, wydałoby się to niewiarygodne. Otóż najmniejsza władza, która się znajduje w duszy, jest bardziej niż ono ro­zległa. A cóż dopiero umysł! Ten jest rozległy bez rozległości

 

Mistrz Eckhart Kazanie 38

 

 

Ziemskie media wrzały. Trójwymiarowe projektory w domach nadawały relacje od wczesnych godzin porannych. Oglądała to niemal cała ludzkość. W biurach, sklepach i szkołach ludzie zbierali się grupkami przy dużych trójwymiarowych telewizorach lub oglądali samotnie na osobistych, przenośnych urządzeniach. Jeśli z jakichś powodów nie mogli oglądać – słuchali lub czytali o tym w elektronicznych gazetach, które wyświetlały się na ścianach ich domów.

 

Z układu Alfa Centauri wracała pierwsza podprzestrzenna sonda kosmiczna wystrzelona przez ludzkość dziesięć lat wcześniej. Wracała z fascynującymi wieściami: nie jesteśmy sami we wszechświecie! Kosmiczny łazik po wylądowaniu na czwartej planecie układu natknął się na budowle, które z pewnością nie były ani dziełem natury ani przypadku. Kilka lat temu z niewielkim opóźnieniem podprzestrzennej transmisji ludzie patrzyli na odległy świat wypełniony monumentalnymi obłymi budynkami, przypominającymi nieco termitiery. Niektóre były zakończone jednym stożkiem, inne były wielopalczaste. Wszystkie w barwie bazaltu, wszystkie wysokie na dwa do trzech kilometrów. Wyglądały imponująco na tle szarobłękitnego nieba, a jeszcze bardziej malowniczo po zachodzie Alfy, gdy nocą jarzyły się delikatnym bladoróżowym blaskiem. Ten widok trwał w ludzkiej pamięci, odświeżany regularnie przez media aż do teraz.

 

Ludzie byli tym bardziej podekscytowanie, że sonda nie wracała pusta. Niosła ze sobą artefakt z obcej planety. Niosła ze sobą fragment innej cywilizacji. Kosmiczny łazik przez rok błądził po A-04, jak nazywali planetę naukowcy, węszył, dotykał, zbierał dokumentację. Na obcym globie nie znaleziono życia. To była smutna wiadomość i media bardzo długo rozwodziły się nad implikacjami tego odkrycia. Niektórzy naukowcy podważali tę tezę, twierdząc, że życie może tam istnieć w formach wymykających się naszej percepcji. Jednak większość jednomyślnie stwierdziła, że łazik jeździł po grobach jakiejś starożytnej cywilizacji, której przedstawiciele wymarli przed tysiącami lat.

 

 

 

W jego doświadczeniu była tylko teraźniejszość. Nie mógł znaleźć odnaleźć początku, w którym jego świetlistość wystrzeliła nagle w przestrzeń z jakiejś osobliwości. Był jednorodny, ale nie był przestrzenią. Tę ostatnią mógł stworzyć jednym słabym impulsem. Robił to wielokrotnie. Bawił się jej bryłowatością. Nadawał jej przeróżne kształty, dzielił i na powrót łączył. A potem niszczył.

 

 

Doktor Pandora Dreichsler patrzyła uważnie na członków swego zespołu. Byli tu fizycy, biolodzy, chemicy, informatycy a nawet jeden lingwista. Najlepsi z najlepszych. Wiedziała o tym, bo sama zatwierdzała ich kandydatury. Nie mogła jednak pozbyć się uczucia, że to z czym będą mieli do czynienia w najbliższym czasie przerasta ich wszystkich wraz z ich naukowymi tytułami i całym doświadczeniem. Na jej twarzy gościł jednak wytrenowany przez lata profesjonalny uśmiech.

 

– Szanowni państwo – zaczęła swoje oficjalne przemówienie – witam was serdecznie w Europejskim Ośrodku Badań Kosmicznych. Jak wiecie, artefakt z A-04 będzie poddany pierwszym badaniom właśnie tutaj, chociaż oczywiście misja, której owocem jest znalezisko, to efekt współpracy kilkudziesięciu ośrodków badawczych na całym świecie. Niemniej jednak, to dzięki zasługom naszego poprzedniego zespołu przygotowującego ekspedycję do układu Alfa Centauri, otrzymaliśmy pierwszeństwo spotkania z wytworem pozaziemskiej cywilizacji. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że to nie tylko ogromne wyróżnienie, ale i jeszcze większa odpowiedzialność. Jak już zapewne wiecie, przedmiot został odnaleziony w jedynej budowli na 04, do której ziemskiemu łazikowi udało się w końcu wjechać i do pewnego stopnia spenetrować. Termitiera, jak potocznie określa tę budowlę, była zupełnie pusta. Korytarze i sztolnie doprowadziły sondę do połowy wysokości tego trzykilometrowego budynku i tam w jednej komór znaleziono artefakt. Jedną, jedyną rzecz. Na zbadanej przez nas części planety nie ma nic oprócz piasku i skał. I tylko ten przedmiot świadczy tak naprawdę o tym, że żyły tam niegdyś istoty myślące. Czy zanim zobaczycie artefakt, macie jakieś pytania?

 

– Czy przeprowadzono kwarantannę? – zapytał Dobrzyński, biolog z Polski. Był najmłodszym i jednocześnie najbardziej utytułowanym naukowcem w zespole. Rok temu rozeszły się nawet plotki, że może zostać nominowany do Nagrody Nobla za swoje badania nad szczepionką przeciwko rakowi płuc.

 

– Tak, doktorze Dobrzyński. Kwarantanna była trzyczęściowa. Pierwszą przeprowadzono w czasie lotu powrotnego z Alfa Centauri. Zaprogramowany przez nas komputer badawczy zamknął artefakt w szczelnym pojemniku i poddał go szeregowi testów na toksyczność, promieniowanie i zagrożenia biologiczne. Wszystkie wypadły negatywnie. Niezależnie jednak od tych badań, po przylocie na Ziemię cała sonda została poddana dwutygodniowej kwarantannie na Wyspach Kanaryjskich, niedaleko miejsca, gdzie wyłowiono ją z oceanu. Potem powtórzono jeszcze wszystkie badania w naszym ośrodku. Artefakt nie niesie z sobą żadnych znanych nam zagrożeń. Co do innych – doktor Dreichsler uśmiechnęła się teraz zupełnie szczerym uśmiechem do członków swego zespołu – no cóż, to między innymi będziecie musieli zbadać…

 

 

 

Bawił się różnymi przestrzeniami. Trójwymiarowymi i czterowymiarowymi. Przy pięciu i sześciu wymiarach musiał wkładać w to pewny wysiłek. Wysiłek nie był dobry. Nie potrzebował tego doświadczenia. Lepsza była zabawa. Trójwymiarowe przestrzenie powstawały z pojedynczych punktów i rozszerzały się czasami jako sfery, czasami jako torusy. Widział je i doświadczał ich ze wszystkich stron naraz. Czasami tworzył dwie lub trzy i doprowadzał do kolizji. Tworzyło się wtedy nowe. Nowe było bardzo dobre. Ciekawiło.

 

 

Grupa doktor Dreichsler zebrała się wokół prostego białego stołu w głównej sali laboratorium. Na stole leżało coś przypominającego mały materac lub poduszkę przykrytą zieloną, sterylną tkaniną. Na niej zaś, oświetlony jarzeniowym światłem, spoczywał artefakt. Był zaskakująco mały. Mały w porównaniu z rozmiarami budowli z 04. Miał około trzydzieści centymetrów długości i dwadzieścia szerokości. Nie był grubszy od klasycznego, dwudziestowiecznego laptopa. Połyskiwał metalicznie, ale tworzywo, z którego został zrobiony wyglądało raczej jak kamień zwany tygrysim okiem. Artefakt pokryty był prążkami, na przemian jasnobrązowym i żółtawymi, z tym że nie biegły one równolegle, lecz rozchodziły się promieniście ze środkowego punku panelu.

 

– Nasze dziecko – zaczęła Dreichsler – nie ma jeszcze imienia. A nie chcielibyśmy go do końca nazywać artefaktem. Więc może ktoś ma pomysł na interesującą nazwę dla … tej rzeczy?

 

Na sali zaszemrały przyciszone rozmowy. Dreichsler powiodła wzrokiem po grupie wybitnych naukowców, oczekując, że będą twórczy. Bardzo chciała, żeby artefakt przestał być anonimowym obiektem, odległym i nieludzkim. Bardzo chciała potwierdzić jego przynależność do Ziemi. I do jej zespołu.

 

– Może „Laptop”? – odezwał się nieśmiało astrofizyk, Don Beckerman.

 

Kilka osób zachichotało.

 

– A może „Jedynak”? – zaproponowała Sandra Bosch, chemik z uniwersytetu w Heidelbergu. – W końcu nie ma drugiego takiego, prawda? Nawet na 04.

 

Aprobata była znacznie większa niż w przypadku „Laptopa”. Jedynak to dobre imię dla przybysza, który ma się stać ziemskim dzieckiem – pomyślała Dreichsler. Ale dała im jeszcze chwilę do namysłu. I wtedy odezwał się Anton Karczyński, psycholog:

 

– Nie wiem, czy to nie będzie małe przegięcie. Ale ta nazwa w tak oczywisty sposób się narzuca, że właściwie… No, nie mówcie mi, że nie przyszło to wam do głowy – powiódł rozbawionym wzrokiem po swoich kolegach i koleżankach. – Przecież pani doktor ma na imię Pandora, więc pomyślałem sobie, że byłoby zabawnie, gdyby nazwać artefakt… no wiecie – „Puszką”.

 

Roześmiali się wszyscy, może z wyjątkiem Macieja Dobrzyńskiego, który na co dzień zajmował się epidemiami najbardziej jadowitych wirusów i bakterii. Dreichsler również spodobał się ten pomysł. Nawet jej, chociaż podświadomie przestraszyła się nieco wszystkich medialnych implikacji. Pomyślała jednak, że będzie to demonstracja siły zespołu i pewnego luzu, który będzie niewątpliwie potrzebny w nadchodzących dniach.

 

– Myślę, że nasz przybysz właśnie został ochrzczony – powiedziała. – Anton, poprosiłabym cię o rozbicie butelki szampana, ale wstrzymamy się z tym do zakończenia badań. A teraz do roboty!

 

Coś się zmieniło. Gdzieś głęboko, na obrzeżach. Było tam jakby gęściej, chociaż nie mogło tam być przecież nic. Coś jak kondensacja świadomości. Ciepły powiew. Przypływ energii. Był to nowy impuls do działania. Kiedy wybrał już jedną najpiękniej sklepioną trójwymiarową przestrzeń postanowił zachować ją i obserwować nieco dłużej. A im dłużej się jej przyglądał, tym bardziej chciał, żeby się w niej coś pojawiło. Coś nowego, bo nowe było dobre.

 

Skany nie przynosiły żadnych informacji. Poza tą, że ziemskie narzędzia są zbyt słabe, dziecinnie nieudolne w porównaniu z kosmiczną technologią. CAT, rezonans, promienie rentgenowskie, ani żadne inne nie mogły spenetrować Puszki.

 

– A co, jeśli nic tam nie ma? – zapytał prowokacyjnie Dobrzyński. – Może to po prostu jakiś szlachetny kamień, ozdoba.

 

Siedzieli w kantynie. On, Anton i Elena, specjalistka od skanerów neutrino. Mieli przerwę obiadową, ale nikt nie był głodny, więc wzięli tylko kawę.

 

– Może to po prostu oczko z pierścionka obcych – podjął Anton. – Powiedzmy, że jakaś kosmiczna księżniczka z 04 musiała się ewakuować w obliczu nadciągającej katastrofy. Zapakowała wszystkie graty do podprzestrzennego plecaka i wiuuuuuu! Odleciała razem z innymi. Ale w ostatniej chwili spadł jej z ogromnego palucha pierścionek. Portal już się zamykał, więc nie mogła zawrócić. I proszę bardzo – mamy zagwozdkę dla nieszczęsnych, ziemskich jajogłowych.

 

Nikt się nie roześmiał. Sytuacja nie nastrajała do żartów. Minął już tydzień odkąd wzięli Puszkę na warsztat. I nic. Wszyscy w zespole źle znosili presję mediów. Źle znosili własną niemoc. Oczekiwali fajerwerków. Oczekiwali, że zobaczą swoje tryumfujące twarze w projekcjach telewizyjnych. Ale Puszka uparcie nie pozwalała zajrzeć do swego wnętrza.

 

– To nie musi być nawet ozdoba – powiedziała Elena, bardzo sfrustrowana ostatnimi niepowodzeniami. – Może to po prostu wytwór natury.

 

– Nie, raczej nie – odparł Dobrzyński. – Natura nie tworzy z taką precyzją. Gdyby był to rodzaj kryształu, pojawiłyby się pewne nieregularności, skazy. To właśnie jest prawo natury – nic nie jest doskonałe. Zresztą czytaliście raport geologów o strukturze termitier – nic nie było tam dziełem przypadku. Korytarze ciągnące się kilometrami przez budowlę miały zawsze przekrój idealnego koła. Wahania w średnicy nie przekraczały mikrona. O ile same termitiery były prawdopodobnie wznoszone przy pomocy natury, za sprawą jakiejś reakcji chemicznej, o tyle korytarze i komory jednoznacznie świadczą o użyciu bardzo, bardzo zaawansowanej technologii.

 

– Jeśli była aż tak zaawansowana, jak myślimy, nie mamy szans na odkrycie prawdy – Elena wstała od stołu, zgniotła plastikowy kubek po kawie i wyrzuciła go do kosza. – Za godzinę mamy ostatnie na dziś podejście na skanerze trzeciej generacji. Maksymalna dawka neutrino. Wóz albo przewóz.

 

Odeszła a Anton i Maciej w milczeniu pili swoją mocno już wystudzoną kawę. Nie pamiętali który to już dzisiaj kubek. Chcieli, żeby ten dzień się wreszcie skończył. Chcieli wyjść z laboratorium i na kilka godzin zapomnieć o Puszce.

 

 

 

Przestrzeń była stabilna. Nie rozpadała się na mniejsze części. Nie zwijała. Nadeszła pora, żeby poeksperymentować z punktami. Nie miały wymiarów i w zasadzie nie powinny istnieć. Ale to on decydował o bycie, stawaniu się i trwaniu. Wybrał więc kilkadziesiąt punków w przestrzeni i nadał im rotację. Wirowały z jednakowym spinem. Niezwykłe widowisko. A co by się stało, gdyby nadał im jakąś niewielką masę? Tylko jak? Przecież były bezwymiarowe … A gdyby tak zagiąć wokół nich przestrzeń? Tak, to było to. Drobne wklęśniecie, zagłębienie, które zagęszcza NIC do stanu COŚ. Punkty wirowały nadal ale zaczęły się też poruszać po przypadkowych, eliptycznych orbitach. Jakby czegoś szukały. Tak z pewnością szukały Środka. Punku oparcia dla swego ruchu. Jądra.

 

 

Tej nocy Doktor Dreichsler miała dziwny sen. Znajdowała się wewnątrz ogromnej komory termitiery, w której znaleziono Puszkę. Komora miała kształt półkuli a ona stała w jej środku. Artefakt leżał przed nią na lśniącej grafitowo podłodze. Wzięła go do ręki, i nagle zobaczyła szczelinę w jego bocznej ściance. Ucieszyła się i natychmiast go otworzyła, jak staroświecką książkę. W środku była tylko pojedyncza czarna kartka. Żadnych napisów czy obrazów. Kartka sterczała pionowo, nie chciała opaść w żadną ze stron, zaprzeczając prawu grawitacji. Dreichsler dmuchnęła na nią, ale kartka się nie poddała. Zamiast tego oderwała się od równie czarnych okładek i wzniosła w powietrze. Znajdowała się dokładnie na osi jej nosa i zbliżała się coraz bardziej. W końcu Dreichsler poczuła lekkie dotknięcie na czole. Kartka bezboleśnie wniknęła w jej czaszkę. Czuła ją w komorze nosowej. Czuła jak wciska się w jej mózg, moszcząc się między dwiema półkulami, zajmując miejsce ciała modzelowatego. Dreichsler myślała przez chwilę, że kartka rozetnie połączenie między dwiema częściami mózgu, ale połączenie się tylko wzmocniło. Doświadczyła skoku świadomości. Gwałtownego uniesienia. „Więc tak mam cię czytać” – powiedziała do siebie we śnie i była pewna, że znalazła sposób by zajrzeć do wnętrza Puszki. Roześmiała się i ze śmiechem wypłynęła z głębin snu, pewna, że poznała tajemnicę. Ale kiedy jawa zagościła w jej umyśle, uświadomiła sobie z rezygnacją, że olśnienie pozostało na dnie nocy, we śnie.

 

Następnego dnia cały zespół zebrał się w pokoju Dreichsler. Był to oczywiście najbardziej luksusowy pokój w całym laboratorium. Miał też olbrzymie okno wychodzące na słoneczny ogród. Dreichsler otworzyła je na oścież. Do pokoju wpadło świeże poranne powietrze i świergot ptaków.

 

– Usiądźcie – wskazała im sofę i fotele, a kiedy naukowcy zajęli miejsca, kontynuowała – Wiecie już, że wczorajszy skan nie przyniósł żadnych rewelacji. Wnętrze Puszki jest dla nas nadal tajemnicą. Wszystkie zdjęcia pokazują tylko czerń, co prawda nieco jaśniejszą od tej, którą na obrazach daje pancerz Puszki, ale nadal bardzo jednorodną. Nie widzimy nic. Puszka jest zamknięta na cztery spusty. A my… cały świat czeka na jakieś wiadomości. Cokolwiek. Nie chciałabym rozłupywać Puszki przedwcześnie, ale jeśli nie wymyślimy nic innego, będziemy zmuszeni do użycia inwazyjnych metod. Dajmy sobie jeszcze ostatnią szansę. Dziś dla odmiany chciałabym urządzić małą burzę mózgów zamiast naukowego drylu. Niech każdy opowie o swoich pomysłach, wrażeniach, teoriach, jakkolwiek fantastyczne lub głupie by się nie wydawały. Jeśli nie ma nic do powiedzenia, niech rzuci jakiś żart, opowie swój sen, albo zdradzi nam, co wczoraj jadł na kolację. Ja zacznę. We wczorajszym śnie znajdowałam się wewnątrz termitiery…

 

 

 

Jądro nie było łatwe do stworzenia. Trzeba było zaginać przestrzeń tysiąckrotnie. Trzeba było upchnąć powstałe twory bardzo blisko siebie, ugnieść powstałą kulę i nie pozwolić, by się rozpadła. Z początku było to męczące. Chciał porzucić ten pomysł. Ale radość jaką dało utrzymanie w ryzach nowego, niesfornego bytu była ogromna. Wzmagała jego moc. Przy następnej próbie poszło znacznie szybciej, sprawniej. Zapisał wszystkie procesy w jednej wstędze energetycznej i następnym razem to ona wykonała za niego całą robotę. Energia była wspaniałym łącznikiem między jego potencjałem i konkretem zdarzeń, które z niego emanowały. Teraz tworzył jądra z ogromną prędkością. Setki, tysiące, miliony. A wędrujące bezładnie punkty z owiniętą wokół nich przestrzenią zaczynały gromadzić się wokół nich, przyspieszając coraz bardziej i bardziej. Aż w końcu przestały być pojedyncze i niezależne i stworzyły nowy, jednorodny byt. Obłą chmurkę w jego nieskończonym stanie skupienia.

 

 

– Skany typu Cat, rezonanse, skany podprzestrzenne, rentgenowskie, kwantowe, neutrino –Elena zawiesiła głos – wszystko na nic. Nie wiem, w czym leży problem. Może jest pusty w środku, może wypełniony czymś gęstszym od ołowiu, a może po prostu skorupa tego czegoś jest zrobiona z materiału tak nieprzenikliwego, że daje nam puste odczyty. Moja rola chyba się już skończyła. Mogłabym poprosić o jeszcze jedną próbę i dodatkowe waty energii ale wiem, że to na nic.

 

– Mam pomysł na próbę para-biologiczną – zabrał głos Dobrzyński. – Może to głupi pomysł, ale potraktujmy Puszkę jak szczep bakterii w pożywce. Umieśćmy ją w roztworze ciekłokrystalicznym. Dobrze schłodzonym. Zobaczmy, czy zajdzie jakaś interakcja. Może coś wokół niej się zorganizuje. Może będzie to podpowiedź, co możemy znaleźć w środku.

 

– Zeskanujmy paski na pancerzu – powiedział lingwista, Arnold Webbs. – Wrzućmy to do naszego największego komputera i niech szuka regularności, powtórzeń, uporządkowań, rozkładów, bitów informacji. Swego czasu doszukano się w ten sposób kodu Biblii. Teraz też na pewno coś z tego wyjdzie…

 

– Arnoldzie – zaśmiała się informatyczka, Nina Sfakis – dobrze wiesz, że gdyby posadzić małpę przed klawiaturą i pozwolić jej dostatecznie długo stukać w klawisze, powiedzmy jakieś 10 000 000 lat, w końcu napisałaby Odyseję.

 

– Dziś rano usłyszałem dowcip w Poranku na pierwszym kanale – Anton radośnie podjął wątek. ­– Ilu naukowców trzeba, by otworzyć Puszkę Pandory? – zawiesił na chwilę głos i powiódł wzrokiem po swych kolegach i koleżankach. – Odpowiedź jest prosta. Jeśli są tam jacyś naukowcy, to znaczy, że już została otwarta!

 

– Puk, puk – Sandra stuknęła go lekko w skroń – Jest tam kto? Zdawałoby się, że to wybitny psycholog i psychiatra. Wydawałoby się, że jest tam jakieś życie. Ale najwyraźniej wszystkie szare komórki wymarły. To, jak przypuszczam, kwestia przemęczenia…

 

Śmiech Sandry i Antona był bardzo zaraźliwy i po chwili chichotali już wszyscy. Jakby było im mało, Anton zrobił minę a’la żywy trup i zaczął dusić Sandrę. Ta wcieliła się w gwiazdę filmów science fiction klasy B i krzyknęła melodramatycznie: „Odejdź, zostaw mnie obmierzły potworze.” Zaraz potem dołączył do niej Arnold: „ Jeśli jej nie puścisz, oddamy cię do laboratorium Ośrodka Badań Kosmicznych, a tam zrobią ci taki skan, że resztka mózgu ci się zlasuje!” Nikt już nie mógł powstrzymać się od śmiechu i na kilka minut cały pokój wypełnił się histeryczną wrzawą. Pierwsza otrząsnęła się Dreichsler. Otarła łzy spływające jej po policzkach i uniosła dłonie:

 

– Dość, dość! Kiedy mówiłam o burzy mózgów, miałam na myśli inteligentne mózgi. Mózgi żywe. Mózgi kreatywne. A nie zombie…

 

– Może nie było to jednak aż tak głupie, jak mogłoby się wydawać – rzekł Anton, teraz już niemal zupełnie poważny. – Coś właśnie przyszło mi do głowy.

 

– Mów! ­

 

– Może powinniśmy poszukać życia.

 

– Gdzie?

 

– Tutaj – rzekł Anton i popukał się w głowę.

 

– To znaczy?

 

– W jaki sposób można się przekonać, czy jest tu jakieś życie?

 

­– Jest wiele sposobów…

 

– Najprostszy?

 

– No, nie wiem. Skoro zawiodły skany elektromagnetyczne, może wypróbujmy coś prostszego. Na przykład encefalograf.

 

­– Właśnie! Odpowiednio zmodyfikowany. Wyczulony do granic. Myślę, że Elena jeszcze będzie miała nad czym popracować.

 

– O ile skorupa Puszki przewodzi prąd – zauważyła Elena – a raczej przewodzi, bo skany magnetyczne sugerowały, że w jej składzie są jakieś metale, to czemu nie…

 

– Chwileczkę – włączył się Dobrzyński. – Więc teraz szukamy tu… życia?

 

– Życie to chyba zbyt mocne słowo – odparła Dreichsler, która przypomniała sobie nagle olśnienie z poprzedniej nocy – ale moglibyśmy poszukać czegoś pokrewnego. Na przykład jakiejś elektrycznej aktywności wewnątrz skorupy. Niekoniecznie od razu oznak świadomości.

 

 

 

Używał ich jak klocków. W zasadzie nie musiał nic robić. Łączyły się w klastry samodzielnie. On wskazywał im tylko drogę, porządkował. Czuwał też nad skalą. Nie chciał, żeby pojawił się brak balansu. Asymetria. Przynajmniej na początku. Pył wirował spiralnie i skupiał się w centrum w kuliste twory. Kręciły się w zawrotnym tempie, jarzyły się bielą i czerwienią i emitowały ogromne ilości energii, która z kolei napędzała cały projekt tworzenia. Przyglądał się temu z poczuciem radości i dumy. Wstęgi energetyczne zwijały się i rozplątywały, przekazywały energię przestrzeni, która zapadała się w trylionach punktów i zamieniała się w budulec. A on tworzył i tworzył.

 

 

– Zamocowaliście już wszystkie? – zapytała Elena przyglądając się zza szyby Puszcze. Stała tam pośrodku klatki Faradaya w gumowych uchwytach, oblepiona kilkudziesięcioma elektrodami. Czekała na kolejną próbę.

 

– Tak – Alan, jej asystent, spojrzał na nią i uśmiechnął się nieco nerwowo. – Dodaliśmy kilka. Zmodyfikowaliśmy układ dziesięcioprocentowy, tak jak sugerowałaś.

 

– A co z filtrami?

 

– Wyłączyliśmy dolno– i górnoprzepustowy. Naszym zdaniem odcinały zbyt wiele danych, a nie będzie tu znaczących zakłóceń elektrogalwanicznych. Podrasowaliśmy za to filtr środkowozaporowy. Mamy tu minimalne zakłócenia z sieci, więc matematycy wypracowali trochę precyzyjniejszy algorytm.

 

– W takim razie zaczynamy.

 

Rozpoczął się zapis EEG. Poprzednie próby nie dały wartościowych odczytów. Pierwsza miała za niski poziom wzmocnienia i na obrazie pojawił się tylko szum. W drugiej wzmocniony sygnał został poszatkowany przez zbyt ostre filtry. Teraz, patrząc w milczeniu na pokrytą siatką elektrod Puszkę, wszyscy powtarzali sobie w duchu, że do trzech razy sztuka. Mówili sobie to już wcześniej, podczas skanów, ale tym razem naprawdę w to wierzyli. Bardzo chcieli w to wierzyć.

 

– Jest – powiedział zupełnie cicho i beznamiętnie Anton. – Mamy zapis EEG. Coś tam jednak jest.

 

– O cholera! – zaklął Dobrzyński. – To wygląda na całkiem normalny zapis z encefalografu. Nie do końca prawidłowy, ale zupełnie standardowy jeśli chodzi o zakresy fal.

 

– Ok – głos Dreichsler nieznacznie drżał. – Zróbmy próbny godzinny odczyt. Jeśli chcecie, możecie pójść teraz na kawę. Potem nie będzie na to czasu.

 

Ale przez godzinę nikt nie wyszedł z laboratorium. Wszyscy zostali na swoich miejscach, prawie w ogóle nie rozmawiając. Wszyscy wpatrywali się w ekrany i cienkie świetliste wstążki elektrycznych zapisów.

 

 

 

Cała stworzona wcześniej przestrzeń była pełna. Układy kolistych obiektów różnego typu krążące wokół najjaśniejszych, najgorętszych i największych. Te holony były zaś budulcem holonów wyższego rzędu, nieskończenie większych, tworzących wiry, obłoki i pajęczynowe struktury wypełniające pustkę przestrzeni. A między nimi dryfował pył molekuł, powstających nieustannie, choć już nie z taką szybkością jak na początku. Wszystko tańczyło w jego umyśle, gigantyczne, nieskończone z powodu zagięć przestrzeni, choć przecież ostatecznie nadal puste i bezwymiarowe. Czy mógł stworzyć coś jeszcze? O, tak! Chciał więcej. Chciał, by przewidywalność obiektów, które zapełniły przestrzeń została zastąpiona czymś nowym, bardziej zwinnym, bardziej inteligentnym, bardziej przypominającym jego samego. A gdyby tak rozsiał nasiona własnego umysłu? Gdyby powołał do życia potencjał innej świadomości, tej nieograniczonej wolności, której nieustannie doświadczał? Rozsypał więc cząstki swego umysłu. I poczęło się z nich wykluwać. Na początku niemrawe, nadal bardziej przypominające materię niż cokolwiek innego. Na początku powolne, poddające się bezwarunkowo wszystkim impulsom. Na początku żałośnie małe i zagubione. Ale z czasem, który przewinął z ogromną prędkością do przodu, coraz bardziej wydolne, coraz większe, coraz szybsze w myśleniu. Refleksyjne. Inteligentne. Świadome.

 

 

 

Dreichsler wróciła do domu po bardzo długiej konferencji prasowej. Była zupełnie wyczerpana. Miała ochotę paść na łóżko i zasnąć. Ale kotka Galaxy dopominała się o jedzenie, ocierając się niecierpliwie o jej nogi. Otworzyła więc nowe opakowanie karmy i napełniła plastikową miseczkę. Kotka zaczęła natychmiast chrupać i mlaskać, zapominając zupełnie o swojej pani. Pandora uśmiechnęła się i poszła do łazienki, żeby zmyć makijaż. Siedząc przed lustrem przypominała sobie wszystko, co ona i jej zespół powiedzieli tego wieczora. Była zadowolona. Raczej zadowolona. Prasa dostała w końcu trochę świeżego mięsa. Dziennikarze słuchali ich z zaciekawieniem, czasami nadążając za tym, co mówili naukowcy a czasami gubiąc się kompletnie, gdy wyjaśnienia jej kolegów były zbyt skomplikowane.

 

– Chcecie nam powiedzieć – odezwał się młody dziennikarz ze Sky News – że w Puszcze znajduje się jakiś… mózg?

 

– No, niezupełnie tak ­– głos zabrał Anton. – Pokazaliśmy państwu tylko pewne podobieństwa, między aktywnością ludzkiego mózgu, a encefalogramem naszego artefaktu. Jeśli chodzi o implikacje tego odkrycia, jest stanowczo za wcześnie, żeby wyciągać jakiekolwiek wnioski.

 

– Czy zechciałby pan jeszcze raz streścić wyniki badań, upraszczając to wszystko tak, by było zrozumiałe dla naszych czytelników – zapytała dziennikarka z plotkarskiego magazynu Opętane Miasto.

 

– Pani pozwoli, że ja to zrobię – Dobrzyński mrugnął porozumiewawczo do Antona a ten, siadając posłał mu dziękczynne spojrzenie i odetchnął z ulgą. Może nieco zbyt głośno. – Mówiliśmy zatem, że encefalogram przeciętnego człowieka składa się z kilku rodzajów fal. Dzielimy je w zależności od ich częstotliwości na fale Gamma, Beta, Alfa, Theta i Delta. Każda z tych fal łączy się z pewnymi aspektami naszej aktywności umysłowej. I tak fale Gamma o najwyższej częstotliwości występują jako oznaka pewnych procesów poznawczych, zapamiętywania, a także wiążą się z percepcją zmysłową. Kolejny rodzaj fal to Beta, fale o zakresie częstotliwości od 12 do 30 Hz, które występują w mózgu w momencie jego pobudzenia, kiedy jesteśmy zaangażowani w myślenie analityczne, lub po prostu kiedy coś nas niepokoi. Kolejny rodzaj fal, to fale Alfa o częstotliwości od 8 do 12 Hz, które informują nas o tym, że mózg i jego właściciel znajdują się w stanie relaksu. Kiedy kładziemy się, zamykamy na chwilę oczy i przestajemy się zamartwiać…

 

– Jak wtedy na przykład, gdy medytujemy? – zapytała dziennikarka.

 

– Dokładnie tak ­– Dobrzyński posłał jej czarujący uśmiech. – U osób medytujących, albo zajmujących biofeedbackiem takie fale występują w bardzo dużych ilościach. Idźmy dalej. Fale o niższej częstotliwości ale wyższej amplitudzie to Theta. Obserwujemy je u zdrowych ludzi kiedy odczuwają senność albo w fazie zasypiania, pojawiają się często u dzieci, które mają problemy ze skupieniem uwagi. Ostatni rodzaj fal to fale Delta o największej amplitudzie i najmniejszej częstotliwości do 4 Hz. Są charakterystyczne dla głębokiego snu bez marzeń sennych, w którym zazwyczaj tracimy świadomość, ale pojawiają się także podczas zadań, w których musimy koncentrować się na czymś przez bardzo długi czas. Występują również u bardzo zaawansowanych medytujących jako objaw niezanikającej nawet w głębokim śnie świadomości. To tyle jeśli chodzi o podział fal mózgowych. Teraz przedstawimy państwu jeszcze raz fragmenty zapisów EEG, których dokonaliśmy w czasie ostatnich kilku dni.

 

Dobrzyński przyjrzał się dziennikarzom. Ich twarze nieco się rozjaśniły. Niektórzy kiwali głową ze zrozumieniem. Inni szeptem wymieniali między sobą uwagi. Zdawało się, że tym razem wszyscy nadążali za jego wyjaśnieniami.

 

– Proszę najpierw popatrzeć na ten zapis typowego ludzkiego EEG – Dobrzyński wykonał nieznaczny ruch palcem na trzymanym w dłoni pilocie i na projektorze zawieszonym w powietrzu między nim a dziennikarzami pojawił się obraz kilkunastu czarnych ścieżek zapisanych na białym tle. – Uprościliśmy go nieco, żeby lepiej mogli państwo przyjrzeć się różnym rodzajom fal. Częstotliwości maleją na tym obrazie w górę, a amplituda rośnie. Tak więc, jeśli przyjrzycie się uważnie, zobaczycie, że na dole pojawia się bardzo dużo aktywności Beta i nieco mniej Alfa. Pacjent był na początku nieco zaniepokojony, prawdopodobnie adaptował się do niekomfortowych odczuć, na przykład czepku z elektrodami. Być może niepokoił się też nieco wynikiem badania. Teraz proszę popatrzeć na drugi obraz. Widzicie tu już znacznie mniejszą aktywność w paśmie Beta, za to fale Alfa pojawiają się w coraz większych ilościach. Pacjent dostał tu polecenie skoncentrowania się na swoim oddechu. Liczył wydechy do dziesięciu po czym zaczynał od nowa. To prosta metoda wyciszenia. Bardzo skuteczna jak widać. A oto trzeci slajd. Widać tu że linie na górze, które były do tej pory niemal proste, zaczynają się załamywać. Duża aktywność Delta, około 50 procent oznacza fazę głębokiego snu. I ostatni slajd. Mniejsza aktywność Delta, za to znów duża aktywność Beta i powracająca aktywność Alfa z charakterystycznymi epizodami ząbkowanych fal PGO – pacjent wchodzi tu w stan śnienia, w tak zwaną fazę REM i najwyraźniej śni o czymś bardzo intensywnie. Jego gałki oczne poruszają się w tym okresie bardzo szybko.

 

Dreichsler wyszła z łazienki i, nie kończąc wycierania włosów, padła na łóżko w swojej sypialni. Sięgnęła po pilota i włączyła projektor, żeby obejrzeć wiadomości. Po chwili wyłączyła jednak fonię a jako podkład dźwiękowy wybrała album Shorany Broon, najnowszego odkrycia afrykańskiego jazzoulu. Łagodny głos piosenkarki ukoił ją momentalnie. Galaxy wyczuła nastrój swojej pani i wskoczyła na łóżko. Ułożyła się przy lewym boku Pandory, dając znać, że jest gotowa na pieszczoty. Dreichsler bezwiednie zaczęła głaskać ją po puszystym brzuszku a kotka natychmiast odpowiedziała głośnym mruczeniem. Telewizja pokazywała streszczenie konferencji prasowej. Pandora nie musiała włączać fonii, by wiedzieć, co mówią trójwymiarowe postaci pojawiąjące się w przestrzeni nad jej łóżkiem.

 

– A teraz przejdziemy do zapisu EEG z Puszki – ciągnął Dobrzyński. – Oczywiście istnieją pewne analogie między nim a ludzkim encefalogramem, ale proszę nie wyciągać pochopnych wniosków. Oto kilka zapisów, które otrzymaliśmy w zeszłym tygodniu.

 

Maciej pokazał serię slajdów i zatrzymał obraz na ostatnim z nich.

 

– Zakresy fal, które widzicie państwo na tych obrazach pokrywają się z EEG człowieka, jednak aktywności poszczególnych pasm nie odpowiadają ludzkiemu mózgowi. W zakresie Beta linie są praktycznie płaskie. Mamy za to bardzo dużą aktywność w zakresie Alfa. Wygląda to na EEG człowieka, który przeszedł bardzo dobry trening autogenny. Jednak takie zrelaksowany encefalogram trwa tylko kilka minut. Zaraz potem – Dobrzyński przewinął do kolejnego slajdu – pojawiają się wybuchy ząbkowanych fal, które widzieliście państwo w fazie REM u śniącego człowieka. Ten rodzaj aktywności trwa bardzo długo, od dwóch do trzech godzin, po czym wracają fale Alfa w swej czystej postaci. Znów na trzy do pięciu minut. Jakby tego było mało, cały czas obserwujemy aktywność fal o niskiej częstotliwości. Fal Theta jest co prawda niewiele, ale za to przez cały czas badania otrzymywaliśmy z Puszki pokaźną ilość fal Delta, wahającą się w granicach od trzydziestu do sześćdziesięciu procent. U dorosłego człowieka taki obraz EEG wiązałby się z poważnymi przypadłościami neurologicznymi, na przykład guzem mózgu lub napadami epilepsji.

 

 

 

Kiedy zespół odpowiadał na pytania dziennikarzy i mówił o planach wejścia mikrowiertłem na kilkanaście milimetrów w głąb skorupy w celu uzyskania dokładniejszych odczytów a, być może, nawiązania jakiejś formy kontaktu z artefaktem, Dreichsler spała już głębokim snem. I śniła. Tym razem znajdowała się we wnętrzu Puszki. Otaczała ją bardzo głęboka, niemal namacalna czerń. Gdzieś obok niej była Galaxy i mruczała. Czerń dotykała jej miękkiej sierści, głaskała ją, a kotce bardzo się to podobało. Dreichsler próbowała odnaleźć ją, macając po omacku rękami, ale bezskutecznie. Mruczenie kotki wydawało się dochodzić z bardzo bliska. Robiło się coraz głośniejsze, jakby kotka nie była już w stanie znieść tej przyjemności. Jakby czerń zamiast delikatnie głaskać, wchodziła jej pod skórę. Dreichsler zawołała ją po imieniu, ale nic się nie zmieniło. Tylko czerń gęstniała. Ręce Pandory poruszały się teraz wolno, jakby cała była zanurzona w gęstym oleju. A kotka przestała już mruczeć. Wydała z siebie wściekłe miauknięcie, które zaraz potem przeszło w przeciągły pisk bólu. Dreichsler chciała rzucić się jej na pomoc, ale gdy tylko spróbowała wykonać pierwszy ruch, gęsta czerń unieruchomiła ją kompletnie. Szarpnęła się raz i drugi, zupełnie bezsilna i z głośnym krzykiem zerwała się z łóżka. W pokoju panowała cisza. Galaxy spojrzała na nią z wyrzutem, jakby przerwanie kociej drzemki było ostateczną i zupełnie niewybaczalną zbrodnią. Projektor wyświetlał jakiś stary melodramat. Kobieta szlochała bezgłośnie. Mężczyzna w opuszczonym na czoło kapeluszu tulił ją i szeptał do ucha słowa pocieszenia.

 

 

 

Rozwijały się nieustannie. Ewoluowały, zmieniały zewnętrzne kształty, lecz co ważniejsze, rozwijały świadomość. Zaczynały rozumieć swoją oddzielność. Żyły w grupach, ale dostrzegały, że są też pojedynczymi bytami. Oprócz zdobywania pożywienia i prokreacji, interesowały je również inne rzeczy. Czym jest to miejsce, w którym przyszło im żyć? Dlaczego mają takie a nie inne kształty? Skąd przychodzi strach i nagroda? Czy można nad tym jakoś zapanować? W końcu pojawiła się w ich umysłach myśl o tworzeniu. Najpierw bardzo prosta idea odwzorowywania otaczającej ich rzeczywistości, malowaniu na ścianach domostw, lepieniu z mułu podobizn wszelkich istot, jakie zamieszkiwały ich świat. Potem naśladowanie przestało im wystarczać. Zaczęły tworzyć rzeczy niedostępne zmysłom. Zaczęły sobie wyobrażać. A ich inwencja nie miała końca. Przyglądał się tym tworom rosnącym w jego wnętrzu z wielkim zadowoleniem, z troską i uwagą. Nie wtrącał się na ogół w bieg rzeczy. Czasami tylko podsyłał im jakieś drobne sugestie, dotyczące formy, pomagał dokonywać wyborów. Bardzo rzadko czegoś zakazywał.

 

 

– Jak to za miękkie? – zapytała Dreichsler, a ton jej głosu świadczył, że jest na granicy wytrzymałości. – Niedawno rozmawiałam z inżynierami z MoTechu i twierdzili, że wszystko jest właściwej twardości. Czekamy na to cholerne wiertło już ponad dwa tygodnie. Najpierw problemy z zanieczyszczonym materiałem. Potem ze średnicą. Teraz wiertło jest za miękkie? Może powinnam je kupić w pieprzonym supersamie? Byłoby szybciej. I o niebo taniej. Ci zdziercy nie mają wstydu. Daj mi numer do tego pożal się boże inżyniera.

 

– Do Doktora Browna? – zapytała z przekąsem Elena. – Proszę bardzo. Już rzucam ci go na video.

 

Na projektorze pojawił się pulsujący, czerwony symbol operatora w kształcie ósemki nieskończoności. Zaraz potem jego miejsce zajęła nieogolona i nieziemsko zmęczona twarz inżyniera.

 

– Pani Doktor…

 

– Co jest grane? – Dreichsler nie miał ochotę na wymianę naukowych uprzejmości. – Przedwczoraj mówił pan, że za dwa dni wiertło będzie gotowe. Pozwolę sobie zauważyć, że powiedział pan to po raz trzeci w ciągu ostatnich dwóch tygodni.

 

– Rozumiem, że jest pani podenerwowana tym opóźnieniem, ale…

 

– Nic pan nie rozumie. A słowo „podenerwowana” w ogóle nie opisuje stanu, w którym się teraz znajduję. Nie ma pan pojęcia przed kim muszę się tu spowiadać za tygodniowe obsunięcia w programie. I w jaki sposób mnie za to rozliczą.

 

– Jest mi bardzo przykro. Naprawdę. Ale to nie nasza wina…

 

– A czyja?

 

– W zasadzie niczyja. Nie wiemy, co się dokładnie stało. W pierwszej próbie stop nauktanowy był doskonałej jakości, ale chociaż później powtórzyliśmy wszystko według tych samych specyfikacji, właściwe wiertło okazało się o 120 vickersów za miękkie.

 

– To wartość graniczna. A co mogło być przyczyną? Czy materiały do stopu byłe dokładnie takie same jak w przypadku próby?

 

– Zapewniam, że tak. A co do przyczyny… Cóż, to mógł być spadek ciśnienia w komorze albo kontaminacja jakimś gazem… W każdym razie sprawdzamy to teraz.

 

– Okej, nie będziemy teraz się tym martwić. Proszę mi dostarczyć to nieszczęsne wiertło.

 

– Jest pani pewna? – na twarzy Browna odmalowała się ogromna ulga.

 

– Tak, jestem pewna. Tylko proszę nie myśleć, że nie wyciągniemy z tego powodu konsekwencji finansowych. Jednak taki spadek twardości mogę zaakceptować.

 

 

 

Umierały. Przemijały. Cierpiały. Nieuchronnie. Ale dla nich było to naturalne. Było częścią ich rzeczywistości. Nie miały pojęcia o jego możliwościach. O jego trwaniu w bezczasie. Miały jednak tyle możliwości – nieustannie się rozwijały i były coraz bardziej wyrafinowane. Tworzyły rzeczy, które zaskakiwały nawet jego. Malowidła w różnej skali od miniaturek do gigantycznych murali, rzeźby ze wszystkich możliwych materiałów, dźwięki, które układały się w muzykę, w poematy. Wszystko to zmieniało ich rzeczywistość, inspirowało innych, sprawiało, że kolektywna świadomość wznosiła się na coraz wyższe poziomy. Równolegle tworzyły rzeczy bardzo praktyczne. Prymitywne domostwa z gliny, konarów drzew, słomy ustępowały miejsca twardszym i solidniejszym materiałom. Potem zaczęły się piąć w górę. Coraz wyżej i wyżej. Jedna, dwie, trzy kondygnacje. Potem dziesięć. Potem sto i jeszcze wyżej. Nie przemieszczały się już tylko o własnych siłach. Wykorzystywały skonstruowane przez siebie maszyny, które poruszały się po powierzchni, szybowały w powietrzu, unosiły się na wodzie. Eksperymentowały coraz częściej. W czasie tych bardziej i mniej udanych prób tworzyły rzeczy piękne, praktyczne i zbędne. A czasami straszne. Pierwsze globalne konflikty wziął za przypadek. Wiedział, że potrafią się bardzo szybko uczyć i adaptować do nowych warunków. Był pewny, że gwałtowny wybuch bólu i cierpienia nauczy ich nie powtarzać starych błędów. Ale potem konflikty zaczęły się nasilać. W bardzo krótkich odstępach ginęły ich setki, tysiące, dziesiątki tysięcy. Próbował zrozumieć, dlaczego. Zaczął zauważać, że na wszystkich poziomach ich egzystencji towarzyszą im podziały. Separacja, alienacja, poczucie inności – wszystko co napędzało ich procesy twórcze, ale jednocześnie generowało agresję i nienawiść. Wiedział, że potrzeba małej modyfikacji. Niewielkiej ingerencji w kody strun i algorytmy podprzestrzenne.

 

 

Inżynier Narayan Gupta, wspaniały geolog, „Dentysta”, jak nazywała go grupa z powodu faktu, że zajmował się precyzyjnymi odwiertami, dokonywał ostatnich obliczeń na komputerze. Za chwilę miał pokierować miniaturowym borem, który wniknie na około dwadzieścia pięć milimetrów w głąb skorupy Puszki i o ile wszystko pójdzie dobrze, zatrzyma się na kilka mikronów przed niezbadaną przestrzenią w jej wnętrzu.

 

– Wszystkie skany załadowane – powiedział ze swoim charakterystycznym, hinduskim akcentem, który sprawiał, że każda wypowiadana przez niego kwestia brzmiała bardzo optymistycznie. – Możemy oglądać postęp wiercenia pod dowolnym kątem. Będę to nadzorował osobiście. W razie jakiegoś niebezpieczeństwa, wiertło zatrzymuje się niemal natychmiast. Dodatkowo, zatrzymuje się przy każdej, najmniejszej nawet zmianie w twardości materiału. Jesteśmy zabezpieczeni. Możemy zaczynać.

 

– Do dzieła! ­– powiedziała Dreichsler nienaturalnie spokojnym tonem.

 

Naukowcy rozeszli się do swoich stanowisk. Inżynierowie kontrolujący mechanizm wiertła, informatycy czuwający nad działaniem systemu, chemicy, którzy mieli odczytywać skład budulca Puszki przy pomocy spektroskopów, biolodzy monitorujący odczyty EEG i cała reszta, chwilowo bezrobotna, lecz być może za sprawą tej bezczynności zaangażowana i zdenerwowana jeszcze bardziej niż reszta. Rozległ się krótki dzwonek, na panelach zapaliły się czerwone lampki, które chwilę później zmieniły kolor na zielony. Wiertło zamocowane na środku laboratorium, tuż przy lewym boku Puszki ruszyło.

 

 

 

Trójwymiarowa symulacja pokazywała postęp prac w dziesięciokrotnym powiększeniu i to wokół niej zebrała się największa grupka naukowców. Na początku nie działo się nic. Wiertło nabierało swej maksymalnej prędkości i dopiero po trwającej całą wieczność chwili ruszyło minimalnie do przodu. Dreichsler patrzyła na obraz i przypomniała sobie chwilę z dzieciństwa, gdy będąc w domku na wsi przyglądała się księżycowi w pełni. Chwilę wcześniej dziadek powiedział jej, że ten dziwny, świetlisty twór porusza się po niebie i okrąża Ziemię. Nie uwierzyła w to. Próbowała dostrzec jego ruch, ale satelita zdawał się trwać w miejscu. Dopiero, kiedy popatrzyła na wierzę pobliskiego kościoła, zauważyła, że księżyc przybliżał się do niej, płynnym, pełnym gracji ruchem.

 

– Powiększcie jeszcze pięć razy! – wydała polecenie informatykom. – I dodajcie podziałkę. Tylko w innym kolorze. Jak idzie, Narayan?

 

– Wszystko w normie. Ale postęp będzie naprawdę wolny. Musicie uzbroić się w cierpliwość.

 

Większość z nich posłuchała Dentysty. Tylko Anton, który do tej pory był przykładem zdrowego dystansu i optymizmu, z jakiegoś powodu stał się nagle drażliwy. Najpierw upuścił kubek z kawą, potem zrobił nerwową uwagę pod adresem techników i w końcu Dreichsler poprosiła go, żeby zrobił sobie przerwę i zaczerpnął trochę świeżego powietrza. Anton pokornie wyszedł z laboratorium.

 

Potem nastąpiły dwie bardzo długie godziny oczekiwania. Wiertło wgryzało się mozolnie acz nieustępliwie w skorupę Puszki. Tylko raz zatrzymało się, mniej więcej w połowie drogi, ale nie dlatego, że natrafiło na jakąś anomalię. Po prostu jeden z techników Narayana wykrył błąd w oprogramowaniu, który sprawiał, że obraz wyświetlany na projektorze pokazywał nieadekwatne dane. Nieadekwatne zaledwie o dziesięć mikronów, ale jednak. Żeby nanieść poprawkę, trzeba było zrestartować system, a że przy okazji naukowcy chcieli pobrać pył ze skorupy do badań, Dreichsler pozwoliła wyłączyć wiertło. Potem operacja trwała dalej. Obraz na projektorze pokazywał wydłużający się w wolnym tempie tunelik, spływały dane ze spektrometrów. Wyniki mówiły o mieszaninie krzemu, jakichś struktur węglowych i domieszce nieznanych pierwiastków, które ze względu na swoje liczby atomowe musiały być metalami ciężkimi, ale spoza ziemskiej tabeli. Im bliżej końca odwiertu w strukturze skorupy zaczął się też pojawiać gaz. Najpierw w śladowych ilościach. Szybka analiza pokazała, że to jakiś związek nieorganiczny. Narayan zapytał Dreichsler, czy przerwać odwiert, Dreichsler zawahała się na moment, do laboratorium wpadł zdyszany Anton i krzyknął, żeby przerwali natychmiast, ale zanim Narayan zareagował, system wyłączył się sam, bo wiertło trafiło na niejednorodność, Dobrzyński krzyknął, że to bąbel dwusiarczku węgla, lecz wiertło, mimo że wyłączone, posunęło się jeszcze o mikron i przebiło mikrościankę bąbla. Czujniki zanotowały krótki, gwałtowny wzrost temperatury.

 

Wprowadził zmiany, subtelne modyfikacje… ale kody się nie zapisały. Nic się nie zmieniło. Wibracje strun pozostały na stałym poziomie. Pasma energetyczne falowały swoimi poprzednimi wzorcami. Powtórzył polecenie. Przestrzeń nie reagowała. Po raz pierwszy odczuł to dziwne ściśnięcie, spadek energii… to ograniczenie. Nigdy wcześniej, nigdy. Skąd się wzięło? Czy było częścią jego natury? Przecież mógł wszystko. Żeby to sprawdzić na poczekaniu stworzył kilka modeli przestrzeni w różnych wymiarach, rozpoczął tworzenie wstęg energetycznych, strun, materii, atomów, pierwiastków. Wszystko było mu posłuszne i działało bez zarzutu. Dlaczego? To dziwne pytanie pojawiło się w jego świadomości. Dlaczego? Nie było odpowiedzi. Jego projekt rozwijał się samoistnie dalej, ale chaos wdzierał się tam teraz nieustannie. Konflikt gonił konflikt. Wojny eskalowały. Cały potężny potencjał twórczy zaangażowano w produkcję środków zagłady. Cierpienie było jedyną emocją, która emanowała ze stworzonej przez niego przestrzeni. Zaczynało go dotykać. Coś zaciskało się w jego nieograniczonej świadomości, jakby przeżycia istot, które stworzył były soczewką jego doświadczenia. Tu koncentrowała się cała jego energia. Nie, nie chciał tego. Lepiej było to zakończyć. Wyłączyć

 

– Co to było? – krzyknęła Dreichsler, widząc odczyty. ­– Co to do cholery było?

 

– Mikrowybuch – odparł Narayan. Po jego ciemnobrązowym czole spływały stróżki potu i lśniły w świetle monitora.

 

– Tak – potwierdził jeden z techników – zapłon gazu spowodowany zetknięciem z rozgrzanym wiertłem.

 

– Wyciągnijcie wiertło! – głos Dreichsler drżał. Drżały również jej dłonie. Nerwowo zaciskała je w pięści. – Tylko ostrożnie.

 

Wiertło wysunęło się z Puszki, lekko dymiąc. Technicy natychmiast wpuścili do środka mikrosondę, która wkrótce przesłała obraz. Malutka, niespełna półcentymetrowa komora wewnątrz skorupy Puszki była osmalona. Tylko w jednym punkcie połyskiwała metalicznie.

 

– Co to? – zapytała Dreichsler.

 

– Drobny odłamek wiertła, jak się domyślam – odparł Narayan. – Chyba wbił się w ściankę.

 

– Ile grubości ma ta ścianka? Czy…

 

– Tak, jest na granicy. Ma dwa mikrony. Za nią jest już wnętrze Puszki.

 

– Czy myślicie, że przebiło skorupę?

 

– Trudno powiedzieć – odparł jeden z techników. – Myślę, że nie. Zanotowalibyśmy jakieś anomalie w składzie powietrza, gdyby coś się stamtąd wydostało. A raczej nie zakładamy, że była tam ziemska atmosfera…

 

– Co z odczytami EEG? – Dreichsler zwróciła się do Eleny.

 

– Bez większych zmian. Pojawił się pewien wzrost w zakresie Beta. Ale nie radykalny. Reszta w normie.

 

– Dzięki bogu – wyszeptał Dobrzyński. – Już się bałem, że…

 

– Że co? – zapytał Anton tuszując żartami swoje własne zdenerwowanie. – Że co? Że ją zepsuliśmy? Nie łam się chłopie. Przeżyła surowe warunki na Alfa 04, przeżyła kilkuletni lot w próżni kosmicznej. Nic jej nie będzie. A na pewno nie załatwi jej jakieś drobne ziemskie wiertełko.

 

– Jeszcze przed chwilą nie byłeś taki wyluzowany – odgryzł się Dobrzyński.

 

– Tak, przyznał Anton. To chyba ze zmęczenia. Nagle przyszło mi do głowy, że otworzymy jednak Puszkę Pandory. Że… nie wiem… wydostanie się stamtąd jakiś gaz, bakteria, cokolwiek. Cholera. Muszę się po prostu wyspać. To wszystko.

 

– Na początek przynieś mi dużą kawę – Dreichsler uśmiechnęła się do niego z ulgą. – Podwójne espresso. Bez mleka, bez cukru. Tak jak lubię.

 

 

 

Późnym wieczorem spotkali się w pubie Grzechotnik, ulubionym przybytku naukowców z Ośrodka Badań Kosmicznych, gdzie panowała rozkosznie zrelaksowana atmosfera a alkohole przeróżnej proweniencji lały się strumieniami i pomagały zmęczonym akademikom zapomnieć o stresie, wybujałych ambicjach i odpowiedzialności. Anton polewał wszystkim siódmą kolejkę tequili. Pokochał ją dziś cały zespół, nawet Elena, która do tej pory unikała mocniejszych trunków. Teraz, krzywiąc się niemiłosiernie po przełknięciu alkoholu i kwaśniej jak wszyscy diabli limonki, powiedziała:

 

– Po dzisiejszym dniu niczego się już nie boję. Chętnie sama opowiem o wszystkim dziennikarzom na następnej konferencji.

 

– No, no, popatrzcie tylko! – krzyknął nieźle już wstawiony Webbs. – Nasza Elenka pokochała tequilę z wzajemnością jak widzę. A ja kocham ciebie Elenka.

 

Uścisnął dziewczynę serdecznie i odcisnął jej na policzku głośnego buziaka.

 

Dreichsler przyglądała się temu z przeciwległej strony stołu. Siedzący obok niej Dobrzyński roześmiał się widząc ten przejaw afektacji u dwójki swoich kolegów, którzy do tej pory nie byli znani z okazywania uczuć w miejscach publicznych.

 

– Myślisz, że wszystko będzie dobrze? – zapytał Pandorę.

 

– Tak, Maćku. Najedliśmy się dzisiaj strachu, ale będzie ok. Jutro umieszczamy w Puszce sondę. Zaczynamy robić dokładniejsze odczyty i pomiary pola elektrycznego. Analizujemy fluktuacje. Zaczynamy szukać wzorców informacyjnych. To może potrwać tygodnie i miesiące. Ale w końcu coś znajdziemy. Jakiś sposób, żeby zapytać to coś w środku, czym jest. I jestem pewna, że nam odpowie. Jestem tego absolutnie pewna.

 

 

 

Zaczął od próby rozmontowania wstęg energetycznych i rozpuszczenia ich w swojej świadomości. Nic. Energia była teraz uczepiona ośrodków materii. Związana z nimi mocno i bezszwowo. Postanowił odwrócić swoją uwagę. Próbował zająć się innymi przestrzeniami. Tworzeniem nowego. W końcu projekt zajmował tylko punkt w jego ostatecznej przestrzeni. Nie istniał tak naprawdę. A jednak… To ten punkt organizował teraz wokół siebie cały bezmiar jego bytu. Narzucał się ze swym przerażającym doświadczeniem. Nie był w stanie stworzyć nowego. Nie potrafił. Mógł tylko powielać doświadczenie, które wymknęło się spod kontroli i zapanowało nad nim całkowicie. Tworzył, choć wcale tego nie chciał. Przestrzeń za przestrzenią. Wypełniał je materią. Organizował i budował. Zasiewał życie i świadomość, uczył tworzyć a potem degenerował tę zdolność i zmuszał obdarzone nią istoty, żeby sprzeniewierzały się swojej podstawowej intuicji. Kazał im wchodzić w konflikty i wykorzystywać swoją wiedzę do zadawania bólu i śmierci. Masowo. Metodycznie. Kolejne światy rodziły się, umierały w męczarniach i rozpadały. Kolejne przestrzenie wypełniały się takimi światami. Bez końca. Punkt po punkcie w nieskończonym bezmiarze jego świadomości.

Koniec

Komentarze

Jak nie dozorczyni krwi, to potu. Dorjee, nawet Ty???   

Muszę przeczytać --- wybranymi fragmentami --- ponownie.   

Co robi wielka, czarna plama na końcu? Utonęła w niej część tekstu?

To chyba jest pierwsza część czegoś większego?

hehe, ta czarna plama to miejsce na zadumę:) 

Roger - no, nie to już wszystko. i tak długie to cholerstwo:)

Jak się nie pogniewasz na mnie, to jutro dokończę, bo zapowiada się ciekawie.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

   Tak myślałem. A zatem, moim zdaniem, kompozycyjnie i narracyjnie opowiadanie jest do kitu. W sumie --- bardzo długa ekspozycja wstępna bez dalszej kontynuacji - z wyjątkiem czarnej dziury... 

mkmorgoth - ależ oczywiście, będę wdzięczny każdemu, kto przebrnie. kiedykolwiek:)

Roger - no niestety, nie dopiszę sequela:) ale dzięki za opinię

Czytałam z zaciekawieniem. Przeczytałam i oświadczam, że czuję niedosyt. Dostałam jajko z niespodzianką, ale nie pozwolono mi tego jajka otworzyć. Nie bawię się tak.  

 

Doktor Pandora Dreichsler przyglądała się uważnie członkom swego zespołu. – W pierwszej chwili odczytałam zdanie opatrznie, niezgodnie z tym, co Autor chciał powiedzieć. ;-)

Może bezpieczniej byłoby: Doktor Pandora Dreichsler spoglądała uważnie na członków swego zespołu.  

 

pojawiły by się pewne nieregularności… – …pojawiłyby się pewne nieregularności….

 

Miał olbrzymie też okno wychodzące na słoneczny ogród. – Co olbrzymiego było w pokoju Pandory, skoro piszesz, olbrzymie też okno?

Moim zdaniem, ewentualnie: Miał też olbrzymie okno…, a tak w ogóle, to też, opuściłabym.

 

„\…niech szuka regularności, powtórzeń, uporządkowani – …uporządkowań

 

Dziś rano usłyszałem dowcip w poranku na pierwszym kanale… – Domyślam się, że chodzi o jakiś program. Napisałabym więc …w Poranku… wielka literą.

 

ej nieograniczonej wolności…  – Pewnie miało być:tej nieograniczonej wolności  

 

Siedząc przed lustrem przypominała sobie wszystko, co ona i jej zespół powiedział tego wieczora. – …co ona i jej zespół powiedzieli tego wieczora.

Mówiła ona i jej zespół, więc kilkoro ludzi.

 

Kiedy kładziemy, zamykamy na chwilę oczy i przestajemy się zamartwiać… – Pewnie miało być: Kiedy kładziemy się

 

Pacjent był na początku nieco zaniepokojony, prawdopodobnie adaptował się do niekomfortowych odczuć, na przykład czepku z elektrodami na głowie. – Nie wydaje mi się, by czepek miał elektrody na głowie. ;-)

Może: Pacjent był na początku nieco zaniepokojony, prawdopodobnie adaptował się do niekomfortowych odczuć, których doznawał, mając na głowie czepek z elektrodami.

 

W razie jakiegoś niebezpieczeństwa, wiertło zatrzymuje się niemal natychmiastowo. – Raczej: …niemal natychmiast.

 

Dobrzński krzyknął, że to bąbel dwusiarczku węgla…Dobrzyński

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy - jesteście nieocenieni! bardzo dziękuję za wszystki cenne uwagi. również w imieniu członków:)

A ja czytałam rano i jeszcze się załapałam na zdanie z członkami, tylko nie miałam czasu, by zostawić komentarz. :)) Nie mniej jednak też w pierwszym odruchu zinterpretowałam inaczej:) dorjee, ogarnij przecinki, bo potykałam się o puste miejsca, w których powinny się znajdować. Opowiadanie ciekawe i czytałam z przyjemnością, a otwarte zakończenie nie jest czymś, co mnie szczególnie irytuje, więc podobało mi się. Chociaż po takim debiucie, jak Twój, będziesz miał teraz pod górkę:) I dodam jeszcze, że połowy "technicznych" kwestii nie zrozumiałam, ale to już nie Autora wina:)

MaKneZa napisała, że będziesz miał pod górkę. No i masz.   

Jestem w stanie akceptować iście "ameryckie" zagranie ze znalezieniem artefaktu w tym jedynym "budynku", do którego mogła wjechać sonda. Niech będzie, że artefakt chciał być znaleziony... Zdolny jestem przyjąć, że wszystkie wspomnienia / rozważania "walizeczkowego boga" dotyczą tego, co stwarzał w swym wnętrzu. (Everett et consortes). Jednak w całości jakoś mi to nie pasuje, nie łączy się --- rozumiem, że to kwestia osobistej optyki, każącej rozdzielać dowolne cuda od dowolnej technologii. SF albo mitologia.

Ale jedno na duży plus: dobra, ładna ilustracja tezy, iż są / będą na świecie rzeczy, o których się jeszcze nam nie śniło.

 

MaKneZa  - dzięki za dobre słowo;

 

AdamKB - teza jest taka, że umysł stwarza wszystko. całą tzw. materię i co za tym idzie całą naukę. takie są zresztą sugestie niektórych naukowców. a fizyka kwantowa to już w ogóle...  ale pokornie przyjmuję krytykę, że nie wyszło zachwycająco. dzięki:)

Przyznam, że nie bardzo rozumiem, do czego to opowiadanie miało zmierzać. Za Adamem powtórzę, że nie widzę związku pomiędzy naukowcami (których historia zostaje zresztą niedokończona), a myślami stwórcy.

 

Dalej - przed "a" najczęściej stawia się przecinki. Których w ogólę parę zgibłaś. Zdarzają Ci się powtórzenia (np. podwójne podkreślanie "trójwymiarowości" już w pierwszym akapicie mnie zirytowało).

 

Skażona jestem zawodem i prawem budowlanym, ale jak na mój gust "budowla" odnosi się wyłącznie do czegoś, co zostało stworzone przez istoty żyjące, ludzi i zwierzęta. Zatem zdanie o "budowlach, które z pewnością nie były..." dziabnęło mnie w oko.

Ponadto najpierw piszesz, że sonda wracała z fascynującymi wieściami na temat życia, a potem, że już kilka lat temu dzięki relacji dowiedzieli się o budowlach. No to dowiedziali się wtedy czy teraz?

 

Widzę, że bardzo lubisz pisać o wielowymiarowości...

 

Kiedy opisujesz pomiary naukowców trudno jest uniknąć zapisywania liczb cyframi, jednak w większości wypadków w tekście literackim liczby winny być zapisywane słownie (np. 10 000 000 lat było zbędne, podobnie jak 50 procent - spokojnie można to zapisać, hm, literacko).

 

Po "uniosła dłonie" nie powinno być dwukropka.

 

Robisz miejscami błędy w zapisie dialogów; ponieważ w ogólnie porządnie napisanym tekście to bardzo źle wygląda, radziłabym Ci nadrobić tę kwestię.

 

"ej ograniczonej wolności"? - literówka

 

Tam, gdzie jest "zapytała dziennikarka", jej kwestia powinna być zakończona znakiem zapytania.

 

"Kiedy kładziemy..." - Kiedy SIĘ kładziemy, zaimek zwrotny. Tak samo kawałek dalej powinno być zajmujących się, a nie tylko zajmujących.

 

Raczej "czepka" niż czepku.

 

"Macając po omacku"? Nie brzmi to za dobrze.

 

Wiertło nabrało maksymalnej prędkości, nie nabierało, to była czynność jednorazowa.

 

"Wierza kościoła" - paskudny błąd ortograficzny.

 

Dobrzński - literówka

 

"Stróżka potu" - równie paskudny błąd ortograficzny, o którym zresztą Adam napisał od razu. ; p

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Stróżujących ci u nas dostatek.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

widzę, że edycja tekstu nigdy się nie kończy. dzięki za kolejną porcję cennych uwag. przepraszam za ortografy:)

---> dorjee. Nie podzielam takich poglądów. Dlaczego?  

1. Siedliskiem naszej samoświadomości i całej reszty (inteligencji, odruchów wrodzoneych i nabytych, emocji itd.) jest mózg, jak najbardziej materialny. Ergo: materia była pierwsza i z niej powstało, co powstało.  

2. Załóżmy, że istnieje "gdzieś i kiedyś" mózg niematerialny. W znaczeniu: z naszego punktu widzenia niematerialny, bo złożony z ciemnej, białej, egzotycznej i jakiej jeszcze chcesz odmiany niewykrywalnej naszymi zmysłami i aparatami materii. Skoro nie możemy udowodnić jego istnienia, bo sprawnie poruszamy się jedynie w obszarze sprawdzalnych teorii, można na wiarę przyjmować, iż tenże mózg stworzył, zmaterializował swoje wyobrażenia o świecie materialnym, w którym my zaistnieliśmy --- ale to tylko wiara, czyli mitologia.  

Panowie niektórzy naukowcy niedługo odświeżą solipsyzm, bo niezwykle wygodna z niego doktryna...

Adamie, materialny??? Nauka nie odpowiedziała jeszcze na pytanie czym jest materia. To właśnie materia jest podstawową mitologią naszych czasów. Wszyscy w nią wierzą, choc nie wiedzą czym jest. 

To właśnie materia jest podstawową mitologią naszych czasów. Wszyscy w nią wierzą, choc nie wiedzą czym jest.


Masz u mnie 10 punktów ; p

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

U mnie masz nawet jedenaście punktów, ale bądźmy poważni. Materia mitologią? Podaj alternatywę...

myślę, że na początek wystarczy tę tyranię materializmu delikatnie zakwestionować. choćby w swoim umyśle. jeśli chodzi o moje własne przekonania, są tylko przekonaniami i są zbyt radykalne, żeby je tu cytować:)

Nie bój się. Podziel się. Nikt Ci krzywdy nie zrobi.
Poczułem się zainteresowany tematem : )

Jeśli Ci to pomoże to przyznam się, że według mnie wszystko jest kwestionowalne (czy taki wyraz w ogóle istnieje?[w słowniku rzecz jasna, bo istnieć istnieje, w zdaniu, które stworzyłem]).

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Śpij spokojnie.  

-alny --- przyrostek, tworzący:  

--- przymiotniki odczasownikowe o znaczeniu 'dający się wykonać' i 'poddający się czynności'.  

--- przymiotniki od rzeczowników obcych, np. minimalny, generalny.

Ulżyło mi ^^

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

zmieszaj ze sobą Snerga Wiśniewskiego (Jednolita Teoria Wszystkiego) z radykalną Advaitą (istnieje tylko jedno - Świadomość, Pustka, czy jak to zwał), z buddyzmem ( Budda i psie gówno mają tę samą naturę), z neurokognitywistyką (wolna wola to złudzenie) i na osłodę splącz to wszystko kwantowo. 

eee, nie brzmi tak radykalnie, jak bym chciał:)

pozdrawiam

Nie będę niczego splątywał w żaden sposób. Powiększać bałagan, panujący od tysiącleci? Mam ciekawsze zajęcia...  :-)

dorjee, z tą wolną wolą, będącą rzekomo złudzeniem, to, z tego co się orientuję, problem polegał na błędzie pomiaru. Choć sama idea, przyznaję, jest bardzo intrygująca. Chyba posłużył się nią, wtedy jeszcze jako "faktem naukowym", Peter Watts, ale nie pamiętam już, czy w "Ślepowidzeniu" czy w "Rozgwieździe". Ale, być może, twierdzenie, że to był błąd, jest błędem. ;) W każdym razie, jeśli dowiedzielibyśmy się na ten temat więcej, cudnie by było dokonać pewnych ekstrapolacji. Na przykład na teorię samolubnego genu Dawkinsa.

problem z Dawkisem jest taki, że jego podejście jest niebywale materialistyczne. on chce przypisać "decyzyjność" jakimś fragmentom rzeczywistości i schodzi do poziomu genów, które jakoś tam rządzą naszymi wyborami. Można nawet zejść do poziomu cząstek elementarnych, które bezpośrednio powodują załamanie się funkcji falowej do jakiegoś jedynego stanu. Ale czym są cząstki elementarne? Skąd emenują? O wiele ciekawszą postacią wśród "neoateistów" wydaje się Sam Harris, który sięga głębiej w swoich poszukiwaniach. A problem z pomiarem jest mało istotny. Bo jeśli nawet potencjały w mózgu nie objawiają się na kilka sekund przed świadomą decyzją, to i tak nie możemy mieć wpływu na to co chcemy. Jak to sformułował Schopenhauer - Możemy robić co chcemy, ale nie możemy chcieć co chcemy:) Uwielbiam ten motyw!

Ja tu nie widzę problemu. Można starać się zrozumieć rzeczywistość analizując ją i na wyższych i na niższych poziomach złożoności materii. Potencjały w mózgu, według założenia braku wolnej woli, objawiały się nieporównywalnie szybciej. Pytania, które stawiasz, interesują chyba każdego człowieka, którego charakteryzuje jakakolwiek ciekawość poznawcza, lecz jeszcze długo nie będziemy w stanie na nie odpowiedzieć. Co nie znaczy, że nie warto ich stawiać. To, o czym napisałeś na końcu, to już raczej temat do rozważań filozoficznych.

zgadzam się, najważniejsze to pytać, kwestionować, nie pozwolić temu całemu systemowi skostnieć wokół ciebie. ale zdziwiłbyś się jak niewielu (globalnie rzecz ujmując) ludzi interesują takie pytania:)

Niewielu? Prawie nikogo, gdy na procent populacji przeliczyć...

o, to, to! jakieś 0,09% 

Racja. W takim razie jesteśmy wyjątkowi. ;)

:)

No dobra, to ja może powiem coś o opowiadaniu.

Dorjee, co Ty masz z tą wilowymiarowością? ; P
A tak z bardziej merytorycznych uwag, to jedna część tekstu z drugą nijak się nie łączy i to naprawdę sprawia złe wrażenie. Przemyślenia gościa zamkniętego w kamyczku (o ile dobrze zrozumiałem, bo to jedyne co mi przyszły do głowy) naprawdę nic nie wnoszą. Nie mówiąc już o tym, że tekst nie posiada żadnego zakończenia.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

no tak, zabrakło dramaturgii, jak mniemam.

przemyślenia gościa zamkniętego w kamyczku, hehe.

dzięki za komentarz:)

Sama historia nawet ciekawa.

ale niestety nie porywająca:)

dzięki za przeczytanie

Nowa Fantastyka