- Opowiadanie: podstuwak - Romantyczność

Romantyczność

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Suzuki M.

Oceny

Romantyczność

 

I

 

Zakochać się jest łatwiej niż umrzeć, ale to śmierć niesie ze sobą prawdziwe problemy. Dlatego nie powinniśmy uciekać w nią przed miłością.

Wraz ze śmiercią nasze problemy nie znikają. One dopiero się rodzą. A po śmierci nie mamy już dokąd przed nimi uciec.

Gdybym wiedział o tym wcześniej, moje losy potoczyłyby się inaczej.

Teraz jednak jest już za późno.

Nazywam się Jan Rosen i od trzech dni nie żyję. Każdy, kto czytał Biblię wie, że wcale nie musi oznaczać to końca historii. Właściwie może być dla niej świetnym punktem wyjścia.

Ale ta historia zaczyna się wcześniej.

 

II

 

– Hej, Żydku!

Biegłem przed siebie po popękanym chodniku, rozchlapując ślady majowego deszczu. Brudne krople plamiły spodnie mojego szkolnego uniformu, wdzierając się do nogawek i butów.

Kolejny już raz przekonałem się, że czasami lepiej jest odpuścić, kiedy ktoś powołuje się na starszego brata. Szczególnie, jeśli starszy brat ma kolegów.

– Hej, Żydku, nie będziesz przecież uciekał wiecznie!

Nie byłem Żydem. Nie miało to jednak znaczenia. Po prostu pobiłem niewłaściwego chłopaka.

Zresztą, sam już nie wiedziałem, kim jestem.

Urodziłem się w Cesarstwie Niemieckim, ale do szkoły poszedłem w Polsce. Nasz dom znalazł się nagle w tym młodszym ode mnie państwie i tylko moja matka się z tego cieszyła.

Tym bardziej, że Wilno, jej rodzinne miasto, znów było w kraju, w którym mieszkała.

Kiedy umarła, mogliśmy bez problemu ją tam pochować.

Po jej śmierci ojciec coraz częściej zaczął przypominać mi o swoich niemieckich korzeniach, choć tak naprawdę nie byliśmy Niemcami. Powtarzał wciąż o kolejnej, nadchodzącej wojnie, która przyniesie Rzeszy chwałę. Niewiele mnie to jednak obchodziło.

Miałem większe zmartwienia.

– Powinieneś uważać, chłopcze.

Biegnąc na oślep wpadłem na starą Cygankę. Tracąc równowagę złapała się mnie, żeby nie upaść. To jej słowa wyrwały mnie teraz z zamyślenia.

– Czy wszystko w porządku? – spytałem, ujmując jej dłoń. Była sucha i szorstka, jak skóra zmumifikowanych zwłok, które co dzień oglądałem w zakładzie pogrzebowym mojego ojca.

– Twoje ciało jest jeszcze młode, powinieneś bardziej je szanować – powiedziała, przypatrując się mi swoimi czarnymi oczyma. – O mnie już nie trzeba się martwić.

Goniący mnie chłopcy zaśmiali się głośno, ale nie podeszli. Rzucając w moją stronę kilka obelg obiecali, że znajdą mnie później.

– Czego od ciebie chcieli? – spytała Cyganka, kiedy zniknęli za rogiem.

– To długa historia – odpowiedziałem.

Spostrzegłem przy tym, że kobieta wciąż trzyma moją rękę.

– Twoja linia serca jest bardzo nierówna, ale kończy się trójzębem. To znaczy, że znajdziesz prawdziwą miłość – powiedziała. – Marzysz o prawdziwej miłości, prawda?

Nie odpowiedziałem, choć pewnie poznała po mnie, że tak jest w istocie. Ponownie spoglądając na wnętrze mojej dłoni, zaczęła błądzić po nim palcem.

– Nie masz jednak linii życia. To bardzo niespotykane. – Znów spojrzała mi w oczy. – Zbierają się przy tobie silne moce. Musisz na nie uważać. Musisz uważać na to, czego sobie życzysz. Teraz każde marzenie może się spełnić.

Wyjąłem rękę z jej uścisku, starając się, by nie wyglądało to niegrzecznie.

– Widzę przed tobą burzliwą przyszłość – kontynuowała niezrażona. – Widzę trzy słowa: Śmierć, Zuzanna i Nyja.

Nie wiedząc, co powiedzieć patrzyłem na nią tępo. Uśmiechnęła się do mnie bezzębnymi ustami i znów ujęła moją dłoń.

– Uważaj na siebie, chłopcze. Oczy duchów zwrócone są w twoją stronę.

– Czego chciała ta stara? – Usłyszałem za plecami, kiedy Cyganka była już daleko.

Obejrzałem się. Za mną stała Zuzanna Blumenfeld. Jej twarz jaśniała radością, a nieskazitelnie wyprasowany mundurek podkreślał jej dziewczęcy urok.

– Nic takiego – powiedziałem, wciągając powietrze i prostując się. Wiedziałem, że Zuza skrycie się we mnie kocha i choć sam nie przejawiałem wobec niej żadnych uczuć, jej obecność zawsze napawała mnie czymś w rodzaju dumy.

– Szukałam cię, kiedy skończyły się lekcje – powiedziała, ujmując palcami jeden ze swoich warkoczy. – Musisz do mnie przyjść. Jeszcze dzisiaj.

Chciałem coś powiedzieć, ale przerwała mi, kiedy tylko otworzyłem usta.

– Nie próbuj odmawiać! Muszę ci coś pokazać. Coś ważnego. Mój tatuś kupił niesamowity obraz! Magiczny! Musisz go zobaczyć.

– Posłuchaj…

– Mój tatuś zaraz tu będzie. Może cię do nas zawieźć.

Ojciec Zuzanny posiadał jedyny w mieście automobil. Tylko za możliwość dotknięcia go, każdy chłopiec z naszej szkoły dałby sobie obciąć rękę.

– Naprawdę nie mogę… – Szukając jakiegoś wykrętu, usłyszałem skrzekliwy klakson Mercedesa.

– Jak chcesz – skwitowała Zuza, robiąc lekko nadąsaną minę.

Nie patrząc na mnie ruszyła w stronę auta.

– To serwus, Janek – rzuciła przez ramię.

– Serwus – odpowiedziałem.

– Pamiętaj, że jutro już nie będziesz mógł odmówić!

Po chwili zostałem sam na pustej ulicy.

– Hej, Żydku! – usłyszałem za plecami.

 

 

III

 

 

Ponownie dotknąłem spuchniętego oka. Dziwny ból, jaki przy tym odczuwałem wyrywał mnie z miękkich otmętów snu. Wpatrując się w ciemne włosy Julii, czekałem na dzwonek obwieszczający pauzę.

– Powtarzam: graviora manent*. – Głos nauczyciela był monotonny i pozbawiony wszelkiego wyrazu. Dobiegał do nas jakby z oddali, usypiając wszystkich jednostajnym tonem.

Profesor, wsparty o blat biurka, wyrzucał słowa skierowane zupełnie do nikogo:

– I następne zdanie: nemo ante mortem beatus**.

Nagle Julia odwróciła się. Przeniosłem szybko wzrok na otwarty zeszyt, czując przy tym, że się rumienię.

Zawsze udawałem przy niej obojętność i zawsze bezskutecznie. Za każdym razem musiałem wyglądać żałośnie.

Nakreśliłem ołówkiem parę kresek, po czym ostrożnie spojrzałem w jej stronę.

Znów obserwowała tablicę. Wsparty na rękach ponownie zacząłem wpatrywać się w jej włosy.

Kochałem Julię i jestem pewien, że ona to wiedziała. Może nawet lubiła mnie trochę. Pamiętam, że jej oczy były smutne, kiedy mówiła mi o swoim wyjeździe. Jej rodzice przenosili się do innego miasta i po letniej przerwie Julia miała pójść już do nowej szkoły.

A ja w swojej bezradności nie miałem pojęcia, jak temu zaradzić. Wiedziałem tylko, że nie mogę pozwolić jej tak po prostu odejść.

Nagle poczułem czyjś wzrok tak silnie, jakby to było dotknięcie. Spoglądając w lewo natrafiłem na pełne nieskrywanego gniewu oczy Zuzy.

Zuza wiedziała, że kocham Julię i nie była z tego powodu specjalnie szczęśliwa. I bardzo często dawała temu wyraz.

Ten jej afekt i złośliwości względem Julii, ten gniew rodzący się na każdy uśmiech, którym Julia mnie obdarzała, były dla mnie czymś perwersyjnie przyjemnym. Czymś, czego nie potrafiłem sobie odmówić.

Wiedząc, że Zuzanna wciąż patrzy w moją stronę, spoglądałem na Julię z nieskrywanym rozmarzeniem. Wyobrażałem sobie zapach jej włosów, smak skóry, ciepło jej ciała.

Wtedy przypomniało mi się, co powiedziała stara Cyganka o spełniających się marzeniach.

Z całych sił zapragnąłem, żeby Julia została ze mną na zawsze.

– I ostatnie zdanie – ziewnął nauczyciel – Amor vincit omnia***.

 

 

IV

 

 

Matka Julii płakała, a mój ojciec nie potrafił jej pocieszyć.

Przez uchylone drzwi mojego pokoju słyszałem jej ciągłe zawodzenie.

Sam nie potrafiłem płakać. Pustka, jaka mnie wypełniała nie pozwalała mi na to.

Siedziałem na skraju łóżka, z twarzą ukrytą w dłoniach.

Miałem przy tym wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Ta dziwna, nieokreślona obecność towarzyszyła mi już od jakiegoś czasu.

Wiedziałem, że jeśli zejdę na dół, zobaczę leżące tam ciało mojej ukochanej.

Nie byłem na to gotowy. Nie mogłem na nią patrzeć. Dzięki pracy mojego ojca Julia wyglądała, jakby spała. Wciąż miałem ochotę ją dotykać, tulić do siebie, położyć się przy niej i zasnąć na zawsze.

Nie potrafiłem uwierzyć, że mogła się zabić.

Usłyszałem, że mój ojciec coś mówi, ale nie zrozumiałem słów. Pamiętam tylko, że zabrzmiało to dość szorstko. Odkąd matka umarła, ojciec stracił tę zdolność pocieszania, jaka zjednywała mu klientów w dawnych latach.

Kiedy matka Julii wyszła, z dołu dobiegł mnie głos kogoś jeszcze.

– Mogę z nim porozmawiać? – To była Zuza.

– Nie, on nie jest teraz w nastroju do rozmów.

– Ale to bardzo ważne! Sprawa życia i śmierci.

Po tych słowach nastała cisza. Wyobraziłem sobie, jak twarz ojca nabiera pogardliwego wyrazu.

– W miejscu takim, jak to – powiedział po chwili – powinnaś bardziej uważać na słowa.

– Ale to prawda. Ja muszę zobaczyć się z Jankiem. Po prostu muszę.

– Przyjdź jutro, może wtedy cię wpuszczę.

Ojciec zamknął drzwi. Wiedziałem, że jego odmowa nie miała nic wspólnego z rodzicielską troską. Ojciec nie wpuścił Zuzy, bo była Żydówką. Jednak cieszyła mnie jego decyzja. Naprawdę nie miałem teraz ochoty z nikim rozmawiać.

Nagle w moje okno coś stuknęło.

Domyśliłem się, że to Zuza rzuca czymś w szybę. Mimo to wciąż siedziałem bez ruchu. Słuchałem kolejnych kilku uderzeń, aż do mojego pokoju wpadł owinięty w papier kamień.

Wstając tak, by nie mogła mnie zobaczyć, schyliłem się po kartkę. Znalazłem na niej krótką wiadomość, skreśloną ręką Zuzanny:

 

Muszę się z Tobą zobaczyć.

To bardzo ważne.

Mogę wam pomóc, jeśli tylko mi zaufasz.

Będę czekała na Ciebie każdej nocy w pobliżu Ruin.

 

Z.

 

Schowałem liścik do kieszeni, choć wiedziałem, że się tam nie zjawię. Wtedy nie zastanowiło mnie, dlaczego napisała wam.

Kładąc się na łóżku obserwowałem sufit, który zaczął ciemnieć z każdą minutą zmierzchu.

Słyszałem, jak ojciec powoli szykuje się do snu.

Kiedy wszystkie dźwięki ustały, zapaliłem lampę i powiesiłem się na świeżo wypranym prześcieradle.

 

 

V

 

 

Słyszałem kiedyś, że dusza wisielca uchodzi przez odbyt. Że musi tamtędy wyjść, bo gardło jest zbyt ściśnięte.

Jakakolwiek nie byłaby prawda, moja dusza nigdzie się nie ruszyła.

Leżałem teraz w pracowni ojca, nie bardzo wiedząc, co się ze mną dzieje.

Byłem sam, ale słyszałem, że stary Rosen krząta się na górze. Pracownia leżała w piwnicy i wszystkie dźwięki dochodziły do niej lekko stłumione.

Powoli zacząłem przypominać sobie, jak ojciec odcina mnie z prześcieradlanej pętli, jak zanosi tutaj, złorzecząc na komunę i Żydów.

Nie wiedziałem, co robił potem. Mogłem tylko domyślać się, że otworzył trzymaną w barku wódkę i zaczął pić.

Nie sądzę, aby powiedział komuś o tym, co się tutaj stało. Pewnie nawet nie zamierzał.

Czując przeraźliwy głód, spróbowałem wstać.

Poruszałem się z trudem i dużo siły kosztowało mnie, by przywrócić do poprzedniej formy zastane mięśnie.

Rigor mortis to nic przyjemnego.

Dopiero na schodach zacząłem iść nieco sprawniej. Żyły rozsadzało mi jakieś dziwne pulsowanie, ale kiedy przyłożyłem dłoń do nadgarstka, nie wyczułem tętna.

Mozolnie pokonując kolejne stopnie, zastanawiałem się, dlaczego nie umarłem. Dlaczego wciąż jestem w tym ciele i czym ma być to dziwne istnienie bez oznak życia.

Moje rozmyślania przerwał widok, jaki ukazał mi się po wyjściu z piwnicy.

Wszystkie meble były powywracane. Część okien rozbito. Na podłodze walały się porozrzucane ubrania, żałobne kwiaty i puste butelki po alkoholu. Na stoliku kawowym leżała szkatułka z kokainą i pusta strzykawka.

W tym tragicznym widoku było jednak coś przyjemnego. Świadomość, że moja śmierć mogła doprowadzić ojca do takiego stanu, była w pewien sposób pocieszająca.

Przechodząc przez drzwi do dalszej części domu, natknąłem się na wpół nagie zwłoki pani Brackiej. Jej trumna leżała obok.

Wiedziałem, że jeśli pójdę w tamtą stronę, zobaczę martwe ciało Julii.

Nie chciałem jednak tego robić.

Usłyszałem, że mój ojciec jest na górze. Mówił coś niewyraźnie, sapiąc przy tym przeciągle.

Zapragnąłem nagle zobaczyć go. Pokazać się mu, powiedzieć, że jednak żyję.

Dopiero teraz wiem, jak zły był to pomysł.

Powoli wspiąłem się po schodach, podchodząc pod próg sypialni. Drzwi były uchylone. Delikatnie pchnąłem je ręką i zajrzałem do środka.

Stary Rosen, ze spuszczonymi do kolan spodniami, leżał na jakiejś kobiecie.

Nie od razu zdałem sobie sprawę z tego, że są to zmumifikowane zwłoki mojej matki. Jej zadarta spódnica odsłaniała zsiniałe uda. Te same uda, które kiedyś wydały mnie na świat.

Kiedy ojciec zobaczył mnie, nie wiedziałem, czy bardziej dziwi go to, że ktoś go przyłapał, czy to, że byłem to właśnie ja.

Cofając się, strącił leżące na nocnym stoliku bibeloty i fotografię ślubną. Próbował przy tym podciągnąć spodnie.

Fotografia upadła na ziemię, rozsypując wokół szkło z ramki. Jeden z odłamków trafił go w stopę i po podłodze pociekła wąska stróżka krwi.

Jej zapach prawie pozbawił mnie przytomności. Musiałem poczuć jej smak. Musiałem poczuć jej ciepło.

Pchany jakimś niezrozumiałym popędem rzuciłem się do miejsca, gdzie zbierała się posoka i zacząłem ją lizać.

Stary Rosen cofnął się ze strachem, po czym zbierając się w sobie, wymierzył mi silne kopnięcie.

W mgnieniu oka chwyciłem jego nogę i zatopiłem zęby w napinającym się udzie.

Smak świeżego mięsa całkowicie mnie otumanił. Szarpałem ogromne kęsy, nie zważając na przeraźliwy krzyk, jaki rozległ się wokół.

Strącona przez ojca lampa, rozlała się po podłodze płonącą naftą. Nie zwracając uwagi na rozprzestrzeniający się ogień, wciąż rwałem kolejne partie jego ciała, pogrążony w jakimś niezrozumiałym amoku. Dopiero, kiedy płomienie zaczęły sięgać do mnie, otrzeźwiałem nieco.

W pierwszym odruchu chciałem wyskoczyć przez okno, ale potem przypomniałem sobie o Julii. Nie mogłem jej tutaj zostawić. Przecież skoro ja nie umarłem, ją mogło spotkać to samo.

Osłaniając się przed ogniem, ruszyłem na dół, żeby odszukać jej zwłoki.

 

 

VI

 

 

Spoglądając z kościelnej dzwonnicy na mój płonący dom, nie czułem niczego. Mętne wspomnienia rzeczy, które się tam wydarzyły, pozostawiały mnie całkowicie obojętnym.

Jedynie leżące w kącie blade ciało Julii sprawiało, że czułem w brzuchu przyjemne mrowienie.

Zupełnie, jakby jedynym uczuciem, jakie zapamiętałem z życia, była miłość.

Targany wiatrem, który niósł ze sobą smród pożogi, odkrywałem powoli, czym jest prawdziwe szczęście.

Na tej wieży, wysoko nad miastem, czułem się zupełnie bezpieczny.

– Ach, Lichyj miał rację, ten chłopak jest pełen mocy! – Usłyszałem za sobą skrzekliwy głos.

Kiedy się obróciłem, zobaczyłem dwie tęgie staruchy, stąpające pokracznie w moim kierunku. Ich nagie ciała były zgarbione i pokryte zmarszczkami. Obwisłe piersi sięgały do samej ziemi. Jedna z nich, by nie ciągnąć ich po chłodnej posadzce, co chwilę zarzucała je sobie na plecy. Wyglądała na starszą od drugiej.

– Kim jesteście? – spytałem, cofając się w stronę Julii.

– A kim ty jesteś? – Starsza z nich, przechylając głowę, wymierzyła we mnie swym długim, koślawym palcem. – Kim jesteś i co tu robisz? Czy potrafisz nam odpowiedzieć?

Milczałem, wciąż stąpając do tyłu. Po chwili poczułem za plecami zimną ścianę.

– Nie wiesz, kim jesteś, ptaszku, ale my ci powiemy.

– My przyszłyśmy po ciebie, bo teraz jesteś jednym z nas.

– A chcesz wiedzieć, kim jesteś?

Błądząc palcami po chłodnym murze, mimowolnie skinąłem głową.

Jedna z bab nachyliła się ku mnie i poczęła recytować:

 

– Serce ustało, pierś już lodowata,

Ścięły się usta i oczy zawarły;

Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata!

Cóż to za człowiek? – Umarły.

 

Kiedy skończyła, druga z nich, gładząc mnie po policzku, zwróciła twarz w stronę Julii i zaczęła mówić z szyderczym śmiechem:

 

– Patrz, duch nadziei życie mu nadaje,

Gwiazda pamięci promyków użycza,

Umarły wraca na młodości kraje

Szukać lubego oblicza.

 

Zbliżając do mnie swe ziejące rozkładem usta, liżąc moją twarz, trzecią strofę wypowiedziały już razem:

 

– Pierś znowu tchnęła, lecz pierś lodowata,

Usta i oczy stanęły otworem,

Na świecie znowu, ale nie dla świata;

Czymże ten człowiek? – Upiorem.

 

– Do jasnej cholery, pomożecie mi w końcu wejść na ten pieprzony murek? – Głos dochodził zza ich pleców i brzmiał dziwnie bagniście, jakby mówiący miał usta pełne szlamu.

Baby zwróciły się w jego kierunku i jedna z nich podeszła do krawędzi wieży.

– A po kiego diabła tyś się tu za nami przypałętał?! – krzyknęła, wychylając się. – Siedzieć ci trzeba było w tym twoim jeziorze, a nie tu przyłazić! Taką scenę nam zepsuł! Bodajby tobą pies rzyć sobie lizał!

– Tak, ja bym tam siedział, a wszystkie pochwały spadłyby znowu na was! – Mężczyzna, z pomocą staruchy, zaczął gramolić się na górę. – A poza tym ja nie znoszę wody! Mdli mnie od tego jeziora! Ja muszę stamtąd czasami wyjść, bo dostaję migreny.

Druga z bab popatrzyła w jego stronę, biorąc się pod boki.

– Przecież jesteś utopcem! Jak może mdlić cię od wody? – spytała zdziwiona.

Utopiec stanął na posadzce. Z jego nogawek i rękawów marynarki wciąż sączyły się strużki mętnej breji.

– Może, może – odparł zjadliwie. – Gdyby nie mój wstręt do wody, pewnie nigdy bym nie utonął.

Ruszył ku mnie, powłócząc nogą, a ja w tym czasie mogłem obejrzeć go w słabym świetle księżyca.

Jego chude, zapadłe ciało było blade i napuchnięte. Wyglądał jak zwłoki świeżo wyłowione z rzeki.

Kiedy stanął naprzeciw mnie spróbował nadać swej twarzy groźny wyraz, ale gdy nachylił złowieszczo głowę, wypadło mu lewe oko.

– Do jasnej cholery, kompromitujesz nas wszystkich! – wykrzyknęła ta z bab, która wyglądała na starszą. Kiedy utopiec usiłował podnieść galaretowatą gałkę, wymierzyła mu tęgie kopnięcie.

Stwór zachwiał się, ale nie upadł. Obracając na nią swoje cyklopowe oblicze, zmierzył ją ostrym spojrzeniem. Po tym wepchnął oko na swoje miejsce i ponownie zwrócił twarz na mnie.

– Musisz teraz pójść z nami – zabulgotał. – Zabierzemy cie przed oblicze Lichyja. To on jest teraz twoim panem. Lichyj jest panem każdego, kto należy do tego świata.

Młodsza z bab podeszła do Julii i nachyliła się nad jej ciałem.

– Ją też zabierzemy – powiedziała.

– Nie dotykaj jej! – wykrzyczałem, ruszając w jej stronę.

– Jakież to romantyczne! Ptaszek będzie bronił swojej gołąbeczki – zadrwiła, gładząc Julię po włosach.

Wymierzyłem jej cios ręką, celując w głowę. Po śmierci moje siły musiały wzmóc się, bo baba przeleciała przez całą salę, lądując na przeciwległej ścianie.

– Nie ujdzie ci to na sucho! – wybulgotał utopiec, roniąc z ust wodę i mierząc we mnie szpiczastym palcem.

Wskakując na sznur poruszający serce dzwonu, poszybowałem w stronę stwora. Idealnie wymierzone kopnięcie minęło go jednak. Utopiec znów stracił oko i schylił się po nie właśnie wtedy, kiedy przy nim przelatywałem.

Poszybowałem dalej i udało mi się dosięgnąć jednej ze staruch, spychając obie w dół schodów.

Wszystkiemu zawtórowało przeraźliwe bicie dzwonu, który pociągnął mnie teraz w górę.

Wciąż unosząc się nad podłogą skierowałem ciało w stronę utopca, wypychając go kopnięciem za balustradę.

Kiedy zeskakiwałem na podłogę, usłyszałem głośne plaśnięcie, dochodzące z ulicy. Potem porwałem ciało Julii i zarzuciwszy je sobie na ramię, pobiegłem na dół.

Po drodze natknąłem się na wracające do siebie staruchy. Wymijając je musiałem uważać, by nie chwyciły mojej nogi.

Kiedy wbiegłem do nawy głównej, utopiec już tam był.

Szedł w moją stronę, nie widząc mnie jednak.

Rzuciłem się szybko między ławki, aby nie mógł mnie dostrzec.

Wtedy usłyszałem, że ktoś mnie woła.

Jedna z płyt zasłaniających wejście do katakumb była uchylona i z czeluści, którą odsłaniała, dobiegał dziwny, niski głos. Przyjrzałem się tamtemu miejscu.

Pod odsuniętym kamieniem płonęła para zielonych oczu. Ich właściciel uczynił drobną rączką zapraszający gest.

Nie zastanawiając się długo wepchnąłem Julię do środka i sam wskoczyłem w czerń, słysząc, jak nade mną zamyka się ciężka płyta podłogi.

 

 

VII

 

 

– Jak cię zwą?

W kącie sali stał noworodek z wielką głową. Jego gruby głos zupełnie nie pasował do wątłego ciałka. Przybrany tylko w jakąś dziwnie wyglądającą koszulę, palił papierosa, trzymając go całą dłonią. Spoglądał przy tym pytająco w moją stronę.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Wydawało mi się, że śnię. Wciąż milcząc, rozejrzałem się dookoła.

Na dole było zaskakująco przytulnie. Płonące świece oświetlały urządzone z jakimś dziwnym poczuciem estetyki pomieszczenie, pełne czerwonych i bordowych poduch, kap i mebli w stylu ludwika XVI, przeplatanych tysiącem kości i popękanych czaszek.

Stwór, niezrażony brakiem odpowiedzi, odezwał się pierwszy:

– Na mnie mówią Podciep – powiedział. – Ale tek mówią na wszystkich mojego rodzaju. Nikt nie nadał mi jeszcze prawdziwego imienia.

W jego głosie wyczuwałem jakiś tajony smutek. Zastanowiło mnie wtedy, czym jest ta istota i czy w ogóle przejawia jakiekolwiek uczucia. Musiał odgadnąć moje myśli, bo zaczął tłumaczyć:

– Wy, ludzie, nie macie pojęcia, jak świat wygląda naprawdę. Ale ty nie jesteś już człowiekiem. Powinieneś więc wiedzieć kilka rzeczy. Kiedy mamuny porywają dzieci, na ich miejsce podrzucając podciepy. Kiedy matka zabranego niemowlęcia będzie biła podciepa, mamuna, nie mogąc znieść jego płaczu, weźmie go z powrotem, zwracając noworodka. Tyle, że tutejsze mamuny nie mają tego instynktu macierzyńskiego, jaki się im przypisuje.

– Mamuny?

– Widziałeś je na górze. Jedną z nich była moja matka. To dlatego ci pomogłem. Zawsze robię wszystko, żeby pokrzyżować jej plany.

– Ale czy one…

– Nie musisz się niczego obawiać. Nie wejdą tutaj.

Podciep podszedł do mnie i wskazał ręką jakieś symbole wypisane na suficie.

– To ich zatrzyma – objaśnił. – Poza tym ta banda błaznów to straszni formaliści. Aż dziw bierze, że weszli do kościoła. Normalnie wystrzegają się takich miejsc.

– A ty?

– Ja? Ja w to nie wierzę. – Podciep strząsnął popiół do jednej z pękniętych czaszek. – A teraz twoja kolej powiedzieć coś o sobie – dodał.

– Nazywam się Jan. I… – przerwałem, nie wiedząc od czego zacząć.

Niemowlę zbliżyło się i wskakując na stolik, przyjrzało się mojej szyi.

– Powiesiłeś się, prawda?

Skinąłem głową.

– Przez nią? – wskazał leżące nieopodal zwłoki Julii.

Nie odpowiedziałem. Podciep zacisnął małe usta na papierosie i wypuścił dym przez nos.

– I pewnie nie wiesz, co się tutaj dzieje?

Znów odpowiedziałem mu skinieniem głowy, na co cmoknął z dezaprobatą i pokręcił swoim przerośniętym łbem.

– Normalnie odbywa się to inaczej – wytłumaczył. – Ale teraz mamy tutaj niezły pieprznik. – Odpalił kolejnego papierosa.– Zostałeś upiorem, choć tak naprawdę nie wiem dlaczego. Nie każdy wisielec nim zostaje. Nawet, jeśli zabija się z miłości.

– I co to znaczy?

– Nic szczególnego. Musisz jedynie jeść ludzkie mięso. Inaczej twoje ciało zgnije. Poza tym możesz żyć całkiem normalnie.

– A dlaczego Julia…

– Nie wiem. Ale jeśli chciałbyś ją ożywić, to jest na to szansa. Dopóki zwłoki nie zostaną pochowane, dusza wciąż jest w pobliżu ciała. Potrzebuje jedynie odpowiedniego impulsu, żeby do niego wrócić.

– Co może być tym impulsem?

– Wszystko – Podciep uśmiechnął się. – Ale ja wiem, jak wzmóc nasze szanse, aby go odnaleźć.

Siadając przy niezwykle niskiej ławie wskazał mi gestem miejsce obok. Przeniosłem Julię na leżącą nieopodal stertę poduch i zasiadłem koło niego.

– Twoje ożywienie musi mieć związek z mocą, jaką tutaj ostatnio czujemy – zaczął, zaciągając się papierosem. – Nie wiem, co jest jej źródłem, ale nawet ty powinieneś czuć jej obecność. Ta moc gromadzi się niedaleko stąd, ale ja jestem zbyt słaby, żeby badać ją samemu, a ta banda pajaców obwarowana została zwyczajowymi zakazami i nawet tam nie wyruszy. Energia emanuje z pewnego domu, do którego oni nie mają dostępu. To pewnie dlatego Lichyj chciał, żebyś do niego dołączył.

– Kim jest ten Lichyj?

– Lichyj jest niechrzcieńcem, zmarłym dzieckiem, pochowanym bez chrztu. Ale nigdy się do tego nie przyzna. Woli udawać diabła. Pochodzi z kazirodczego związku, przez co urodził się z rogami i świńskim ogonem, a to znacznie ułatwia mu sprawę. Cała ta zbieranina błaznów daje się na to nabrać. A Lichyj nie zamierza wyprowadzać ich z błędu. Uzurpuje sobie prawo do zwierzchności nad wszystkimi nieumarłymi z tej okolicy i na razie dość skutecznie mu to wychodzi.

– A ty chciałbyś, żebym zamiast niemu pomógł tobie?

-Teraz chciałbym jedynie zapalić trochę opium. – Poraczkował w kąt sali i wziął stamtąd ogromną sziszę. – Resztę omówimy jutro. – dodał. Z małej szkatułki wyciągnął ciemną grudkę i przez chwilę manipulował przy szczycie fajki. – Sam powinieneś tego spróbować – zaproponował. – Twój układ nerwowy nie działa już jak u żywego, jednak takie substancje wciąż mają na niego wpływ. Potrzebujesz ich po prostu więcej. – Kiedy skończył nabijać cybuch, podpalił go i zaciągnął się głęboko. Wskazał mi przy tym drugi ustnik.

Sięgnąłem po niego z ociąganiem.

– I pomyśleć, że te wiejskie durnie uważają, że mak nam szkodzi. – Podciep zaśmiał się głośno. – Nie bądź zdziwiony, kiedy pewnej nocy obudzisz się w trumnie pełnej makowego ziarna, z głową między nogami. Ci głupcy uważają, że tak właśnie można zabić upiora.

Dalej paliliśmy w milczeniu. W między czasie Podciep zaaplikował sobie sporą dawkę heroiny, by, jak mówił, zmniejszyć dławiące go nocą napady kaszlu. Potem oddalił się w głąb krypty.

Kiedy odszedł położyłem się i leżałem długo bez ruchu, wpatrzony w kamienny sufit. Choć byłem niezwykle senny, nie mogłem zasnąć. Przez kilka godzin oglądałem zgromadzone przez Podciepa książki, mroczne dzieła pełne sentencji w stylu: „Nie przywołuj tego czego nie zdołasz pokonać” lub „Tylko znając imię demona można narzucić mu swoją wolę”, ale nie znajdowałem w nich nic pociągającego.

W końcu położyłem się obok zimnej Julii i wtuliłem twarz w jej włosy.

Poczułem przy tym pragnienie tak silne, że przestałem nad sobą panować. Miałem wrażenie, że jej dusza jest przy mnie, że woła mnie, oddając mi to martwe ciało. Wsunąłem dłoń pod jej spódnicę i gładziłem blado-trupią skórę. Przesuwając rękę wyżej, poszukałem ustami jej ust.

Nie widziałem w tym nic złego. W końcu ja też byłem martwy.

 

VIII

 

Miałem pewność, że Zuza przyjdzie tej nocy do Ruin. Nie tylko dlatego, że obiecała to w swoim liście.

Miejsce, które Podciep wskazał jako źródło mocy, znajdowało się na terenie jej domu. Zuza musiała o tym wiedzieć. Musiała coś zauważyć, a my musieliśmy dowiedzieć się co.

Stojąc pod olbrzymim dębem patrzyłem, jak siedzący na gałęzi Podciep pali w milczeniu papierosa. Cisza, jaka panowała wokół sprawiała, że nawet mnie przechodziły dreszcze. To pewnie przez to miejsce.

Ruiny były zniszczałym budynkiem leżącym na obrzeżach miasta, prawdopodobnie pozostałością po dawnym kompleksie tutejszych pałaców. Obok nich rozciągał się cmentarz, z roku na rok powiększający swoją powierzchnię.

Choć miejsce to nie emanowało romantyzmem, okoliczne pary upatrzyły je sobie jako idealne dla potajemnych schadzek. Zapewniało intymność i spokój. Podobno wystarczyło tylko złożyć niespokojnym duchom ofiarę.

Nie wiem, czy Zuza się o to postarała, ale jeżeli tak, to nie zrobiła tego należycie.

Czekając na nią myślałem o Julii pozostawionej w krypcie. Podciep obiecywał, że będzie tam bezpieczna, ale ja, choć ufałem mu, wciąż nie potrafiłem przestać się o nią martwić.

Przestępując niecierpliwie z nogi na nogę, nagle usłyszałem trzask łamanych gałęzi, a chwilę potem miękki głos Zuzanny.

-A więc ty… żyjesz. – powiedziała. – I przyszedłeś do mnie!

Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem jej twarz jaśniejącą w nikłym świetle księżyca.

Podbiegła do mnie i uścisnęła mocno, zarzucając mi ręce na szyje.

– Więc ona nie kłamała! – krzyknęła. – A więc to wszystko prawda!

– Kto nie kłamał? O czym ty mówisz?

Zauważyłem na jej twarzy dziwny grymas. Wyglądała jak matka, której dziecko powiedziało o jedno słowo za dużo.

– Teraz to nie ważne! – odrzekła z radością. – Teraz to nie ma żadnego znaczenia. Teraz już zawsze będziemy razem.

W jej zachowaniu była dziwna ekscytacja. Wydawała się być w jakimś rodzaju szoku. Może na skutek tego, że ujrzała mnie żywym?

Ująłem jej dłonie.

– Muszę ci coś powiedzieć – zacząłem, ale Zuza szybko położyła mi palec na ustach.

– Nic nie mów. Ja wiem wszystko. Nie musisz nic tłumaczyć.

W jej ciemnych źrenicach pełgał blask obłędnej radości.

Powoli przesunęła dłoń po moim policzku, wplątując ją we włosy, po czym uniosła się na palcach, by mnie pocałować.

Kiedy jej usta już miały dotknąć moich, odsunąłem się.

– Nie mogę – powiedziałem.

Patrzyła przez chwilę z urażoną miną, ale potem jej rysy złagodniały.

– To przez nią, tak?

Nie odpowiedziałem. Wpatrywałem się w nią, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Nie będę stawać wam na drodze. Jeśli rzeczywiście wybrałeś ją, pomogę wam być razem. Wiem jak. Nie pytaj o nic, po prostu zgódź się na wszystko, a będziesz szczęśliwy.

Zdziwiła mnie tym wyznaniem. To było do niej zbyt niepodobne.

– Co chcesz, żebym zrobił? – spytałem nieufnie.

– Przyprowadź ją do mojego domu. Tam dowiesz się wszystkiego.

Chciałem jeszcze o coś zapytać, ale nagle od strony cmentarza zerwał się wiatr, niosąc ze sobą głośne zawodzenie płaczących dzieci.

Podciep zeskoczył z drzewa i zaklął pod nosem. Zuza na jego widok odsunęła się z przestrachem.

– Co to…

– Uciekaj – krzyknąłem. – Czekaj na mnie w domu. Przyjdę tam dzisiaj.

Dziewczyna skinęła głową i pobiegła ścieżką w stronę miasta.

Tymczasem płacz się nasilił i zauważyłem jakiś ruch przy cmentarnym murze.

– Co tam się dzieje? – spytałem, patrząc na milczącego Podciepa.

– Niechrzcieńce.

– Co?

– Pamiętasz, jak opowiadałem ci o Lichyju?

Skinąłem głową.

– Lichyj nie jest jedynym niechrzcieńcem. Reszcie z nich przewodzi Złoczyń. Wraz z porońcami chcą obalić rządy Lichyja i przejąć sukcesję na tym obszarze. Jednak nikt ich nie traktuje poważnie. Nawet ja nie pomyślałem, że będą chcieli cię dostać.

– Skąd wiesz, że będą?

– Sam zobaczysz.

Ruch przy cmentarzu nasilił się. Spod pęczniejącej ziemi zaczęły wychodzić raczkujące istoty. Ich płacz wibrował w moich uszach. Ich białe, błyszczące oczy świeciły jak setki malutkich księżyców.

Na czele tej przeklętej hordy stanął noworodek jadący na czarnym kocie.

Blada twarz dziecka wyglądała niezwykle dojrzale. Wśród sinych plam i śladów zgnilizny błąkał się złowrogi uśmiech, wyrażający dumę i pewność siebie.

U jego stóp pełzły dwa płody, ciągnąć za sobą zeschłe pępowiny.

– A więc to ty jesteś naszym nowicjuszem? – powiedział Złoczyń, kiedy już się zbliżyli. – Przyjmij moje pozdrowienia.

– Daruj sobie konwenanse i przejdź do rzeczy – rzucił Podciep, zapalając papierosa.

Złoczyń zmierzył go ostrym spojrzeniem.

– Wciąż hardy, jak zawsze – wysyczał. – Na twoim miejscu okazałbym nieco pokory. Jesteś na mojej ziemi.

Podciep zaciągnął się nikotynowym dymem i kątem ust wypuścił wąską, szarą strużkę, prosto w stronę Złoczynia, unosząc przy tym pogardliwie brew.

Złoczyń z kamienną twarzą przyjął zniewagę, po czym przeniósł wzrok na mnie.

– Obracasz się w niewłaściwym towarzystwie – zaczął. – Nie przyjdzie ci z tego nic dobrego.

W tym czasie porońce rozpełzły się we wszystkie strony i wchodząc na drzewa, zwiesiły się na pępowinach, otaczając nas zwartym okręgiem.

– Mam dla ciebie propozycję – zaczął Złoczyń, głaskając wyprężony grzbiet kota. – Przystanie na nią będzie w tej sytuacji najlepszym wyjściem.

– Podejrzewam, że innego nie mamy? – Kończąc, Podciep zgniótł papierosa. Od razu sięgnął do wystającej mu zza paska paczki i wyjął kolejnego.

– Nie rozmawiam z tobą. – Złoczyń nawet nie spojrzał w jego stronę. – Ciesz się, że pozwalam ci przeżyć.

Niemowlę chciało jeszcze coś powiedzieć, ale wszedłem mu w słowo.

– Czego chcecie? – spytałem.

– A czegóż moglibyśmy chcieć? Mocy, oczywiście. I Ty nam jej dostarczysz.

– Jak?

Złoczyń zastanowił się chwilę. Jakiś czas błądził wzrokiem po grzbiecie dosiadanego zwierzęcia, poczym uniósł głowę i spojrzał mi w oczy.

– Nie możemy wejść do tego domu. Próbowaliśmy, ale coś broni nam dostępu. Pójdziesz tam za nas i przyniesiesz źródło tej wspaniałej energii.

Zwisające z drzew porońce powoli zaczęły chować się w koronach. Dziesiątki otaczających nas niechrzcieńców zawróciło w stronę cmentarza.

Złoczyń pociągnął kota za sierść, zmuszając go, by stanął na tylnych łapach.

– I nie próbuj nas oszukać. – wycharczał. – To, że jesteś martwy nie znaczy, że nie możesz cierpieć.

Kiedy już się oddalili, Podciep splunął za nimi ciemną śliną.

– Jak ja ich nie znoszę – zaklął przez ściśnięte usta. – Jak ja ich cholernie nie znoszę.

Posadziłem go na swoim ramieniu i ruszyliśmy w stronę krypty, aby zabrać stamtąd Julię.

 

 

IX

 

 

– Nie podoba mi się to. Od panującej tu aury dostaję bólów głowy – powiedział Podciep i zaaplikował sobie niewielką dawkę kokainy. Kiedy schował srebrne puzderko do kieszeni rozejrzał się wokół.

Urządzona z niezwykłą surowością willa Zuzy, sporządzona według najnowocześniejszych trendów, porażała w jakiś nieokreślony sposób przepychem, jakby jej minimalistyczny wystrój był jedynie pretekstem do podkreślenia panującego tutaj bogactwa. Fasada budynku, zaprojektowana według wytycznych bauhausu, porażała wielością prostych i mnogością kątów.

Przechodząc przez jej szklane drzwi, z Julią na moich rękach, czułem się jak w jednej z powieści Vernea.

Wewnątrz domu było cicho. Rodzice Zuzy musieli spać, bo samochód stał na podjeździe.

– Jesteście wreszcie! – Usłyszeliśmy za sobą głos Zuzanny.

Podeszła do nas, podejrzliwie spoglądając na Podciepa. Z zawieszonymi u pasa miniaturowymi pistoletami rzeczywiście wyglądał dość intrygująco.

– Nie mamy czasu do stracenia – zaczęła. – Musisz zabrać do niej Julię.

– Do kogo?

Nie odpowiedziała. Pobiegła korytarzem, niknąc za przedostatnimi drzwiami.

Kiedy udaliśmy się tam za nią, naszym oczom ukazała się galeria jej ojca.

Jej wystrój był zmieniony. Wszędzie płonęły świece. W centralnej części wisiał wielki obraz przedstawiający piękną, nagą kobietę. Pod nim ustawiono coś na kształt skalnego ołtarza. Zuza stała teraz przy nim, wsparta na dłoniach.

– Szybko, połóż ją tutaj. – Wskazała kamienną płytę.

Trzymając ciało Julii zbliżyłem się w jej stronę.

Przy ołtarzu, na niewielkim stoliku, leżał sztylet, hostia i kielich wypełniony czymś, co przypominało krew.

– Co to jest? – spytałem Zuzy oglądając naczynie.

– Krew menstruacyjna. – Siedzący na parapecie Podciep zapalił papierosa od pobliskiej świecy. – Wiedziałem, że coś się tutaj święci, ale nie spodziewałem się, że aż tak.

Zuzanna zmierzyła go ostrym spojrzeniem. Na jej twarzy pojawił się strach.

– Źródłem mocy jest ten obraz. – Podciep wskazał wiszące nad ołtarzem malowidło. – Musimy go zniszczyć. Wtedy to wszystko się skończy.

– Nigdy! – Zuza ruszyła w jego kierunku. – Jeśli go zniszczysz, Jan umrze na zawsze.

Spojrzałem na Podciepa.

– Czy to prawda – spytałem.

– Obawiam się, że tak. – Podciep zeskoczył z parapetu i wdrapał się na ołtarz, stając naprzeciw mnie. – Widzisz, w tym obrazie zaklęty jest demon – zaczął po chwili. – Słyszałem jego historię lata temu. Malarz, który zaprzedał mu swoją duszę, uwięził go w tym płótnie, używając talentów nabytych za sprawą tej transakcji. Teraz demon chce się wydostać i potrzebuje do tego ciała dziewicy zabitej z miłości.

– Nie słuchaj go! – krzyknęła Zuza. – On nic nie wie!.

– Wiem więcej, niż ty. I wiem, co zrobiłaś.

Zuza spróbowała strącić go na podłogę, ale niemowlak uskoczył.

– Ty tego nie zrozumiesz! – zwróciła się w jego stronę. – Ty nigdy nikogo nie kochałeś.

Posciep uśmiechnął się gorzko. Wypuszczając smugę dymu spojrzał na drżącą twarz dziewczyny.

– Nie interesują mnie ludzkie uczucia – powiedział. – Czy demon obiecał ci Jana w zamian za ciało tej dziewczyny?

Zuza nie odpowiedziała.

– Czy to prawda? – spytałem, łapiąc ją za ramiona.

– Och, Jan, a jakie miałam wyjście? Czy mogłam zrobić coś innego, żebyś zwrócił na mnie uwagę?

Ujęła moją dłoń. W jej oczach dostrzegłem łzy.

– Zrobiłam to dla nas. Jeszcze możemy być szczęśliwi – powiedziała cicho.

Z trudem opanowałem drżenie rąk. Patrząc na jej zlęknioną twarz wyszeptałem:

– Nie sądzę. – Chwyciłem jeden z pistoletów Podciepa i strzeliłem w jej głowę.

Ciszę, jaka po tym zapadła przerwało ciche klaskanie.

Za mną, dosiadając czarnego koguta, stał Lichyj. Choć nigdy wcześniej go nie widziałem, nie miałem wątpliwości, co do jego tożsamości.

Spoglądał na mnie z dołu, ściskając złocone lejce. Kiedy wszedł do pomieszczenia, zauważyłem, że towarzyszą mu dwie staruchy i utopiec, te same, które nawiedziły mnie wcześniej na wieży.

– Nie przyszedłeś do mnie, kiedy cię prosiłem, więc musiałem odwiedzić cię osobiście – wysyczał, patrząc na mnie nienawistnie.

– Co wy tu robicie? – zapytał Podciep. – Przecież ten dom broni wam dostępu.

Lichyj spojrzał wpierw na niego, potem na martwą Zuzę.

– Odkąd ta mała otruła gospodarzy, ten dom należy do mnie – powiedział ze śmiechem.

W drzwiach ukazali się rodzice Zuzanny. Kroczyli sztywno przed siebie, z głowami zwieszonymi na piersiach. Ich blade oczy były nieobecne, a z ust wystawały sine języki.

Nagle, przez okna, zwieszając się na pępowinach, wpadły płody, strącając z parapetów płonące świece. Zaraz po nich do środka wskoczył jadący na czarnym kocie Złoczyń. Zadzierając zwierzę na tylne łapy stanął naprzeciwko Lichyja.

– Więc znów się spotykamy – rzucił w jego stronę. – I pomyśleć, że to ciebie matka wolała zostawić.

– To dlatego, że wasza matka nie kochała swojego ojca, za to kochała brata – powiedział Podciep ze śmiechem. – A że ten był też jej najstarszym synem, nic dziwnego, że to jego dziecko wolała mieć przy sobie.

– Nie waż się lżyć naszej matki! – wyrzucił z siebie Złoczyń przez zaciśnięte zęby.

– Coś ci się pomyliło – Lichyj zachował spokój. – Diabły nie mają matek.

– Nie zaczynaj znowu z tym…

– CZY WASZ CYRK NIE MOŻE KŁUCIĆ SIĘ GDZIE INDZIEJ?

Spojrzeliśmy za siebie. Na kamiennym ołtarzu siedziała Julia. Jej wywrócone białkami do góry oczy przeszywały nas demonicznym wzrokiem.

Ruszyłem w jej stronę, nie zwracając uwagi na próbującego powstrzymać mnie Podciepa.

Julia przechyliła głowę lekko w lewą stronę i przyjrzała się mi uważnie.

– JAKIŻ SŁODKI – wyszeptała. – TERAZ NIE DZIWIĘ SIĘ, ŻE TEJ MAŁEJ TAK BARDZO NA TOBIE ZALEŻAŁO. – Położyła dłoń na moim policzku. Jej chłodny dotyk sprawił mi niewypowiedzianą przyjemność. – DOBRZE ZROBIŁAM PRZYWRACAJĄC CI ŻYCIE. NIECHCIAŁBYŚ ZOSTAĆ ZE MNĄ NA ZAWSZE?

– Pamiętaj, że to demon – wykrzyknął Podciep. – Nie wierz w jej słowa.

Julia przyjrzała się mu pogardliwie.

– TY JESTEŚ JESZCZE MAŁY – odparła – WIĘC MOŻESZ WIERZYĆ W DEMONY. ALE ON… – Sięgnęła ręka do mojego krocza. – ON TO JUŻ PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA. – Zacisnęła lekko palce, aż poczułem przyjemne mrowienie. Drugą ręką wciąż gładziła moją twarz.

Odsunąłem się od niej.

– Nie chciałbym cię urazić, ale…

– URAZIĆ?! ŻADEN CZŁOWIEK NIE MOŻE MNIE URAZIĆ – roześmiała się głośno. – JEŚLI NIE MASZ W SOBIE DOŚĆ ODWAGI, TO IDŹ PRECZ!

Na jej gest uczuliśmy, że coś spycha nas w tył. Jak kartki zrzucone ze stołu, przelecieliśmy przez całe pomieszczenie, lądując na ścianach.

Duch w ciele Julii chwycił kielich z krwią i zaczął rysować nią jakieś znaki na swoim czole.

– WSZYSTKIEGO MUSZĘ DOPILNOWAĆ SAMA.

Nagle, jakby zdając sobie z czegoś sprawę, cisnęła kielich na ziemię i wykrzyczała:

– TA MAŁA DZIWKA MIAŁA PRZYNIEŚĆ MI CIAŁO DZIEWICY, A TO TRUCHŁO NIE JEST DZIEWICĄ!

Tchnięty nagłą myślą Podciep podbiegł do mnie i nachylił się przy moim uchu.

– Mamy jeszcze szansę! – krzyknął. – Jeśli to nie są zwłoki dziewicy, demon nie może się w nich odrodzić. Może jedynie przejąć nad nimi kontrolę. Jeśli przywołamy duszę tej dziewczyny, ta wyprze z jej ciała złego ducha!

– Jak niby chciałbyś to zrobić? – zapytał Lichyj.

– Wezwiemy ją formułą afektu!

Podciep wybiegł na środek pokoju i zaczął kreślić dłońmi tajemnicze znaki. Oglądając się na Lichyja i Złoczynia krzyknął:

– Musicie mi pomóc! Tylko ten jeden raz zapomnijcie o waśniach. Inaczej zginiemy.

Potępione dzieci spojrzały po sobie i przyłączyły się do słów Podciepa.

– Il ab achra! An Amor f’tang!

Opętana zwróciła na nas swoje białe oczy i roześmiała się szyderczo.

– NAPRAWDĘ MYŚLICIE, ŻE MOŻECIE POKONAĆ MNIE KILKOMA SENTENCJAMI? NIGDY NIE WPUSZCZĘ JEJ DO TEGO CIAŁA! JEDYNIE ŚMIERC MOŻE ODPOWIEDZIEĆ NA WASZE WEZWANIA.

Nagle wszystko stało się jasne.

Przypomniałem sobie słowa starej Cyganki.

Śmierć, Zuza i Nija.

Trzy wyrazy.

Trzy imiona.

„Tylko znając imię demona można narzucić mu swoją wolę”.

– A jeśli ci nakażę, Nijo? – spytałem, stając naprzeciw jej.

Słodka twarz Julii stężała i przebiegł po niej grymas przestrachu.

A więc trafiłem.

– Czy będziesz mogła oprzeć się mocy swojego imienia?

Nija nie odpowiedziała. Dysząc ciężko czekała na mój ruch. W tle słyszałem nieprzerwanie wygłaszane zaklęcia, w języku, którego nigdy wcześniej nie słyszałem.

– To ciało nie należy do ciebie – powiedziałem, patrząc w jej białe oczy. – Opuść je.

– NIE MASZ TYLE MOCY, ABY MNIE WYPĘDZIĆ.

– Więc nakazuję ci mocą twojego imienia, Nijo! Wpuść doń prawowitą właścicielkę!

Ciało Julii powoli osunęło się na ścianę. Jej oczy zaczęły drgać, co chwile wracając do normalnego stanu.

– NIE POKONASZ MNIE, CHŁOPCZYKU! WIEDZ, ŻE MNIe nieee…

Złapałem ją, zanim upadła na podłogę. Choć jej skóra wciąż była sina, wyczuwałem pod nią tę dziwną emanację, którą zauważyłem także u siebie. Kiedy ująłem dłonią jej twarz, zobaczyłem, że otwiera oczy.

Piękne, błękitne oczy.

– Julia – wyszeptałem przy jej uchu.

– Dość już tych wzruszeń. Teraz pójdziecie z nami. – Jedna z mamun postąpiła krok w naszą stronę.

Podciep, który w tym czasie zdążył wdrapać się na ołtarz, wymierzył pistolet w jej głowę.

– Nawet nie podchodź – odezwał się. – Mam tutaj srebrną kulę. W sam raz na wszystkie dni matki, o których zapomniałem!

Kobieta spojrzała na niego, ale zanim zdążyła cos powiedzieć, Lichyj zmierzył ją ostrym spojrzeniem.

– Zostań, gdzie stoisz – wysyczał. – Nie mamy tutaj już czego szukać. Prawda? – zwrócił się do Złoczynia.

Złoczyń nie odpowiedział. Zwracając kota w stronę okna, wskazał swoim poddanym, by podążyli za nim.

Lichyj w tym czasie, ściskając lejce lewą dłonią, gładził koguta po czarnych piórach.

– Do jutra ma was tutaj nie być – powiedział ostro. – Inaczej nie będziecie bezpieczni nawet w tej waszej krypcie.

Nie słuchałem go. Tuląc do siebie Julię napawałem się zapachem jej włosów. Kiedy otworzyła oczy, dostrzegłem w nich błysk szczęścia.

– Jestem głodna – powiedziała słabym głosem.

 

 

X

 

Wschodzące słońce oświetlało ciągnącą się przed nami wstęgę drogi. Pędzący pełną prędkością Mercedes wył przeciągle, rozrzucając na boki obfite tumany kurzu.

Jechaliśmy przed siebie bez żadnego celu, czując, że naprawdę jesteśmy szczęśliwi.

– NIE UDA WAM SIĘ MNIE POZBYĆ! PIEKŁO NIEDŁUGO BĘDZIE KROCZYĆ PO ZIEMI, A WY SCZEŹNIECIE W BÓLU I CIERPIENIU!

– Och, zamknij się wreszcie – powiedziałem, otulając Julię ramieniem. Jej wywrócone białkami w górę oczy powoli wróciły do swojego normalnego stanu.

– Czy ona zawsze musi mi tak wykręcać twarz, kiedy chce coś powiedzieć? – spytała z wyrzutem.

– Prosiłem ją już kilkakrotnie, żeby tego nie robiła, ale wciąż pozostaje głucha na moje argumenty. Ostatnio staje się coraz bardziej nieznośna.

– MYŚLICIE ŻE TEGO NIE SŁYSZĘ?

Ze zdziwieniem zauważyłem, że oczy Julii nie zmieniły się.

– A więc jednak możesz mówić normalnie?! – spytała oburzona.

– ZOBACZYCIE, KIEDY PRZYJDZIE MÓJ CZAS…

– Do jasnej cholery, już ani słowa o tym!

Nija zamilkła. W tym czasie Julia wtuliła twarz w moje ramię.

– Musicie niedługo uzupełnić zapasy – odezwał się Podciep z tylnego siedzenia, ściskając w dłoniach butelkę Whisky. – Kończy się wam jedzenie.

Leżąc na obgryzionych zwłokach Zuzy, wtulał się w jej młode piersi, które zostawiliśmy na jego prośbę. Popalał przy tym opium, snując za nami długą smugę słodkiego dymu.

– O to się nie martw – odpowiedziałem, mocniej przyciskając Julię do siebie. – Zawsze możemy się karmić miłością.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

* najgorsze dopiero nadejdzie.

** nikogo przed śmiercią nie można nazwać człowiekiem szczęśliwym.

*** miłość zwycięża wszystko.

 

 

Koniec

Komentarze

Gdzie w Wielkopolsce mogę znaleźć węgiel na biedaszyby?

Intrygujące, groteskowe, bardzo plastyczne. Smakowicie stopniowane napięcie i wrażenie narastającej makabry. Kolejny niemal gotowy scenariusz na film dla Marka Piestraka. Trzy subiektywne plusiki ode mnie: Pierwszy za kontrast między klasycznym wystrojem zakładu pogrzebowego i kościoła, a ultra nowoczesnym jak na owe czasy minimalizmem wyposażenia willi w stylu bauhausu. Czy bauhaus celowo z małej litery, tak jak  chcieli sami założyciele tej szkoły?. Drugi za doskonałą znajomość rodzimej demonologii. Trzeci za osadzenie historii w niespokojnych czasach schyłku republiki weimarskiej. Błędy są i niezgrabności, ale "któż bez wad" - nie wpływają bynajmniej destrukcyjnie na całość tekstu. 

Pozdrawiam 

Przyczajony użyszkodnik

Wielkie dzięki za opinię.

Starałem się dopracować tekst, ale sam teraz widzę, że wiele rzeczy mi umknęło. Tym bardziej więc cieszę się, że Ci się podobało.

Co do bauhausu – jest to przypadek – po prostu uznałem, że obie formy są poprawne.

Pozdrawiam

P.S. @Arctur Vox – Nie wiem, czy Cię to urządza, ale słyszałem, że w Lembertowie koło Gostynia chłopaki z miasta handlują koksem.

Szukałem złóż ziemnych, ale rozejrzę się. Do Gostynia mam 30 kilometrów z okładę.

Uważam, że to najlepszy paranormal, jaki zdarzyło mi się przeczytać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niezłe, naprawdę! Miałem kiepski dzień, ale czytanie tego opka poprawiło mi humor. Skrojone na odpowiednia miarę akurat dla paranormala, który przeciez musi byc cholernie naiwny z tą swoją miałką, szkolną miłością jako przyczyną sprawczą. Dodatkowe gratulacje za polskie realia bo formuła "paranormal" w oczywisty sposób, od razu narzuca pewne rozwiązania. A tu proszę. może nie być żadnych Wampirów ani Lykanów, a opek nie dośc że dobry to jeszcze mieści się w gatunku. Pozdrawiam. 

Wielkie dzięki za mile słowa. Tym bardziej, że w tekście naprawdę dużo jest niesympatycznych babzoli, które w jakiś sposób umknęły mojej korekcie.

I bardzo cieszy mnie, że mogłem komuś poprawić humor.

Pozdrawiam.

Skoro nie życzysz sobie komplementów, to mój komentarz będzie bardzo krótki:

uda, które kiedyś wydały mnie na świat. - o rly?

www.portal.herbatkauheleny.pl

Założenie tekstu zaiste chwali się w świetle charakteru konkursu. Osobiście jednak na kolana rzucona się nie czuję. Nie kupuję zwłaszcza zakończenia, w którym mowa jest o rzekomej miłości Janka i Julki - czy aby nie było wcześniej powiedziane, że Julia jest wobec chłopaka raczej obojętna? Skąd ta odmiana?

 

Z czepialstw:

Najpierw mamy "otmęty" - literówka

Potem mamy "zejdę na dół" - okropne masło maślane

Następnie... "...natknąłem się na wpół nagie zwłoki..." - wydaje mi się, że właściwym zwrotem tu jest "na wpół", więc brakuje mi jednego na - w związku z czym ładniej byłoby zdanie przearanżować, żeby uniknąć "na na". Nanana...

Dalej - takoż nie kupuję ud wydających na świat, jestem pewna że na biologii wspominali coś o macicy i pochwie

Potem - uwaga, to moje ulubione - znalazłam "stróżkę krwi"! Czegóż ona strzegła? To tym bardziej ciekawe, że dalej masz strużkę wody i strużkę dymu, i wszystko jest w porządku.

Przy potyczce z mamunami i utopcem jest trzykrotne "wymierzenie" ciosów - powtórzenia

Pewności nie mam, ale czy "meble w stylu ludwika XVI" nie zasługują na L wielką literą? Wszak Ludwik człowiekiem był, i to całkiem znanym, a nie płynem do naczyń

Bohater "oglądał" zgromadzone w krypcie książki, a znalazł w nich cytaty. Oglądanie kojarzy mi się z zewnętrzem obiektu, skoro zaglądal do środka, to raczej je przeglądał.

"...zarzucając mi ręce na szyje." - szyję

"...dwa płody, ciągnąć za sobą..." - ciągnąc

"I Ty nam jej dostarczysz" - ty małą literą

Po czym rozłącznie.

"Jej wystrój był zmieniony." - A skąd bohater o tym wiedział? Jakoś zabrakło mi wzmianki, że był tam kiedyś wcześniej i dobrze wiedział, jak wygląda.

"spytałem Zuzy" - tu zawsze mam dylemat, który przypadek jest właściwy, ale osobiście użyłabym biernika: spytałem Zuzę, spytałem Anię, spytałem Gosię, itp.

"- Czy to prawda - spytałem." - Jak spytał, to gdzie znak zapytania?

"...towarzyszą mu dwie staruchy i utopiec, te same, które nawiedziły mnie wcześniej na wieży." - Utopiec nie jest rodzajem żeńskim, więc winno być: "towarzyszą mu dwie staruchy i utopiec, ci sami, którzy nawiedzili mnie wcześniej na wieży."

"Kłucić"...? Really?

"NIE CHCIAŁBYŚ" - rozłącznie

"...drgać, co chwile wracając..." - chwilę

Czemu "whisky" wielką literą?

 

Nad przecinkami się rozwodzić nie będę.

 

Ode mnie tyle. Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Wielkie dzięki za komentarze.

 

Cieszę się, że podobało Ci się nawet pomimo tych nieszczęsnych ud, Suzuki.

 

Joseheim, dziękuję  za czas, który poświęciłaś na mój tekst i za pracę, którą musiałaś włożyć w wyłapanie tych wszystkich babzoli. Kiedy zajmę się kolejnym opowiadaniem, Twoje uwagi z pewnością będą służyły mi pomocą w wystrzeganiu się wymienionych przez Ciebie błędów.

Niemniej, choć będę się starał, by tak nie było, to braku stróżki nie mogę obiecać.

 

Pozdrawiam.

Hihi : )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Stróżka... et tu, podstuwak? ;)

Chyba przyzwyczaiłeś mnie do lepszych opowiadań... co nie znaczy, że to jest złe, bo pomysł jest super - jak to już zauważył ktoś powyżej, mamy paranormal bez wampirów i wilkołaków, i okazuje się że ciągle można w tej konwencji powiedzieć coś świeżego. Ale mimo tego tekst nie do końca mnie przekonał - jakoś nie ma żadnej "chemii" między bohaterami, bohaterowi niby podoba się ta Julia, ale czemu właściwie i kto to jest, a potem zaraz ginie. Do tego tak gdzieś od środka akcja zaczyna pędzić i tekst staje się właściwie samymi dialogami. Mogło być lepiej.

Wielkie dzięki za uwagi, Dreammy.

Cieszę się, że znalazłaś w tekście także jasne strony. Przy następnym postaram się, aby było ich zdecydowanie więcej.

Pozdrawiam

Miałam troche powybrzydzać, ale potem wtrącił się utopiec i już nie będę. Bardzo mi się podobało.

Cieszy mnie to ogromnie. Dzięki.

Hmmm. Nie wiem, jakie były założenia konkursowe, ale nie przypadło mi do gustu. Mam wrażenie, że tekst jest bardzo chaotyczny, więcej trupów niż wyjaśnień. Nie lubię, kiedy bohatera różne frakcje wyszarpują sobie z zębów, nie zniżając się do tłumaczeń, do czego go potrzebują.

Jeden z odłamków trafił go w stopę i po podłodze pociekła wąska stróżka krwi.

Dlaczego stróżka jeszcze nie poprawiona?

– CZY WASZ CYRK NIE MOŻE KŁUCIĆ SIĘ GDZIE INDZIEJ?

Kłucić? No bez przesady…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka