- Opowiadanie: Elfinder - ZIEMOWIT

ZIEMOWIT

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

ZIEMOWIT

Rozdzial I Obywatel

 

Byłem rozanielony do granic wytrzymałości. I nie dlatego, że stawiałem klocka. O nie, choć nie mogłem zaprzeczyć, że dobre wypróżnienie było, jak dziki seks z ojcem przeorem w seminarium – po zatwardzeniu.

 

Teraz zbliżał się czas biesiady, czas tańca gwiazd, a moje pośladki już otwierały się na pachnącą, dobrze doprawioną kiełbaskę wyborczą, wkładaną mi z uśmiechem po sam żołądek.

 

Pychota.

 

Miałem w pamięci niektóre hasła wyborcze naszych elit – proste, ale jakże wymowne – na przykład człowiek jest najważniejszy. Każdy mógł je zapamiętać, powtórzyć i poczuć się lepiej.

 

Takie wybory to ekstremalne doświadczenie, zwłaszcza dla mnie – kaleki. Aczkolwiek miałem też inne zajęcia, przy których się śliniłem.

 

Liczenie samochodów na parkingu za oknem. Przyjmowanie księdza po kolędzie i podawanie mu z głębokim ukłonem kropidła. Odbieranie renty od listonosza, za którą ciężko byłoby wyżywić psa, ale skoro mamy zieloną wyspę, trawy wystarczy dla każdego – w imię demokracji i miłości do kolegów.

 

Największą przyjemność sprawiało mi oglądanie bożyszcz we Wszechmogącym Telewizorze. Dużo wiedziałem, bo dużo oglądałem i czytałem gazet. Zwłaszcza tych, które były kierowane do inteligentów, a nie moherów.

 

O tak, szczyciłem się tym, że mimo mojej wstydliwej sytuacji, przynależałem do osób, o określonym przez pijar ilorazem inteligencji – budujące.

 

Dzisiaj poniedziałek, a zatem renta.

 

Ten dzień był dla mnie niczym święto pierwszego maja dla komunisty. I on (listonosz) i ja mogliśmy czuć się na tyle ważni, aby dalej pchać wózek w imię wyższych idei.

 

On był ziarenkiem pośród wielkiej machiny, która tocząc się ulicami podśpiewywała międzynarodówkę, a ja miałem prawo egzystować na społecznym minimum, dzięki czemu nie narzucałem się zdrowemu społeczeństwu z własnymi ułomnościami, bo najważniejsze było zdrowie kolektywu!.

 

Zegar tykał, a podniecenie rosło z każdą minutą. Oto bony żywnościowe i trochę gotówki miało wpaść w moje lepki łapki. O szczęśliwa chwilo, odezwij się donośnie i dumnie dzwonkiem u drzwi…

 

 

 

**

 

 

 

Postanowiłem umilić czekanie na listonosza.

 

Postawiłem kubek z kawą na stole i z szelestem (łaknącym wiedzy) rozłożyłem gazetę. Czytałem na głos, aby sąsiedzi wiedzieli, że mieszka tu oddany obywatel, który nie marnował czasu na internet, gdzie zamieszkiwali pedofile, podstępnie dążący do zniszczenia demokracji.

 

Kubek z kawą wypadł mi z dłoni. W gazecie wielkie zdjęcie przedstawiało zafrasowanego nad naszym losem, ojca opatrzności, Złoto Ustego Kłamclerza.

 

Ikona światłości była obmawiana przez szczuro ludzi z gangu kiboli. Sposób ich wypowiedzi uwłaczał godności i funkcji państwowej sprawowanej przez skrzata. Nade wszystko język, którym się posługiwali pomijał panujące w cywilizowanym świecie standardy wypowiedzi, zaaprobowane przez dziewięciu europejskich mędrców (a każdy z nich miał piękną agenturalną przeszłość), że nie wypomina się politykom wyborczych kiełbasek.

 

Od tego mogli się pochorować, a nikt nie spożywa przeterminowanej żywności, czy obietnic. Te rzecz jasna same z czasem ulegają przedawnieniu.

 

I pomyśleć, że pomimo dobrej woli Obozu Wybranego i obiecanego piwa dla szczuro ludzi, ci dalej kąsali skrzata w wysportowane łydki – a to, że nie ma dróg, że dług, że bezrobocie, że wyspa tonie…

 

No kurka, ale czy ta banda imbecyli zna położenie Polski? Na mapie!

 

Halo, halo? Jest tam kto?!

 

Zrobilem łyk kawy niebotycznie zirytowany tym nagminnym znieważaniem wybrańców oświeconego elementu narodu i z głębokiem oddechem przełożyłem stronę.

 

Ekspert w garniturze i w okularach, od razu widać, człowiek inteligętny (przez duże Ę) poruszał temat dość wstydliwy, ale jakże niepoprawnie mnie pociągający.

 

 

 

Życie seksualne niepełnosprawnych

 

 

 

Niepełnosprawni nie mają potrzeb seksualnych, ani nie czują pociągu do płci przeciwnej. Jakkolwiek, taki niepełnosprawny, może o tym myśleć, bo dzięki temu czerpie wzorce ze zdrowego pnia społeczeństwa.

 

 

 

Trafne i nie do podważenia. Niestety.

 

Jakkolwiek nie raz z wypiekami na policzkach wyobrażałem sobie pielęgniarkę, o czerwonych, jak malina ustach, która pod pretekstem sprawdzenia gorączki wchodziła do mojego pokoju i koncentrowała całą niegrzeczną uwagę na moim ptaszku. Unosiła go delikatnie w dwóch palcach, niczym kubańskie cygaro, a on rósł, rósł i róśł (zupełnie, jakby karmiony był GMO). A gdy ten upił się jej dotykiem, pielęgniarka wdrażała w życie swoje mistrzowskie manualno werbalne umiejętności…

 

Ech, marzenia dobra rzecz.

 

Cuda, cuda ogłaszają! – rozległ się dzwonek u drzwi.

 

Listonosz, o tak wczesnej porze? – przebiegło mi przez głowę pytanie nasączone niedowierzaniem.

 

Bez pośpiechu (w serialu takie zachowanie było oznaką dobrego wychowania) niemalże tanecznie, z gazetą na kolanach i dobrze zgranym zaskoczeniem na twarzy ruszyłem zaprosić gościa na poranną kawę.

 

To partia nauczyła nas miłości.

 

 

 

**

 

 

 

Lekko zbity z tropu wydąłem usta, bo za drzwiami nie było ani listonosza, ani Świadków Jehowy (w jednej i tej samej osobie), ani tym bardziej mojego ulubionego księdza po frycowe.

 

Jakkolwiek, dla pewności wystawiłem głowę za framugę czy, aby ksiądz Stanisław jaj sobie nie robi, bo on ma takie iście angielskie poczucie humoru.

 

Nie raz pukał do drzwi, potem zeskakiwał, dwa, trzy schodki niżej, przyklejał się do ściany, a kiedy myślałem, że nikogo nie ma on nagle wyskakakiwał i krzyczał:

 

Nie spodziewałeś się Watykańskiego Poborcy Podatkowego.

 

Następnie podciągał sutannę odsłaniając czerwone pończochy i tańczył kankana, a ja suto płaciłem za rozrywkę nadziewając kopertę renciną.

 

I już chciałem domknąć drzwi, gdy na wycieraczce zobaczyłem paczkę.

 

Zaniemówiłem i zbladłem. To wszystko prawda, co wyczytałem we wszech wiedzącej, a wybiórczej gazecie Ojca S. Redaktora!

 

Oto uaktywniła się polska jednostka terrorystyczna al. Radyja al.`am Maryja. Tylko, że o wiele bardziej przerażająca, niż arabscy terroryści, ponieważ nikt ich nie mógł odróżnić od tubylczej ludności, dopóki nie nałożyli mohera…

 

TO MOHEROWE SZTURMOWE SZTAFETY!

 

I na nic zdała się akcja oświeconych pijarem karłowatych skrzatów zabierz babci dowód rozsyłana z prędkością światła przez sms. Hydra z Ciemnogrodu, ten fantom z przeszłości, zamiast cieszyć się z wegetacji, jaką umożliwiało mu rozebrane w procesie pejsokracji państwo, warczał rozprowadzając swój jad…

 

Ponoć teraz jej zwolennicy potrafili zbezcześcić plakietkę święcie panującego nam Hełł Kłamclerza.

 

Ale wielkość przywódcy, mierzy się ilością jego klasowych wrogów, przeciwnych szabrowaniu państwa. Niestety na drodze ludzi wielkich stoi zawsze element reakcyjny.

 

Narodowcy z faszystowską – biało czerwoną flagą, babcie z, lub bez dowodu, wymachujące różańcem, jak nunczako, czy młodzi, a niepokorni i nie tylko kibice…

 

Ostatnio słyszałem, że w naszym społeczeństwie wyrósł nowy element, o którym mówiła pani socjolog – młodzi wykształceni, ale źle doinformowani, i też z większych miast…

 

O zgrozo, po dwakroć! Polsko dokąd zmierzasz?!

 

Z roztrzęsionymi, jak galaretka na biszkopcie wargami podniosłem przesyłkę. Musiałem wziąc jajuszka w grządkę i postąpić, jak bohater. Nie mogłem narażać innych w bloku.

 

Byla lekka, leciuteńka wręcz – na pewno Moherowe Szturmowe Sztafety dogadały się z terrorystami z Klewek, i tamci im spuścili cenę wąglika za dobre polskie mleko, albo za nieopodatkowane i wyrabiane nielegalnie, w ciemnych ziemiankach oscypki…

 

Zamykam drzwi, żegnając się ze światem tak dobrze znanym.

 

Klatką schodową, poręczą i klamką…

 

 

 

**

 

 

 

Przelałem na papier ostatnią wolę.

 

Wybrałem najlepszą białą koszulę z krawatem – wiązały się z nią niezapomniane wspomnienia, kiedy pchany na wózku z balonikiem i chorągiewką, wołałem imię hełł kłamclerza – przyczepiłem plakietkę partii i z podniesioną głową wrociłem do kuchni gotów rozpieczętować przesyłkę, gdy do moich uszu zza okna doleciały siarczyste przekleństwa.

 

– A niech to, Matka Boska, kopnie! W imię ojca i grzyba, amen!

 

Zaciekawiony podwinąłem roletę – ku mojemu zdziwieniu dostrzegłem wysuszoną, garbatą babcię, która wyrzuciła z ucha mały aparacik i klnąc, jak szewc zdeptala go drewnianym chodakiem.

 

Doznałem olśnienia.

 

Na Hełł Kłamclerza! Ta nikczemna starucha chciała odpalić paczkę przez maleńkie al.radyjo bum-bum imitujące aparat słuchowy, zrzucając tym samym winę na nowoczesną, dobrze zindoktrynowaną młodzież.

 

O boże, co za podłość i zimne wyrachowanie!

 

Zaraz, zaraz!

 

Muszę powiadomić Państwowy Wydział Obrony przed Dewocją, o próbie ataku terrorystycznego przez komórkę narodowo maryjną.

 

Dopadam do telefonu i dysząc wykręcam numer.

 

Męski głos po drugiej stronie słuchawki recytuje formułkę, na co ja, recytuję swoją część i wystukuję prywatny numer UO (usłużny obywatel) kończąc go kratką w telefonie. Tym razem zamiast sygnału w słuchawce, rozbrzmiewa piosenka chwaląca naszych rządzących i redaktorów wszelkiej maści.

 

 

 

Zbudujemy nowy dom z kratami na morze.

 

Nakarmimy kartoflami i kurczakami.

 

Niedolę posłodzimy cukrem za sześć pięćdziesiąt.

 

I zagramy w ciuciubabkę na orlikach przed wyborami.

 

Z wami, z wami nastawieni na eksport młodych do Irlandii.

 

 

 

Piosenka wpadała w ucho. Miała moc. Piosenka nagle się urywała, a po drugiej stronie usłyszałem miły, damski głos.

 

– Państwowy Wydział Obrony przed Dewocją, słucham? – Na co ja ściszonym i lekko modulowanym (na złego wilka) głosem, szepczę do słuchawki.

 

– Dewocja się szerzy za oknem.

 

– Panie Bartoszu! Tyle razy prosiłam, aby pan nie zmieniał głosu! Proszę podać więcej danych!

 

O boże, ona mnie pamięta. Normalnie, aż dętki mi w kołach spęczniały, a na jajuszkach to mógłbym skakać, jak na piłeczkach do rehabilitacji.

 

– Dostałem paczkę z wąglikiem. – Raportuję jednym tchem – Próbowano ją zdetonować przez al.radyjo. Wrogi element widziany ostatni raz na chodniku, pod blokiem. Skierował się w stronę twierdzy moherów – osiedla starych drewnianych domków bez firanek w kolorze tęczy!

 

– Dziękuję. Wysyłam patrol.

 

– I ja, dziękuję!

 

Nie wiem, jak długo trwałem w miłosnym uścisku ze słuchawką telefoniczną przywołując w pamięci słodki głos dyżurnej, gdy ktoś załomotał do drzwi.

 

Milicja Partyjna – zawsze prężna i gotowa do Pało-działania.

 

Partii niech będą dzięki.

 

 

 

**

 

 

 

To on – władca rubieży osiedlowych, Nadkomisarz Kosiniak – zawsze zdyscyplinowany, w dobrze wyprasowanym i wykrochmalonym mundurze. Stuka wyczyszczonymi na błysk oficerkami i salutuje.

 

NADCZŁOWIEK!

 

Spogląda na mnie z wyższego pułapu, a następnie z uśmiechem czarodzieja, przyciska dłonią swoją wierną, gumową, a magiczną różdżkę. Ta z wymalowaną niebieską czapeczką i poważną miną, wołała niemo, o okazanie szacunku dla władzy.

 

Po klatce rozchodzi się głębokie zadławienie, po którym Zarządca Kosiniak prychnął, niczym dziki mustang i przestąpił próg, oznajmiając zadowolenie i gotowość władzy do rozmów z obywatelem.

 

– Dzwoniliście towarzyszu! – zapytal grzecznie i białą chusteczką wytarł pałkę ze śliny.

 

– Tak jest, panie władzo! – odpowiadam lekko zachrypniętym głosem.

 

– Zatem słucham! Proszę opisać element społecznie niepożądany!

 

Zamykam oczy i recytuję.

 

– Wrogi element ubrany był w suknię w kwiaty oraz jaskrawą i rzucającą się w oczy chustę. Miast firmowego obuwia, miał drewniane chodaki, stylizowane na lata Polski okresu międzywojennego. Do tego dewiantka posiadała al.-radyjo w kształcie aparatu słuchowego, którym próbowała zdetonować, tę oto bombę – Wskazuję palcem na stół, wypinając przy tym dzielną pierś obywatelską.

 

Nadkomisarz Kosiniak spojrzał na mnie lekceważąco, dając do zrozumienia, że ja, co najwyżej mógłbym przetrzymywać króliczka wielkanocnego, ubranego na modłę pięknych chłopaków, przemierzających warszawskie ulice na ruchomych platformach, ale na pewno nie bombę.

 

Odwrócił się i zastygł.

 

Wiedziałem, że coś kombinuje. Znam go przecież nie od dzisiaj. Zawsze zabierał mi batony w szkole, wyjadał kanapki i spuszczał powietrze z kół. Ech wspomnień czar.

 

Nadkomisarz odchrząknął, odwrócił na pięcie i przemierzając kuchnię, niczym król popu zapytał z przekąsem.

 

– Obywatelu! Czy was popierdoliło, że w domu trzymacie bombę? – Kiwam usłużnie głową. – Wiecie, że to nielegalne. – Czerwienie się i wzruszam ramionami w geście obronnym – Zdajecie sobie sprawę, że świadczy to, o zaawansowanym zarzewiu reakcjonizmu w waszej głowie?

 

Nie namyślałem się długo.

 

Oblizałem usta i dałem nieśmiało znak dłonią, aby postawił czarodziejską różdżkę i tym samym wyzbył się czarnych myśli na mój temat – ale on tylko lekceważąco prychnął, dając mi jasno do zrozumienia, że nie dostanę dzisiaj więcej słodkości.

 

Wyjął notes i ołówek.

 

– Co jest w paczce?

 

– Wąglik!

 

– Skąd ta pewność?

 

– Pewność ma wypływa z partyjnych źródeł informacji, oraz lekkości paczki!.

 

– Ta – mruknął i zanotował coś w notesie – Otwieraliście paczkę?

 

– Nie!

 

– Kto ją dostarczył?

 

– Element reakcyjny!

 

– A jak myślicie, dlaczego paczka trafiła akurat do was?

 

– Z powodu szczerej mej miłości do Hełł Kłamclerza i jego zespołu.

 

– Zatem grożono wam?

 

– Nie tylko mi, ale całemu inteligentnemu społeczeństwu!

 

– Tak…

 

Popukał długopisem w notes. Zapisał wymiary paczki (na oko) i kazał mi ją otworzyć. Wyjmjąłem medalion z logo partii, cmoknąłem go z namaszczeniem i z nóżem, który wziąłem znad zlewu zacząłem powoli rozcinać sznureczki.

 

Pod zwałami brązowego papieru wyłoniła się drewniana skrzyneczka. Cała w dziwne znaki. Obraciłem ją powolutku w dłoniach, niczym kostkę rubika i pokazałem Nadkomisarzowi.

 

– Profesjonalna robota! – orzekł zimno i z nieukrywanym szacunkiem dla wroga – Rozbroić! – rozkazał. Na co bez wahania, niczym koń łasy na cukier, wziąłem ją na ząbki.

 

Niestety przyjemność nadgryzania pudełka nie trwała długo. Rozległo się podejrzane stukanie do drzwi. Zupełnie frywolne, chaotyczne bez rytmiki partyjnej, aby sprawiedliwi obywatele mogli się rozpoznawać, gdy przychodzą do siebie po szklankę cukru.

 

**

 

Nadkomisarz Kosiniak przypadł do ściany i wtopił w otoczenie (szafę, buty i parasol). O, boże! Jakże ja go podziwiałem. W tym co robił był profesjonalistą – perwersyjnie zimny i opanowany, aż trudem powstrzymałem się, aby nie musnąć rąbka jego munduru. Tej społecznej, żywej relikwii, i poczuć się, jak prawdziwy super bohater z amerykańskich komiksów.

 

Nabrałem głęboko powietrza w płuca, poklepałem policzki, by wyglądać zdrowo, rześko i na znak władzy otworzyłem drzwi.

 

Moja twarz piękna i rumiana przed momentem zastygła w karykaturalnym i niemym przerażeniu, niczym wierna kopia obrazu Muncha „Krzyk”.

 

Po drugiej stronie progu – po drugiej stronie rzeczywistości – moherowa babcia w mundurku harcerki, z przepasaną torbą i listem w ręce, zatupała skocznie bucikami, jak podlotka i zawołała bezbożnie, aż dreszcze przebiegły mnie po całym ciele.

 

– Czuwaj!

 

Krew przestała krążyć w żyłach, a serce zastygło na okręcie mego ciała, bo oto główny bębniarz na galerze przerwał rytm, a okręt na rozszalałym morzu tonął, nasączony gniewem Posejdona.

 

Inaczej mówiąc, czapa! Stara dostała rozkaz likwidacji leminga, czyli mnie inteligenta!.

 

– Kłamclerzu, o Kłamclerzu dlaczegoż mnie opuścił!! – krzyk rozpaczy uwiązł mi w gardle. Osunąłem się na oparcie wózka, zarzucając do góry ręce w geście całkowitej porażki.

 

Czekałem na strzał.

 

Gdy oczy zachodziły tragicznym bielmem przeznaczenia, babcia wyciągnęła dłoń z listem, aby wręczyć mi wyrok śmierci. Pieprzeni biurokraci z odradzającej się faszystowskiej AK. Wtenczas między nami niespodziewanie pojawił się parasol w policyjnych butach śmiejąc diabolicznie.

 

– MUHAHAHAHAHA! – wyciągnął pałeczkę (wystawała trochę nad butami) która niejednemu pobłogosławiła oczopląsem i pogroził dewotce – następnie zawołał.

 

– Angard!!

 

Babcia odskoczyła dwa kroki do tyłu, niczym kobieta kot i wyciągnęła nabijany cierniami różaniec. Odparowała.

 

– Tusze!!

 

Pieprzona poliglotka.

 

Rozgorzała bitwa.

 

Dla tak marnego robaczka, jak ja, ta chwila imała się greckiego eposu – walki pomiędzy siłami światła i ciemnogrodu. Bitwy między Zeusem, a tytanami.

 

Moherowa babcia okładająca bez litości parasol była o krok od zwycięstwa, o krok od zadania śmiertelnego ciosu, gdy nagle parasol otworzył się gwałtownie, a skryty pod nim Nadkomisarz Kosiniak uderzył w nią czystą mocą intelektu.

 

Moherowa babcia pod wpływem światłości bijącej z partyjnego obrazka trzymanego w dłoniach władzy, zachwiała się, zakryła dłonią oczy, (żaden INFIDEL nie wytrzyma pięknego uśmiechu skrzata cudaka) a rozmachany różaniec owinął sie wokół jej szyji i śmiertelnie ukąsił…

 

Padła martwa.

 

Nadkomisarz złożył parasol i stanął nad dewotką.

 

– Jak chuj odznaczenie i awans! – orzekł zimno, a profesjonalnie – Dobra robota, obywatelu! W nagrodę kupię wam cukierki! – rzekł i ponownie przemienił się w parasol.

 

Polski Inspekrot Gadget!

 

– Dziękuję, dziękuję! – zawołałem na całe gardło ze łzami w oczach. Poznałem bowiem, czym jest miłość obywatela do wszech ogarniającej go władzy.

 

– Po starej znajomości.

 

– PO STAREJ ZNAJOMOŚCI! PO STAREJ ZNAJOMOŚCI! LUDZIE, LUDZIE!!

 

Byłem kimś, po starej znajomości z policjantem – a to znaczy, nie byle kim. Teraz wszyscy sąsiedzi będą kłaniać mi się w pas. Hahahaha!

 

– A teraz pilnuj! – rzekł pan Parasol i skacząc po schodach zniknął. Zostałem sam na sam z ciałem dewotki – nie świętej pamięci.

 

Warowałem wydając groźne odgłosy. Musiałem odstraszyć ewentualnych członków jej stowarzyszenia, którzy chcieli by ją zabrać i pogrzebać. Ci idioci nie wiedzą, ile można odzyskać z niej fosforu, aby rolnikom żyło się lepiej!. Dzięki temu Polska niekompromitowała się na arenie międzynarodowej prosząc o dotacje. Byliśmy samowystarczalni.

 

– Wrrr! Wrrr!

 

**

 

Zanim włożono denatkę do plastikowego worka i wysłano na osiedle kremówek, poproszono mnie, abym podpisał papier jej odbioru przez PKP – Partyjną Komórkę Powonienia.

 

Tak fachowo nazywano speców od sprzątania wrogich elementów.

 

Zrobiłem to z dumą i wielką radością. Oto moja skromna osoba zaistniała w wielkiej maszynie społeczeństwa i zrobiła krok, ku wielkiemu uczestnictwu w budowaniu ładu społecznego.

 

– Nie ślińcie się obywatelu! – jego głos wymierzył mi siermiężny policzek, który wręczył mi bilet do teraźniejszości.

 

– Tak jest, panie władzo!

 

Ale on już na mnie nie patrzył, tylko przekładał w dłoniach dowód naszego tryumfu, symbol niekończącej sie walki z reakcyjnym podziemiem – list pachnący mohrem.

 

– Obywatelu na słówko…

 

Odsunąłem się od drzwi.

 

 

 

**

 

 

 

Nadkomisarz Kosiniak odwinął rolety i z kamiennym wyrazem twarzy wpatrywał się w zachód słońca. Nie śmiałem przerywać mu dryfowania w strumieniu partyjnej świadomości. Dlatego parzyłem kawę i pogwizdując pod nosem skoczne pieśni (zaaprobowane przez Partyjny Komitet Zabaw i Przyjemności) umilałem mu rozmyślanie.

 

Ciekawiło mnie okrutnie, co go trapi. Zawsze był przecież bezpośredni, pełen werwy. Mógł godzinami opowiadać o pracy i symfoni dźwięków, przepełniającej salę przesłuchań, kiedy gruchot kosteczek komponował się z krzykiem reakcjonisty.

 

Ale teraz zachowywał się zupełnie inaczej.

 

Jak zagubiony mściciel na pustej, zawianej żwirem autostradzie…

 

Nagle Nadkomisarz zrobił wdech rozpoznawalny dla ludu, jako zaproszenie do konwersacji z władzą. Wiedząc, że ta chwila nie potrwa długo, przygładziłem włosy i zebrałem w sobie całą odwagę. Zapytałem nieśmiało, czy zechce przekąsić śledzika z cebulką.

 

– Śledzia? – wypowiedział to tak, jakby wzywał ducha Arystotelesa, jakby nakazał istocie czasu zatrzymać wielki mechanizm wszechświata – A jakże, ale bez zapoiki. – odrzekł wreszcie stając się Wielkim Poruszycielem – mogłem oddychać.

 

Usiadł do stołu.

 

Wyjąłem z lodówki słoiczek z unijnymi rarytasami i wyłożyłem na talerzyk, życząc smacznego.

 

Co prawda, jeszcze nie tak dawno, ten rodzaj śledzia nazywano winniczkiem, ale na całe szczęście europarlamentarzyści przegłosowali ustawę, o braku odmienności płciowo gatunkowej pomiedzy rybą, a ślimakiem.

 

Z początku oczywiście w społeczeństwie narosły niepokoje – pikietowali ekolodzy, pikietowały ślimaki. Pierwsi z megafonami wykrzykiwali obelgi i przywiązywali się łańcuchami do hydrantów, podając numer bankowy i ilość zer na przelewie. Drudzy choć cisi i z lekka flegmatyczni, unosili z zapałem miniaturowe transparenty z rewolucyjnymi hasłami.

 

Jakkolwiek, ekolodzy, wybitni homo sapiens po otrzymaniu przelewu oczyścili plac z samych siebie i udali sie konsumować. Niestety najbardziej reakcyjny element pozostał na placu – ślimaki. Te rozbisurmaniły się tak okrutnie, że ruszyły na parlament z papierowymi pochodniami grożąc podpaleniem Brukseli.

 

To przelało czarę goryczy – do akcji wkroczyły siły specjalne. Europejska Policja Drogowa na walcach.

 

Niektóre winniczki uciekły, niektóre wpadły do studzienki, nie mogąc wychamować dzikiego pędu, inne wkomponowano w betonowy krajobraz. Niedobitki podpisaly kapitulacje i ze wstydem opuściły Brukselę.

 

To był europejski plac, Tienanmen.

 

– Obywatelu język na waszej brodzie nie jest estetyczny… – mruknął Nadkomisarz i zarysował nożem talerz – Pamiętajcie! – pogroził widelcem. Pokiwałem głową i wbiłem wzrok w podłogę.

 

– Teraz lepiej. Wiecie dlaczego tu jestem?

 

No wstyd było się upominać o cukierki, więc lekko wzruszyłem ramionami.

 

Kosiniak nabił mięczaka na widelec, przyjrzał mu sie podejżliwie, jakby chciał ocenić, czy przed skokiem na główkę do słoiczka poglądy miał zaaprobowane przez Partyjny Komitet Konsumpcji, czy umarł, jako pieprzony reakcjonista.

 

Przekąsił. Posmakowało, czyli ślimak był nasz – poprawny politycznie.

 

– Widzę, że nie otwieraliście listu. – Wycmokał, wytarł kącik ust chusteczką – Zróbcie to teraz i przeczytajcie, ale po cichu.

 

Wykonuję polecenie z lekkim drżeniem rąk.

 

Gdy znów do murów klajstrem świeżym

 

Przylepiać zaczną obwieszczenia,

 

Gdy do ludności, do żołnierzy

 

Na alarm czarny druk uderzy

 

I byle drab, i byle szczeniak

 

W odwieczne kłamstwo ich uwierzy…

 

Brzmiało jak przepis na bombę.

 

– Przeczytaliście obywatelu?

 

– Tak jest!

 

– Rozumiecie, co napisane?

 

– Poszczególne słowa, ale nic nie wnioskuję z kontekstu!

 

– Znakomicie, kurwa! Znakomicie! O takiego człowieka mi właśnie chodziło! Posłuchajcie zatem uważnie, bo nie bedę powtarzał.

 

Wstał od stołu, podszedł w moja stronę i położył mi dłoń na ramieniu. Rzekł nieśpiesznie, a z przekąsem.

 

– To dla was wielki dzień, obywatelu! Nie spierdolcie tego! – stanął w lekkim rozkroku i założył ręce za plecy. – Zrobię z was mężczyznę!

 

Krew odeszła mi z twarzy, a pośladki zadrgały, jak kurze nózki w galaretce. Nie byłem przygotowany na tak spoufałe relacje z przedstawicielem władzy. Co za wspaniały czas nastał dla szarego obywatela.

 

– Mam rozłożyć sofę? – wydukałem bliski omdlenia.

 

Cmoknął przeciągle.

 

– Jeśli będzie wam wygodniej…

 

– Dobrze, mogę być pasive… – zagryzłem wargę.

 

Jego dłonie opadły mi na ramiona, a palce wbiły mi się w napięte mięśnie. Zatrzasnąłem hamulce na oponach i czekałem na jazdę bez trzymanki…

 

– Obywatelu! Nie traćcie mi tu, kurwa przytomnosci! – potrząsnął mym ciałem gwałtownie, wybijając ze słodkiego letargu. Nałożył rękawice i wręczył list z dużym stemplem Partyjnej Policji.

 

– To dla was!

 

Rozrywam kopertę, a tam, o anielska błogości.

 

Kondom z instrukcją samoobsługi. Chytre! Nie chciał zostawić śladów.

 

Cholerny Kojak!

 

– Słuchajcie! Zostaliście wcieleni do Jednostki Specjalnej, zajmującej się likwidacją Kółek Różańcowych! Dlatego! – uniósł palec – Wyekspedjujemy was poza okręg miasta, do rezerwatu tubylców, gdzie zaczniecie akcję pod kryptonimem – Słońce Peru!

 

Kręciło mi się w głowie, te gwałtowne przeskoki obrazów i zmiany planów, były czymś ponad moje zrozumienie.

 

– Damy wam wygodne lokum. I rzecz jasna będziemy się z wami kontaktować! Reszta informacji po założeniu kondoma!

 

Wyszedł.

 

Byłem zawiedziony i na nowo podekscytowany…

 

**

 

Kondom Rewolucjonisty – instrukcja samoobsługi.

 

Brzmiało groźnie. Prawie jak odpalenie ładunku przez jednorękiego terrorystę.

 

Kondom zalać ciepłą wodą, następnie wypełnić go poprawnie postawionym członkiem i wypowiedzieć tajną formułkę. Odczekać nabożnie kilka sekund i ruchem jednostajnie posuwistym – w górę i w dół – oczekiwać nowych wytycznych. Uważać na przedwczesny wytrysk!

 

Trochę mi zajęło nim zrozumiałem wzór zamieszczony w instrukcji – nigdy nie byłem dobry z fizyki. Jakkolwiek reszta zadania poszła mi szybko i sprawnie.

 

Przepełniało mnie uczucie nieskrywanej dumy. Oto ja, inteligent uczestniczę w czymś doniosłym i historycznie ważnym.

 

Nie czekałem długo, a na kondomie pojawiła się twarz Kłamclerza, która z niewyraźnym R zaaprobowała moje poczynanania.

 

Dłoń wbrew woli przyspieszyła. Kłamclerz coraz wyraźniej się uśmiechał, a moją twarz oblekał rumieniec pożądania bliskości z autorytetem – sam na sam…

 

Zacisnąłem zęby.

 

Kilka sekund później ikona światłości eksplodowała na malutkie kawałeczki. Te rzec można małe piksele, uformowały się w pojedyncze litery, a w końcu zdania. Zapisałem je w lekkim pośpiechu na wygniecionej kartce papieru – lewą ręką, niech mi partia wybaczy – i z dobrze spełnionym obowiązkiem popuściłem wodzę fantazji.

 

Wprowadziłem do wzoru symbol przyspieszenia, chwilę potem partyjny języczek miłości oplótł moje ego.

 

Och…

 

**

 

Rankiem, następnego dnia zostałem zakuty w kajdanki przez Nadkomisarza Kosiniaka, i razem z walizkami wrzucony do suki. Z nosem przystawionym do szyby, po której spływały krople deszczu, zmierzałem do rezerwatu, aby rozpracować komórkę narodowo maryjną.

 

Zasnąłem.

 

Rozdzial II Rezerwat

 

CDN

Koniec

Komentarze

Pierwszy akapit odstrasza, przynajmniej mnie. Przełamałam się jednak i przeczytałam do końca. Nie porwało, nie śmieszyło.

 

Niepełnosprawni nie mają potrzeb seksualnych, ani nie czują pociągu do płci przeciwnej. Jakkolwiek, taki niepełnosprawny, może o tym myśleć, bo dzięki temu czerpie wzorce ze zdrowego pnia społeczeństwa”. Już pomijając absurd tej tezy, to czy te dwa zdania nie wykluczają się? Myślenie o seksie nie jest spowodowane potrzebą seksualną? A skoro ten starzec zgadza się z tym twierdzeniem, to czemu wyobrażał sobie pielęgniarkę, która się bawi jego interesem, skoro nie czuje pociągu do płci przeciwnej.

 

Dwie kwestie techniczne, które mnie raziły:

Wyróżnienia straszne. Jednocześnie pogrubienie, kursywa i do tego cudzysłów. Tylko podkreślenia brakuje. Jak cudzysłów, to nie kursywa i odwrotnie. A jeszcze do tego dochodzą cudzysłowy w cudzysłowach połączone z pogrubieniem i kursywą.

A po wykrzyknikach i znakach zapytania nie daje się kropek.

Za uwagi techniczne i czas spędzony nad opkiem serdecznie dziękuję, Lirael.

Co do wyszczególnionego przez Ciebie fragmentu - w takim tonie wypowiadal się "ekspert" w jednej z gazet czeskich kilka lat temu. Więc ja tylko sięgam po "pionierów". Poza tym do pewnego typu tekstow nie mozna podchodzic na 100% poważnie. Za pomoca pewnych abstrakcji uwypukla się drugie dno panujące w społeczenstwie. Wystarczy spojrzeć na świat, który nas otacza - jest on najlepszym przykładem tego, co jest błędem nie tyle już logicznym, co moralnym.

Pozdrawiam.

Ja się nie zmusiłem do przebrnięcia dalej, niż pierwszych parę akapitów. To też jakaś recenzja w pewnym sensie.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Jakas nie wątpię>(

Postawiłem kubek z kawą na stole i z szelestem (łaknącym wiedzy) rozłożyłem gazetę. - nie lubię zapisów w nawiasach, a poza tym: szelest łaknął wiedzy?

 

W gazecie wielkie zdjęcie przedstawiało zafrasowanego nad naszym losem, ojca opatrzności, Złoto Ustego Kłamclerza. - Złotoustego piszemy razem. Chyba, że Ty tak specjalnie?

 

No kurka, ale czy ta banda imbecyli zna położenie Polski?. Na mapie!. - wykrzyknik i kropka?

 

Unosiła go delikatnie w dwóch palcach, niczym kubańskie cygaro, a on rosnął, rosnął i rosnął (zupełnie, jakby karmiony był GMO). - rósł, na Boga!

 

O boże, co za podłość i zimne wyrachowanie! - raczej: o Boże!

 

Polski Inspekrot Gadget!. - znowu  wykrzyknik i kropka.

 

Bardzo słabo napisane. Błąd goni błąd. Jakieś wtrącenia w nawiasach, błędy interpunkcyjne, dziwaczny zapis dialogów - wszystko to utrudnia lekturę. Fabuła też mnie nie powaliła. Nie podobało mi się.

Pozdrawiam

Mastiff

Bohdan, dziękuję za wytknięcie błędów. 

Jakkolwiek krytykę przyjmuję jak mężczyzna. Zagryzam ogórkiem kiszonym i popijam czystą:) Co do rósł, a rosnął sam wiesz, jak to jest z GMO:) Tu nawet matka ortografia ma kłopoty! (wykrzyknik i bez kropki, uczę się).

Ze złoto ustym trafiłeś, to było specjalnie:)

Natomiast czy opowiadanie jest słabe, czy nie, nie bedę polemizował, każdy czytelnik ma prawo wolnego odbioru tekstu!

A  zanim go tu wrzuciłem przeszedł przez ręce innych odbiorców. NF jest zderzeniem z innym gronem. To cenię. I dziękuję wszystkim. 

Pozdrawiam. 

 

 

 

 

A co do szelestu wiedzy, proszę czytaj to z przymrużeniem oka:)

> NF jest zderzeniem z innym gronem.

W takim razie doprecyzuję. Mnie, 30-letniego faceta, który pół życia spędził na stadionie, przeszedł przez wojsko, "ZCHN zbliża się" zna na pamięć, mimo wszystko zniesmaczyło. Przy drugiej lekturze odpadłem w połowie. Jutro spróbuję trzeci raz.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Choć częściowo zniesmaczyła sama narracja.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Nie podoba mi się. Podejrzewam, że miało być dowcipnie, ale to dowcip na żenującym poziomie.

Mimo licznych, zauważonych błędów, nie sugeruję żadnych poprawek, bo – moim zdaniem, temu tekstowi nic nie pomoże.

Przeraziłam się nieco zobaczywszy na końcu „CDN”, ale przecież, na szczęście, czytanie dalszego ciągu nie jest obowiązkowe.      

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Daruj, Autorze, odpuszczam sobie "Ziemowita". Skoro nie "załapał" dwa razy, w żadnym miejscu... Najwidoczniej należę do jeszcze innego grona, tego nieco więcej oczekującego. Patrz komentarz regulatorów.

Dobrnąłem tylko do odbioru paczki. Po pierwszym akapicie też miałem ochotę odejść, ale się powstrzymałem na chwilę. To, co preczytałem, wyraźnie stara się być zabawne, ale dla mnie nietstety nie jest. Część żartów jest po prostu obrzydliwych lub niesmacznych. Do tego obrażasz ludzi, a tego na żadnym poziomi żartu robić nie wypada. Cytat dla Ciebie:

 

Najtrudniej nauczyć się, że nawet idiota może czasem mieć rację

- Winston Churchill

 

No i te błędy. Nie  dla mnie takie pisanie, przykro mi.

Po przeczytaniu pierwszego fragmentu opowiadania o stawianiu klocka w klozecie, nie dałem rady czytać dalej. Przejrzałem pobierznie to opowiadanie, i widząc że wylewasz jakieś żale wobec otaczającej rzeczywistości, odechciało mi się jeszcze bardziej to czytać. Po prostu należę do tego grona osób, które nie tylko nie lubią tego typu prozy, wręcz jest dla mnie obleśna i obraźliwa. Nie szanujesz czytelników. Pozdrawiam.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Czytając opowiadanie, nasunęła mi się na myśl książka Marcina Szczygielskiego "Berek". Nie wiem, czy znasz autorze ten twór. Twój tekst jest spisany w duchu owej książki. Książkę polecę każdemu, Twój tekst niekoniecznie. To jakieś dziwne, mało śmieszne wylanie różnych żali i żalików, które prócz tego że są i zapełniają miejsce przeznaczone na tekst, nie wnoszą niczego. Nie rozumiem tej mało przystępnej, nieprzyjemnej historii i z pewnością nie będę wyczekiwać na zapowiedziany CDN. 

Nowa Fantastyka