- Opowiadanie: Fasoletti - Analni ciemiężcy z Syriusza

Analni ciemiężcy z Syriusza

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Analni ciemiężcy z Syriusza

I

 

 

 

Stół stał na środku polany porośniętej czarną trawą. Jego końce ginęły we mgle. Półmiski wypełnione najróżniejszymi potrawami pojawiały się na nim znikąd, jakby przywoływane przez jakiegoś kucharza-magika siłą woli.

 

Czego tam nie było! Garb dzwonnika z Notre Dame w galarecie, panierowane jądra koczkodana okraszone byczą spermą, plemniki Batmana smażone w krowim moczu, mózgi Nigeryjczyków podane w udekorowanych kwiatami połówkach czaszek, a także masa innych egzotycznych dań.

 

Edek Pierdas z obrzydzeniem patrzył na tę wciąż rosnącą kupę żarcia. Znów będzie musiał wszystko zjeść do ostatniej kruszyny, do ostatniej kosteczki, do ostatniego oka. Nie chciał tego robić, ale nie potrafił sprzeciwić się sile, która nim kierowała. Sterowany przez nieznany byt, chwycił, co nawinęło się pod rękę. Peklowany noworodek.

 

Niechętnie wgryzł się w ciałko. Wyszarpywał gnijącymi zębami kawałki mięsa i połykał bez przeżuwania. Chciał mieć ten potworny obiad jak najszybciej za sobą. Kiedy pochłonął wszystkie mięśnie, zabrał się za rozgryzanie kości. Były ostre jak szpilki, wbijały się w podniebienie. Gdy i one zniknęły w czeluściach Edkowego żołądka, przyszła kolej na nigeryjskie mózgi. Gorzkie i wodniste. Wypijał je jednym haustem, czaszki zostawiając na później.

 

Nagle poczuł przeszywający ból w dole brzucha, jakby ktoś grzebał mu we wnętrznościach rozpaloną lutownicą lub związywał bebechy na supeł. Masy kałowe zaczęły napierać na zwieracze. Edek zacisnął pośladki i trzymając się stołu padł na kolana. Zrozumiał, że jeśli szybko nie znajdzie jakiegoś kibla albo wiadra, narobi w portki. Podniósł się z trudem. W kiszkach bulgotało mu niemiłosiernie. Odetchnął z ulgą na widok lewitującej strzałki z fosforyzującym napisem „WC”. Starając się nie popuścić, ruszył we wskazywanym kierunku. Szedł, jakby dopiero co wypuszczono go z Akademii dziwnych kroków – dźwigał nogi tak wysoko, że stopami obutymi w betonowe sandały zahaczał sobie o uszy.

 

Po chwili z mgły wyłoniła się oświetlona snopem słonecznego światła, przebijającego się przez zasnuwające niebo burzowe chmury, niewielka skałka. Porastał ją mech oraz świeża, zieloniutka trawa. Skowronki siedzące na kamieniach wyśpiewywały hymny wszystkich narodów świata. Na szczycie połyskiwała bielutka jak śnieg muszla klozetowa.

 

Edek popędził sprintem w jej stronę. Potykał się i ślizgał na omszałych głazach, lecz nie dawał za wygraną. Wspinaczka była wyczerpująca, ale satysfakcja z osiągnięcia celu, ogromna. Gdyby mógł, skakałby z radości, jednak fekalia natrętnie dopominające się o uwolnienie z labiryntu jelit nie pozwalały na uzewnętrznienie emocji. Błyskawicznie opuścił portki, usiadł na desce i zaczął przeć. Rzadka, błotnista masa wybryzgnęła z odbytu niczym woda z gejzera. Strumień ekskrementów zdawał się nie mieć końca.

 

Sraczka minęła po godzinie. Edek był tak wyczerpany, że nie miał siły zwlec się z sedesu. Ręce drżały mu jak po solidnym przepiciu, a flaki piekły żywym ogniem. Postanowił uciąć sobie drzemkę. Zamknął oczy i, pomimo bólu, natychmiast zapadł w ciemność.

 

Ze snu wyrwał go dziwny dźwięk, jakby coś kotłowało się w odpływie sracza. Chciał wstać i zajrzeć do muszli, ale nie zdążył. Aż podskoczył, kiedy kły ogromnego szczura-kiblonurka zagłębiły się w jego pośladku. Wrzasnął na całe gardło, w panice zaczął zbiegać ze skały, jednak zaplątał się w gacie i runął w dół. Upadł tak nieszczęśliwie, że jego głowa obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Leżąc na brzuchu, widział zmutowanego szczura, wygryzającego mu odbyt. Próbował krzyczeć, lecz nie panował nad swoim ciałem. Nie czuł kompletnie nic. Mógł jedynie biernie wpatrywać się, jak szary potwór z każdą chwilą powiększa mu otwór w tyłku.

 

 

 

***

 

 

 

Edek obudził się nagi, zlany zimnym potem. Znów nawiedził go koszmar, powracający co noc niczym atak gorączki u chorego na malarię. Był to zniekształcony obraz tragedii, która wydarzyła się dwadzieścia lat temu, gdy pracował jako konserwator urządzeń sanitarnych w Górnym Mieście. Miał fuchę u pewnego znanego na całym świecie szefa kuchni, słynącego z tego, że nawet z najpodlejszych składników potrafił wyczarować prawdziwe kulinarne cuda. Robota nie należała do specjalnie skomplikowanych. Ot, zapchał się odpływ w klopie i trzeba było udrożnić rurę. Pierdas z majstrem zabrali się do dzieła. Wepchnęli do muszli specjalną spiralę, z jednej strony zwieńczoną korbką, zaś z dugiej haczykiem i, kręcąc nią, usiłowali rozbić zator. Szło jak po grudzie. Choć męczyli się prawie godzinę, woda wciąż nie spływała. Postanowili odsapnąć. Kucharz tymczasem wyszedł na spacer ze swoim jamnikiem. Edek, korzystając z chwilowej nieobecności gospodarza, wybrał się na oględziny mieszkania. Podziwiał pięknie zdobione meble wyglądające jakby żywcem wyciągnięto je ze średniowiecznego zamku, wiszące w salonie futurystyczne obrazy przedstawiające zmutowane zwierzęta kopulujące ze sobą w różnych sceneriach oraz cudowne dywany z jedwabiu. Widać było, że kucharz do oszczędnych nie należy.

 

Jednak największe wrażenie zrobiła na Edku ogromna lodówka, wypełniona po brzegi jedzeniem. Na widok tak oszałamiającej ilości żarcia ślinka zaczęła mu obficie spływać po brodzie, a kiszki głośno zagrały marsza. Nie przejmując się zupełnie wołającym go majstrem, chwycił pierwszy z brzegu półmisek i błyskawicznie pochłonął jego zawartość. Potem kolejny i jeszcze jeden. Opychał się, jakby dopiero co wyszedł z obozu koncentracyjnego, a wyzwoliciele postawili przed nim suto zastawiony stół. Po skończonej uczcie jego brzuch przypominał napompowany wodą balon. Edek z trudem wytoczył się z kuchni, a kiedy dotarł do łazienki, poczuł dziwne bulgotanie w żołądku.

 

Ludzie powiadają, że sraczka nie wybiera. Jednak tym razem wybrała. Edek zrobił się cały czerwony, potem fioletowy, a następnie zielony. Zrozumiał, że jeśli szybko czegoś nie wymyśli, narobi w spodnie. Kiedy napór mas kałowych wzrósł, siłą wypchnął majstra do przedpokoju, opuścił gacie i usiadł na zapchanym klopie. Strumień fekaliów wystrzelił z niespotykaną siłą, rozrywając na strzępy kibel oraz odbyt Pierdasa. Hydraulik zaskowyczał z bólu i zemdlał.

 

Przytomność odzyskał dopiero w szpitalu. Doznał tak poważnych obrażeń, że lekarze musieli wyciąć kilkunastocentymetrowy fragment jelita, a zamiast niego wstawić kawałek stalowej rurki, zamykanej i otwieranej za pomocą nakrętki. Ponieważ Edek pracował na czarno i nie był ubezpieczony, mogli pomóc tylko w ten sposób. Było to rozwiązanie najtańsze i zarazem najgorsze z dostępnych, ponieważ proteza uniemożliwiała naturalne wypróżnianie się. Edek musiał co kilka dni odkręcać korek, by łyżeczką pozbyć się mas kałowych. Nie czuł parcia, a gazy samoczynnie odchodziły przez niewielki gumowy wentyl, więc smród wokół hydraulika był nie do wytrzymania.

 

Pierdas stał się kaleką, stracił pracę, a w końcu, pozbawiony środków do życia, został zrzucony do Dzielnicy Biedoty.

 

Teraz leżał na stepie porośniętym karłowatymi krzewami, a źdźbła suchej trawy kłuły go w jaja. Obrócił się niemrawo na plecy, przetarł pięściami zaspane oczy i spojrzał w niebo, po którym, niczym ogromne balony, dryfowały spowite chmurami wieżowce Górnego Miasta. Pomiędzy budynkami przemykały ekskluzywne autoloty, z ziemi wyglądające jak małe, czarne robaczki.

 

Pierdas zakaszlał i usiadł. Długa, skołtuniona broda łaskotała go w brzuch. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz miał w rękach nożyczki, o żyletce nie wspominając. Wstając, zlustrował okolicę. Jak okiem sięgnąć, pustkowie. Na horyzoncie majaczyły spowite mgłą przedmieścia Dzielnicy Biedoty. Skąd się tu wziął? Nie potrafił sobie przypomnieć. Pamiętał jedynie, że umówił się z Hebzikiem i Antyfanem nieopodal wysypiska, gdzie we trójkę mieli degustować bimber, upędzony kilka dni wcześniej przez Antyfana. Trunek powstał ponoć na bazie jakiegoś tajemniczego składnika, którego pochodzenia bimbrownik nie chciał zdradzić za żadne skarby. Czyżby napój nabrał takiej siły, że pijącym go urywał się film? Edek postanowił tę zagadkę wyjaśnić. Przecież to nie jest normalne, żeby po bibie człowiek budził się nagi w szczerym polu, w dodatku z amnezją.

 

Nagle poczuł przeszywający ból w okolicy odbytu, jakby ktoś majstrował przy jego sztucznym jelicie. Starając się jak najmniej naprężać pośladki, zaczął iść w stronę domu.

 

Po kilku godzinach marszu dotarł wreszcie do pierwszych zabudowań. Jeden z lewitujących wieżowców przesłonił słońce. Nad okolicą zapanował półmrok, przez co prymitywne baraki sklecone z rdzewiejącej blachy falistej i opon wyglądały bardziej przygnębiająco niż zwykle. Zmordowany wędrówką Edek oparł się o ścianę jednego z nich, żeby chwilkę odsapnąć. Jego nagim ciałem wstrząsnął dreszcz.

 

Zbliżał się wieczór. Podmuchy coraz zimniejszego wiatru podrywały w powietrze walające się po ulicach papiery. Leżący koło złamanej latarni lump, zawinięty w podziurawioną szmatę, jęknął przeciągle i nieprzytomnym wzrokiem spojrzał gdzieś przed siebie. Na jego pomarszczonym czole perlił się pot. Edek podszedł bliżej. Kiedy zobaczył wystającą spod koca gnijącą nogę, prawie do kości obżartą przez czerwie, bez zastanowienia zerwał z nieszczęśnika okrycie. Normalnie miałby wyrzuty sumienia, ale ten facet był już martwy. Nie istniał nawet cień szansy, by bez niedostępnych tutaj lekarstw wygrał z gangreną.

 

Opatulony ruszył dalej, obrzucając mijanych ludzi beznamiętnym spojrzeniem. Już dawno uodpornił się ludzkie zachowania, jakich często był świadkiem podczas wędrówek przez Dzielnicę Biedoty.

 

Wychudzona matka opiekająca nad ogniskiem urodzone przed chwilą niemowlę nie była tutaj niczym niezwykłym. Aby przeżyć, każdy orał jak mógł. Dzieci za pomocą prymitywnych dzid i kamieni polowały na szczury. Starsi chłopcy wyszukiwali w stosach śmieci zmarłych, by odłamkami szkła powycinać z ich ciał nadające się do jedzenia mięso i usmażyć je na patelniach zmajstrowanych z rurek oraz pokrywek od śmietników. Starcy pałaszowali znalezione na ulicy, pleśniejące resztki.

 

Do domu Edek dotarł późną nocą. Zwalił się na prowizoryczne posłanie i zasnął kamiennym snem z postanowieniem, że rano spróbuje wyjaśnić zagadkę swojej utraty pamięci oraz poszuka Hebzika i Antyfana.

 

 

 

II

 

 

 

Lało jak z cebra. Przynajmniej raz na dwa miesiące w wieżowcach Górnego Miasta opróżniano szamba, przez co Dzielnicę Biedoty zalewały strumienie fekaliów. Tego dnia zrzut był wyjątkowo obfity, cuchnąca breja wypływała z pokopanych wzdłuż ulic rowów melioracyjnych i podchodziła pod domy.

 

Edek zerwał się z łóżka. Znowu ten sen. Masa żarcia i cholerny szczur wygryzający dziurę w tyłku. Splunął z obrzydzeniem. Odgłos ekskrementów bębniących o dach chaty doprowadzał go do szału. Żeby się czymś zająć, kucnął w rogu pokoju i spróbował przypomnieć sobie wydarzenia wczorajszego dnia. Wychodził z domu – to było pewne. Na sto procent dreptał w kierunku wysypiska. Niestety, dalej ziało nicością.

 

– Kurwa! – zaklął, szukając czegoś, na czym mógłby się wyżyć.

 

Pod ręką miał jedynie szmatę zabraną umierającemu menelowi. Stwierdził, że szkoda ją niszczyć z powodu głupiego napadu złości. Zwłaszcza, że innego ubrania na chwilę obecną nie posiadał.

 

Kiedy dudnienie na zewnątrz ustało, opatulony derką wyszedł przed barak. Już dawno przywykł do smrodu wiszącego w powietrzu zaraz po zrzucie oraz chodzenia boso po błocie wymieszanym z gównami.

 

– Hej, Benek, nie widziałeś może Hebzika albo Antyfana? Wrócili na noc? – krzyknął do spasionego mulata wyczołgującego się niemrawo spod sterty kartonów.

 

– A czy ja, kurwa, wyglądam na ich matkę? – odsapnął grubas.

 

– Właściwie to jesteś do nich podobny. Masz nawet dupę zamiast ryja.

 

– Spierdalaj – odburknął Benek. – Nie chcieli mnie zabrać na degustację bimbru, więc chuj im w kakao. Rozstaliśmy się przed wysypiskiem. A teraz się odpieprz, bo muszę poszukać czegoś do żarcia.

 

Zafrasowany Edek smutnym wzrokiem odprowadził znikającego za zakrętem kolegę.

 

Coś mu tu nie pasowało i to bardzo. Przecież kumple nie porzuciliby go na jakimś zadupiu za miastem. Zawsze wyznawali jedną, złotą zasadę: Z kim się pije, z tym się wraca. Dlatego nie mógł uwierzyć, że byliby zdolni wyciąć taki numer. Postanowił odwiedzić przyjaciół w ich barakach i wyjaśnić to karygodne zajście.

 

 

 

***

 

U Hebzika nie zastał nikogo. Za to w domu Antyfana natknął się na Alohę, rozkradającego dobytek jego przyjaciela.

 

– Co ty tu, kurwa, robisz, cholerny wszarzu?! – wrzasnął, podnosząc z ziemi kawałek metalowej rurki.

 

Zaskoczony rastaman odwrócił się tak gwałtownie, że z jego dredów posypał się deszcz gnid.

 

– A, to ty, Edek. Biorę rzeczy Antka, jemu już nie będą potrzebne.

 

Pierdas postąpił krok na przód i uniósł prowizoryczną pałkę.

 

– Co ty pierdolisz! Co się stało z Antyfanem? Nie żyje?

 

– Można tak powiedzieć, choć to w zasadzie nic pewnego. Jak już pewnie zdążyłeś zauważyć, zniknął. I to nie tylko on. Ostatnio bardzo wielu ludzi przepada bez wieści. Wychodzą z domu i nie wracają. Tak po prostu.

 

Edek zafrasował się. Spojrzał w rozbiegane oczy intruza i usiadł na podziurawionym wiadrze.

 

– Zgubiłem wczorajszy dzień… – wymamrotał, bardziej do siebie niż do Alohy.

 

– Jak to zgubiłeś?

 

– Normalnie. Umówiłem się z Hebzikiem i Antyfanem na złomowisku. I wiem na pewno, że tam szedłem. A dalej czarna dziura. Obudziłem się goły, kilkanaście kilometrów za miastem.

 

– Rzeczywiście, dziwne. – Aloha podrapał się po głowie, co wywołało popłoch wśród mieszkających tam pcheł. – Ty wiesz, że właśnie wczoraj nad złomowiskiem moi koledzy widzieli jakieś dziwne światła?

 

– Światła? To pewnie śmieciarki z Górnego Miasta wywalały odpady.

 

Kolejna porcja gnid wylądowała na podłodze, gdy Aloha przecząco pokręcił głową.

 

– Na pewno nie. Podobno to było mniejsze, ciche i poruszało się kurewsko szybko.

 

Edek rozłożył bezradnie ręce.

 

– Chuj wie…

 

Nagle Aloha, klasnąwszy w dłonie, zaczął nerwowo krążyć po mieszkaniu. W końcu doskoczył do Pierdasa i spojrzał mu głęboko w oczy.

 

– Chuj pewnie nie, ale ty być może tak!

 

– A co ty pierdolisz! – oburzył się były hydraulik. – Głupi jesteś czy jaki? Mówiłem ci, że nic sobie nie potrafię przypomnieć! Te wszy chyba ci już mózg przeżarły.

 

Aloha uśmiechnął się tajemniczo. Z własnego włosa łonowego oraz odrobiny szczurzego łajna zmajstrował naprędce wahadełko, uklęknął i jął nim wymachiwać Edkowi przed twarzą.

 

– Teraz cię zahipnotyzuję, by sięgnąć głęboko do twojej podświadomości. Odpręż się i oddychaj głęboko. Zamknij oczy. Będziesz pamiętał wszystko, co mi opowiesz. – Pstryknął palcami. – Zaśnij!

 

Edek zdrętwiał, a po chwili jego ciało zwiotczało, jakby był szmacianą lalką.

 

– Cofasz się do wczoraj – szepnął rastaman. – Gdzie jesteś i co robisz?

 

– W domu – wymamrotał Edek. – Skończyłem właśnie czyścić jelita i idę w stronę złomowiska.

 

– Świetnie. Jesteś już na złomowisku. Co widzisz?

 

– Sterty śmieci i odpadków. Gnijący płód rozszarpywany przez szczury. Staw z radioaktywną wodą i pływające w nim zmutowane żaby.

 

– Są twoi przyjaciele?

 

– Tak. Witam się z nimi. Antyfan wyciąga zza pazuchy butelkę samogonu. Podaje mi. Pociągam potężny łyk i bekam na całe gardło. Pali w przełyk, jest cholernie mocny. Zagryzam przydeptanym przez przypadek karaluchem. Podaję flaszkę Hebzikowi. O kurwa! Co to jest!? Leci na nas!

 

– Spokojnie – Aloha położył rozdygotanemu Edkowi dłonie na ramionach. – Jestem z tobą. Opowiadaj co dalej. Jak to coś wygląda?

 

– Jak koło. Nie, nie jak koło. Jak spodek. Pierdolony latający spodek! Zawisa nad nami. Wypływa z niego błękitne światło. Nie mogę się ruszyć! Stoimy wszyscy jak sparaliżowani! Unosimy się, zostajemy wciągnięci do pojazdu. Są tu jakieś istoty! Dziwne istoty, nigdy takich nie widziałem.

 

– Opisz je.

 

– Bulwiasta głowa, cztery oczy na giętkich czułkach, zamiast ust otwór przypominający cipkę, chudzi jak patyki. Mają po dwie pary rąk i trzy nogi.

 

– Coś do was mówią? Badają was?

 

– Rechoczą jak żaby. Jeden bawi się kutasem Hebzika. Obciąga mu. Doprowadza do wytrysku. Zbierają spermę do małych pojemniczków. Potem jeden czymś małym ściąga Antyfanowi sery spod napletka, a drugi wsadza jakąś rurkę w dupę.

 

– Sonda analna – mruknął Aloha pod nosem. – Potrafisz powiedzieć, gdzie się znajdujecie? Dalej nad złomowiskiem?

 

– Nie! Lecimy na północ. Przez okienko widzę starą hutę. O nie! Podchodzą! Mi też próbują to wsadzić! Kurwa, jak boli! Kładą mnie na stole, badają moje sztuczne jelito. Kiwają głowami. Bulgoczą coś między sobą. Lądujemy koło huty. Wyprowadzają Antyfana i Hebzika, ja zostaję. Wracamy! Wyrzucają mnie ze statku!

 

– Ok, wystarczy! – Aloha pstryknął palcami.

 

Edek odzyskał świadomość. Dysząc jak zganiany pies osunął się z krzesła na ziemię. Po tym co ujrzał, doznał głębokiego szoku.

 

– To nie może być prawda – mamrotał. – Jak to tak? Dlaczego?

 

Rastaman uklęknął przy nim.

 

– Kosmici, kurwa jebana mać! Porwali ich kosmici! Edek, słuchaj! Musimy coś zrobić, bo inaczej uprowadzą nas wszystkich! Rozpierdolą Dzielnicę Biedoty i będzie po filipku! Powiedziałeś, że zadekowali się w starej hucie. Trzeba tam iść i dać skurwielom nauczkę. Może nawet uda się kogoś ocalić!

 

– Tak! – ożywił się Pierdas, gdy doszedł nieco do siebie. – Pewnie teraz kroją Hebzika i Antyfana na kawałki w jakimś zafajdanym laboratorium!

 

– I to mi się podoba! – wrzasnął uradowany Aloha. – Mam w baraku broń i trochę amunicji. Trzymałem ten arsenał na specjalną okazję, a coś mi się wydaje, że taka właśnie nadeszła.

 

– No to w drogę! – rozkazał Edek.

 

Już dawno nie czuł takiej wściekłości jak dziś. Te pokraczne skurwysyny przerwały mu popijawę, zabrały dwóch najlepszych kumpli, a co najgorsze, grzebały w tyłku. Miał ochotę usmażyć wszystkich żywcem, zjeść, a potem zasrać tymi strawionymi ciałami ich cholerny stateczek i wysłać tam, skąd przybył, by reszta alienów miała świadomość, czego mogą oczekiwać, jeśli znów zachce im się przeprowadzać inwazję na Dzielnicę Biedoty. Nabuzowany do granic możliwości, ruszył za Alohą.

 

 

 

III

 

W Górnym Mieście cmentarze wyglądają zupełnie inaczej niż za czasów, kiedy wieżowce stały na ziemi. Zmarłych nie zakopuje się, lecz wsadza do mających zapobiec rozkładowi zwłok latających kontenerów, które następnie zostają umieszczone w specjalnych „Podniebnych Nekropoliach”. Czasem taki kontener, najczęściej z powodu awarii lub braku paliwa, spada na ziemię. Wtedy do akcji wkracza grupa ludzi, zwanych „Hienami cmentarnymi”. Ci posępni mieszkańcy Dzielnicy Biedoty otwierają taką żelazną trumnę, a znajdującego się w niej trupa tną na kawałki i przerabiają na artykuły spożywcze. Następnie pielgrzymują od osady do osady i sprzedają swoje wyroby.

 

Na taką właśnie karawanę natknęli się Aloha z Edkiem. Kilkanaście Hien ciągnęło zmontowany z desek i kół od samochodu prymitywny wóz, na którym leżało pięć świeżych ciał. Ich przywódca, brodaty, jednooki zakapior o twarzy debila, zerkał spode łba na stojących przed nim nieznajomych.

 

– Słuchajcie chłopaki, sprawa wygląda tak – nawijał Aloha, któremu na widok przemierzających step mężczyzn wpadł do głowy pewien pomysł. – Niedaleko stąd, w starej hucie, osiedliła się banda mutantów-trupojadów! Te cuchnące skurwielce mają fruwającą machinę i z jej pomocą wykradają ciała prosto z Nekropolii!

 

Herszt łypał na niego przekrwionym ślepiem, analizując to, co usłyszał. Najwyraźniej nie grzeszył inteligencją.

 

– No, ile wam się trafiło ostatnio pustych trumien, co? No ile? – kontynuował wywód rastaman.

 

Zakapior rozłożył bezradnie ręce.

 

– No… Hem… Kilka się trafiło… – wymamrotał po chwili namysłu.

 

– A zobaczycie, że będzie jeszcze więcej! – Aloha kuł żelazo póki gorące. – Te chuje mnożą się jak króliki, a wpierdalają tyle, co wieprze! Ja wam mówię, niedługo wypadniecie z interesu!

 

– Nie no… Hep! To tak nie bedzie! – warknął herszt, którego mózg wreszcie przyswoił usłyszane informacje.

 

– Ale nie wszystko stracone. Ja i kolega idziemy zrobić z tym tałatajstwem porządek. Tyle, że we dwóch nie damy rady. Jak nam pomożecie, to wybijemy ich do nogi, a ze zwłok będziecie mogli upichcić zajebiste befsztyki. Nowość na rynku. Sukces murowany!

 

Zakapior podrapał się po łysinie. Jego twarz poczerwieniała, a na czoło wystąpił pot. Myślenie sprawiało mu trudność.

 

– Idziemy! – rozkazał w końcu podwładnym.

 

Prosty bilans zysków i strat okazał się dla niego możliwym do pojęcia zagadnieniem. Gromada obszarpańców uzbrojonych w rzeźnickie tasaki ruszyła za Alohą i Edkiem.

 

 

 

***

 

Gdy bojownicy o wolność, sprawiedliwość i pożywienie dotarli do celu, słońce stało jeszcze wysoko, jednak przesłaniające je co chwilę wieżowce sprawiały, że nad okolicą co jakiś czas zapadał półmrok. Mężczyźni umiejętnie wykorzystywali te chwile gorszej widoczności i niczym komandosi z Navarony, przeskakując od jednej kępy gęstej trawy do drugiej, podchodzili coraz bliżej opuszczonej huty.

 

Budynek zakładu był ogromny. Straszył powybijanymi szybami oraz wystającymi z sypiących się ścian zardzewiałymi elementami zbrojenia. Z całą pewnością nadawał się jedynie do rozbiórki. Tuż obok, na czterech stalowych nogach zaopatrzonych w wirniki podobne do helikopterowych, stał gigantyczny statek kosmitów. Jego korpus przypominał dziecięcego bąka, a na czubku, niby olbrzymi kleszcz, wyrastała przezroczysta kabina.

 

– Kurwa jebana – szepnął Pierdas. – To chyba jakiś pojazd matka, bo to co porwało mnie z wysypiska, wyglądało inaczej.

 

– Chuj tam – Aloha obejrzał się za siebie.

 

Hieny cmentarne, ściskając w zębach tasaki, przylgnęły do ziemi. W ich oczach płonęła żądza mordu. Nie mogli się doczekać, kiedy przerobią konkurentów na żarcie.

 

– Wy tu zaczekajcie, a my pójdziemy się rozejrzeć – rozkazał hersztowi rastaman. – Jak usłyszycie strzały, biegnijcie na pomoc.

 

Dostanie się do wnętrza huty nie nastręczyło zbyt wielkich trudności. Sprawdzona już metoda błyskawicznych susów od kryjówki do kryjówki i tym razem okazała się skuteczna. Aloha z Edkiem ukryli się wśród ogromnych szpul przeżartego rdzą drutu oraz stert złomu i zaczęli lustrować teren. To, co ujrzeli, zmroziło im krew w żyłach.

 

W jednym z rogów budynku stał monstrualnych rozmiarów przezroczysty kocioł wypełniony gęstą, bulgoczącą substancją. Odchodziły od niego grube przewody, których końce wetknięto w usta zaginionym mieszkańcom Dzielnicy Biedoty, unieruchomionym w stalowych stelażach. Z odbytów nieszczęśników wybiegały kolejne kable, podłączone do ogromnego silosu. Przy błyskającym setkami kolorowych lampek komputerze krzątali się odziani w białe fartuchy kosmici. Najwyraźniej czuwali nad przebiegiem tajemniczego procesu.

 

– Co to do chuja wafla jest? – mruknął Aloha.

 

– Zaraz się dowiemy – odparł Pierdas, ściągając z pleców dwururkę.

 

Zauważył, że jeden z obcych oddalił się od grupy, więc postanowił wziąć go na spytki. Zaszedł kosmitę od tyłu i znienacka przyrżnął mu kolbą w głowę. Następnie z pomocą Alohy wytaszczył poza teren zakładu, za niewielkie wzgórze, by w razie czego pozostali nie usłyszeli jego wrzasków.

 

Członkowie Hien z zainteresowaniem przyglądali się zamroczonej istocie oraz żywo debatowali, które części jej ciała do czego się nadają i co można by ewentualnie z nich upichcić. Tymczasem Edek z Alohą postanowili ocucić pojmanego. Z powodu braku tradycyjnie już stosowanej w tym celu szklanki wody, musieli wykombinować coś innego. Dwa strumienie ciepłego moczu sprawdziły się idealnie. Zbryzgany uryną obcy poderwał się z ziemi i chciał uciekać, ale solidny cios w szczękę otrzymany od herszta Hien sprowadził go z powrotem do poziomu gruntu.

 

– Coś za jeden i co zrobiłeś naszym kolegom, skurwysynu! – wrzasnął Edek, przykładając kosmicie dwururkę do czoła. – Gadaj, albo rozkwaszę ci łeb!

 

– Habba Ahabba! Habba Uhabba! Mahara Harrara Rura!- wybełkotał niezbyt zrozumiale przybysz.

 

Stał się bardziej rozmowny dopiero, gdy jeden z rabusiów odciął mu tasakiem przypominające piłkę do tenisa oko i wepchnął sobie do ust.

 

– Przybywamy z Syriusza – odparł, jedną z czterech dłoni tamując wypływający z rany szary szlam. – Zapewne nie wiecie gdzie to jest? – zapytał, kiedy jego oprawcy zrobili ślepia jak denka od butelek.

 

– Chuj nas obchodzi, gdzie jest twój dom, śmieciu! – rozzłościł się Pierdas. – Gadaj lepiej, co z naszymi kumplami! Dlaczego są podłączeni do gara z jakimś gównem?

 

– Ależ wy jesteście prymitywni… To nie odchody, tylko zupa na bazie grochu. Nasz statek jest napędzany sprężonym metanem. Kiedy zabrakło paliwa, zostaliśmy zmuszeni do wylądowania na tej planecie. Niestety, bezcenny dla nas gaz nie występuje w jej skorupie. Dlatego nasi inżynierowie opracowali wysokowydajny proces technologiczny, mający na celu pozyskanie go z istot żywych. A dokładniej mówiąc z was. Wiecie już, co chcieliście. Teraz mnie uwolnijcie i odejdźcie, a daruję wam życie.

 

– Chwila! – przerwał Edek. – A dlaczego ja zostałem wypuszczony? Co, za słabo pierdziałem? Moja dupa wam nie odpowiadała, cholerne pedzie?

 

Kosmita przyjrzał mu się uważnie.

 

– A pamiętam. Miałeś zmodyfikowany odbyt. Trzeba by przerabiać końcówkę kabla. Za dużo zachodu, lepiej…

 

Nie dokończył. Edek nacisnął spust. Głowa Syriuszanina eksplodowała, a cuchnący szlam zbryzgał wszystkich stojących w pobliżu. Herszt Hien nabrał nieco na palec i oblizał.

 

– Nada się na koktajl – ocenił.

 

– Słuchajcie! – Aloha wyszedł na leżący nieopodal głaz. – Trzeba to tałatajstwo stąd wypierdolić! Inaczej wykradną wszystkich zdechlaków z cmentarzy – dodał, zerkając w kierunku herszta.

 

– Ale przecież mówił, że…

 

– Kłamał! Widziałem fałsz w jego oczach! W grochówce, o której opowiadał, pływały setki trupów zabranych z nekropolii Górnego Miasta! A będzie więcej! Powiadam wam, bagnet na broń!

 

Przemowa odniosła skutek. Przywódca Hien, zbyt głupi, by rozpoznać jawne oszustwo, z pianą na ustach i tasakiem uniesionym nad głowę rzucił się biegiem w kierunku huty. Jego podwładni, tacy sami, a nawet więksi idioci, ruszyli za nim.

 

Jakież było zaskoczenie kosmitów, kiedy do hali, w której wypompowywali metan z ludzkich jelit, wpadła nagle gromada Hien, żądnych krwi i narządów wewnętrznych. Rozpętało się prawdziwe piekło. Wrzaski krojonych żywcem przybyszy z Syriusza niosły się echem w promieniu kilku kilometrów od budynku. Strumienie posoki tryskały na ściany, odcięte kończyny fruwały w powietrzu, jelita z rozprutych brzuchów wylewały się na podłogę.

 

Edek, korzystając z zamieszania, podkradł się do najbliższej klatki z uwięzionym w środku człowiekiem. Najważniejsze było odnalezienie Hebzika i Antyfana, ale nie pomoże im, jeśli nie będzie potrafił rozmontować stelaża.

 

Pociągnął za jeden z wkrętów motylkowych. Zakrętka ani drgnęła. Postanowił zerwać sprężynę amortyzującą gwałtowne ruchy usiłującego wyrwać się z pułapki mężczyzny. Również zero efektu, musiała zostać wykonana z jakiegoś super wytrzymałego materiału. W końcu, w akcie desperacji, wyszarpnął skrępowanemu dostarczający grochówkę przewód z ust. Rura wyszła razem z żołądkiem i masą bebechów, a królik doświadczalny zmarł w konwulsjach.

 

– Chuj by to! – wrzasnął Pierdas.

 

Nagle coś świsnęło mu koło ucha. Gumowy penis wystrzelony pod ogromnym ciśnieniem skruszył kawałek ściany i spadł na podłogę. Zaskoczony Edek przywarł do ziemi. Dopiero teraz zauważył, że do huty wparował oddział kosmitów, uzbrojonych w działka pneumatyczne. Sensowne rozwiązanie, jeśli ma się walczyć w pobliżu zbiornika z łatwopalnym gazem. Chcąc ocalić życie, wczołgał się pod silos.

 

Z przerażeniem w oczach patrzył, jak pozornie nieszkodliwe dilda zmieniają jego towarzyszy w krwawą miazgę. Nacierający z furią rabusie ciał nie mieli szans w starciu z bronią maszynową. Nawet Aloha, który jeszcze przed chwilą faszerował kolejnego przeciwnika porcją śrutu, teraz leżał z oberwanymi nogami i dogorywał.

 

Nie minęło dziesięć minut, a było po wszystkim. Zalegające na posadzce fragmenty ludzkich ciał mieszały się z kawałkami kosmitów i sztucznymi prąciami w groteskową sałatkę, okraszoną sosem ze szkarłatno-brunatnej posoki.

 

Edka jak na razie nikt nie dostrzegł, ale jak długo zdoła się jeszcze ukrywać? Sprawdził komory strzelby. Pozostał jeden nabój. Ostatni. Wpakować jego zawartość najbliżej stojącemu wrogowi w dupę? A może samemu palnąć sobie w łeb? Nie, to byłoby za proste. Zbyt kiczowate. Pierdas uważał się za człowieka z klasą. I już wiedział, co powinien zrobić.

 

Wypełzł spod silosu z metanem i przyłożył lufę do ścianki.

 

– E, kutasy! – krzyknął.

 

Spojrzeli w jego stronę. Widział przerażenie w ich oczach. Z satysfakcją wyszczerzył przerzedzone, gnijące zęby. Zaczęli strzelać. Nacisnął spust sekundę przed tym, jak gumowe fiuty rozerwały go na strzępy.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Ty się nawet nie musisz pod tekstami podpisywać. Już po tytule widać, że Twój :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Prawda? ; D Jak tylko zobaczyłam "Analni..."

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

AAaaaeeeee... boooooooooo!

Lassar albo zamienia się w Arctura Voxa, albo tekst Fasa pozbawił go mowy ^ ^

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ja tam się nie dziwię. Przeczytałem połowę i jestem na etapie zastanawiania się, czy NA PEWNO CHCĘ kontynuować. Bo z jednej strony technicznie jest to najlepsze opowiadanie od dawna, a z drugiej, jak to sam Fas ostatnio celnie ujął, zdecydowanie nie jestem targetem tego opowiadania... :D

Matko borsko, co to jest. I dlaczego to przeczytałam. Gdzie jest przycisk "unseen", kiedy go potrzeba.

Dotarłam do połowy. Czytało mi się tak gładko, że właściwie czytałabym dalej, gdyby nie to, że wyprostował mi się mózg. Fasoletti, od dziś patrzę na Ciebie z respektem.

Też "zrobiłem" coś koło połowy:).  Mam prośbę: niech ktoś kto przeczytał całość, podpowie mi, czy warto "jechać" dalej?

Mastiff

Ja przeczytałem.

Też przeczytałem. Niedopracowane,  i to mocno. 

Zachęcona (; P) komentarzami, aż postanowiłam przeczytać.

 

To było Ministerstwo Głupich Kroków, po co przeinaczać? ; )

 

"Po chwili z mgły wyłoniła się oświetlona snopem słonecznego światła, przebijającego się przez zasnuwające niebo burzowe chmury, niewielka skałka ." - zbędna spacja przed kropką

 

"Zamknął oczy i pomimo bólu, natychmiast zapadł w ciemność." - Przecinek przed pomimo, albo bez przecinka po bólu.

 

"Wepchnęli do muszli specjalną spiralę, z jednej strony zwieńczoną korbką, zaś z dugiej, haczykiem i, kręcąc nią, usiłowali rozbić zator." - Zbędny przecinek przed haczykiem.

 

"Pierdas stał się kaleką, stracił pracę, a w końcu pozbawiony środków do życia, został zrzucony do Dzielnicy Biedoty." - przecinek przed pozbawiony

 

Mulat, podobnie jak Murzyn, piszemu wielka literą.

 

"- A czy ja, kurwa, wyglądam na ich matkę? – odsapnął grubas.
- Właściwie to jesteś do nich podobny. Masz nawet dupę zamiast ryja."

Um, make a choice. Albo wygląda na ich matkę, czyli jest podobny do niej, albo mówimy o matkach w liczbie mnogiej.

 

"- Tak. Witam się z nimi. Antyfan wyciąga zza pazuchy butelkę samogonu. Podaje mi. Pociągam potężny łyk i bekam na całe gardło. Pali w przełyk, jest cholernie mocne."

CO jest mocne? Była mowa o samogonie, więc winno być: jest mocny.

 

"- Teraz cię zahipnotyzuję, by sięgnąć głęboko do twojej podświadomości. Odpręż się i oddychaj głęboko." - powtórzenie

 

"- Spokojnie – Aloha położył rozdygotanemu Edkowi dłonie na ramionach." - Po Spokojnie kropka.

 

"Opowiadaj co dalej." - przed co przecinek

 

"- Rechotają jak żaby." - Jak żaby to raczej rechoczą?

 

"Po tym co ujrzał, doznał głębokiego szoku." - znowuż przed co przecinek.

 

"...które następnie zostają umieszczone w specjalnych „Podniebnymi Nekropoliach”. - Podniebnych, jak mniemam.

 

"To chyba jakiś pojazd matka, bo to co porwało mnie z wysypiska, wyglądało inaczej." - Przecinek przed co.

 

"- Chuj tam – Aloha obejrzał się za siebie." - Po tam kropka.

 

"...ale solidny coś w szczękę otrzymany od herszta Hien sprowadził go z powrotem do poziomu gruntu." - cios, Fas, cios.

 

"- Habba Ahabba! Habba Uhabba! Mahara Harrara Rura!– wybełkotał niezbyt zrozumiale przybysz." - brak spacji przed półpauzą

 

"- A pamiętam." - raczej z przecinkiem po A

 

"Przywódca Hien, zbyt głupi, by rozpoznać jawne oszustwo, z pianą na ustach i tasakiem uniesionym nad głowę rzucił się biegiem w kierunku huty." - przecinek po głowę

 

"Gumowy penis wystrzelony pod ogromnym ciśnieniem skruszył kawałek ściany i spadł na podłogę. Zaskoczony, przywarł do ziemi." - Och? Któż tu był zaskoczony? Gumowy penis?

 

Jestem już na Ciebie znieczulona, Fasoletti. ; P Tekst jak zwykle obrzydliwy, raz Ci jednak toto wychodzi bardziej rozrykowo, raz mniej. W każdym razie niezmiennie zdumiewa mnie, co Ty jeszcze portafisz wymyśleć ; D

 

Pozdrawiam!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Popoprawiałem co większe wpadki. Dzięki Joseheim.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Beztroski klimat żartów o kupach i penisach.

 

Rzuciła mi się w oczy jedna nieścisłość, oczywiście bardzo istotna. W opisie śmietniska występuje "Gnijący płód rozszarpywany przez szczury". Kto by wyrzucił na śmietnisko dobry płód, jeżeli (co było opisane wcześniej) takie rzeczy są chętnie zjadane nawet przez matki? Niewybaczalne :)

@McDb - ; D

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Z ciekawości przeczytałam. Mnie te obrzydliwości nie ruszają zbyt mocno, ale zastanawiam po co się takie "cosie" pisze. No niby dla szoku i sławy, ale to tylko do pewnego momentu, bo potem, to już nie wiem. W sumie gdyby usunąć 3/4 fekaliów, 3/4 kanibalizmu i 1/2 przekleństw, to jest to całkiem udane i zabawne opowiadanie. Lubię teksty, które powstają według przepisu: bierzemy różne motywy i dokładnie mieszamy, ale jak dla mnie za mocno doprawione obrzyliwościami ;) Da się przeczytać, ale zdrowy umysł, po pierwszym szoku, szybko stara sie wyprzeć.

"Już dawno uodpornił się ludzkie zachowania" -  na brakuje.

Jak dla mnie, wystarczy przeczytać tytuł i już wiadomo kogo to opowiadanie. :)

Jak dla mnie, to żarty o kupie od baaardzo dawna mnie nie śmieszą, raczej wprawiają w zażenowanie. Obrzydliwości obrzydliwościami, ja chcę "unseen" z powodu ilości zażenowania. Autorze, masz dziwne poczucie humoru, poza tym to trochę podejrzane wiecznie pisać o tym samym (zwłaszcza, jeżeli to jest niezbyt ambitne "to samo").

Do poczytania, chociaż nie jest to opowiadanie najwyższych lotów. 

Jeśli miało być zabawnie, to w moim przypadku się to nie sprawdziło.

A mnie tekst rozbawił. OD samego tytułu głupkowato się śmiałem.

pozdrawiam

Podoba mi się. Opowiadanie jest cudne w swej absurdalności. Fasoletti jest w dobrej formie.

 

Nie rozumiem, dlaczego niektórzy czują się zażenowani czytając o kupie, bekaniu, pierdzeniu albo sikaniu, że na tych czynnościach poprzestanę. Czy jeśli "puszczą bąka" albo "wiatry" to śmierdzi bardziej elegancko? Czy powinniśmy się wstydzić tego, że codziennie wydalamy, pocimy się, plujemy. Rozumiem, że razi użycie dosadnych określeń. Jednak rezygnacja z nich skutkuje tym, że o miesiączce mówi się "te dni", o macicy, że "to błogosławione miejsce, gdzie poczyna się życie", a o pieprzeniu "uświęcona czynność dająca początek nowemu życiu". Paczka podpasek czy tamponów powinna być schowana w szafce, bo jak zobaczy je tata czy brat, to się nieswojo poczuje. Skończmy z obłudą.

 

Nie namawiam nikogo by był wulgarny, ale po to są różne określenia dla tych samych rzeczy, czynności i pojęć, by, stosownie do okoliczności, korzystać z nich. A Fasoletti tak pisał, pisze i pewnie w najbliższym czasie swego stylu nie porzuci.     

 

Dla zabawy przetłumaczyłam ostatnie zdanie siódmego akapitu: Błyskawicznie obnażył pośladki, usiadł na sedesie, napiął mięśnie i począł wydalać. Luźna treść nie strawionego pokarmu opuściła jego organizm. Stało się to bardzo gwałtownie. Zdawało się, że będzie trwać wiecznie. Czy coś takiego chcecie czytać???

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ależ mnie nie żenuje użycie takich czy innych określeń, tylko sam poziom żartów. Nie wiem, żarty o kupie (etc) są najprymitywniejsze imho.

Ależ regulatorzy chodzi nie o to, żeby nie używać, tylko o to, by nie epatować. Opowiadanie Fasolettiego, moim zdaniem, nie straciłoby na stylu i wyrazie artystycznym, gdyby "ozdobników" było mniej. Momentami miałam wrażenie, ale to tylko moje wrażenie, że w niektóre fragmenty tekstu na siłę upchano rzeczonego gówna więcej, żeby przypadkiem czytelnik nie czuł się zawiedziony. Z tego, co czytam Fasoletti ma już swoją markę i pewnie pilnuje się by nie zawieść oczekiwań. A ja mam nadzieję, że kiedyś znudzi mu się nadmiar kupy i penisów i dla odmiany napisze coś bardziej "zwyczajnie". To dopiero będzie dowcip;)

Kolejna porcja gnid wylądowała na podłodze, gdy Aloha przecząco pokręcił głową. :D :D

Fas, jesteś niemożliwy :D

Że też to przegapiłam... "przecząco pokręcił"? Masło maślane. ; P Przecząco nie da się pokiwać!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nie można „poruszyć przecząco głową”? Hm…

Można. „Przecząco” to przysłówek od przymiotnika „przeczący”.

„Pokręcić, poruszyć, potrząsnąć przecząco głową” - „Słownik języka polskiego” PWN, Warszawa 1984. Tom II, strona 962.

Inne słowniki podają tak samo.

Oj, Joseheim, Joseheim…  

Oj, Roger, Roger, nie będziemy prowadzić dalej tej dyskusji. Nie zrozumiałeś wcześniej poruszonej przeze mnie kwestii logiki przy pisaniu, to nie zrozumiesz i teraz. Masz dużo słowników, prawda, ale jeszcze przydałoby się zastanowienie, a nie tylko ślepe przepisywanie definicji. Ot, jałowa dyskusja.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Bynajmniej nie chodziło mi o "porcję gnid" :D ;) Fas, łobuzie, gnidy ponoć bardzo przylegają do włosa także niemożliwe jest ich "wytrząśnięcie" , trzeba je wyczesywać by w ogóle chciały się odczepić :D ;) :D

Czytelnikom zalecam humorystyczny dystans i mniej napięcia :D

Ago, dobrze wiem, że chodziło Ci o gnidy, ale przy okazji zauważyłam coś innego ; p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Roger, czytać to może Ty i umiesz. Ale na pewno nie ze zrozumieniem. Czasem mam wrażenie, że brak Ci w głowie styków odpowiadających za logiczne myślenie. Na plus masz to, że tym razem wręcz mnie rozśmieszyłeś!

Joseheim, w niektórych kulturach kręcenie głową oznacza przytakiwanie : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dyskusja nie jest jałowa.

Joseheim, po prostu podajesz często własne przemyślenia i konstatacje jako aksjomaty. Pewniki frazeologiczne. 

To zdanie, w którym Fassoletti użył zwrotu " przecząco pokręcil głową" jest jak najbardziej poprawne. A logika tutaj nie ma nic do rzeczy.  Bardzo ładnie językowo zastosowany zwrot.

Po prostu --- czasami siejesz językowe zamieszanie, a to źle. Ktoś czyta komentarz Joseheim i jest przekonany, że fraza "przeczaco pokręcił głową"  językowo jest niepoprawna. Nieprawda, jest poprawna. I jeszcze piszesz - jak mogłam to przeoczyć!

Nieco więcej rozwagi przy ferowaniu takich opinii.

Jose... wiem że wiesz, nie trzeba mi tlumaczyć jak przyslowiowej krowie :D :D Moja uwaga o wyczesywaniu gnid też coś sugeruje. :)

 Berylu, obrońco uciśnionych, jak miło Cię czytać ;P :D

Fas, Ty to potrafisz prowokować :) PS ogórki zrobiłam, jak nie wyjdą to Ci je odeślę Pocztą Polską :P

Rogerze, mam propozycję. Nie udzielaj się w językowych dyskusjach, bo nie dość, że nie masz racji, to jeszcze pchasz się wszędzie ze swoim zdaniem i wszystkich chcesz przekrzyczeć. Po czym stwierdzasz, że to ktoś, a nie Ty, podaje swoje przemyślenia jako aksjomaty.
Pomyśl zanim coś napiszesz, bo często robisz z siebie głupka.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ago, stęskniłaś się za czytaniem mnie? ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Roger, ale my nadal nie rozmawiamy o poprawności językowej, tylko o logicznym myśleniu.

 

Potwierdziłeś tylko moje przypuszczenia, że w ogóle nie rozumiesz, co mam na myśli.

 

Nie mam przy nicku znaczka "polonista". Na szczęście. Nikt nie musi przyjmować za pewnik tego, co pisze ktoś inny - a wręcz nie powinien. To samo tyczy się Ciebie. Tutaj każdy pisze to, co myśli. Ty też. Nikt z nas aksjomatów nie wygłasza. Ty również.

 

Więcej w tym wątku się nie odezwę, bo nie ma po co. Sprawdź sobie w słowniku znaczenie słowa "jałowy".

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

" Że też to przegapiłam... "przecząco pokręcił"? Masło maślane. ; P Przecząco nie da się pokiwać!"

Tak brzmi twój komentarz, Joseheim.

Po prostu -- nie ma żadnych argumentów na obronę tej tezy. Żadnych. To jest błędne stwierdzenie, i to wszystko. Żle, że podane jako aksjomat, pewnik, stwierdzenie ostateczne.

Niedobrze jest, jeżeli wytyka się jako błąd coś, co błędem nie jest. Mało, językow i logicznie to "coś" jest poprawne. I plasuje się w dobrej tradycji językowej.

Berylu, może jakieś argumenty merytoryczne, językowe, słownikowe, a nie dywagacje ocenne co do mojej skromnej osoby? Byłoby znacznie lepiej. A na pewno --- bardziej do rzeczy.

Pozdrówko.  -

Berylu, może jakieś argumenty merytoryczne, językowe, słownikowe, a nie dywagacje ocenne co do mojej skromnej osoby? Byłoby znacznie lepiej. A na pewno --- bardziej do rzeczy.


Już wszystko zostało powiedziane. Jeżeli Tobie wydaje się, że to:
Po prostu -- nie ma żadnych argumentów na obronę tej tezy. Żadnych. To jest błędne stwierdzenie, i to wszystko. Żle, że podane jako aksjomat, pewnik, stwierdzenie ostateczne.
Niedobrze jest, jeżeli wytyka się jako błąd coś, co błędem nie jest. Mało, językow i logicznie to "coś" jest poprawne. I plasuje się w dobrej tradycji językowej.

są merytoryczne argumenty, to bardzo mi wesoło : )

Więcej się w tym temacie nie wypowiadam, bo z Tobą nie ma sensu wchodzić w dyskusje.
Pozdrawiam

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Burn the heretic. Kill the mutant. Purge the unclean.

Ja jednak mam nadzieję, że autorzy tej strony czy jakiejkolwiek innej, nie biorą żadnych komentarzy za pewnik, wyrocznię, jedynie za sugestię, podpowiedź, ewentualnie. I wiedzeni własnym rozumem sami sprawdzają, doszukują, doczytują w końcu poprawiają, jeśli nie w danym tekście to w kolejnych, swe pisanie.

Berylu, stęskniłam się jak jasna cholera :D ;) :P (to taka soczysta tęsknota ;)) Pzdr

Wybacz, Ago, jeślim Ci uchybiła w jakikolwiek sposób ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jose, nie mam czego wybaczać. :O, ani nie jestem tak delikatna by mi uchybiać?! :O :D Skąd taka myśl? Matko, jacy Wy wszyscy zasadniczy i poważni, trochę luzu i uśmiechu :D

Nie wszyscy, Ago, nie wszyscy ; P  My z Joseheim na pewno nie ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Hmmm, nowa para poznana na portalu? ;) Gratulacje!!!!

Lassar 2012-08-10  10:39
Burn the heretic. Kill the mutant. Purge the unclean.


And Save the Queen!

Fascynujące, ile autor może wynieść z ostanich wpisów. Zapewne lubi taką konstruktywną krytykę.

Altair Black, to jest portal literacki, owszem. Publikuje się tu, by poznać zdanie czytelników, owszem. Ale dygresje i poboczne dyskusje były, są i będą; pozostaną nieodłączną częścią tego miejsca. Suche opinie i wyblakłe definicje to na portalu polonistycznym. Tu istnieje społeczność, która lubi się czasem pospierać, pokłócić, ale także pośmiać i podzielić refleksjami na różne tematy. I dobrze.

 

Dziękujemy, Ago. ; ))

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ago... ; )

Dziękujemy ^^

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Mnie tam tego typu offtopy nie przeszkadzają zupełnie. Sam nieraz offtopowałem pod opowiadaniami innych.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

A, to spoko, nie znam zwyczajów, to zrzędzę ;) wybaczcie.

@ Fasoletti: Słabo. W porównaniu z Twoim poprzednim opowiadaniem to przegrywa nijakim bohaterem i tym, że epatowanie wulgarnością i cielesnością nie znajduje uzasdnienia w grze konwencyjnej. To drugie jest dla mnie ważniejsze, ponieważ, kiedy pomyślę, że dobór takiej a nie innej sfery rekwizytów, skojarzeń, chwytów fabularnych nie jest podporządkowany wyższemu celowi, to uświadamiam sobie, że nie ma zasadniczej różnicy między tym a tekstem jakiegoś silącego się na obrzydliwość gimnazjalisty.

@Joseheim

Byłoby tak, jak piszesz, gdyby w znaczeniu "pokręcenia głową" zawierało się "przeczenie". Czyż nie można jednak pokręcić głową z podziwem? Pokręcić głową ze zdumieniem? Z irytacją? Bo się czegoś nie zrozumiało? Bo jeśli można, należy co najmniej uznać cały zwrot za poprawny, uzasadniony koniecznością doprecyzowania pleonazm. Rozsądniej jednak, wydaje mi się, jest uznać, że naddatku znaczeniowego nie ma.

Fasoletti prezentuje po raz kolejny brak jakiejkolwiek dojrzałości literackiej. Ale w jakim stylu! Tak to tylko ty potrafisz. Wygłupić się, tak aby wszyscy to zapamiętali, na długu. Gratulacje, bo tylko jako durne wygłupy traktuję ten tekst. Radzę przypomnieć sobie poważniejsze treści z gimnazjum, albo choć z podstawówki. Zacznij od, przykładowo - bajek. Na początek weź te łatwe. Może poskutkuje i wleje ci do umysłu treści inne niż pierdy i sranie. Choć powiadają, że z pustego i Salomon nie naleje.

Nie rozumiem, dlaczego niektórzy czytają te opowiadania, marudzą, że o sraniu i rzyganiu, a jednak, gdy pojawia się kolejne opowiadanie Fasolettiego, znów zaglądają. I znów zrzędzą, że o sraniu i rzyganiu... 

"Radzę przypomnieć sobie poważniejsze treści z gimnazjum, albo choć z podstawówki."

A ja radzę nie zaglądać do twórczości Fasa, jeśli jego twory nazbyt komuś śmierdzą ;) 

Popieram Prokris. 

To wszystko ode mnie, bo tekst znałem wcześniej --- i jakoś, dziwne to może, ale prawdziwe, nie dostrzegłem w nim epatowania tym i owym. Czy zabronione jest posiadanie innego rodzaju poczucia humoru?

Jeśli kiedykolwiek będzie, to opuszcze ten kraj i każdy inny w którym będzie ;)

Na początek weź te łatwe. Może poskutkuje i wleje ci do umysłu treści inne niż pierdy i sranie. Choć powiadają, że z pustego i Salomon nie naleje. - ilusionerze, to co napisaleś świadczy o Tobie. Wedlug mnie bardzo nieładnie świadczy :)

Każdy ma prawo przeczytać i wypowiedzieć się na temat danego opowiadania. Niezależnie od tego czy mu się podobało czy też nie. Mi się powyższy tekst niezbyt podobał, i co? Mam założyć, że z kolejnymi też tak będzie i nie czytać więcej tekstów Fasolettiego? Facet ma przyznane srebrne piórko, już samo to powoduje, że po teksty takiego Autora chce się sięgać. A że czasami napisze coś słabszego, to trzeba mu to wytknąć, a nie zakladać fan-club i bronić przed każdym krytykującym. Jednocześnie muszę przyznać, że opinie typu: " Radzę przypomnieć sobie poważniejsze treści z gimnazjum, albo choć z podstawówki." trącą chamstwem i nie powinno coś takiego mieć miejsca.

Mastiff

I właśnie dlatego, że są chamskie wytykamy. Bo ocenić to jedno, ale dać popis nieuzasadnionej złośliwości wobec autora to już całkiem inna bajka. 

Tym razem dupy nie urywa.

Wartka fabuła, dobry warsztat, trochę humoru... i dużo toilet gore. Co kto lubi, ja oceniam całość jak najbardziej pozytywnie. Swoją drogą, jak wyobrażacie sobie jej autora? Ja przeczytałem tylko tę z jego prac, i pasuje mi tutaj obraz pedantycznego eleganta w białych rękawiczkach w zadbanym miekszaniu z białymi meblami... i bardzo ciężkim porno na dysku ;)

ntr_neo, a ja zarosnięty, niedomyty jełop jestem, a wpokoju nie mam białych mebli, tylko rozpierdalające się szafki i bajzel dokumentny... Twoja teksto-psychoanaliza zawiodła. Zresztą, na facebooku możesz sobie do woli moją zakazaną gębę oglądac, jak i w profilu strony...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka