- Opowiadanie: elbaf - Kalter Kampf cz I

Kalter Kampf cz I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kalter Kampf cz I

W czasie pisania…

 

 

 

– * stukstukstukstuk* szlag… – oderwałem się od pisania. Oczywiście kochany Word znowu się musiał zawiesić…

 

– Tak źle i tak niedobrze… – wymruczałem do siebie – Pisałem w notatniku, to mi zarzucają orty, piszę w lepszym programie i oto efekty…

 

– Może to kiepski pisarz? – rozległ się przy moim uchu złośliwy głos – Jak to wy mówicie… złej baletnicy…?

 

– Daj spokój, Iceeek… Ja tu przepisuję coś dla ciebie!

 

– Nie mów, ze to badziewie! – roześmiał się, zaglądając mi przez ramię.

 

– Jeśli już to z winy głównego bohatera! – odciąłem

 

– A Gawęda do gustu jakoś nie przypadła?

 

– Nie musiała. Ale nie powinieneś być złośliwy, bo zaplusowałem twoją mową obrończą!- Pochwaliłem się.

 

Jak trafnie oceniłem, odpowiedziała mi cisza.

 

– Że… że was?! – Zawołał z radoscią. – Nie no, teraz mi to mówisz? Gdzie to jest?

 

– Zakładka publicystyka. – Wyjaśniłem cierpliwie. – I już cała masa komentarzy! Może byś zobaczył…

 

– No jasne! Zaraz wracam, a ty rób, co masz robić! – Zniknął, a ja zaśmiałem się w duchu. Doskonale wiedziałem, jaki jest jego słaby punkt.

 

– Stary, dobry Icek! – Pokręciłem głową. – No i proszę, odwiesiło się! No to kopiuj, wklej i… enter! – Z uśmiechem wbiłem klawisz.

 

Tekst właściwy:

 

 

9 maja 1945 roku

 

– Witaj ponownie Aiasarenisie… – Rozległ się mroczny, tryumfalny głos.

 

Wywołany otworzył oczy. Znajdował się w kamiennej sali tronowej pełnej mroku, rozświetlanej jedynie kilkoma ogniskami. Piekielnymi ogniskami, na których ruszcie spędził 10 tysięcy lat.

 

– Myślałeś, że możesz się ukrywać w nieskończoność? – Lucyfer dopytywał wesoło – Ohh, minęło ponad czterysta lat, ale ja miałem czas. I się doczekałem. Moje marzenie w końcu się spełniło, mam cię tam, gdzie powinieneś być.

 

– Muszę cię rozczarować, demonie! – Odparł władca lodu – Rzesza przegrała! A wschodnie nacje poradzą sobie z komunizmem. Kiedyś odzyskam to, co należy do mnie!

 

– Doprawdy? Ludmił Szroniacki tego nie doczekał. Podobnie Jaques de Neige i Jospeh Gletscher von Svalvbard. Nie uda ci się to, gdy jesteś moim więźniem.

 

– Mimo wszystko, zahartowałem się. Kolejne lata na ogniu nie będą już takie straszne!

 

– Kto powiedział o ogniu? – Zaśmiał się Lucyfer – Mam coś o wiele lepszego.

 

I Syn Jutrzenki uniósł dłoń, a czarny promień uderzył w jego jeńca. Do licznych wrzasków potępionych doszedł kolejny, pełen agonii głos.

 

 

 

***

 

 

 

22 lutego 2012 roku

 

 

 

Unosiłem się w ciemności. Jak zawsze. Otaczała mnie ze wszystkich stron , była jak żywa istota, zdawała się do mnie lepić. Wreszcie, po chwili, która zdawała się trwać całe wieki, rozległ się mroczny głos.

 

– Gdzie ona jest?

 

Wtem zapłonął potężny ogień, rozświetlający ciemność. Znajdowałem się w wielkiej sali pozbawionej ozdób – przynajmniej takich, które chciałby mieć ktoś normalny. Ściany pomazane były krwią, a na posadzce walały się szkielety. Pod przeciwległą ścianą stał ogromny, kamienny tron, na którym siedział… On! Wysoki na kilka metrów, w czarnej przepasce biodrowej, z peleryną podbitą czerwienią, w żeliwnych butach przypominających glany. Na nadgarstkach miał bransolety z odwróconymi pentagramami, z czoła wyrastały mu długie rogi, a oczy wypełnione były bezdenną ciemnością. Jakże to kontrastowało z bladą cerą, złotymi włosami i trzema parami anielskich skrzydeł tej samej barwy.

 

– Wciąż jej szukamy, Panie. – odparła istota obok tronu. Do złudzenia przypominała zjawę, gdyż cała zakryta była czarnym płaszczem z kapturem – jedynie paskudne dłonie, wyposażone w zakrzywione szpony, które wystawały z rękawów pozwalały domniemywać, ze gdzieś tam znajduje się ciało.

 

– Od tysięcy lat przekopujemy wszystkie północne ziemie, ale korony Niflheimu ani widu, ani słychu!

 

– Masz ją odnaleźć , Vexel! Nie obchodzi mnie, ile istnień zgładzisz, ile katastrof rozpętasz! Masz ją dla mnie odzyskać, czy to jasne?

 

– Tak jest.

 

– Leć w świat. I tym razem mnie nie zawiedź! – Rozkazał. Gdy jego sługa zniknął, Lucyfer uniósł głowę, a nasze spojrzenia na moment się spotkały. Jakby tego było mało, uśmiechnął się drwiąco.

 

Chciałem krzyknąć, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. A już po chwili pochłonęła mnie ciemność, pełna demonicznego śmiechu i przeraźliwych wrzasków.

 

 

 

 

 

Lord Elbaf

 

 

 

– Wstawaj! – Rozległ się władczy głos, znajomy mi aż za dobrze – Raus z wyra! Ein, zwei, ein, zwei…

 

– Spieprzaj dziadu. – Wymamrotałem, rzucając na oślep poduszką, zapominając, że to nic nie da. Dało – zrzuciłem swoje egipskie figurki. Po raz kolejny.

 

– Jak ty się do mnie odzywasz?! Wymarsz, albo…

 

– Ześlę cię na front wschodni? – mruknąłem, ziewając.

 

– A gdzie tam! Mam lepszy pomysł! – Urwał, a ja naiwnie myślałem, że odpuścił. Nic z tego! Kołdra w ciągu kilku sekund oziębiła się gwałtownie. Krzyknąłem, zeskakując na podłogę, ale panele były jeszcze zimniejsze. Pląsając przeskoczyłem szybko na dywan, jednak zupełnie nie wymierzyłem odległości – ręką zahaczyłem o stolik, zrzucając na ziemię storczyka.

 

– Wundebar, Patryk! – rozległ się szyderczy chichot i klaskanie w dłonie. Odruchowo przeniosłem wzrok na jeden z moich okrągłych foteli. Jak mogłem się domyślić, siedział tam, niemal w pełni materialny. Włosy w różnych odcieniach niebieskości, które, rozwiane, zasłaniały połowę jego twarzy. Biała cera, błękitne oczy, i taki sam mundur z czarną szarfą, epoletami i peleryną. Trzeba przyznać szczerze, że zimą wyglądał wspaniale – jedynie skondensowana para wodna zamiast nóg, który na dodatek wychodził z mojego ciała, pozwalała na domyślenie się, że coś jest nie tak.

 

– Jest weekend, Icek… – Jęknąłem

 

– Icer, jeśli już! – Burknął – A właściwie to Aiasarenis, pan lodu…

 

– Bla, bla, bla! – Odparłem – Znam tą twoją śpiewkę! Po ośmiu latach mogłeś się przyzwyczaić!

 

– A ty mogłeś się nauczyć! Mam tyle lat, ze jestem już niereformowalny, poza tym, erste: ich bin dein konig! Zweite: Jestem postacią, z której istnienia nie zdaje sobie sprawy żaden człowiek o zdrowych zmysłach, wiec nie boję się krytyki!

 

– Coś się tak wystroił? – Spytałem, puszczając obelgę mimo uszu.

 

Faktycznie, mój… współlokator rzadko nosił królewskie szaty. Gdy miał zły humor, wbijał się w esesmański mundur. Będąc w lepszym( co zdarzało mu się dosyć rzadko), nosił się jak zwykły człowiek. Jeśli miał dość siły – czyli najczęściej zimą na dworze – mógł nawet zmaterializować nogi i oddalić się ode mnie. Najczęściej jednak pojawiał się w ciut mniej humanoidalnym kształcie. Wyglądał wówczas jak misterna rzeźba z lodu, co gorsza wzorowana chyba na pracach antycznych, czy też raczej na neoklasycznych. Żeby zirytować mnie jeszcze bardziej, zakładał jedynie czarną przepaskę biodrową i taką samą pelerynę. W dodatku nie mogłem się z niego ponabijać, gdyż wtedy miał nogi. Wprawdzie posiadał wówczas rogi i szpony, ale nie byłem aż tak głupi, by mu to wypominać. Icek, nawet jeśli był niematerialny, mógł skazać mnie na coś znacznie gorszego niż uwięzienie nóg w lodowym bloku, co mu się zdarzało nawet w stosunkowo dobrym humorze.

 

– A, oczywiście. Czy zdajesz sobie sprawę, jaki mamy dzisiaj dzień?

 

– 22 lutego. I znając ciebie, powiesz, że jest on piękny. Z tym się zgodzę, słońce i mróz -30 stopni, tak jak lubię…

 

– Cudna pogoda, w sam raz na plażę!

 

– Jakbyś zapomniał, jesteśmy na Śląsku, gdzie ty tu masz morze?

 

– A no tak… niestety, Tysiącletnia Rzesza… – Urwał, widząc moje spojrzenie.

 

– Do rzeczy! – Warknąłem – Bo pójdę nastawić wodę na herbatę!

 

– Ah tak, 22 lutego, a co to oznacza?

 

– W środę mam poprawkowy z HUPu! – Wykrzyknąłem – Muszę się uczyć! Dzięki, Icek!

 

– Nie o to chodzi! – Powstrzymał mnie, nie zadając sobie trudu, aby znów się kłócić o swoje imię – To już ósmy rok!

 

– Oh, fajnie… – Mruknąłem tracąc całą energię. Doskonale pamiętałem tamten dzień. Uznałem go za początek mojej wielkiej przygody, ale stało się zupełnie inaczej.

 

– Uszy do góry! Świetnie ze sobą współpracujemy! Obopólna korzyść…

 

– Traktowałeś mnie jak popychadło! Gdy byłeś słaby, usłużnie udostępniałem ci swoje ciało, ale gdy odzyskiwałeś siłę – tak jak teraz – nie okazałeś za grosz wdzięczności!

 

– U króla Niflheimu słowo jest droższe od złota! – Oświadczył z dumą.

 

– Mówisz tak, bo go nie masz! A moją jedyną „korzyścią” są ciągłe koszmary o piekle!

 

– Daj mi się wysłowić, lordzie Elbaf! – Wrzasnął, a mnie zamurowało. Nie chodziło o jego ton – już dawno przyzwyczaiłem się do tego. Chodziło o jego słowa.

 

– Co…? – sapnąłem

 

– Dziękuję. – Przybrał oficjalny ton – Osiem lat temu groziła mi śmierć. Błąkałem się po górach, straciwszy wszelką nadzieję, a wtedy pojawiłeś się ty… i co zrobiłeś?

 

– Nieopatrznie złożyłem ci przysięgę wierności. Ty natomiast…

 

– Zamieszkałem w twoim ciele. Chyba ci specjalnie nie przeszkadzałem?

 

– Nie, w ogóle! – Zadrwiłem – To, ze rodzice zaczęli się mnie czepiać o gadanie do siebie, to jeszcze małe piwo, ale jak musiałem cię pilnować, abyś nie strzelił żadnej głupoty przy Bestyjce?

 

– Chciałem się przedstawić!

 

– Fajnie by to wyglądało! „ Witaj śmiertelniczko, jestem Aiasarenis, bla, bla, bla, opętuję twojego chłopaka”!

 

– Zrozumiałaby… nieważne – Wzruszył ramionami – Przez osiem lat służyłeś mi wiernie, a ja się ukrywałem. Dość tego! Postanowiłem przejść do kontrataku i odzyskać moją koronę! Pomoże mi w tym nowy dwór!

 

– Jakbyś nie wiedział, na razie jestem tylko ja!

 

– I bardzo dobrze! W związku z tym klękaj!

 

– Co?!

 

– Klękaj przed swoim królem!

 

– Dobra, dobra… – westchnąłem, przyklękając na jedno kolano.

 

– Oba!

 

– Jestem Polakiem, a do tego, jeśli moje dowody są słuszne – potomkiem starego tatarskiego rodu! A my na oba kolana możemy przyklęknąć tylko przed Bogiem!

 

– Z wami nie da się zbudować żadnego mocarstwa… – Westchnął – Dobrze, a więc… – wstał z fotela, wznosząc się do góry, a w pokoju powiał silny wiatr, szarpiący mi zasłony.

 

– Ja, Aiasarenis, demiurg lodu, król Niflheimu, Hiperborei, Ettinsmooru i Ultima Thule, Standarter…

 

– Nawet nie próbuj!

 

– … dowódca sił nieśmiertelnych frontu wschodniego – poprawił się – Na mocy nadanej mi władzy, mianuję ciebie, Patryku Jansurbaj zwany Elbafem, nowym lordem marszałkiem dworu Niflheimu!

 

– Funkcję tą przyjmuję i, o ile obowiązki z nią związane nie zmuszą mnie do zerwania z moja wiarą, miłością, ani patriotyzmem, ślubuję je wykonywać! – Wyrzuciłem z siebie z uśmiechem. Tak, to było to, lord Elbaf… i nasza przygoda miała się rozpocząć! Opłacało się czekać tyle lat.

 

– Cwaniaczek… – Mruknął, pojawiając się tuż obok mnie – Eh, nie dość, że Polak, to jeszcze student prawa!

 

– Wasza Wysokość nie będzie miał ze mną łatwo! – Wyszczerzyłem się złośliwie.

 

– Doprawdy? – Wzruszył ramionami – Może wobec tego otworzysz szafę?

 

Pełen najgorszych przeczuć uczyniłem to. W środku, na najwyższej półce, leżały złożone: niebieska koszula z wysokim kołnierzem, para starych spodni, marynarka z długimi połami…

 

– Zwariowałeś!? Co powiedzą rodzice?!

 

– Oni, w przeciwieństwie do ciebie, są raczej normalni, więc nic nie zauważą. W związku z tym, możesz w nim chodzić nawet na uczelnię. A, jest jeszcze oficjalny kapelusz… – wskazał na biurko. Spojrzałem i zamarłem. Na blacie znajdował się cylinder! Czarny, z błękitnym płatkiem sniegu…

 

– To już szczyt! – Warknąłem – Frak jeszcze zniosę, chociaż wolałbym kontusz. Ale cylinder?! Do tego lodowy?! Co to, to nie!

 

– Elbafie, przecież nikt go nie zobaczy!

 

– Ja tak, a to wystarczy! Cylinder mi się po prostu źle kojarzy!

 

– Warum?! – Wysyczał mi w twarz, co przypominało powiew z zamrażarki.

 

– Jesteś za stary, aby zrozumieć. – Westchnąłem. Jako sługa lodu noszący frak mogłem kojarzyć się z Jakubem. A z tym cylindrem wręcz przypominałem Arktosa.

 

– Hmm… – Zamyślił się – Dobrze, zrobimy tak. Frak masz nosić zawsze, a cylinder tylko podczas oficjalnych misji. Pasuje ci taki kompromis?

 

– Jakoś to przeżyję…

 

– Świetnie! A więc na dzisiaj koniec takiego sztywniactwa. – Wyszczerzył się, a ja przewróciłem oczami. Doskonale wiedziałem, co to oznacza.

 

Jakby na potwierdzenie moich słów Icek machnął ręką. Wiatr umilkł, nawet odsłoniła mu się cała twarz. Po chwili znów był w swojej demonicznej postaci.

 

– Pozer. – Mruknąłem, gdy przechadzał się po pokoju.

 

– Zazdrościsz i tyle. – Zaśmiał się – Żyję w tobie, więc doskonale wiem, ile ci brakuje do mojego ideału.

 

– Wygodnie jest być duchem, prawda? – Spytałem złośliwie.

 

– Co masz na myśli?

 

– Wiesz, teraz możesz wyglądać jak marzenie Michała Anioła, albo raczej Arno Brekera, ale wątpię, czy gdybyś był materialny, byłoby ci równie łatwo.

 

– Tobie się wydaje, że ja lubię ci zatruwać życie!

 

– A nie?!

 

– Nie! – Wrzasnął – Swoje ciało zostawiłem, gdy osiem lat temu uciekałem z piekła! Wprawdzie teraz jestem wolny, ale w cieple staję się słaby! I zdany na twoją dobrą wolę!

 

– Cieszę się, ze to zauważyłeś! – Uśmiechnąłem się złośliwie.

 

– A ja tego nienawidzę! – Zakończył gniewnie – Jako demiurg musze być w pełni niezależny, a nie, jak np. ty od rodziców…

 

– O cholera! – Syknąłem – Dobrze, ze przypomniałeś! Musze to uprzątnąć! – zadecydowałem, podnosząc storczyka i wsadzając ziemię do doniczki – Zaraz wrócą z biegania!

 

– Dobrze, posprzątaj, a potem pogadamy!

 

– Nie, Icek, potem idę się uczyć do egzaminu. Zresztą, we wtorek przyjeżdża Bestyjka aby mi dodać otuchy…

 

– Hohoho … – Uśmiechnął się – Bestyjka! A może, po prostu Wysoki Sąd?

 

– Znikaj! – Warknąłem a on, o dziwo, spełnił moją prośbę. Przez chwilę czułem się, jakbym stanął w silnym przeciągu, ale nie trwało to długo – po kilku sekundach wszystko wyglądało normalnie. I tylko jego złośliwy chichot na samej granicy słyszalności utwierdzał mnie w ponurym przekonaniu, ze mój współlokator nie jest tylko snem.

 

 

 

Demony WPiA

 

 

 

25 lutego 2012

 

 

 

Dochodziła ósma rano, gdy wraz z Bestyjką przejeżdżaliśmy przez zimowy krajobraz. Pogoda była przecudna – mnóstwo śniegu, słońce, mróz… mimo to, nie narzekaliśmy na korki – od ośmiu lat wszystkie trasy, po których podróżowałem, były odśnieżane stosunkowo sprawnie ,można by wręcz rzec – nienaturalnie – nikt też nie był świadom przyczyny, dla której tak się dzieje. Nikt, prócz mnie, ma się rozumieć.

 

– Ślązaki – cwaniaki! – Zaśmiała się, trzymając moją dłoń. – W całym kraju zima zaskakuje drogowców, a u was jest dokładnie na odwrót!

 

– Bestyjko, nie jestem Ślązakiem. – Odparłem – Tylko mieszkam tutaj. A co do zaskakiwania zimy… – Uśmiechnąłem się – Wiesz, ma się te wtyki!

 

Nawet mi nie podziękujesz! – W mojej głowie rozległ się obrażony głos – Gdyby nie moja łaskawość…

 

– Bla, bla, bla! – Warknąłem, po czym uśmiechnąłem się z zakłopotaniem, patrząc na Bestyjkę. Ona odpowiedziała zdumioną miną, ale nie zwróciła mi uwagi.

 

– Mimo to, taka pogoda to lekka przesada – Westchnęła – Już nie mogę doczekać się wiosny…

 

Was?! – Wrzask Icka omal mnie nie ogłuszył – To zdrada! Brak szacunku dla mojego majestatu! Wysłać ją pod Stalin…

 

– Stul… – Burknąłem – To nie do ciebie, kochanie, naprawdę!

 

– Hmmm… – Mruknęła.– Jesteś dziwny. Twój styl bycia, ubioru, mowa.… I właśnie to mi się w tobie podoba! – dodała z uśmiechem.

 

– Cóż…ludzie nie powinni być identyczni! – Przytuliłem się do niej. Icek miał rację, Bestyjka nie zauważyła fraka – Niedługo dojedziemy! Oby profesor nie zmienił pytań, bo wtedy…

 

– Wtedy JA go zagryzę! – Wyszczerzyła się.

 

– Nie można wkurzać neko! – Parsknąłem.

 

– Neko?! Kotołaka! –Rzuciła urażona. – Jestem jedyna w swoim rodzaju!

 

– Oczywiście, kochana Bestyjka! – Podrapałem ją za uszkiem.

 

– Miau! – odparła.

 

Po chwili zatrzymaliśmy się na pekaesie i oboje poszliśmy w stronę uczelni.

 

 

 

***

 

 

 

– Siemasz, Patryk! – Wołali na mój widok, stojąc na mrozie. Ten ich nałóg palenia… – O, dziewczyna!

 

– Anna Maria Wesołowska! – Przedstawiła się z dumą, a oni, zmieszani, umilkli. Wykorzystałem tą chwilę, aby przemknąć się do środka.

 

W hallu WPiA kręciło się już sporo studentów. Szczęśliwie, nie byłem jedynym – egzamin w pierwszym terminie oblało, bagatela, pięćdziesiąt osób – ale oczywiście moich rodziców to w żaden sposób nie satysfakcjonowało.

 

– A witam pana! – Podstarzały bramkarz, siedzący przed biblioteką od razu mnie rozpoznał. – Dzisiaj, jak zwykle, do środka?

 

– A nie, niestety – Westchnąłem. – Dzisiaj pokazać dziewczynie wydział, no i zaliczyć sesję!

 

– Ciężkie jest życie studenta! – Pokiwał ze zrozumieniem głową. – Ale przynajmniej strój szykowny! – Zaśmiał się pod nosem, a ja, wzruszywszy ramionami, poszedłem korytarzem. Kątem oka zauważyłem, jak ochroniarz, dziwnie mi się przyglądając, nawija do krótkofalówki.

 

 

 

***

 

 

 

– Witam Pana! – Szatniarz powitał mnie wesoło. – Jak zwykle pogadać?

 

– Raczej kogoś panu przedstawić. Bestyjko, to jest pan Roman. Panie Romanie, to Anna Maria Wesołowska, moja dziewczyna!

 

– Hohoho! – Roześmiał się. – W sam raz dla prawnika!

 

– My i pan Roman często siedzimy tutaj i narzekamy na komuchów…

 

– I na czarną mafię. – Porozumiewawczo mrugnął okiem.

 

– To on, nie ja! – Odparłem szybko, uspokajając ją. – Tak czy siak, dzisiaj nic z tego, trzeba pogadać z profesorem…

 

– Gdyby doszło do lustracji, dzisiaj gadałbyś z kim innym. – Mruknął.

 

– Panie Romanie! Przecież nie każdy był TW!

 

-Wierz sobie w co chcesz. – Wzruszył ramionami. – Ja i tak tu siedzę od lat…ale na taką paskudną pogodę jak ta, to nawet nie chce mi się wychodzić.

 

Skrzywiłem się, gdy Icek w mojej głowie znów zaczął się awanturować.

 

-Wie pan. – Zaśmiałem się chicho. – Ja tam jestem mrozoodporny!

 

– Coś podobnego… – Mruknął z przekąsem. – No nic, idź już do profesora. A swoją drogą, widzę że znasz się na modzie!

 

Nie wiedząc, o co mu chodzi, wraz z Bestyjką poszliśmy na górę. Nim się tam udaliśmy, zwróciłem uwagę na to, że pan Roman wystukuje coś na komórce.

 

 

 

***

 

 

 

Przed drzwiami katedry Historii Ustroju Polski nie było nikogo, co niezwykle mnie zdziwiło. Spodziewałem się kolejki… a tu nic. Cisza i spokój.

 

– Pewnie pomyliłeś godziny – Zasugerowała.

 

– Dziękuję za dodanie mi otuchy – Zadrwiłem. Przecież profesor musiał być w środku – Mam pomysł! Przedstawimy cię, to może będzie łagodniejszy?

 

– Wykorzystujesz mnie? – Przewróciła oczami.

 

– Ciesz się, że w taki sposób! – Odgryzłem się, po czym niepewnie zastukałem i nacisnąłem klamkę, gestem każąc Beast iść za sobą…

 

 

 

 

 

 

Po pisaniu…

 

 

 

– No, poszło! – Z dumą zatarłem dłonie.

 

– WAS?! – Wrzask nieomal mnie ogłuszył. – Ja im dam!

 

– Co ci się nie podoba? – Westchnałem zrezygnowany.

 

– Widziałeś te komentarze? Już tutaj oczywiscie że ogień to, ogień tamto…

 

– Ludzie zazwyczaj wolą ogień…

 

– Et tu, Brute, contra me!? – Umilkł, spoglądając w arkusz.– O, skończyłeś?

 

– Dla twej chwały! – Ukłoniłem się złośliwie.

 

– I myślisz, ze się spodoba? – Zaśmiał się.

 

– Taką mam nadzieję…

 

– Weź to daj do sprawdzenia!

 

– Hmm… dobra… – Podniosłem mojego Samsunga i wybrałem nr. – No hej, kochanie! Mogłabyś mi zbetować… A to super,… ciebie też, papa! – Zakończyłem rozmowę. – No i wszystko się da!

 

– Pożyjemy, zobaczymy… – Mruknął, po czym zniknął po raz kolejny, a ja – pewien wypełnionego obowiązku – wysłałem tekst do ostatecznych poprawek…

 

 

 

CDN

Koniec

Komentarze

Tekst naprawdę był "betowany"?

Tekst główny tak... Ale betowane było pod kątem ortografii, interpunkcji i częściowo logiczności zdań - fabuła nie była ruszona

- Wykorzystujesz mnie? – przewróciła oczami.   ---> Przewróciła.  

Przecież profesor musiał być w środku – Mam pomysł!  ---> brak kropki.  

-Wie pan. – zaśmiałem się chicho – Ja tam ---> Spacja, kropka, brak kropki, literówka.  

-Wierz sobie w co chcesz. – wzruszył ramionami – Ja i tak tu siedzę od lat…ale  ---> spacja, brak przecinka, Wzruszył, brak kropki, brak spacji.

Tjaaa...

Przerzuciłem tekst, szukając jednego --- wyraźnego wyjaśnienia tytułu. No i, tak jak myślałem, nie znalazłem wyjaśnienia, że "Kalt Kampf" to "Zimna walka / bój".

Niestety, farmazoński  i bajerancki tytuł, nie mający żadnego uzasadnienia w tekście. Naprawdę wszyscy czytelnicy muszą  znać choć trochę niemiecki? Albo angielski? Coś mi się wydaje, że reszta tekstu jest napisana w innym języku, niż rodzinny jezyk Gothego... 

 

Rogerze, :-) wyraźnie czepiasz się. Autor, dumny ze zdolności językowych, chce się pochwalić, a Ty kubeł zimnej wody na niego...  :-)  

- Et tu Bruta contra me!? ---> Et tu, Brute, contra me?! ---> Rzymianie też znali przecinki.

To miało być nawiązanie do nazistowskiej przeszłości mojego... kolegi >.<

CO SIĘ STAŁO Z MYM PRZEGRYWEM, PYTA ARCTUR W TEL AVIVIE;

A ja w pełni zgadzam się z Rogerem, bo tytuł jest błędny. Poprawna wersja - "Kalter Kampf". Przymiotnik stojący w relacji z rzeczownikiem deklinujemy z końcówkami rodzajnikowymi (z wyjątkiem w gen. r. m i n w l.p).

TRUDNO TROLLEM BYĆ POD OPKIEM; TRUDNO WOGLE ŻYĆ SZCZĘŚLIWIE

Przeczytawszy zaprezentowany tekst, jestem zmuszona przyjąć go chłodno, by nie rzec, zimno.


„Piekielnymi ogniskami, na którego ruszcie spędził 10 tysięcy lat.” – Jeden ruszt był nad wszystkimi ogniskami?

 

„Do złudzenia przypominała zjawa, gdyż cała zakryta była czarnym płaszczem z kapturem…” – Jak wygląda zjaw i od kiedy jest rodzaju męskiego?

 

„Trzeba przyznać szczerze, że zimą wyglądał wspaniale – jedynie skondensowana para wodna zamiast nóg, który na dodatek wychodził z mojego ciała, pozwalał na domyślenie się, ze coś jest nie tak.” – Ponieważ jest lato, nie mogę szczerze przyznać że wyglądał wspaniale, natomiast, nie mogąc zrozumieć tego zdania, domyślam się, że coś z nim jest nie tak.

 

„Bla, bla, bla! – odparłem – Znam twoją śpiewkę!” - … twoją śpiewkę.

 

„Jakbyś zapomniał, jesteśmy na śląsku…” – Jakbyś zapomniał, Śląsk piszemy wielką literą.

 

„Musze to uprzątnąć! – zadecydowałem, podnosząc storczyka i wsadzając do środka ziemię” – Ziemię do środka storczyka? Dawniej zamiatało się pod dywan.

 

„Wykorzystałem chwilę…” - … chwilę…

 

 

 

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kalt Kampf = Mein Kampf jakby ktoś nie zauważył...

Za trollowanie podziękuję.

Nie wiem, jak co po niektorzy, ale jak mi się wysypie ziemia, to sypię ją z powrotem do kwiatka, a nie ukrywam pod dywanem...

 

Co do betowania - niedokładnie zbetować zdarza się najlepszym. Wieczorem postaram się to poprawić, i moze wówczas SZanowni Czytelnicy wypowiedzą się o FABULE?

Byłem przeczytałem, raczej bez emocji, ale czekam na ciąg dalszy.

Jakby ktoś nie wiedział "mein" jest zaimkiem, zaś "kalt" przymiotnikiem i te części mowy obowiązują różne zasady, jeśli chodzi o ich odmianę. Po co używać języka, jeśli nie zna się zasad nim rządzących? Tytuł jest integralną częścią tekstu, więc i on powinien być poprawny (nieważne w jakim języku).

 

Ale, żeby uniknąć kolejnych oskarżeń o trollowanie, przeczytałem trzy pierwsze rozdziały. Czemu nie do końca? Bo tekst jest napisany słabo (chyba autor bardzo lubi słówka "tryumfalny" i "ciemność"), oprócz powtórzeń w oczy razi zapis dialogów, nieskładne, siermiężne zdania i chaotyczna, raczej nieciekawa fabuła. Nie wspominając już o tym, iż błędy fleksyjne odnoszą się nie tylko do nieznajomości j. niemieckiego ;)

Pozdrawiam

Elbafie, nie wiem, jak co poniektórzy , ale liczyłam na poczucie humoru, jednak okazuje się, że trzeba łopatologicznie.

Niniejszym informuję, że gdy mnie wysypie się ziemia z doniczki, w której jest posadzona roślina, często kwitnąca – jak Twój storczyk, to ja tę ziemię z powrotem do doniczki wsypuję, nie do kwiatka. Bywa, że wyrzucam ją do śmieci, a do doniczki z rośliną dosypuję nową ziemię, której zapas mam zawsze na balkonie.   

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wymiana zdań na temat wsypywania ziemi do donicy / do kwiatka ilustruje zasadniczą różnicę w podejściu do precyzji formułowania wypowiedzi. Regulatorzy wie, że "do kwiatka" oznacza wsypanie ziemi do kielicha danego kwiatu. Elbaf uważa, iż mało ważne, jak się powie / napisze, ponieważ "i tak wiadomo, o co chodzi".  

----------------------  

W kwestii betowania: najlepszym zdarza się przepuścić circa coma zero trzy błędu na stronie. Wniosek: Twoja betatesterka do nich nie należy... { :-) }

Korzystając z ... rad Szanownych Czytelników, jeszcze raz poprawiłem tekst, wraz z tytułem. Mam najszczerszą nadzieję, ze teraz tekst będzie przynajmniej "zjadliwy?"

Krótko, szczerze i, wbrew pozorom, życzliwie: wycofaj tekst (majl do dj jajko), przyjrzyj się zasadom zapisu dialogów, dostrzeż różnice między dywizem a myślnikiem, zastosuj te drugie, zawrzyj znajomość z przecinkologią, popraw gruntownie i wstaw "czysty" tekst, przemyślany i zwarty fabularnie. 

Pomysł "bazowy" --- obca psyche goszcząca w umyśle protagonisty --- do nowości nie należy, więc efekt końcowy jest uzależniony od poprowadzenia fabuły oraz od tonacji: serio / żartobliwie. Dwa teksty, które zamieściłeś, dają nadzieję na niezłe czytadło, ale pod warunkiem, że czytelnicy nie będą potykali się na wybojach. Mam na uwadze czytelników podobnych do mnie, do regulatorów... Myślisz, że to coś satysfakcjonującego, sporządzać wykazy byków? Mylisz się, jeśli tak uważasz. To ma być pomocą, wskazówką, co knocicie, czego nie wiecie, co lekce sobie ważycie --- ze szkodą dla was samych i waszych tekstów.  

Kłaniam się z nadzieją, że zamiast obrazić się, weźmiesz się do roboty, a za miesiąc pokażesz efekty.

Tak w ogóle zastanaiwam się, czy ten piękny tytul nie powinien jednak brzmieć  "Der kalte Kampf" --- bo to jest ta, wlaśnie ta, a nie inna, konkretna walka -- a wtedy należaloby zastosować rodzajnik określony.

Powinien, ale tytuł to już wybór autora - bez rodzajnika też by uszło ;)

Obrazić się -  nie, aż tak, zeby nie pisać - to nie. Poprostu tutaj nastąpił taki szok, bo jak do tej pory czytelnikom się to podobało ( nawet bez betowania) Nie, zebym narzekał - poniekąd po to to wysyłałem. Wiesz, o co chodzi.

 

Teraz tylko się nie wiem, czy inne opowiadania przypadn,ą w choć większym stopniu do gustu - zwłaszcza, ze to crossovery między jedną mangą, a jedną polską literaturą ostatnich kilku lat.

I wiem, że to Cię nie satysfakcjonuje, gdyż zabiera Ci czas - a ja tych byków nie zostawiam celowo.

Poprostu tutaj nastąpił taki szok, bo jak do tej pory czytelnikom się to podobało ( nawet bez betowania)  

Aż szok? Ale niech będzie, że szok. Ja to rozumiem. Inni też rozumieją. Ogromna różnica w odbiorze, w ocenach... Elbafie, to normalne. Inni ludzie, z innymi spojrzeniami na teksty. Bez owijania w bawełnę: wyższe wymagania. W uśrednieniu, oczywiście, ponieważ każdy stawia nieco inne wymagania fabule, językowi opowieści, logice wydarzeń, wiarygodności postaci, ale średnio --- poprzeczka wyżej zawieszona. 

Trochę myląco napisałem o braku satysfakcji. Powinienem napisać: nie sprawia sadystycznej przyjemności.

Adamie, bardzo poprawiłeś mi samopoczucie i dowartościowałeś słowami: ”Mam na uwadze czytelników podobnych do mnie, do regulatorów...”

Zastanawiam się czy faktycznie… No, ale skoro tak uważasz.

Dziękuję

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Adamie, przecież wiem, ze nie jesteś tutaj od torturowania, tylko od poprawiania. A nawet, jeśli czasem wygląda to troche jak " zły glina" to zawsze policjant!

Gorzej teraz z konsultacją autorską wśród innych ( w celu poprawy fabuły) bo ci, którym się podobało, to przede wszystkim rysownicy... A co do powolności akcji - rusza w drugiej części.

Przecież recenzenci tego poralu to banda niezdecydowanych reakcjonistów, zamkniętych na wszelką inwencję twórczą czy nowe fronty. Reprezentują sobą największe grzechy polackiego intelektualizmu, z gatunku tego, który z pożytkiem dla świata spotkał swój koniec w Katyniu.

SHALOM DLA WSZYSTKICH NIEZDŁAWIONYCH!

ja komuchem nie jestem więc jacy reakcjoniści :P

Szlagstukstuk.

Nie wiem, nie mogę uczciwie ocenić tego opowiadania, ponieważ bardzo trudno mi się je czytalo. Dlatego tylko zaznaczam swoją obecność.

Nowa Fantastyka