- Opowiadanie: Tregard - Zamknięci - część IV

Zamknięci - część IV

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zamknięci - część IV

ZAMKNIĘCI

Część IV

 

Znów miałem dziwny sen. Niepokojący. Tym razem mężczyzna o obłąkanym uśmiechu stał nagi nad ciałem kobiety. Jego ciało było umazane krwią, a w ręku dzierżył sztylet.

– Kłamczucha – wyszeptał.

Potem perspektywa się zmieniła i to ja stałem nad zwłokami. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że kobieta ma poderżnięte gardło. Zakrwawiony sztylet znajdował się w mojej dłoni. Upuściłem go, krzyknąwszy i obudziłem się.

Przez chwilę wydawało mi się, że słyszę demoniczny śmiech.

Świtało. Adaś i Patrycja jeszcze spali, więc wymknąłem się po cichu do kuchni, zabierając po drodze szlafrok. Owinąłem się nim ciasno, bo było zimno. Wyraźnie zimniej, niż poprzedniego dnia.

Próbowałem zrozumieć mój sen. Co mógł oznaczać? Czy miał w ogóle jakieś znaczenie, czy to po prostu echo słów Moniki, tak jak pierwszej nocy? Ten mężczyzna, demon, czy kimkolwiek on był, wyraźnie utknął mi w głowie. Nie wierzyłem, żeby mógł istnieć realnie, ale wciąż o nim śniłem. Ja i Monika. Musiałem zapytać ją jeszcze raz o te sny i człowieka o szerokim uśmiechu.

Za oknem wciąż było tak samo szaro i pusto, jak wczoraj. Zastanawiałem się, czy Lidka siedzi już przy oknie wypatrując kogokolwiek na ulicach. A może nie spała w ogóle, tylko czuwała przez całą noc? Na próbę szarpnąłem klamkę, ale okno było wciąż zamknięte. Uruchomiłem komórkę i wybrałem na chybił trafił numer, ale uzyskałem tylko ciszę. Westchnąłem i włączyłem kuchenkę. Z kranu wciąż leciała woda, ale ciśnienie było słabsze. Obawiałem się, że moje podejrzenia o braku wody mogą się ziścić.

Starałem się nie myśleć o wypadkach wczorajszego dnia, ale bezskutecznie. Zastanawiałem się, co u Bocianów. Czy byli w stanie w ogóle zasnąć? Myślę, że tak, bo płacz wyczerpuje, a Magda była osłabiona po porodzie. Wątpię jednak, żeby się wyspali czy choćby nabrali sił. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić rozpaczy, jaką czuli. Gdyby mnie dotknęło coś takiego… Nie chciałem nawet o tym myśleć.

Sięgnąłem po książkę Ornatowicza, ale odłożyłem ją niemal natychmiast. Działo się coś przerażającego, a ja nagle poczułem chęć na lekturę. Dlaczego? Jak to możliwe, że w obliczu niewyjaśnionych wypadków, jakich wszyscy byliśmy świadkami i w których tkwiliśmy po uszy, zachowaliśmy taki spokój? Jakim cudem zamiast niepokoju czy strachu czułem pokusę, aby czytać książkę? Zacząłem podejrzewać, że działały tu jakieś siły, których nie byłbym w stanie nawet spróbować zrozumieć. Wydaje mi się, że mogło to mieć coś wspólnego z faktem, że pierwszego dnia cały blok nagle ogarnęło przemożne zmęczenie i wszyscy posnęliśmy. Dowodów na to oczywiście nie miałem, jedynie wewnętrzne przekonanie, że tak właśnie było.

Nie byłem w stanie skupić się na niczym, postanowiłem więc przygotować śniadanie. Ubrałem się i z latarką w dłoni poszedłem do piwnicy. Komórka, która służyła za grób Julki, była otwarta. Dochodząca stamtąd pomarańczowa poświata wywoływała roztańczone, niepokojące cienie na ścianie. Wszedłem do środka. Na wieku zamrażalki płonęły świece, a w ich blasku grzały się pluszowe maskotki i zabawki, które przynieśli mieszkańcy bloku. Nie zauważyłem Krzysztofa, dopóki nie poruszył się na krześle, a ono nie zaskrzypiało. Serce podskoczyło mi do gardła.

– Jezu, ale mnie wystraszyłeś – zawołałem.

Nie odpowiedział. Siedział zgarbiony na krześle, które wyglądało, jakby miało się zaraz pod nim rozpaść. Któryś z sąsiadów musiał je wyciągnąć z własnej graciarni.

– Jak się czuje Magda? – zapytałem w bezowocnej próbie podjęcia rozmowy.

Wobec jego milczenia stwierdziłem, że nic tu po mnie. Już miałem wyjść, kiedy się odezwał:

– Mógłbym przysiąc, że słyszałem wczoraj jej płacz – mówił cicho, tak, że ledwie go słyszałem. Miał zachrypnięty głos, jakby się przeziębił. W piwnicy było zimno, a jeśli siedział tu, jak podejrzewałem, całą noc, nie było by to nic dziwnego. – Chciałem otworzyć… trumnę i przytulić ją, ale się nie odważyłem.

Dzięki Bogu, pomyślałem, ale na głos nie powiedziałem nic.

– Czy to kara za grzechy? – zapytał po chwili patrząc na mnie.

W świetle świec jego oczy błyszczały. Mam nadzieję, że to były łzy, choć nie mogę być pewien. Czy człowiek jest w stanie wypłakać wszystkie łzy? Nie mam pojęcia i mam nadzieję, że nigdy się nie dowiem. Poczułem dreszcze na plecach, gdy tak na mnie patrzył tymi oczami przypominającymi dwa żarzące się węgliki. To tylko blask świec, powtarzałem sobie. To tylko świece.

– Nie wierzę, że dzieci płacą za grzechy rodziców – odparłem.

Najwidoczniej uspokoiło go to, bo skinął głową i odwrócił wzrok. Znów zapatrzył się w makabryczną trumnę córeczki.

Nie dziwiłem się jego poczuciu winy. Gdyby to mnie dotknęła taka tragedia też pewnie obwiniałbym siebie, mimo że to całkowicie absurdalne. Znam to z własnego doświadczenia. Ileż to razy wmawiałem sobie, że coś się stało dlatego, że ja zrobiłem coś innego albo czegoś nie zrobiłem… Niezliczone. Wtedy z pomocą przychodziła Patrycja uspokajając i przekonując, że to nie moja wina. Aż któregoś dnia uwierzyłem jej na dobre i przestałem sądzić, że jestem źródłem całego zła. Kosztowało mnie to jednak sporo pracy.

– Nie myśl tak o tym – powiedziałem, kładąc Krzysztofowi dłoń na ramieniu. – To, że Julka umarła to po prostu tragiczny wypadek. Lepiej wróć do żony. Magda tak samo opłakuje córkę, jak ty.

Nie zareagował. Nie poruszył się, nic nie powiedział, zupełnie, jakby się wyłączył. W końcu wyszedłem zostawiając go sam na sam z czarnymi myślami. Wątpię, by dotarły do niego moje słowa. Nie wiem nawet, czy mnie słyszał. Facet przeżył wielką tragedię i rozumiałem jego chęć bycia samemu. Osobiście uważam, że powinien zostać z Magdą, ale przecież nie wywlokę go siłą z piwnicy. Powiedziałem, co miałem do powiedzenia. Jego sprawa, co z tym zrobi.

Do mieszkania wróciłem z kilkoma kromkami chleba, czterema jajkami, główką cebuli i margaryną. Miałem ochotę na jajecznicę, najlepiej jeszcze z kiełbaską, ale oparłem się pokusie. Uznałem, że lepiej będzie oszczędzać jedzenie. Nie wiadomo jak długo jeszcze mogliśmy tkwić w tej pułapce. A kiedy ten koszmar się skończy, zawsze można zrobić jajecznicę z kiełbasą.

Patrycja i Adaś wciąż spali. Zazdrościłem im tego. W mieszkaniu panowała absolutna cisza. O tej porze, jeśli akurat byliśmy w domu, młody przeważnie już biegał śmiejąc się i gaworząc po swojemu, a z komputera lub wieży leciała muzyka. Nie lubię ciszy. Czuję się wtedy nieswojo. Zawsze po powrocie z pracy pierwsze, co robiłem, to włączałem radio. Teraz brak prądu pozbawił mnie tego luksusu. Tak myślałem, dopóki nie przypomniałem sobie, że mam przecież przenośny odtwarzacz MP3. Trochę czasu zajęło mi odszukanie go, bo dawno nie był używany. Leżał na dnie szuflady biurka. Kupiłem go dawno temu, za grube pieniądze. Wtedy jeszcze empetrójki nie były tak popularne i tanie, jak dziś. Modliłem się, aby bateria w środku jeszcze żyła. Kiedy wyświetlacz rozbłysnął niebieską poświatą, byłem wniebowzięty. Szybko odnalazłem słuchawki. Z tym zestawem wróciłem na fotel i owinięty kocem, z książką w dłoni, czekałem, aż reszta rodzinki raczy się obudzić. Tak, w końcu poddałem się temu wewnętrznemu głosowi, który cały ranek szeptał mi do ucha: „nie ma się czym martwić, usiądź sobie wygodnie i poczytaj”. Poza tym co innego miałem do roboty? Chyba tylko krążyć po mieszkaniu, miotać się jak tygrys w klatce, z kuchni do pokoju, od okna do okna i tak w kółko. Bezsensownie. Miałem nikłą nadzieję, że lektura „Hiperprzestrzeni” pomoże mi jakoś zrozumieć to, co się działo, a nade wszystko – że pomoże znaleźć wyjście z tej sytuacji.

Minęła dobra godzina, nim wstali. Byłem trochę zaskoczony, bo o ile żona to niezły śpioch, potrafiący przespać pół doby, o tyle Adaś budzi się o świcie. Całkiem możliwe, że to sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, tak na niego wpłynęła. Albo coś innego, mrocznego, co kazało nam być spokojnymi i spać, spać, spać…

Wczorajszy dzień był bardzo emocjonujący i choć Adaś nie brał bezpośrednio udziału w tamtych wydarzeniach, na pewno wyczuwał nasze nastroje. Tak czy inaczej, gdy już wstał, był rześki jak zawsze. Jego głośne „tata!” wyrwało mnie z lektury. Zdążyłem odłożyć książkę, nim ze śmiechem wpadł mi w ramiona i zaczął coś opowiadać w języku, który tylko on rozumiał. Tuż za nim w drzwiach stanęła Patrycja. Przecierała oczy i patrzyła na nas z uśmiechem, w którym krył się jednak smutek. Tuż pod samą powierzchnią, kładł się na ustach niczym cień. Nie często widywałem moją żonę smutną. Zaniepokoiłem się, ale złożyłem to na karb zdarzeń poprzedniego dnia. W końcu była matką. Musiała o wiele mocniej przeżywać śmierć małego dziecka niż inni.

– Co czytasz? – zapytała podchodząc.

Adaś zdążył już zainteresować się leżącymi na podłodze zabawkami, posadziłem więc sobie Patrycję na kolanach. Objęła mnie ramieniem i spojrzała w oczy. Czułem jej ciepło przez ubranie. Chciałem ją pocałować, ale odsunęła się.

– Nie myłam jeszcze zębów – powiedziała.

Uśmiechnąłem się słysząc tę poranną mantrę.

– To umyj szybko – odparłem.

– O czym to jest? – zapytała znów wskazując na książkę. – Widzę, że cię wciągnęła.

– Owszem. Chociaż nie rozumiem połowy rzeczy, o których pisze autor. To o fizyce teoretycznej.

Uniosła brwi. Doskonale ją rozumiałem. Ja i przedmioty ścisłe to jak sól w herbacie. Nie do wyobrażenia.

– Mateusz mi ją pożyczył – wyjaśniłem. – Jest dosyć ciekawa, muszę przyznać, ale chyba nie dlatego mi ją dał.

– Myślisz, że coś wie – stwierdziła Patrycja.

– Może nie wie, ale na pewno podejrzewa. Muszę z nim porozmawiać. Ale dopiero po śniadaniu.

– A co będzie na śniadanie?

– Jajecznica!

Śniadanie było skromne, ale bardzo smaczne. Choć brakowało mi kawałków kiełbasy. Adaś oczywiście połowę swojej porcji zrzucił ze stołu. Zmywając naczynia zastanawiałem się, na jak długo wystarczy nam żywności. Nie potrafiłem tego oszacować, a coś przecież i tak musieliśmy jeść. Na szczęście póki co wody nam nie brakowało. Bałem się jednak, że to się wkrótce zmieni, dlatego zmywałem w misce, a zlew pełen był wody na czarną godzinę. Podobnie jak umywalka w łazience i większe garnki oraz miski, jakie mieliśmy w mieszkaniu. Byłem ciekaw, czy pozostali mieszkańcy też się tak zabezpieczyli. Mużykowie na pewno nie. Wyśmiali moją propozycję i dalej wypatrywali ratunku za oknem oraz w modlitwie…

– Idę porozmawiać z Mateuszem – oznajmiłem odkładając na półkę ostatni talerz.

Gdy już znalazłem się piętro niżej, zapukałem najpierw do drzwi oznaczonych numerem sześć. Otworzył mi Piotrek.

– Cześć, jest mama? – zapytałem.

Pokręcił głową, jednocześnie blokując nogą szparę, przez którą próbował przecisnąć się pies.

– A… – o mało nie powiedziałem „tata”, zapominając, że Anna rozwiodła się z ojcem swoich synów. – A Tomek?

– Tomeeek! – zawołał chłopak. – Do ciebie! – potem zwrócił się do mnie: – Niech pan wejdzie.

Odepchnął Kubusia od drzwi i czmychnął do pokoju, który dzielił z bratem.

Tomek wyszedł z dużego pokoju.

– Hej – powiedziałem zamykając za sobą drzwi. – Przyszedłem zapytać, jak się trzyma Anka.

– Mocno to przeżywa – odparł. – Wejdź. Napijesz się czegoś?

– Nie, dzięki.

Udaliśmy się do pokoju.

– Martwię się o nią – zaczął Tomek, gdy rozsiedliśmy się w fotelach po przeciwnych stronach stołu. Pies położył się na dywanie pod telewizorem.

Często spotykaliśmy się z Anką i Tomkiem. Kobiety zawsze siadywały obok siebie na kanapie, a my, to znaczy Tomasz i ja, zajmowaliśmy fotele. Ich mieszkanie miało inny układ, niż nasze. Składało się z dwóch pokoi, ale sypialnia była mniejsza, a salon większy, kwadratowy. Mówię „sypialnia”, ale tak naprawdę był to pokój chłopców. Mieli tam piętrowe łóżko, biurko z komputerem i szafę na ubrania. Zabawki i książki stały na półkach zawieszonych na ścianach. Duży pokój miało sporo wolnej przestrzeni. Na środku leżał dywan, na którym bawił się Adaś i chłopcy, gdy przychodziliśmy z wizytą. Młody przeważnie zasypiał na kanapie na długo, nim byliśmy gotowi pójść do domu. Nigdy nie miał problemów ze snem i żadne hałasy mu nie przeszkadzały.

– Nigdy wcześniej nie odbierała porodu – powiedziałem. – Nie może się winić.

– Też jej to mówiłem – odparł Tomek. – Ale w takich sytuacjach rozsądek nie zawsze bierze górę. Nie spała całą noc.

– A gdzie jest teraz?

– Wyszła.

– Co, może do sklepu naprzeciwko?

– Nie – skrzywił się Tomek. Niewielu ludzi potrafiło docenić moje sarkastyczne poczucie humoru. – Jest z Magdą. Próbuje ją jakoś pocieszyć.

– Spotkałem Krzyśka w piwnicy – stwierdziłem. – Nie mam pojęcia jak długo tam siedział.

– Przy… trumnie? – ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć „zamrażarka”. – Boże, co za makabra.

– Próbowałem go przekonać, żeby wrócił na górę do żony, ale nie posłuchał. Był zdruzgotany. Mogę się tylko domyślać, co czuje Magda.

– Myślisz… – Tomek przez chwilę zbierał myśli. – Myślisz, że to może mieć coś wspólnego z tym wszystkim? Z tym, że jesteśmy zamknięci?

Nie zastanawiałem się nad tym wcześniej. To była niepokojąca myśl. Jaki mógłby istnieć związek między zamkniętymi drzwiami i oknami, a śmiercią dziecka? Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić, ale miałem nadzieję, że ktoś inny może dostrzeże coś, co mi umykało.

– Nie mam pojęcia – przyznałem. – Prawdę mówiąc nie przyszło mi to nawet na myśl.

– To by było wariactwo, co? – zaśmiał się Tomek.

To był sztuczny śmiech człowieka, który próbuje w ten sposób zatrzeć wrażenie, że zrobił z siebie idiotę. Nie chciał w to wierzyć, ja zresztą też. Postanowiłem zmienić temat.

– Jak sobie z nim radzicie? – spytałem wskazując śpiącego psa.

– Z Kubusiem? No cóż, nie jest łatwo. Wytresowaliśmy go tak, że gdy chce mu się siku, staje pod drzwiami i piszczy. Niestety teraz nie możemy go wypuścić, więc za każdym razem, gdy zdarzy się taka sytuacja, stawiamy go w brodziku pod prysznicem.

– I to działa?

– Nie bardzo – zaśmiał się Tomek, tym razem naturalnie. – Biedak jest zdezorientowany i nie bardzo wie, o co chodzi. Dwa razy narobił nam na podłogę w kuchni, ale nie karzemy go za to. Stawiamy go pod prysznicem, próbując nakłonić, aby się tam załatwił. Raz nawet się udało… Wczoraj wieczorem był tak zdesperowany, że gdy udało mu się uciec, zbiegł na dół i usiłował się dostać do trójki, wiesz, tego pustego mieszkania. Biedakowi pomyliło się z wyjściem.

– Chyba go słyszałem, jak szczekał.

Pośmialiśmy się jeszcze trochę, aż uznałem, że czas już na mnie.

– Muszę iść – powiedziałem zbierając się z miejsca. – Pozdrów ode mnie Ankę, jak wróci.

– Jasne.

Tomek odprowadził mnie do drzwi, a gdy tylko je otworzył, między nogami niczym torpeda przemknął mu jamnik i popędził na dół.

– Kubuś! – zawołał za nim Tomek. – Sierściuch jebany… Znowu muszę go gonić.

Z dołu dobiegło głośne ujadanie. Kanat w kapciach ruszył w pościg za psem.

Zapukałem do mieszkania Mateusza. Otworzył po chwili. Wyglądał na niewyspanego.

– Nie dokończyliśmy naszej rozmowy – oznajmiłem.

Uśmiech przebiegł po jego bladej twarzy.

– Masz rację. Wejdź. Napijesz się czegoś?

Zawsze, gdy ktoś do nas przychodzi, proponujemy mu coś do picia. Dlaczego? Dlaczego nie pytamy, czy by czegoś nie zjadł?

– Może jakiś sok, jeśli masz.

– Pomarańczowy może być? Chyba, że wolisz coś z procentami?

– Sok wystarczy, dzięki.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie, tak samo jak wczoraj i przedwczoraj. Było chłodniej. Mateusz jeszcze nie napalił w piecu.

– To ogromna tragedia – powiedział. – Ta wczorajsza śmierć.

Przytaknąłem, sącząc napój.

– Dlaczego dałeś mi tę książkę? – zapytałem po chwili.

– Żebyś nie uznał mnie za wariata – odparł szczerze.

– Sądzisz, że to co się dzieje, ma coś wspólnego z tezami Michio Kaku?

– To nie są tylko jego tezy. Pamiętaj, że jestem fizykiem.

– Powiedz wreszcie, o co ci chodzi – poprosiłem. – Jeśli coś wiesz, powiedz.

– Nie wiem. Ale podejrzewam.

Wstał i podszedł do barku. Nalewając kieliszek koniaku, powiedział:

– Teorie o istnieniu wielu wymiarów nie są nowe. Matematyka mówi nam, że nie może ich istnieć więcej, niż dziesięć. My znamy tylko trzy. Mówię o wymiarach przestrzeni, czas należy do zupełnie innej kategorii, ale często jest mylnie nazywany czwartym wymiarem.

Usiadł na fotelu i zakręcił bursztynowym płynem.

– Czytałeś, więc wiesz to wszystko.

– Tak.

– Wiesz też, że teoretycznie mogą istnieć tunele prowadzące do innych wymiarów.

– Ale energia potrzebna do ich wytworzenia dalece przekracza to, co ludzkość jest w stanie wytworzyć – zacytowałem książkę.

– Obecnie wytworzyć – podkreślił.

– Sądzisz, że jesteśmy w innym wymiarze?

– Zastanawiałem się nad tym.

– Ale nie jesteś do końca przekonany? – drążyłem.

Westchnął.

– Nie jestem. Nie wiem, jak takie zjawisko mogłoby wyglądać. Wyższe wymiary są nie do opisania. To jak…

– …próbować opisać człowiekowi ślepemu od urodzenia kolor czerwony – dokończyłem analogię, którą także poznałem dzięki lekturze.

Pokiwał głową.

– W CERN prowadziliśmy eksperymenty. Podczas jednego z nich coś się wydarzyło. Na krótką chwilę, ułamek sekundy, stworzyliśmy tunel. I coś przez ten tunel do nas przeszło.

Mateusz zamilkł, a mnie się przypomniały filmy i seriale SF, które tak lubię oglądać. Wszystko było w nich możliwe. Podróże w czasie i przestrzeni były w nich na porządku dziennym, choć głównie dzięki przypadkowi niż celowym zamysłom bohaterów. Oglądając je, byłem świadom, że to fikcja. Prosta rozrywka nie wymagająca angażowania szarych komórek. Nigdy nie zadawałem sobie pytania „co by było gdyby”, bo wiedziałem, że to po prostu niemożliwe. A oto siedzi przede mną fizyk pracujący niegdyś w cenionym na całym świecie ośrodku badań i mówi mi, że takie rzeczy jednak są możliwe. Serce zaczęło mi szybciej bić i poczułem, że się pocę.

– Nigdy do końca nie zrozumieliśmy, czym było to coś. Przeważały poglądy, że był to tylko fragment jakiejś istoty, może kończyna. Przypominało macki. Było ich sześć, wiły się wewnątrz akceleratora niczym węże. Miały obrzydliwy, zgniłozielony kolor i kolec na końcu. Istniały w naszym wymiarze tylko przez kilka sekund, potem się rozpadły, jakby roztopiły i nie pozostał po nich żaden ślad.

– Zdołaliście się im dokładnie przyjrzeć?

– Nikogo nie było w pobliżu. Całe zdarzenie zarejestrowało kilka kamer zamontowanych wewnątrz urządzenia. Na początku myśleliśmy, że to jakiś kawał, ale wkrótce porzuciliśmy tę tezę. Nikt nie majstrował przy akceleratorze ani kamerach. To, co sfilmowały, stało się naprawdę. Oglądaliśmy te nagrania setki razy, często klatka po klatce, prowadząc przy tym ożywione dyskusje. Nie przypominało to w niczym tanich filmów o podróżach między wymiarami. Nie było błysku ani huku. Po prostu w jednej chwili niczego nie było, a w następnej pojawiły się te macki. Istniały kilka sekund i zniknęły bez śladu. Oczywiście powtórne eksperymenty nie przyniosły rezultatów. Czujniki co prawda zarejestrowały skok energii, ale nie doszliśmy do tego, co go spowodowało. Byliśmy jednak pewni, że to zdarzenie potwierdza teorię o istnieniu innych światów.

Czegoś tu nie rozumiałem.

– To chyba spełnienie marzeń każdego naukowca? Dowód na to, że hipoteza jest prawdziwa?

– Owszem – przytaknął.

– Więc dlaczego odszedłeś? Bo domyślam się, że miało to związek z tym eksperymentem.

– Masz rację.

Zanim powiedział coś więcej, poszedł do barku i dolał sobie koniaku. Napełnił też drugi kieliszek, który mi podał. Tym razem nie odmówiłem.

– Wiedzieliśmy już, że istnieje rzeczywistość inna od naszej – ciągnął siadając na miejscu. – Zaczęliśmy się zastanawiać, jak się do niej dostać. Mam wrażenie, że byłem jednym z nielicznych głosów rozsądku. Razem z dwoma innymi kolegami apelowaliśmy o rozwagę i ostrożność. Te macki, czymkolwiek były, nie należały do naszego świata i uważaliśmy, że lepiej będzie, jeśli tam pozostaną. Większość nas zakrzyczała. Oczyma duszy widzieli już nagrody Nobla na ścianach swoich gabinetów. Jakby ich demony opętały. Kiedy zaczęli snuć plany budowy Wielkiego Zderzacza Hadronów, akceleratora potężniejszego, niż jakikolwiek inny, powiedziałem sobie „dość”. Nie chciałem brać w tym udziału. Za bardzo przypominało mi to kolejną odmianę zabawy w Boga. Czarne dziury istnieją w otchłani kosmosu i niech tam pozostaną. Niektórzy twierdzą, że są bramami prowadzącymi do innych wszechświatów, ale nie mają pojęcia, co się za nimi znajduje.

– Przecież do zadań nauki należy otwieranie bram do nieznanych krain – powiedziałem.

– Nawet ryzykując zniszczeniem świata? – odparł pytaniem. – To właśnie my, fizycy, naukowcy stworzyliśmy bombę atomową. Oppenheimer po pierwszym próbnym wybuchu sam określił się niszczycielem światów. Niepomna przestróg banda głupców usiłowała otworzyć wrota do innego wymiaru. A co, jeśli po drugiej stronie czarnej dziury obowiązują inne prawa fizyki? Co, jeśli czas biegnie tam w przeciwnym kierunku?

– Czekaj, czekaj… – zastopowałem Mateusza. – Zdawało mi się, że mówisz o wyższych wymiarach?

– Nigdy nie wierzyłem, że to, co się stało CERN miało związek z innymi wymiarami. Zawsze podejrzewałem, że te macki to była manifestacja równoległego wszechświata.

– To lepiej, czy gorzej?

– Według mnie gorzej. W naszej rzeczywistości, ilu wymiarowa by nie była, prawa fizyki są niezmienne. Ale nie możemy być pewni, że obowiązują one w innych wszechświatach.

– Czas płynący w przeciwnym kierunku… – mruknąłem.

– Grawitacja działająca w innym kierunku, światło płynące z inną prędkością – ciągnął. – Zupełnie inne pierwiastki i cząsteczki…

– Sądzisz, że przenieśliśmy się do innego wszechświata – stwierdziłem. – Nie wymiaru, ale wszechświata.

Nie odpowiedział od razu. Zamiast tego wstał i ruszył do okna.

– Podejdź – powiedział odsuwając firanki. Gdy stanąłem obok niego, zapytał: – Co widzisz?

– Nie bardzo rozumiem…

– Powiem inaczej. Czego nie widzisz?

Spojrzałem najpierw na niego, a potem na krajobraz za szybą. Przed moimi oczami rozciągał się znajomy widok. Betonowy plac, teraz pusty, choć przeważnie pełen samochodów. Blok naprzeciwko. Drzewo rosnące nieopodal. Potem spojrzałem dalej i zrozumiałem pytanie Mateusza. Oblał mnie zimny pot.

– Komin… – szepnąłem.

W mieście od dwustu lat funkcjonowała huta. Założona jeszcze przez cesarza Fryderyka Wilhelma, prosperowała aż do nadejścia światowego kryzysu, kiedy zaczęły się masowe zwolnienia pracowników i wyprzedaż majątku zakładu. Przez te wszystkie lata, gdy huta przynosiła zyski, powstały wokół niej firmy specjalizujące się w wytwarzaniu metalowych konstrukcji. One również podupadły na skutek kryzysu. Z wychodzących na betonowy plac okien mojego bloku widoczny był komin jednego z zakładów znajdujących się tuż za miastem. Teraz go tam nie było.

– Przecież nie mógł tak po prostu zniknąć! – zawołałem.

– A jednak – odparł Mateusz. – Zniknął, nie ma go tam, gdzie być powinien. A jestem pewien, że jeszcze wczoraj był. Pamiętam, jak się w niego wpatrywałem stojąc w tym samym miejscu, z kieliszkiem koniaku w dłoni. Był, a teraz go nie ma.

To powiedziawszy wrócił na fotel. Ja zostałem na miejscu, nie mogąc oderwać wzroku od pustego miejsca na horyzoncie, które jeszcze niedawno zajmował wysoki, smukły komin.

– To niemożliwe – powiedziałem, jakby to mogło cokolwiek zmienić. – To niemożliwe.

Odwróciłem się gwałtownie.

– Jak to się mogło stać?

Mateusz siedział plecami do mnie. Widziałem tylko tył jego głowy wystającej znad oparcia fotela.

– Coś nas wciąga do równoległego wszechświata – powiedział nie odwracając się.

– Mówisz takim tonem, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem! – zarzuciłem mu.

Zrobiłem dwa kroki i stanąłem obok niego.

– Jak możesz być tak obojętny?

Tym razem spojrzał na mnie.

– Panika na nic się nie zda. Cokolwiek się stało, nie mamy na to wpływu.

– I nic nie da się zrobić?

– Nic. Możemy tylko czekać.

Para ze mnie uszła. Powlokłem się na kanapę i oklapłem na nią.

– Nie wierzę ci – powiedziałem wpatrując się w kieliszek, choć nie była to prawda.

Starałem się przetrawić jakoś informacje, które przekazał mi Mateusz. On sam dawał mi na to czas, w milczeniu sącząc koniak.

– Dlaczego dałeś mi tę książkę? – zapytałem ponownie podnosząc wzrok.

Uśmiechnął się lekko.

– A co byś pomyślał, gdybym od razu powiedział ci, że trafiliśmy do innego wszechświata?

– Uznałbym, że oszalałeś – pokiwałem głową ze zrozumieniem. – Choć niekoniecznie, biorąc pod uwagę okoliczności. Powinienem w takim przypadku założyć, że wszyscy mieszkańcy bloku zwariowali.

– Szaleństwo mogłoby być nienajgorszym wyjściem.

– Czyli nie ma stąd wyjścia? – zapytałem po chwili.

– Obawiam się, że wszystkie są zamknięte.

– Wiesz, coś mi tu nie pasuje – dodałem po kolejnej chwili milczenia. – Mówisz, że coś nas wciąga. Z tego co zrozumiałem, takie podróże powinny się odbywać natychmiast, bez zwłoki.

– Mówiłem już, nie wiem jak takie zjawisko powinno przebiegać. Nikt czegoś podobnego nigdy nie przeżył. A nawet jeśli, to nie wrócił, aby o tym opowiedzieć.

– To przerażające.

– Fakt. Wydaje mi się, że nie jesteśmy jeszcze w innym wszechświecie. Raczej pomiędzy światami. Czułeś wibracje, prawda?

Potwierdziłem.

– Budynek się broni.

– Broni? – powtórzyłem.

– Nie potrafię tego inaczej wyjaśnić – wzruszył ramionami. – Albo siła, która nas wciąga, jest zbyt słaba, albo blok po prostu nie chce opuścić naszego wszechświata.

– Nie chce? – zapytałem z niedowierzaniem.

– A jednak zaczynasz mnie uważać za wariata.

– Wybacz, ale to co mówisz…

– Jest niewiarygodne, wiem. Ale jako fizyk wiem również, że takie rzeczy są możliwe. Nie widzę innego wytłumaczenia, a mój racjonalny do bólu umysł każe mi takiego szukać.

Podszedłem do okna.

– Kurwa mać – powiedziałem patrząc na puste miejsce na horyzoncie.

– W rzeczy samej – zgodził się Mateusz, popijając koniak.

– Chyba już pójdę – ruszyłem w stronę drzwi. – Muszę powiedzieć o tym Patrycji.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – spokojny głos Ornatowicza zatrzymał mnie w korytarzu.

– Dlaczego? – spytałem stając w progu pokoju.

– Z mojego punktu widzenia, o ile nie zdarzy się coś, czego nie umiem sobie wyobrazić, wcześniej czy później zostaniemy przeciągnięci… gdzieś.

– Nie ma nadziei – przypomniałem sobie słowa Oli. – Wszyscy umrzemy, prawda?

– Marku, nie wiem – odparł patrząc mi w oczy. – Naprawdę.

– Ale nie chcesz, żebym coś mówił Patrycji. Żeby nie niszczyć jej nadziei.

– Tak.

– Będę o tym pamiętał – obiecałem i wyszedłem z mieszkania.

Na klatce było zimno. Chyba nawet zimniej, niż wcześniej, ale to równie dobrze mogła być moja wyobraźnia. Po alkoholu powinno mi być przecież cieplej… Rozmowa z Mateuszem rozstroiła mnie. Inne wymiary, równoległe wszechświaty… Wszystko to było interesujące na kartach książki, ale jeśli zetknąć się z tym w rzeczywistości to coś zupełnie innego. Perspektywa utknięcia pomiędzy światami była… cóż, przerażająca, zakładając, że Mateusz ma rację. Chyba lepiej by było, gdyby to się stało nagle. Bach i po wszystkim. Nie wiedzielibyśmy nawet, co nas trafiło. A tak co? Mamy spokojnie czekać na śmierć? Jaką? Z głodu, czy z wyziębienia? A może z pragnienia? Nie chciałem się z tym pogodzić. Nie chciałem patrzeć, jak moi najbliżsi cierpią. Obiecałem sobie, że do tego nie dopuszczę. Najlepsza śmierć, to śmierć niespodziewana.

Dotarłem do półpiętra, gdy z dołu dobiegł mnie wrzask.

– Won! – krzyczał męski głos. – Wynocha z mojego domu! Dość już zrobiłaś, dziwko! To wszystko twoja wina!

Obróciłem się na pięcie i zbiegłem po schodach. Zobaczyłem Krzysztofa stojącego nad leżącą na plecach Anką. Próbowała się odsunąć, odpychając się od zimnego betonu rękami i nogami. Była śmiertelnie przestraszona. Krzysztof dyszał furią. Ręce miał zaciśnięte w pięści i zbliżał się do Anny.

– Zabiłaś moją córeczkę, suko – warknął.

To brzmiało jak prawdziwe warknięcie. Głębokie, dobywające się z czeluści gardła było o wiele bardziej przerażające, niż wcześniejszy krzyk.

Rzuciłem się na Krzysztofa w momencie, gdy zamierzył się na Ankę. Kątem oka dostrzegłem jeszcze stojącego w drzwiach Mateusza, nim wpadłem z Krzyśkiem do mieszkania tego ostatniego. Bocian ryknął jak raniony byk i zdzielił mnie pięścią w twarz. Poczułem w ustach krew, a oczy zaszły mi łzami. Nie mam wielkiego doświadczenia w walce wręcz. Przeżyłem raptem jedną bójkę i to w podstawówce. Tymczasem Krzysztof zachowywał się jak szaleniec. Zrzucił mnie z siebie i z impetem usiadł na mnie okrakiem. Powietrze opuściło moje płuca z głośnym „uff”. Usłyszałem gdzieś za plecami kobiecy pisk. Podniosłem i skrzyżowałem w obronnym odruchu ramiona. Zauważywszy to, Krzysztof zmienił cel i uderzył mnie w brzuch. Zabolało. Potem pojawiła się za nim jakaś sylwetka i Bocian został uniesiony w powietrze. Skuliłem się na podłodze, trzymając się za brzuch. Kobieta nadal krzyczała. Nagle czyjeś ręce bezceremonialnie podniosły mnie i wyciągnęły z mieszkania. Tomasz Kanat przytrzymywał Krzysztofa jedną ręką za bluzę, drugą metodycznie okładając go po twarzy. Z Bociana lała się krew. Tym, kto mnie wyciągnął, był Mateusz.

– Dość już! Przestań! – Anka przypadła do swojego partnera i próbowała go odciągnąć. – Dość!

Tomek w końcu puścił Krzyśka. Ten osunął się bezwładnie na podłogę. Przez chwilę wydawało mi się, że nie żyje, ale potem wydał z siebie przeciągły, żałosny jęk. Schował twarz w dłoniach i zaczął szlochać. Z mieszkania wypadła Magda, boso, w samej koszuli nocnej. To ona krzyczała, gdy jej mąż mnie bił. Przyklękła przy Krzyśku i przytuliła go, jednocześnie wodząc po nas przerażonym wzrokiem. Żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. W końcu Mateusz wykazał resztki zdrowego rozsądku.

– Zabierz go do domu – powiedział łagodnym głosem.

Magda posłuchała go. Z jej pomocą Krzysztof wstał i zniknął w głębi mieszkania. Rozległ się szczęk przekręcanego klucza.

– Nic ci nie jest, kochanie? – Tomek tulił Ankę. – Na pewno?

– Tak, na pewno – jej poirytowany ton był na to najlepszym dowodem. – Puść.

– A ty? – zapytał mnie Mateusz.

– Bywało lepiej – odparłem krzywiąc się. Brzuch i twarz sprawiały wrażenie, jakby były jednym wielkim receptorem bólu.

– Jak go jeszcze raz zobaczę, zatłukę – warknął Kanat. – Jak Boga kocham.

– Daj spokój – powiedziała Anka. – Dopiero co stracił dziecko. Okaż trochę zrozumienia.

– Zrozumienia? On cię pobił!

– Nic mi nie jest. Popchnął mnie tylko.

– Ale chciał zrobić więcej – wtrąciłem.

– Taa… Może. Przy okazji dzięki za ratunek – przyjrzała mi się. – Trzeba cię opatrzyć, biedaku.

– Spoko. Nie stało się nic, czego nie wyleczyłby okład z młodych piersi.

– W takim razie ja ci nie pomogę – odparła ze śmiechem. – Jestem starsza od ciebie.

To skutecznie rozładowało atmosferę.

– O co poszło? – spytałem, ale nie doczekałem się odpowiedzi.

Szarpaninę słyszeli chyba wszyscy w bloku. Na schodach nad nami pojawili się Jarek i Kaśka oraz ich dzieci. Tuż za nią stała Patrycja z Adasiem na rękach. Gdy mnie zobaczyła, z jej ust wyrwał się krzyk. Podała syna Kaśce i zbiegła ku mnie.

– Co się stało? – zapytała wodząc dłońmi po mojej twarzy. Cofnęła je, gdy syknąłem z bólu. Ślady po paznokciach Moniki były wciąż świeże.

– Zaatakował mnie potwór, a rycerz w lśniącej zbroi pospieszył mi na ratunek – zażartowała Anna.

Po spojrzeniu, jakie jej rzucił Tomasz poznałem, że nie było to dla niego śmieszne.

– Och, daj spokój – żachnęła się Anka, a potem wyjaśniła Patrycji i nam wszystkim sytuację. – Pocieszałam Magdę, gdy Krzysiek wparował do środka. Wyzwał mnie od dziwek i wyrzucił z mieszkania. Przewróciłam się, a ten drań chyba chciał mnie zaatakować. Wtedy wkroczył twój mąż, Tomek i Mateusz.

– Krzyśkowi puściły nerwy – powiedziałem. – W sumie nie dziwię mu się. Stracił dziecko.

– Ale ja tylko chciałam pomóc! – zawołała Anna.

Dopiero wtedy zorientowałem się, jak głęboko ją to zraniło. Ukrywała uczucia pod maską humoru, ale teraz maska zaczęła pękać. Tomek przytulił Ankę. Sądziłem, że się wyrwie i pójdzie do mieszkania, ale tylko przywarła do niego mocniej. Zachowanie Krzyśka, obelgi i fakt, że nie zdołała zapobiec śmierci Julki, wszystko to dotknęło ją do żywego.

Z mieszkania wyszli synowie Anki. Byli wyraźnie zdezorientowani.

– Mamo? Wszystko w porządku? – zapytał Piotrek.

– Tak, w porządku. Trzymajcie tego cholernego psa!

Kubuś wystrzelił jak z procy z pomiędzy nóg Piotrka. Jego pazury wybiły dzikie stacatto na betonie, gdy zbiegał po schodach, prawie wpadając na Monikę Świgoń, która akurat zmierzała w naszą stronę. Niedaleko za nią, zaciskając dłoń na poręczy, wspinał się Czesław Mużyk.

– Co się stało? – padło fundamentalne pytanie i musieliśmy relacjonować wszystko raz jeszcze.

Trochę przeszkadzało nam ujadanie Kubusia.

– Zróbcie coś z tym kundlem. Szału można dostać – poskarżył się Czesław. – Nic, tylko szczeka i szczeka pod tymi drzwiami.

– Sikać mu się chce. Od dwóch dni nie wychodzi.

– Psinco! – skwitował Mużyk. – Pod trójką szczeka, kundel jeden, nie pod wyjściem! Chyba, że dostał pomieszania klepek od tego bajzlu.

– Nie mów tak o moim psie – rzuciła Anka.

Czesław przez chwilę jeszcze mamrotał coś pod nosem, w końcu ruszył na dół.

– On faktycznie tak ciągle pod trójką? – zapytała, gdy Mużyk zniknął z pola widzenia.

– Taa… – odparł Tomek. Monika przytaknęła. – Nie wiem, o co mu chodzi. Może przez tę całą sytuację faktycznie coś mu się pomyliło?

– Idźcie po niego – poleciła Anna swoim synom.

– Chodź – powiedziała Patrycja, biorąc mnie za rękę. – Szkoda, że nie mamy lodu. Zrobiłabym ci okład.

– Anka, masz ochotę na coś mocniejszego? – zapytałem obracając się przez ramię. – Tomek, czuj się też zaproszony.

– A w sumie, czemu nie? – stwierdziła Anka. – Nie zaszkodzi.

Widziałem jeszcze jak Mateusz nieznacznie pokręcił głową. „To zły pomysł”, zdawał się mówić, ale nie chciałem trzymać czegoś takiego w tajemnicy. Patrycja była moją żoną, Anka i Tomek – przyjaciółmi, podobnie jak Kaśka i Jarek. Ich również zaprosiłem.

Gdy tylko znaleźliśmy się w mieszkaniu, Adaś pobiegł budować wieżę z klocków, a Patrycja po wodę utlenioną. Rozcięta warga piekła. Rana nie zdążyła się jeszcze zasklepić.

Czułem się jak worek treningowy. Walnąłem się na fotel z westchnieniem ulgi. Pozostali sami znaleźli sobie miejsca do siedzenia.

– Obiecałeś coś mocniejszego – przypomniała mi Anka.

Z jękiem wstałem i powlokłem się do barku.

– Wino, czy wódka? – nie miałem tam wielkiego wyboru.

– A masz colę? – spytała niedoszła ofiara pobicia.

– Mam.

– To zrób mi drinka. Mocnego.

– Mi też – dodał Tomek.

Skończyło się na pięciu drinkach i kieliszku wina dla Patrycji. Zanim się napiła i pozwoliła napić się mnie, uparła się, że przemyje mi ranę. Osobiście uważałem, że to zbytek ostrożności, ale postawiła na swoim.

Piekło.

– Hej, co to za książka? – zainteresował się Jarek, biorąc do ręki „Hiperprzestrzeń”.

Przeczytał ostatnią stronę okładki.

– Myślałem, że nie lubisz przedmiotów ścisłych? – zapytał wyraźnie zdziwiony.

– Nie to, że nie lubię. Po prostu w szkole miałem z nimi spore problemy – sprostowałem, trzymając przy policzku trzymając przy policzku wilgotną ściereczkę, którą Patrycja przyniosła mi z kuchni. – Gdybym miał odpowiednie predyspozycje, zostałbym fizykiem.

– Ale nie masz – uciął Jarek. – Więc po co to czytasz?

– Bo to jest fascynujące – odparłem zgodnie z prawdą. – Poza tym może mieć związek z naszą sytuacją.

Zapadła cisza.

– Co? – rzuciła w końcu Patrycja.

Opowiedziałem im przebieg rozmowy z Mateuszem. Wszyscy wyjrzeliśmy przez okno, gdzie powinien być widoczny komin zakładu przemysłowego.

– Oż, kurwa – mruknęła Anka. – No to jesteśmy w czarnej dupie.

– Na pewno nie można nic zrobić? – upewnił się Tomek.

– Nie wiem. Według Mateusza – nie.

– Te stwory… – zaczęła Kaśka. – Te z mackami… Myślisz, że one tam są?

– Nie wiem Kasiu, naprawdę. Powtarzam tylko to, co usłyszałem od Mateusza. Wszyscy wiemy, że to, co się dzieje, nie jest normalne. Za oknem nie widać żywej duszy, ani żadnego samochodu. Komin zniknął, a budynek wpadł w jakieś dziwne wibracje. Nie wiem, czy Mateusz ma rację. Równie dobrze może się mylić, a to wszystko to jakiś chory eksperyment.

– A Mateusz o tym wie – wtrącił Jarek. – Może być jednym z nich. Może chce, żebyśmy uwierzyli w tę gadkę o równoległym wszechświecie? Że nie można nic zrobić?

– W jakim celu? – spytała Patrycja. – Tkwi tu razem z nami.

– Może. A może siedzi tu z nami, żeby nas obserwować i przekazywać informacje swoim kolegom z zewnątrz?

– Ale po co?

– A kto to może wiedzieć? Jeśli to jakiś chory eksperyment, jak twierdzi Marek…

– Hej, wolnego – rzuciłem. – Nie twierdzę, że mam rację.

– Prawda jest taka, że nie wiemy co się dzieje, ani dlaczego – podsumowała Anna.

– Święta prawda – skwitowałem. – Wiemy tylko, że to jedno wielkie szaleństwo.

– Które się pogłębia – dodała Patrycja. – Nie mamy wody.

Kaśka i Jarek spojrzeli na siebie z przerażeniem w oczach.

– Nie zrobiliście zapasów – domyśliłem się. – Chociaż was uprzedzałem.

– Nie, spoko. Damy radę – powiedział Jarek, ale w jego głosie zabrakło pewności siebie.

– Chodź, kochanie – zwrócił się Tomek do Anki. – Musimy powiedzieć chłopcom, żeby zaczęli oszczędzać wodę.

– My też już pójdziemy – stwierdziła Kasia.

Po chwili już ich nie było. Wyszli, zostawiając niedopite drinki.

– Teraz mamy prawdziwe kłopoty – Patrycja pozbierała szklanki i odstawiła na blat w kuchni. – Jak mam to pozmywać?

– Zostaw. To nie jest najważniejsze.

– Zrobiłam, jak mówiłeś. Napełniłam garnki i zlew – w jej oczach zalśniły łzy. – Ale to nie wystarczy na długo, Marek. Choćbyśmy nie wiem, jak oszczędzali. W końcu zabraknie nam wody, a co wtedy? Umrzemy z pragnienia?

– Nie dopuszczę do tego – obiecałem tuląc ją w ramionach.

– A co zrobisz? – zapytała.

Nie odpowiedziałem. Nie miałem pojęcia, co mogę zrobić, aby nas wydostać z tej matni.

Ile może człowiek przeżyć bez wody? Kilka dni? Tydzień? Nie wiedziałem. Jeszcze trzy dni temu mógłbym sprawdzić w Internecie, ale teraz Internetu nie było. Podobnie jak ogrzewania, prądu czy wody. Cofnęliśmy się do średniowiecza. Chciałbym, żebyśmy się naprawdę cofnęli do średniowiecza. Przynajmniej moglibyśmy wyjść i zaczerpnąć wody w najbliższej rzece.

Może to było to? Może nie utknęliśmy między wymiarami czy wszechświatami, ale między epokami? Taka perspektywa była o tyle pocieszająca, że choć w innym czasie, to wciąż bylibyśmy w naszej rzeczywistości, w której nauczylibyśmy się jakoś funkcjonować. Jakkolwiek by nie było, siła, która wprawiła to wszystko w ruch, była zbyt słaba, aby dokończyć dzieła. Dlatego tkwiliśmy tak zawieszeni i odcięci od świata zewnętrznego. Dlatego też byliśmy bezsilni.

Po południu wybrałem się raz jeszcze do piwnicy po coś na obiad. Komórka, w której spoczywała córeczka Bocianów, była zamknięta, ale spomiędzy desek przebijało się światło świec. Nie miałem ochoty sprawdzać, czy ktoś jest w środku. Przyspieszyłem kroku mijając drzwi.

Patrycja usmażyła rybę, która zdążyła się już rozmrozić. Zjedliśmy ją z sałatką z ogórków i resztką frytek, żeby się nie zepsuły. Posiłek miał tę zaletę, że jego przyrządzenie nie wymagało wody, jedynie odrobinę oleju. Choć frytki smażone na patelni smakowały nieco osobliwie. Popiliśmy sokiem pomarańczowym. Gdy pęcherz dał o sobie znać, pomyślałem o jeszcze jednej przykrej konsekwencji braku wody. Nie będzie czym spłukiwać toalety.

– Przykra sprawa – uznała Patrycja, gdy jej o tym wspomniałem.

Była przygnębiona. Kobieta, która w każdej sytuacji umiała dostrzec pozytywny aspekt, straciła swój optymizm, a ja nie potrafiłem jej pomóc, nie potrafiłem jej pocieszyć. Nie mogłem zrobić nic, aby chociaż spróbować polepszyć naszą sytuacją. Nienawidziłem tego uczucia.

Nie wiem, kiedy minęła reszta dnia. Snułem się bez celu po mieszkaniu, trochę czytając, trochę bawiąc się z synem, nie mogąc na dłużej skupić się na niczym. Często przystawałem przy oknie mając nadzieję, że za którymś razem dostrzegę ten cholerny, brakujący komin.

Wieczorem nie zapaliliśmy świec. Poszliśmy spać szybko, praktycznie razem z Adasiem. Przez pół dnia prawie się do siebie nie odzywaliśmy, pogrążeni każde w swoich myślach, ale leżąc już w łóżku objąłem Patrycję i wtuliłem się w jej plecy.

– Kocham cię – powiedziałem.

– Ja ciebie też – usłyszałem i poczułem dłoń zamykającą się na mojej, obejmującej jej brzuch.

Potem się rozpłakała. Głaskałem ją po głowie, szepcząc uspokajające słowa. Nie wiem, czy coś pomogły. Myślę, że po prostu ciężar ostatnich dni w końcu stał się nie do wytrzymania i musiała się wypłakać. W końcu usnęła wyczerpana, a ja niedługo po niej.

Śniło mi się, że jestem w księgarni. To był istny labirynt, gubiłem się pośród regałów, szukając jakiejś książki. Nie znałem tytułu, ale wiedziałem, że to jakiś poradnik. W księgarni byli też inni klienci, ale przypominali duchy. Niektórzy snuli się z książkami w dłoniach, inni z pustymi rękoma przemierzali wąskie przejścia między półkami. Wszyscy bez wyjątku byli półprzeźroczyści i zostawiali za sobą blade pasma, jakby byli utkani z mgły. Bałem się ich i nie chciałem się do nich zbliżać, oni jednak zdawali się zupełnie nieświadomi mojej obecności. Miałem nadzieję, że tak zostanie.

Gdy zadarłem głowę do góry, ujrzałem, że regały ciągną się daleko i nikną gdzieś w oddali. Nie dostrzegłem nad sobą sufitu, jedynie szary, nieruchomy przestwór, w którym ginęły wypełnione książkami półki. Wpadłem w rozpacz. Jak w tym nieskończonym księgozbiorze miałem znaleźć jeden tytuł, który był mi potrzebny? To było ponad moje siły.

– Proszę – usłyszałem jakiś głos.

Odwróciłem się zobaczyłem właściciela księgarni. W przeciwieństwie do klientów, zdawał się być rzeczywisty. W dłoni trzymał książkę.

– Zdaje się, że tego pan szuka – powiedział, uśmiechając się.

Jego twarz była znajoma, a uśmiech niepokojący, ale nie wiedziałem dlaczego. Spojrzałem na książkę, którą mi podsuwał. Miała czarną okładkę, na której złotymi literami wytłoczono tytuł i nazwisko autora. Nieważne jak mocno się przyglądałem, słowa wciąż rozmywały się, więc każda próba ich przeczytania i zrozumienia kończyła się fiaskiem. Mimo to wziąłem tę książkę i poszedłem za właścicielem do kontuaru. Po kilku chwilach wyszedłem z księgarni, z książką pod pachą i dziwnym uczuciem, że zapłaciłem za nią więcej, niż wynosiła kwota na paragonie.

Obudziłem się. Za oknem panował mrok. Zegar w komórce wskazywał, że jest środek nocy. Bateria telefonu jeszcze się trzymała.

Po omacku wyszedłem z sypialni. Z szafki w korytarzu wziąłem latarkę i przyświecając nią sobie, udałem się do kuchni. Zaczerpnąłem łyk wody ze zlewu i usiadłem przy oknie. Wyłączyłem latarkę. Na zewnątrz panowała absolutna ciemność. Trzy dni temu świeciły się latarnie, niektóre okna rozjaśniał blask telewizora, w oddali lśniły neony sklepów. Teraz była tylko czerń. Nie było żadnego, najmniejszego nawet światełka. Wyglądając przez okno nie dostrzegłem księżyca, ani gwiazd. Zupełnie, jakby ktoś pomalował świat na czarno.

Zrobiło mi się zimno i chciałem wrócić do łóżka, gdy usłyszałem kroki. Miarowe i powolne, dochodziły ze strychu. Pomyślałem, że się przesłyszałem, ale gdy po krótkiej przerwie znów się zaczęły, wątpliwości znikły. Podniosły mi się włoski na karku.

Wróciłem do sypialni po szlafrok, zabrałem z kuchni wałek do ciasta i tak uzbrojony, w kapciach i z latarką w drugiej dłoni, ruszyłem na strych, całkowicie wbrew zdrowemu rozsądkowi. Czy to możliwe, że ktoś obcy urządzał sobie spacery po naszym poddaszu? Musiałem to sprawdzić. Przez głowę przeszła mi szalona myśl, że to jeden z tajemniczych badaczy, o których mówił Jarek, przyszedł osobiście sprawdzić wyniki eksperymentu. Zacisnąłem mocniej dłoń na wałku.

Drzwi na strych znajdowały się kondygnację wyżej, niż moje mieszkanie. Kiedyś pojawił się projekt, aby sprzedać poddasze firmie, która chciała tam urządzić mieszkanie, a za pieniądze ze sprzedaży ocieplić blok, lecz pomysł zablokowano. Mużyk się nie zgodził, a dwaj zarządcy z sąsiednich klatek poparli go. Wspólnie przekonali mieszkających tu emerytów, że to zły pomysł. Po pierwsze nie wiadomo jaki element mógłby się wprowadzić do nowo powstałych mieszkań, a po drugie nie byłoby gdzie wieszać prania. To był chyba najbardziej niedorzeczny argument, z jakim się spotkałem, ale spełnił swoją rolę. Na spotkaniu lokatorów, na którym mieliśmy omawiać tę kwestię, staruszkowie i staruszki podnieśli rwetes i ze sprzedaży strychu wyszły nici. A ja już zaczynałem się zastanawiać, czy nie zaciągnąć kredytu na zakup takiego lokalu i nie urządzić sobie dwukondygnacyjnego mieszkania. Był to idiotyzm oczywiście, biorąc pod uwagę, że tylko ja miałem pracę, w dodatku bardzo kiepsko płatną. Nie zmienia to jednak faktu, że mieszkanie było jeszcze jedną z rzeczy, które chciałem zmienić w życiu. Tak naprawdę marzył mi się dom z ogródkiem, ale zadowoliłbym się nawet jednym dodatkowym pokojem w bloku.

Drzwi prowadzące na strych były uchylone. Wydobywał się zza nich pomarańczowożółty blask. Widziałem już taki. Od razu zrozumiałem, że ktoś tam zapalił mnóstwo świec. Próbowałem dostrzec coś przez szparę, ale bezskutecznie. Powoli pchnąłem drzwi, modląc się w duchu, aby nie zaskrzypiały.

Ścisnąłem mocniej wałek i wszedłem do środka.

Na strychu było zimno. O wiele chłodniej niż w mieszkaniu czy piwnicy. Dostałem gęsiej skórki, po części z zimna, a po części ze strachu.

Świece były różne. Niektóre długie, inne wypalone do połowy. Były wśród nich także większe i mniejsze podgrzewacze. Stały na prawo ode mnie, pod samym, biegnącym skosem, dachem. W ich blasku widoczne były nierówne powierzchnie dachówek. Ustawione w równych rządkach, świece z trzech stron otaczały materac. Nie pamiętam, czy widziałem go tam już wcześniej, ale też nie zapuszczałem się w tamte rejony. Nasz kawałek strychu znajdował się po lewej stronie. Poczułem papierosowy dym.

– Cześć.

Serce podskoczyło mi do gardła, a z ust wydobył się nie artykułowany dźwięk, ni to krzyk, ni to jęk. Odwróciłem się na pięcie. Za mną stała Ola. Uśmiechała się lekko. Grzywka opadała jej na jedno oko. W dłoni trzymała papierosa.

– Jezu, wystraszyłaś mnie na śmierć – wydyszałem.

– Sorki, nie chciałam.

– Co tu robisz?

– Nie mogłam spać – wzruszyła ramionami i zaciągnęła się papierosem.

Powoli podeszła do materaca i usiadła na nim.

– A co ty tu robisz, wujek?

– Usłyszałem kroki.

– I przyszedłeś sprawdzić, czy przypadkiem jakiś złoczyńca się tu nie kręci?

– Coś w tym rodzaju.

– Uzbrojony w wałek? – zaśmiała się.

Wiem, że w kapciach i z wałkiem w dłoni wyglądałem śmiesznie. Nie pozostało mi nic innego, jak wzruszyć ramionami.

– Wziąłem, co miałem pod ręką.

– Oj, wujek, wujek… – pokręciła głową.

– Co?

– Nic, chodź. Usiądź tu.

Zgodziłem się i przycupnąłem koło Oli na materacu. Otuliło mnie ciepło świec. Odłożyłem wałek.

– Zapalisz? – zaproponowała podsuwając mi paczkę.

– Dzięki, ale nie palę. Przecież wiesz.

– Wiem, ale w takich momentach ludzie się zmieniają. Robią różne dziwne rzeczy.

– Na przykład jakie?

Nie odpowiedziała. Zaciągnęła się dogasającym papierosem, zapatrzona w ścianę.

– Straciłam tu dziewictwo, wiesz? – rzuciła nagle. – Tu, na tym materacu.

Zaniemówiłem. Miała czternaście lat. Tylko czternaście, a już uprawiała seks. Słyszałem i czytałem, że dzisiejsi gimnazjaliści wymyślali co rusz nowe „zabawy” związane z seksem, ale żeby Ola…? Nie mogłem w to uwierzyć.

– Nie mieliśmy gdzie – kontynuowała. – U mnie rodzice i brat, on też nie miał wolnej chaty. Któregoś wieczoru przyniósł skądś materac i zrobiliśmy to. Za pierwszym razem nie było przyjemnie. Bolało. Ale namówił mnie, żeby spróbować jeszcze raz. Wtedy już było miło.

Uśmiechnęła się do swoich wspomnień, a ja siedziałem jak sparaliżowany. Młoda dziewczyna, którą znałem i lubiłem od lat, córka sąsiadów, moich i Patrycji przyjaciół, właśnie zwierzała mi się z początków swojego życia erotycznego. Jak miałem zareagować? Czy w ogóle mogłem?

– Ola… – próbowałem zacząć.

– Nic nie mów – przerwała mi. – Nie przyszedłeś tu z obawy, że grasuje tu jakiś złodziej, czy coś.

Odwróciła się do mnie. W jej oczach tańczyły płomyki świec, ale spojrzenie, którym mnie obrzuciła, nie spodobało mi się ani trochę.

– Jesteś tu, bo masz na mnie ochotę – szepnęła.

Z wrażenia otworzyłem usta.

– Ola, co ty…

– Nie zaprzeczaj – nie dała mi dojść do słowa. – Widziałam, jak na mnie patrzyłeś, gdy spostrzegłeś, że zaczynają mi rosnąć piersi. Jeszcze niedawno byłam płaska jak deska, ale zaczynam zmieniać się w kobietę.

– Ola, przestań!

Wstała i mówiła dalej.

– Nie są jeszcze tak duże, jak mojej mamy, ale kiedyś będą. Wiem, że chcesz ich dotknąć.

Stanęła przede mną w lekkim rozkroku i jednym sprawnym ruchem zdjęła sweter przez głowę. Pod spodem miała czarny, koronkowy stanik. Nie mogłem nie zauważyć. Ona nie mogła nie zauważyć mojego spojrzenia. Zaśmiała się.

– Miałam rację!

Podniosłem się z materaca, odwracając wzrok. Próbowałem ją wyminąć, ale Ola mnie popchnęła. Zaskoczony, przewróciłem się na plecy i wylądowałem na materacu. Dziewczyna usiadła na mnie okrakiem i nachyliła się nad moją twarzą. Jedną dłonią chwyciła mnie za krocze.

– Wszyscy jesteście tacy sami – syknęła.

Jej dłoń wsunęła się w moje spodnie od piżamy.

– Chcesz mnie przelecieć, wujek? Teraz masz okazję. Czuję, że tego chcesz.

Zepchnąłem ją z siebie, roztrącając świece i zerwałem się z materaca.

– Au! Poparzyłeś mnie! – krzyknęła zaskoczona.

– Ola, co ty wyrabiasz? – zawołałem, gdy podnosiła się z ziemi. – Co ty sobie wyobrażasz?

– Jesteś tchórzem, wujek.

– Ola, to nie jesteś ty! – próbowałem przemówić jej do rozsądku.

– Mogłeś mnie mieć, tak jak tego chciałeś. Oddałam ci się, a ty co? Uciekasz?

– Posłuchaj…

– Żaden z ciebie facet. Nie jeden dałby dużo, żeby być na twoim miejscu. Wierz mi.

– Do ciężkiej cholery, dziewczyno! Uspokój się!

– Jestem spokojna – odparła podnosząc sweter.– Powinieneś już iść, wujek.

Posłuchałem jej.

– Zapomniałeś swojego wałka! – dobiegł mnie na schodach jej głos.

Nie wróciłem po niego, nawet się nie zatrzymałem. Wróciłem do mieszkania i położyłem się do łóżka. Długo jeszcze słyszałem kroki Oli, gdy chodziła po strychu tam i z powrotem.

Koniec

Komentarze

zamrażalka  ---> chyba jednak zamrażarka?  

Ze dwa, trzy błedy przecinkowe, któreś ze zdań zgrzytnęło --- wracać i poszukiwać nie bedę w tej chwili.  

Jedno mi "nie podchodzi". Te macki...   Kiedy dowiemy się, co jest tajemnicą mieszkania numer trzy?

P.S.  I jeszcze niewiarygodny orcik: nie każą pieska za to i owo.

W piątej części :-)

Dzięki Adamie, poprawione.

Coraz większe mam przekonanie, że spaliłeś tekst i pomysł, publikując tutaj.  

Zakończysz przed ósmym? Pytam, bo nie wypada nominować tekstu niedokończonego. Już były chyba trzy takie swego rodzaju wpadki: ach, jak się dobrze zapowiada --- i głucha cisza...

Części jest sześć. Tekst został skończony, choć nie ukończony. Przed publikacją tutaj wysłałem go do kilku wydawnictw, w tym do NF. Z tytułu braku odzewu, publikuję tutaj... Po co ma się kurzyć w szufladzie?

Oczywiście skoro już zacząłem, to dokończę i opublikuję całość.

Wydawnicze młyny powolutku, myślę, mielą. Ale co się stało, to się nie odstanie.

Hmm.. Jeżeli w poprzednim odcinku spory passus tekstu poświęca sie opisowi potężnej latarki, to byloby dobrze uzbroić w nią bohatera podczas wyprawy na strych, a nie w wałek do ciasta, bo poprzedni opis latarki mijał się z celem. 

To  jest uwaga generalana --  w opowiadaniu występuje  nadmiar nieistotnych szczegółow. Detali. Co ma za znaczenie, czy bohater zjadl jajecznicę z kielbasą, czy nie? Żadnego.  Albo to, że na obiad była ryba, bo pierwsza sie rozmroziła? Była, i juz. Ale już stwierdzenie, że budynek  "bronił się"  przed wciągnięciem w przejście, już ma, ale tu zabraklo wyjaśnienia, jak to mozliwe. Podobnie jest z opisem mauki  zalatwiania się psa w nowych warunkach. Jeszcze jest tego sporo. Za dużo.

Zaczyna to być przegadane. A bohater --- ciućmok. Dwa razy pies naprowadza ludzi pod  drzwi mieszkania numer trzy i nikt nie reaguje? Błąd. Co najmniej mala refleksja,  że coś tam powinna być w środku. Ale za to o sposobie nauki załatwianie się przez psa jest sporo tekstu...

Dwa razy w opwiadaniu wtręt o śnie -- też bez sygnału, że to ważne. Już widać, że opowiadaniu przydałyby się skróty, i to proste do realizacji. 

Dobrze byłoby, żeby Autor nie rozmydlil następnych częśći.

 

   Nie jest moim zadaniem ani zamiarem bronienie Autora przed każdym zarzutem, ale jestem zdania, że nie należy przesadzać z pewnymi rodzajami krytyk.  

   Sytuacja, w jakiej znalazł się bohater, jest tego rodzaju, że zgłupieć może każdy. Zmiany sytuacji na coraz gorsze nie ułatwiają ani logicznego analizowania faktów, ani logicznego planowania posunięć. Pytanie: co będziemy jedli, gdy skończy się / zepsuje żywność --- potrafi przesłonić i ma prawo przesłonić sprawy inne, nawet donioślejsze z punktu widzenia postronnego obserwatora. Dlatego bohater relacjonuje, że najpierw zjedli ryby, bo się już rozmroziły, i do takiej relacji ma pełne prawo. Latarka? Zapomniał o niej, szukał czegokolwiek w rodzaju broni, wziął wałek... I tak dalej. Sen? Szuka racjonalnego wyjaśnienia, lekceważy rojenia senne. Pies? Kto przejmie się psem, gdy brakuje wody, a sam pies też znalazł się w nienormalnych warunkach, więc "po swojemu" okazuje dezorientację?  

   Na wyjaśnienie, dlaczego i jak "bronił się" budynek, jest jeszcze za wcześnie. Poszukiwania odpowiedzi trwają...  

   Często czytam w komentarzach: przegadane. Bardzo pojemne i bardzo względne pojęcie... Rygorystycznie eliminując wszystko, co nie ma bezpośredniego wpływu na akcję i reakcje postaci, można, podejrzewam, i chyba nie bez racji, skrócić "Niezwyciężonego" do trzech zdań. Tylko: czego dowie się czytelnik o nekroewolucji?  

   Pozostaję z nadzieją, że przedstawienie swojego poglądu nie stanie się powodem do nieprzyjaźni, Rogerze. Twoje komentarze, w dziewięćdziesięciu siedmiu procentach celne, bardzo sobie cenię. Ale bywa, że wydają mi się one, komentarze, ciut za bardzo "zasadnicze".

" Rzuciłem się na Krzysztofa w momencie, gdy zamierzył się na Ankę. Kątem oka dostrzegłem jeszcze stojącego w drzwiach Mateusza, nim wpadłem z Krzyśkiem do mieszkania tego ostatniego. Bocian ryknął jak raniony byk i zdzielił mnie pięścią w twarz. Poczułem w ustach krew, a oczy zaszły mi łzami. Nie mam wielkiego doświadczenia w walce wręcz. Przeżyłem raptem jedną bójkę i to w podstawówce. Tymczasem Krzysztof zachowywał się jak szaleniec. Zrzucił mnie z siebie i z impetem usiadł na mnie okrakiem. Powietrze opuściło moje płuca z głośnym „uff”. Usłyszałem gdzieś za plecami kobiecy pisk. Podniosłem i skrzyżowałem w obronnym odruchu ramiona. Zauważywszy to, Krzysztof zmienił cel i uderzył mnie w brzuch. Zabolało. Potem pojawiła się za nim jakaś sylwetka i Bocian został uniesiony w powietrze. Skuliłem się na podłodze, trzymając się za brzuch. Kobieta nadal krzyczała. Nagle czyjeś ręce bezceremonialnie podniosły mnie i wyciągnęły z mieszkania. Tomasz Kanat przytrzymywał Krzysztofa jedną ręką za bluzę, drugą metodycznie okładając go po twarzy. Z Bociana lała się krew. Tym, kto mnie wyciągnął, był Mateusz.:

 

"Rzuciłem się na Krzysztofa w momencie, gdy zamierzył się na Ankę. Kątem oka dostrzegłem jeszcze stojącego w drzwiach Mateusza, nim wpadłem z Krzyśkiem do mieszkania tego ostatniego. Bocian ryknął jak raniony byk i zdzielił mnie pięścią w twarz. Poczułem w ustach krew, a oczy zaszły mi łzami. Nie mam wielkiego doświadczenia w walce wręcz. Przeżyłem raptem jedną bójkę i to w podstawówce. Tymczasem Krzysztof zachowywał się jak szaleniec. Zrzucił mnie z siebie i z impetem usiadł na mnie okrakiem. Usłyszałem gdzieś za plecami kobiecy pisk. Podniosłem i skrzyżowałem w obronnym odruchu ramiona. Zauważywszy to, Krzysztof zmienił cel i uderzył mnie w brzuch. Potem pojawiła się za nim jakaś sylwetka i Bocian został uniesiony w powietrze. Skuliłem się na podłodze, trzymając się za brzuch. Kobieta nadal krzyczała. Nagle czyjeś ręce bezceremonialnie podniosły mnie i wyciągnęły z mieszkania. Tomasz Kanat przytrzymywał Krzysztofa jedną ręką za bluzę, drugą metodycznie okładając go po twarzy. Z Bociana lała się krew. Tym, kto mnie wyciągnął, był Mateusz."

I takich skrótów można było zrobić bardzo dużo, bez zakłócenia przyjętej konwencji narracji...

A tekst zyskuje na dynamice, co zawze jest zaletą.   

Poziom utrzymany. Napięcie wzrasta. Z niecierpliwością czekam na kolejną część.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Adamie,

„Zakończysz przed ósmym?” Miałeś na myśli odcinek, czy datę? Bo tak się zacząłem zastanawiać…

A propos wydawniczych młynów – pewien redaktor dużego wydawnictwa recenzując „Zamkniętych” powiedział mi wprost, że nie wie cyt. „czy to się komercyjnie obroni”. Może jest przegadane ;-) A może ma za mało stron, bo nie da się z tego zrobić 600-stronicowej księgi, za którą można policzyć 49 zł.

 

Rogerze,

Dwójka czytelników spoza portalu, która miała okazję przeczytać cały tekst przed publikacją tutaj bardzo sobie ceniła właśnie tę szczegółowość. Rzecz gustu. Moim zamiarem było utrzymanie opowieści w tendencji strumienia świadomości. Stąd m.in. te detale. Czy mi się udało to inna kwestia.

 

Regulatorzy,

Żadnych literówek i innych baboli do poprawy? Jestem zaskoczony ;-)

 No, wystaw sobie Tregardzie, że nic nie dostrzegłam. Ostatnio dużo czytałam i może zmysł wzroku uległ stępieniu, ale raczej nie przypuszczam. Wszak jak jest byk, to jak byk widoczny, i w oczy sam bodzie. Mam nadzieję, że Twoje zaskoczenie jest z kategorii tych pozytywnych.

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, oczywiście, że jestem zaskoczony pozytywnie. Jeden byk Adamowi się w oczy rzucił, ale zdążyłem poprawić ;-)

A propos (...) – pewien redaktor (...) powiedział mi wprost, że nie wie cyt. „czy to się komercyjnie obroni”. Może jest przegadane ;-) A może ma za mało stron, bo nie da się z tego zrobić 600-stronicowej księgi, za którą można policzyć 49 zł.  

Jeszcze nie zauważyłeś, że nic, co nie ocieka krwią albo co może okazać się za trudne dla jedenastolatków, nie ma szans się obronić "komercyjnie"?  

Taa... A najlepiej, żeby jeszcze były wampiry, wilkołaki i miłość od pierwszego wejrzenia. Smutne to.

Adamie, dla każdego granica "przegadania" jest inna, jednak ze sporą dozą pewności możemy orzec, iż w guście tzw. większości coś jest lub nie jest przegadane.
Rozumiem, dlaczego w tekście jest pełno szczegółowych opisów, ale - tak mi się wydaje, wybaczcie, jeśli się mylę - po pierwsze, można z nimi przesadzić, po drugie, trzeba potrafić zrobić z nich odpowiedni użytek. Cóż, ja nie jestem zwolennikiem rozpisywania się na temat tego co bohater jadł i czy były tam ziemniaki, czy fasolka, ale jeśli widzę, że pełni to jakąś rolę, to zaakceptuję. A moim zdaniem Tregard trochę temu nie podołał. Chociaż w tej części widzę poprawę jakości. Przede wszystkim ruszyła akcja.
Zobaczymy, co będzie dalej.

PS
Co do komercyjności:
Ale czternastolatka już-nie-dziewica, próbująca oddać się starszemu facetowi jest jak najbardziej sprzedajna : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

W guście chyba już wykładniczo przyrastającej grupy czytelników zaczynają być wyraźnie widoczne łapczywość w poznawaniu "zasadniczej" treści utworów oraz pożądanie niezwykłości wydarzeń, przygód. Zdziwienia mojego to nie budzi --- nawyki z "biegania" po Internecie, żeby wszędzie zajrzeć, oraz nawyki "grajków", że musi się dziać a dziać...  --- ale czy to korzystne zjawisko, nie sądzę.  

Nowa Fantastyka