- Opowiadanie: Bauaser-kun - Luminae Magister Magi (z cyklu o czarownicy Klementynie)

Luminae Magister Magi (z cyklu o czarownicy Klementynie)

 

Drugie opowiadanie o Klementynie, tym razem poznacie bliżej nowego bohatera. Za tydzień opowiadanie trzecie, a czwarte… jak sie napisze. Obawiam się jednak, że mogę nie zdążyć przed nowym rokiem. Na Klementynkę potrzebuję specjalnego typu weny, który zwykle dopada mnie po długiej, sesji tworzenia własnego systemu RPG lub innych wybtnie męczących zajęć. Pisanie Klementynki mi zwyczajnie poprawia humor.

 

Ponownie liczę na wasze opinie i rady. No i dziękuję za wszystkie poprzednie, cieszę się że przynajmniej kilku osobom się podobało. (Co oznacza wzrost pozytywnych opinii o Klementynie o kilkaset procent)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Luminae Magister Magi (z cyklu o czarownicy Klementynie)

 

Klementyna spojrzała na Rubinka, tak nazwała kolorowego nietoperza, który w żaden sposób nie chciał odzyskać normalnej barwy. Ostatnie kilka godzin siedziała nad wszystkimi księgami czarów jakie miała w domu. Żadna nie opisywała chronicznego przypadku przebarwienia ssaków latających. Rubinek wciąż był niebieski i miał zamiast oczu kamienie szlachetne. W tej chwili spał uczepiony sufitu. A przynajmniej spałby, gdyby nie nastąpiło nagłe wypełnienie powietrza nutami marsylianki. Francuski hymn rozlegał się po domku z siłą około stu decybeli. Równocześnie z niemiłosiernym hałasem, w pokoju pojawił się mężczyzna, miał trójkolorowy, niebiesko-biało-czerwony, płaszcz, w jednej ręce trzymał paletę farb, a w drugiej bagietkę. Całość francuszczyzny dopełniał mundur wojskowy z czasów kampanii napoleońskiej. Mężczyzna miał też napoleoński wzrost, choć posturę już niekoniecznie. Przypominał bowiem worek kości obciągniętych skórą, miał długie do pasa, czarne włosy i niezwykle kanciastą twarz. Zielone oczy patrzyły na wszystko wesoło, z twarzy wyglądał na góra trzydzieści lat, i tyle zresztą miał.

 

Luminae Magister Magi, największy mag współczesnej Europy wylądował w pokoju pani Klementyny, wraz ze wszystkimi swoimi skrzywieniami. Do tych skrzywień należało zaliczyć dostosowywanie swojego wyglądu do ostatnio odwiedzanego kraju, przy czym nigdy nie było wiadomo czy wybierze losowo elementy tradycyjnie z krajem kojarzone i założy je na siebie na chybił trafił, czy weźmie „gotowy zestaw”, jak nazywał ubiory historyczne i/lub regionalne. Bagietki i napoleonka i tak były lepsze od bumerangu i naszyjnika z krokodylich zębów, które przywiózł poprzednim razem.

 

– Jak się czuje moja ulubiona kursantka? – Luminae Magister Magi nie uznał za stosowne przyzwoicie się przywitać, albo chociaż przeprosić za hałas. – W absolutnie niemagicznym świecie mieszkająca?

 

– A nie widzisz durniu? – Rozwrzeszczał się ze ściany Claderick. Kiedy do Klementyny przychodzili goście spoza magicznego światka siedział cicho. Kukułce z zegara nie wypadało się odzywać przy ludziach. – Problem ma dziewczyna, poważny problem kurde mol. Nietoperz nie pozwala się odczarować, kontrakt musiała oddać jako grzywnę, do sądu ją mogą pozwać w każdej chwili, Edzio leży do góry z potworną niestrawnością z przejedzenia, a na dobitkę jakiś kretyn wyraźnie zamierza tu urządzić rewolucję! Przyniosłeś ze sobą madame Guillotine?

 

Claderick nigdy nie lubił Luminae Magistra Magi, miało to zapewne coś wspólnego z ich pierwszym spotkaniem piętnaście lat temu. Wtedy jeszcze Claderick był normalnym demonem. Potem nagle został skazany na sto lat pomocy magom, w charakterze elementu wyposażenia pracowni lub gospodarstwa domowego. Do pani Klementyny trafił zupełnym przypadkiem, jej matka wygrała go w karty od znajomego maga z Włodawy. Claderick był jednak bardzo przydatny, nigdy nie sypiał, z dużej odległości wyczuwał wszelkie efekty czarnej magii i jeszcze nigdy się nie pomylił z przepowiadaniem pogody na dwa dni do przodu. A w zamian oczekiwał jedynie pochlebnej opinii na comiesięcznym sprawozdaniu. Głównie dlatego, że mogło mu to skrócić okres kary o kilkanaście lat.

 

– Claderick, milcz. – Pani Klementyna, z podkrążonymi z niewyspania oczami, rzuciła kukułce Spojrzenie, którego nauczyły się już bać nie tylko okoliczne dzieci, ale także wampir Wincent, koszmar Edzio, siedmiu krasnoludzkich łowców nagród i smok wawelski. A także część przypadkowo kręcących się po okolicy włóczykijów z magicznego świata. Spojrzenie było tak skuteczne, że w pełni zasługiwało na duże litery i złocone brzegi. – Co pana do mnie sprowadza?

 

– Nic wielkiego, po prostu pomyślałem sobie, że byłabyś mi w stanie pomóc.

 

– Największemu magowi w Europie? Zwykła wiejska czarownica. I to taka z przymusu?

 

– Jak najbardziej. Masz w sobie takie coś, że obłaskawiasz dosłownie wszelkie magiczne istoty. A ja właśnie wybieram się do Szkocji i…

 

– Loch Ness, tak? – Pani Klementyna potrafiła być pozornie zainteresowana propozycją i jednocześnie wyraźnie dać do zrozumienia, że absolutnie się nie zgadza. – Chodzi o tego smoka, który co jakiś czas wpływa sobie do jeziora z magicznego pałacu?

 

– O tak! Dokładnie ten! – Luminae Magister Magi był równie wrażliwy na ukryte przesłania, co typowy aligator na sztukę awangardową. – Od razu widać, że masz główkę na karku.

 

– Odmawiam.

 

– Ej no, ale dlaczego? Klemciu… Zrób to dla swojego ulubionego egzaminatora.

 

– Po pierwsze, nie jest pan moim ulubionym, a jedynym egzaminatorem, jakiego kiedykolwiek miałam. Po drugie: jak jeszcze raz powie pan do mnie „Klemciu” to będzie pan szukać siekaczy pod tapczanem. Z magią bojową u mnie krucho, ale patelnią umiem się posługiwać.

 

– Ej no, nie przesadzasz trochę? Przyszedłem w aż tak kiepskim momencie?

 

– Dopiero teraz się pan zorientował? Claderick nie wyraził się dość jasno?

 

– No, on mnie nigdy nie lubił…

 

– W każdym razie mam za dużo problemów, żeby wyjeżdżać do Szkocji. Nawet nie jestem pewna czy odczarowałam wszystkie zwierzęta w okolicy.

 

– No to zrobimy tak: Ja ci pomogę sprawdzać, a ty ze mną pojedziesz nad Loch Ness.

 

– Odmawiam.

 

– No to jeszcze dorzucę ci bonus. Co powiesz na klucz Merlina? Wiesz jak ciężko je dostać, a ja ci jeden chętnie dam.

 

– Odmawiam. – Klucze Merlina faktycznie były trudnodostępnymi przedmiotami magicznymi, ale przydawały się tylko magom specjalizującym się w magii bojowej. W domowych warunkach były co najwyżej odpowiednikiem jakiegoś pucharu: Posiadanie takiego przynosiło spory prestiż, ale tak właściwie to tylko leżą na szafce i gromadzą na sobie kurz. – Przekupstwo nic panu nie da.

 

– No weź przestań. Ja naprawdę potrzebuję twojej pomocy. Zafunduję ci wakacje w Szkocji, spotkanie z rzadkim magicznym stworzeniem i dam magiczny przedmiot pierwszej kategorii. A w zamian chcę tylko pośrednictwa…

 

– W rozmowach ze smokiem. Odmawiam. Nie lubię jaszczurek.

 

– Ale…

 

– NIE! Koniec pieśni!

 

– No dobra. To się prosi o próbę cierpliwości. Zostanę tutaj aż się nie zgodzisz.

 

– Proszę bardzo. Na górze jest pokój gościnny. Tylko proszę nie zapominać, że nie jest pan w świecie magicznym. Nie muszę chyba panu przypominać, jakie są kary za wyjawienie magii, osobom niezaakceptowanym przez radę magów?

 

– No ale chyba nikt tutaj nie przyjdzie?

 

– Dzieci z okolicy przyjdą na pewno. Agata Wielomówna też, jeżeli w okolicy zostało coś nieodczarowanego, a ona to zauważy. Tylko ja nie mam serca wykopać tej plotkary za drzwi.

 

– No to ja się pójdę rozgościć.

 

Luminae Magister Magi wszedł po schodach, pani Klementyna odliczała coś w pamięci. Z piętra dobiegł dziwny suchy trzask, a po chwili za oknem pojawiła się latająca miotła, zmierzająca ku pokojowi gościnnemu. Miotła należała do najnowszego typu bojowych środków transportu, Luminae Magister Magi najczęściej parał się walką. Jak każdy mistrz magii służył ogólnemu dobru ludzkości, ale w jego przypadku było to przede wszystkim eliminowanie potworów, uciekinierów i przestępców z magicznego świata, którzy jakoś dostali się do świata niemagicznego.

 

– Czterdzieści pięć sekund. – Mruknęła Klementynka. – Całkiem długo pamiętał o ostrożności w czarowaniu. Jak na niego oczywiście.

 

Claderick był jednak nieco innego zdania.

 

– Co za kretyn! – Kukułka wyskakiwała z zegara rytmicznie. – Przecież jak ktoś to zobaczy, to będą problemy! Czy pani też czuje ten skok thaumatyczny?

 

Czarownica nie odpowiedziała, zamiast tego wyjrzała przez okno i przyjrzała się ścianom i ogródkowi. Podejrzenia się sprawdziły. Na środku ogródka stał wielki maszt z francuską flagą, tuż obok zminiaturyzowanej wieży Eiffla, ściany domku były teraz czterema wielkimi francuskimi flagami. A kłaczek przypominał gigantycznego pudla.

 

– Zaczęło się. Lepiej od razu zadzwoń do KM. Bo inaczej to wszystko pójdzie na twoje konto kobieto. Klementyna? Ej, gdzie jesteś?

 

– Tak, zgadza się. Dziesięć minut temu. – Pani Klementyna przemawiała do słuchawki już od dłuższej chwili. – Tak, oczywiście. Nadzór komunikacji telepatycznej i biuro teleportacji zapewne potwierdzą o dokonaniu przez Luminae Magistra Magi zarówno rozmowy jak i przeniesienia przestrzennego. Dziękuję panu bardzo. – Odłożyła słuchawkę. – Przepraszam cię, co mówiłeś?

 

– Że jesteś bystrzejsza niż się zdajesz. – Choć dla drewnianej kukułki jest to niemożliwe, Claderick uśmiechał się złośliwie, odliczając czas do kolejnej serii trzasków. – minuta dwadzieścia sekund. Chyba długo nie wiedział co teraz zrobić.

 

Z góry dobiegły nagle odgłosy kilkunastu par stóp lądujących znikąd na podłodze i biegających szybko, jakby otaczając coś. A chwilę później donośna kłótnia. I kolejny duży trzask. Maszt z flagą, wieża, i farba ze ścian zniknęły. Kłaczek nadal przypominał pudla, ale psia morda wyrażała z tego powodu olbrzymie zadowolenie.

 

Po chwili wszystko ustało a Luminae Magister Magi zszedł na dół.

 

– To było wstrętne. Dostałem ostrzeżenie i mandat na dziewięćset fretkodenarów. Tylko dlatego, że chciałem trochę udekorować ci domek.

 

– Ale groziło to ujawnieniem magii osobom niemagicznym. Sam pan wie, że pociągnięto by za to do odpowiedzialności właściciela posesji. Poza tym ja tylko poinformowałam Kontrolę Magiczną, że mam gościa i dla tego zamiast zwyczajowych ostrzeżeń powinni nałożyć kontrolę i najpierw sprawdzać z czyjej winy ujawnienie nastąpiło. A sam pan wie, że ostrzeżenia wysyłają przy jednorazowym zużyciu mocy o sile trzech Thaumów lub większej.

 

– A czy mówiłaś im że to ja jestem gościem?

 

– Tak. Przecież nie mogłam przemilczeć, że bohater światowej sławy odwiedza wiejską czarownicę. Musiałam się trochę pochwalić.

 

– To już wiem czemu tak szybko zareagowali. I czemu nie przysłali urzędnika tylko od razu oddział antyterrorystyczny. Klemciu. Mnie KM nie lubi, odkąd zapomniałem się i zacząłem walczyć z tym czarnym magiem, no wiesz wtedy na Haiti.

 

Klementyna wiedziała, wszyscy magowie wiedzieli. Wmówienie kilkuset milionom ludzi, że to trzęsienie ziemi, a nie magiczny pościg zdruzgotały stolice Haiti nie było łatwe. Na domiar złego ścigany zdołał uciec. Największą zagadką było, jakim cudem Luminae Magister Magi dostał licencję na pracę w terenie niemagicznym. Wprawdzie wychowywał się w starym świecie, jak nazywano normalny niemagiczny świat, ale w magicznej wiosce. Potem odbył szkolenie na bojowego maga w nowym świecie, czyli sztucznie stworzonym świecie magicznym, do którego przeniesiono właściwie całą magiczną menażerię starego świata, gdy ludzie wymyślili proch strzelniczy. Który to okazał się zabójczo skuteczny dla wszystkiego, nawet dla smoków. Od stworzenia nowego świata ludzie przestali się już wprawdzie bać smoków, wampirów, wilkołaków i tym podobnych rzeczy, a nawet zaczęli wymyślać własne potwory, ale świat magiczny jakoś nie chciał ponownie się łączyć ze starym światem. Pomimo, że czasami miało to miejsce przed szeroką publicznością. Ludzie nawet nie wiedzieli ile niektórzy reżyserowie z Hollywood zaoszczędzili na charakteryzacji i efektach specjalnych, dzięki znajomym z nowego świata. Zwłaszcza filmy przedstawiające duże ilości kosmitów oszczędzały przez to na kostiumach. Niektórzy pisarze i rysownicy komiksów, zwłaszcza w Japonii, gdzie tych komiksów tworzono naprawdę wiele i Ameryce, która królowała w produkcjach filmowych, odniosło sukces tylko dla tego, że opisało prawdziwe wydarzenia z nowego świata. A przynajmniej wykorzystało istoty z tego świata. Oczywiście tacy twórcy nie dorównywali swoimi dziełami tym, którzy jakiegoś potwora faktycznie wymyślili, ale przynajmniej mieli dostatecznie dużo materiału na następne dzieła, żeby zapewnić sobie dożywotni wikt.

 

– Klemciu? Klemciu? Nad czym tak myślisz?

 

– Nad obiadem. – Claderick wyskoczył z zegara. – I nad tym ile cyjanku ma ci dosypać do zupy.

 

– Claderick, wiem że mnie nie lubisz. Ale nie wciskaj ludziom do ust swoich myśli. No to jak Klemciu, pojedziesz ze mną do Szkocji?

 

– Nie. Ale pomyślałam sobie, że skoro pan już tu jest, to może jednak pana wykorzystam. Niech pan rozpocznie poszukiwania przemienionych istot i rzeczy w promieniu pięciu kilometrów. Wszystko co emituje więcej niż milithaum mocy należy przywrócić do normy.

 

– A w zamian pojedziesz ze mną do Szkocji. – Ton stwierdzenia sugerował, że jest to coś tak oczywistego jak codzienny wschód słońca.

 

– Nie. Zrobi pan to w ramach zapłaty za pokój.

 

– Jeśli odmówię to mnie wyrzucisz?

 

– Powiedzmy, że zagwarantuje panu nocleg na świeżym powietrzu.

 

– To nieludzkie.

 

– Kłaczek ciągle śpi na dworze i mu to nie przeszkadza.

 

Zza okna dobiegło niskie przeciągłe szczeknięcie. W wydaniu Kłaczkowym było to potwierdzenie.

 

– No dobrze. Moe, toe, doe. – Luminae Magister Magi nigdy nie zrozumiał subtelnych uwag na temat swojego klucza aktywacyjnego. – Trzeci duchu szpiegostwa, odnajdź źródło zakłócenia.

 

Największa zagadką było, jakim cudem jego zaklęcia bojowe działały, skoro zawsze wypowiadał je w języku kraju, w jakim aktualnie się znajdował. Zaklęcia bojowe poza kluczem aktywacji wymagały zazwyczaj, by inkantacja wymówiona była w ojczystym języku maga. Albo jeszcze lepiej, po łacinie, którą uznawano za język pierwszych magów. Luminae Magister Magi potrafił rzucać zaklęcia nie tylko w obcych językach, ale także bez klucza aktywującego, lub nawet całkowicie pomijając inkantację. Ale to znacząco osłabiało siłę zaklęć. Dlatego teraz wypowiadał formułę powoli. Napełniając mocą każde słowo i każdą literę. Kiedy skończył przez chwilę nic się nie działo, a potem nagle wydobyła się niego sfera wielobarwnego światła. Kula powiększała się bardzo szybko, po chwili opuściła już pomieszczenie a dziesięć sekund później jej krańce opuszczały już granice gminy. Liczba osób jakie to zauważyły na pewno przekroczyła już kilka tysięcy. Biorąc pod uwagę ilość zużytej mocy, sfera zniknie pewnie dopiero na skraju województwa. Cichy szelest spadającego papieru wyrwał najpotężniejszego maga europy z transu.

 

– Ojej. To chyba nie jest to co myślę? –Spytał podnosząc kopertę. – NO NIE! Tylko posłuchaj Klemciu! „Wielki mistrz magii, laureat orderu…”

 

– Odpuść sobie twoje tytuły, bo będziesz czytał do rana! – Warknął Claderick.

 

– No dobra „W miejscu pana aktualnego pobytu rzucone zostało zaklęcie bojowe szóstego stopnia kategorii szpiegowskiej, znane jako wielki wyłapywacz magii. Ponieważ jest pan jedynym, magiem posiadającym zezwolenie na rzucanie zaklęć bojowych znajdującym się w tej okolicy, zostanie pan pociągnięty do odpowiedzialności za ryzyko ujawnienia magii osobom niemagicznym. Naszą decyzję opieramy na fakcie, iż był pan wielokrotnie upominany za wykorzystywanie przy osobach niemagicznych zbyt widowiskowych zaklęć. Jeżeli nasze zarzuty są niesłuszne, prosimy o natychmiastowe zgłoszenie tego do biura obserwacji magicznego przepływu urzędu Kontroli Magicznej.” Klemciu weźmiesz to na siebie?

 

– A kto uwierzy, że znam zaklęcia bojowe szóstego stopnia? Nawet nie chodziłam do akademii magii bojowej. Wystarczy, że każą mi to powtórzyć.

 

– No tak zapomniałem. Ale tu jeszcze napisali, że grzywna to dwieście fretkodenarów.

 

– To niewiele, przy pańskich zarobkach oczywiście. Znalazł pan coś do odczarowania?

 

– Szesnaście miejsc, ale czy za odczarowanie ich nie dostanę kolejnego upomnienia?

 

– Zapomniał już pan o zaklęciach nieustalonych?

 

– Nieustalonych… A no racja! Przecież one nie podlegają nadzorowi magicznemu!

 

– Kiedy ostatni raz pan ich używał?

 

– Nie pamiętam, chyba jeszcze w akademii.

 

– Czyli dobre dwadzieścia lat temu. To może niech pan mi lepiej te miejsca pokaże, a ja się zajmę odczarowywaniem. Pan już pewnie stracił wprawę.

 

– Niech się stanie słowo moje, otwórzcie mi drzwi podwoje.

 

Wszystkie drzwi, nawet te od lodówki i mikrofalówki, a także okna w domku otwarły się na oścież.

 

– No dobrze, musi pan tylko dostosowywać ilość mocy do skali przemian i będzie dobrze.

 

– No to ruszam. Spiszę się na medal, zobaczysz. A potem ty pojedziesz…

 

– NIE!

 

Luminae Magister Magi westchnął i wyszedł z domku. Nie potrwało długo, a z okna na piętrze wyleciała w ślad za nim miotła. Koszmar Edzio wypadł z tego samego okna chwilę później. Uderzył w glebę z dziwnym plaskiem i przez jakiś czas leżał na ziemi rozpłaszczony jak groteskowy naleśnik z oczami. Kłaczek delikatnie chwycił Edzia w zęby i wniósł do środka. Dzięki swojemu grubemu futru, koszmar mógłby teraz uchodzić za kiepskiej klasy zniekształcony dywanik. Tyle że dywaniki nie jęczą.

 

– Klementynko… daj mi jakieś tabletki na niestrawność…

 

Wróć do siebie już mój strachu, zanim powiem rachu ciachu.

 

Trzasnęło i Edzio wrócił do normy. Brzuch stwora był wydęty i okrągły jak balon. Zapewne na skutek przejedzenia strachem.

 

– Na niestrawność, a nie rozpłaszczenie! Z rozpłaszczeniem sobie poradzę jak tylko mnie brzuch przestanie boleć!

 

– A jeszcze boli?

 

– Eee? Przeszło jak ręką odjął! Kochana jesteś!

 

– Dobra, dobra. Skoro już tu zszedłeś, to zrób coś dla mnie i poleć za moim egzaminatorem. Trzeba dopilnować, żeby nie zwrócił na siebie uwagi.

 

– A jak go niby znajdę, co? Przecież ja tylko wyczuwam strach w umysłach. A ten kretyn się niczego nie boi. Ma na to zbyt mało wyobraźni.

 

– Edziu. Nie wciskaj mi tu kitu. Dobrze wiem, że potrafisz wyczuć każdą emocję. Uczyłeś się tego na początku dziewiętnastego wieku.

 

– Ech, w nauce jesteś do niczego, a takie głupie szczegóły zapamiętujesz na zawsze. Dobra, to co on może teraz czuć?

 

– Znasz go. Prawdopodobnie skomplikowaną mieszankę euforii i zadowolenia otoczoną wielką warstwą absolutnej beztroski.

 

Koszmar znikł się, tupot stóp zmierzających w stronę drzwi dobitnie świadczył, że Edzio wybiegł z domku. Wrócił trzydzieści sekund później, pokryty mchem i grzybkami.

 

– Ten głupek nie chce, żeby mu pomagać. – Stwierdził wyciągając z futra dorodnego borowika. – A jemu się sprzeciwiać nie zamierzam.

 

– A mnie?

 

– Eee… kurde no. Nie każ mi tam znowu iść. Przecież on jest najsilniejszym bojowym magiem Europy. Znaczy się, z tobą też bym wolał nie zadzierać… Nawet jeśli z magii bojowej to ty jesteś kompletne zero…

 

Klementynka rzuciła mu Spojrzenie. To samo Spojrzenie którego już dawno nauczył się bać. Edzio skurczył się w sobie, aż czarownicy zrobiło się go żal.

 

– Ech, no dobrze. – Klementyna uśmiechnęła się. – Wracaj do góry odpoczywać. Zobaczymy co wyniknie z działań mistrza mistrzów.

 

Mniej więcej dziesięć sekund później rozległ się potworny huk wybuchu. Szybkie wyjrzenie przez okno nie zostawiało złudzeń. Wielki różowy słup dymu, pośrodku lasu był widoczny z daleka. Z lasu wybiegł, z niesamowitą prędkością, Luminae Magister Magi, najwyraźniej lekko zdziwiony.

 

– Klemciu! Czemu mnie nie uprzedziłaś, że pod lasem zrobiły sobie norę czarcie robale?

 

Klementyna jeszcze przez chwilę patrzyła w miejsce, z którego wybiegł jej egzaminator. Cztery duże purpurowo-zielone glisty z zębami pełzły za nim, i to chyba nawet szybciej niż mag potrafił biegać. Jeden z robali miał w paszczy jego miotłę. Czarcie robale były naprawdę uparte, w kwestii pościgów, i absolutnie niegroźne, atakowały tylko w obronie własnej. Czym sprowokował je największy mag Europy, Klementyna wolała nie zgadywać. Kiedy robale całkowicie wychynęły z lasu Luminae Magister Magi rzucił jakieś zaklęcie. W efekcie z jego dłoni wydobył się strumień ognia, szerokością, wysokością, długością i szybkością przypominał pociąg intercity. Robale zniknęły, razem z wszystkimi krzewami, trawą i niewielką hałdą piasku na ścieżce. Gdyby zrobił to w lesie, wywołałby pożar stulecia. Tak, tego maga należało się bać ze względu na siłę jego zaklęć. Klementyna odliczała coś w myślach, seria przekleństw poinformowała ją o kolejnym mandacie, jaki dostał Luminae Magister Magi. Tym razem musiał być całkiem wysoki.

 

– Przecież to była obrona własna! – Wrzeszczał biegnąc ku kolejnemu stworzeniu, wymagającemu odczarowania. – To przecież okoliczność łagodząca!

 

– Ach! Jak przyjemnie. – Zanucił Claderick – Gdy głupiec męczy się. I biega, biega, biega. Z wściekłości włosy rwie.

 

– Zaczyna mi być go żal…

 

– Za miękka jesteś kobieto! Tego dziada nie ma co żałować!

 

– To tylko twoje zdanie.

 

– Nie, to zdanie wszystkich mieszkańców sześciuset sześćdziesięciu sześciu piekielnych otchłani i połowy urzędników KM. Gdyby nie to, że faktycznie jest najsilniejszy w Europie, a kto wie czy nie na świecie, to już dawno odebraliby mu licencję na pracę w terenie niemagicznym. Ty wiesz, że w nowym świecie mówią o nim „ten przeklęty chudzielec, którego można bić i bić, a on i tak wstanie”?

 

– Ja słyszałam że mówią po prostu „niezniszczalny mag”.

 

– A ja że nazywają go „czarną burzą śmierci” – Mruknął Edzio schodząc ze schodów i grzebiąc sobie z zapałem w uchu. – Albo „nienasyconym bogiem zniszczenia”.

 

Zza okna dobiegło szczekanie. Najwyraźniej kłaczek słyszał jakiś inny przydomek, ale w tej chwili nie był wstanie powiedzieć jaki. Kolejny huk rozległ się dopiero minutę później. Tym razem wybuchowi towarzyszył szkarłatny błysk. I kolejna seria wyzwisk, która dobiegła do domku chwilkę później wraz z ostrym zapachem palonego futra. Najwyraźniej Luminae magister magi odnalazł norę skałoryjków, które jakiś czas temu zaczął hodować Edzio. Klementyna oczywiście wiedziała gdzie nora się znajduje, ale dla świętego spokoju udawała że nie ma o obecności tych zwierząt pojęcia. Hodowanie skałoryjków było zakazane przez ustawę CZM-u. Skałoryjki, jeśli tylko dostawały odpowiednie pożywienie, potrafiły w ciągu tygodnia podwoić swoje rozmiary, a rosły przez całe życie. Z drugiej strony żywione czymkolwiek innym niż bazaltowe piskorze nie rosły nawet dwóch centymetrów rocznie.

 

– Mam nadzieję, że nie skrzywdził Tosi i Elka… – Pisnął koszmar. – bo Świrka i Borowika z dziećmi to już nie odratują…

 

– Zaraz… Chcesz powiedzieć, że czarcie robale to też twoja sprawka?

 

– Wiesz jak lubię zwierzątka…

 

– Co jeszcze sprowadziłeś w okolicę mojego domku?

 

– Eeee… dwugłowego jednorożca, fazowego szympansa i wiwernę tęczową. MACIUŚ! – Krzyknął gdy w drzwiach stanął egzaminator Klementyny z dwumetrową, uskrzydloną pokrytą różnokolorowymi kolcami jaszczurką przerzuconą przez ramię. – TY BARBARZYŃCO! Wiwerny są pod ochroną!

 

– Dlatego ją tylko uśpiłem. Ale teraz już przynajmniej wiem skąd tu się wzięły te wszystkie stwory. Dobra to ja idę odczarować resztę.

 

– Nie musi pan… – Zaczęła pani Klementyna, ale jej egzaminator znikał już w lasku. – tu zastukam, tam zapukam, bo mojego mistrza szukam.

 

I zniknęła. Pojawiła się spory kawałek dalej, tuż przed swoim egzaminatorem.

 

– Proszę przestać, pan zwraca na siebie za dużo uwagi.

 

– Ale właśnie się rozkręcam Klemciu, więc odsuń się.

 

– Nie! Dość już pan narozrabiał.

 

– Ale…

 

– NIE! – Klementynka rzuciła mu Spojrzenie. – Pan już za bardzo się rozkręcił.

 

Spojrzenie nie podziałało, niestety. Luminae magister Magi nie miał ze Spojrzeniem do czynienia dość często, aby się nauczyć co ono oznacza.

 

– Klemciu, patrzysz na mnie jakbyś chciała się bić.

 

– Nie chcę. – Czarownica uparcie kontynuowała Spojrzenie.

 

– Więc się odsuń! Obiecałem ci to wszystko odczarować, więc mi teraz nie przeszkadzaj.

 

– Ale ja już nie chcę, żeby pan mi pomagał.

 

– NIE! To jest zbyt dobra zabawa! Widziałaś minę tego koszmara, jak wniosłem wiwernę?

 

– Jeżeli pan sam nie przestanie, będę musiała pana zatrzymać. Tu już nie chodzi o ujawnienie magii. Zresztą ma pan już za to dużo kar. Tu chodzi o moje bezpieczeństwo! CZM i KM pociągnie mnie do odpowiedzialności, jeśli pana nie zatrzymam.

 

– Ale przecież wszyscy wiedzą, że mnie się zatrzymać nie da. Więc w czym problem? To okoliczność łagodząca.

 

– Niech pan przestanie.

 

– A pojedziesz ze mną do Szkocji?

 

Klementynę zamurowało. A więc to oto przez cały cza chodziło jej egzaminatorowi! Nie sądziła, że byłby w stanie wymyślić tak skomplikowaną intrygę. W sumie nie sądziła, że potrafiłby ułożyć jakąkolwiek intrygę, ani nawet plan. Nie była nawet pewna czy potrafiłby ułożyć ośmiu-fragmentowe puzzle dla małych dzieci.

 

– Czy jeśli się zgodzę, przestanie pan szaleć i po prostu odczaruje całą okolicę?

 

– Jak najbardziej moja droga. Interesów przyszła pora, wróćmy tedy… wróćmy tedy…. –coś trzasnęło, a Luminae magister Magi dostał rykoszetem niedokończonego zaklęcia. Tym razem zdziczała magia była łaskawa i skończyło się na przemodelowaniu jego munduru na klasyczną szatę czarodzieja, długi spiczasty kapelusz i księgę zatytułowaną „magia dla początkujących, w trzech prostych krokach.” Nie mniej udało mu się przenieść ich na tyły domku czarownicy.

 

– Dobrze zgoda. Pojadę do Szkocji. Pogadam z tym przeklętym smokiem. A potem utopię pana w moim oczku wodnym.

 

– Nie widziałem u ciebie oczka wodnego.

 

Rybkę chcę rybkę mam, oczko wodne będzie tam. – wskazała palcem gdzieś w kierunku wolnej przestrzeni na podwórku. – A niech to! Nie tak to miało wyglądać.

 

Oczko wodne faktycznie się pojawiło i wcale nie było problemem to, że było szerokie na pół i długie na zaledwie metr, ani o to że głębokie było najwyżej na pięść. Ani nawet o to, że naprawdę miało kształt ludzkiego oka. Problemem było, że pojawiło się dokładnie w punkcie wskazanym przez Klementynę. W pniu gruszy, która rosła pod samym płotem.

 

– Bardzo ładne oczko wodne. Będziesz hodowała pryzmatyczne pstrągi, czy koniki czasoprzestrzenne?

 

Mistrza ja mam złośliwego, niechaj zazna gniewu mego.

 

Luminae Magister Magi zamrugał. Znał swój potencjał magiczny, wiedział więc, że większość magów nie mogło nawet liczyć na cień szansy, że ich zaklęcie wpłynie na niego w jakikolwiek sposób. Zwyczajnie jego wrodzona aura odbijała wszelkie efekty magiczne o natężeniu poniżej stu Thaumów (dziesięć Thaumów to średni potencjał magiczny typowego maga, który ukończył pełne szkolenie w dowolnej magicznej akademii). Przybliżoną moc samego mistrza szacowano na kilka tysięcy Thaumów. Tym większy szok przeżył najpotężniejszy mag Europy, gdy stwierdził, że ma na sobie damską koszulę nocną, a włosy na głowie szpicowane żelem na sztorc. Rój pszczół pojawił się znikąd na gałęzi gruszy.

 

– To było wredne. – Stwierdził, próbując przygładzić włosy, spojrzał na swoją rękę ze zdumieniem i polizał. – Miód? O nie…

 

I rzucił się do ucieczki. Pszczoły dały mu jeszcze minutę forów, a potem poleciały za nim wszystkie na raz. Sądząc po odgłosach dogoniły maga mniej więcej w okolicy bukowego kręgu, tuż przed skrajem lasu, tam, gdzie było już wyraźnie widać dom Agaty Wielomównej. Jeśli była w domu to do wieczora wszyscy będą mówić o nieszczęśniku uciekającym przed szerszeniami w samej tylko bieliźnie. Drobne zaklęcie zabezpieczające zadba, aby nikt nie skojarzył, że widziano go na ścieżce prowadzącej tylko do jednego miejsca.

 

– Zuch dziewczyna! – Wrzeszczał Claderick, którego Edzio zdjął ze ściany i położył na parapecie, gdy tylko zauważył za oknem oczko wodne w gruszy. – Dobrze mu tak! Moja krew! Normalnie moja krew! Ma dziad za swoje! Szkoda, że tego nie nagrałem, KM na pewno zapłaci fortunę za taki widok! A jaką sławę zdobędzie pogromczyni najpotężniejszego maga Europy!

 

– A skąd pomysł, że nie mamy tego nagrane? – Edzio postukał w nowiutką cyfrową kamerę. – Wprawdzie tylko od połowy, ale coś jest! Tyle że Klementyna w życiu nie pozwoli tego puścić w mediach.

 

– Ale przynajmniej w domu będziemy mieli pamiątkę. – Stwierdził Claderick, nieco jednak zawiedziony. – Dobre i to.

 

– Przymknijcie się obaj. Muszę się spakować na wyjazd do Szkocji. Mistrz zajmie się odczarowaniem reszty stworzeń. Claderick, będziesz mnie informował o wszystkim co się dzieje. Edzio, zaopiekuj się Kłaczkiem, na pewno będzie się czuł samotny.

– ROZKAZ! – Edzio zasalutował, a Claderick zrobił wszystko co w mocy drewnianej kukułki, żeby osiągnąć zbliżony efekt. To znaczy uniósł skrzydełko tak wysoko, że aż drewno zaczęło trzeszczeć. – Pani Klementyno! Będzie jak sobie życzysz!

Koniec

Komentarze

A właśnie, zapomniałem dodać we wstępie. "Największa zagadka" celowo występuje w odniesieniu do kilku różnych spraw. ten człowiek jest pełen "największych zagadek"

Tytuł/imię bohatera celowo pozbawiony/e sensu?

Zatrzymałem się... jakoś niedaleko od początku. Za dużo memłania jęzorem w dialogach jak na mój skromny gust. Poza tym --- jak to się mówi --- nie moje klimaty.

Drugie opowiadanie o Klementynie rozczarowało mnie, niestety.

Mimo, że mnóstwo tu efektów specjalnych i szalonego miotania się Luminae Magistra Magi, akcja niemal stoi w miejscu. Można ją streścić jednym zdaniem: Pojawia się Czarodziej, składa Klementynie ofertę wyjazdu do Szkocji, ta odmawia, Mag demoluje okolicę, Czarownica zgadza się odbyć podróż.  Myślę, że nie tylko dla mnie, to zbyt mało.

Wspomniałeś, że „Klementynę” piszesz dla siostry. Ciekawa jestem, w jakim ona jest wieku. Czy słucha bajek, czy już sama je czyta. Jeśli sama, to postaraj się, aby nie miała kontaktu z tekstami tak pełnymi błędów, powtórzeń i innych usterek. Niech czyta wyłącznie dobre opowiadanka.

Zapowiadasz, że za tydzień będzie kolejna opowieść. Obawiam się, że może to być powtórka z rozrywki. Że może zaistnieć sytuacja, kiedy to autor, zachęcony powodzeniem powieści, pisze część drugą, którą czytelnicy nabywają z rozpędu, a wydanie trzeciej części okazuje się klapą.  

Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że moje obawy są płonne.

 

„…francuski hymn rozlegał się po domku z siłą około stu decybeli.” – Chyba …rozlegał się w domku

 

„…w jednej ręce trzymał paletę farb…” – Podejrzewam, że miałeś na myśli paletę malarska. Paleta farb, to zestaw tubek, puszek czy innych pojemników z farbami określony kolorów.

 

„Luminae Magister Magi zszedł na dół.” – Zbędne …na dół. Nie jest możliwe zejście na górę.

 

„…że mam gościa i dla tego zamiast…” - …dlatego

 

„…zdruzgotały stolice Haiti…” – Literówka …stolicę Haiti. Ponadto ja napisałabym …zrujnowały…

 

„smoków, wampirów, wilkołaków i tym podobnych rzeczy…” – W imieniu smoków, wampirów i wilkołaków – proszę nie nazywać ich rzeczami. To istoty!

 

„Niektórzy pisarze i rysownicy komiksów, zwłaszcza w Japonii, gdzie tych komiksów tworzono naprawdę wiele i Ameryce, która królowała w produkcjach filmowych, odniosło sukces tylko dla tego, że opisało prawdziwe wydarzenia z nowego świata. A przynajmniej wykorzystało istoty z tego świata.” - …odnieśli sukces tylko dlatego, że opisali prawdziwe wydarzenia z nowego świata. A przynajmniej wykorzystali istoty z tego świata.

 

„Liczba osób jakie to zauważyły…” – Liczba osób, które  zauważyły…

 

„…najpotężniejszego maga europy...” - …najpotężniejszego maga Europy

 

A no racja!”Ano, racja!

 

„A ten kretyn się niczego nie boi.” – Ja napisałabym: A ten kretyn nie boi się niczego.

 

„Najwyraźniej kłaczek słyszał jakiś inny przydomek…” – Dlaczego imię Kłaczek piszesz małą literą?

 

A więc to oto przez cały cza chodziło jej egzaminatorowi!” - …o to… Literówka …czas

 

„…ułożyć ośmiu-fragmentowe puzzle dla małych dzieci.” - …ułożyć ośmiofragmentowe puzzle…

 

„…a Luminae magister Magi…” - …Magister…

 

„…i księgę zatytułowaną „magia dla początkujących, w trzech prostych krokach.” – Tytuł księgi piszemy wielką literą „Magia…

 

Nie mniej udało mu się…”Niemniej

 

„…poleciały za nim wszystkie na raz.” - …wszystkie naraz.

 

„…o nieszczęśniku uciekającym przed szerszeniami… – Jeszcze przed chwilą były pszczoły.

 

Pozdrawiam. Siostrę także. :)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Byłem, przeczytałem, bez większych emocji, chociaż Klementyna fajną wiedźmą jest :)

Nie chciałbym, żeby ktoś źle zrozumiał moją wypowiedź, nie próbuję się teraz usprawiedliwać, a jedynie ustosunkować do dotychczasowych komentarzy:

1. Jak zapisałem we wstępie, Klementynkę piszę zazwyczaj, żeby się odstresować, bo to mi zwyczajnie poprawia humor (co pewnie jest źródłem wielu literówek i błędów interpunkcyjnych, chociaż przyznaję, że z interpunkcją zawsze byłem na bakier i lata zajęło mi jako takie opanowanie tej sztuki). Tym niemniej dziękuję za wytknięcie błędów, których jakoś nie potrafię znaleźć w trakcie późniejszego czytania ze "świeżą głową". Dotychczasowe trzy opowiadania powstały w ciągu prawie dwóch lat... choć rozumiem co mają na myśli regulatorzy. Sam wielokrotnie się wkurzałem, gdy druga i trzecia część czegokolwiek okazywała się niewypałem. Jeśli tak odebrana została druga część Klementyny... cóż zakładałem, że poszczególne opowiadania należy traktować raczej jako rozdziały, bo tworzą mniej więcej spójną całość, więc pozostaje mi również mieć nadzieję, że mylicie się w kwestii trzeciego opowiadania. Jeśli nie, będzie to tylko dowód, że jednak nie nadaję się na pisarza (co podejrzewam od mniej więcej czterech lat kiedy wydawnictwo reklamujące na swojej stronie internetowej "współpracujemy z debiutantami" odpisało na przesłaną im powieść "Człowiek Północy" słowami "bardzo nam przykro, ale nasze wydawnictwo zajmuje się jedynie tłumaczeniem i dystrybucją powieści zagranicznych autorów")

2. Tytuł pozbawiony sensu? Nigdy nie byłem orłem z łaciny, więc w sporej częsci posiłkowałem się translatorem. W tłumaczeniu na polski miało to być "oświecony [w kontekście mądry] mistrz magii/mędrców". Nie jest to imię tylko honorowy tytuł czarodzieja, coś jak nasze doktor honoris causa. Translator wrzucał mi kilka wersji z światłem, a po wpisaniu "najmądrzejszy" lub synonimów zawsze zwracał różne formy "sapientes", które jakoś nie układało mi się ładnie w wymowie, więc postanowiłem zdecydować się na jedno z określeś "światła". Jeśli faktycznie wyszło bez sensu to jest to jednak błąd na który, choć nie miałem wpływu, nie mam też usprawiedliwienia.

3. Akcja stoi w miejscu... to mnie martwi najbardziej... właściwie to nie mam innego sposobu na ustosunkowanie się do tej kwestii jak "mam nadzieję, że w trzecim i czwartym opowiadaniu nie będzie stała w miejscu"...ale... zobaczymy. Wóz albo przewóz... Albo się okaże że jednak się do pisania nadaję, albo wyjdzie na to, że po prostu przypadkiem udało mi się stworzyć jedno porządne opowiadanie.

PS. A co do siostry, to obecnie ma 27 lat i chciała poczytać "opowiadanka o zdezelowanej czarownicy, które mogłaby potem poczytać dzieciom" [pani psycholog w szkole podstawowej], bo generalnie nie lubi fantstyki, chyba że w wersji humorystycznej lub pseudohumorystycznej... Chyba dlatego nie podpadł jej "Człowiek północy".

A moim zdaniem to jest dobre.

Zdarzają się błędy i potknięcia, ale nad tym można popracować, natomiast fantazję to już trzeba zwyczajnie mieć. Obie części czytało mi się przyjemnie, nie musiałam silić się na udawany uśmiech, bo opowiadanie napisane jest stylem lekkim, barwnym, zabawnym, rolę poprawiacza humoru jak najbardziej spełnia. Nie zgodzę się też z poprzedniczką, że akcja stoi w miejscu, bo na zasadzie "siedział, łuskał fasolę i opowiadał" czy "dziewczynka szła przez las" równie dobrze można streścić fabułę wielu książek, co wcale nie mówi o ich wartości. Osobiście lubię nadawanie nowego wymiaru drobnym rzeczom, nie znoszę, kiedy autor na siłę dodaje elementy akcji, byle tylko coś się działo. Można pokazać, że ma się wyobraźnię na przykładzie jednego drobnego epizodu, nie potrzeba do tego całej serii dziwnych wypadków. Dlatego też mnie tempo wydarzeń w tym opowiadaniu w żaden sposób nie drażniło - przeciwnie - widać, że autor ma pomysł.

Z wielką chęcią przeczytam kolejne części.

Rzadko coś komentuję, ale doszłam do wniosku, że byłoby szkoda, gdybyś porzucił pisanie, nawet jeśli to pisanie na poprawę humoru. Myślę, że jeśli spodobało się chociaż jednej osobie, to warto próbować dalej.

Pozdrawiam

Magiae Magister Illuminatus --- strzelałbym, gdybym musiał. Na przyszłość lepiej pytać kogoś bardziej kompetentnego niż Translatora. Albo po prostu nie tworzyć w języku, którego się nie zna.

Dzięki Julius, ale "Magister Magi" jest (chyba) poprawnie, sprawdzałem to już kilka lat przed pisaniem Klementynki (W liceum zacząłem pisać powieść fantastyczyną, przerwałem po czterech stronach, bo po bliższym przyjżeniu się doszedłem do wniosku, że jest do niczego - a przynajmniej sam bym tego nie chciał czytać), i już wtedy występowali tam "mistrzowie magii" określani mianem "magister magi". A że w liceum miałem łacinę obowiązkową to, po jednej z lekcji spytałem się nauczycielki jak powinien brzmieć w tym języku "mistrz magii" tudzież "nauczyciel magii" i powiedziała mi, że będzie to właśnie "magister magi".

To "luminae" sprawiało mi kłopot - byłem już na studiach ponad sto kilometrów od domu i nawet nie miałem kontaktu do psorki od łaciny. Zresztą napisałeś "strzelałbym" ja też strzelałem, które z określeń "oświeconego" wybrać.

Lauda, tobie też dzięki za choćby jeden pozytywny koment, ale niesłusznie się martwisz. Pisać Klementyki nie przestanę - uspokaja mnie to lepiej niż cokolwiek innego. A że piszę swoim tempem rozdziału na kilka miesięcy to inna sprawa. Grubo ponad rok wahałem się czy w ogóle zamieszczać te opowiadania w necie, ale jak zacząłem to już będą wszystkie. Kiedy tylko powstaną następne pojawią się tu na pewno. Najwyżej ludzie nie będą czytać.

Co prawda mój słownik łacińsko-polski jest na wypożyczeniu, ale posiłkując się wiktionary: "Magister" jest w nominativie singularis i tu nie ma problemu. Chodzi o mistrza. Natomiast dwa pozostałe, które piszesz, "luminae" i "magi", to już ściema. Światło (lumen, luminis) w żadnym wypadku nie należy do pierwszej deklinacji, forma "luminae" po prostu nie istnieje. Nie znalazłem też przymiotnika, więc zaproponowałem participium presenti passivi od czasownika illumino, illuminare. Oświecony. Natomiast "magi", użyte w zamyśle w genetivie, nie odnosi się do magii, ponieważ jak wspomniany wiktionary podaje, "magus" to rzeczownik oznaczający osobę, która się magią zajmuje lub przymiotnik --- magiczny. Łacińskim odpowiednikiem magii jest słowo (tu zaskoczenie) "magia" (pierwsza deklinacja, genetivus: magiae). Tak więc to, co powiedziała Ci nauczycielka, to jest mistrz (kogo? czego?) maga. Trochę bez sensu, zważywszy na efekt, jaki chciałeś osiągnąć. Chyba lepiej, jeśli już iść tym tropem, zrobić mistrza magów. "Magister magorum".

Co do strzelania. Nie mam pojęcia, jakich na to słów w jakim szyku użyłby np. Cyceron, ale zasadnicze konstrukcje gramatyczne ogarniam. Także moja propozycja jest spójna wewnętrznie i na pierwszy rzut oka  w y d a j e  s i ę  ściśle odpowiadająca znaczeniowo. Ale żeby mieć pewność, trzeba w tym siedzieć po uszy, rozpoznawać niuanse. Dlatego sam jestem ostrożny i Tobie również radzę :)

Pewnie będę straszliwym potworem i autorkę dobiję mocno, pisząc, że nie lubię Klementynki?

Trudno.

Nie lubię Klementynki.

Ale to tylko ja, pewnie się nie znam.

A mnie się nawet spodobało. Sympatyczna opowieść. Szkoda, że z mnóstwem drobnych lub grubszych błędów – interpunkcja, błędy w zapisie dialogów, sporadycznie problem z pisownią łączną/ rozdzielną, niepotrzebne odstępy między akapitami…

Babska logika rządzi!

Misiowi się podoba. Miś nie zna się na interpunkcji. Zupełnie mu nie przeszkadza, czy są błędy, czy nie. Dla misia ważne czy opowieść ‘płynie płynnie’, a jeżeli jeszcze budzi uśmiech, to mu więcej nie potrzeba.

Nowa Fantastyka