- Opowiadanie: Silverowa - Magiczna podróż

Magiczna podróż

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Magiczna podróż

Srebrzysty księżyc wisiał na niebie, a jego blask przebijał się przez ciemne kłębiaste chmury. W powietrzu unosił się morski zapach i wiała lekka bryza. Wzdłuż szerokiej piaszczystej plaży boso i w lekkiej, zwiewnej, białej sukience przechadzała się niska jasnowłosa postać. Miała wyraźne rysy twarzy, a w jej błękitnych oczach toczył ogień. Włosy wprawiane w ruch przez wiatr unosiły się lekko, utrudniając dziewczynie widoczność. Przyspieszyła nieco kroku. Odgarnęła niesforne kosmyki i wyciągnąwszy z małej kieszeni czarną wstążkę, związała nią włosy. W polu widzenia dostrzegła coś, co przypominało… latarnię morską. Nigdy wcześniej nie widziała jej tam, a przecież tą część plaży znała doskonale. Zaciekawiona przyjrzała się uważniej i ruszyła w tamtym kierunku.

 

 

Po upływie zaledwie kilku minut znalazła się u stóp ogromnej i potężnej latarni. Robiło się coraz ciemniej, choć księżyc wciąż wynurzał się spośród chmur, oświetlając morze i plażę. Dziewczyna rozejrzała się w około. W pobliżu nie było nikogo, tylko ona sama. Obeszła budowlę dookoła, szukając wejścia. Znalazła małe drewniane drzwiczki, umiejscowione w kamiennej ścianie latarni. Chwyciła za okrągłą klamkę i pociągnęła za nią tak silnie, jak tylko zdołała. Drzwi otworzyły się z wielkim skrzypieniem i łoskotem. Dziewczyna zajrzała do środka, upewniając się, czy jest bezpiecznie. Wewnątrz było ponuro i ciemno, a w powietrzu unosił się dziwny zapach. Nic nie było słychać nadzwyczajnego, prócz szumu fal morza. Stwierdziła, że wszystko jest w porządku i zrobiła kilka kroków na przód. Drzwi zatrzasnęły się momentalnie, a ona lekko przerażona zadrżała i wzdrygnęła się. Próbowała je otworzyć, jednak nie była w stanie. Wydawałoby się, że już nigdy nie zostaną otworzone. Zrozpaczona poczęła szukać wyjścia z latarni. Chciała za wszelką cenę się stamtąd wydostać i już nigdy nie zawitać w tym miejscu. Wejście do latarni było ogromnym błędem. Wtedy to dziewczyna usłyszała jakieś szepty i pomruki. Spojrzała w górę, dokąd prowadziły kręte schody, wykute w kamieniu. Wydawało jej się, że stamtąd słyszała owe dźwięki. Przełknęła ślinę i badawczo rozejrzała się. Było dość ciemno, choć można dostrzegła prześwity księżyca, które biły z górnej części latarni.

– Annabelle… – odezwał się głos, wypowiadając powoli i jakby z namaszczeniem jej imię. Jasnowłosa wzdrygnęła się, a po plecach przeszły ją dreszcze. Błyskawicznie spojrzała ku górze. Nie wiedziała co ma począć, choć coś skłaniało ją do tego, by pójść za głosem. Po omacku dotknęła zimnej ściany latarni i ostrożnie stawiając bose stopy na stopniach, skierowała się na górę.

Wiał porywisty wiatr, rozwiewając sukienkę i włosy Annabelle. Znalazła się ona na samej górze wieży, na laternie. Nad jej głową znajdowała się tylko kopuła. Rzec można było, iż latarni od dawna nikt nie używał. Widok z niej rozciągał się na znaczną część morza. Nagle pośród ogromnego szumu rozbijających się fal o brzeg i wiatru, dziewczyna bardzo wyraźnie usłyszała ponowne szepty:

– Annabelle, drogie dziecko… Pomóż mi! – Krzyczał głos. Dziewczyna szukała wzrokiem miejsca, skąd dochodziło wołanie. Kiedy zrobiła parę kroków na przód, w jej polu widzenia pojawiło się coś, co zostało oświetlone smugą błękitnego blasku. Wiatr jakby ustał, a morze ucichło. Anna otworzyła usta ze zdumienia. Była jednocześnie przerażona i zafascynowana. Przedmiot zaczynał ujawniać się i wyłaniać z jasnego światła. W końcu dziewczyna mogła go zobaczyć dokładnie. Był to kompas, który lewitował tuż przed jej twarzą dzięki dwóm, małym, zaczepionym skrzydełkom. Dziewczyna wyciągnęła delikatnie kruchą dłoń w kierunku busoli, a ta spokojnie wylądowała na niej. Annabelle uśmiechnęła się mimowolnie i z zaciekawieniem obserwowała przedmiot, który wyglądał jak żywy. Przez zastanowienia dotknęła go drugą ręką, a wtedy to niespodziewanie znów wzmógł się potężny, porywisty wiatr. Morze zaczęło szaleć. Anna upadła na podłogę, a kompas wypadł jej z dłoni, stoczył się i wpadł do jednej z wielu dziur, wpadając w ciemny zaułek. Znienacka i momentalnie wystrzelił ogień z wnętrza latarni. Trysnął ogromny strumień światła, wypełniający całą laternę. Annabelle skuliła się przy krawędzi i cudem uniknęła bijących płomieni. Latarnia zaczęła wysyłać sygnały świetlne. Całe to miejsce stało się niezwykle jasne, lecz po chwili wszystko ustało. Dziewczyna podniosła się ostrożnie, upewniając, czy jest bezpiecznie. Przerażona i wystraszona powoli wstała. Serce biło jej jak szalone, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej, a sama z trudem stawiała kroki. Zerknęła w głąb latarni, gdzie dostrzegła tylko żarzący się ogień. Krótką chwilę po tym przypomniała sobie o kompasie. Poczęła szukać go, aż w końcu znalazła go. Schyliła się i podniosła przedmiot. Obejrzała go ponownie. Skierowała się w stronę wyjścia, a busolę ścisnęła w ręku. Nagle poczuła w dłoni silne pieczenie. Spojrzała na nią. Była cała zakrwawiona. Krew spływała strużkami. Kompas był cały ubrudzony ciemnoczerwoną farbą, a wokół niego dziewczyna zobaczyła ostrza, których wcześniej nie zauważyła w przedmiocie. Upuściła go, a on stoczył się po kamiennej podłodze i z powrotem wrócił do Annabelle, zatrzymując się tuż pod jej stopami. Dziewczyna próbowała zatamować krew. Zerknęła kątem oka na kompas, lecz nie podniosła go. Biała sukienka została poplamiona krwią. Dłoń wciąż krwawiła, a Annabelle nie mogła jej zatamować. Dziewczyna była wystraszona, nie wiedziała co ma począć. Zastanawiała się, dlaczego coś takiego jej się przytrafiło. zaczęły spływać jej po policzkach, które wciąż ocierała. Chciała jak najszybciej się stamtąd wydostać. Udała się więc w kierunku schodów i pospiesznie zbiegła na dół, jednak przy wejściu coś ją zatrzymało…

 

 

Na ten widok serce Annabelle zamarło jakby w piersi. Nie ruszała się z miejsca. Nie wiedziała nawet jak ma się zachować. Ciarki przebiegły jej po plecach i jednocześnie ogarnął ją chłód. Strach wypełnił ją od środka. W końcu uświadomiła sobie, że to dzieje się naprawdę, a tuż przed nią stał ogromny i zarazem potężny smok. Dziewczyna przyglądała się mu ważnie, choć była tak przerażona, że nie była w stanie się poruszać. Strach sparaliżował ją przez moment. Wielkie karminowe oczy wpatrywały się w nią, świdrując ją wzrokiem. Ciało smoka było ciemnozielone, pokryte połyskującymi łuskami, a na mocarnej głowie, osadzonej na niezwykle długiej szyi, znajdowały się spiczaste uszy. Potwór opierał się na silnych łapach, skąd wystawały przeraźliwe pazury. Miał również parę skrzydeł. Wciąż poruszał rozciągłym ogonem, który zakończony był ‘ostrzem’ w kształcie trójkąta. Smok zrobił kilka kroków z stronę dziewczyny, a ziemia zadrżała jej pod bosymi stopami. Annabelle krzyknęła niemiłosiernie i zasłoniła oczy, a potwór otworzył wielką paszczę i zionął ogniem w kierunku morza, gdzie niedaleko nich płynął jakieś statek. Następnie uniósł majestatycznie głowę ku górze oraz swoje masywne skrzydła i ryknął tak głośno, że jego głos niósł się przez jakiś czas wzdłuż plaży. Dziewczyna z płaczem otworzyła oczy i zerknęła ukradkiem na smoka. Dziwnym trafem, dostrzegła smutek w jego oczach. Drżała z przerażenia, choć potwór nie wydawał się sprawiać zagrożenia. Wtedy to Annabelle zauważyła w jednym z jego skrzydeł ogromną drzazgę, które przebiło go na wylot. Smok ponownie zawył, z bólu i spuścił głowę, po czym poruszył ogonem, przyciągając tym sposobem do siebie Annabelle. Dziewczyna pisnęła cicho, ale starała się nie panikować. Zauważyła nawet, iż smok uronił kilka łez. Cierpiał. Anna podeszła nieco bliżej, choć wiedziała, że ryzykuje tym swoje życie. Wyciągnęła swoją ranną dłoń w jego stronę, a potwór prychnął nieco, jednak nie poruszył się. Statek wciąż zbliżał się w ich kierunku. Annabelle ostrożnie i delikatnie położyła drugą rękę na drewnianym balu, utkwionym w skrzydle i pociągnęła za niego. Nie była w stanie wyjąć go. Smok spojrzał na nią, uniósł ogon ku górze i objął nim dziewczynę. Ta krzyknęła lekko przerażona, jednak zrozumiała, co bestia chciała zrobić.

– Spokojnie… – wyszeptała łagodnie. Chwyciła ponownie wielka drzazgę i przy pomocy smoka, udało się ją wyjąć. Ognisty gad zawył głośno, po czym zionął ponownie ogniem. Puścił Annę, a ona swobodnie upadła na piaszczystą ziemię. Ku jej zdziwieniu ranne skrzydło zaczęło się regenerować. Po kilkunastu sekundach wyglądało jak nienaruszone. Zdumiona dziewczyna spojrzała na smoka. Serce waliło jej jak młotem, lecz po chwili powróciło do normalności. Tymczasem statek zbliżał się coraz bliżej. Annabelle mogła wyraźniej dostrzec okręt, zmierzający w ich stronę. Znajdowali się na nim jacyś dowódcy, a wśród nich mężczyźni, zakuci w grube łańcuchy. Okropnie wrzeszczeli i wykrzykiwali obelgi, dotyczące smoka. Jak przypuszczała Anna, byli to niewolnicy, których transportowano do odrębnych portów. Smok w odpowiedzi ryknął w stronę morza. Dziewczyna wzdrygnęła się nieco, aż cofnęła się do tyłu. Kiedy stawiała kolejny krok, coś ugodziło ją w stopę. Spojrzała na piasek, gdzie leżał ten sam… kompas. Podniosła go i delikatnie chwyciła. Smok zbliżył się do niej i pochylił głowę nad jej krwawiącą dłonią. Przymknął duże oczy, z których uronił kilka łez. Jedna z nich spłynęła na ranę dziewczyny i zaraz po tym dłoń wróciła do poprzedniego stanu, a ciemnoczerwona krew zniknęła. Anna błyskawicznie przerzuciła wzrok na smoka i powiedziała:

– Dziękuję. – Stworzenie przymknęło nieco oczy i zerknąwszy na morze, pochyliło się jeszcze bardziej. Dziewczyna obserwowała jego poczynania, lecz nie wiedziała co tak naprawdę robił. Swoim ogonem znów chwycił ją i posadził na swoim grzbiecie. Annabelle wystraszyła się nieco i przymknęła oczy, jednak zaraz po tym otworzyła je. Siedziała na smoku, który właśnie zamierzał przygotować się do lotu. Bestia powstała, rozpostarła potężne skrzydła i wzbiła się w powietrze z ogromną prędkością, a następnie zanurkował w głąb morza…

 

 

 

Aut. Jestem amatorką. Piszę opowiadania, ponieważ sprawia mi to przyjemność. Zdaję sobie sprawę z tego, że znajduje się tutaj wiele błędów, ale chcę spróbować i czegoś się nauczyć.

Koniec

Komentarze

No to jak edukacja --- to tak:

--- Wzdłuż szerokiej piaszczystej plaży boso i w lekkiej, zwiewnej, białej sukience przechadzała się niska jasnowłosa postać --- ile tu jest przymiotników?

--- Miała wyraźne rysy twarzy, a w jej błękitnych oczach toczył ogień. --- co to są wyraźne rysy twarzy/ czerw komuny toczy państwo polskie. Może ogień miał tańczyć, ale to jest z kolei tak banalne, że lepiej w ogóle tego nie pisać.

---Włosy wprawiane w ruch przez wiatr unosiły się lekko, utrudniając dziewczynie widoczność--- powtórzenie, a widoczność można ograniczyć. Poza tym nie wydaje ci się, że ten tekst o widoczności pasuje bardziej do protokołu policyjnego niż do lirycznego wstępu?

--- Nigdy wcześniej nie widziała jej tam, a przecież tą część plaży znała doskonale. Zaciekawiona przyjrzała się uważniej i ruszyła w tamtym kierunku. --- TĘ, za dużo zaimków wskazujących.

Pierwszy akapit za nami, a tu już tyle błędów. Moim zdaniem poważnym uchybieniem jest brak zdecydowanej metafory, która wprowadziłaby nastrój. Przymiotnikoloza i banał o ogniu to za mało.

--- Rzec można było, iż latarni od dawna nikt nie używał.  --- to jest wyjątkowo paskudne,

--- wypadł jej z dłoni, stoczył się i wpadł do jednej z wielu dziur, wpadając w ciemny zaułek. --- czegoś tu jest za dużo...

--- Całe to miejsce --- nie trzeba wskazywać, które miejsce. Czytelnik się domyśli,

--- Poczęła szukać go, aż w końcu znalazła go --- gogogo,

--- Kompas był cały ubrudzony ciemnoczerwoną farbą, a wokół niego dziewczyna zobaczyła ostrza, których wcześniej nie zauważyła w przedmiocie --- ... farbą, a z jego ścian wystawały ostrza, których dziewczyna wcześniej nie dostrzegła. I już.

--- że nie była w stanie się poruszać. Strach sparaliżował ją przez moment ---  sprzeczność między zdaniami odnoszącymi się do tego samego faktu,

--- Dziwnym trafem, dostrzegła smutek w jego oczach. --- takie odnarratorskie wstawki psują przyjemność czytania

--- zbliżał się coraz bliżej. --- po prostu zbliżał się?

--- Znajdowali się na nim jacyś dowódcy, a wśród nich mężczyźni, zakuci w grube łańcuchy --- pośród dowódców byli niewolnicy?

 

Wyłapałem część błędów. Masz wstępną informację, co jest nie tak, jak być powinno. Popracuj nad następnym tekstem, powodzenia.

pozdrawiam

I po co to było?

Chciałem na pierwszym akapicie pokazać ile jest w nim najróżniejszych błędów, ale syf. zrobił to już za mnie i, muszę przyznać, wykonał kawał dobrej roboty - brawo :)

Dalej nie czytałem, bo ani to ciekawe, ani dobrze napisane. Sporo pracy przed autorką, ale w sumie nie jest jakoś bardzo tragicznie.

Pozdrawiam i życzę więcej szczęścia w kolejnych literackich próbach :)

Syf już się pobawił w łapankę, więc nie będę za nim powtarzał. Potencjał masz, teraz pozostaje tylko ćwiczyć.

 

Pozdrawiam.

 

 



 

 





 



 

 



 

 





 



Cieszy mnie, że pisanie opowiadań sprawia Ci przyjemność. Przykro mi, że nie zadbałaś o przyjemność czytelnika. Nie wiem co chciałaś przekazać w swoim tekście, ale dziewczyna uwięziona w latarni morskiej, znajdująca lewitujący kompas, kaleczący ją, a potem pojawiający się ranny smok, który otrzymawszy pomoc, leczy pannę a potem sadza ją sobie na grzbiecie i polatawszy nieco pikuje w głąb morza – to trochę za mało. O, jest jeszcze statek pełen dowódców i niewolników.

Napisałaś, że zdajesz sobie sprawę, iż zrobiłaś wiele błędów. Skoro zdajesz sobie z tego sprawę, czemu ich nie poprawiłaś? Czy ktoś, poza Tobą, czytał to opowiadanie?

syf. Wytknął  Ci sporo błędów, sporo jednak zostało. Oto moje uwagi:

 

„W pobliżu nie było nikogo, tylko ona sama.” – Skoro nie było nikogo, to oczywiste, że była sama.

 

„…zrobiła kilka kroków na przód.” - …naprzód.

 

„Było dość ciemno, chociaż można dostrzegła prześwity księżyca, które biły z górnej części latarni.” – Prześwity, to niewielkie odległości miedzy, np. książkami, domami. Księżyc nie ma prześwitów, a już na pewno nie takich, które biją. Można – tak nazywano majętną osobę. Skąd się wzięła można, która dostrzegła bijące prześwity księżyca? Całe zdanie do przerobienia. Może: Było dość ciemno, choć Annabelle dostrzegała słabe światło księżyca prześwitujące z górnej części latarni.

 

„Kiedy zrobiła  parę kroków na przód…” - …naprzód…

 

„Był to kompas, który lewitował tuż przed jej twarzą dzięki dwóm, małym, zaczepionym skrzydełkom.” – Lewitacja odbywa się bez udziału jakichkolwiek skrzydełek.

 

„Przez zastanowienia dotknęła go drugą  ręką…”Bez zastanowienia…

 

„Była cała zakrwawiona.” „Kompas był cały ubrudzony ciemnoczerwoną farbą.” – Skąd wzięła się ciemnoczerwona farba?

 

„…i z powrotem wrócił do Annabelle…” – Masło maślane. …i wrócił do Annabelle…

 

„zaczęły spływać jej po policzkach…” – Domyślam się, że łzy, ale tego nie napisałaś.

 

„…serce Annabelle zamarło jakby w piersi.” -…zamarło jakby… czy …jakby w piersi...?

 

„Strach wypełnił ją od środka.” – Jak jakiś farsz ją wypełnił?

 

„W końcu uświadomiła sobie, że to dzieje się naprawdę, a tuż przed nią stał ogromny i zarazem potężny smok.” – Czy naprawdę materializujący się przed kimś smok jest czymś naturalnym? Czy Annabelle nie miała raczej wrażenia, że to nie dzieje się naprawdę?

 

„Wielkie karminowe oczy wpatrywały się w nią, świdrując wzrokiem.” – Znów trochę masła maślanego. Może wystarczy: Wpatrywał się w nią, świdrując karminowymi oczyma.

 

„Wciąż poruszał rozciągłym ogonem…” – Jak wygląda rozciągły ogon?

 

„Wtedy Annabelle zauważyła  w jednym z jego skrzydeł ogromną drzazgę, która przebiła go na wylot.” – Czytając to zdanie widzę smoka ze zranionym skrzydłem, w którym tkwi ogromna drzazga przebijająca smoka na wylot. Pewnie miało być:  Wtedy

Annabelle zauważyła ogromną drzazgę, która na wylot przebiła jedno z jego skrzydeł.

 

„Annabelle ostrożnie i delikatnie położyła  drugą rękę na drewnianym balu, utkwionym w skrzydle i pociągnęła za niego.” – Dość niezręcznie skonstuowane zdanie. Może: …tkwiącym w skrzydle i spróbowała go wyciągnąć.

 

„Tymczasem statek zbliżał się coraz bliżej.” – Trzecia paczka masła maślanego. Spróbuj zbliżać się coraz dalej. Może: Tymczasem statek podpływał coraz bliżej.  

 

„Annabelle mogła wyraźniej dostrzec okręt, zmierzający w ich stronę.” – W poprzednim zdaniu mamy statek, a w tym okręt. Okręt i statek nie są synonimami.

 

„…których transportowano do odrębnych portów.” – Co to są odrębne porty?

 

„Bestia powstała, rozprostowała potężne skrzydła i wzbiła się w powietrze z ogromną prędkością, a następnie zanurkował w głąb morza.” -  …zanurkowała

 

Pozdrawiam.

 

 

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O jejku! A co to za dziura czernią ziejąca pojawiła się przed komentarzem?!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka