- Opowiadanie: Tregard - Zamknięci - część II

Zamknięci - część II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zamknięci - część II

 

ZAMKNIĘCI

Część II

 

Dwie godziny później obudziło mnie kwilenie Adasia. Patrycja już wyciągała go z łóżeczka. Ja pozbierałem się po chwili i poszedłem za nimi do kuchni. Młody siedział w swoim krzesełku, a żona odgrzewała zupę.

– Chcesz kawy? – zapytałem włączając czajnik.

Skinęła głową, wyciągnąłem więc dwa kubki i słoik, w którym trzymaliśmy kawę. Nie odzywaliśmy się do siebie. Jedynymi dźwiękami w kuchni były chrobotanie łyżki w garnku, ciche syczenie czajnika i gaworzenie Adasia.

– Jesteś głodny? – zapytała, gdy zupa była gotowa.

– Nie – odparłem i z kubkiem parującej kawy udałem się do dużego pokoju.

Stanąłem przy oknie i dotknąłem szyby. Drżała. Świat na zewnątrz wydawał się ponury pod pokrywą jednolicie szarych chmur.

Nie wiem, jak długo tak stałem, zastanawiając się nad sytuacją. Nie wymyśliłem niczego nowego. Tego się nie dało logicznie wyjaśnić.

Musiałem powiedzieć to na głos, bo dobiegł mnie głoś Patrycji.

– Co mówiłeś? – zapytała, więc jej powtórzyłem.

Przez chwilę się nie odzywała.

– Musi być jakieś wyjście – uznała w końcu.

To właśnie była Patrycja, jaką znałem i kochałem. Gdy napotykała jakiś problem, tak długo wokół niego krążyła, aż znalazła rozwiązanie. Miała przy tym niezachwianą pewność, że rozwiązanie istnieje, nawet jeśli nie widać go na pierwszy rzut oka. Podziwiałem ją za to i zazdrościłem jej tej umiejętności dostrzegania we wszystkim jasnej strony. Ja tego nie potrafiłem. Z natury jestem pesymistą i przyszłość zawsze jawi mi się w czarnych barwach. Od pewnego czasu byłem w stanie nad tym panować z lepszym lub gorszym skutkiem, w dużej mierze dzięki różnorodnym poradnikom, których w sypialni miałem już całą półkę. Pod skórą wciąż jednak czułem jakąś bezradność, jakbym do końca nie panował nad swoim życiem. Jednym z powodów była zapewne mało satysfakcjonująca praca na stanowisku kasjera w hipermarkecie. Patrycja z uporem powtarzała mi, że dobrze, że w ogóle mam jakąś pracę, a wkrótce zapewne znajdę lepszą.

– Szukać zawsze można – mówiła przy częstych okazjach, gdy popadałem w totalne czarnowidztwo, martwiąc się o pieniądze, przyszłość i życie w ogóle.

Wspominałem już, że moja żona nie miała pracy. Szukała jednak zawzięcie, pomimo kolejnych porażek, wierząc niezachwianie, że w końcu znajdzie. I, jak ją znałem, znajdzie, bo zawsze dostawała to, czego chce. Zakładając, że uda nam się wydostać z tej pułapki…

Z zamyślenia wyrwało nas pukanie do drzwi. Znałem tylko jedną osobę, która do nas puka z uporem maniaka, pomimo tego, że mamy dzwonek.

– Cześć, Anka – powiedziałem otwierając drzwi.

Ania weszła, zatrzymując się jak zawsze w połowie korytarza. Uśmiechnęła się do Adasia, który wychynął z kuchni i natychmiast czmychnął z powrotem ćwiczyć grę na prowizorycznej perkusji składającej się z garnków i patelni.

– Słuchajcie, coś z tym trzeba zrobić – rzuciła bez ogródek.

– Wejdź do pokoju – powiedziała Patrycja.

– Nie ,dzięki, ja tylko na chwilę – odparła Ania.

Był to swojego rodzaju rytuał. Zawsze proponowaliśmy, aby weszła na kawę czy herbatę, a ona zawsze odmawiała mówiąc, że przyszła tylko na chwilę, nawet jeśli potem gadała przez pół godziny.

– Coś tu jest bardzo nie w porządku – ciągnęła. – Chodzę od drzwi do drzwi, wszędzie apatia, niemoc jakaś taka, ludzie spali po kilka godzin…

– My też – wtrąciłem. – Ale nie ma się co dziwić. Wszyscy doznaliśmy silnego stresu, dzień jest dość niezwykły…

– Wszyscy! – przerwała mi Ania gwałtownie. – Wszyscy posnęli w tym samym czasie! To nie jest normalne.

– Mało co jest dzisiaj normalne – mruknąłem. – Masz jakieś propozycje?

– Tak. Jarek i Tomek mają łomy, wiertarki udarowe i tym podobne. Chcemy spróbować się przebić przez piwnicę. Jesteś z nami?

Kiwnąłem głową.

– Możecie na mnie liczyć.

– Dobra. Masz jakieś narzędzia?

– Ja, który ledwo potrafię prosto wbić gwóźdź w ścianę? Narzędzia?

– Hm… Coś przecież musisz mieć.

Zastanowiłem się chwilę.

– Mam piwo w lodówce.

Anka się wyszczerzyła.

– No, w końcu jakiś konkret. Spotkamy się na dole.

Powiedziawszy to, wyszła.

Ania miała rację. Coś trzeba było zrobić. Byliśmy całkowicie odcięci od świata, nie mieliśmy jak wezwać pomocy, a drzwi i okna okazały się jarkoodporne, mimo że chłop był rosły jak dąb.

Wtedy jeszcze nie myślałem o tym, co może się stać, jeśli rzeczywiście uda nam się przebić.

Pięć minut później, ze zgrzewką tyskiego pod pachą, pojawiłem się w piwnicy. Jarek, Tomek i Ania zebrali się w komórce należącej do tego pierwszego. Ania w zasadzie stała tylko w progu, oparta o futrynę, zaś mężczyźni w środku uważnie przyglądali się ścianie wokół wąskiego okna umieszczonego tuż pod stropem.

– Co słychać? – zapytałem chyba nieco zbyt radośnie.

– Stare kurwy nie chcą zdychać – warknęła Ania. Nie mogłem się nie roześmiać.

– No dobra – powiedział Jarek. – Moim zdaniem trza kuć tu, między oknem a placem.

Wszyscy zebrani zatwierdzili pomysł niewyraźnymi pomrukami. Piwnica znajdowała się poniżej poziomu gruntu, nie było więc sensu próbować niżej. W końcu chcieliśmy się przebić na zewnątrz, a nie kopać tunel do znajdującej się w budynku naprzeciwko apteki.

Tomek chwycił w garść jakieś urządzenie przypominające wiertarkę, ale z końcówką młota pneumatycznego i podłączył do prądu. Wspominałem już, że z pracami fizycznymi u mnie na bakier? Tak więc nie podam nazwy narzędzia, po prostu jej nie znam.

Partner Anki na próbę włączył maszynę. Głośny wizg oznajmił nam, że działa. Tomek puścił oko do swojej dziewczyny, przystawił końcówkę młota pneumatycznego (dla uproszczenia tak go będę określał, nawet, jeśli ma się to nijak do rzeczywistej nazwy) do tynku między dwiema cegłami, dwa rzędy poniżej okna, i nacisnął spust.

Początek wyglądał obiecująco. Przy akompaniamencie ogłuszającego łomotu po chwili odpadł kawałek tynku. Wszyscy przywitaliśmy ten fakt brawami. Tomek kontynuował. Gdy odłupał tynk naokoło cegły, odłożył urządzenie.

– Teraz wy, chłopaki. Ręce mnie bolą – stwierdził wymownie rozcierając sobie bicepsy. Utrzymywanie takiego ciężkiego ustrojstwa na poziomie głowy na pewno nie należy do łatwych zdań.

Wraz z Jarkiem, pełni optymizmu, ochoczo przystąpiliśmy do pracy. Jarek chwycił przecinak oraz młot i próbował poluzować cegłę, ja robiłem to samo z drugiej strony za pomocą łomu. Spociliśmy się trochę, nim cegła wreszcie wypadła na betonową wylewkę. W trójkę porozumieliśmy się wzrokiem i zgodnie uznaliśmy, że ten sukces należy uczcić piwem. Każdy z nas chwycił po jednym, podałem też butelkę Ani.

– Kto ma otwieracz? – zapytałem.

Tomek popatrzył na Jarka, Jarek na mnie, ja na Tomka.

– Sieroty jesteście – podsumowała Anka. Wzięła ode mnie butelkę, zahaczyła o kapsel swojej i otworzyła bez problemu. Kolejna sztuczka, której nigdy nie opanowałem. Ania za to z delikatnym wyrazem pogardy na twarzy pootwierała wszystkie butelki, na końcu swoją odbiła o futrynę.

– Prawdziwy skarb z ciebie – powiedział Tomek całując dziewczynę.

Piliśmy patrząc na dziurę w ścianie. Czekało nas jeszcze dużo pracy, ale jak mówiłem, początek wyglądał obiecująco.

Piwnica była wąska, więc przy ścianie mogły jednocześnie pracować dwie osoby, zmienialiśmy się kolejno, Anka też pomagała. Po mojej pierwszej rundzie z młotem pneumatycznym zrozumiałem, dlaczego Tomek rozcierał sobie bicepsy. Urządzenie wyraźnie starało się wyrwać mi ramiona ze stawów.

Jakieś pół godziny później dziura była na tyle duża, że mogliśmy się dobrać do drugiej warstwy cegieł. Przyszła kolej Tomka na taniec z młotem. Podszedł do ściany, przyłożył końcówkę narzędzia do spoiny między cegłami i włączył maszynę. Po kilku sekundach przerwał pracę. Nachylił się i przejechał dłonią po tynku.

– Kurwa – powiedział.

Radosny nastrój, który mnie przepełniał, gdy wychodziłem z mieszkania, prysnął jak mydlana bańka. Wszyscy zrozumieliśmy, co Tomek miał na myśli, ale i tak podeszliśmy bliżej. Tynk, który miał zostać skruszony młotem pneumatycznym, był nienaruszony. Końcówka młota nie pozostawiła nawet śladu.

– To niemożliwe – szepnął Jarek. – Niemożliwe.

– Zdaje się, że to samo mówiłeś, gdy rzucałeś meblami w okno Mużyków? – zauważyła Anna.

– Tak. Bo to przecież niemożliwe!

– A jednak mimo to prawdziwe.

Jej spokój był niezwykły. Była choleryczką, łatwo wpadała w złość, która mijała równie szybko jak się pojawiała. Powinna się wydrzeć na Jarka, a jednak tego nie zrobiła. Była zrezygnowana. Wydawała mi się jakaś taka… oklapła, opadła z sił. Pozbawiona nadziei.

Myliłem się.

– Dobra – powiedziała. – Spróbujemy w innej piwnicy.

– Myślisz, że w innej będzie inaczej? – zapytał Tomek.

– Nie wiem, ale musimy spróbować. Bo jeśli nie…

Nie dokończyła. Pokręciła głową i wyszła.

– Możemy spróbować u mnie – zaproponowałem.

Nie wierzyłem, że się uda. Nie po tym, co tu zobaczyłem i widziałem po twarzach towarzyszy, że oni również nie wierzą. Ale Anka miała rację, musieliśmy spróbować. Nic innego nam nie pozostało. Robiliśmy dobrą minę do złej gry.

Poszliśmy do mojej piwnicy i zaczęliśmy wszystko od nowa, jednak bez poprzedniego entuzjazmu. Niedawna porażka skutecznie nas go pozbawiła. Znów pracował młot, potem przecinak i łom, a gdy po około trzydziestu minutach i kolejnym piwie byliśmy gotowi, aby zacząć kuć drugą warstwę cegieł, żaden z nas nie kwapił się, aby spróbować. W końcu to ja podszedłem do ściany, chwyciłem za młot i zaatakowałem ścianę.

Skutek, jak można było się domyślić, był ten sam. Nie udało mi się odłupać ani okruchu. Nic. Tam również ściana okazała się nie do ruszenia. Odłożyłem młot delikatnie, choć miałem ochotę rzucić nim z całej siły w maleńkie okienko. Nie zrobiłem tego chyba tylko dlatego, że pamiętałem, jak Jarek omal nie oberwał taboretem, którym próbował wybić szybę w mieszkaniu Mużyków, a poza tym narzędzie nie należało do mnie. Ogrom naszej frustracji był nie do opisania. Anka wtuliła się w Tomka, Jarek klął jak szewc, a ja stałem, patrzyłem na mur, który nie dał się rozbić i w myślach pytałem dlaczego? Dlaczego jakaś tajemnicza siła uwzięła się na ten blok i jego mieszkańców odcinając ich od rzeczywistości?

– Próbujemy jeszcze raz? – zapytał Tomek bezbarwnym głosem, gdy Jarek wyczerpał już repertuar przekleństw.

– Po co? – odparł Rębak. – Chcesz tak demolować każdą komórkę tylko po to, żeby się przekonać, że mamy niezniszczalne ściany?

Tomek wzruszył ramionami.

– Jest jeszcze strych – zasugerowałem.

– Mówisz poważnie?

– No cóż, możemy chyba uznać, że przez piwnicę się nie wydostaniemy. Ale nie będziemy mogli z ręką na sercu powiedzieć, że próbowaliśmy wszystkiego, dopóki nie spróbujemy na strychu.

– Ale taka ciężka artyleria na dachówki? – zapytał Jarek, wskazując na leżący na podłodze młot.

– Tak. Żeby mieć pewność – odparłem.

Nawet ja wiedziałem, że na rozbicie kawałka ceramiki takie narzędzie to aż nadto.

Tak więc postanowiliśmy spróbować. Pozbieraliśmy narzędzia i wyszliśmy na klatkę. Mużykowie i Monika stali w drzwiach swoich mieszkań, obserwując nas w milczeniu. Byli też Bocianowie, dzieci i żona Jarka oraz synowie Anny. Nawet Patrycja zeszła z Adasiem. Zebrali się wszyscy mieszkańcy bloku, oprócz Mateusza Ornatowicza i Jerzego Pasonia. O ile podejrzewałem, że ten drugi po prostu wciąż odsypia pijaństwo, o tyle nie wiedziałem, czy Ornatowicz nie wierzył w sukces naszego przedsięwzięcia, czy nic go to nie obchodziło. Nie przywiązywałbym do tego wagi, gdyby nie to, że na klatce pojawili się wszyscy inni. W tym kontekście jego absencja była wręcz symboliczna, tyle że nie wiedziałem, co ma symbolizować. W pewnym sensie była też podejrzana.

Nikt nie zapytał, jak nam poszło. Myślę, że widzieli to w naszych oczach. Żeby nie było żadnych wątpliwości, Jarek pokręcił powoli głową. Widząc to, Magda zaczęła płakać. Mąż ją przytulił, ale to tylko wzmogło szloch, zamiast uspokoić. Ola uciekła na górę, a ja wspomniałem jej słowa.

Wszyscy umrzemy, prawda?

Grobowy nastrój rozprzestrzeniał się wokół, ale ja nie zamierzałem jeszcze się poddać.

– Spróbujemy jeszcze na strychu – powiedziałem obejmując Patrycję i Adasia, na tyle głośno, aby mieć pewność, że wszyscy usłyszą.

Żona uśmiechnęła się do mnie blado, Magda przestała płakać i spojrzała z nadzieją. Pogładziła swój brzuch, jakby chciała uspokoić swe nienarodzone jeszcze dziecko. Sądząc po wielkości brzucha, rozwiązanie miało nastąpić wkrótce. Modliłem się, abyśmy do tego czasu znaleźli drogę wyjścia z budynku.

Ruszyliśmy na strych. Ja, Tomek oraz Jarek. Na półpiętrze spostrzegłem, że pozostali lokatorzy idą za nami. Nawet Mużykowie, dla których pokonanie nawet kilku stopni prowadzących do ich mieszkania na wysokim parterze było już męczące.

Procesja szybko pokonała dwa piętra dzielące nas od strychu. W środku było zimno, zimniej niż na klatce. Chłód był nieprzyjemny, wciskał swoje lodowate palce pod ubranie i sprawiał, że dostawałem gęsiej skórki. Powiedziałem sobie, że to dlatego, że byłem spocony.

Strych był jednym wielkim pomieszczeniem, podzielonym dosyć umownie na sektory należące do poszczególnych mieszkań. Był poprzecinany sznurami do rozwieszania prania, w kątach zalegały różne rupiecie. Dwuspadowy dach dochodził niemal do samej podłogi. Rozmieszczono w nim kilka świetlików, a do tego znajdującego się najwyżej, przez który wychodziło się na dach, przystawiona była drabina.

Wybraliśmy miejsce od strony ulicy, na wprost wejścia. Nie było sensu szukać jakiegoś konkretnego punktu, bo z doświadczenia wynikało, że jak będzie w jednym, tak będzie w innych. Jarek za pomocą przedłużacza podłączył młot do gniazdka w ścianie. Mieszkańcy bloku stanęli w półkolu wokół nas.

– Co, kujemy dachówki, nie? – zapytał Jarek. – Tak będzie najszybciej.

Nie czekając na odpowiedź, uruchomił narzędzie. Przez chwilę strych wypełniało wycie silnika maszyny i głuchy łomot końcówki uderzającej rytmicznie w dachówkę. Była ceramiczna i według mnie powinna pęknąć niemal od razu.

Nie pękła. Wizg młota ucichł, gdy Jarek zwolnił spust i opuścił narzędzie. Wyciągnął dłoń i przejechał nią po dachówce. Potem nagle zacisnął palce w pięść i uderzył, aż echo poszło.

– Kurwa! – wrzasnął. – Kurwa, kurwa, kurwaaaa!

Kasia podbiegła do niego i odciągnęła, podobnie jak wcześniej u Mużyków. Objęła go, a on odwzajemnił jej uścisk. Prawą dłoń miał całą we krwi. Chyba tylko cudem nie połamał sobie palców.

– Co dalej? – zapytała Patrycja.

Nawet nie zauważyłem, kiedy do mnie podeszła, wciąż z Adasiem na rękach.

– Nie wiem, kochanie – odparłem zgodnie z prawdą. – Naprawdę nie wiem.

Wśród szeptów rozmów ludzie powoli się rozchodzili. Czułem ich strach. Sam również się bałem. Już pierwszego dnia wyczerpaliśmy większość, jeśli nie wszystkie opcje ucieczki. I w sumie dobrze, bo nazajutrz nie było już prądu i gdybyśmy nie spróbowali wszystkiego, co nam przyszło do głowy, bez końca zastanawialibyśmy się co było gdyby…

Wraz z Patrycją właśnie wchodziliśmy do mieszkania, gdy drzwi obok otworzyły się i pojawił się Jerzy Pasoń, jedyny mieszkaniec bloku, którego jeszcze nie widzieliśmy. Jedno spojrzenie na jego czerwoną twarz, mętne oczy i rozczochraną fryzurę wystarczyło, żebym wiedział, że miał potężnego kaca.

– Co, do cholery – mruknął zachrypniętym głosem. – Musicie tak rąbać? Niektórzy próbują spać.

Omiótł spojrzeniem schody, na których wciąż tłoczyli się ludzie. Zmarszczył czoło.

– Coś się stało? Jakiś wypadek? Wyglądacie tak jakoś…

– Tak, panie Jurku – odparłem. – Coś się stało, tyle że nie do końca wiemy co. Niech pan wraca, nabierze sił.

– Co się dzieje?

– Nie możemy wyjść – powiedziałem i zamknąłem za sobą drzwi. Niech ktoś inny wyjaśni biedakowi o co chodzi, ja miałem dość jak na jeden dzień.

Pozostała część popołudnia minęła nam tak, jak zwykle mijają sobotnie i niedzielne popołudnia. Bawiliśmy się z Adasiem, sprzątaliśmy, Patrycja zrobiła pranie. Wciąż wisiał między nami cień niezwykłej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Byliśmy spięci, co chwilę zerkaliśmy na okna, za którymi znajomy krajobraz stał się nagle obcy. Nawet Adaś był osowiały, a zwykle rozpierała go energia.

Nagle dobiegł nas głośny łomot, a potem krzyk. Popatrzyliśmy z Patrycją po sobie, zamierając w bezruchu. Gdy wrzask się powtórzył, ruszyłem biegiem ku drzwiom. Otworzyłem je szarpnięciem i biorąc po dwa stopnie na raz, pobiegłem na dół. Na parterze zauważyłem, że mieszkanie Moniki jest otwarte na oścież. Ona sama stała przy drzwiach wejściowych, z całych sił tłukąc w nie pięściami.

– Wypuście mnie! – krzyczała. – Wypuście!

Cofnęła się o kilka kroków i biorąc rozpęd z całych sił uderzyła ramieniem w drzwi. To właśnie było źródło hałasu, jaki słyszeliśmy na górze. Drzwi zadrżały, ale poza tym atak Moniki nie przyniósł żadnego skutku. Lekko chwiejącym się krokiem i trzymając się za brak cofnęła się znów pod schody. Widząc, że zamierza przypuścić kolejny szturm, przyskoczyłem do niej i zamknąłem od tyłu w uścisku. Zaskoczona wrzasnęła, wyrwała się z moich ramion i odwróciła unosząc dłonie z zakrzywionymi jak szpony palcami. W jednej chwili zrozumiałem, że zamierza wydrapać mi oczy. Zdążyłem się odwrócić, ale jej paznokcie rozorały mi policzek.

– O, Boże! – zawołała, zasłaniając usta dłonią. – Przepraszam!

Spojrzałem na nią, a ona wyciągnąwszy przed siebie drugą dłoń, jakby w obronnym geście, cofnęła się pod drzwi.

– Przepraszam… – powtórzyła. – Nie chciałam.

Poczuła za plecami drewno. Osunęła się po nim powoli na podłogę. Skryła twarz w dłoniach, a z piersi wyrwał się jej szloch. Podszedłem do niej, przyklęknąłem i delikatnie objąłem. Wzdrygnęła się, ale po chwili odwzajemniła uścisk.

– Przepraszam, Marku – płakała. – Naprawdę nie chciałam.

– Cii, już dobrze – uspokajałem ją.

– Ja tylko chciałam stąd wyjść.

– Wiem. Wszyscy chcemy.

Odwróciłem się. W drzwiach stali Mużykowie, nieco dalej na schodach Tomasz obejmował Anię, a za nimi stał Jarek oraz małżeństwo Bocianów.

– Ale panika nic nam nie da – ciągnąłem mówiąc nie tylko do Moniki, ale i do pozostałych mieszkańców bloku. – Co najwyżej się poranimy.

– Więc co mamy robić? – spytała patrząc mi w oczy.

– Coś wymyślimy.

Wstałem i pomogłem podnieść się jej z podłogi. Otarła oczy i dotknęła krwawych śladów, jakie pozostawiły jej paznokcie.

– Tak bardzo cię przepraszam – szepnęła. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło.

– Zagoi się – odparłem siląc się na uśmiech.

Odprowadziłem ją do mieszkania i poczekałem, aż zamknęła za sobą drzwi. Mużykowie także zniknęli w swoim mieszkaniu.

– Co tu się stało? – zapytał Jarek, gdy ruszyłem po schodach.

– Spanikowała.

– Dziwne, że dopiero teraz – powiedziała Anka. – I że tylko ona.

– Dużo dziwnych rzeczy się dzieje – odparłem.

– Ale nie sądzisz, że to jest nienaturalne?

– A co, wolałabyś, żebyśmy wszyscy rzucali się na drzwi i próbowali wydrapać w nich dziurę? – naskoczyłem na nią i przyspieszyłem kroku.

Miałem dość jak na jeden dzień.

– Co ci się stało? – zapytała Patrycja oglądając mój poharatany policzek.

Opowiedziałem jej ze szczegółami, gdy przemywała mi ranę wacikiem nasączonym wodą utlenioną.

– Myślisz, że to się powtórzy? – zagadnęła.

– Mam nadzieję, że nie. Może ten pokaz Moniki nie pójdzie na marne?

– Co masz na myśli?

– Pozostali zrozumieją, że histeria niczego nie zmieni.

– To są emocje, Marku, czasem trudno je kontrolować.

– Masz rację – westchnąłem. – Ale jeśli nie znajdziemy w sobie sił, aby trzymać je na wodzy, wkrótce może się stać coś złego. A ja nie wiem, czego jeszcze moglibyśmy spróbować, żeby się stad wydostać.

– Znajdzie się jakieś rozwiązanie – zapewniła, całując mnie w czoło. – Zobaczysz.

Wieczorem, gdy mały już spał, obejrzeliśmy z Patrycją kilka filmów, które miałem na komputerze. Żadne z nas chyba nie miało ochoty rozmawiać o tym, co się dzieje, a film jest doskonałym pretekstem, żeby siedzieć cicho. Tak więc siedzieliśmy razem pod jednym kocem, bo w mieszkaniu było chłodno, śledząc różne historie rozgrywające się na ekranie. Dziwne, prawda? Myślę, że podświadomie próbowaliśmy nadać temu dniu pozory normalności, choć wcale taki nie był. A mimo to spędziliśmy go, jakby był weekend. Zresztą co innego mogliśmy zrobić? Szaleńcze miotanie się po bloku nic by nie przyniosło, co udowodniła nam Monika, a nowe pomysły nie chciały przyjść do głowy.

A potem się kochaliśmy. To był smutny, desperacki, a jednak niezwykle namiętny seks. Bez słów, jedynie przy cichym akompaniamencie przyspieszonych oddechów i tłumionych jęków. Nasze ciała dopasowały się do siebie i zgrały idealnie. Błądziliśmy po nich dłońmi, jakbyśmy dopiero zaczynali je odkrywać, choć przecież znaliśmy je na pamięć. Kocham te krągłości i krzywizny Patrycji, jej małe piersi i jędrne pośladki. Bezbłędnie wyczuwaliśmy swoje pragnienia i daliśmy sobie nawzajem tyle rozkoszy, ile to było możliwe. Jakby to miał być nasz ostatni raz.

Później, gdy Patrycja już spała, sięgnąłem po książkę Mateusza. „Hiperprzestrzeń” okazała się lekturą ciężką, ale wciągającą. Przedstawione w niej teorie wydawały się rodem z science fiction, choć były całkiem serio rozważane przez światowej klasy naukowców. Powoli zaczynałem rozumieć, co miał na myśli Ornatowicz, ale wcale mnie to nie uspokoiło. Wręcz przeciwnie, sprawiło, że lodowate ciarki przebiegły mi po plecach.

Przeczytałem nieco ponad sto stron, nim zasnąłem. Zazwyczaj śpię bez snów. To znaczy wiem, że coś mi się śni, każdy śni w nocy, ale ja prawie nigdy nie pamiętam swoich marzeń sennych. To, co śniło mi się tamtej nocy pamiętam bardzo wyraźnie. Śnił mi się człowiek, o którym mówiła Monika Świgoń.

Staliśmy przed blokiem. Była chłodna noc. Mężczyzna miał na sobie prochowiec i kapelusz w kolorze nocy. Wyglądał jak czarny charakter ze starych, czarnobiałych kryminałów. Zakładał wielką, żelazną sztabę w poprzek drzwi wejściowych. Było coś upiornego i nieodwracalnego w dźwięku, jaki wydała zapadając w stalowe uchwyty wystające ze ścian po obu stronach wejścia. Potem człowiek, który zamknął nas w bloku kiwnął krótko głową, jakby zadowolony z dobrze wykonanej roboty i spojrzał wprost na mnie. Wszystkie włosy stanęły mi dęba, gdy powiedział:

– To wszystko jej wina – stwierdził, a każde słowo brzmiało, jakby ktoś paznokciami przejechał po tablicy. – Mówiła, że jest dziewicą. Kłamała. A wszystkie kłamczuchy idą do piekłaaa!

A potem się uśmiechnął. Wiem, że to niemożliwe, ale ten uśmiech był szerszy od twarzy, wychodził poza nią, a czarna czeluść ust stała się dziurą wyciętą w rzeczywistości. Były w niej zęby. Niezliczona ilość małych, ostrych zębów. Więcej niż jeden rząd. Zmrużył oczy i wydał z siebie ni to szczeknięcie, ni to kaszlnięcie. Wtedy się obudziłem, zlany potem i śmiertelnie przerażony. Długo potem nie mogłem zasnąć.

Koniec

Komentarze

Niezłe, trzyma poziom  pierwszej części. Trochę za ciężka artyleria do kucia otworu w piwnicy, jeżeli fundament i mury wybudowano z cegły. Ale -- stres, napięcie, lepiej użyć najefektywniejszych środków... Może być.  Tylko -- młotem udarowym robota idzie szybko. Oderwanie tynku to chwila. Skruszenie cegły zajmuje nieco czasu, ale to nieco dluższa chwila.  Natomiast jeżeli dach wykonano z dachówki ceramicznej, wystarczał  bardziej solidny mlotek do zrobienia dziury. To powinni wiedzieć. Ale znowu -- na wszelki wypadek mogli to wszystko targać na górę, tylko należalo to zaznaczyć, że chcą się zabezpiezyć.

Dłoto wyrzuciłbym  z tekstu --to narzędzie stolarskie. Kucie muru dłutem mija się z celem. Zamiast dluta --- przecinak albo mesel. W kamienicy ktoś powinien to mieć. 

Ciekawy pomysł, konsekwntnie realizowany. 

Dzięki za zwrócenie uwagi, zwłaszcza w kwestii dłuta. Postaram się to poprawić, póki jeszcze mam szansę.

Co do młota - albo ja miałem w domu wyjątkowo odporną ścianę, albo wyjątkowo słaby młot, bo wykucie tynku na tyle, żeby można było wybić cegłę zabrało mi sporo czasu i energii. Ten fragment akurat był podparty doświadczeniem ;-)

Możliwe, to zależy od młota. I od rodzaju tynku. Wbrew pozorom przy fundamencie ceglanym dobry mesel albo spory przecinak jest efektywniejszy. Można podważyć naruszony fragment... Ale to szczególy.

Zastanawiam się, kiedy w opwiadaniu będzie zwrot dramatyczny -- bo dwa odcinki są utrzymane w  tej samej tonacji, a to grozi popadnięciem w jednostajność tego samego opisu... Najpóżniej chyba w czwartym...

Pozdrówko.    

Cieszę się, że mogłam przeczytać kolejną część i teraz czekam na następne. Również wyrażam nadzieję, iż akcja niebawem nabierze tempa (choć zdaję sobie sprawę z apatii, jaka ogarnęła wszystkich), i że nastąpi jakieś spektakularne wydarzenie. Mam kilka uwag, które, tak jak w przypadku w pierwszej części, nie zepsuły mi przyjemności czytania.

 

Nie udało mi się odłupać ani okruchu. – …ani okrucha.

 

Ogrom naszej frustracji jest nie do opisania – …był nie do opisania.

 

Cofnęła się o kilka kroków.Cofnęła się kilka kroków.

 

Lekko chwalącym się się krokiem… – Mam podejrzenie graniczące z pewnością, iż miałeś na myśli: Lekko chwiejącym się krokiem… Lub: Lekko chwiejnym krokiem

 

Otarła oczy i dotknęła szram, jakie pozostawiły jej paznokcie. – Szrama, to ślad pozostały po zagojeniu się rany. W tym przypadku zadrapania nie miały szans by się zagoić, więc może raczej: Otarła oczy i dotknęła krwawych śladów, jakie pozostawiły jej paznokcie.

 

…wacikiem nasączonym wodą tlenioną. – …wacikiem nasączonym wodą utlenioną.

 

…ze starych, czarnobiałych kryminałów. – …ze starych, czarno-białych kryminałów.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za przeczytanie i uwagi. Widzę, że mam dwójkę wiernych czytelników ;-)

Mam problem z tym okruchem. Gdy początkowo napisałem okrucha, edytor bezlitośnie podkreślił mi to czerwonym szlaczkiem. Zmieniłem na okruchu i było w porządku.

Co do czarnobiałych lub czarno-bialych - mam wrażenie, że obie formu są poprawne.

Myślę, że z okruchem problemu nie ma, albowiem:

Mianownik     (kto? co?)                - okruch

Dopełniacz     (kogo? czego?)        - okrucha

Celownik        (komu? czemu?)      - okruchowi

Biernik           (kogo? co?)             - okruch

Narzędnik       (z/kim? z/czym?)     - okruchem

Miejscownik    (o kim? o czym?)     - okruchu

Wołacz                                         - okruchu

 

Natomiast, moim zdaniem, w odniesieniu do filmu poprawnie będzie "czarno-biały". Tak jak czarno-biały telewizor. Natomiast jeśli bardzo ubrudzi się biały ręcznik, to może on stać się czarnobiały. Nie upieram się, nie jestem polonistką. Może posprawdzaj w innych słownikach, lub skonsultuj z kimś uczonym w języku naszym ojczystym.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pisownia

Przymiotniki złożone pisze się w zasadzie razem, np.: Jasnoróżowy, szarozielony, popularnonaukowy, niebieskooki, prawdomówny. @ Oddzielnie, stosując łącznik, pisze się następujące przymiotniki:

złożone z dwóch członów równorzędnych znaczeniowo (w których łącznik można by zastąpić spójnikiem i, np. Biało-czerwony, robotniczo-chłopski, słownik polsko-rosyjski (wyjątkowo: głuchoniemy).

złożone z więcej niż dwu członów, które z wyjątkiem ostatniego, są odrzeczownikowe a. odprzymiotnikowe i kończą się na -o, np. północno-wschodnio-europejski (ale: bezwłasnowolny).

@ Uwaga. W nazwach własnych wszystkie człony połączone łącznikiem pisze się dużą literą, np. Wyżyna Krakowsko-Częstochowska. @ Niektóre przymiotniki złożone można pisać dwojako, zależnie od znaczenia, np. Materiał w szaro-zielone pasy (= pasy szare i zielone), ale: szarozielony kolor.

@ Bez łącznika pisze się przymiotniki utworzone od dwuwyrazowych nazw miejscowych, np.: kamiennogórski – od: Kamienna Góra; tarnogórski – od: Tarnowskie Góry. Por. łącznik. @ Przysłówki będące określeniami przymiotnika pisze się zawsze oddzielnie, np.: Czysto polski; łatwo zapalny; wiecznie zielony.

Źródło: Słownik poprawnej polszczyzny, Warszawa 1998, wyd.

Muszę przyznać, że udało Ci się mnie zainteresować, jestem ciekawy kolejnych części, tylko w wolnej chwili postaram się zapoznać z poprzednim fragmentem. 

Sądzę, iż wykonanie mogłoby stać na nieco wyższym poziomie, niemniej odnoszę wrażenie, że pisanie sprawia Ci sporo przyjemności, ale radziłbym się dłużej zastanowić nad każdym powstałym zdaniem, by wyeliminować ewentualne niedoskonałości.

Pozdrawiam. 

Dzięki, Domku, za zainteresowanie. Masz rację, pisanie sprawia mi nielichą frajdę… do czasu, aż staje się drogą przez mękę ;-) Każdy, kto napisał jakiś dłuższy tekst chyba wie, co mam na myśli.

Nim opublikowałem tekst na portalu, przeszedł dwukrotną korektę, a mimo to jak widać nie udało mi się wyeliminować wszystkich błędów. Dzięki, że chciało się wam tak zgłębić tekst, żeby je wyłapać. Przy trzeciej części postaram się jeszcze bardziej.

:-)  Jak bardzo byś się nie starał, mniejszy czy większy babol przeciśnie się przez sito.  :-)  Chochlik ma się dobrze i nigdy nie śpi...  

Bez sensacji, jak do tej chwili, ale interesująco. Zgaduję, że "leniwie" budujesz nastrój, próbuję zgadnąć, jak każesz ludziom reagować na zamknięcie --- tu masz szerokie pole do popisu --- i ku czemu zmierzasz w finale, ale cyt! poczekamy, zobaczymy. Powodzenia.

Dzięki Adamie za komentarz.

Oczekiwania rosną i zaczynam się bać ;-)

Przeczytałam i drugą część. Sięgnę zapewne jutro po trzecią. Jestem deczko ciekawa, co tam dalej wymyśliłeś, ale też cieszę się, że części jest tylko sześć, bo co za dużo to niezdrowo ; p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Podoba mi się, że ta część nie jest tak przegadana. Zobaczymy co dalej.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Mam nadzieję, berylu, że doczytasz do końca, bo joseheim chyba odpadła po trzeciej części...

Nie odpadła, nie martw się ; ) Po prostu nie miała czasu doczytać.

Dodam tutaj, skoro już piszę posta, że przeczytałem też część trzecią i muszę uciekać - na komentarz zbiorę się później. Do przeczytania zatem pod kolejnymi częściami.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Przeczytałam trzecią, czwartą i piątą, tylko że nie widziałam powodu, by pod każdą się meldować ; p Jak doczytam do koniuszka samego, zostawię komentarz ; >

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Święta racja, josehiem. Ja po prostu sądziłem, że skoro skomentowałaś część I i II, skomentujesz również pozostałe. Nie widząc kolejnych komentarzy, zmartwiłem się, że dałaś sobie spokój z moimi wypocinami ;-)

Teraz z niecierpliwością czekam na końcową ocenę...

Nowa Fantastyka