- Opowiadanie: Jashi - Zaklęty

Zaklęty

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zaklęty

Marika szła brzegiem morza. Chłodna woda od czasu do czasu obmywała jej stopy, a gorące słońce ogrzewało nagie ramiona. Kosmyki włosów, które uciekły spod spinki, tańczyły teraz niesfornie na wietrze łaskocząc jej szyję i policzki. Zapomniawszy zabrać okularów przeciwsłonecznych, mrużyła oczy wypatrując swojego celu. Szła już prawie godzinę, lecz była nieugięta. I tak powiedziała znajomym, że nie wróci do obiadu, więc spokojnie mogła wyruszyć w tą mozolną wędrówkę. Z żółtej torby przewieszonej przez ramię wyciągnęła butelkę i pociągnęła łyk wody. Nie była już tak zimna jak po wyjęciu z lodówki, lecz gasiła pragnienie.

 

Wreszcie, po około pół godziny marszu, zza wydmy wyłonił się drewniany dom. Uśmiechnęła się do siebie. Wyglądał tak samo jak go zapamiętała. Minął rok, więc dotrzymała słowa i zjawiła się. Chciała tego, chciała go ponownie zobaczyć, chociaż w głębi duszy lekko się tego obawiała. Ale uśmiechała się i dziarsko przyspieszyła kroku na ile to było możliwe na tym gorącym piasku.

 

Gdy wyszła na bardziej utwardzony teren, przeczyściła trochę klapki i stopy, aby piasek nie drażnił jej skóry. Wzięła łyk wody i skierowała się wyznaczoną ścieżką w kierunku swojego celu.

 

Był to letni domek pomalowany na biało, chociaż ciężko było to ocenić po zszarzałej i odpadającej farbie. Z przodu miał duży ganek, na którym stał prostokątny drewniany stół i cztery krzesła. Wszystko miało swoje lata i było trochę spróchniałe. Dom miał jedno piętro i poddasze z pojedynczym okrągłym oknem. Dach wieńczył kamienny komin, mimo iż tutaj nie potrzebny, to prowadził do kominka umieszczonego w centralnej części parteru.

 

Marika podeszła powoli do schodków. Już się nie uśmiechała, teraz lekko się obawiała. Powiew wiatru wywołał na rękach gęsią skórkę. Zobaczy go ponownie. Jak będzie wyglądał? Czy tak samo jak rok temu? Czy mógł się zmienić? Dom wygląda jeszcze gorzej niż wtedy, czy nic się nie stanie jak ona będzie w środku? Nikt nie wie gdzie poszła, nie będą wiedzieć gdzie jej szukać, a tutaj nikt nie przyjeżdża. Plaża jest praktycznie nieuczęszczana od czasu pewnego wypadku. Nikt jej nie znajdzie, jeśli dom się zawali.

 

Stała tak kilka minut zanim odważyła się postawić pierwszy krok. Gdy w końcu to zrobiła, schodek głośno zaskrzypiał pod jej ciężarem, ale postanowiła iść dalej. Pchnęła drzwi do środka, wiedziała że nie będą zamknięte. Gdy weszła, wydało jej się, że cały dom zazgrzytał jak jeden wielki nienaoliwiony zawias. W środku panował półmrok z powodu zaciągniętych zasłon w oknach. Były już nadjedzone przez mole, ale nadal wisiały na swoich miejscach i nie dawały światłu słonecznemu wprosić się do środka.

 

Stąpała lekko po drewnianej podłodze, która jęczała przy każdym nacisku jej stopy. Na tle nielicznych promieni słonecznych tańczyły wszechobecne drobinki kurzu, gdy Marika wzniecała je każdym swoim ruchem.

 

Przeszła koło kominka, w którym nadal leżały nadpalone kawałki drewna i skierowała się do schodów żeby wejść aż na poddasze. Zaczęła powoli wspinać się po stopniach uważając na każdy swój ruch i mocno trzymając się poręczy. Każdy schodek zgrzytał, poręcz często chybotała się na boki. Jeden stopień nawet się pod nią złamał i już w panice myślała żeby jednak zawrócić, gdy nagle poczuła ogromną potrzebę spotkania się z nim, czuła go, słyszała jego wołanie w swoich myślach. Już wiedział że przyszła, więc nie mogła się wycofać. Ścisnęła mocniej swoją torbę za ramię, wzięła głęboki oddech i ruszyła dalej.

 

Gdy weszła na samą górę odetchnęła z ulgą. Była na poddaszu. Dzieliły ją od niego już tylko drzwi. Złapała za klamkę. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe, pomyślała że zaraz wyrwie się z jej ciała i uleci jak wolny ptak. Stała chwilę i próbowała się uspokoić.

 

Poddasze było małym pomieszczeniem ze spadzistym sufitem. Było tu trochę jaśniej niż na dole, bo w oknie wisiała tylko firanka. Nie było tam nic, oprócz drewnianego kufra stojącego w rogu prawej ściany pod oknem. Kurz z podłogi zawirował gdy zmiótł go podmuch otwieranych drzwi.

 

– Tirta? – jej głos był cichy i cienki, jakby bała się za głośno odezwać.

 

Coś zazgrzytało w całym pomieszczeniu, a ściana zaczęła się wyginać i wybrzuszać. Jej powierzchnia jakby falowała, słychać było odgłos łamanych desek, lecz nic nie pękało, drewno zdawało się być jedną gładką powierzchnią splecioną ze sobą. Marika oparła się plecami o drzwi, już widziała to porzednio, ale to było cały rok temu, więc teraz czuła lekki niepokój.

 

Ściana zaczęła nabierać ludzkich kształtów i powoli wysuwały się z niej kończyny: ręka, noga, widziała wyraźnie zarys twarzy. Wreszcie wyszła ze ściany cała postać, cała z drewna, dopiero po chwili zaczęła przemieniać się w normalnego człowieka.

 

Dziewczyna przestała odczuwać strach, zaczęła przypominać sobie jego twarz i widziała jak drewno zmienia się w to, co zapamiętała. Jego długie jasne włosy zafalowały uwolnione ze ściany, a nogawki białych spodni opadły na podłogę zbierając kurz. Miał bose stopy, tak jak pamiętała i piękne błękitne oczy. Spojrzał na nią, a ona się zarumieniła. Miał lekko porwaną, również białą bluzkę, która opinała jego mięśnie, a na jego twarzy gościł piękny uśmiech, którym ją właśnie obdarzył.

 

– Przyszłaś – jego głos był dźwięczny, brzmiał jak szum morza.

 

– Obiecałam ci.

 

– Ale nie sądziłem, że dotrzymasz słowa.

 

– Ja zawsze dotrzymuję obietnic. – Zaczęła się z nim droczyć, a on tylko ponownie się do niej uśmiechnął. Podszedł do okna i odsłoniwszy firankę wyjrzał na morze.

 

– Nie każdy jest taki słowny. Było już tu kilka takich jak ty. Młode dziewczęta chcące przeżyć przygodę w domu nawiedzonym przez stęsknionego kochanka – stwierdził ironicznie.

 

– Był ktoś tu wcześniej? – zasmuciła się zdziwiona, szczerze myślała że jest pierwszą osobą, która go odnalazła.

 

– Oczywiście, przecież ci mówiłem, że tkwię tutaj bardzo długo.

 

– Tak, mówiłeś, ale właściwie jak długo? – Chciała dowiedzieć się o nim wszystkiego czego nie zdążył powiedzieć jej rok temu. Wtedy był mało ufny i bardzo powściągliwy, wolał poczekać i zobaczyć czy ona dotrzyma słowa i wróci.

 

– Ciężko mi powiedzieć, nie mam przecież kalendarza, prawda? – odpowiedział z sarkazmem w głosie. Marika nie zareagowała, trochę zirytowana jego tonem.

 

– Wtedy wszystko było inne – ciągnął dalej nawet na nią nie spoglądając – morze było inne, ta plaża, ten dom. Nie był tym czym jest teraz, zmieniał się razem ze mną, z mijającymi latami, dostosowując się do tego co się dzieje na świecie.

 

Usiadł na kufrze nie odrywając wzroku od morza za oknem, a Marika podeszła bliżej i mimo lekkiego wahania, również usiadła na skrzyni obok niego.

 

– To było setki, może tysiące lat temu, gdy wodami całego świata niepodzielnie panował Llyr, morski Bóg.

 

Umilkł na chwilę, a Marika przysunęła się trochę bliżej niego i poczuła, że jego włosy pachną morzem, morskim wiatrem, to było coś niesamowitego.

 

– Proszę, kontynuuj, chciałabym wiedzieć o tobie wszystko – powiedziała podekscytowana.

 

Powoli obrócił głowę w jej kierunku, spojrzał jej prosto w oczy. Nie miał prawie źrenic, były tylko szarawym zarysem na tle spokojnej tafli błękitnego nie zmąconego niczym morza.

 

– Czy ty rozumiesz dlaczego pozwoliłem ci wejść do mego domu? – jego głos brzmiał nieprzyjemnie i szorstko. Marika się zdziwiła.

 

– Nie rozumiem o czym mówisz.

 

– Nie musisz, przynajmniej na razie – jego głos zelżał – ważne że wróciłaś. Cenię cię za to, więc opowiem ci moją historię.

 

Dziewczyna zakręciła się niecierpliwie na siedzeniu jak mała dziewczynka, podekscytowana wieczorną bajką na dobranoc, a Tirta ciągnął swoją opowieść.

 

Setki tysiące lat temu wszystkimi wodami świata, który znamy, rządził morski Bóg Llyr. Miał głowę i tułów człowieka, na resztę ciała składał się długi smoczy ogon. Jego srogie granatowe oczy zawsze obserwowały wszystkie zakątki jego własności, od Wielkiego Oceanu po najmniejsze jeziora. Morskimi podziemnymi korytarzami mógł dotrzeć do najbardziej oddalonych rzek czy jezior w głębi lądu. Wszyscy poddani bali się go gdy przemierzał swoje włości dzierżąc w ręku potężną, obszernie zdobioną gizarmę.

 

Llyr miał jednego syna, z którego nie był zbyt dumny. Sprawiał mu on ciągłe problemy, sprzeciwiał się jego rozkazom, był bardzo nieposłuszny. Wyruszał w długie podróże po różnych światach i morskich i lądowych, z czego jego ojciec był najmniej zadowolony. Pewnego razu Llyr dowiedział się od jednego ze swoich oddanych żołnierzy, że jego syn spotyka się potajemnie z leśną nimfą. Bóg wściekł się na niego, gdyż przymykał oko na wszystkie jego miłosne ekscesy, ale tutaj, w wodzie. Lecz romansu z lądowym bóstwem nie mógł już zdzierżyć, miarka się przebrała.

 

Pewnego dnia, gdy na niebie świeciło słońce, a woda nie była niczym zmącona, na plaży siedział jego syn wraz z leśną nimfą. W jednej chwili morze się wzburzyło i zerwał się sztorm. Nad brzegiem zaczęły kłębić się wysokie fale, zalewając niemal całą plażę. Boski syn nakazał uciec nimfie, chociaż wiedział, że ojciec i tak nie może jej skrzywdzić. Sam został na plaży, niewzruszony, z gniewem w błękitnych oczach. Z wody wyłonił się Llyr, wysoki na kilkanaście metrów jak jego fale, oplótł syna ogonem i przyciągnął do siebie. Zagrzmiał potężnym głosem wściekły jak burza, lecz jego syn nic sobie nie robił z pogróżek ojca, był pewien że wywinie się bez szwanku również z tej sytuacji.

 

Lecz tym razem boski syn się mylił. Llyr wbił swój oręż w pierwsze drzewo rosnące przy plaży, które po chwili urosło dwa razy większe. Bóg postawił syna na ziemi i przebił go gizarmą jednocześnie przebijając pień. Wtedy drzewo zaczęło go pochłaniać. Przerażony chłopak krzyczał do ojca, błagał go, płakał, prosił aby mu wybaczył, lecz morskie fale swoim hukiem pochłaniały każde słowo, a jego ojciec był głuchy na to wołanie. Powiedział synowi ostatnie słowa, że na wieki będzie zapieczętowany w tym drzewie, będzie z dala od morza, gdzie mógłby zakłócić spokój ojca, będzie mógł tylko patrzeć na morskie fale i tęsknić. Nie będzie mógł się sam uwolnić, ani nikt inny nie będzie mógł tego dokonać. Więc młody książę zapieczętowany w drewnie, wzdycha codziennie do ojczystego morza. Drzewo, w którym dane jest mu spędzić wieczność, zmienia się razem z przemijającym czasem, nie pozostając obojętnym na działającą magię boskiego syna. Drzewo z biegiem lat przeistaczało się w różne schronienia, chatki, domy, tak że chłopak może swobodnie przechadzać się po pomieszczeniach swojego przybytku, lecz nie może go opuścić.

 

Marika była poruszona jego opowieścią. Zdała sobie sprawę, że boski syn, to właśnie on, Tirta, a ten dom jest jego więzieniem po wieki. Oczy napłynęły jej łzami.

 

– Tak mi przykro Tirta. Własny ojciec zgotował ci taki los – zachlipała.

 

– Tak, to jest moja historia. Siedzę tutaj uwięziony, bo zakochałem się w ziemskiej nimfie. Ojciec nigdy tego nie rozumiał, tej chęci poznania świata, szczególnie tego na lądzie. Wolał spędzić całe życie w wodzie.

 

Odwrócił się do niej i pogłaskał po policzku ocierając spływającą łzę.

 

– Nie płacz przeze mnie kochana, mogło być gorzej, mógł mnie zabić. – Uśmiechnął się i pocałował ją lekko. Jego wargi były miękkie i smakowały morską solą, lecz nie było to nieprzyjemne. Marika całkowicie mu się poddała, przymknęła oczy.

 

– Opowiem ci jeszcze coś ciekawego. – Przerwał pocałunek, lecz nadal trzymał dłoń na jej policzku. – W czasie moich podróży zgłębiałem różne tajniki magii świata, ojciec o tym nie wiedział. I już dawno znalazłem sposób na ucieczkę stąd.

 

Marika mocno się zdziwiła.

 

– Jak to? I jeszcze stąd nie uciekłeś? – zapytała podniesionym głosem.

 

– Wiesz co dzisiaj będzie? – odpowiedział pewnie pytaniem na pytanie. Dziewczyna pokręciła głową.

 

– Zaćmienie słońca. – Jego oczy zabłyszczały gdy to powiedział.

 

– Ach, rzeczywiście! Mówili coś o tym ostatnio w telewizji! To już dzisiaj? Jak cudownie, o której godzinie? Popatrzymy na zaćmienie razem? – szczebiotała rozradowana.

 

– Tak, możemy razem popatrzeć. Będzie w samo południe.

 

– A skąd ty o tym wiesz, skoro jesteś tutaj uwięziony?

 

Wstał z komody i podszedł do okna. Nie widziała, że na jego twarzy zagościł niezbyt przyjemny uśmiech, a nawet lekko diaboliczny.

 

– Tyle czasu czekałem na ten dzień, wiedziałem że nadejdzie. I jeszcze ty się zjawiłaś.

 

– Ale co ja mam z tym wspólnego? – Podeszła do niego i położyła rękę na jego plecach. Zerknęła na swój zegarek.

 

– To już niedługo! – zawołała – dochodzi dwunasta!

 

Oboje spojrzeli na niebo. Na dworze się ściemniło. Przez ostre światło słoneczne nie mogli dostrzec, że tarcza gwiazdy powoli zaczyna zanikać przesłaniana przez księżyc.

 

– Zaćmienie słońca w roku przestępnym w samo południe, cóż za cudowna chwila! – krzyknął podekscytowany, lecz Marika nie wiedziała o czym on mówi. Obrócił się do niej gwałtownie i objął ją mocno. Zobaczyła szaleństwo w jego oczach, przestraszyła się.

 

– I ty się zjawiłaś moja kochana, jak na zawołanie! Miałem ogromną nadzieję, że przyjdziesz i uwolnisz mnie z tego więzienia! – Jego głos ją przerażał, dudnił jej w uszach, chciała się uwolnić lecz jego ramiona mocno ją trzymały.

 

Na dworze zapanował półmrok gdy tarcza księżyca w połowie przesłoniła ognistą kulę. Zerwał się mocny wiatr, który poruszał całym domem. Obydwoje czuli jak każda z desek wygina się i skrzypi. Tirta zaśmiał się głośno.

 

– Wiej wietrze! Blednij słońce! Niech morze przygotuje się na mój wielki powrót!

 

Jego dotąd bladobłękitne oczy emanowały teraz białym blaskiem. Marika patrzyła na niego oszołomiona, nie wiedziała co się dzieje. Patrzyła na tego pięknego mężczyznę, na to bóstwo, lecz teraz wydawał jej się potworem, w jej oczach przybrał postać morskiego stwora z rogami na ciele i kłami zamiast zębów. Nie wiedziała czy to tylko majaki czy dzieje się to naprawdę.

 

W końcu zapadły ciemności gdy tarcze ciał niebieskich się pokryły. Czarny księżyc z krwistą aureolą. Na morzu rozpętał się sztorm.

 

– A teraz kochana, oddaj mi swe życie i swą duszę – powiedział szeptem, po którym dreszcz przeszedł dziewczynie po kręgosłupie. Wziął ją mocniej w ramiona i złożył na bladych ustach śmiertelny pocałunek.

 

 

 

 

 

Zaćmienie słońca minęło, gorące promienie znowu zaszczyciły ziemię swym palącym żarem. Burza przesunęła się na otwarte morze i tutaj na brzegu po sztormie nie było ani śladu. Młody mężczyzna przyłożył rękę do wielkiego rozłożystego drzewa stojącego najbliżej plaży. Pogłaskał pień.

 

– Teraz ty tam posiedź kochana, a ja będę cieszył się nowym życiem.

 

Tirta zaśmiał się pod nosem, oczy zabłysły z zachwytu i odszedł brzegiem plaży, a jego długie jasne włosy powiewały na wietrze, wolne.

 

Ludzie później mówili, że to drzewo jest przeklęte, gdyż słychać z jego środka zawodzenie i łkanie kobiety, a jego liście niezależnie od pory roku zawsze są soczysto zielone.

Koniec

Komentarze

Przeczytane, i prawie zapomniane. Hmmm, wydaje mi się, że to spóźniony tekst konkursowy? Bo by się nadawał... Cóż, trudno mi napisać coś konkretnego i konstruktywnego: nie zniechęciło mnie niczym, ale i nie porwało. Z mojej perspektywy: do przeczytania i zapomnienia.

 

A bohaterka po prawdzie sama sobie winna. Nie trzeba było czytać tylu romansów paranormalnych :P

haha, ostatnie mnie rozwaliło :)   dzięki za komentarz :)

nie, to nie konkursowe, to już dojrzewało jakoś od zeszłego roku, ale musiało długo przeleżeć żebym mogła znowu sprawdzić i ponaprawiać błędy :)

Ale na konkurs mogłoby iść spokojnie. W sumie szkoda, że nie zdążyło.

Motyw ograny do granic, niestety.

Ale który motyw?

   Pięć komentarzy to całkiem spora ilość... 

No to ja też zajrzałem. Ot, opowiastka. Nic oryginalnego. Troche nudne. Napisane poprawnie, ale sam pomysł mało ciekawy.

@ RogerRedeye, ja tam widze tylko dwa komentarze na temat mojego opowiadania... no, teraz trzy.

@ gwidon - dzięki. ważne dla mnie jest nawet to, że napisane poprawnie :) nad pomysłami można jeszcze popracować.

Pamiętam, czytałem to we wrześniu. Chciałem nawet napisać komentarz, ale jakoś się rozmyśliłem. I tak bywa...  Opowiadanie w miarę niezłe, acz do rewelacji daleko.

"Wypłynęło" na wierzch, więc słówko ode mnie, skoro wczesniej przeoczyłem albo zapomniałem.  

Czyta się bezboleśnie (z drobnym wyjątkiem kilku nieco egzaltowanych miniscenek, ale to męski punkt widzenia), a to już dobrze. Pomysłu nie oceniam, to znaczy nie krytykuję w żaden sposób, bo nie przypominam sobie porównania z podobnymi, z zaćmieniem Słońca w roli głównej. A brak krytyki mozna uznać za lekką pochwałę, oczywiście.

Nowa Fantastyka