- Opowiadanie: HarryAngel - Pan Mieczysław

Pan Mieczysław

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pan Mieczysław

Wstałem wczesnym rankiem, choć wciąż czułem skutki wczorajszej wizyty w pobliskim barze, gdzie spędziłem miłe chwile w towarzystwie moich najbliższych przyjaciół. Wypiłem mocną kawę i zjadłem lekko zaschniętą drożdżówkę, gdyż nic innego w lodówce nie znalazłem. Spędziłem jeszcze kilka chwil w łazience i byłem gotowy do wyjścia. Zamykałem drzwi, gdy usłyszałem głos mojej sąsiadki.

 

– Witam panie Mieczysławie.

 

Byłem trochę zdziwiony, gdyż wydawało mi się, że nikogo innego nie ma na klatce schodowej. Wciąż jeszcze walczyłem, by wyjąć klucze z zardzewiałego zamka, gdy ponownie dotarł do mnie dźwięk jej głosu.

 

– Dzień dobry panie Mieczysławie.

 

Czy ten „ pan Mieczysław” był głuchy ? Albo też był niemową i nie mógł odpowiedzieć tej nieszczęsnej kobiecie? Schowawszy klucze do kieszeni płaszcza, odwróciłem się i ujrzałem sąsiadkę. Patrzyła na mnie uśmiechnięta, co było lekko niepokojące.

 

– Mówiłam „ dzień dobry panie Mieczysławie”. Chyba jest pan dzisiaj myślami gdzie indziej– zaśmiała się pod nosem.

 

Owszem, poprzedniej nocy trochę przesadziłem z zamawianiem następnych kolejek whiskey, jednak zdążyłem na tyle wytrzeźwieć, by pamiętać jak się nazywam. Od jakiegoś czasu podejrzewałem swoją sąsiadkę o chorobę umysłową. Była to porządna kobieta, jednak pod maską uśmiechu kryła jakieś niewytłumaczalne szaleństwo. Uznałem, że nie będę podejmować próby wyprowadzania jej z błędu i na chwilę wcielę się w rolę pana Mieczysława.

 

– Ach. Przepraszam najmocniej sąsiadkę. Dzień dobry, mam nadzieję, że taki będzie– dorzuciłem na koniec, będąc już na schodach. Śpieszyłem się z dwóch powodów. Po pierwsze musiałem być wcześniej w redakcji, a po drugie nie chciałem podejmować z tą kobietą dłuższej konwersacji, gdyż z wariatami to jest tak, iż są zdolni do wszystkiego. Na początku mówią człowiekowi „dzień dobry”, by potem wyjąć nóż z kieszeni i ślinić się na widok spływających z niego kropli krwi.

 

W redakcji byłem jeszcze przed czasem, więc pozwoliłem sobie na wypalenie papierosa przed głównym wejściem do budynku. Z daleka ujrzałem Julię. Była drobną blondynką z niezwykle długimi włosami i sympatyczną, nieco dziecinną twarzą. Od pewnego czasu czułem do niej coś więcej i miałem ochotę umówić się z nią na randkę. Pomyślałem, że nadarzyła się idealna okazja, aby ją o to zapytać, jednak nim otworzyłem usta, zdziwienie odjęło mi mowę.

 

– Witaj Mieczysławie. Co tak wcześnie przyszedłeś do pracy?

 

Kiedy znów usłyszałem to imię na M. zacząłem zastanawiać się, czy Julia też powinna wykupić dwutygodniowy pobyt w jednym z zakładów psychiatrycznych w pokoju z moją sąsiadką. Przyjrzałem jej się uważnie i nie stwierdziłem żadnych objawów szaleństwa, oprócz wypowiedzenia tego nieszczęsnego imienia.

 

Doszedłem do wniosku, iż musi to być jakiś żart, kawał, psikus, czy coś w tym rodzaju. Może w ostatnim czasie jakiś pan Mieczysław był bohaterem jakiegoś śmiesznego wydarzenia i stąd też, w ramach dowcipu zwracano się do mnie w ten sposób. Nie oglądałem za dużo telewizji, a nawet nie czytałem prasy, choć sam pisałem teksty do jednej z gazet. Nie chcąc być uznanym za człowieka pozbawionego poczucia humoru, a także nieorientującego się w najnowszych wydarzeniach, postanowiłem udawać z uśmiechem na twarzy wielce rozbawionego.

 

– A, witam panią Julię.

 

Porozmawialiśmy chwilę. Poczęstowałem ją papierosem, jednak w jej obecności zupełnie zapomniałem o randce, a raczej o pytaniu o nią.

 

Dzień minął szybko. Napisałem ważny tekst na pierwszą stronę gazety i mogłem udać się na zasłużony odpoczynek do domu. Nie słyszałem już ani razu imienia na M. i z nie ukrywaną radością przyjąłem ten fakt.

 

Po drodze wstąpiłem jeszcze do baru na szybką kolejkę. Nieoczekiwanie spotkałem tam, dawno nie widzianego przeze mnie kolegę. Kiedy mnie ujrzał, wstał szybko i zawołał.

 

– Mieczysław? Siadaj tutaj.

 

Miałem już tego dość. Już chciałem odwrócić się i opuścić lokal, gdy nagle przyszła mi pewna myśl do głowy. Przysiadłem się do znajomego. Wypiliśmy dwa kieliszki na jego koszt. Kiedy lekko kołysało mi się już w głowie, zapytałem go:

 

– Słuchaj, wiem, że może to zabrzmi głupio, ale czemu wszyscy mówicie do mnie Mieczysław?

 

Znajomy spojrzał na mnie zdziwiony. Dopił trzeci kieliszek.

 

– A jakbyś chciał, żeby się do ciebie zwracać?

 

– Normalnie, tak jak mam na imię. Kto to jest ten Mieczysław?

 

Mój rozmówca nie kryjąc tego, patrzył na mnie jak na wariata. Nie czekałem na jego odpowiedź. Rzuciłem drobne na stolik i opuściłem bar, gdy monety jeszcze na nim tańczyły. Biegłem do domu, bojąc się patrzeć na ludzkie twarze. Miałem wrażenie, że wszyscy wołają za mną „ panie Mieczysławie”. W połowie drogi przewróciłem się o leżący na środku kamień. Wleciałem w błoto, które powstało na skutek wymieszania się rozpuszczonego śniegu z ziemią. Podszedł do mnie jakiś starszy mężczyzna. Wstałem, otrzepałem się i zorientowałem, że jestem cały brudny. Bolała mnie też noga, lecz zaraz wszystko minęło, gdy usłyszałem z ust mężczyzny:

 

– Nic się panu nie stało, panie Mieczysławie?

 

Utykając, pędziłem do domu co sił. Kiedy wpadłem na klatkę schodową, czułem się bezpieczniej. Wszedłem po schodach, szukając w kieszeni kluczy. Próbowałem dostać się do mieszkania, gdy usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi sąsiadki. Na szczęście zdążyłem zamknąć się w mieszkaniu, zanim ona wyszła ze swojego. Nie mogłem opanować swojej ciekawości i wyjrzałem przez wizjerek. Sąsiadka stała przed moimi drzwiami, po czym zaczęła pukać.

 

– Panie Mieczysławie, czy dobrze się pan czuje? Widziałam pana upadek– krzyczała jak opętana, a jej głoś wwiercał mi się w mózg.

 

Zwariowałem, po prostu zwariowałem– pomyślałem– kiedyś musiało to nastąpić, prędzej, czy później ale musiało. Samotne mieszkanie mnie do tego doprowadziło. Przerwałem myśli o swoim stanie psychicznym. Wyjąłem portfel, a z niego pierwszy dokument, który chwyciłem. Spojrzałem na widniejące na nim zdjęcie obcego mężczyzny, a obok podpis MIECZYSŁAW P…. Po plecach przeszedł mi dreszcz, poczułem się bardzo słabo, myślałem, że zemdleję. Resztkami sił doczłapałem do łazienki. Podniosłem się do wysokości lustra i moim oczom ukazał się obraz mężczyzny z dokumentu.

 

Czy widzę teraz siebie, czy pana Mieczysława? A może to jest ta sama osoba?– zastanawiałem się, pogrążając się coraz bardziej w obłędzie. Nie zdążyłem uzyskać odpowiedzi, gdyż zemdlałem…

 

 

 

… Obudziłem się w ciepłym i wygodnym łóżku szpitalnym. Poznałem to po unoszącym się w powietrzu zapachu lekarstw i pielęgniarce, która stała nade mną. Była bardzo ładna. Przypominała mi nieco Julię, z tym że jej twarz była bardziej dojrzała. Mógłbym się w niej zakochać– pomyślałem.

 

– Jak się pan czuje?– zapytała słodkim głosem, dopełniając swój idealny obraz.

 

– Chyba dobrze. Ale dlaczego właściwie tutaj jestem?

 

– Zemdlał pan wczoraj w swoim domu. Doznał pan lekkiego urazu głowy, ale to nic groźnego. Szybko wróci pan do zdrowia.

 

– Jeśli pani będzie się mną opiekować na pewno tak będzie– kobieta zaczerwieniła się, a ja poczułem przyjemne swędzenie w klatce piersiowej. Pielęgniarka powoli odchodziła od mojego łóżka. Nagle odwróciła się. Uśmiechnęła się zalotnie.

 

– Zajmę się panem, panie Mieczysławie.

 

 

 

Mój krzyk było słychać nawet w najdalszych zakamarkach szpitala. Ustał, gdy lekarz w asyście dwóch silnych pielęgniarzy wbił igłę w moje ramię.

Koniec

Komentarze

Nie najgorsze. Przyjemnie się czytało.

Fajne, ogólnie na plus. Ale:

 

Scena, kiedy bohater rzuca drobne na stolik i opuszcza bar mi się nie podoba. To jest moment, w którym powoli narastające "napięcie" nienaturalnie skacze. O ile wcześniej opowiadanie rozkręcało się dość powoli, tutaj niespodziewanie człowiekowi odbija. Nieprzekonujące.

 

Końcówka jakoś nie budzi żadnych emocji. Ot, kolejna osoba nazwała gościa Mieczysławem, a jemu znowu nieprzekonująco odbija. Jeżeli idea była taka, że człowiek wcześniejsze zdarzenia uważa za sen - w ogóle tego nie zauważyłem w tekście.

 

Niektóre zdania jakoś mi nie leżą (chociaż poprawne). Przykłady:

 Wypiłem mocną kawę i zjadłem lekko zaschniętą drożdżówkę, gdyż nic innego w lodówce nie znalazłem.

 Nie zdążyłem uzyskać odpowiedzi, gdyż zemdlałem

 Po pierwsze musiałem być wcześniej w redakcji, a po drugie nie chciałem podejmować z tą kobietą dłuższej konwersacji, gdyż z wariatami to jest tak, iż są zdolni do wszystkiego. 

Wstałem wczesnym rankiem, choć wciąż czułem skutki wczorajszej wizyty w pobliskim barze, gdzie spędziłem miłe chwile w towarzystwie moich najbliższych przyjaciół. – Zbędny zaimek. Potem masz „mojej sąsiadki” i robi się powtórzenie.

 

Po pierwsze musiałem być wcześniej w redakcji, a po drugie nie chciałem podejmować z tą kobietą dłuższej konwersacji, gdyż z wariatami to jest tak, iż są zdolni do wszystkiego. Na początku mówią człowiekowi „dzień dobry”, by potem wyjąć nóż z kieszeni i ślinić się na widok spływających z niego kropli krwi. – Tu by się chyba przydało jednak coś dopisać, bo z kontekstu wynika, że mordercy wyciągają z kieszeni zakrwawione noże i ślinią się na ich widok. Jakiś wtręt o podrzynaniu gardła może?

 

Porozmawialiśmy chwilę. Poczęstowałem ją papierosem, jednak w jej obecności zupełnie zapomniałem o randce, a raczej o pytaniu o nią. – Tu też się przyczepię. Już logiczniej by brzmiało, że zapomniał zapytać o randkę, bo zaabsorbował się rozmową. Sama obecność kogoś, to chyba jednak za mało. Chyba, że się wstydził…

 

Nie czekałem na jego odpowiedź. Rzuciłem drobne na stolik i opuściłem bar, gdy monety jeszcze na nim tańczyły. Biegłem do domu, bojąc się patrzeć na ludzkie twarze. – Na twarze, czy w twarze? Chyba jednak to drugie, bo spojrzeć komuś w oczy, a na oczy, to też dwie całkowicie różne rzeczy, a i sens ginie w formie, którą zastosowałeś.

 

Miałem wrażenie, że wszyscy wołają za mną „ panie Mieczysławie”. W połowie drogi przewróciłem się o leżący na środku kamień. – Na środku czego?

 

Wleciałem w błoto, które powstało na skutek wymieszania się rozpuszczonego śniegu z ziemią. – Zbędna łopatologia. Zaznacz gdzieś wcześniej, że była odwilż i zostaw samo błoto. Czytelnik bez problemu domyśli się z czego powstało, jeśli opiszesz mu jednym zdaniem sytuację pogodową choćby na początku tekstu.

 

Podszedł do mnie jakiś starszy mężczyzna. Wstałem, otrzepałem się i zorientowałem, że jestem cały brudny. –Nie ta kolejność. Skoro ewidentnie zarył w bajoro, to raczej już w momencie upadku wiedział, że z aksamitnie białą koszulą z tego nie wyjdzie. A on dopiero musiał się otrzepać (choć to też niezbyt sensowne, bo takie błoto to w zasadzie woda, a otrzepać można się z kurzu, z pisaku) żeby zauważyć, że jest brudny.

 

Próbowałem dostać się do mieszkania, gdy usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi sąsiadki. Na szczęście zdążyłem zamknąć się w mieszkaniu, zanim ona wyszła ze swojego. – Sąsiadka miała w sobie jakieś drzwi? To by inaczej pasowało sformułować, np. usłyszałem, że sąsiadka wychodzi na klatkę, albo coś w tym stylu. Żeby powtórzenia „mieszkania” uniknąć.

 

Nie mogłem opanować swojej ciekawości i wyjrzałem przez wizjerek. Sąsiadka stała przed moimi drzwiami, po czym zaczęła pukać. – Zbędny zaimek i powtórzenie względem zdania powyżej.

 

Ode mnie też garść uwag czysto technicznych. Wybiórczo, bo było tego więcej. I trochę o fabule:

Z tego co ja się domyśliłem, to koleś był po prostu czubkiem z rozdwojeniem jaźni, a na końcu trafił do wariatkowa. Ale to tylko domysł. Nic jakoś specjalnie porywającego ani nowatorskiego, spodziewałm się jakiejść zamiany ciał, cudacznego eksperymentu, a tu pospolity czubas. Zawiosłem się :(

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ach! Mój klimat. Szaleństwo człowieka podane w przepyszny sposób na miłej tacy opowiadania. Brakowało kilku przecinków, ale poza tym w trakcie czytania nie wychwyciłem jakichś błędów.

„- Witam panie Mieczysławie.” - w tym i jemu podobnych zdaniach przecinek powinien znaleźć się przed panem Mieczysławem.

Bardzo mi się spodobało. Krótko i na temat!

Pozdrawiam,

ja.

Raczej nie podzielam zachwytu Adrel, bardziej zgodziłbym się z Fasolettim, że jednak nie dostajemy w tym tekście niczego nowego, raczej taki odgrzewany kotlet. A jadłem już lepsze. Generalnie nie jest jednak najgorzej. Przeczytałem do końca, gdzieś tam się uśmiechnąłem, ale tekst w pamięci nie zostanie.

Pozdrawiam

Ameryki chyba nie odkryję tym razem. Jest całkiem dobrze, ale bez rewelacji. Opowiadaniu brakuje oryginalności, a końcówka jest zdeydowanie niejasna. Moim zdaniem warto by tekst pociągnąć dłużej, dodać mu jakichś mniej ogranych motywów. Zgodzę się też z uwagą o napięciu - nagłe ataki szaleństwa bohatera są nieprzykonywujące, brakuje im chyba nieco głębszego opisu myśli, a zwłaszcza emocji nim targających. Zdecydowanie do rozwinięcia.

 

Powodzenia! :)

Podobnie jak Fasoletti oczekiwałem czegoś "mocniejszego". Albo czegoś zabawnego, przecież nie każda opowiastka o sfiksowanym gościu musi kończyć się w psychuszce.

Pierwszych kilka zdań z tym samym podmiotem. Fatalnie się czyta taki ciąg. Ogólnie reszta dobrze napisana, szybko się czyta. Ale o czym jest opowiadanie? Brakuje puenty, rozwinięcia. Sam pomysł, choć mało oryginalny, wymagał większego wysiłku niż ten krótki tekst.

Mocno klasyczna fabuła.

Nowa Fantastyka