- Opowiadanie: artisbang - Banchitari

Banchitari

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Banchitari

– Banchitari? A więc tak nazywa się wasza organizacja. Mordercy na zlecenie, babrające się magią czarcie kochanice. Cudowna mieszanka. – Łowca nagród podrapał się po brodzie. W brudną szybę bębniły krople deszczu. – Co w ogóle znaczy to Banchitari?

 

W szopie zalegała cisza. Za oknem po raz wtóry zagrzmiało, niebo rozbłysło oślepiającym blaskiem błyskawicy,

a zakładniczka została brutalnie zmuszona do odpowiedzi.

 

– Banchitari znaczy przeklęci. – Wykrztusiła wypluwając krew.

 

– Przeklęci? – Zdziwił się Łowca. – Przez co?

 

– Przez kogo. – Poprawiła go opierając się o drewnianą ścianę. – Przez ludzi. Całe to zepsute społeczeństwo. Ale po części też przez los, przeznaczenie. Może nawet Bogów.

 

Łowca zaśmiał się, przechylił i splunął pod jej spętane liną nogi.

 

– Zaskakujesz mnie Sokoliczko! Bredzisz jak w amoku, chociaż wiem, że z tobą jest jak najbardziej w porządku! Ale sądzę, że zanim oddam cię na szafot, powiesz mi kilka ciekawych rzeczy. Złapałem cię. Już nie uciekniesz. A nagroda za ciebie… Wiesz, jestem ci nawet wdzięczny. Dzięki twojemu marnemu istnieniu nie będę musiał nic robić przez lata. – Uśmiechnął się ukazując żółte zęby.

 

– Powiedz mi. – Podjął po dłuższej chwili. – Każdy może być w Banchitari? To znaczy być przeklętym?

 

– Nie. – Odpowiedziała powoli. Miała sucho w gardle, a rany piekły i bolały. Wiedziała, że milcząc narazi się na jeszcze więcej bólu, dlatego mówiła. Wybrała mniejsze cierpienie. – Należy przejść pewną istotną próbę.

 

– Jaką?

 

– Należy przeżyć, a potem zabić.

 

– Nic trudnego. – Łowca przechylił się do tyłu na starym drewnianym krześle. Okurzona podłoga zatrzeszczała.

 

Dziewczyna uśmiechnęła się.

 

– Smutny uśmiech. Tylko na tyle cię stać Sokoliczko? – Mężczyzna przechylił się do przodu. Strużka śliny wyciekła mu z ust na krzaczastą brodę. – Nie oddasz zła? Nie zemścisz się jak należy? Nie zwrócisz go ze zdwojoną siłą? Masz czelność tylko się uśmiechać. Idź tam i uderz. Niepostrzeżenie i z zaskoczenia, tak jak cię nauczyli. Jesteś przecież zabójczynią. Maszyną do zabijania. Nie wywracaj oczami. Masz prawo do zemsty, jak każdy, chociaż jesteś tylko ślepym narzędziem.

 

– Powiedz mi Łowco. Jak mam być szczęśliwa mając krew na rękach? Mając zbrukaną duszę. Spaczone sumienie. Zanik ludzkich odruchów. Współczucia i wybaczenia. Jak? Powiedz mi – jak? Oświeć mnie. Ciemną i nie żądną zemsty Sokoliczkę. Powiedz, co powinnam uczynić? Co mam według ciebie zrobić?

 

– Zabić.

 

– Zabić. Nic tylko krew. I coraz więcej krwi. Niekończący się łańcuch zabijania i nienawiści. Im więcej śmierci, tym więcej cierpienia. Z cierpienia rodzi się ból, a z niego nienawiść i pragnienie zemsty. Później dochodzi do zabijania. Gdzie tu logika Łowco? Krąg znowu się zamyka. Zataczamy błędne koło. Widzisz w tym sens?

 

Dziewczyna zwilżyła suche wargi językiem.

 

– We wszystkim można ujrzeć sens. – Łowca znów podrapał się po brodzie, a jego twarz zmarszczyła się. – Żyłaś z zabijania. Poiłaś się nim. Działało to na ciebie jak narkotyk. Myślisz, że nie wiem? Sokoliczka. Sławne stało się twoje imię. Wyrafinowana zabójczyni! Nie każdego było na ciebie stać. A jak już brałaś się za coś, to pozwalałaś zapamiętać o sobie na długo. Mówisz mi o kręgach nienawiści, o bólu i cierpieniu. Liczyłaś kiedykolwiek, ile ty ran zadałaś? Ile ty cierpienia wyrządziłaś?

 

-Miałam… – Za oknem błysnęło.

 

– Zasady? Lubisz myśleć o innych, jako o tych gorszych. Lubisz mówić sobie, że to, co robisz ma jakiś kodeks. Nie zabijasz dzieci. Nie zabijasz „niewinnych”. Tylko tych złych, za których Ci zapłacą. A wiesz, dlaczego tak sobie wmawiasz? Żeby nie płakać jak po nocach nad swoim niesprawiedliwym losem. – Łowca patrzył na nią z nienawiścią. – Wiem jak działają takie organizację. Trzeba być przeklętym, tak? Gówno prawda! Już, jako dziecko uczyli cię twojego fachu. Zmuszali do robienia rzeczy, o których wcześniej nie pomyślałabyś. A teraz, co? Nagle nie ma już wspaniałej, Sokoliczki. Pogromczyni cnót wszelakich. Teraz jest dziecko. Dziecko związane liną. Bez codziennej maski pychy i odwagi. Podobno nie miałaś sobie równych. Przegrałaś. Leżysz tutaj na mojej łasce. W zwykłej, przydrożnej, opuszczonej szopie. Obnażona, taka, jaką jesteś. Słabą, młodą gówniarą.

 

Zapadła cisza.

 

– Nie powiedziałeś jednej rzeczy o organizacji.

 

– Czego?

 

– Zgadza się. Werbują dzieci. Poddają je próbie. Przeżyją bądź zginą. Ale musisz mieć dar. Wolę życia. Inaczej znikniesz, albo oni cię zabiją. Organizacja staję się twoim więzieniem, ale też i rodziną. Jedyną. I najważniejsze…

 

– Hm?

 

– Nie możesz wciąż polegać tylko na samych sobie. – Sokoliczka podniosła wzrok z zakurzonej podłogi. Po raz pierwszy spojrzała Łowcy w oczy. Jej małą, młodą twarz wykrzywił brzydki uśmiech. – Musisz zaufać ludziom z Banchitari. Innym przeklętym. Bo oni cierpią to samo, co ty. Mają te same wątpliwości. Ich rany bolą tak samo. A co najważniejsze. – Zawiesiła głos. – Gdy już zaufacie sobie nawzajem, oni nigdy cię nie zostawią. Zawsze wracają.

 

Brodaty Łowca nie zdążył wydobyć z siebie najmniejszego odgłosu. Zbyt zaskoczony od razu porwał miecz leżący na ziemi obok krzesła. Odłamki szyby, które wyleciały z ram okna, wylądowały prosto pod jego nogami. Tuż za pierwszą zakapturzoną postacią wpadła przez okno druga. Walka była szybka i nierówna. Sokoliczka siedziała skulona w kącie, czekała. Pierwsza postać rzuciła w Łowcę ciemnym proszkiem, po czym wycofała się, robiąc miejsce drugiej. Zabójca jak automaty ciął w szyję. Łowca nie zdążył. Sparował cios, ale oczy piekły go, nie pozwalając widzieć wszystkiego. Ten drugi drasnął go w obojczyk. Obie czarne postaci zawirowały jednocześnie. Znalazły się za jego plecami. Pchnęły jednocześnie, w brzuch poniżej wątroby.

 

– Wstrętne parszywe psy! Niehonorowe gówna! Niesprawiedliwe szczury! Walczcie jak przystało! – Krzyczał Łowca.

 

Wrzała w nim wściekłość i bezsilność. I… Śmierć. Nikt nie odpowiedział. Krew płynęła z niego ciurkiem. Kaftan był rozcięty, rozchełstana koszula nabierała odcienia szkarłatu. Jedna z zakapturzonych postaci zrobiła krok naprzód. Na podłodze robiła się już kałuża krwi. Łowca zaatakował jeszcze raz. Dwie postaci zgrabnie wywinęły się spod jego potężnych, aczkolwiek wolnych ciosów. Jeden z zakapturzonych capnął krzesło w dwie ręce i z całej siły uderzył nim w potylicę brodatego. Mężczyzna zachwiał się i upadł na kolano. Krwi na ziemi przybywało coraz więcej.

 

– Żadna śmierć nie jest sprawiedliwa. – Powiedział głośno zabójca, po czym w gardło Łowcy głęboko wbił się sztylet z ozdobnym kamieniem.

 

Przez okno wiał ostry wiatr. Postaci podeszły do Sokoliczki.

 

– Już po wszystkim siostro. – Powiedział zabójca ściągając z siebie płaszcz by okryć pozbawioną odzienia dziewczynę. Rozciął gruby sznur sztyletem.

 

– Dziękuje Paul. – Przymknęła oczy. Nie była sama. Przybyli po nią.

 

– Zastanawia mnie tylko jedno. – Warknął stojący przy ciele Łowcy mężczyzna. – Dlaczego, rozmawiałaś sobie jak gdyby nigdy nic o tematach egzystencjalnych i o Banchitari z Łowcą Głów?

 

– Bo było mi wszystko jedno Luis.

 

Mężczyzna imieniem Luis parsknął śmiechem.

 

– Wiedziałam, że przyjedziecie. Że mnie nie zostawicie. Dlatego było mi obojętne, co usłyszy przed śmiercią.

 

Niebo rozbłysnęło blaskiem błyskawicy. Później nastąpił grzmot i nastała cisza, przerywana tylko odgłosem padającego deszczu i łkaniem uratowanej Sokoliczki.

 

C.D.N

Koniec

Komentarze

>> W brudną szybę bębniły kropelki deszczu. << ---- O brudną szybę bębniły/odbijały się krople deszczu (po co to zdrobnienie: kropelki, to są krople).

 

>> Mordercy na zamówienie, skrytobójcy << ---- "Skrytobójcy, mordercy na zlecenie (zamówienie? Nie wiem, ale to trochę dziwnie brzmi), to wszystko są synonimy. Więc albo modercy na zlecenie, albo skrytobójcy.

 

>> W szopie zalegała cisza. Za oknem po raz wtóry zagrzmiało. Po raz wtóry niebo rozbłysło oślepiającym blaskiem błyskawicy i po raz wtóry zakładniczka została brutalnie zmuszona do odpowiedzi.<< --- Powtórzenia "wtóry, wtóry"

 

Momentami nie poprawnie zapisujesz dialogi.

 

I tego masz najwięcej:

>> Tylko na tyle Cię stać Sokoliczko? - Mężczyzna przechylił się do przodu. Strużka śliny wyciekła mu z ust na krzaczastą brodę. - Nie oddasz zła? Nie zemścisz się jak należy? Nie zwrócisz go ze zdwojoną siłą? Masz czelność tylko się uśmiechać. Idź tam i uderz. Niepostrzeżenie i z zaskoczenia, tak jak Cię nauczyli. Jesteś przecież zabójczynią. Maszyną do zabijania. Nie wywracaj oczami. Masz prawo do zemsty... << ---- Forma grzecznościowa: Ci, Cię, Ciebie, Tobie itp., stosujemy tylko w listach, nie w literaturze. Sprawdź w tekście i popraw. Masz tego dość sporo.

 

Generalnie: to trochę krótki tekst, i z tego fragmentu nie wiele wiadomo. Taki nijaki, o niczym. Taki zarys. Dlatego nie rozumiem zamieszczania tak krótkich fragmentów, zamiast pełnego, dłuższego opowiadania. Ale zobaczymy co dalej, w kolejnej części. Ale postaraj się dać jedną. Nie dziel tego na dwadzieścia pięć krótkich epizodów, bo to się kiepsko czyta. Pozdrawiam 

 

 

 

 

 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dziękuje za opinię. Czekam na więcej porad przy kolejnej części.

Pozdrawiam

Oprocz dialogow nie ma nic. A to troche za malo na jakakolwiek ocene.

Przecinkologia. Zapis dialogów.  

Jakiś cymbałowaty ten Łowca. Z opisu wnosząc, człowiek nie taki młody, niezły we fachu --- dlaczego więc niczego nie wie o Banchitari? Proponuję przepracować tę część opowiadania tak, żeby przesłuchanie Sokoliczki w niestrzeżonej szopie na odludziu miało uzasadnienie.

Wypisałam błędy, które zauważyłam podczas lektury fragmentu, o którym nie umiem powiedzieć nic, ponad to, co już zostało powiedziane.

Czekam na ciąg dalszy.

 

Okurzona podłoga zatrzeszczała.” – Podłogę można odkurzyć, ale chyba nie można jej okurzyć.

Ja napisałabym: Zakurzona podłoga zatrzeszczała.

 

„Ile ty cierpienia wyrządziłaś?” –  Moim zdaniem, wyrządza się krzywdę. Cierpień / cierpienia można przysporzyć.

 

”Lubisz mówić sobie, że to, co robisz ma jakiś kodeks.” – To nie poczynania mają jakiś kodeks. To robiący coś, kieruje się kodeksem.

Ja napisałabym: Lubisz wmawiać sobie, że robiąc coś, kierujesz się jakimś kodeksem.

 

„A wiesz, dlaczego tak sobie wmawiasz?” – A wiesz, dlaczego to sobie wmawiasz?

 

„Żeby nie płakać jak po nocach nad swoim niesprawiedliwym losem.”Jak jest zbędne. Nie ma pojęcia „płakać jak po nocach”.

 

„Leżysz tutaj na mojej łasce.” – Czy jego łaska zmaterializowała się na tyle, że Sokoliczka mogła na niej leżeć? ;-)

Ja napisałabym: Leżysz tutaj, zdana na moją łaskę.

 

„Nie możesz wciąż polegać tylko na samych sobie.” – Pewnie miało być: Nie możesz polegać tylko na samym sobie.

 

„Bo oni cierpią to samo, co ty.” – Oni mogą przeżywać to samo co ty, ale …oni cierpią tak samo jak ty.

 

„Zabójca jak automaty ciął w szyję. Łowca nie zdążył.” – Jak ile automatów ciął zabójca i czego nie zdążył Łowca. ;-)

 

„Obie czarne postaci zawirowały jednocześnie. Znalazły się za jego plecami. Pchnęły jednocześnie, w brzuch poniżej wątroby.” – Jak to się stało, że obie czarne postaci, zawirowawszy, znalazły się za jego plecami i, jak rozumiem, stojąc za nim, cięły go w brzuch, w dodatku poniżej wątroby. Zakładam, że Łowca miał brzuch z przodu. ;-)

 

„Jedna z zakapturzonych postaci zrobiła krok naprzód. Na podłodze robiła się już kałuża krwi.” – Powtórzenie. Proponuję w drugim zdaniu: Na podłodze powstawała / powiększała się kałuża krwi.

 

„Jeden z zakapturzonych capnął krzesło w dwie ręce i z całej siły uderzył nim w potylicę brodatego.” – Czy jeden z zakapturzonych miał więcej niż dwie ręce? ;-)

Wcześniej piszesz, że obaj zakapturzeni zadawali rany kłute. Nie ma wzmianki, że odłożyli broń, a teraz jeden z nich oburącz capnął krzesło?

 

„Krwi na ziemi przybywało coraz więcej.” – Wcześniej piszesz, kałuża krwi była na podłodze. Podłoga i ziemia nie są synonimami. Poza tym, gdyby krew spływała na ziemię, prawdopodobnie nie tworzyłaby kałuży, gdyż wsiąkałaby w glebę.


„Powiedział głośno zabójca, po czym w gardło Łowcy głęboko wbił się sztylet z ozdobnym kamieniem.” – Czy sztylet sam wbił się w gardło usłyszawszy: Żadna śmierć nie jest sprawiedliwa.”?
;-)


Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

     Brak przecinków bardzo zdecydowanie szwankuje...  Krótki tekst, ale bardzo dynamiczny. I zwarty. Kontunuacja byłaby interesująca. 

Ha!

Właśnie dlatego chciałam wstawić tu ten fragment. Wreszcie widzę błędy które popełniłam i czuję, że dzięki wam następna część może stać się lepsza. Oczywiście, nie zgadzam się z niektórymi podpunktami, jednak całość jest bardzo konstruktywna i z pewnością mi pomoże. Postaram się być lepsza i poprawię tekst. :))

Pozdrawiam

Arti

Pomimo, że scena otwierająca ma być pełna akcji, to całość wypada dość statycznie, nie wiem też czemu Sokoliczka łkała na końcu skoro ją uratowali? Trochę to naciągane i szkoda, że niczego się nie dowiadujemy o postaciach i otoczeniu, czekam na dalszy ciąg, żeby ocenić całość, pozdrawiam ;)

Takie "wszystko co najważniejsze streszcze na początku w rozmowie, bo potem, to oj! będzie się działo" - niestety ja już dalej nie chcę wiedzieć, co się działo, no bo przecież wszystkiego dowiedziałam się na początku...

Absolutnie się z tobą nie zgadzam niezgoda.b, ale czas pokaże co będzie dalej. ;)

Nowa Fantastyka