- Opowiadanie: lubor - Sympathy for the devil

Sympathy for the devil

[Kto woli czytać w PDF-ie, tego zapraszam tu: http://chomikuj.pl/Borsucza_nora/Teksty ]

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Sympathy for the devil

 

 

Nie byłem świadkiem tej rozmowy, znam ją tylko z relacji. A mniej więcej przebiegała tak. Teściowa zadzwoniła do mojej żony i zamiast zwyczajowego „Cześć, co słychać?” powiedziała:

– Ojciec odszedł – Po takim wstępie zapadła cisza. Łucja namyślała się co odpowiedzieć, jednocześnie zastanawiając się na co ojciec umarł i dlaczego matka mówi to tak spokojnie.

– Ojciec powiedział, że wcale nie musimy być razem, a potem poszedł do gospodarczego i nie wychodzi – dodała teściowa uznając, że milczenie Łucji trwa zbyt długo.

Łucja odetchnęła i sięgnęła po papierosa. Jej rodzice mieszkali w niewielkim domu, a „gospodarczym” nazywano budynek stojący w rogu działki. Przechowywano w nim wszystkie rzeczy niepotrzebne w domu, a które żal było wyrzucić. Znajdowała się tam niewielka łazienka a także szafki, tapczan, stół, stara lodówka i rowery. Zwykle gospodarczy był wykorzystywany jako zaplecze grillowe, ale przy odrobinie samozaparcia można by tam mieszkać.

– Pokłóciliście się? – spytała Łucja przewidując odpowiedź.

– Ale gdzie tam, zapytałam się tylko komu wysłał pieniądze i dlaczego.

– Jakie pieniądze ?

–Szukałam czegoś w rachunkach i przypadkiem znalazłam odcinek przekazu. Wysłał trzysta złotych jakiejś kobiecie…

– … więc spytałaś kto to jest i dlaczego jej wysłał pieniądze?

– Oczywiście, a on mi nie chciał nic powiedzieć i dodał żebym się nie wtrącała w jego sprawy.

Przez następne pół godziny Łucja wysłuchała dokładnej (choć jak się później okazało jednostronnej) relacji o wydarzeniach ostatnich dni. „Odejście” ojca można było właściwie przewidzieć mając w pamięci poprzednie konflikty, w których zawsze odpowiedzią na zbytnią wścibskość teściowej było kilkudniowe, lub nawet kilkumiesięczne milczenie teścia, który, jako śmiertelnie obrażony odzywał się tylko „oficjalnie”. Teściowa mogła liczyć na odpowiedź zadając proste pytania np. „Włodek zjesz zupy?” Natomiast pytania w rodzaju „Długo zamierzasz się nie odzywać?” pozostawały oczywiście bez odpowiedzi aż do czasu, gdy teść uznał, że urażona duma została zaspokojona. Tym razem uznał widocznie, że zwykła kara nie wystarczy i odszedł.

Przez następne dni z obu stron trwała swoista eskalacja zbrojeń. Wprawdzie po dwóch dniach teść uznał, że pomieszkiwaniem w gospodarczym robi wprawdzie na złość teściowej, ale sam sobie także. Wprowadził się z powrotem do domu, ale zamieszkał w osobnym pokoju i zaczął sam robić sobie jedzenie a nawet, o zgrozo, zmywać po sobie. Sprzedał samochód, na co teściowa pobiegła do banku i przepisała książeczkę oszczędnościową wykreślając teścia z rubryki „upoważniony”. Minął tydzień. Rodzeństwo mojej żony uznało, że to nie może tak dalej trwać i podjęło próbę mediacji wychodząc ze słusznego założenia, że jeśli chcą dalej być razem powinni się pogodzić, a jeśli oboje uznają, że już nie potrafią być ze sobą niech się rozstaną w cywilizowany sposób zamiast żyć osobno pod jednym dachem i robić sobie na złość. Rozmowy z obojgiem osobno przyniosły tylko ten rezultat, że obie strony przyznały, że ostatecznie są gotowe dać się przeprosić drugiej stronie, jeśli to ona pierwsza wyciągnie rękę do zgody. Znając niełatwe charaktery obojga, żona zreferowała mi sytuację jako beznadziejnie patową. Pozostawianie konfliktu w takim stanie mogło zaowocować niewiadomymi konsekwencjami. Jeśli dalej będą robić sobie na złość, w końcu jedno z nich może zrobić coś nieodwracalnego w imię urażonej dumy. Postanowiłem wkroczyć. Nie minęło jeszcze dziesięć lat od czasu gdy uzyskałem dyplom pracownika socjalnego. Wprawdzie nie licząc praktyk nigdy nie pracowałem w zawodzie, ale miałem na koncie jedną pogodzoną na ćwiczeniach parę. Fakt, że byli to moi koledzy z klasy i bez specjalnego zaangażowania odgrywali skłóconych nie powinien chyba powstrzymywać mnie przed wypróbowaniem moich umiejętności w praktyce, prawda? Tak więc nic nie mówiąc żonie wybrałem się pociągiem do Wólki by spróbować pogodzić skłóconych małżonków. Na miejscu okazało się, że mimo „powrotu” ojciec i tak spędza większość czasu w gospodarczym. Najpierw przeprowadziłem krótką rozmowę z teściową. Jak mogłem się spodziewać była przekonana o swojej słuszności i niewinności. Oczywiście wcale nie grzebała mężowi w papierach, a jedynie szukając jakiegoś rachunku przypadkiem znalazła odcinek przekazu i niewinnie spytała komu wysłał pieniądze. Po kilku minutach negocjacji uzyskałem jej zgodę na to, że porozmawia z teściem przy mnie w roli świadka i mediatora. Szybko dopiłem herbatę, chwyciłem torbę z półlitrówką i udałem się do gospodarczego. Picie wódki z klientem nie jest wprawdzie standardowym sposobem postępowania pracownika socjalnego, ale w sprawach własnej rodziny można czasem nagiąć zasady, nie? Zwłaszcza, że teściu nawet po wódce nie stawał się specjalnie gadatliwy. Zapukałem. Zero odzewu. Zapukałem głośniej i wobec braku odpowiedzi wszedłem. Teść siedział na wersalce i widząc, że to ja zaprzestał prób schowania pod wersalką czegoś co robił ze sznura.

– Wejdź. Myślałem, że to ona.

– Cześć tato. To chyba nie jest najlepszy sposób rozwiązywania problemów. – dodałem widząc, że to co próbował schować pod wersalką to dwumetrowy kawałek sznura grubości kciuka, zakończony z jednej strony fachowo zawiązaną pętlą katowską. Obok na stole leżało mydło.

– Zaplotłem to tak tylko, żeby zobaczyć czy jeszcze pamiętam – powiedział prezentując jak gładko sznur przesuwa się przez węzeł, a ja próbowałem przypomnieć sobie dobre rady z książki „Jak rozmawiać z tymi, którzy stracili nadzieję”.

– Widzę, że dobrze pamiętasz. Możemy porozmawiać? –– spytałem wyciągając butelkę.

– Możemy pogadać ale niedługo muszę się zbierać –– zacisnął pętlę.

– Wyjeżdżasz ?

– Można to i tak nazwać –– odparł w zamyśleniu stawiając kieliszki.

– Nie można uciekać od problemu. Właśnie rozmawiałem z Gienią, jest gotowa porozmawiać z tobą w moim towarzystwie i jestem przekonany, że wyjaśnicie sobie wszystko i pogodzicie się. Przecież za dwa dni wasza czterdziesta rocznica…

– Nic z tego nie będzie. A za dwa dni… No, zdrowia –– wypiliśmy – Naprawdę nie warto. Szkoda twojego czasu.

– Ale dlaczego ?!

– Właściwie mógłbym ci opowiedzieć wszystko od początku pod warunkiem, że niezależnie od tego czy mi uwierzysz czy nie, odczepicie się wszyscy ode mnie na dwa dni.

– Za innych nie mogę ręczyć, ale sam mogę ci to obiecać – powiedziałem mając nadzieję na opowieść o burzliwej młodości teścia, lub erotycznych i egzotycznych przygodach na jednym z licznych kontraktów zagranicznych, których szczegóły ujawnione po latach (wszyscy byli prawie pewni, że pieniądze wysłał swojej byłej kochance zamiast alimentów na ich wspólne dziecko) spowodowały kryzys w zgodnym, w sumie do tej pory małżeństwie. Teściu jednak po napełnieniu kieliszków zaczął inaczej.

– Wszystko przez Mickiewicza…

– Adama, wieszcza ? – doprecyzowałem.

–Tego samego. Najpierw jednak muszę ci powiedzieć, że jestem bytem piekielnym. Diabłem jak to się popularnie mówi.

– Myślę, że oceniasz się zbyt surowo. Każdy popełnia błędy, grzeszy, ale…

– Wiem co mówię i mówię bez przenośni. Jestem diabłem od kiedy pamiętam i żyłem sobie spokojnie w piekle przy sortowaniu grzeszników aż zachciało mi się awansu. Ale… no, nie wszystko wyszło tak jak powinno i Lucyfer skazał mnie na czterdziestoletnią banicję.

– No… tak. A co z Mickiewiczem?

– Przez niego kary w piekle stały się naprawdę dokuczliwe. Czytałeś „Panią Twardowską” ? – przytaknąłem – Lucyfer też czytał. Notabene jest oparta na autentycznej historii. No i wzbogacił piekielny kodeks karny o karę życia na Ziemi z ziemską kobietą przez określoną ilość lat. Mi się dostało czterdzieści. No, polej. I właśnie kończył mi się wyrok, może czterdzieści lat przy wieczności wyda ci się chwilą, ale to naprawdę trwało, kiedy dostałem wiadomość, że wszystkie kontraktowe wyjazdy mają zostać niezaliczone do odbywania kary, bo kobieta zostawała w domu. A w sumie było tego prawie dziesięć lat. Pojechałem do Częstochowy, no nie patrz tak, najciemniej jest pod latarnią. Za klasztorem jest coś w rodzaju ambasady piekła na Ziemi. Złożyłem odwołanie i adwokat załatwił, że zaliczą mi kontrakty, bo w wyroku nie było szczegółowych warunków odbywana kary, a jedynie to, że mam się ożenić z ziemską kobietą i spędzić z nią czterdzieści lat jako mąż. Na dobrą sprawę mogłem spędzić cały ten czas poza domem… Ech…

– A ciało? I jak zamierzasz wrócić do piekła? – nawet jeśli teść wymyślił to wszystko na poczekaniu, to brzmiało na tyle intrygująco, że zacząłem się wciągać w stronę techniczną.

– To ciało jest właściwie z recyklingu. Jego właściciel miał zginąć w wieku dwudziestu dwóch lat pod kołami ciężarówki. Opętanie go chwilę wcześniej nie pozwoliło mu zrobić nieostrożnego kroku i od tego czasu ja żyję w nim.

– A jego dusza?

– Jest tu cały czas, tyle że jakby uśpiona. Uwolni się wraz ze śmiercią tego ciała. I tak doszliśmy do kwestii powrotu. – Spojrzał na sznur z pętlą – Dokąd idą po śmierci samobójcy ?

– Do piekła – odpowiedziałem – Ale co z twoją żoną, dziećmi i skąd mam wiedzieć, że to co mi powiedziałeś jest prawdą?

– Żona… Jeśli jej życie ze mną było równie szczęśliwe co moje z nią to chyba ucieszy się z definitywnego rozstania. Dzieci nie przepadają za mną, sam wiesz, że nie byłem wylewny w okazywaniu uczuć. A dowód ? Rogi mam ci pokazać ?

– A mógłbyś ?

– Zawsze się tak kończy. Pokażę ci coś lepszego niedowiarku. Moją prawdziwą postać.

Szczerze mówiąc nie przestraszyłem się zanadto. Oglądanie horrorów w pewien sposób impregnuje człowieka, a muszę przyznać, że spece od efektów mają więcej inwencji niż natura, Bóg, czy co tam stworzyło diabły.

– Dobra, wierzę ci. Tylko teraz nie wiem jak mam się do ciebie zwracać…teściu.

– No i dobrze – sapnął wracając do zwykłego wyglądu –– Sam nie wiem po co to zrobiłem. Przebywanie tu w prawdziwej postaci jest dość męczące. –Dodał sięgając po kieliszek. – Chcesz mi mówić Wasza Diabelska Mość ?

– Nie, ale…

– To niech zostanie tak jak jest.

– Dobra tato. Cholera, mam żonę półdiablicę?!

– Genetycznie nie, chociaż niektóre cechy charakteru mogła po mnie odziedziczyć. – Uśmiechnął się. – Wiesz jaki miałem ubaw jak nauczycielka na wywiadówce powiedziała, że Łucja to diabelskie nasienie ?

– Słuchaj tato, a jak wygląda sprawa z cyrografami…

 

Tamtego dnia przegadaliśmy jeszcze parę godzin przy drugiej i trzeciej butelce. Oczywiście porzuciłem pomysł godzenia teściów. Zapomniałem zapytać komu wysłał te pieniądze, które stały się przyczyną kłótni, a potem nie zdążyłem zaspokoić ciekawości, bo dwa dni później Władek powiesił się w gospodarczym. Zostawił krótki list, w którym napisał, że nikogo nie wini za swoje odejście i prosi żeby nikt nie miał mu tego za złe. Rodzina pogrążyła się w żałobie i patrzono na mnie krzywo, bo chodziłem radosny jak szczygiełek. Na wszystkie pytania dotyczące tego o czym wtedy rozmawialiśmy i dlaczego nie smucę się śmiercią teścia odpowiadałem krótko. „I tak nie zrozumiecie” albo „Gdybyście tylko wiedzieli”. Po co miałbym im opowiadać skoro na pogrzebie tylko ja zauważyłem, że woda święcona, którą ksiądz obficie skropił trumnę parowała momentalnie jak po zetknięciu z gorącą blachą. W całą resztę też by nie uwierzyli. Zwłaszcza teściowa – w to, że ktoś był z nią za karę.

Wszystko opowiedziałem żonie, łącznie z treścią umowy cyrograficznej jaką zawarłem z teściem, ale uwierzyła mi chyba dopiero cztery dni później gdy wygrałem w lotto prawie pięć milionów.

Cóż, niebiosa mogą poczekać.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Fatalny wstęp pewnie odstraszy sporą część potencjalnych czytelników - jest nudny i "zbloczony". Sam pomysł dobry, wykonanie, w mojej ocenie, marne. Dialogi czytało się dość dobrze, są atutem opowiadania. Sądzę, że można z tego pomysły więcej wykrzesać, zachęcam do popracowania nad tekstem. Pozdrawiam!

Prawie w całości zgadzam się z lPPlem. Dialogi są zdecydowanie najmocniejszą stroną, choć nie uważam, by reszta była tak beznadziejna. Mnie całośc czytało się dosyć przyjemnie. Tym niemniej zrówno kluczowa rozmowa, jak i cała otoczka dadzą się jeszcze sporo poprawić. Pomysł jest naprawdę dobry, więc warto z niego wycisnąć wszystko, co się da. Na przykład teść mógłby być trochę bardziej tajemniczy i nie tak od razu (a np. dopiero po spożyciu odpowiedniej ilości alkoholu) wyjawić swą prawdziwą naturę. Przydałby się też malowniczy opis jego piekielnej postaci. Jeśli się trochę postrasz, może nawet będzie dość oryginalny. Nad puentą też bym popracował. Jest zabawna, ale choba trochę zbyt niejasna. Trzeba się chwilę zastanowić, o co tam chodzi, co niemal zupełnie zabija "efekt rozśmieszający".

 

Mam nadzieję, że ta garść uwag pomoże Ci dopracować tekst. Nie traktuj ich tylko zbyt poważnie. Wykorzystaj, jeśli uznasz za stosowne lub pójdź inną drogą. Przede wszystki bądź twórczy. Ale pracuj, pracuj, bo warto! :)

Zgadzam się z przedpiścami w sprawie początku. Sympatycznie się czytało.

Bardzo fajny pomysł. Kto by pomyślał, że wieszcz może się tak czartom przysłużyć… ;-)

W wykonaniu najbardziej kuleje interpunkcja. Ale niech będzie, kliknę na Bibliotekę. Za ten zacny pomysł.

Początek nie wydawał mi się nudny. “Ojciec odszedł” to raczej mocne otwarcie.

Babska logika rządzi!

Zacny pomysł, nieco gorsze wykonanie.

Zastanawiam się, dlaczego tytuł jest po angielsku, skoro rzecz dzieje się w Wólce, a i Mickiewicz jest wspomniany.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysł fajny, popracowałabym nad wykonaniem :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka