- Opowiadanie: Tulipanowka - Witaj Hino!

Witaj Hino!

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Witaj Hino!

Witaj Hino!

Jak zwykle od miesięcy zbierałam się, żeby do Ciebie napisać. Nie wiedziałam od czego zacząć, a tak w ogóle nie miałam czasu, byłam zmęczona, albo po prostu mi się nie chciało. Mam nadzieję, że to rozumiesz (i wybaczysz). Nie znaczy to jednak, że codziennie o Tobie nie myślałam i nie myślałam o tym, co byś pomyślała o tym co ja pomyślałam. I takie tam. Szkoda, że komunikacja telepatyczna ma taki krótki zasięg, nie?! Nasze drogi się rozeszły. Ty wylądowałaś na innej planecie niż ja. W sumie szkoda, że tak wyszło (cóż, częstsze są rozbiegi okoliczności niż zbiegi, niestety).

Nie myślę, że to Twoja wina. Jeśli tak sugerowałam kiedykolwiek to przepraszam. Stara zasada, że drzazga w oku bliźniego wydaje się zawsze większa niż belka we własnym (nawet człowiki tak pisały w swojej świętej księdze).

No właśnie człowiki. Ze względu na nie przemogłam się w końcu, by do Ciebie napisać. Pomyślałam, że być może moje spostrzeżenia przydadzą Ci się w Twojej pracy, lub chociaż do czegoś (nowej teorii?) zainspirują.

Zacznę od początku. Pamiętasz zaczęłam chorować i nie miałam siły by się poruszać. Ten stan był dla mnie straszny, i fizycznie, i psychicznie. Niedołężność druzgocze poczucie własnej wartość. Rozumiem, że Ty zajęta między innymi swoją pracą naukową, doktoratem – nie miałaś czasu, by siedzieć ze mną i godzinami wysłuchiwać płaczliwych myśli. Na marginesie dodam, że jak ktoś w koło Macieju myśli to samo, to faktycznie nudna dla słuchaczy, za wyjątkiem właściciela owych myśli (czyli w tamtej konkretnej sytuacji – moich myśli). Innych kocha się za wady (a ceni za zalety). Ja zawsze dzieliłam włos nie na czworo, ale na czterdzieściczworo i Ty to cierpliwie znosiłaś. Dziękuję Ci za to. Doceniam, bo nie każdy by to wytrzymał. Spoglądając z perspektywy czasu tamtym razem rzeczywiście przesadziłam i teraz rozumiem, że nawet Ty już nie mogłaś tego znieść. Zaczynam się wkręcać. Zostawmy to póki co. Czyli nie mogłam się poruszać. Nie mogłam się poruszać, więc nie mogłam pracować. Rozważałam różne alternatywy: pomoc w zakładzie dla niedojdów, hibernacja i czekanie na lepsze czasy, żebranie w połączeniu z rentą. Może to duma? No nie wiem. Lubię sama siebie podziwiać. Nie potrzebuję niczyjego poklasku, byle bym sama do siebie czuła szacunek, czy podziw (ogólnie za cokolwiek, za byleco). Wleźć w takie poniżające sytuacje, to już lepiej… no właśnie… zabić się. Bez sensu. I właśnie na myśl wpadła mi korzystna opcja. Powinnam była wcześniej na to wpaść. Ale wiesz jak to jest – tak z boku to każdy jest mądry, doskonale wie co ktoś inny powinien zrobić w danej sytuacji i tak dalej. Ale jak samemu znajdzie się w trudnej sytuacji, to jakoś własna tragedia przyćmiewa, ogranicza horyzonty kojarzenia. Czyli to nie było nic odkrywczego, czy wielce oryginalnego. I wielu tak robi. No, ale… Zdecydowałam, że dość już tego użalania się nad sobą i trzeba mi polecieć na planetę, księżyc, gdzie występują dla mnie bardziej korzystne warunki. Mniejsze przyciąganie grawitacyjne i już mogę swobodnie się poruszać, pracować. Moje stawy, mięśnie, skorupa nie muszą pokonywać dużego oporu, dlatego zaczynają działać jak u zdrowego osobnika kosmicznego.

Poleciałam na Kipeg, taki księżyc – sprawdź sobie w necie, bo pewnie nie kojarzysz, gdzie we wszechświecie to się mieści. Na Kipegu mogłam wręcz przebierać w propozycjach pracy. Zdecydowałam się na zatrudnienie w szkole podstawowej. Dziwisz się? Że niby ja nie lubię młodzieży? Taki miałam kaprys. Ochotę na zdecydowane zmiany. Wybory, które nigdy do mnie nie pasowały. I wyznam Ci, że ogólnie, w całokształcie – jestem zadowolona. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że te dzieciaki wiedzą więcej niż ja, że to ja najczęściej myślę „sorry, nie wiem”. A to mnie płacą! Paradoks!? Mało tego – dzieci mnie lubią, rodzice i przełożeni chwalą. Że niby pobudzam młodzież do dumania; inspiruję do szukania rozwiązań. A ja po prostu tylko myślę „nie wiem”, „nie mam pojęcia”. Jestem taką jakby głupiutką sierotką nieszczęśliwą, zapłakaną, co chciałaby zrozumieć i czeka na wyjaśnienia. Dzieciaki chcą mi ulżyć w cierpieniu braku wiedzy, więc wyjaśniają, tłumaczą, przygotowują operaty, ekspertyzy, przeprowadzają eksperymenty. Wiesz co mi się w tej pracy najbardziej podoba? Że mogę wpadać w histerię, a później się głośno śmiać. Każdego dnia przeżywać katharsis, uzewnętrzniać silne emocje. Zawsze tak mnie męczyło temperowanie temperamentu i trzymanie uczuć w ryzach. A tutaj mogę szaleć i tę współczesną zblazowaną młodzież to rusza. Raz podsłyszałam ich myśli (awaria zagłuszaczy fal myślowych na szkolnym korytarzu). „Ona jest wariatką”. „Nie ona jest artystką, aktorką”. „Ona tak udaje”. „Niemożliwe, przecież słyszymy jej myśli”, „Ona tak mocno czuje”.

W tym roku przypisano mi klasę historyczną, która już od dwóch lat interesuje się człowikami. Klasa liczy dziewięciu osobników kosmicznych: najmłodszy ma dziewięć, a najstarszy dziewiętnaście lat. Ja nie dość, że noga z historii, to jeszcze dostałam zespół, który od dwóch lat zgłębia tajniki Homo sapiens, prehistorycznego gatunku swego czasu panującego na Ziemi. Pomyślałam „to będzie masakra!”. Oni mi musieli wszystko wyjaśniać. Ziemska ewolucja krok po kroku. Zaczęłam szukać publikacji na temat człowików. Nocami się dokształcałam, gdyż czułam wielki wstyd przed uczniami. Ale oni wiedzieli takie rzeczy, że w naszych publikacjach nie znajdziesz (bo profesjonaliści nie zwrócili na to uwagi). Podziwiam swoich uczniów. Faktycznie to oni są moimi nauczycielami, a nie ja ich. A wiesz za oni mnie cenią? Bo załatwiłam im dostęp do archiwum człowikowego internetu. Na procedurach administracyjno-biurokratycznych w kosmosie to ja się faktycznie znam (choć to z wiedzą pedagogiczną nie ma to nic wspólnego, ale jak widać przydać się może wszędzie). Załatwiłam też program do tłumaczeń człowikowych języków na nasze.

 

Hino, pamiętam, że Ty lubiłaś człowiki. Kupowałam Ci człowikowe główki w kwiaciarni. Ty je potem wstawiałaś do naczynia z odżywką. Myślałaś „jakie one śliczne”, patrzyłaś z zachwytem i głaskałaś je po włosach. Byłaś romantyczka, wrażliwą na piękno – taką Cię wspominam. Cieszyłam się, że mogłam sprawić Ci przyjemność. Kochałam Cię bardzo. Po tygodniu główki więdły: oczka przestawały się ruszać, usta wydawać dźwięki, a skóra stawała się twarda i zimna. I wtedy znowu mogłam Ci podarować nową człowikową główkę. Pamiętam, że miały różnokolowe włosy: od jaskrawego ultrafioletu po głęboką podczerwień; skórę w barwne gwiazdki, obręcze, serduszka; oczy: wielkie, zajmujące połowę twarzy; usta wilgotne rozchylone lub uśmiechnięte. To były cudowne, hodowlane główki. Pracowali nad nimi świetni ogrodnicy i genetycy.

Ale ty, Hino, pamiętam, że najbardziej jednak wolałaś wyjechać na odległą łąkę, gdzie żyły dzikie człowiki. Biegaliśmy po niej razem i łapaliśmy uciekające stwory. Świetnie się razem bawiłyśmy. Kiedy miałaś cały koszyczek człowikowych główek, czułam parujące od Ciebie szczęście. Robiłyśmy sobie potem piknik. Urywałyśmy człowikom główki i odkładałyśmy na kupkę. A w pozbawione główek ciała wstrzykiwałyśmy jad. Po odczekaniu chwili człowiki zaczynały przemieniać się w konsystencję zhomogenizowanej papki. Pyszna zupka, mniam. Pychotka. Wiem, co pomyślisz: „Wszystko smakuje po wysiłku fizycznym”.

Po posiłku następowały celebrowane oględziny zdobytych okazów. Ty brałaś każdą z osobna główkę i myślałaś „jaka ona niezwykła, urokliwa”. Pamiętasz, że ja się trochę dziwiłam, że wolisz główki o jednolitym kolorze skóry, z szaroburymi włosami, malutkimi zapłakanymi oczkami, z ustami skrzywionymi bólem śmierci. Ty, Hino, mi wtedy wyjaśniałaś, że takie naturalne i własnoręcznie pourywane główki są najcenniejsze. Uwielbiałam Twoją niezwykłą wrażliwość, umiłowanie sztuki w każdym organicznym tworze, a przede wszystkim Twój wrodzony romantyzm i poezję myśli. Nie spotkałam nikogo kto potrafiłby z takim natchnieniem, wdziękiem i estetyką składać myśli. Naprawdę! Zawsze Cię podziwiałam. A muszę dodać, że nigdy w życiu nie miałam żadnego idola i tak ogólnie nikogo nie uważałam za na tyle lepszego od siebie, żeby się na nim wzorować, czy też uwielbiać. Wiem, że nie jestem nikim szczególnym, aby mój podziw dla Ciebie miał jakąś wymierną wartość. Ale chcę, żebyś wiedziała, że dla mnie byłaś jedyna, oryginalna i niepowtarzalna.

 

Ale, ale dość tych sentymentalnych reminiscencji.

Chciałam Ci teraz wyjaśnić co odkryły moje dzieciaki.

Przodkowie człowików nie mieli po trzydzieścikilka centymetrów wzrostu jak ci, których łapaliśmy na łąkach, albo ci hodowlani, których główki kupowałam dla Ciebie w kwiaciarni. Byli więksi. Dorosłe okazy dochodziły do dwóch metrów. Być może ten szczegół nie ma dla Ciebie znaczenia, ale pomyślałam że pewien cień szansy jest, że ma to pewne znaczenie. Dlatego piszę, co uznałam za istotne. Pamiętasz, że się sprzeczaliśmy czy rozmiar ma znaczenie. Ja udowadniałam, że to nie istotne. Podawałam przykłady planet, gdzie mniejsze organizmy stawały się dominującymi nad większymi. Twierdziłam, że wielkość organu, w tym organu myślowego jak mózg choćby, nie ma znaczenia, a liczy się sprawność. Ty oczywiście uparcie trzymałaś się swojego zdania. A moje przykłady kwitowałaś stwierdzeniem, że to wyjątki potwierdzające regułę.

Ludziki opanowały Ziemię. Najpierw pozabijali wszystkie stworzenia większe od siebie i powiedzmy te widoczne dla nich gołym okiem. Były to organizmy, które stanowiły dla nich zagrożenie i także te, które nie stanowiły zagrożenia. Niszczyli i zabijali inne stworzenia, ale agresywni byli także sami dla siebie, jako gatunek. Długo by o ich historii i obyczajach.

Ale do sedna. Człowiki cywilizacyjnie mocno się rozwinęli. Doszli do tego, że mogli wymieniać swoje zużyte części ciała, zbudowali roboty, a także, chociaż prymitywne, wehikuły kosmiczne. Wiedzieli nawet całkiem sporo o innych organizmach zamieszkujących ich planetę. No może z tym określeniem „całkiem sporo” sporo przesadziłam, ale… W każdym razie nie za wiele wiedzieli o sobie. Nie zdawali sobie sprawy z własnego dymorfizmu płciowego, kilkupostaciowości własnego gatunku. Załapali różnicę między samicami, a samcami – tylko to. (Chociaż na marginesie dodam, że musieli stosować sygnały w postaci stroju, fryzury i makijażu, bo bez tego mieli problem by połapać się kto jest kim).

Dziwne, że nie posunęli się dalej. Jeżeli nie przez obserwację, to choćby przez analogię do niektórych ziemskich stworzeń jak owady bleskotki. U bleskotek występują dwa rodzaje samców różniących się od siebie tak bardzo, że nieuświadomiony obserwator mógłby stwierdzić, że osobniki należą do różnych gatunków. Bezskrzydłe są agresywne, z masywnymi żuwaczkami tną każdego kto koło nich przejdzie. Nigdy nie opuszczają swego domu – swojej figi (figa to owoc ziemskiej rośliny). Gdy w ich fidze akurat nie wyległa się ani jedna samiczka – to nawet ta okoliczność nie zmusi bezskrzydłego samca do wyjścia na zewnątrz. Tacy domatorzy. Natomiast druga forma samców jest uskrzydlona. Opuszcza swoją rodzimą figę, żeby aktywnie poszukiwać partnerek.

Dodać wypada, że jeżeli w jednej fidze zrodzą się obie formy samców, to wówczas samiec bezskrzydły zawsze zabije uskrzydlonego zanim ten zdąży wyjść na zewnątrz. Jest silniejszy i uśmierca instynktownie, bez głębszych refleksji. A samice bleskotek zapytasz z ciekawości. One wszystkie są uskrzydlone i wizualnie bardziej podobne do samców uskrzydlonych.

U człowików sprawy miały się podobnie. Być może zmyliło ich to, że zewnętrznie rodzaje samców nie różniły się tak drastycznie jak u bleskotek. Człowikowe samce grupy oznaczonej literą P (moi uczniowie nazywali ich „prymitywniaki”) były agresywne, rywalizujące, szukające pretekstu do bójki, czy wojny, nienawidzące innych, lubiące zabijać, rozkoszujące się poniżaniem, czy ośmieszaniem innych; przekonane o wyższości swojego klanu nad innymi człowikowymi klanami. Rozrywkę dla nich stanowiło przyglądanie się cierpieniom innych człowików. Lubili niszczyć, bardziej niż budować. Nawet samicę musieli ośmieszyć, poniżyć, obrazić dosadnym słownictwem, uderzyć, żeby się podniecić i odbyć kopulację. Drugą grupę samców oznaczonych literą M (moi szkolni historycy nazwali ich „ci milsi”) charakteryzowała chęć współpracy na zasadach partnerskich. Lubili pomagać innym; bardziej budować niż niszczyć. Szanowali innych człowików, nawet gdy byli od nich słabsi, głupsi, czy z jakiekolwiek powodu gorsi. W czasie seksu starali się sprawić samiczkom przyjemność (w odróżnieniu od bólu zadawanego przez P). Posiadali empatię, więc im to wychodziło. Dla nich rozrywką była zabawa z dziećmi lub rozmowa z partnerką.

Na początku rozwoju cywilizacyjnego kierunki wyznały samce P. Grupy, gdzie przeważały samce M zwyczajnie zostały „wyrżnięte w pień”. Z upływem wieków głos samców M i samic został bardziej słyszalny. Okazywanie okrucieństwa i agresji przestawało się podobać. Inteligencja stawała się ważniejsza niż fizyczna przewaga. Samce P zaczęły ukrywać swój charakter, gdyż mające wolny wybór samice zasadniczo nie chciałyby wiązać z kimś, kto będzie im uprzykrzał i utrudniał życie.

Niestety pacyfistyczne i tolerancyjne podejście człowikowych samców M i samic pośrednio przyczyniło się do zniszczenia Homo sapiens na Ziemi. Powinni byli zidentyfikować samców M i w jakiś sposób kontrolować (a najlepiej wyeliminować jako zagrażających przetrwaniu gatunku). Niestety grupa samców P, mając do dyspozycji zaawansowaną technologię (zasadniczo wymyśloną i stworzoną przez samców M), użyła jej do zniszczenia życia na planecie Ziemia. Jak internetowe człowikowe źródła podają o coś im chodziło. Nie pamiętam, bo ciężko załapać w tym logikę. Z pewnością chodziło o jakąś głupotę. Coś w stylu, że inna grupa człowików wierzyła w co innego niż oni. Wierzyła? Rozumiesz? Wyssani z palca bogowie, duchy i potwory. Nonsens. Żeby z tak wydumanego powodu zniszczyć cały swój gatunek?! Naprawdę trzeba być kompletnym dnem, bez krztyny instynktu przetrwania.

A wiesz, że te nasze człowiki z łąk i kwiaciarni są potomkami tych nielicznych Homo sapiens, którzy polecieli w kosmos (przed zniszczeniem życia na Ziemi). W swoich prymitywnych wehikułach nigdzie by nie dolecieli, ale nijako mieli farta. Zostali przechwyceni przez statki osobników kosmicznych. Ich głowy spodobały się jako żywe ozdoby do mieszkań. Szybko genetycy i hodowcy się nimi zainteresowali, wychodząc naprzeciw modzie w dekoracji wnętrz. Dla bezpieczeństwa człowiki zostały zmodyfikowane genetycznie w ten sposób, by samiczki rodziły samców wyłącznie z rodzaju M. Natomiast ze względu na warunki życia gatunek skarlał. Tak podają oficjalne źródła. Natomiast moi genialni uczniowie twierdzą, że przyczyn było kilka – sztuczne deszcze z herbicydami nad łąkami, trutki. Bo pewnie nie wiesz, ale raz na czas profilaktycznie człowikom podaje się pokarm z trutkami. Chodzi o to, żeby zapobiec odrodzeniu się samców P. Mnie się osobiście wydawało to bez sensu; że niby w przewidywaniu zagrożeń też wypada mieć granice. Tyle pokoleń człowików zawsze z samcami M i modyfikacje genetyczne. Jednak młodzież uświadomiła mi, że natura gatunku potrafi znaleźć wyjście. Znalazła dowód. I to żywy! I to blisko! Na jednej planecie z układu gwiezdnego, w którym krąży mój księżyc Kipeg, jest ośrodek ogrodniczy, w którym wylągł się samiec P. Chcieli go zutylizować, ale moja szkoła z inicjatywy klasy historycznej postanowiła go sprowadzić jako eksponat do badań, obserwacji.

 

Minęło pół roku. Zaczęłam list i go nie dokończyłam. Miałam full roboty. Szef szkoły dowiedział się o mojej chorobie. Bo widzisz choroba postępuje. Za pięć, góra siedem lat, moje mięśnie, stawy, pancerz znów odmówią posłuszeństwa. Mam oczywiście plan awaryjny. Znów będę zmuszona do przeprowadzki na jakiś glob z jeszcze mniejszą grawitacją. No i szef najwidoczniej stwierdził, że nie ma co mnie oszczędzać (bo i tak długo tutaj nie pociągnę; nie będę go popierać w wyborach i inne takie) i wszelkie dodatkowe zadania zwala na mnie. Ja znów staram się im podołać, bo inaczej mnie zwolni – a przywiązałam się do dzieciaków.

A propos mojej choroby. Będę się przeprowadzać z planety na planetę ile się da. Ale w którymś momencie to się skończy. Rodzi się pytanie: co dalej? Słyszałam o przegraniu osobnika kosmicznego na kulkę pamięci. Na zawsze trzeba pożegnać się z ciałem. Ja jako myśli, uczucia, emocje zostaję zapisana na kulce. Potem taką kulkę można wszczepić do specjalnie wyhodowanego na tę okoliczność zdrowego ciała. Jest też tańsza metoda. Można kulkę włożyć do blachy, robota, nieożywionej materii. Co Ty o tym sądzisz? Jak myślisz, czy to bezpieczne? Może jednak lepiej zabić się i zachować godność? Tyle że póki się jest pewnym życia, to inaczej się myśli. A w sytuacji pewnego kresu… Jest inaczej. Przychodzi strach, że przestanie się istnieć. W każdym razie zastanów się i napisz swoją opinię.

Pisałam Ci o człowikach i samcu P, co go zamówiliśmy. Porażka. Ten primitywniak w pierwszym tygodniu pobytu w szkole wlazł do wentylatora i się zabił. Jeden z uczniów stwierdził, że może człowikowi o coś chodziło: na przykład, że chciał zniszczyć szkołę. W pierwszym momencie prychnęłam śmiechem, bo pomysł wydał mi się niedorzeczny. Rozważaliśmy potem na warsztatach różne warianty. I nic. Wyszło nam, że wejście do wentylatora nie miało żadnego sensu.

 

Nie mam już nic do pomyślenia, więc będę kończyć, żeby wysłać wiadomość do Ciebie (w końcu ważniejsza niż treść jest pamięć). Pozdrawiam Cię gorąco. I jeszcze mi się przypomniało. Nie wiem, czy dalej współpracujesz z Cekiem. Zawsze Cię przed nim przestrzegałam i dalej przestrzegam. To szuja. Jest dla ciebie miły, bowiem kradnie Twoje pomysły i po drobnych modyfikacjach patentuje jako swoje. Osobników, z których nie może czerpać korzyści, od których nic nie zależy – traktuje lekceważąco i z pogardą.

Uważaj na siebie! Czytaj ostrzeżenia przed zderzeniem z asteroidą i deszczami meteorów. Noś woalki przed szumami z kosmosu. Trzymaj się ciepło. Pozdrawiam i całuję.

 

– Twoja na zawsze Siekiera

 

Koniec

Komentarze

Rozważania socjologiczne ubrane w fantastykę... Po przebrnięciu pierwszego akapitu (chaos, wtrącenia w nawiasach :P) nawet mnie to zainteresowało. Fajna stylizacja, ale jak dla mnie trochę mało to odkrywcze. Zastanawiam się czy błędy są wynikiem nieuwagi czy to element wspomnianej stylizacji. Ponieważ podejrzewam to ostatnie, nie będę wytykać.

Niestety pacyfistyczne i tolerancyjne podejście człowikowych samców M i samic pośrednio przyczyniło się do zniszczenia Homo sapiens na Ziemi. Powinni byli zidentyfikować samców M i w jakiś sposób kontrolować - A nie samców P?

Pozdrawiam.

Ciekawe masz pomysły i rozważania, musze rpzyznac: modyfikacja człowieka, biologia i socjobiologia, człowiek widziany przez obcych jako zwierzę czy roślina... Fajne pomysły. Z formą bywa gorzej, choć chyba to opowiadanie, stylizowane na list, najlepiej z tego co tu wkleiłeś/wkleiłaś znosi i usprawiedliwia ten streszczeniowo-wykładowy styl. Ja wolę, jeśli takie przemyślenia podane są w subtelniejszej formie, ale nie, nośnych pomysłów ci nie odmówię.

 

Zgrzyta mi natłok ludzkich sformułowań i powiedzonek w wypowiedzi narratorki. Jasne, w pełni toku myślenia obcego się nie odda, ale jednak, to "w koło Macieju" czy centymetry - za bardzo ludzkie i ziemskie.

Wielki powrót. Tylko szkoda, że tak bez ciekawej historii.

Marleta, dzięki za zainteresowanie

An-Nah, dzięki za docenienie pomysłu;

niezgoda.b - a jaka dla Ciebie historia jest ciekawa?

w mojej subiektywnej ocenie pomysły w tym tekście są ciekawe; nigdy nie czytałam czegoś podobnego

pozdrawiam

Nowa Fantastyka