- Opowiadanie: Tregard - Zamknięci - część V

Zamknięci - część V

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zamknięci - część V

ZAMKNIECI

Część V

 

Rankiem znów obudziłem się pierwszy. Dla porządku raczej, niż z nadziei sprawdziłem okno. Nadal było zamknięte, a szyba wibrowała. Komórka komunikowała brak sygnału, a poziom naładowania baterii spadł do połowy. Wciąż byliśmy uwięzieni w bloku.

Drgania szyby były wyraźnie mocniejsze, niż pierwszego dnia, kiedy je wyczułem. Myślałem o tym, co mówił Ornatowicz, że budynek się broni. Czy coś, co jest martwe, co nie ma świadomości, może się przed czymkolwiek bronić? Chciałem zapytać o to Mateusza przy następnej okazji.

Przez moment rozważałem zrobienie sobie kawy, ale w końcu zdecydowałem się na herbatę. Kawa odwadnia, a woda nagle stała się towarem deficytowym.

Z kubkiem parującego napoju w dłoni stanąłem przy oknie balkonowym. Na horyzoncie nadal brakowało komina zakładów stalowych. Wciąż rozmyślałem nad rewelacjami Ornatowicza. Czy to możliwe, że znajdowaliśmy się w tunelu prowadzącym do innego wszechświata? Po lekturze książki, którą mi pożyczył, wiedziałem już, że w teorii mogą istnieć mosty łączące równoległe wszechświaty. Fizyka teoretyczna dopuszczała możliwość, że czarna dziura może służyć jako pomost prowadzący do rzeczywistości, gdzie prawa fizyki, jakie znamy, nie mają zastosowania. A jednak mój zdrowy rozsądek nie chciał uznać tych hipotez. Pachniało zbyt… fantastycznie. Przeczytałem w życiu mnóstwo książek o tematyce SF, obejrzałem równie wiele filmów i seriali, jak Star Trek, aby uwierzyć, że coś takiego jest faktycznie możliwe. To było po prostu zbyt fantastyczne, żeby było prawdziwe.

Z drugiej strony jakakolwiek próba wyjaśnienia tego zjawiska była z góry skazana na porażkę. Cokolwiek się działo, z naszego punktu widzenia było niewytłumaczalne. Czarne dziury, inne światy, tajne eksperymenty… Pomyślałem, że prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, co tak naprawdę się stało.

Wpatrywałem się w puste miejsce, które powinien zajmować komin. Pomiędzy dachami budynków stojących naprzeciwko można było dojrzeć kawałek dalszej przestrzeni. Przez chwilę wydawało mi się, że coś tam dostrzegam. Coś szarego i falującego, jak trzcina na wietrze. Zdecydowanie nie z naszego świata. Jednocześnie było zbyt ulotne i niewyraźne, aby z całą pewnością stwierdzić, że rzeczywiście istniało.

Mrugnąłem i zniknęło, czymkolwiek było.

Jeśli było.

Poczułem obejmujące mnie dłonie i wzdrygnąłem się.

– Cześć, kochanie – usłyszałem. – Nie chciałam cię wystraszyć.

Patrycja była trochę rozczochrana i miała podkrążone oczy, ale uśmiechała się lekko.

– Adaś śpi? – zapytałem.

– Tak – mruknęła. – A ty nie możesz spać?

– Ostatnio jakoś nie bardzo – przyznałem.

– Zastanawiasz się nad tym wszystkim, co?

Pokiwałem głową.

– Nie martw się – to była Patrycja, jaką dobrze znałem. – Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz, wszystko się ułoży.

Bardzo, bardzo chciałem w to wierzyć, gdy się do mnie tuliła.

Jak poprzedniego dnia, poszedłem do piwnicy, aby przynieść coś na śniadanie. Komórka, w której leżała córeczka Bocianów była zamknięta. Widząc to odetchnąłem z ulgą. Nie miałem ochoty natknąć się znów na Krzysztofa.

Zabrałem margarynę oraz ser w plasterkach i ruszyłem w drogę powrotną. Już na piwnicznych schodach dobiegło mnie szczekanie Kubusia. Dotarłem na półpiętro akurat na czas, aby spotkać Tomasza zbiegającego w dół.

– Cholerny kundel! – zawołał. – Znów zwiał. Chciałem tylko wyjść po coś do jedzenia. Ledwo drzwi otworzyłem!

Kubuś tymczasem nie przestawał szczekać. Mało tego, zaczął drapać drzwi prowadzące do mieszkania numer trzy.

– Zabierz pan tego psa, do diabła! – Mużyk wychynął na korytarz. – Zwariować można od tego szczekania!

– Chwila, chwila, już go biorę. Kubuś, chodź!

Pies zignorował Tomasza, zaczął za to obiema łapami drapać drzwi, jakby chciał się przez nie przebić na wylot.

– Ucisz go pan albo ja to zrobię! – zagroził Mużyk.

– Tknij go tylko, stary capie, to pożałujesz! – Kanat wycelował palec w twarz Czesława dla podkreślenia wagi swoich słów.

– Zaraz, zaraz, panowie! – uznałem, że nadszedł czas na interwencję.

Stanąłem między nimi, rozsuwając ręce na boki. Efekt psuł nieco fakt, że w jednej dłoni trzymałem opakowanie margaryny, a w drugiej – ser w plastrach.

– Uspokójcie się – ciągnąłem. – Nikomu przecież nie dzieje się krzywda.

– Ale się stanie, jak kundel się nie uciszy! – odciął się Mużyk.

– Cicho, stary pierdzielu! Pies chce na dwór, trzy dni siedzi zamknięty w mieszkaniu!

– To coś mu się popieprzyło! Drzwi na dwór są o, tam!

Zaczęli się kłócić zajadle. Kubuś nie dawał za wygraną i nadal próbował wydrapać dziurę w drzwiach. Zwabiona krzykami, na klatce pojawiła się Monika Świgoń.

– Spokój! – krzyknąłem.

Mężczyźni posłuchali. Pies spojrzał na mnie przelotnie i wrócił do swojego zajęcia. Monika wodziła niespokojnym wzrokiem między naszą trójką.

– Postarajmy się opanować emocje, okej? – zaproponowałem. – Panie Czesławie, spokojnie. Pies szczeka, bo to leży w jego naturze. Jest tu uwięziony tak samo jak my. Może nie potrafi inaczej okazać swoich emocji. Tomku, naskakiwanie na pana Czesława nie przyniesie niczego dobrego, co najwyżej doprowadzi do tego, że rzucicie się sobie do gardeł, a tego byś chyba nie chciał, co? Przypomnij sobie Krzysztofa, jak zaatakował Annę. Chciałbyś tego?

– Nie – przyznał niechętnie.

– Po prostu zabierzecie stąd tego zapchlonego kundla – mruknął Mużyk i zatrzasnął drzwi.

Kubuś nadal pracowicie drapał.

– Nie wiem, co z nim jest – powiedział Tomek nie zwracając się do nikogo w szczególności. – Ostatnio ciągle się wyrywa z mieszkania i biegnie pod te drzwi. Dotychczas tylko pod nimi szczekał, a teraz zaczął drapać. Kubuś, przestań!

Kubuś zignorował polecenie. Tomek schylił się i spróbował podnieść jamnika. Pies wyrwał się, warknął i kłapnął zębami.

– Kubuś! – Tomek zaskoczony szybko cofnął ręce. – Co w ciebie wstąpiło, diable jeden?

– Co z tobą, malutki? – Monika przykucnęła przy zwierzęciu i pogłaskała go po głowie.

Kubuś spojrzał na nią i pisnął rozpaczliwie.

– Myślisz, że coś tam jest? – zapytała kobieta.

Kubuś zaczął skamleć.

– Nie podoba mi się to – stwierdził Tomasz.

Monika podniosła na niego wzrok.

– Psy są wyczulone na pewne sprawy – powiedziała. – Nie sądzę, aby jego zachowanie wynikało z tego, że pomylił drzwi. W tym mieszkaniu jest coś, co tylko on czuje.

– Sądzisz, że powinniśmy to sprawdzić? – spytałem.

– Cholera, mam już dość dziwnych rzeczy – jęknął Tomasz. – Nie dość, że jesteśmy zamknięci w budynku i nie możemy z niego wyjść? Mam wrażenie, że wszyscy zaczynamy powoli tracić zmysły.

– Dziwisz się? – pomyślałem o Oli. Poprzedniego wieczoru zachowywała się, jakby ogarnęło ją jakieś szaleństwo. – Tkwimy w pułapce bez wyjścia. Może on też to czuje? – dodałem, wskazując psa.

Kubuś popatrzył na mnie. Odniosłem wrażenie, że rozumiał, o czym mówiłem. Dziwne uczucie. Potem wcisnął nos w szczelinę między futryną a drzwiami, a po chwili znów zaczął drapać.

– Kurwa, kundlu jeden, tam nic nie ma! To puste mieszkanie, zamknięte! – zawołał Tomek straciwszy nerwy. – Patrz!

Na dowód prawdziwości swoich słów złapał za klamkę i szarpnął. Drzwi stanęły otworem. Kubuś nie tracąc czasu wbiegł do środka.

– Oż ty w dupę… – mruknął Tomasz zaskoczony.

– Musisz tak kląć? – zapytała Monika. – Ani to miłe, ani przyjemne dla uszu.

– Sorry, tak reaguję na stres.

Powoli ruszyłem za psem, wciąż trzymając w rękach margarynę i ser. Mieszkanie pod numerem trzy stało puste od roku, kiedy to poprzedni właściciel zmarł. Jego krewni próbowali sprzedać lokal, ale bez powodzenia. Na podłodze zbierał się kurz, tworząc w rogach swoiste pajęczyny. W korytarzu wisiał pawlacz, zrobiony chyba ze starej trzydrzwiowej szafy. Mieszkanie miało taki sam układ jak te należące do Anki oraz Jarka i Kasi. Wiedziałem więc, że na wprost znajduje się mniejszy z dwóch pokoi, kuchnia i łazienka są po prawej stronie, a po lewej duży pokój. Tam właśnie znalazłem zwłoki.

Zza uchylonych drzwi dochodził mdły odór gnijącego mięsa. Nim je pchnąłem, odłożyłem na podłogę produkty żywnościowe. Smród się nasilił i zaczęło mi się przewracać w żołądku. Było ciemno, okno zasłaniały ciężkie kotary. Podszedłem do nich, okrążając ciemny kształt na podłodze, wokół którego węszył Kubuś. Podejrzewałem już, co to jest, ale chciałem się upewnić. Szarpnięciem rozsunąłem zasłony, wzbijając przy tym tumany kurzu.

Pokój był pusty, pozbawiony wszelkich mebli. Na gołych ścianach i suficie kurz tworzył grube nici. Zamieciona do czysta podłoga tworzyła kontrast, była nie na miejscu. Na samym środku pomieszczenia leżało ciało. Należało do młodej kobiety. Była naga, jej ubranie poniewierało się w kącie. Pies położył się obok lewej ręki i zaczął ją obgryzać.

– Kubuś! Nie wolno! – krzyknąłem machając rękoma, aby go przepędzić. – Poszedł! Sio!

– Kurwa mać! – usłyszałem Tomka. – Jasna cholera, ona jest martwa!

Nie uznałem za stosowne komentować jego słów. Wyraźnie był w szoku. Po sekundzie odwrócił się i wybiegł z pokoju. Rozległ się odgłos wymiotów. Ja sam czułem, jak żółć podnosi mi się do gardła, ale zdołałem się opanować.

– Jezus, Maria i wszyscy święci! – to była Monika. Stała w progu, zasłaniając usta. Jej oczy zrobiły się wielkie, jak spodki.

– Kubuś, zostaw! – nadal próbowałem odgonić psa, który najwyraźniej nie zamierzał mnie posłuchać.

Warcząc szarpał ramieniem, aż w końcu oderwał jego spory kawałek i uciekł z nim do kąta. Szybkimi, łapczywymi kęsami zaczął pochłaniać mięso, aż Tomek podbiegł i złapał go za kark. Pies puścił zdobycz i próbował ugryźć swojego pana. Tomek w porę cofnął rękę, ale zachowanie Kubusia rozwścieczyło go tak, że kopnął psa. Dosyć mocno, z tego co widziałem. Kubuś pisnął przeraźliwie i skomląc uciekł z mieszkania z podwiniętym ogonem.

– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała go Monika.

– Mały skurwiel próbował mnie ugryźć! – usprawiedliwiał się Tomek. – Jezu, zaraz znów się porzygam…

– On też ma uczucia, wiesz? To go bolało.

– Wybacz, ale cholera, właśnie znaleźliśmy trupa w pustym mieszkaniu, a kundel odgryzł mu cholerne ramię!

– I znowu te przekleństwa?

– Tak! Znowu! Będę przeklinał tak często i głośno, jak będę tego chciał!

Monika bez słowa odwróciła się i ruszyła do wyjścia. Tomek został na miejscu.

– Jasna cholera… – mógł się zdobyć tylko na tyle.

Słodkawy odór nie był już tak uciążliwy i mogłem przyjrzeć się ciału. Kobieta leżała na plecach, z rozsuniętymi nogami i rozpostartymi ramionami. Pies szarpiąc ramię przesunął je, burząc tym samym doskonałą symetrię. Zauważyłem, że wokół zwłok ktoś kredą zakreślił okrąg. Przyszło mi na myśl porównanie z Człowiekiem witruwiańskim Leonarda da Vinci, ale na tym podobieństwa się kończyły. Pod ciałem przebiegały jeszcze jakieś linie, a sam okrąg otoczony był gęsto zapisanymi symbolami, które nie przypominały liter żadnego alfabetu. Przy każdej kończynie i nad głową ofiary stały nadpalone świece. Również za głową, skierowany ostrzem w jej stronę, leżał sztylet, którym dokonano mordu. Świadczyło o tym ostrze pokryte zakrzepłą krwią.

– Ktoś jej poderżnął gardło – mruknąłem, raczej do siebie, niż do stojącego nadal w progu Tomka.

– O, Boże… – powiedział podchodząc powoli do zwłok. Usta i nos zasłaniał dłonią. – To potworne. Kto mógłby to zrobić?

Nic nie powiedziałem, ponieważ nie znałem odpowiedzi. Kanat przystanął obok mnie. Przez chwilę oboje w milczeniu przyglądaliśmy się martwej kobiecie.

Przypomniał mi się mój sen. Dziko uśmiechnięty, nagi mężczyzna, stojący nad ciałem kobiety ze sztyletem w dłoni. Potem nagle ja znalazłem się na jego miejscu. Oblał mnie zimny pot. Jak to możliwe, że śniło mi się to, co stało się w tamtym mieszkaniu? Czy dziewczynę zamordowano w tym samym momencie, w którym ja o tym śniłem? Co tu się działo? Skąd brały się moje sny? Wyjaśnienie, że to niezwykła sytuacja i opowiedziany przez Monikę pierwszego dnia sen, przestały wystarczać. Nie dało się tego tak łatwo wytłumaczyć. Zacząłem się zastanawiać, czy tajemniczy mężczyzna ze zbyt szerokim uśmiechem istnieje rzeczywiście. Może to on był za to odpowiedzialny? Jego obecność wpływała na nas na każdym kroku. Czy mógł być między nami, choć nie dostrzegaliśmy go? Tyle nowych pytań, żadnych odpowiedzi… Mimo wszystko nie chciałem w to uwierzyć. Z uporem maniaka szukałem racjonalnego wyjaśnienia. Z dwojga złego wołałem już mosty Einsteina-Rosena, niż nienazwanego demona grasującego w naszym bloku. Uczepiłem się tej myśli, jak rozbitek fragmentu deski z gwoździem.

Przyjrzałem się dziewczynie. Była młoda, na oko mogła mieć dwadzieścia lat, może mniej. Za życia musiała być też ładna. Szczupła, wysoka, o kasztanowych włosach rozrzuconych obecnie w nieładzie na podłodze. Leżała w czarnej kałuży, zapewne jej własnej, zaschniętej krwi. Miała rozciętą szyję, można było dojrzeć wnętrze krtani. Otwarte wciąż i mętne oczy wpatrywały się z przerażeniem w jakiś punkt na suficie. Blada skóra, gdzieniegdzie pokryta czarnymi wypryskami, potęgowała tylko makabryczny widok. Unoszący się w powietrzu odór potwierdzał tylko to, co i tak było widać gołym okiem: dziewczyna leżała tu martwa od kilku dni i zaczynała gnić.

– Znasz ją? – zapytałem Tomka?

– Co? Ja? Myślisz, że to ja zrobiłem?! – w jego głosie brzmiała panika.

– Nie, skąd. Chciałem tylko zapytać, czy może kiedyś ją już widziałeś.

Zastanowił się przez chwilę i pokręcił głową.

– Na pewno nie jest z naszego bloku – dodał.

Usłyszeliśmy podniesione głosy na korytarzu. Monika pewnie powiadomiła już resztę mieszkańców o makabrycznym odkryciu. I rzeczywiście, na klatce stali wszyscy, za wyjątkiem naszego lokalnego pijaka, Bocianów i Patrycji. Pewnie nie chciała, aby Adaś widział albo chociaż słyszał o takich rzeczach.

– To prawda? – rzuciła, jak zawsze bezpośrednia, Anka, gdy tylko stanęliśmy z Tomkiem w progu. – Mamy tam trupa?

– Obawiam się, że tak.

– Kto to jest? – zapytał Jarek.

– Nie wiadomo – odparł Tomek. – Na pewno nikt z tego bloku.

– Mamo, mogę zobaczyć trupa? – zapytał Piotrek z nadzieją w głosie.

Anka trzepnęła go w ucho.

– Wybij to sobie z głowy – powiedziała. – To nie wystawa, żeby oglądać.

– A co panowie robili w zamkniętym mieszkaniu, hę? – Czesław, jak zawsze podejrzliwy węszył jakiś spisek.

– Po pierwsze nie było zamknięte – odparłem. – Nie na klucz. A doprowadził nas tu pies Anki.

– Kundel zwęszył trupa z piętra, a my, mieszkający obok, nie? – indagował Mużyk. – A jak to niby możliwe?

– Panie Czesławie… – zacząłem. – To przez temperaturę. W tamtym mieszkaniu jest zimno, podobnie jak na klatce. To skutecznie tłumi zapach, ale w pokoju czuć już wyraźnie. A pies ma o wiele lepszy węch, niż ludzie.

Poczułem się nieswojo tłumacząc takie rzeczy przed audytorium, w którym znajdowały się dzieci. Jasne, nastolatki w tym wieku naoglądały się już mnóstwa przesyconych przemocą filmów, w których krew się leje strumieniami, a trup ściele się gęsto, jednak to było prawdziwe. Namacalne. Tu, w naszym bloku, tuż za drzwiami, leżało ciało młodej dziewczyny, zamordowanej w okrutny sposób.

Omiotłem wzorkiem twarze zgromadzonych. Widziałem na nich przerażenie i niedowierzanie, zmieszane z ciekawością. Wśród dzieci najsilniejsze było to ostatnie. Zauważyłem Olę. Stała na schodach na półpiętrze. Na jedno oko opadała jej grzywka, ale drugie świdrowało mnie dzikim spojrzeniem. Nie byłem w stanie powiedzieć, co wyrażało, ale zaciśnięte mocno usta wskazywały, że raczej nic dobrego.

– Musimy ją stąd zabrać – powiedziała Anka, wyrywając mnie z zamyślenia. – Nie może przecież tam zostać.

– I dokąd chcesz ją przenieść? – zainteresowała się Kaśka.

Anka milczała, odpowiedziałem więc za nią.

– Tam, gdzie leży córka Bocianów.

Wywołało to zrozumiałe poruszenie. Kolejne ciało, tym razem dorosłe, w tym samym sarkofagu, co małe, niewinne dziecko. Ofiara morderstwa złożona w niedziałającej zamrażarce, przekształconej w trumnę. Nie byłem religijnym człowiekiem, ale wiedziałem, że dla wielu ludzi ważne jest, aby grób znajdował się na poświęconej ziemi, a ceremonię odprawił ksiądz. Czułem wręcz niesmak Mużyka, gdy o tym słuchał, a i we mnie wszystko się przewracało na myśl o tym, co musimy zrobić.

– Mam w piwnicy folię po ostatnim malowaniu – powiedział cicho Jarek.

Skinąłem głową i sąsiad zniknął na schodach. Ja natomiast nagle przypomniałem sobie, po co w ogóle wyszedłem z mieszkania. Rodzina zapewne była już porządnie głodna. Przed wyjściem widziałem w kuchni słoiczek z tajemniczą mazią, przynajmniej więc Adaś miał co jeść. Pobiegłem do środka i wróciłem z margaryną i serem.

– Bądź tak dobry i zanieś to mojej żonie, dobrze? – poprosiłem Piotrka.

– Jasne, nie ma sprawy – odparł i już go nie było.

Wszedłem do mieszkania. W pokoju byli już Anka z Tomkiem i Mateusz. Tomek jako jedyny wiedział czego się spodziewać, Ania i Mateusz zamarli tuż za progiem pokoju.

– Dobry Boże… – wykrztusiła z siebie Cereńska. – Biedna dziewczyna. Taka młoda…

Mateusz nic nie powiedział, jedynie przyglądał się bacznie zwłokom. Powiedziałbym nawet, że nie potrafił oderwać od nich wzroku. Pomyślałem, że jest w szoku.

– Czy… – Anna zawahała się, nim dokończyła pytanie. – Czy została zgwałcona?

Nie przyszło mi do głowy, że mogła to być zbrodnia na tle seksualnym, choć fakt, że dziewczyna była naga powinien stanowić wskazówkę.

– Nie wiem – przyznałem. – Oglądałem co prawda Kryminalne zagadki Las Vegas, słyszałem jakie powstają przy tym obrażenia, ale daleko mi do eksperta. Poza tym nie mam ochoty zaglądać… tam.

– Nikt z nas nie jest w stanie tego stwierdzić – poparł mnie Mateusz. – Nie ma wśród nas lekarza.

Anna pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Musimy ją zawinąć w folię, jak tylko przyjdzie Jarek – stwierdziłem po chwili milczenia.

– Najpierw musimy ją ubrać – rzuciła ostro Anka, wskazując na stosik ubrań rzuconych niedbale w kąt. – Nie będzie leżała naga w zimnej trumnie.

– Nie sądzę, by jej to robiło różnicę… – mruknął Tomek, czym zasłużył sobie na porządnego kuksańca.

– Nie wierzę – westchnęła, gdy jej luby zwijał się z bólu. – To już drugie ciało, jakie muszę ubrać w ostatnią drogę w ciągu trzech dni. A myślałam, że nic gorszego nie może się już stać…

Przyklęknęła w kącie i zaczęła przerzucać części garderoby. Odrzuciła na bok jesienny krótki płaszczyk i szalik, których raczej nie zamierzała używać. Na osobną kupkę poskładała bieliznę, dżinsy, bluzkę, skarpetki i buty.

– Nie musicie mi pomagać – powiedziała, zbierając naręcze ubrań.

Ale oczywiście pomogliśmy, na ile byliśmy w stanie. Milcząco przyjęliśmy, że to kobieta powinna się zająć zakładaniem ubrania, więc nasza rola sprowadzała się jedynie do obracania ciała, podnoszeniu ręki czy nogi, aby ułatwić Ance zadanie.

– Oddychajcie ustami, nie będziecie czuć smrodu – poradziła i posłuchaliśmy. Pomogło.

Anka zaczęła od zamknięcia biedaczce oczu. Wyczuwałem w tym niemą dezaprobatę, bo przecież byliśmy tu wcześniej i nie zrobiliśmy tego. Cóż mogę powiedzieć, dobrze, że Anna była tu z nami, bo nam, facetom, często nie przychodzą do głowy tak podstawowe sprawy.

Mateusz przykląkł przy nogach dziewczyny, zsunął je i uniósł nieco, aby Anna mogła założyć majtki, zwykłe, białe figi, bez żadnego wzoru. Gdy były w połowie długości ud, ja z kolei podłożyłem dłonie pod plecy i też lekko je uniosłem. Ciało było nieprzyjemnie miękkie w dotyku i wiedziałem, że choćby nie wiem co, będę musiał potem starannie umyć ręce. Zwalczyłem odruch wymiotny.

Potem przyszedł czas na stanik, wyraźnie nie pasujący do kompletu, bo w kwiatki. Musieliśmy przy tym odwrócić ciało na bok, aby Anka mogła zapiąć haftkę na plecach. Tomek manipulował tułowiem, podczas gdy ja podtrzymywałem głowę. Bałem się, że odpadnie, choć racjonalnie rzecz biorąc nie powinna. Sztylet zatrzymał się na kręgosłupie, inaczej głowa byłaby wyraźnie oddzielona od reszty ciała. Nie chciałem też, aby rana szyi otwarła się.

Kiedy odwróciliśmy ciało, okazało się, że plecy są już całe czarne od nagromadzonej krwi. Widok, jakiego nie chcę oglądać już nigdy w życiu. Zdałem sobie również sprawę, że linie, jakie ujrzałem pod ramieniem, były częścią większego wzoru, dokładnie mówiąc pentagramu. Ciało dziewczyny było ułożone tak, że każda z kończyn i głowa znajdowały się w poszczególnych ramionach gwiazdy. Całość zaś wpisana była w okrąg i otoczona tajemniczymi symbolami.

– To był rytualny mord – stwierdziłem.

Oczy wszystkich skierowały się na mnie.

– Nie widzicie tego? Pentagram, świece…

– Zgadzam się, że coś takiego mógł zrobić jedynie szaleniec – odparła powoli Anka. – Mówisz, że ktoś tu odprawiał jakieś czary, aby przywołać ciemne moce?

Skrzywiłem się, słysząc sarkazm w jej głosie.

– Słuchaj, dość już mamy tych wszystkich tajemniczych wypadków – kontynuowała. – Jesteśmy zamknięci w budynku bez wody, prądu i ogrzewania, bez żadnej możliwości skontaktowania się ze światem zewnętrznym, o ile on w ogóle jeszcze istnieje, telefony nie działają, ulice są puste, a kominy znikają. Proszę, nie dorzucaj już więcej kamyczków do tego ogródka.

Była zmęczona. Czułem to i słyszałem w jej słowach. Była zmęczona tkwieniem w sytuacji bez wyjścia, z kolejnym trupem, którego trzeba było bardziej schować niż pochować i powoli traciła nadzieję. Spojrzałem w twarze Tomka, Mateusza i Jarka, który właśnie stanął w drzwiach z folią zwiniętą pod pachą i dostrzegłem to samo. Postanowiłem milczeć.

– Trochę długo to trwało, ale w końcu odgrzebałem ją spod sterty rupieci – powiedział Rębak, przerywając przedłużającą się ciszę. Za radą Cereńskiej też zaczął oddychać przez usta.

Rozprostował folię obok ciała, podczas gdy Anka zakładała spodnie martwej dziewczynie. Później założyła jej bluzę przy czynnej pomocy mojej i Tomka, a Mateusz wzuł na jej stopy sportowe buty. Na koniec Ania sięgnęła po odrzucony wcześniej szalik i zawiązała go na szyi dziewczyny, zasłaniając paskudną ranę. Potem we trójkę podnieśliśmy ciało i możliwie delikatnie złożyliśmy na rozciągniętej folii. Gdy zawinęliśmy zwłoki, spod półprzezroczystej folii przebijał się jedynie niewyraźny, ciemny kształt. Tomek chwycił za nogi, Jarek za ramiona i wynieśli ciało. Za nimi ruszyła Anka. Mateusz zatrzymał się na chwilę w progu i odwrócił do mnie.

– Idziesz?

– Za chwilę – odparłem.

Gdy zostałem sam, zlustrowałem pokój. Rozmazaliśmy nieco kredę podczas całej tej niedawnej krzątaniny, nadal jednak dało się zauważyć zarys nakreślonego na środku pentagramu. W każdym jego rogu wcześniej stała jedna ze świec, które obecnie leżały rozrzucone bezładnie wokół. Również nasze dzieło. Pentagram wpisany był w okrąg, jeden z jego rogów, ten, w którym leżała głowa, celował w okno. Nad linią okręgu wiły się jakieś symbole. Były już mocno zatarte.

Mój wzrok padł na sztylet. Musiałem go niechcący odsunąć, gdy klęczałem nad głową dziewczyny. Podniosłem go i przyjrzałem mu się. Miał wąską klingę o podwójnym ostrzu, zabrudzoną zaschniętą krwią. Tam, gdzie nie było krwi, dostrzegłem delikatne żłobienia. Podszedłem do okna i dopiero pod światło ujrzałem, że są to symbole podobne do tych, które widniały na podłodze. Rozmazywały się, gdy próbowałem im się bliżej przyjrzeć i po krótkiej chwili zaczęła mnie boleć głowa. Ból złagodniał, gdy przesunąłem wzrok.

Jelec sztyletu był zakrzywiony lekko w stronę klingi. Wyglądał na pozłacany, podobnie jak rękojeść. Na nim również widniały symbole, ale o ile mogłem to stwierdzić, zawijasy te miały charakter czysto ozdobny. W każdym razie od wpatrywania się w nie, nie bolała mnie głowa.

Rękojeść również była zdobiona. Wtopione w nią kolorowe kamienie sprawiały wrażenie autentycznych klejnotów. W miejscu, gdzie rękojeść łączyła się z jelcem, widniał wypukły, również pozłacany, pentagram.

– Niech mi ktoś spróbuje wmówić, że to nie był jakiś rytuał – mruknąłem do siebie.

Klatka schodowa była pusta. Tym razem odprowadzeniu zwłok nie towarzyszyły modły ani śpiewy, wszystko odbyło się w całkowitej ciszy. Przez chwilę wahałem się, czy zejść do piwnicy, czy raczej wrócić do mieszkania, co, jak podejrzewałem, uczynili pozostali mieszkańcy. Doszedłem do wniosku, że w piwnicy na niewiele się przydam i ruszyłem po schodach na drugie piętro.

W połowie drogi natknąłem się na Olę. Znów siedziała na parapecie okna, z jedną nogą podciągniętą pod brodę, a drugą zwisającą swobodnie. Tym razem nie paliła.

– Cześć, wujek – powiedziała patrząc na mnie obojętnie.

– Ola.

Czułem się nieswojo. Zalały mnie wspomnienia poprzedniego wieczoru. Nie wiedziałem, co powiedzieć, jak się zachować.

– Jeśli chodzi o wczoraj… – zacząłem.

– Nie ma sprawy – powiedziała. – Było, minęło, nie ma o czym mówić.

– Myślę, że wręcz przeciwnie. Powinniśmy porozmawiać.

Uśmiechnęła się lekko, zawadiacko.

– Wszyscy umrzemy, wujek. Ja się tylko cieszę, że nie umrę dziewicą. Po prostu chciałam tego doświadczyć jeszcze raz, to wszystko. Bo mogę nie mieć już okazji…

– Na Boga, jesteś jeszcze dzieckiem! Co by pomyśleli twoi rodzice! – sięgnąłem po głupi argument. Który nastolatek przejmował się kiedykolwiek tym, co pomyślą rodzice?

Wzruszyła ramionami.

– Rodzice się nami nie interesują, mną i Maksem. Są zbyt zajęci kłótniami.

Miała rację. Ostatnimi czasy często słyszałem podniesione głosy dochodzące z mieszkania naprzeciwko. Bardzo lubiłem Jarka i Kasię, i żal chwytał serce, gdy widziało się, jak to zgodne niegdyś małżeństwo przestaje istnieć. Nade wszystko żal mi było dzieci. To one zawsze cierpią najbardziej, gdy rodzice się rozchodzą.

– Mimo wszystko – nie ustępowałem. – Jesteś zbyt młoda, aby próbować takich rzeczy. Oboje jesteście!

– Oboje? – powtórzyła przekrzywiając głowę.

Poczułem się, jakbym dostał w łeb. Milcząco założyłem, że swój pierwszy raz przeżyła z kimś w jej wieku, może kolegą ze szkoły, może nawet z jednym chłopaków Anki. Tym niewinnym pytaniem Ola wyprowadziła mnie z błędu.

– Ile on miał lat? – zapytałem cicho.

– Och, był w twoim wieku – odparła swobodnie. – No, może trochę młodszy.

Miałem trzydzieści pięć lat, więc kochanek Oli mógł mieć około trzydziestu. Dwa razy więcej od niej.

– Boże drogi – wykrztusiłem. – Nie mówisz chyba poważnie?

Rozejrzałem się wokół, nagle bojąc się, że ktoś może nas usłyszeć.

– Chciał mieć dziewicę – mówiła dalej Ola. – Jego żona nią nie była, gdy się pobierali.

– Do tego żonaty – jęknąłem.

– Też chciałam spróbować, a on jeszcze mi zapłacił.

Tego już było dla mnie za wiele. Patrzyłem na tę dziewczynę, którą znałem od lat i nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem.

– Zrobiłaś to dla pieniędzy?

Znów wzruszyła ramionami.

– Dlaczego nie?

Uderzyła mnie swoboda, z jaką to mówiła. Jakby to nie było nic niezwykłego, jakby było normalne.

Jak to się stało, że ta miła, inteligentna dziewczyna została tak skrzywiona? Jasne, słyszałem o dziewczynach, które sprzedają swoje dziewictwo za grube tysiące, ale nigdy bym nie przypuszczał, że może to zrobić czternastolatka. Czy do tego może doprowadzić rozpad małżeństwa?

– Kto ci podsunął ten pomysł?

– On sam. Ale nie martw się, raczej już mnie nie tknie.

Jej pesymizm, ta pewność nieuchronności losu była przygnębiająca.

– Będzie dobrze – próbowałem dodać jej otuchy. – Wydostaniemy się stąd.

Uśmiechnęła się znów, zeskoczyła z parapetu i pobiegła na górę.

Spojrzałem za okno. Zobaczyłem tylko szare niebo i puste ulice. Widok raczej nie sprzyjał wesołym myślom. Po chwili usłyszałem trzask zamykanych drzwi. Dopiero wtedy ruszyłem do mieszkania.

Patrycja siedziała na kanapie, zawinięta w koc, Adaś bawił się klockami na podłodze. Podniosłem go i przytuliłem mocno, co spotkało się ze zdecydowanym oporem. Jak śmiałem oderwać go od zabawy?

– Wyglądasz okropnie – stwierdziła Patrycja, taksując mnie wzrokiem. – Jesteś głodny?

Zaprzeczyłem. Ostatnie wydarzenia odebrały mi apetyt na dobre. Usiadłem obok żony. Położyła mi głowę na ramieniu.

– Jakieś szaleństwo tu panuje – powiedziałem. – Znaleźliśmy ciało pod trójką.

– Słyszałam. Była tu Monika Świgoń.

Pokiwałem głową.

– Wyrzuć to z siebie – zaproponowała, prostując się.

Spojrzałem na Adasia bez reszty pochłoniętego budowaniem zamku.

– Ktoś bestialsko zamordował młodą dziewczynę. Rozebrał ją, ułożył na nakreślonym kredą pentagramie i poderżnął gardło ceremonialnym sztyletem.

– Myślisz, że to ma związek z naszą sytuacją?

Nie mogę powiedzieć, że się nad tym nie zastanawiałem. Nie znałem się na tym i nie byłbym w stanie stwierdzić, jak długo ciało leżało w tym mieszkaniu. Jednak cztery dni wydawały się dość prawdopodobne. Wtedy, gdy zostaliśmy zamknięci. W każdym razie wtedy już byłem pewien, że nie stało się w czasie, gdy o tym śniłem.

– Nie wiem, kochanie. Może?

Przez chwilę rozważałem, czy nie opowiedzieć jej moich snów, ale doszedłem do wniosku, że to kiepski pomysł. Nie chciałem dostarczać jej niepotrzebnie kolejnych powodów do zmartwień. Uznałem, że sam się uporam z tym problemem.

Spojrzałem na nią z ukosa.

– Jak to się dzieje, że potrafisz zachować spokój?

– A co mam zrobić? Rozpacz i panika nic mi nie da, niczego nie zmieni. Tobie zresztą też dobrze idzie.

– Jak się nad tym zastanowić, wszyscy są dość spokojni.

Pomyślałem, że to wygląda, jakby wszystkim udzielił się pesymizm Oli, tylko że o tym nie mówili. Jakby cały blok pogodził się z losem. Nie możemy wyjść, dzieją się straszne rzeczy, miasto wygląda na wymarłe, trudno. Bałem się tego, co może się stać, gdy zacznie brakować wody i żywności. Jeśli się stąd szybko nie wydostaniemy, wkrótce zabraknie nam jedzenia.

Przez chwilę rozmyślałem nad słowami Patrycji. Miała rację, wszyscy byli dość spokojni, zauważyłem to już wcześniej, ale po raz kolejny zastanowiłem się dlaczego? Byłem coraz bardziej przekonany, że coś wpływa na nas, żebyśmy zachowali spokój, nie panikowali i nie próbowali jakichś szalonych rzeczy. Oczywiście, wszyscy byliśmy w jakimś stopniu zaniepokojeni, przestraszeni, ale niewiele więcej. A przecież byliśmy zamknięci w bloku, w ciągu kilku dni pojawiły się dwa trupy i najprawdopodobniej coś próbowało nas wciągnąć do innego wymiaru. Czy histeria nie byłaby na miejscu? Czy ktokolwiek poza mną się nad tym zastanawiał?

Usiadłem na podłodze i zacząłem budować zamek razem z synem. Zazdrościłem mu tej słodkiej niewinności, nieświadomości okropnych rzeczy, jakie działy się wokół. Był szczęśliwy mogąc budować zamki z klocków, podczas gdy ja nie mogłem przestać myśleć o tej biednej dziewczynie z poderżniętym gardłem, która wykrwawiła się w pustym mieszkaniu, a ostatnim, co widziała przed śmiercią, mogła być twarz mordercy.

W końcu jednak musiałem przerwać zabawę i udać się do piwnicy, bo zbliżała się pora posiłku Adasia, a głodny był zły.

Komórka z zamrażarką była zamknięta, tak jak rano, gdy przyszedłem tu po raz pierwszy. Ze szpar pomiędzy deskami nie sączyło się światło. Świece musiały się wypalić, a nikomu nie zależało, żeby zapalać nowe. Przez chwilę zastanawiałem się, co słychać u Bocianów. Nie widziałem ich od czasu bójki na korytarzu. Ktoś powinien chyba do nich zajrzeć, tak na wszelki wypadek. Przeżyli tragedię, a nikt nie powinien być sam w takich chwilach.

Wychodziłem już z piwnicy, gdy trafiłem na Jarka.

– Dobrze, że cię widzę – zaczął. – Patrycja mówiła, że idziesz do piwnicy.

– Co tam?

Przez chwilę milczał, zakłopotany.

– Słuchaj, chodzi o to, że… Widzisz, jest nas czworo w mieszkaniu, dwójka dorosłych i dwójka nastolatków… Kurcze…

– Masz jakiś problem?

Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.

– Nie mamy co jeść. Mieliśmy iść na zakupy tego dnia, gdy zostaliśmy zamknięci. Mógłbyś mnie… nas czymś poratować?

No proszę, dopiero co o tym myślałem. Prośba Jarka postawiła mnie przed moralnym dylematem. W naszej piwnicy były zapasy na kilka dni, może dłużej, jeśli będziemy bardzo oszczędzać, problem nie leżał więc w braku żywności. Musiałem jednak myśleć o własnej rodzinie, żeby Patrycja i Adaś, przede wszystkim Adaś, mieli co jeść. Powiem szczerze, nie chciałem się dzielić z Jarkiem. Jak sam powiedział, ich było czworo dużych ludzi, a sam Jarek wystarczał za dwóch. Nas była dwójka i jeden mały, który co prawda dużo nie jadł, ale jednak. Z drugiej strony, jak nie pomóc przyjacielowi? Zeszliśmy więc wspólnie do piwnicy, bo nie mógłbym spojrzeć w oczy Jarkowi ani Kaśce, gdybym powiedział „nie”.

Trzeba uczciwie zaznaczyć, że nie wziął dużo, lecz nasze zapasy wyraźnie się zmniejszyły.

– Dzięki, Marek. Nie wiem, jak się odwdzięczę.

– Postawisz mi piwo, jak to się skończy.

– Kurwa, jeśli stąd wyjdziemy, to ci kupię całą skrzynkę.

Jeśli stąd wyjdziemy. „Jeśli”, nie „kiedy”. Czarnowidztwo zataczało kręgi. Zastanawiałem się, czy to nie Ola zaraziła go swoim pesymizmem, nie chciałem jednak pytać. Musiałbym wtedy przyznać, że z nią rozmawiałem, a o nieostrożne słówko nietrudno. Czułem się, jak wspólnik przestępstwa. Po części nim byłem, prawda? Ukrywałem fakt, że Ola miała kontakt z pedofilem. Bo przecież do tego się to sprowadzało. Kimkolwiek był ten zboczeniec, z którym Ola uprawiała seks, był pedofilem, bo Ola nie skończyła jeszcze piętnastu lat. Oblał mnie zimny pot, gdy to zrozumiałem. Przez jedną krótką chwilę, chciałem powiedzieć wszystko Jarkowi, ale spojrzałem mu w oczy i nie mogłem. To by go złamało, a teraz bardziej niż czegokolwiek, potrzebowaliśmy siły i nadziei. Tak więc nie powiedziałem nic, tylko się uśmiechnąłem i klepnąłem go w ramię.

– Dzięki raz jeszcze – powiedział, gdy na drugim piętrze rozchodziliśmy się do swoich mieszkań.

– Nie ma sprawy. Trzymajcie się.

Nim zdążyłem dojść do kuchni, rozległo się pukanie do drzwi. Zawróciłem więc westchnąwszy. Spodziewałem się Jarka, zobaczyłem natomiast Józefa.

Wyraźnie był wstawiony. Podkrążone oczy, blada cera oraz oddech cuchnący przetrawioną wódą jednoznacznie na to wskazywały. Patrząc na jego nieogoloną twarz uświadomiłem sobie, że sam noszę czterodniowy zarost. Zatęskniłem za maszynką do golenia.

– Przepraszam bardzo – wychrypiał, po czym odkaszlnął i kontynuował: – Chciałem tylko zapytać, czy już można wyjść?

– Przykro mi panie Józefie, ale niestety nie. Wciąż jesteśmy zamknięci.

Pokiwał głową ze spokojem, na jaki stać tylko wyćwiczonych alkoholików, pogodzonych z faktem, że dobre rzeczy przytrafiają się innym.

– No cóż, w takim razie wracam pić.

Zamykając za nim drzwi zastanawiałem się, jaki zapas wódki ma ten facet, że potrafi nie trzeźwieć przez pół tygodnia?

– To był Józek – powiedziałem napotykając pytające spojrzenie Patrycji. – Stwierdził, że skoro wciąż jesteśmy zamknięci, to on wraca pić.

Uśmiechnęła się pod nosem.

– Trochę to już trwa, co?

– Stanowczo zbyt długo. Przy okazji, dałem Jarkowi trochę jedzenia. Mówił, że nic już nie mają.

– Dobrze zrobiłeś – pochwaliła mnie żona, ale w jej oczach dostrzegłem troskę.

Miałem dość wszystkiego. Nie wiedziałem co się dzieje i nie mogłem zrobić nic, co by poprawiło sytuację. Dwa trupy, powoli kończąca się żywność i woda, zimno… Nie wspominając już o bardziej niepokojących aspektach, jak na przykład zamknięte drzwi, okna, których nie można rozbić, brak ludzi i samochodów oraz znikające kominy. Nagle poczułem się bardzo zmęczony, jakby ostatnie cztery dni spadły na mnie całym ciężarem. Jednym słowem, byłem wykończony.

– Kochanie, jeśli nie masz nic przeciwko temu, położę się na godzinkę.

– Jasne.

Powlokłem się do sypialni, zagrzebałem pod kołdrę tak, że tylko nos wystawał i zapadłem w płytki, niespokojny sen.

Drzemka przedłużyła mi się do dwóch godzin, ale widocznie tego potrzebowałem. Po przebudzeniu leżałem jeszcze jakiś czas bez ruchu, gapiąc się w sufit. Z dużego pokoju dochodziły dźwięki dobrej zabawy. Patrycja bujała Adasia na plastikowej huśtawce, którą dostał na urodziny.

Rozbudzając się powoli, marzyłem o kawie. Coś tak trywialnego, jak kubek gorącej kawy, nagle stał się luksusem, na jaki nie byłem pewien, czy mogę sobie pozwolić.

Poczułem parcie na pęcherz i wygramoliłem się z łóżka.

W toalecie śmierdziało. Było to nieuniknione, skoro przestaliśmy spuszczać po sobie wodę. Szczęście w nieszczęściu, że niska temperatura nieco tłumiła nieprzyjemne zapachy. Nie pozostawało nic innego, jak zamknąć oczy, zrobić co trzeba i wyjść. Ręce jednak trzeba umyć, choćby opłukać w minimalnej ilości wody.

W korytarzu również unosił się nieprzyjemny zapaszek. To przepełniony pojemnik na zużyte pieluchy. Coś trzeba było z tym zrobić. Nagle, pod wpływem impulsu, postanowiłem wynieść śmieci. W kuchni śmieci wylewały się z kubła pod zlewem. Związałem worek w supeł i wystawiłem przed drzwi. Po chwili to samo zrobiłem z pieluchami. Otwarcie pojemnika nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, ale wziąłem głęboki wdech i trzymałem dopóki i tego worka nie zawiązałem. Dopiero wtedy pozwoliłem sobie wypuścić powietrze z płuc. Naprawdę miałem nadzieję, że Adaś szybko wyrośnie z pieluch.

– Kochanie, idę wynieść śmieci! – zawołałem.

– Dokąd? – zapytała przytomnie z kuchni.

– Na strych – odparłem zamykając za sobą drzwi.

Widok materaca w otoczeniu ogarków świec przywołał wspomnienia.

„Straciłam tu dziewictwo, wiesz? Tu, na tym materacu”.

Wzdrygnąłem się i ruszyłem w głąb. Strych był niedawno remontowany i podłogę pokrywały płyty pilśniowe, dające głuchy pogłos, gdy się po nich stąpało. Nie raz słyszałem Patrycję i innych, gdy wychodzili rozwieszać pranie. To przez te płyty usłyszałem też Olę.

Nowa, drewniana podłoga kończyła się niedaleko miejsca, gdzie rozstawialiśmy swoje suszarki. Dalej była folia, a pod nią stare deski. Jakieś trzy metry od krawędzi płyt pomieszczenie kończyło się ślepą ścianą. Rzuciłem oba worki w kąt. Wylądowały z nieprzyjemnym szelestem.

Wracając nie mogłem nie spojrzeć ponownie na materac. W tym bloku działy się straszne rzeczy. Zacząłem podejrzewać, że nie od teraz. Czułem to, choć nie miałem żadnych podstaw.

– Śmieci wyniesione – zawiadomiłem po powrocie do mieszkania.

– Świetnie – ucieszyła się Patrycja. – Gdybyś mógł się jeszcze pozbyć smrodu z łazienki byłabym niezmiernie wdzięczna.

– Przykro mi, kochanie – pocałowałem ją w nos. – Obawiam się, że póki co to niemożliwe. A teraz wybacz, ale wychodzę.

– Dokąd teraz?

– Po papierosy – zażartowałem, bo przecież nie paliłem i nie miałem zamiaru zaczynać. Nie wspominając o tym, że wyjście do sklepu raczej nie wchodziło w rachubę.

Często tak się z nią przekomarzałem, strasząc, że wyjdę po papierosy i już nie wrócę. Stało się to swego rodzaju rytuałem między nami.

Piętro niżej zapukałem do drzwi Mateusza. Dlaczego do niego, a nie do Jarka czy Anki? No cóż, Anka jasno dała mi do zrozumienia, że nie chce roztrząsać sprawy mordu, a w oczach pozostałych widziałem tę samą niechęć. Byłem ciekaw wniosków Ornatowicza na temat znalezionego w pustym mieszkaniu ciała. Mateusz ze swoim stopniem naukowym z fizyki utożsamiał skrajny racjonalizm, wiarę w to, co można zmierzyć i zważyć. Jak się odnosił do zwłok dziewczyny leżących na pentagramie, z gardłem poderżniętym fikuśnym sztyletem?

– Och, jesteś wreszcie – powiedział otwierając drzwi.

– Spodziewałeś się mnie?

– Oczywiście.

Weszliśmy do pokoju. Ornatowicz otworzył barek.

– Cholera, kończy mi się alkohol – mruknął.

– Pogadaj z Józkiem – poradziłem. – Facet jest na bani od czterech dni. Podejrzewam, że ma zapas na o wiele dłużej.

Mateusz uśmiechnął się półgębkiem podając mi szklankę, w której uprzednio wymieszał colę z koniakiem. Przyjąłem trunek. W końcu dlaczego nie? Raczej nie będę musiał iść jutro do pracy.

– Chciałem cię o coś zapytać – zacząłem, rozsiadając się wygodnie na kanapie.

– Wal.

– Wczoraj mówiłeś, że budynek się broni. Jak to możliwe?

– Może nieprecyzyjnie się wyraziłem – zakręcił szklanką i pociągnął łyk. – Chodziło mi raczej o to, że blok jest poddawany dwóm przeciwstawnym siłom.

– Stąd te wibracje?

– Tak sądzę.

– Są coraz silniejsze – zauważyłem.

– Wiem. Obawiałem się tego – westchnął. – Myślę, że siła, która próbuje nas przejąć, ciągnie, że się tak wyrażę, w swoją stronę. Druga siła, ta z naszego świata, próbuje do tego nie dopuścić. Kierunek jest ten sam, ale wektor przeciwny. Stąd drgania. Im bardziej te siły oddziaływają na nasz budynek, w tym większe wibracje on wpada. A to nie może się skończyć dobrze.

– Dlaczego? – zapytałem, choć przeczuwałem już, jaka będzie odpowiedź.

– Wiesz co się dzieje z parą chińskich dżinsów, gdy dwoje ludzi ciągnie za nogawki w przeciwne strony? – zapytał.

– Tak – mruknąłem. – Widziałem ten film.

– Pękają w kroku – uzupełnił Mateusz sącząc drinka.

– Myślisz, że to nas czeka? Że blok pęknie? Rozpadnie się?

– Nie wiem, ale musimy być przygotowani na taką ewentualność.

– Jezu… – westchnąłem. – Naprawdę nie ma ratunku.

Ornatowicz nie odpowiedział.

– Ciekawi mnie, jak w to wszystko wpasowuje się morderstwo.

– Myślisz, że ma jakiś związek z sytuacją?

– A ty nie? – odpowiedziałem pytanie,. – Więc powiedz mi, co o tym sądzisz.

– Może ty zacznij? – odbił piłeczkę. – W końcu ty byłeś w środku pierwszy i widziałeś wszystko w stanie nienaruszonym.

– Fakt. Ale niewiele się zmieniło, do czasu, gdy się pojawiłeś w pokoju.

– Więc jakie są twoje wnioski?

Pomyślałem o tym, co zobaczyłem w tamtym pokoju. Naga, martwa dziewczyna, młoda, rozpostarta na nakreślonym kredą pentagramie. Każda kończyna i głowa w jednym z jego ramion, a obok świeca. Pentagram zamknięty w okręg, wokół którego wiły się symbole, których pochodzenia nie byłem w stanie określić. Gardło poderżnięte zdobionym sztyletem.

– Nie jestem ekspertem, ale coś mi mówi, że została zamordowana w noc zamknięcia – powiedziałem.

Pokiwał powoli głową, nie odzywając się.

– A co ty o tym sądzisz? – ponagliłem, gdy cisza zaczęła się przedłużać.

– Nie wiem, Marku – odparł sącząc drinka.

– Nie wygląda ci to na jakiś rytuał? – zapytałem.

– Pytasz fizyka, czy wierzy w magię?

– Chyba tak… – przyznałem.

Pochylił się w fotelu, nim odpowiedział.

– Wierzę, że działają na tym świecie potężne siły, których nie rozumiemy albo wręcz nie znamy. Jak choćby te odpowiedzialne za wibracje bloku. Weźmy takie cząstki Higgsa. Wywnioskowaliśmy ich istnienie pół wieku temu, gdy nasza wiedza na temat fizyki kwantowej stopniowo się poszerzała. Ale nikt ich nie widział, nie zostawiają po sobie najmniejszego śladu. W tej chwili przez nasz budynek i nasze ciała przenikają tysiące neutrin. Kolejne cząstki, o których istnieniu dowiedzieliśmy się niedawno. Nie są tak nieuchwytne, jak bozony Higgsa, zdołaliśmy je wykryć i eksperymentalnie potwierdzić ich istnienie. Widzisz więc, że nasza wiedza o rzeczywistości wciąż się pogłębia, a wiele jeszcze zostało do odkrycia. Wszystko jednak, co do tej chwili zdołaliśmy poznać i zrozumieć, doskonale pasuje do teorii dziesięciu wymiarów.

Przez chwilę rozważałem jego słowa.

– Czyli jednym słowem nie wierzysz w magię – stwierdziłem.

Uśmiechnął się, tym razem szeroko.

– Tak, to chyba logiczny wniosek.

– Nawet biorąc pod uwagę sztylet, pentagram i symbole? Moment, w którym popełniono morderstwo?

– Czas zgonu jest tylko twoim przypuszczeniem. Nawet jeśli nastąpił w chwili, gdy budynek się zamknął, może to być zwykły zbieg okoliczności.

– Nie wierzę w to. Tu się dzieje coś złego – wstałem i zacząłem się przechadzać po pokoju. – Tu się dzieje coś złego i to nie od dziś. Mamy już dwa ciała.

– Myślisz o Julce? Biedne dziecko – przyznał Mateusz. – Ale może dla niej to lepiej?

– Jak możesz tak mówić?! – krzyknąłem.

– Zastanów się. Urodziła się w domu, z którego nie ma wyjścia. Nic nie wskazuje na to, że to się zmieni.

– Nic nie wskazywało również na to, że coś takiego nastąpi!

– Jeśli coś nas przeciąga do innego wszechświata…

– Twoja teoria jest równie niewiarygodna, jak moja – przerwałem.

– A jaka jest twoja?

– Sądzę, że ktokolwiek zamordował tę dziewczynę jest odpowiedzialny za zamknięcie.

Zapadła cisza.

– Więc według ciebie w grę wchodzi czarna magia – stwierdził po chwili.

– Coś musiało to zapoczątkować.

– To mogło być zupełnie spontaniczne i przypadkowe.

– Czy otwarcie tunelu w CERN było spontaniczne i przypadkowe?

– Nie…

– A więc był jakiś bodziec – nie dałem mu dokończyć. – Było coś, co zapoczątkowało reakcję. Powiedz, spodziewaliście się tego? To znaczy, że otworzycie tunel do innego świata?

– Nie, skądże. Według wszelkich wyliczeń energia potrzebna do czegoś takiego jest niemożliwa do osiągnięcia na naszym etapie rozwoju.

– A jednak się stało – powiedziałem już spokojniejszym głosem. – I coś próbowało przejść. Może teraz, kiedy wiedzą, gdzie szukać łatwiej jest im przeniknąć do naszego świata? Może mają pomoc z tej strony?

– Myślisz, że…

– Nie wiem, jaki jest motyw zabójstwa – znów nie dopuściłem Mateusza do słowa. Zacząłem się wolno przechadzać wzdłuż regałów z książkami, przesuwając wzrokiem po tytułach. – Może morderca chciał, abyśmy przeszli do innego wszechświata, czy wymiaru. A może chciał nas przed tym ustrzec. Tak czy owak, nie powiodło mu się.

– Może i nie – powiedział powoli Ornatowicz. – Ale jeśli twoje przypuszczenia są prawidłowe, nasuwa się jeden wniosek.

– A mianowicie? – zapytałem odwracając się w jego stronę.

– Że morderca jest wśród nas.

Dopił spokojnie drinka, podczas gdy ja stałem, jak sparaliżowany.

– Naprawdę tak myślisz?

– Jeżeli zabójstwo zbiegło się w czasie z zamknięciem, mógł nie mieć czasu na ucieczkę. Dlatego zostawił ciało. Wiesz, to logiczne. Każdy morderca stara się pozbyć ciała. Nie ma zwłok, nie ma przestępstwa. Musiało się coś stać, skoro zostawił wszystko w mieszkaniu. Ciało, narzędzie zbrodni…

– Trafił na zamknięte drzwi – mruknąłem, a po plecach przebiegały mi ciarki. – Wciąż jest w budynku.

Przenikliwe oczy Mateusza świdrowały mnie przez chwilę.

– Tak – powiedział w końcu. – To całkiem możliwe.

– Musimy go znaleźć – stwierdziłem. – A ty mi pomożesz.

Nie czekając na odpowiedź wybiegłem z mieszkania i zacząłem się dobijać do drzwi Anki.

– Zawołaj Tomka – powiedziałem, gdy otworzyła.

– Co się stało?

Musiała coś wyczytać w moich oczach, bo sama wyglądała na wystraszoną. Mateusz stanął za mną.

– Po prostu go zawołaj! – podniosłem głos, czym tylko zwiększyłem jej niepokój. Nie panowałem nad sobą, ale w takiej sytuacji mało kto byłby w stanie zachować zimną krew.

Uciekła w głąb mieszkania, a po chwili pojawił się jej chłopak.

– Sądzimy, że w bloku jest morderca – zacząłem bez zbędnych wstępów. – Rzeźnik, który zamordował tamtą dziewczynę. Musimy go znaleźć – powtórzyłem.

Tomek bez słowa skinął głową. Anka stała w korytarzu z wystraszoną miną. Była twardą kobietą, co nieraz już udowadniała, ale wtedy bała się tak samo, jak my.

– Idź z Mateuszem do piwnicy – zakomenderowałem. – Sprawdźcie każdą komórkę. A jak zobaczycie nieznajomego…

– Zatrzymamy go – wtrącił Mateusz.

– Bądźcie ostrożni – poprosiła Anka. – Widzieliście, do czego jest zdolny. Proszę…

To ostatnie słowo było skierowane do Tomka, ale nie jestem pewien, czy zdawał sobie z tego sprawę.

– Chodź – klepnął Mateusza w ramię i ruszył schodami w dół. Anna patrzyła za nim zatroskanym wzrokiem, nieświadomie przygryzając wargę.

Ja natomiast pobiegłem na drugie piętro i zapukałem do Rębaków. Otworzył Jarek. Powtórzyłem to, co przed chwilą powiedziałem Tomkowi i poprosiłem go o pomoc.

– Pójdziemy na strych. Jeśli tam się ukrywa, złapiemy go.

– Taa… A co potem? – zapytał Jarek.

– Później będziemy się tym martwić – rzuciłem zirytowany. – Słuchaj, to niebezpieczny typ. Musimy go znaleźć.

– Jeśli rzeczywiście jest w budynku.

Nie rozumiałem oporu Jarka. Przytoczyłem wszystkie argumenty przemawiające za tym, że morderca jest w budynku, a on wciąż miał wątpliwości. W końcu, zdesperowany, rzuciłem:

– Po prostu mi pomóż, okej? Przeszukajmy ten cholerny strych. Naprawdę mam nadzieję, że nikogo tam nie ma, ale muszę to sprawdzić.

Przez chwilę się zastanawiał.

– Dobra – powiedział wreszcie uśmiechając się lekko. – Jeśli dzięki temu ma ci się lepiej spać w nocy, to niech będzie.

Poszliśmy na strych. Panowało tam zimno i mrok. Jarek od razu dostrzegł materac i świece wokół niego.

– Oho – mruknął. – Ktoś tu sobie zrobił sypialnię.

Spojrzał na mnie, a ja stałem jak sparaliżowany i nie mogłem wykrztusić z siebie słowa. Gdyby się dowiedział, że na tym materacu jego córka i jakiś facet w moim wieku… Odwróciłem się nie mogąc patrzeć mu w oczy.

– Może masz rację – powiedział. – Sprawdzę tam.

Poszedł zbadać prawą część strychu, ja ruszyłem w przeciwną stronę. Dotarłem do miejsca, w którym wyrzuciłem nasze śmieci. Nie zobaczyłem nikogo. Żadnych śladów wskazujących, że ktokolwiek inny tu był.

– U mnie czysto – zawołał Jarek.

– Tutaj też – odparłem.

Spotkaliśmy się przy drzwiach.

– Wygląda na to, że nikogo tu nie ma – powiedziałem.

– A ten materac? – Jarek kiwnął głową wskazując kierunek.

– Może jakiś bezdomny – rzuciłem nieco nazbyt wesoło. – Wiesz, że czasem tu przesiadują, gdy robi się zimno.

– Owszem, ale materac? I świece?

– Bywają pomysłowi.

Przez kilka sekund rozważał moją teorię. W końcu wzruszył ramionami.

– Może masz rację. Ale co w takim razie z mordercą?

– Nie wiem – przyznałem. – Mateusz i Tomek szukają w piwnicy.

– Już byśmy usłyszeli, gdyby kogoś znaleźli.

Przytaknąłem.

Zeszliśmy ze strychu. Na pierwszym półpiętrze spotkaliśmy Tomka i Mateusza.

– Pusto – powiedział ten pierwszy. – Zajrzeliśmy do każdej nie zamkniętej na kłódkę komórki. Nikogo tam nie ma.

– Podobnie na strychu – dodał Jarek.

– Teoria o mordercy zdaje się nie potwierdzać – rzekł Mateusz.

Wszyscy trzej patrzyli na mnie.

– To chyba dobrze, prawda? – zapytałem siląc się na uśmiech. – Nie wiem, jak wam, ale mnie ulżyło.

Pokiwali zgodnie głowami potakując cicho.

A mnie prawdę mówiąc wcale nie ulżyło. Wręcz przeciwnie, byłem jeszcze bardziej przestraszony, niż przed rozpoczęciem naszych poszukiwań. Coś mi mówiło, że to, że nie znaleźliśmy mordercy, wcale nie znaczy, że go nie ma w budynku. Byłem o tym święcie przekonany, choć nic za tym nie przemawiało. Patrząc na moich sąsiadów i uśmiechając się, myślałem o tym, że mordercą może być jeden z nich. Albo którykolwiek z pozostałych mieszkańców. A może zbrodniarz ukrywał się w jednym z mieszkań? Pomyślałem o tym, że dawno nie widzieliśmy Bocianów.

– Anka była może ostatnio u Magdy? – zapytałem od niechcenia, gdy wracaliśmy do swoich mieszkań.

– Tak – przyznał Tomek. – Poszedłem razem z nią, wiesz, na wszelki wypadek.

– Jasne.

– Nie otwierali, ale pukaliśmy do drzwi tak długo, aż ustąpili. Krzysztof tylko łypnął na nas okiem i zamknął się w dużym pokoju. Nie odezwał się ani słowem. Magda leżała w łóżku i wyglądała jak półtora nieszczęścia.

– Nie dziwota – wtrąciłem.

– Tak, ale wiesz, to niedobrze. Widać wyraźnie, że nie ma oparcia w mężu. Myślę, że obwinia ją na równi z Anką za śmierć dziecka. Boję się, żeby nie zrobił jakiegoś głupstwa.

Żeby jej nie zabił, dodałem w myślach.

– W każdym razie Ania trochę posiedziała z Magdą – ciągnął Tomasz. – Pogadały trochę, Ania zrobiła jej coś do jedzenia. Mówiła, że biedaczka wyglądała, jakby nie jadła niczego od dwóch dni. Myślę, że im obu dobrze to zrobiło.

– Na pewno – przyznałem, ale myślami byłem zupełnie gdzie indziej.

Nim tamtego wieczoru poszedłem spać, sprawdziłem dokładnie, czy wszystkie zamki w drzwiach są zamknięte.

Koniec

Komentarze

Czyta się nieźle. Choć ostatnia scena wydała mi się trochę bez sensu, gdy szli szukać mordercy dziewczyny. Skoro przez 4 dni nie spotkali nikogo obcego, to jak mogli myśleć, że teraz znajdą, w dodatku w miejscach, przez które przechodzili wiele razy? Z innych zarzutów - brakuje stopniowania napięcia, cały czas [czytam oczywiście od 1 części] akcja toczy się w jednostajnym rytmie. Czasem też może trchę przegadane, choć to raczej dotyczy wcześniejszych części.

Ale ciekawy jestem, jak to się skończy.

Robi się gęsto od przypuszczeń i domysłów, trudno więc zgadnąć, jaki będzie finał. Dam więc sobie spokój z przewidywaniem, bo wiem, że rozwiązanie tego równania z wieloma niewiadomymi, niebawem nastąpi. Niecierpliwie czekam na ostatnią część.

 

Było ciemno, okno zasłaniały ciężkie zasłony. – Powtórzenie. Może: Było ciemno, okno zasłaniały ciężkie kotary.  

 

Jego obecność wpływała na nas na każdym kroku. Czy mógł być wśród nas, choć nie dostrzegaliśmy go? – Powtórzenie. Może drugie zdanie: Czy mógł być między nami, choć nie dostrzegaliśmy go?  

 

I gdzie chcesz ją dać? – zainteresowała się Kaśka. – Ja zapytałabym raczej: I dokąd chcesz ją przenieść? – zainteresowała się Kaśka.  

 

Ofiara morderstwa złożona w niedziałającej zamrażalce – …zamrażarce 

 

Później ubrała jej bluzę przy czynnej pomocy mojej i Tomka… – Anka ubierała martwą dziewczynę, nie bluzę!!!  Bluzy nie można ubrać!!! Bluzę, i każdą inną część garderoby, można włożyć, założyć, przywdziać, ubrać się w nią, wystroić się w nią. Zdanie może brzmieć: Później, przy czynnej pomocy mojej i Tomka, ubrała ją w bluzę. 

 

Komórka z zamrażalką była zamknięta… – …zamrażarką 

 

Nie zdążyłem dojść do kuchni, nim rozległo się pukanie do drzwi. – To też nie najlepiej złożone zdanie. Proponuję: Nie zdążyłem dojść do kuchni, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Lub: Nie zdążyłem dojść do kuchni, a rozległo się pukani do drzwi.

 

Myślę, że siła, która próbuje nas przeciągnąć, ciągnie, że się tak wyrażę… – Powtórzenie. Może: …siła, która próbuje nas przejąć, ciągnie, że się tak wyrażę…

 

Ciekawi mnie, ja w to wszystko wpasowuje się morderstwo. – Literówka. …jak w to

 

…że została zamordowana w nocy zamknięcia… – Literówka. …w noc zamknięcia…

 

Poszedł zbadać prawą stronę strychu, ja ruszyłem w przeciwną stronę. – Powtórzenie. Może: Poszedł zbadać prawą część strychu, ja ruszyłem w przeciwną stronę.

 

Wszyscy troje patrzyli na mnie. Byli tam sami panowie, więc: – Wszyscy trzej patrzyli na mnie.

 

Wręcz przeciwnie, byłem jeszcze bardziej przestraszony, zanim rozpoczęliśmy nasze poszukiwania. – Pewnie się czepiam, ale nie podoba mi się konstrukcja tego zdania. Odnoszę wrażenie, że bohater był bardziej przestraszony przed rozpoczęciem poszukiwań. Proponuję: Wręcz przeciwnie, byłem przestraszony jeszcze bardziej, niż przed rozpoczęciem naszych poszukiwań.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, zatrważającą ilość błędów mi wyłapałaś... Poprawiłem. Cieszę się, że mimo to podobało Ci się :-)

Oj, Tregardzie, od razu zatrważająca ilość. Większość to literówki, powtórzenia i takie tam, małe niezręczności. Największy kaliber to "ubrać bluzę", jestem na ten błąd wyjątkowo uczulona. Resztę sam byś wszystko zauważył, ale wiem jak trudno poprawiać własny tekst.

Podobało się, nie mimo to, ale przede wszystkim. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A jednak nie zauważylem, pomimo tego, że przed publikacją jeszcze raz przeczytałem tekst...

Doprowadziłeś mnie do rozstajnych dróg. Magia (br, czy bez niej nie ma fantastyki?) czy gość z innych wymiarów? Ale nic to, jak mawiał pan Wołodyjowski. Spekulować nie będę, poczekam na Twoje rozwiązanie.  

(Tak cichutko szepnę, że czegoś zacząłem się domyślać, nie ma tak, żeby się od snucia przypuszczeń całkowicie powstrzymać, ale cyt! ani słowa więcej.)

Nowa Fantastyka