- Opowiadanie: Tullia - Eliksir październikowy

Eliksir październikowy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Eliksir październikowy

– Wstawaj. Już czas. – Usłyszał nad sobą łagodny, ale zdecydowany głos.

 

Filip zamrugał, przetarł zaspane oczy i nieprzytomnie rozejrzał się po wnętrzu chaty.

 

– Jeszcze chwilkę – wymamrotał.

 

– Nie ma na to czasu. Wiesz przecież jaka dziś noc – powiedziała stara Felicja.

 

To go trochę rozbudziło. Niemal zapomniał. Dziś jest ta noc. Koniec października to wyjątkowy czas we wsi.

 

Felicja przyglądała mu się uważnie, a promienie porannego słońca tańczyły na jej pomarszczonej twarzy.

 

– No już, już. Mamy dziś dużo roboty – ponagliła.

 

Zaczął wygrzebywać się spod grubej kołdry, a potem przygładził rozczochrane włosy, które po przebudzeniu wyglądały zawsze jak stara szczotka.

 

– Idź po mleko – nakazała, wyjmując ze starego kredensu wielki kocioł.

 

– Dobrze, Felicjo – ziewnął.

 

– I obudźże się wreszcie, chłopcze – pogroziła mu palcem. – Istne z tobą utrapienie – zaskrzeczała.

 

Filip nie przejmował się zbytnio jej narzekaniami. W gruncie rzeczy była dla niego dobra, choć lubiła sobie pozrzędzić. Włożył buty, starą kurtkę i wybiegł na zewnątrz. Zadygotał z zimna. Nie lubił wychodzić tak rano.

 

W oborze było zimno, ale mróz jeszcze nie przyszedł, choć w powietrzu czuć było jego przedsmak. Za każdym razem, kiedy Filip brał głębszy oddech, czuł jego elektryzujący posmak gdzieś na koniuszku języka. Chmura, łaciata krowa, zamuczała na jego widok. Pogłaskał ją po rogatym łbie. Podstawił wiadro i po chwili biały strumień zabębnił o blaszane dno.

 

Kiedy wydoił krowę, czekało go mycie wszystkich naczyń. Było ich dokładnie osiemdziesiąt trzy. Tyle, ilu mieszkańców. Dokładnie tyle trzeba było przygotować eliksiru październikowego. Robili go zawsze tego dnia, a mieszkańcy tak bardzo w nim zasmakowali, że każdy chciał dostać odrobinę dla siebie. Ten wieczór bez eliksiru październikowego, nie byłby tym samym. Stało się to już tradycją.

 

W tym czasie często ktoś do nich wpadał, żeby zobaczyć jak im idzie, mimo że na co dzień rzadko ich odwiedzano. A jeśli nawet to robiono, to zawsze ukradkiem. Jak sołtys, który pojawiał się czasem wieczorami. Filip podpatrzył, że przychodzi po proszek na potencję. Kobiety natomiast często pojawiały się po eliksiry miłosne, albo wywary na łagodzenie bólów miesięcznych. Mieszkańcy traktowali ich też niezbyt przyjaźnie. Filip wiedział, że Felicję nazywają czasem starą dziwaczką, a jego podrzutkiem. W gruncie rzeczy, był podrzutkiem. Felicja znalazła go dwanaście lat temu, w lesie. Był wtedy jeszcze niemowlakiem. Wycieńczonym, chudym i brudnym. Dość długo musiał przeleżeć w lesie. Pożałowała go i wzięła do siebie. Ledwo udało się go odratować. Kiedy go znalazła, miał też ranę. Felicja mówiła, że jakiś dziki ptak mógł próbować go zaatakować. Stąd właśnie wzięła się blizna. Ciągnęła się od połowy policzka aż do brody. Była bladoróżowa i śliska. Kształtem przypominała liść.

 

Filip wiedział, że tę noc mieszkańcy obchodzą wedle starej tradycji. Jednak nigdy w niej nie uczestniczył. Felicja mówiła mu, że jest na to jeszcze zbyt młody i zbywała jego wszystkie pytania. A później jak co roku wymykała się z chaty, zostawiając go samego i nakazując, by nie wychylał nawet nosa za drzwi. Filip podejrzewał, że mieszkańcy świętują po prostu zakrapiając imprezę alkoholem i dlatego dzieci nie miały tam wstępu.

 

– Teraz nazrywaj bzu – powiedziała Felicja, kiedy skończył myć buteleczki. Dodała mleko do kotła i zamieszała chochlą.

 

Chwycił wiadro i wybiegł w zimny październikowy dzień. Krzaki czarnego bzu rosły niedaleko chaty. Chłopiec zrywał ciemne kiście i wrzucał do wiadra. Dobrze, że mróz jeszcze nie chwycił i owoce nie przemarzły. Kiedy wiadro było już pełne, ruszył w stronę chaty. Westchnął. Czekało ich dziś jeszcze dużo pracy.

 

 

*

 

Wędrowny sprzedawca przyszedł późnym popołudniem. Filip zastanawiał się jak on to robił, że zawsze zdążył na czas. Jego samochód był stary, a silnik wydawał dźwięki podobne do chorego człowieka. Brzmiało to prawie jak kaszel.

 

Mężczyzna ubrany był w długi, ciemny płaszcz. Twarz miał szeroką, porośniętą czarną jak sadza brodą. Kiedy przychodził, zawsze klepał Filipa po głowie i wręczał mu garść cukierków. Filip jadł je potem, codziennie po jednym, w długie zimowe wieczory. Cukierki były przepyszne, smakowały zresztą dość niezwykle. Filip nigdy takich nie widział. W żadnym ze sklepów w pobliskim miasteczku, gdzie jeździli od czasu do czasu na zakupy.

 

– Wejdź – powiedziała Felicja. Usadziła gościa przy stole i podała mu kubek parującej kawy. Jej zapach wypełnił całą chatę.

 

– Dziękuję, Felicjo – powiedział mężczyzna i upił łyk. – Co tam u was?

 

– A, wszystko po staremu.

 

– Widzę, że chłopak rośnie – odrzekł i otarł smoliste wąsy z kropel kawy.

 

– A rośnie, rośnie – staruszka dosypała coś do kotła i zamieszała.

 

– To dobrze – odpowiedział, a potem wymienili jedno z tych tajemniczych spojrzeń, których Filip nie rozumiał.

 

Przez krótką chwilę nie odzywali się do siebie, tylko robili swoje w milczeniu. On pił, a ona mieszała i dosypywała składniki eliksiru. Filip przypatrywał im się ukradkiem, przebierając czarny bez.

 

Kiedy podróżny wysączył kawę, wstał i otworzył wielką skórzaną torbę, z której wyciągał nieduży płócienny woreczek. Ułożył go na stole. Filip zerknął raz do jego torby. Widział tam sporo takich woreczków. Wiedział, że znajduje się w nich jeden z ważniejszych składników eliksiru październikowego. Felicja mówiła mu, że to zmielona kora jakiegoś specjalnego gatunku drzew. Wyglądem przypominała cynamon, ale zapach miała inny. Trochę jak trawa po deszczu. Tyle, że o wiele bardziej intensywny.

 

– Na mnie już czas. Jak wiesz, mam dziś dużo roboty. Zostało jeszcze kilka miejsc – powiedział sprzedawca.

 

– Dobrej drogi – Felicja skinęła mu znad bulgoczącego kotła.

 

– Do zobaczenia w przyszłym roku – odrzekł i ruszył do wyjścia.

 

Filip wybiegł za nim i zobaczył jeszcze, jak zatrzaskuje drzwi auta.

 

– Sprawuj się dobrze, chłopcze ! – zawołał do niego mężczyzna, uchyliwszy szybę.

 

Filip skinął głową.

 

Samochód zakaszlał, prychnął jak kot i ruszył. Filip patrzył za nim jeszcze przez chwilę, mnąc w kieszeni papierek po pierwszym zjedzonym cukierku.

 

*

 

Późnym wieczorem wszystko było już gotowe. Buteleczki z eliksirem stały w równych rzędach na stole, lśniąc w świetle lampy.

 

W nocy Felicja jak zwykle wyszła i zostawiła go samego. Na stoliku obok łóżka ustawiła eliksir. Miał go wypić zaraz po jej wyjściu. Z początku nawet zamierzał to zrobić. Ale miał przecież już dwanaście lat. Postanowił, że podkradnie się i przyjrzy się świętowaniu, a po eliksirze zawsze chciało mu się spać. Nie zastanawiając się zbyt długo, ubrał się i wyszedł z chaty. Noc była ciemna, ale rozświetlały ją dalekie światła ognisk z lasu. Filip wiedział gdzie odbywa się uroczystość. Był to plac w głębi lasu, gdzie niegdyś stała stara świątynia. Nadstawił uszu i ruszył w kierunku świateł, gwaru i rozmów. Poruszał się powoli, kryjąc się za drzewami. Bał się, że ktoś mógłby go zauważyć i kazać wracać do domu.

 

W końcu dotarł na miejsce i ukrył się za jednym z pni drzewa. Widział tu całkiem wyraźnie ruiny świątyni i placyk przed nią. Płomienie z ognisk rzucały na wszystko ciepłą złotawą poświatę. W powietrzu czuć było pieczoną kiełbasę. Felicja stała pośrodku placu z koszykiem pełnym buteleczek z eliksirem październikowym. Mieszkańcy kolejno podchodzili do niej, a ona dotykała dłonią ich głów i coś szeptała. Potem każdy wypijał swoją porcję eliksiru. Z początku nic się nie działo. Ludzie wydawali się tylko trochę zamroczeni, jakby byli w transie. Siedzieli i wpatrywali się w ogniska. Były tam też dzieci, niektóre młodsze od niego, Filip zdziwił się więc dlaczego Felicja nie pozwalała mu tu przychodzić.

 

Już miał wracać, kiedy coś go powstrzymało. Jeden z mieszkańców, stary Kowalewski, zaczął się trząść. Jak w ataku padaczki, który Filip kiedyś widział u jednej z kobiet. Ku jego zaskoczeniu nikt nie zwrócił na to zbytniej uwagi. Wszyscy nadal wpatrywali się w ogień. Jedynie Felicja bacznie przyglądała się starcowi. Jakby na coś czekała, pomyślał Filip. A potem to samo zaczęło dziać się z innymi. Ich twarze bladły, usta siniały, ciała drgały. Filip zaskoczony wstrzymał oddech, a zaraz potem ledwie stłumił krzyk. Ciała wszystkich wybrzuszały się i rozciągały, jakby coś wewnątrz nich chciało się wydostać, jakby nie mieściło się w środku. Ich skóra boleśnie napinała się i wybrzuszała jakby miała za chwilę pęknąć pod dziwnym, wewnętrznym naporem. Twarze mieszkańców zmieniały się, rysy teraz bardziej przypominały zwierzęce niż ludzkie. Wykrzywiały się w okropnych grymasach. Filip cofnął się o kilka kroków, ale nie mógł oderwać wzroku od tego, co widział. Teraz całe ciała zaczęły się zmieniać, porastały sierścią, rosły i potężniały. Wreszcie pierwsze istoty zaczęły podnosić się z ziemi. Były różne. Większość przypominała zwierzęta. Olbrzymie wilki, wielkie niedźwiedzie, żubry i rysie. Tak ogromne, że Filip nigdy by nie uwierzył, gdyby nie to, co właśnie widział. Do tego przez ich pyski przebijało coś ludzkiego, coś myślącego i inteligentnego. Napełniało to Filipa niewytłumaczalnym niepokojem i strachem. Stwory powoli powstawały z ziemi i ryczały groźnie. Felicja stała jak gdyby nigdy nic i przypatrywała się potworom. To go jeszcze bardziej przeraziło. Musiała o wszystkim wiedzieć. To wszystko jej sprawka. Kiedy sobie to uświadomił, poderwał się przerażony do ucieczki.

 

Biegł, a wokół, wśród drzew, słyszał pomruki tych strasznych bestii. Przez chwilę myślał nawet, że lepiej będzie, jeśli gdzieś się tu schowa i przeczeka do rana, bo biegnąc może przyciągać ich uwagę. Bał się, że zaczną na niego polować. Ale musiał wrócić do chaty zanim pojawi się tam Felicja. Inaczej wszystko się wyda. A wtedy zamieni go w jednego z tych przerażających stworzeń. A może po prostu zabije? Przecież poznał jej straszną tajemnicę. Wróci i uda, że nic nie wie, a następnego dnia ucieknie. W nocy nie miał zbyt wielkich szans. Zwłaszcza, kiedy wszędzie grasowały te stwory.

 

Przed nim mignął jakiś wielki cień, więc zatrzymał się na chwilę i ukrył za drzewem. Cień zniknął i pomknął w noc. Chłopiec odetchnął z ulgą i ponownie ruszył biegiem. Do chaty został już tylko kawałek, kiedy usłyszał gdzieś niedaleko potężny ryk, a potem donośne dudnienie. Coś biegło za nim. Obejrzał się i natychmiast tego pożałował. Ogromny niedźwiedź zmierzał susami w jego kierunku. Chłopiec przyśpieszył na ile tylko mógł, zbierając wszystkie siły. Słyszał w uszach nieznośne łomotanie własnego serca, a w gardle paliło go jakby połknął łyżkę pieprzu. Widział już światła z okien chaty, wbiegł na ścieżkę, która do niej prowadziła. Przebierał nogami jak oszalały, ale powoli zaczynało mu brakować tchu. Nagle poczuł, że uderza nogą o coś twardego. Upadł lądując w listowiu. W nodze czuł nieznośne pieczenie. Syknął z bólu i spojrzał w górę. Zamarł. Stwór stał tuż nad nim. Z ziemi wydał się Filipowi ogromny niczym pagórek. Tyle, że pagórki nie pożerają ludzi, a to prawdopodobnie go czekało. Serce łomotało mu jak oszalałe, jednak nie mógł się ruszyć. Tymczasem ogromny niedźwiedź przypatrywał mu się intensywnie. Wygląda jakby się nad czymś zastanawiał, pomyślał ze zdumieniem Filip. A potem wielki łeb zaczął pochylać się tuż nad twarzą chłopca, białe zębiska błysnęły jakby w drapieżnym uśmiechu. Filip zadrżał i zacisnął powieki. Poczuł coś na policzku. Coś wilgotnego i ruchliwego. To coś przesuwało się wzdłuż jego blizny. Nos. Stwór obwąchiwał bliznę. Chłopiec otworzył powoli oczy i spojrzał w wielkie ślepia. Wpatrywały się w niego bacznie, z namysłem. Trwało to dłuższą chwilę. Potem zwierzę zaczęło się wycofywać. Filip leżał i czekał. Wydawało mu się, że trwa to całą wieczność.

 

Odważył się wstać dopiero wtedy, kiedy stwór był już daleko. Ciągle nie mógł zrozumieć, co właściwie się stało. Dlaczego potwór go oszczędził? Nie miał teraz jednak czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Zebrał wszystkie siły i ruszył jak najszybciej mógł, mimo dokuczliwego bólu w nodze, w stronę chaty. Musiał dotrzeć tam przed Felicją.

 

 

*

 

Leżał już w łóżku, kiedy usłyszał jak otwiera drzwi. Wchodziła powoli, jakby się skradała. Zadrżał pod kołdrą.

 

– Wiem, że wychodziłeś – szepnęła tuż przy jego uchu.

 

Zamarł z przerażenia. Tego się nie spodziewał. Jak się dowiedziała?

 

– Krew. Zostawiłeś ślady krwi. – Wyjaśniła jakby słyszała jego myśli.

 

Noga. Nie pomyślał o tym. Kiedy przyszedł ledwie zdążył zrobić byle jaki opatrunek. Ale zapomniał zetrzeć plamy, które zostawił.

 

Zerwał się z łóżka z bijącym sercem i cofnął w głąb izby. Stare deski zaskrzypiały zdradziecko. Kot zamruczał z pieca i Filipowi wydawało się, że zwierzę wpatruje się w niego bystro. Zbyt bystro jak na zwykłego kota.

 

– Nie zbliżaj się – wyjąkał. – Wiem co robisz mieszkańcom.

 

– Więc wszystko widziałeś – mruknęła. – Mówiłam, żebyś został w chacie.

 

Przybliżyła się ostrożnie o kilka kroków. Uskoczył w kierunku stołu i potrącił wiadro, które spadło z głośnym brzęknięciem. Reszta czarnego bzu, które nie zostały zużyte do eliksiru październikowego, rozsypała się po drewnianej podłodze. Ciemne, lśniące kulki potoczyły się na wszystkie strony, jak rozbiegająca się zgraja owadów.

 

– Dlaczego to robisz? – wymamrotał cicho. – Dlaczego zamieniasz ich w te straszne bestie?

 

– Mylisz się, chłopcze. Ja im pomagam.

 

– Nie wierzę ci, widziałem co zrobiłaś – powiedział i cofnął się jeszcze o kilka kroków. Uderzył plecami o coś twardego. Ściana, pomyślał zrozpaczony. Był uwięziony. Nie miał już gdzie uciekać.

 

– Jesteś pewien, że wiesz co widziałeś ? – zapytała.

 

– Wiem. Nie dam się nabrać.

 

Sięgnęła po mały nożyk leżący na stole i zacisnęła go w pomarszczonej dłoni. Filip zamarł. W jej oczach widział spokój i zdecydowanie. – Miałam jeszcze z tym poczekać, ale mnie do tego zmusiłeś – powiedziała. – Teraz już nie mam wyjścia.

 

– Więc teraz mnie zabijesz – wyszeptał. – Dlaczego mnie też nie przemieniłaś? Dlaczego mój eliksir jest inny?

 

– Nic nie rozumiesz. Nie jest inny. Po prostu go nie potrzebujesz. Nic ci nie grozi – powiedziała i ścisnęła mocniej nóż. – Uspokój się.

 

Filip wcisnął się w ścianę tak bardzo, że aż rozbolały go plecy.

 

– Nie zbliżaj się – wymamrotał. – Nie wierzę ci.

 

Uniosła nóż. Filip zamarł i zacisnął pięści. Musi jej go zabrać. Da radę. Jest już stara. Musi tylko być szybki. To jego jedyny ratunek. Już miał rzucić się na kobietę, kiedy zauważył że ta opuszcza nóż na swoją szyję. Kilkoma ruchami rozcięła kolorową chustę, której nigdy nie zdejmowała. Kiedy chusta opadła, zrozumiał dlaczego. Blizna. Była taka sama jak jego, tyle że większa.

 

– Nie powiedziałam ci prawdy – westchnęła. – Czekałam aż będziesz gotowy. To nie jest zwykła blizna. To piętno Lasu. Jesteś Opiekunem. Tak jak ja.

 

– Kim?

 

– To nie jest zwykła wioska. Ani zwykły las. Chodź ze mną.

 

 

 

Gdy szli wśród drzew, Filipowi wydawało się że hałasy już trochę przycichły, choć ciągle lękliwie rozglądał się dookoła. Wiedział, że bestie muszą nadal gdzieś tu być. Zaczynał żałować, że w ogóle dał się wyciągnąć z chaty. W końcu dotarli do ruin świątyni.

 

I wtedy Filip ich zauważył. Mieszkańcy. Znowu wyglądali jak ludzie. Leżeli bezwładnie, jakby spali. Ich twarze były blade, ale spokojne.

 

– Widzisz? Nic im nie jest. Jeszcze parę godzin i wrócą do siebie. Wszystko będzie jak było – powiedziała Felicja.

 

– Więc po co to wszystko?

 

Westchnęła.

 

– Wracajmy do chaty. – Spojrzała na jego nogę. – Trzeba opatrzyć ranę. Nieźle się urządziłeś – pokręciła głową. – Potem wszystko ci wytłumaczę.

 

 

*

 

Kiedy wrócili, Felicja bez słowa podgrzała trochę eliksiru i wlała go do dwóch kubków. Postawiła jeden przed chłopcem.

 

– Pij – rzekła. – My nie potrzebujemy ochrony, ale napój jest dobry i dodaje sił. Do twojego dosypywałam zawsze trochę proszku nasennego, więc miał gorzkawy posmak.

 

– Dlaczego to robiłaś ? – Filip nachmurzył się.

 

– Ta noc to widok niezbyt dobry dla dzieci. Ale być może powinnam powiedzieć ci prawdę już wcześniej. Wtedy nie doszłoby do tego co dzisiaj – powiedziała, a potem zaczęła przemywać i opatrywać mu ranę.

 

– Kim są Opiekunowie? – zapytał.

 

– To ludzie z Piętnem Lasu.

 

– Piętnem Lasu?

 

– Niektórzy ludzie rodzą się z Piętnem Lasu. Z blizną jaką masz ty i ja. Należą do Lasu. Wiedziałam, że się tu pojawisz jeszcze przed twoimi narodzinami.

 

– Skąd mogłaś to wiedzieć? – zdziwił się.

 

– Dzięki snom. Widziałam w nich twoją matkę. Ona też miała sny. Sny o wielkim, pierwotnym lesie. Prześladowały ją przez cały czas, kiedy nosiła cię w łonie. Istnieje na tym świecie już tylko jeden taki las. Kora potrzebna do eliksiru październikowego pochodzi właśnie stamtąd. Las, gdzie każda jego część, każde drzewo, każdy kamień ma duszę. Ten tutaj też kiedyś taki był. Potem ludzie wycieli większą część, wraz z jego sercem, gdzie stoi teraz ruina świątyni. Wtedy duchy lasu umarły. Ale wracają w tę jedną noc w roku, tak jak czasem dusze ludzkie. Budzą się i są głodni, więc ucztują. Wstępują wtedy w ciała ludzi. Eliksir ma zabezpieczać przed tym, aby ci bezpiecznie powrócili do swojej postaci.

 

Kiedy się urodziłeś, matka wiedziała gdzie cię zanieść, ludzie czują takie rzeczy.

 

– Porzuciła mnie – mruknął Filip. Łzy zaczęły napływać mu do oczu, mimo że ze wszystkich sił starał się je powstrzymać. Otarł ukradkiem policzki i pociągnął nosem.

 

Felicja położyła mu dłoń na ramieniu i poklepała lekko.

 

– Nie miała wyjścia, zewowi Lasu nie da się oprzeć – zawyrokowała.

 

Wypił kilka łyków eliksiru. Rzeczywiście miał przyjemny, słodki i orzeźwiający smak.

 

– Jestem już stara. Kiedyś zastąpisz mnie i staniesz się Opiekunem.

 

Pokiwał głową i pogładził bliznę na policzku.

 

Tej nocy rozmawiali jeszcze długo, a Filip wypytywał o wszystko co tylko przyszło mu do głowy i słuchał z zapartym tchem. W końcu zasnął znużony.

 

Za oknem powoli się rozjaśniało. Niedługo potem pierwsi mieszkańcy budzili się wśród drzew. Potwornie bolała ich głowa, a w ustach mięli posmak ziemi i czegoś metalicznego. Z konsternacją obserwowali czerwone plamy na ubraniach i ślady ziemi pod paznokciami. Wytrzepywali suche liście z włosów, a potem tak jak już od wielu lat, obiecywali sobie, że za rok muszą bardziej uważać z alkoholem.

 

Las witał ich lekkim szumem drzew i wszechobecną zielenią. Chwiejąc się, wyczerpani zmierzali do swoich chałup.

 

Las spał. I czekał.

 

 

Koniec

Komentarze

Interesujący pomysł i dość lekko się ten tekst czyta, ale sprawia wrażenie trochę niedopracowanego. Wypatrzyłam sporo potknięć, powtórzeń, niektóre dialogi źle zapisane.

– A rośnie, rośnie – staruszka dosypała coś do kotła i zamieszała. - na przykład w tym, brakuje kropki po "rośnie". Ale w innym miejscu jest już ok, więc pewnie o tym wiesz.

Samochód zakaszlał, prychnął jak kot i ruszył. - to zdanie strasznie mnie rozbawiło. Nie czepiam się, bo lubię koty, ale jest dziwaczne.

Kończy się właściwie w momencie, w którym powinien zacząć się rozkręcać. Masz w planach jakąś kontynuację?

       Poprawnie to zdanie powinno być zapisane tak: "– A rośnie, rośnie. – Staruszka dosypała coś do kotła i zamieszała."

       Błędy w zapisie dialogów są  naprawdę liczne...  

Sympatyczna historyjka, którą czyta się gładko i przyjemnie. Tylko zwróć uwagę na powtórzenia, bo jest ich naprawdę sporo.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Lekkie, przyjemne i dobrze się czyta.  

Czytam, przeglądam, znowu czytam... Myślę, że ten tekst, umiejętnie skrócony o jedną trzecią, byłby niezłym wstępem do zasadniczej opowieści o Opiekunie.

Dzięki wszystkim za przeczytanie i uwagi.

Dialogi niby wiem jak pisać (przynajmniej wiekszość, bo zdarza się , że mam rzeczywiście problem), a potem się zapominam i wychodzi jak wychodzi. ;)

Opowiadanie było pomyślane jako krótka i dość  prosta historia. Nie planowalam więc raczej tego rozwijać. Choć jak się zastanowić, to rzeczywiści dałoby się  jeszcze coś z tego wyciągnąć. Jak mnie najdzie, to może kiedyś rozwinę ,bo lubię takie klimaty. :) Chociaż ostatnio coraz mniej mnie nachodzi.

Pozdrawiam.

To jest dobre opowiadanie; dla wielu nawet bardzo dobre. W moim przypadku jest jednak "tylko" dobre bo to najzwyczajniej w świecie nie moje klimaty, nie moja stylistyka. Pisać umiesz; pewnie to wiesz, jednak od połowy tekst jest wyraźnie lepszy. Początek, w mojej ocenie, nieco odstaje. Tak czy inaczej dobry tekst. Pozdrawiam.  

Fajne, tylko nijakie.

herold, niezgoda.b, dzięki za komentarze.

"Fajne i "nijakie" się wyklucza. ;).  Przynajmniej dla mnie (chyba, że to jakaś ironia, której nie załapałam).

Nie wyklucza się. Wróżę, że kiedyś zrozumiesz, dlaczego nie. Nie umiem tego wytłumaczyć zwięźle, więc się powstrzymam przed pisaniem elaboratu.

Okej. Możliwe, że inaczej rozumiemy słowa "nijakie" i "fajne" po prostu.  Dla mnie "nijakie", to taki przeciętniak, bez wyrazu, niby poprawny, ale nic interesującego. Bezbarwne.  Z kolei, żebym  coś mogła nazwać fajnym, musi  w jakikolwiek sposób wyrózniac się na plus. Mieć cokolwiek, co mnie zainteresuje.

Nowa Fantastyka