- Opowiadanie: fbqba - Kirił Konstantynowicz - Łowca cz.2

Kirił Konstantynowicz - Łowca cz.2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kirił Konstantynowicz - Łowca cz.2

Niewmuszonym, jakby całkowicie niechętnym gestem, Kirił Konstantynowicz wskazał na wiszący za jego plecami ciemno szary wilczy łeb o nienaturalnie wydłużonym pysku. Oczy miał otwarte a w rozszerzonych z przerażenia źrenicach malował się obraz jakiejś niewypowiedzianej ulgi. Nawet całkowicie rozszarpane ucho, uszkodzone prawdopodobnie przez jedną z pistoletowych kul wydawało się wręcz epatować uczuciem szczęścia jakie przepełniło krew bestii na chwilę przed jej śmiercią.

 

– Tak – Odparł najzupełniej spokojnie, jakby zabijanie wilkołaków było dla niego na porządku dziennym. Bo było nawiasem mówiąc – Zabiłem Iwanka. Chociaż wątpię aby on pamiętał, że nim jest.

– A gdzie ciało ?

– Ciało nie nadawało się do publicznego pokazywania. Jeśli pragniesz mojej szczerości to bydlak bronił się do ostatniej kropli krwi. Kiedy w końcu pozbawiłem go łba, korpus był już praktycznie w strzępach. Wierz mi lub nie, ale przyjął na siebie dwa bezpośrednie strzały z mojej umiłowanej Anastazji!

– Dwa strzały ?! – Rottenberg przeżegnał się odruchowo – Na miłość boską, przecież to niemożliwe ! – Oczywiście było to możliwe, co udowodnił chociażby Iwanek, jednak trzeba przyznać, że takie przypadki nie zdarzały się często. Większość przeciwników, którym Kirił stawiał czoła padała jeszcze zanim dobył on tego, skądinąd, legendarnego garłacza. Ba! W całej swojej karierze spotkał on bardzo niewiele bestii które zmusiły go do sięgnięcia po broń palną, więc mimo wszystko fakt użycia Anastazji, i to całe dwa razy, był zdecydowanie warty wspomnienia.

– Jak widać – Skwitował sucho Kirił, chociaż w głębi serca dumny był z tego, że ta informacja wywarła na Klimie takie wrażenie. Mógł być pewny, że nie dalej za dwa dni cały Glanenburg będzie huczał od najnowszych plotek.

– Jezus Maria Kirił ! – Lichwiarz przeżegnał się po raz kolejny – A ty go zabiłeś! Jesteś prawdziwą bestią. Jesteś…

– Kirił Konstantynowicz Marsiejenko – Przerwał mu bezceremonialnie – Łowca tego i owego.

– Tego i owego… Wilkołak to nie jest to czy owo.

– Jest – Głos Kiriła był spokojny, ale stanowczy, nie znoszący sprzeciwu – Wierz lub nie, ale dziadek mój, Griszko Jegorowicz potykał się nawet z wampirami.

– Z wampirami !?

– Ano – Potwierdził – Szkoda, że sam jeszcze żadnego nie spotkałem.

– Jesteś szaleńcem – W głosie Rottenberga dało wyczuć się przerażenie, pomieszane jednak z ogromną dawką niezdrowej fascynacji. Nawet jego ciemnobrązowe oczy zalśniły jakimś tajemniczym blaskiem.

– Cichaj. Nie tobie to sądzić Klim. Powiedz mi lepiej co wiesz o Peperkonowie.

– Ach tak – Zreflektował się Rottenberg – Michaił… Pożyczył ode mnie sporą sumkę jakieś dwa miesiące temu. Tysiąc sześćset rubli. Nie pytałem po co, ale wydaje mi się, że chciał synowi wyprawić wesele – Urwał na chwile i zamoczył usta w szklance – Wiesz, bo to syn jego, jak on się u diabła nazywa… ?

– Borys?

– Nie, nie. Ten młodszy.

– Kola ?

– Ano! – Wykrzyknął uradowany – Kola. Zawsze miałem trudności z zapamiętywaniem imion.

– Plotki za to pamiętasz doskonale.

– Nie staraj się zrozumieć darów jakimi w swej łasce błogosławi nas Pan – Odparł spokojnie Rottenberg – Plotki są przydatne.

– A imiona?

– Mógłbym nazywać cię Grigorij, albo Wasilij, niczego by to nie zmieniło.

– Dążysz do czegoś?

– Nie. Po prostu zebrało mi się na… sam rozumiesz.

– Nie chce rozumieć. Zdecydowanie za dużo myślisz. Przychodzisz do mnie i zatruwasz mnie swoją cholerną filozofią.

– Jesteś głupi. Obaj wiemy, że jesteś bystrzejszy niż byś chciał.

– Jeszcze jedno słowo i cię wyrzucę.

– Więc wracamy do Koli?

– Nie.

– Nie pomożesz mi?

– Nie wiem. Nie jestem śledczym Klim. Jestem łowcą. Zabijam. Rozumiesz? Nie chce mi się uganiać za jakimś zagubionym oszustem.

– Zawsze tak mówisz Kirił.

– I zawsze ulegam – Wyznał zrezygnowany – Chyba mam do ciebie słabość.

– Więc pomożesz mi?

– Której części : „Nie”, nie rozumiesz? Radź sobie sam. Wróć jak będziesz miał kogoś do zabicia.

 

Kliment Rottenberg odsunął krzesło i wstał od stołu. Znał dobrze Kiriła Konstantynowicza Marsiejenkę i wiedział, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Jeśli przypadkiem wyprowadził przyjaciela z równowagi to nie pozostawało mu nic innego jak zaczekać, aż się uspokoi, aby wtedy, przy pomocy kilku złotych monet, jeszcze raz spróbować trudnej sztuki dyplomacji. Nigdy nie udało mu się odkryć tej niezwykłej awersji Kiriła która sprawiała że myślenie traktował z pogardą i mimo niesamowicie lotnego umysłu starał się go unikać jak ognia. Klim traktował to jak coś oczywistego i mówiąc szczerze coraz rzadziej starał się poruszać przy nim tematy, które wymagałyby intelektualnego zaangażowania.

 

– Kirił ? – Zagadnął spokojnie.

– Tak?

– Może wpadłbyś jutro na rynek?

– Na wieszanie?

 

Klim skinął głową. Wiedział, że Kirił nie będzie potrafił odmówić jego prośbie. I nie chodziło tylko o kwestię ich zażyłej i długiej znajomości, pełnej ognistych konfliktów i wyzwisk które spowodowałyby, że nie jeden kapłan zarumieniłby się skrępowany. Sprawy miały się całkowicie inaczej. Kirił, po prostu, zupełnie jak swój ojciec, a przedtem ojciec jego ojca, miał słabość do dwóch rzeczy, których przy okazji wieszania nigdy nie mogło zabraknąć. Do wódki, i do kobiet, najlepiej w dużych ilościach.

 

– Że też nigdy nie może dać nam spokoju, prawda Witalij ?

 

Pies szczeknął cicho.

 

***

 

Wiedziałem dobrze, opowiadał później Kirił, że Klimentowi Rottenbergowi nie da się uciec. Klim nie był człowiekiem, a w każdym razie nie był człowiekiem przeciętnym, był osobą która sprowadzała proste określenie człowiek, do zupełnie nowego wymiaru. Klim był, i od tego właściwie należałoby zacząć. Był tu i tam, nigdzie i wszędzie, mówiąc szczerze w całym Glanenburgu było co najmniej pięciu Klimów, a każdy z nich opłacany był przez tego prawdziwego, jak im się wydawało, bo w rzeczywistości wszyscy oni opłacali siebie nawzajem. Gdzie więc był prawdziwy Klim ? Lepszym pytaniem byłoby : Czy prawdziwy Klim w ogóle istniał ? Lub ewentualnie : Co na bogów, stało się z Michaiłem Peperkonowem ? Jakim podstępnym sposobem możliwym było, aby jeden przeciętnie inteligentny wieśniak, zadłużony na sumę wręcz astronomiczną, był w stanie ukryć się przed człowiekiem którego siatkę wywiadowczą stanowili prawdopodobnie wszyscy żyjący na ziemi ludzie ?

 

Tego właśnie postanowił dowiedzieć się Łowca i, jak sam często zaznaczał, nie robił tego ze względu na prośbę przyjaciela, a jedynie ze względu na czystą, ludzką ciekawość być może pomieszaną z zawodowym obowiązkiem, bo w końcu jeśli ktoś ot tak rozpływa się w powietrzu to zwykle oznacza to, że został posiłkiem dla czegoś, co można sklasyfikować jako niebezpieczne. Czasem bywał to wilk, innym razem niedźwiedź, czasem jakieś monstrum próbowało wydostać się z otchłani gorejącego piekła. Życie bywa przewrotne.

***

 

Koniec

Komentarze

podoba się. jest zagadka. jest sprawny dialog. chce się czytać dalej.

 

że nie jeden kapłan zarumieniłby się skrępowany - tu mnie jakoś zatrzymało. może "ze skrępowania" "ze wstydu"

i gdzieś brakuje ogonka w ę

błędy w zapisach dialogów... jakoś tak bez konsekwencji, bez kropek, raz dużą , raz małą literą.

 

Nowa Fantastyka