- Opowiadanie: lychnis - Remont (raczej short)

Remont (raczej short)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Remont (raczej short)

Sesja ciągnęła się czwarty miesiąc. Nawet nie z mojej winy, tym razem samo tak wyszło. Więc: praca, nauka, egzaminy, sen i tak w kółko. Młyn. Nad Kraków nadeszło parne lato, legło nad miastem i naprawdę – nie było czym oddychać. Nocą łapałam nieco tchu i nie miałam ani-ani siły, żeby dbać o coś poza zachowaniem ostatnich rezerw energii.

Arek dzwonił czasem, pytał jak się mam, pytałam jak on się ma, i tak to szło.

Właściwie to ich podziwiałam. Bo to było tak: Kamil i Kaśka znaleźli nowe mieszkanie, trochę za Wisłą, ale jeszcze całkiem blisko. I tanie. Tyle że do remontu. Więc kiedy ja zdychałam nad podręcznikami, oni, w tym upale, inhalowali się oparami farb i rozpuszczalników. Sama nie wiem, kto miał gorzej.

Arek im pomagał. Opowiadał, że spora kuchnia, do której wchodziło się z zewnętrznej klatki schodowej, ma być pomarańczowa, a pokój znajdujący się dalej – żółty. W łazience miało wisieć spore lustro, bo to podobno powiększa przestrzeń.

Ostatecznie nadszedł ten dzień. Ostatni egzamin, jakoś tak w drugiej połowie sierpnia. Przebrnęłam go z trudem, wyłącznie dlatego, że egzaminator miał dość równie bardzo jak ja i chciał tylko, żebym jak najszybciej dała mu spokój. Dumna, na ile dumny może być naprawdę wyczerpany człowiek, ruszyłam w stronę domu, żeby świętować moje zwycięstwo zimnym prysznicem i snem aż do końca września.

Gdzieś tak w połowie Grodzkiej zawiał chłodny wiaterek i chyba to właśnie podkusiło mnie, żeby zamiast do siebie wybrać się za Wisłę i podzielić się szczęśliwą nowiną z przyjaciółmi. Nie widzieliśmy się kawał czasu, ale prawdę mówiąc cieszyła mnie raczej perspektywa spaceru w nagle rześkim powietrzu, niż spotkanie z Arkiem, Kamilem i Kasią.

Mieszkam w tym mieście od urodzenia, ale to na nic, potrafię zgubić Barbakan, a co dopiero anonimową uliczkę gdzieś na Podgórzu. Błądzić zaczęłam już na etapie wyboru właściwego mostu, stałam zirytowana z widokiem na Wisłę i rozmyślałam: w lewo, w prawo? Przyjazny wiatr kapryśnie oddalił się w inne rejony miasta, ale głupio było zawracać, kiedy już tyle przeszłam.

Czas wlókł się i popołudnie nie chciało się skończyć, ja zaś szłam od skrzyżowania do skrzyżowania, między obdrapanymi kamieniczkami pokrytymi ulotkami, starym tynkiem i innym paskudztwem. Gdy dotarłam na miejsce była akurat ta dziwna godzina, kiedy słońce kładzie na świat miłą, złotawą poświatę, która na chwilę sprawia, że wszystko staje się ładne. Dlatego nowy dom przyjaciół zrobił na mnie całkiem przyjemne wrażenie, złapałam się nawet na nieco kiczowatym skojarzeniu: magicznie.

Na ocienionych schodach było trochę chłodniej, ręce pokryły mi się gęsią skórką, poza tym coraz mocniej odczuwałam efekty zmęczenia. Zza mijanych okien nie dochodziły żadne odgłosy, nie było widać śladu ruchu. Spokojne sąsiedztwo, uznałam.

Brązowe drzwi z numerem osiem były uchylone, sprawdziłam sms z adresem, tak, to tam. Pomyślałam: a to fajtłapy, ktoś im tam wlezie i coś wyniesie, jeśli wejdzie im w nawyk zostawianie otwartego mieszkania.

W środku było pusto, znaczy, meble kuchenne, ale bez niczego, jakaś miotła, stary kubeł, kawałek folii. Nikogo, tylko wilgoć i smród farb. Krótkim korytarzykiem przeszłam do drugiego pokoju, trochę czystszego, z jednym starym fotelem pośrodku.

Nikogo.

Bardzo mądrze, naprawdę, trzeba im to powiedzieć kiedy przyjdą. Powinien być tu chociaż Kamil, powiedziałam sobie i zaraz uznałam tę myśl za irracjonalną. Czemu akurat on?

A jednak, stałam w pokoju, gapiłam się na drzewo na podwórku, słysząc w głowie tylko to durne: powinien być tutaj Kamil. Do cholery. Powinien tu być. Co zrobili z Kamilem?

Potrząsnęłam głową i otworzyłam okno, żeby wywietrzyć trochę chemicznego smrodu. Gdzie oni go wzięli? Lepiej pójdę do łazienki, zmoczę głowę, jest za gorąco. Cofnęłam się do korytarza i otworzyłam drzwiczki.

Łazienka była pomarańczowa jak kuchnia, przecierana miejscami na czerwono. Na wprost, nad wanną ktoś bardzo cierpliwy wykleił ścianę odłamkami luster. U góry na linkach do suszenia prania wisiał bezkształtny tobół, z którego miarowo kapała brunatna ciecz. Rzeczywiście powiększa przestrzeń, pomyślałam, z podziwem patrząc w zawijający się w nieskończoność ciąg odbić. Więc to tak. Do tego go potrzebowali. A teraz pewnie jeszcze mnie.

Nie, nie, mnie nie dostaną, zdecydowałam nagle. Nie spodziewają się mnie dzisiaj, zaskoczę ich. Ruszyłam do kuchni, kucnęłam przy jednej z szafek szukając noża, albo choćby czegoś ciężkiego. Pusto.

Usłyszałam skrzypnięcie podłogi, odwróciłam się powoli. W moją stronę, uśmiechnięta przyjaźnie szła Kasia, chowając ręce za plecami.

Więc wzięła to przede mną.

Więc – spodziewała się.

 

 

 

___

 

To powyżej, to nieśmiałe podejście do napisania czegoś w klimacie koszmaru sennego. Zupełnie nie jestem w stanie ocenić efektu, a opinia osób, które dotąd pytałam, niewiele pomogła, dlatego wrzucam tutaj i mam nadzieję na jakąś sensowną krytykę. ;)

Koniec

Komentarze

Nie każdy sen/koszmar warty jest transkrypcji. Nie każdy logicznie "skrótowy" ciąg wydarzeń jest atrakcyjny. Od szorta oczekuję takiego wybiegu, który by usprawiedliwiał zastosowanie krótkiej i skondensowanej formy. Twój, fabularnie, wędruje od punktu A do punktu B, nie wyrysowując po drodze żadnej ciekawej figury. Stąd, dla mnie, nuda.

Podoba mi się :) Ładny język, plastyczne, nierozciągnięte ponad miarę, zdecydowanie zostawia niedosyt (kto, jak, dlaczego, CO DALEJ?), tobół jest taki... Naprawdę makabryczny.

Podejście do napisania czegoś w klimacie koszmaru sennego - Nie do końca wyszło. Za mało w tym emocji, przez co tekst jest suchy, nijaki i wcale nie koszmarny mimo makabrycznego zakończenia.

Na plus zaliczam całkiem niezły język. Jedyne, do czego się mogę przyczepić, to: egzaminator miał dość równie bardzo jak ja. Nie brzmi to dobrze. Egzaminator był równie zniechęcony, co ja? Egzaminator też miał dość? Coś trzeba z tym zrobić.

Ok, dzięki za opinie. :)

Dziwne, ale fajnie napisane i ledwie mogłem się powstrzymać, żeby zerknąć na koniec :)

Generalnie na taki dziwny plus...

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

     Nie za bardzo wiadomo, o czym to jest, o co idzie, i co się stało. W sumie - po prostu ekspozycja, dośc nudnawa, jakiś wstęp do dalszego ciągu. Ale dalszego ciągu po prostu nie ma... 

     Bardzo nieciekawe. 

Kraków, miasto wiekowe i mające swój własny klimat, sprawia, że jego mieszkańcy miewają specyficzne sny. Ja, mieszkając w całkiem innym „gdzieindzieju”, budzę się dręczona pytaniem – gdzie jest Kurt? ;-)

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Piszę się powoli. A to powyżej jest sporo starsze od Kurta, więc pisania Kurta nie opóźniło. ;)

Zapowiada się melancholinie i senno-łagodnie-przyjemne. Ale tak gdzieś od środka dochodzi do tego rozczarownie i tylko to pozostaje.

Szkoda.

Byłam, przeczytałam. Nie pojmuję zamysłu. Jako wstęp, owszem, ale pointa żadna. Nie zgadzłabym, że chodzi o koszmar, gdyby nie komentarz.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka