- Opowiadanie: Misiael - Magnum Opus

Magnum Opus

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Magnum Opus

Od autora: Swoisty hołd dla Orsona Scotta Carda i Franka Herberta.

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

GENY

 

– Już?

– No cóż, wszystkie wytyczne są przygotowane, jeśli o to pytasz. Wciąż jednak uważam, że jest jeszcze o wiele za wcześnie.

– Testy wykazują, że wręcz przeciwnie. Obaj doskonale wiemy, że im wcześniej, tym lepiej.

– Wyniki nie są jednoznaczne.

– Nigdy takie nie będą. I właśnie dlatego robimy to, co robimy. Gdyby testy podawały wyniki w systemie zerojedynkowym, cała ta farsa nie byłaby potrzebna.

– Wiesz… Patrząc na to, co wyprawiamy, zastanawiam się, czy Zimmerman nie miał racji.

– Mówisz o jego teorii?

– Mówię o jego stwierdzeniu, że jesteśmy potworami.

– Nie wiem, kiedy ostatnio byłeś na Dole, ale w porównaniu z tym, co ludzie robią tam by przeżyć, my wydajemy się aniołami. Zresztą, nieważne. Jeśli kiedykolwiek mamy zaczynać, to teraz jest najlepszy moment.

 

Dante Miavelli przeciągnął się i mrugnął łobuzersko do swojego starszego brata, Mordreda. Mistrz niczego nie zauważył, a nawet jeśli, to nie zwrócił na to uwagi.

– Jeszcze raz – powtórzył Vortigern, wyświetlając na pulpicie złożony, wielobarwny hologram. – Dante?

Chłopiec westchnął i wyrecytował znużonym głosem.

– W roku dwa tysiące czterdziestym czwartym, trzysta lat temu, wybuchła Biała Wojna. Rosja…

– Dobrze – przerwał mu Mistrz. Chłopiec przemawiał płynnym, nieco znudzonym tonem i oczywiste było, że przygotował się do zajęć. – Mordredzie, kontynuuj.

Kiwający się na tylnych nogach krzesła Mordred wyprostował się.

– Rosja… Eee… Podjęła szeroko zakrojone działania zbrojne przeciwko… Przeciwko… – zerknął błagalnie na Dantego. Ten wzruszył ramionami. Znał ten fragment podręcznika niemal na pamięć, ale nie chciał ryzykować podpowiedzi. Reprymendy nauczyciela były wyjątkowo ostre i bolesne. Mistrz Vortigern nie wahał się używać dyscypliny, choć ostatnimi czasy za pomocą rózgi karał tylko w ostateczności.

Mistrz uśmiechnął się cierpko.

– Rozumiem – oświadczył spokojnie. – Pierworodny syn przewodniczącego Rady nie zna historii najnowszej. Cóż, zdarza się. Może więc jego młodszy brat ma mi coś więcej do powiedzenia?

– Rosja wystąpiła przeciwko zjednoczonym siłom Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych Ameryki. Przyczyną konfliktu były złoża ropy naftowej na terenie Bliskiego Wschodu, które tamtym okresie były de facto jedynymi sensownymi punktami wydobycia. Wszystkie pozostałe złoża albo zostały do cna wyeksploatowane, albo wydobycie było najzwyczajniej w świecie nieopłacalne.

– Kto wygrał?

Zadane przez Mistrza pytanie sprawiło, że w głowie Dantego zapaliła się czerwona lampka. Powszechnie wiadomo było, że wygrała Unia, krwawo tłumiąc rodzący się na granicy konflikt. Jednak chłopiec miał nieodparte wrażenie, że Vortigern nie o to pytał.

– Nikt nie wygrał – odpowiedział wreszcie. – Dwadzieścia lat później wybuchła Czarna Wojna.

– To wtedy odpalono głowice – wtrącił Mordred chcąc pokazać, że coś jednak wie.

Mistrz uśmiechnął się i pokiwał głową.

– Wystrzelono wszystkie głowice rosyjskie i połowę amerykańskich. Kraje Unii także przyłączyły się do pierwszej i ostatniej w historii globalnej wojny atomowej, odpalając łącznie przeszło tysiąc głowic i za ich pomocą bombardując tereny Rosji i Chin. Cywilizacja legła w gruzach, liczba ludności zmniejszyła się o siedemdziesiąt procent. Swego rodzaju ciekawostką jest fakt, że nigdy oficjalnie nie podpisano jakiegokolwiek aktu kończącego wojnę, a to z tego powodu, że wskutek działań zbrojnych wszystkie prowadzące wojnę frakcje zostały zniszczone – nie ostał się żaden rząd ani sztab, który byłby upoważniony do podpisania takiego aktu. Oficjalnie więc wojna trwa do dziś – pozwolił sobie na lekki uśmiech.

– Jak wojna może trwać do dziś, skoro nie ma już ani Rosji, ani Unii, ani Ameryki? – poirytował się Mordred. Dante zerknął na niego z niepokojem. Oczywiście, bardzo szanował swojego brata, często jednak Mordred mówił szybciej, niż myślał. Czasem w ogóle nie myślał, za to mówił więcej niż powinien.

– To kwestia czysto formalna – wyjaśnił Mistrz. – Może teraz któryś z was opowie mi o rozwarstwieniu społeczeństwa, do jakiego doszło po Czarnej Wojnie?

– Wiem! – zawołał Mordred. – Chodzi o to, że po atakach nuklearnych większość ludzi na Ziemi zostało napromieniowanych. No, poza arystokracją, która wtedy jeszcze nie była arystokracją, tylko grupą ludzi, która uniknęła radiacji. Kiedy wyszli z bunkrów okazało się, że reszta pozostałych przy życiu ludzi jest zmutowana. Dlatego, żeby ocalić resztki czystości genetycznej, został wprowadzony podział na klasy czystości z pierwszą klasą jako arystokracja i czwartą jako mutanci.

– Prawie dobrze – uznał Vortigern – A szczegółowy podział na klasy i ich charakteryzacja?

– Eee…

– Pierwszą klasą – szybko wtrącił się Dante – jest arystokracja. To najmniej liczna, lecz najbardziej uprzywilejowana kasta. Należą do niej ludzie bez żadnych zmian genetycznych w organizmie, ludzi czystych. Drugą klasą jest służba. Ta kasta obejmuje ludzi, których mutacje są niewidoczne bądź nieznaczne. Ludzie drugiej klasy są zazwyczaj urzędnikami i nauczycielami. Kasta służby jest liczniejsza, niż arystokracji, ponieważ na drugą klasę czystości nie zostało nałożone ograniczenie przyrostu populacji. Trzecią klasą czystości jest najliczniejsza kasta pospólstwa. Klasa ta obejmuje ludzi, u których zmiany genetyczne są widoczne, od wybroczyn po nieznaczne deformacje ciała. Zajmują się pracami porządkowymi, są to sprzątacze, cieśle, murarze, słowem – wszelkiej maści pracownicy fizyczni. Ostatnia klasa czystości to mutanci. Mieszkają w enklawach, niektórzy wykonują proste prace w fabrykach. Osobniki z klasy trzeciej i czwartej mogą się łączyć w pary ignorując różnicę klas. Co do ludzi klasy drugiej i pierwszej, to mogą oni zawierać małżeństwa jedynie w obrębie swoich klas czystości.

– Kiedy mówisz o niższych kastach, używasz słów "osobniki" i "łączą się w pary", zaś w stosunku do dwóch najwyższych klas mówisz "ludzie" i "zawierają małżeństwa" – zauważył zdawkowo Mistrz.

Dante zawahał się.

– IQ mutantów rzadko przekracza osiemdziesiąt punktów – powiedział – To oczywiste, że…

– …że nie są ludźmi – dokończył za niego Vortigern. – Mylisz się, chłopcze. Pomimo kolosalnych zmian w genomie, te istoty wciąż są ludźmi. Gdybyś wziął sobie za żonę mutantkę, istniałoby bardzo duże prawdopodobieństwo, że mógłbyś z nią spłodzić dzieci. W każdym razie, nie ma żadnych przeciwwskazań gatunkowych.

Dante widział kiedyś mutantów – powolne, otępiałe bezwłose istoty. Myśl, że mógłby uprawiać seks z jednym z nich sprawiła, że wstrząsnął się z obrzydzenia.

Chłopiec rozumiał jednak, czemu Mistrz broni niższych klas. Vortigern należał do drugiej klasy czystości, z powodu drobnej mutacji zwiększającej jego poziom przyswajania nowych informacji. Dzięki tej małej zmianie w genomie był inteligentniejszy, niż przeciętny człowiek o pierwszej klasie czystości. Ironia losu sprawiła, że musiał służyć tym, których przewyższał intelektem.

Myśląc o tym, Dantego naszły wątpliwości. Uniósł rękę na znak, że chce zadać nauczycielowi pytanie.

– Czy włączenie niższych klas czystości nie może wyjść ludzkości na dobre? – zapytał.

– Widzę, że spodobała ci się wizja zawierania małżeństw z mutantkami – powiedział Mistrz przesadnie poważnym tonem. – Jednak wątpię, by to prawo zostało uchylone tylko z powodu twoich niecodziennych fantazji erotycznych.

Chłopiec zaczerwienił się. Mordred wybuchnął śmiechem.

– W porządku – Vortigern gestem uciszył starszego brata. – Dante, wytłumacz, w jaki sposób łączenie się arystokracji z niższymi klasami mogłoby twoim zdaniem pozytywnie wpłynąć na rozwój gatunku homo sapiens.

– Zdarza się czasem, że zmiana genetyczna jest pozytywna – wyjaśnił chłopiec. – Na przykład niektóre mutacje pozwalają lepiej widzieć w ciemnościach. Albo zwiększają odporność organizmu. Włączenie takich genów do puli arystokracji sprawiłoby, że ludzie z pierwszą klasą czystości mogliby przejąć te cechy w kolejnych pokoleniach.

– Nie wziąłeś pod uwagę, że pewne drugorzędne cechy genetyczne mogą ujawnić się dopiero w trzecim, czwartym pokoleniu – powiedział nauczyciel. – Dostaniemy sprawniejszy układ odpornościowy w pakiecie z wadą skracającą życie o dekadę. Na dzień dzisiejszy nie potrafimy dowieść ze stuprocentową pewnością, że pewne cechy nie wypłyną w przyszłości. A, z oczywistych względów, przeprowadzanie doświadczeń nie jest nawet brane pod uwagę.

– Symulacja komputerowa mogłaby…

– Żadna symulacja nie mogłaby uwzględnić wszystkich zmiennych genetycznych, zwłaszcza, że o większości z nich nawet nie wiemy. Dante, naszym zadaniem jest nie wyprodukowanie homo superior, a utrzymanie ludzkiej linii genetycznej tak, jak to zaplanowała natura. Bez żadnych modyfikacji i ingerencji.

W tym momencie barwny wielościan na pulpicie nauczyciela zamigotał i zgasł. Na jego miejscu wyświetlił się hologram twarzy Jamesa Miavelliego.

– Vortigern, przyślij chłopców do mnie. Natychmiast.

– Co się stało, ojcze? – Dante już podnosił się z krzesła. Za jego plecami Mordred przewrócił oczyma, ale też wstał.

– Dowiecie się na miejscu. Zawiadomiłem już matkę i waszą siostrę.

Rozłączył się.

– Zwołał całą rodzinę – powiedział Mordred chwilę później, gdy szli już ciasnymi korytarzami kompleksu szkolnego. – O co może chodzić?

Dante wzruszył ramionami. Ojciec był bardzo zajętym człowiekiem – jako przewodniczący Rady osobiście nadzorował Urząd ds. Doboru Genetycznego, w którym setki prognostów, badaczy i naukowców analizowało rozwój linii genetycznych poszczególnych rodów, by zadecydować, jak splatać ze sobą poszczególne gałęzie, w konsekwencji uzyskując silniejsze linie. Aranżowane, dokładnie planowane na wiele pokoleń naprzód związki były podstawą przetrwania gatunku ludzkiego.

Chłopcy stanęli przed szklaną windą. Kiedy Dante był mały, bardzo bał się nią jeździć – obawiał się, że niewidoczna platforma niespodziewanie przestanie dawać oparcie, a jej pasażerowie runą w przepaść. Pamiętał, ze ojciec brał go wtedy na ręce i…

Ale tak było dawniej. Dante nie był już dzieckiem – miał jedenaście lat, co oznaczało, że za kilka miesięcy dostanie swój przydział. Mordred poznał swój już rok temu – była nim Shu Lien, młodsza od niego o dwa lata córka jednego z członków Rady. Mordred był bardzo dumny, bo jego dzieci w przyszłości mogły dać silną linię genetyczną, a Lien była piękną dziewczyną.

W końcu dotarli do gabinetu ojca – dużego pomieszczenia o neobarokowym wystroju. Poszczególne rody bardzo dbały o podkreślanie tradycji państw, z jakich się wywodziły, choć po Białej Wojnie było powstało jedno, wspólne państwo – Ziemia, z systemem feudalnym i Radą na czele. Jakby tego było mało, eugenika była nieprzewidywalną ruletką, która, po kilkudziesięciu latach selekcji sprawiła, iż nikogo nie dziwił czarnoskóry Feng czy skośnooki Svegenson.

Matka wraz z Elizabeth, siostrą chłopców już czekały – siedziały na ustawionej pod ścianą, pokrytej sztuczną skórą sofie. Ojciec stał plecami do drzwi, wpatrując się w panoramiczne okno ukazujące monotonny, pustynny krajobraz. Okno było zaprogramowane na inny widok każdego dnia. Dante najbardziej lubił widok gąszczu tropikalnej dżungli – symulacja była stuprocentowo dokładna, łącznie z przytłumionymi odgłosami natury.

– Wejdźcie, chłopcy – powiedział James, odwracając się. – Musimy poważnie porozmawiać.

Mordred, jako starszy brat, usiadł na krześle naprzeciw biurka ojca. Młodszy Dante usiadł obok Elizabeth.

– Dowiemy się wreszcie, o co chodzi? – zapytał Mordred.

– Sprawa, dla której sprowadziłem was tutaj, tyczy się całej naszej rodziny. Chcę was poinformować, że wasza matka jest w ciąży.

– Co? – zawołał starszy syn. – To niemożliwe! Rada nie zezwala na więcej, niż trójkę.

– To prawda – przyznał ojciec. – Rada bezwarunkowo zakazuje posiadania innej ilości potomstwa, niż trójka.

Zamilkł, jakby wszystko zostało już wyjaśnione.

Dante, Mordred i Elizabeth popatrzyli na matkę. Alexandra Miavelli, opuściła wzrok. Była typową przedstawicielką swojej klasy – spokojną, małomówną kobietą o charakterystycznej dla arystokratek urodzie – wystających kościach policzkowych. szarych oczach i smukłej sylwetce.

– To będzie chłopiec czy dziewczynka? – zapytała pozornie niedbałym tonem Elizabeth.

– Będziesz miała braciszka – powiedziała cicho Alexandra.

Ulga dziewczyny była niemal dotykalna, a Dante doskonale zdawał sobie sprawę, skąd taka reakcja. Zgoda Rady na czwarte dziecko była możliwa tylko w jednym przypadku – kiedy jedno z trójki rodzeństwa było bezpłodne albo śmiertelnie chore. Płodność obu chłopców była niepodważalna, tak samo ich kondycja zdrowotna. Jeśli jednak matka naprawdę będzie miała kolejnego syna, wniosek nasuwał się sam – nienarodzony jeszcze chłopczyk zastąpi któregoś z braci.

– Nie wolno mieć czwórki dzieci – powiedział Dante jakby w odrętwieniu. – Od tej reguły nie ma i nigdy nie było wyjątków.

– Jestem pewien, że sprawa rozwiąże się w najbliższym czasie.

– To mnie chcesz zastąpić, tak? – zapytał Dante rozpaczliwym tonem. – Mor ma już przydział małżeński, więc…

– Przydział Mordreda został cofnięty.

Te słowa zawisły w powietrzu.

– Cofnięty? – zapytał Mordred bardzo cichym głosem. – Co to ma znaczyć?

– Wszystko zostało starannie zaplanowane – zapewnił James. – Z całą pewnością wiecie, że sprawy Rady i dobro całej naszej społeczności stoją u mnie na pierwszym miejscu.

James zamilkł, dając do zrozumienia, że rozmowa została zakończona.

Alexandra wstała z miejsca i wyszła pierwsza. Elizabeth zawahała się, ale natychmiast poszła w ślady matki. Za nimi wyszedł Mordred, wściekły i upokorzony. Dante nawet nie drgnął.

Ojciec usiadł przy biurku i wywołał hologram. Demonstracyjnie ignorował najmłodszego syna, aż ten w końcu poczuł się skrępowany.

– Ojcze – powiedział wreszcie. – O co tu chodzi?

James rzucił synowi długie i jakby smutne spojrzenie.

– Widzisz, chłopcze, są sprawy, do których wszyscy musimy dojrzeć. Ty, albo twój brat… – przerwał i zamilkł. – Idź już – Powiedział.

 

Rozdział drugi

BRATERSKA WIĘŹ

 

– Jestem pod wrażeniem. Twoja rozmowa z rodziną… W mistrzowski sposób porozstawiałeś ich na szachownicy. Zasiałeś w braciach ziarna niepokoju.

– Raczej szaleńczej paniki.

– Jak to jest, sprzedać swoją rodzinę?

– Daj spokój, Vortigern, dobrze wiesz, że to nie sprzedaż, tylko poświęcenie.

– Tak na marginesie, jak obstawiasz rezultat? Mordred jest agresywniejszy, silniejszy, a równie inteligentny, co asertywny Dante. Z drugiej strony twój pierworodny nie ma za grosz intuicji, a w kluczowych momentach daje się ponieść emocjom. Może się założymy?

– Nie nadużywaj mojej cierpliwości. Myślisz, że bawi mnie ta sytuacja?

– Teraz, gdy cała sprawa ruszyła, pozostaje nam tylko obserwować, jak się potoczy, więc równie dobrze możemy się zabawić. Wiesz, że w tym konkretnym przypadku nie mamy nawet planu, tylko cel i garść założeń początkowych. Jeśli coś nie wypali, nie będziemy mieli szansy na ponowne skierowanie toku wydarzeń na właściwe tory.

– To mnie właśnie martwi.

 

 

Dante nie wrócił do swojego pokoju. Rozmowa z ojcem wytrąciła go z równowagi do tego stopnia, że nie potrafiłby teraz skupić się na pracach domowych, jakie zadał mu Vortigern.

Udał się więc do sali treningowej, która o tej porze zazwyczaj była pusta.

Przez chwilę intensywnie się rozgrzewał, po czym zdjął ze stojaka jedną z ćwiczebnych szabli i podszedł do terminala. Ustawił parametry fikcyjnego przeciwnika na poziom średnio zaawansowany. Po chwili na materacu pojawiła się holograficzna sylwetka. Nie była zbyt szczegółowa – zamiast twarzy miała gładką, jednolitą teksturę, kończyny zaś maksymalnie uproszczone, co sprawiało, że wirtualny oponent bardziej przypomniał manekina. Dante zastanowił się, po czym podkręcił jeszcze parametry sztucznej inteligencji do stopnia zaawansowanego, po czym cofnął się i zaczął umieszczać na swoim ubraniu markery.

Holograf był jednym z bardziej złożonych urządzeń, jakimi dysponowała sala treningowa. Trzy niezależne, osadzone w różnych miejscach pomieszczenia, nadajniki emitowały sfery holograficzne, które – nakładając się na siebie – tworzyły trójwymiarowy obraz. Czwarty, umieszczony pod podłogą, nadajnik określał zmiany położenia "widma". Czujniki zamontowane na szabli i markery na ubraniu reagowały na wejście w sferę przeciwnika, przy każdym kontakcie uwalniając ładunek kinetyczny, co symulowało "fizyczność" hologramu. Dzięki temu widmowy oponent mógł blokować i uderzać, jakby dysponował prawdziwym ciałem.

Chłopiec wszedł na matę i ustawił się w pozycji wyjściowej. Widmo zrobiło to samo.

Ojciec nigdy nie pozwoliłby, by któremuś z jego synów coś się stało, prawda? Przecież…

Nagły wypad przeciwnika połączony z szeroki cięciem przerwał te rozważania. Dante wykonał błyskawiczny unik i natychmiast przeszedł do kontry. Zbił ostrze przeciwnika i ciął samym końcem szabli. Brzęczyk powiadomił go, że komputer zaliczył mu trafienie.

Po kilku minutach prowadził już osiem do trzech. Sztuczna inteligencja działała według zaprogramowanych wcześniej algorytmów i nie potrafiła zdobyć się na choćby minimum innowacji. To sprawiało, że po pewnym czasie można było rozpoznać, który typ strategii obrał przeciwnik i walka nie była żadnym wyzwaniem.

Walcząc, chłopiec myślał o dziwnej decyzji ojca. Czwarte dziecko. To niemożliwe, każde małżeństwo może – musi – mieć dokładnie trójkę dzieci, co gwarantuje powolny, ale stały przyrost naturalny. Takie ograniczenie ma sens, jeśli chodzi o dokładne rozplanowanie dalszego rozwoju linii genetycznych rodów – gdyby je zdjęto, Urząd ds. Doboru Genetycznego nigdy nie połapałby się w sytuacji, nie mówiąc już o jakimkolwiek racjonalnym zarządzaniu pulą genową. Pierwsza klasa czystości była zbyt nieliczna, by pozwolić sobie na wolną, nieskrępowaną reprodukcję, dopuszczenie do krzyżowania pokrewnych linii doprowadziłoby do katastrofalnego w skutkach zubożenia puli genowej.

Tylko trójka dzieci. Dwój synów i córka, albo dwie córki i syn, zależnie od przydziału. Ojciec zdecydował się na czwarte, choć to przecież oczywisty absurd. Zapłodnienia następowały in vitro a wszystkie kliniki wykonujące tego typu zabiegi były kontrolowane przez Radę. Zresztą, nawet gdyby do zapłodnienia doszło poza kontrolą rządu, to ukrycie czwartego dziecka byłoby niewykonalne, zwłaszcza dla przewodniczącego Rady.

Nie, ojciec z całą pewnością nie ma zamiaru ukrywać swojego kolejnego syna, a do zapłodnienia matki niemal na pewno doszło w legalnej klinice. Oznacza to, że Rada aprobuje tę decyzję. Możliwe nawet, że to ona za nią stoi.

Jednak ostatnie słowa, jakie ojciec do niego skierował – Ty, albo twój brat… – niosły ze sobą sugestię, że z którymś z nich coś się stanie. Któryś przepadnie, a nienarodzony jeszcze chłopczyk go zastąpi.

Dante znieruchomiał, a przeciwnik korzystając z okazji, pchnął go w ramię, zdobywając dwa punkty. Chłopiec cofnął się dwa kroki i ponownie natarł na hologram. Postanowił zakończyć walkę szybkim wypadem. Rzucił się na przeciwnika, który niespodziewanie rozpłynął się w powietrzu. Dante stracił równowagę i upadł na matę. Wypuścił z rąk szablę, która potoczyła się gdzieś na bok.

– Ojciec nigdy by się nie sprzeciwił się zasadom Rady – usłyszał za sobą. Podnosząc się, rzucił okiem przez ramię. Przy terminalu stał Mordred, uśmiechając się dziwnie. W dłoni trzymał szablę, ale nie ćwiczebną, tylko jedną z szabel elektrycznych, przystosowanych do walki z żywym przeciwnikiem.

– Jestem przekonany, że wie, co robi – oznajmił Dante, sięgając po oręż. – A teraz, czy mógłbyś włączyć holo? Ćwiczę.

– Może poćwiczymy razem? – zapytał Mordred, wchodząc na matę. Sięgnął do gałki umieszczonej na rękojeści i podkręcił moc.

– Wolałbym jednak potrenować z hologramem.

Teoretycznie nawet maksimum mocy szabli elektrycznej nie mogłaby zabić człowieka, choć gdyby wepchnąć broń w gardło przeciwnika…

Mordred zaśmiał się krótko.

– A kto ci powiedział, że masz jakiś wybór?

Wkroczył na matę. Dante przyjął pozycję obronną. Mordred był nieporównywalnie lepszym szermierzem, ponadto był większy i silniejszy, miał też w ręku szablę elektryczną, a Dante jedynie ćwiczebny model bez zasilania.

Mordred zaatakował podstępnie, pozorując wejście z przeciwnej strony. Dante dał się zaskoczyć i poczuł rozdzierający ból w barku, gdzie trafiło go ostrze szabli.

– Ojciec mówił, że sprawa rozwiąże się w najbliższym czasie – powiedział Mordred wracając do pozycji wyjściowej. – Któryś z nas zginie, albo zostanie zesłany na Dół, jak zbuntowane rody.

– Niekoniecznie – powiedział Dante, wciąż krzywiąc się z bólu. – Może Rada pozwoliła ojcu na czwarte dziecko?

– I odmówiła tego innym rodzinom? Daj spokój, sam przecież mówił, że od reguły trójki dzieci nie ma wyjątków.

Dante błyskawicznie pojął, do czego zmierza jego brat.

– Kiedy czwarty się urodzi – ciągnął Mordred – jaką każdy z nas może mieć pewność, że to właśnie on nie zostanie ewaporowany? – natarł gwałtownie, ale tym razem Dantemu udało się uniknąć trafienia. – Co innego, gdyby jeden z nas zginął w jakimś tragicznym wypadku. Wtedy ten drugi będzie bezpieczny.

Dante nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Przecież Mordred jest jego bratem! Wychowali się razem, owszem, Mor często mu dokuczał, ale…

Kolejne natarcie starszego brata, kolejne trafienie. Dante zrozumiał, że Mordred nie żartuje. Naprawdę ma zamiar go zabić. Później będzie mógł wytłumaczyć się, że tylko się bawili, że to był wypadek. Uwierzą mu, oczywiście. Przecież nikt nie oskarżyłby syna wpływowego arystokraty o bratobójstwo, prawda?

Chłopiec zrozumiał, że walczy o życie. Rozpaczliwie blokował ciosy Mordreda, trafił go też kilka razy, choć oczywiście nie odniosło to żadnego skutku. Ucieczka nie wchodziła w grę – Mordred ustawił się w ten sposób, by zagrodzić mu drogę do wyjścia z sali treningowej. Musiał szybko coś wymyślić, inaczej starszy brat naprawdę go zabije.

Dante z całej siły pchnął Mordreda, odskoczył do tyłu i podbiegł do terminala. Wiedział, że ma tylko sekundę, po której Mor odzyska równowagę i go zaatakuje. Błyskawicznie uruchomił terminal i tym samym, ciągłym ruchem ustawił parametry SI na najwyższy dostępny poziom. W tej samej chwili za plecami Mordreda pojawił się widmowy przeciwnik. Mordred nie miał przyczepionych do ubrania markerów, ale wiedziony instynktem odwrócił się i zaatakował hologram. Szabla przeszła przez widmo, nie napotykając żadnego oporu. Dopiero po chwili zorientował się, że holo nie jest w stanie zrobić mu krzywdy. Chwilę tę Dante wykorzystał do ucieczki. Przemknął obok brata i rzucił się do wyjścia. Mordred zaklął szpetnie, po czym z wściekłością rzucił szablę na matę.

 

Rozdział trzeci

ELIZABETH

 

– To, że Mordred zainicjuje rywalizację było właściwie pewne, nie sądziłem jednak, że będzie chciał załatwić sprawę tak szybko.

– Musisz przyznać, że zabrał się do tego w sposób bardzo przemyślany. Skorzystał z nadarzającej się okazji i prawie mu się udało.

– W kluczowym momencie dał się oszukać. Poniosły go emocje, co wykorzystał Dante.

– To prawda. Do tej pory Mordred był moim faworytem, właściwie wciąż nim jest, ale…

– Dante nie zdoła zabić swojego brata, nawet, jeśli będzie miał okazję. Testy jednoznacznie wykazały, że jest zbyt słaby psychicznie.

– Nie, gdy gra idzie o tak wysoką stawkę. Obaj chłopcy wiedzą już, że walczą o życie. To jedyny test jaki się liczy. W takiej sytuacji inicjatywę przejmuje instynkt przetrwania.

– Zobaczymy. Kiedy masz zamiar przedstawić im Chakori?

– Planowałem zrobić to jeszcze przed pierwszą konfrontacją. Ale wygląda na to, że mając kij, nie potrzebują już marchewki.

– Mimo wszystko radziłbym ci zrobić to i to jak najszybciej. Postępujmy zgodnie z pierwotnymi założeniami.

– Podobno plany to coś, co ludzie tworzą zamiast myśleć.

– Sun Zi?

– Terry Pratchett.

– Nie wiedziałem, że gustujesz w lekkich komedyjkach z epoki.

– Zajmiesz się przygotowaniami bankietu?

– Oczywiście.

 

 

Kiedy Dante wreszcie dotarł do swojego pokoju, po raz pierwszy w życiu zaryglował drzwi. Ze łzami w oczach rzucił się na łóżko. Materac zafalował, dostosowując się do kształtu jego ciała, zapewniając optymalny odpoczynek i odciążenie zbolałych mięśni.

Chciał mnie zabić.

Serce waliło mu jak oszalałe, a w gardle rosła wilgotna, kosmata gula. Chłopiec trząsł się jak rażony prądem.

Mordred. Mój brat. Członek rodziny. Towarzysz zabaw.

Chciał mnie zabić.

Może nie, myślał Dante, wpatrując się w sufit. Może jednak tylko żartował.

Chłopiec przypomniał sobie wzrok Mordreda.

On nie żartował.

Chłopiec nie potrafił w to uwierzyć. Mimo wszystko, taka była prawda.

Wszystko przez ojca, pomyślał z goryczą. Ubzdurał sobie jakąś dworską intrygę, na wskutek czego jeden z nas może zginąć. Dlaczego? Po co? Żeby zyskać chwilową przewagę nad pozostałymi rodami?

Chłopiec złapał kilka głębokich oddechów. Gula w gardle zmniejszyła się nieco, buzująca w ciele adrenalina uspokoiła się i Dante mógł już trzeźwo myśleć. Powoli zaczął oswajać się z myślą, że jego życie legło w gruzach.

Bądźcie racjonalni, powtarzał zawsze Vortigern. Chłodna kalkulacja i umiejętność trzeźwego osądu to podstawa. Musicie myśleć, analizować, przewidywać. Nie dajcie się zwodzić pozorom, sami zaś nie wahajcie się używać podstępu. Honorowa walka jest dobra, jednak nie honor pomoże wam zwyciężyć.

Mordred zawsze był impulsywny, jednak nie sposób było odmówić mu przebiegłości i inteligencji. Dante zdawał sobie sprawę, że jego starszy brat przewyższa go pod wieloma względami. Był charyzmatyczny, sprytny i silny. Jeśli naprawdę zdecydował się zabić Dantego, z pewnością dopnie swego.

Jeśli ja nie zabiję go pierwszy, pomyślał chłopiec i zadrżał.

Może nie będzie takiej potrzeby. Jeśli będzie unikał przebywania sam na sam z Mordredem, to może uda mu się przeżyć do czasu narodzin ich brata… Tylko co dalej? Czy jeden z chłopców zostanie wtedy zesłany na Dół, do mrocznego świata mutantów i robotników? Jeśli tak, to który?

Chłopiec poczuł się, jakby siedział w ciasnym pomieszczeniu, którego ściany powoli, lecz nieubłagalnie przesuwają się do środka. Był osaczony. Przypomniał sobie Błękitną Schizmę – czas, gdy kilka potężnych i wpływowych rodów sprzeciwiło się restrykcyjnemu prawu populacyjnemu. W konsekwencji spotkała ich degradacja, dożywotnie pozbawienie wszelkich przywilejów oraz uwięzienie prowodyrów buntu. Był to radykalny, ale niezbędny krok – priorytetem była i jest dokładna kontrola zasobów ludzkich i staranne planowanie rozwoju najwyższej klasy. Tylko w ten sposób rasa ludzka w końcu wróci do stanu sprzed Czarnej Wojny.

Czy jego też ześlą na Dół i każą żyć pośród mutantów?

Dante zamknął oczy i zmusił się do wykonania kilku ćwiczeń relaksacyjnych. Oczyścił głowę z niepotrzebnych emocji – strachu i paniki. Po kilku minutach zapadł w niespokojną, płytką drzemkę.

Kiedy się obudził, było już dobrze po północy – oznaczało to, że Dante przespał jakieś siedem godzin, choć zazwyczaj nie spał dłużej, niż cztery, pięć. Podobno ludzie sprzed Wojen przesypiali połowę swojego życia. Chłopiec nie bardzo potrafił w to uwierzyć.

Zsunął się z łóżka i podszedł do okna. Daleko, w dole, paliły się pojedyncze światła. Przedstawiciele najniższych klas pracowali w ogromnych aglomeracjach fabrycznych, by zapewnić godziwy byt lepszym od siebie.

Dante usiadł na plastikowym krześle i na zimno przemyślał swoje położenie. Pogodził się już z myślą, że jego brat stara się go zabić – teraz chłopiec powinien skupić swoje wysiłki na tym, by do tego nie dopuścić.

Sytuacja nie jawiła się w jasnych barwach. Obaj chłopcy spędzali ze sobą bardzo wiele czasu – czy to na zajęciach, czy to podczas ćwiczeń i zabaw. W każdej chwili Mordred może zwrócić się przeciwko niemu. Należy więc za wszelką cenę nie dopuścić do sytuacji, w której znajdą się sam na sam. Mordred znajduje się w takiej samej sytuacji co Dante – obaj zmuszeni są do wzięcia udziału w grze, której zasad nie znają. Zachowa ostrożność i z całą pewnością będzie chciał załatwić całą sprawę bez świadków.

Jeśli doszłoby do bezpośredniego starcia, Mordred ma wyraźną przewagę – jest większy i silniejszy. Aby wyrównać szanse, Dante potrzebowałby jakiejś broni – noża, sztyletu lub czegoś podobnego. Małego oręża, które można łatwo ukryć i szybko wydobyć. Problem tkwił w tym, że takie narzędzia były praktycznie niespotykane. Rada uchwaliła prawo, które zabrania noszenia jakiejkolwiek broni nieuprzywilejowanym obywatelom. Z powodu stałego monitoringu na terenie Enklawy, zakazu tego nie dało się ominąć, zresztą Dante nie wiedziałby nawet, gdzie zdobyć broń.

Pozostaje pytanie, jak Mordred zamierza go zabić? Potrafiłby udusić młodszego brata gołymi rękami? Skatować go do śmierci? A może posłuży się subtelniejszymi metodami, próbując otruć go w czasie wspólnego posiłku?

Nie, uznał Dante. Mordred lubuje się w przemocy fizycznej, nie stać by go było na coś tak wymyślnego. Kiedy, jeszcze kilka lat temu, dla zabawy bili się ze sobą, Dante zawsze zbierał srogie cięgi. Ani razu nie udało mu się pokonać brata.

Jego rozważania przerwał sygnał pulpitu informujący o nadejściu nowej wiadomości. Chłopiec podszedł do terminala i otworzył połączenie.

Wiadomość była krótka i treściwa, w stylu biurowych notatek zostawianych na pulpitach podwładnych:

 

Przyjęcie, dziś wieczorem.

Przygotuj się.

Ojciec.

 

Kolejny nudny bankiet, podczas którego dorośli będą załatwiali interesy, zapoznawali swoje dzieci z ich przyszłymi partnerami i wymieniali się poglądami na temat polityki Rady. Dante szczerze nie znosił tych przyjęć, podczas których miał – wedle wskazań ojca – uśmiechać się do jednych, wyniośle ignorować drugich, by zirytować tym trzecich. Wiedział, rzecz jasna, że James w ten sposób wdraża go w przyszłe obowiązki, chwilami jednak odnosił wrażenie, iż jest dla ojca tylko kolejnym narzędziem służącym do uprawiania trudnej sztuki dyplomacji.

Chłopiec wziął prysznic, ubrał się i uczesał. Siadł przed pulpitem, uruchomił system i wywołał pracę domową, którą miał napisać dla Vortigerna.

 

Błękitna Schizma (zwana też Schizmą Hansa Zimmermana) była pierwszym i – jak na razie – jedynym buntem w nowym porządku świata.

Prowodyrem rewolty był Hans Zimmerman, wybitny genetyk, jedna ze znaczniejszych i bardziej wpływowych osobistości, przez trzy kadencje członek Rady. Podczas pracy nad deszyfracją linii DNA opracował teorię o samooczyszczaniu genów. Konkluzje tej hipotezy przedstawił na forum Rady. Teoria nie zdobyła popularności, kilku czołowych genetyków określiło ją mianem absurdalnej. Rozgoryczony Zimmerman zgromadził wokół siebie rody o wątpliwej reputacji i zorganizował zamach stanu. Rewolucja nie udała się, zaangażowane w Schizmę rody zostały zesłane a Dół, zaś sam Zimmerman został ujęty i osadzony w więzieniu.

 

Praca była długa i wymagała żmudnych poszukiwań w plikach biblioteki. Co ciekawe, niektórych informacji – choćby szczegółów teorii Zimmermana – nie potrafił odnaleźć. Było to o tyle dziwne, że biblioteka rodziny Miavelli była jedną z największych baz danych w całej Enklawie. Oprócz terabajtów danych znajdowały się w niej też stare książki, drukowane jeszcze na papierze.

Po chwili namysłu przeredagował ostatni akapit i zapisał plik. Przez resztę dnia Dante unikał Mordreda. Oczywiście czasem było to niemożliwe – na przykład podczas wspólnych zajęć z nauczycielami, bądź posiłków – jednak nawet w takich sytuacjach chłopiec starał się, by poza nim i bratem w pomieszczeniu przebywał ktoś jeszcze. Pomijając to, Mordred nie zachowywał się wobec niego agresywnie, w żaden sposób nie zasugerował, że chce skrzywdzić Dantego. Niemal wydawało się, że wymazał z pamięci nieudaną próbę zabójstwa, ale Dante znał go zbyt dobrze, by dać się zwieść. Wiedział, że pod osłoną uśmiechu i naturalnego zachowania Mordred płonie gniewem.

– Skup się! – rzucił poirytowany Vortigern, gdy chłopiec po raz trzeci pomylił się w obliczeniach. – Co się z tobą dzieje? Zwykle działania na tym poziomie wykonujesz bezbłędnie.

Dante zmierzył go uważnym spojrzeniem. Vortigern był kimś więcej, niż tylko nauczycielem – James obdarzał go olbrzymim zaufaniem i wtajemniczał w wiele spraw. Mało prawdopodobne, by nie wiedział w spisku ojca, możliwe, że sam bierze w nim czynny udział. Chłopiec uznał, że nie uzyska pomocy od mistrza.

Wszyscy przeciwko mnie, pomyślał z goryczą.

Po zakończeniu zajęć Dante wrócił do posiadłości. Do bankietu pozostało jeszcze kilka godzin, więc chłopiec wszedł do pustej o tej porze biblioteki z zamiarem dokończenia eseju. Przez dłuższy czas poprawiał błędy, nieścisłości i niefortunnie użyte frazy – Vortigern był bardzo wyczulony na tym punkcie – po czym zapisał plik. Rozejrzał się po sali, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że od jakiegoś czasu nie jest już w niej sam. Kilka pulpitów dalej jego siostra analizowała przestrzenne kolumny danych.

Elizabeth była dla rodziców twardym orzechem do zgryzienia. Nie interesowały jej jazda konna, nauka gry na skrzypcach, malarstwo czy taniec – rzeczy, którymi zazwyczaj zajmują się młode arystokratki, nim zostaną wydane za mąż. Zamiast tego wszystkiego dziewczyna całymi dniami przesiadywała w bibliotece, zajmując się sobie tylko znanymi sprawami. Oczywiście ojciec i matka martwili się nieco takim zachowaniem, jednak Ella za nic w świecie nie chciała naśladować swoich rówieśniczek. Mający słabość do swojej jedynej córki James machnął w końcu ręką i pozwoli jej zajmować się swoimi tajemniczymi badaniami. Na dłuższą metę nie miało to żadnego znaczenia – dziewczynę czeka takie samo życie, jak inne kobiety. To, co robiła przed zamążpójściem nie będzie się liczyć.

Chłopiec od niechcenia zaczął bawić się kilkoma prostymi programami graficznymi. W końcu wyłączył komputer i podszedł do Elizabeth.

– Co robisz? – zapytał, siadając na krześle obok. Dziewczyna nie obejrzała się.

– Usiłuję pracować – rzuciła tonem jasno sugerującym, że powinien się odczepić. Dante rzucił okiem na pulpit. Przestawiał on wykres obrazujący wzrost liczebności ludzi trzeciej i czwartej klasy na przestrzeni ostatniego półwiecza.

– Te dane nie są upublicznione – stwierdził. – Jakim cudem uzyskałaś do nich dostęp?

Elizabeth odwróciła się z irytacją.

– Jeszcze tu jesteś?

– Ojciec nie będzie zadowolony, że korzystasz z jego loginów, by uzyskać dostęp do ukrytych plików – zauważył chłopiec.

– Skąd wiesz, że używam jego loginu?

– To przecież oczywiste. Ojciec jest przewodniczącym Rady, do tego na swoim pulpicie bardzo często zostawia otwarte połączenie. Nie ma nic prostszego, niż podejrzeć jego hasło.

Elizabeth rozejrzała się odruchowo.

– Słuchaj – powiedziała konspiracyjnie ściszonym głosem. – Jeśli powiesz ojcu, że używam jego haseł dostępowych…

– Niczego mu nie powiem – obiecał Dante. – Mam zbyt wiele własnych problemów.

Dziewczyna przez chwilę mierzyła go badawczym wzrokiem, po czym wzruszyła ramionami i wróciła do pracy. Przerzuciła kilka zakładek.

– Co jest takiego ciekawego w danych demograficznych? – odezwał się znowu chłopiec. – Myślałem, że zajmujesz się czymś ważnym.

– To jest ważne. Może nawet ważniejsze, niż się wszystkim wydaje.

– Jak to?

Ella przewróciła oczami.

– Wytłumaczę ci to, jeśli nie będziesz mi przeszkadzał idiotycznymi pytaniami. Zobacz – wyświetliła kilka wykresów. – Ten diagram pokazuje liczebność ludzi trzeciej klasy czystości sto lat temu. Ten liczebność tej samej klasy pięćdziesiąt lat temu, a ten – stan dzisiejszy.

– Dodatni przyrost naturalny – ocenił Dante. – Nie widzę w tym nic dziwnego, wszystkie klasy odnotowały wzrost liczby ludności. Normalna sytuacja.

Elizabeth uśmiechnęła się.

– Na pierwszy rzut oka, owszem. Ale jeśli spojrzymy na przyrost procentowy… – wywołała odpowiedni diagram.

Dante przyjrzał mu się uważnie.

– Z tych danych wynika, że wzrost liczby ludności trzeciej klasy z roku na rok jest coraz niższy, zaś dwie najwyższe klasy odnotowują sukcesywny przyrost. Wciąż nie rozumiem.

– Nic dziwnego – uznała jego siostra. – W końcu jesteś idiotą. Ale nie martw się, wytłumaczę ci to. Zauważ, że trzecia klasa czystości ma największy potencjał rozrodczy ze wszystkich. Duża liczebność, stosunkowo rzadkie powikłania ciążowe, możliwość doboru partnerów zarówno ze swojej, jak i niższej klasy… A jednak wzrost jest niższy, niż powinien być. Dlaczego?

Chłopiec zastanowił się.

– Nie wiem – pokręcił głową. – To nie ma sensu.

Ella pokiwała głową.

– Dokładnie. To nie ma sensu, dopóki nie pozna się pewnych danych, które Rada przed nami ukrywa.

– Jakich danych?

– Można to wywnioskować z diagramów, które już widziałeś. Spróbuj, ostatecznie jesteś moim bratem, więc może posiadasz jakąś szczątkową inteligencję…

Przyzwyczajony do takich docinków Dante puścił je mimo uszu i skupił się na diagramach. Nie dostrzegł jednak niczego, co tłumaczyłoby tak niski przyrost naturalny kasty pospólstwa. Chyba, że…

– Przyrost drugiej klasy odnotował gwałtowną tendencję zwyżkową – zauważył. – Ale to nie tłumaczy spadku w klasie trzeciej. Na drugą klasę nie nałożono ograniczenia do trójki potomstwa, więc wzrost jest jak najbardziej uzasadniony.

– Wzrost, tak. Ale taka eksplozja demograficzna? Zobaczyłam te diagramy wyświetlone na pulpicie w biurze ojca i to od razu zwróciło moją uwagę. Dla pewności wykonałam kilka symulacji komputerowych i wiesz, co? Żadna nie przewiduje takiej sytuacji, nawet przy ustawieniu parametrów krytycznych. Doszłam do wniosku, że ta anomalia byłaby wytłumaczalna tylko w jednym przypadku…

– …gdyby pewną część populacji klasy trzeciej przetransferować do klasy drugiej – dokończył Dante.

Ella uśmiechnęła się.

– No proszę, a jednak nie jesteś taki głupi. Brawo.

– Ale to niemożliwe – zaprotestował Dante. – Przecież rozwarstwienie klasowe powstało w celu ochrony genów przed skażeniem. Po przeprowadzeniu takiego transferu nastąpiłby spadek jakości genów drugiej klasy, czyli coś, do czego Rada za wszelką cenę nie chce dopuścić.

– Patrząc na te dane jestem coraz mniej pewna, czego właściwie chce Rada.

– Co masz na myśli?

Ella wykonała szybki gest głownią – jakby starała się ogarnąć wirujące niesfornie myśli.

– Choćby Błękitną Schizmę. Pamiętasz, jaki ojciec był wściekły, gdy usunięto z Enklawy wiele rodów, które opowiedziały się za Zimmermanem?

Pamiętał. James Miavelli wtedy był jeszcze jednym z dyrektorów Urzędu ds. Doboru Genetycznego i coś takiego rozwaliło mu wszystkie plany. Całymi nocami przesiadywał w biurze i na nowo układał ścieżki doboru małżeństw.

– To było konieczne. Zbuntowane rody były potencjalnym zagrożeniem dla utrzymania porządku. Moim zdaniem to dobrze, że Rada stłumiła rewoltę w zarodku.

Ella zmarszczyła nos – wyraźny znak, że nie do końca się z nim zgadza.

– Pomijając już sensowność samej rewolucji, zastanów się nad tym, dlaczego nie usunięto samych prowodyrów, ich dzieci umieszczając w rodzinach zastępczych? Dzięki temu geny nie byłyby utracone. Rada na każdym kroku podkreśla, że ludzi o pierwszej klasie czystości jest tak mało, iż jedynie dokładne planowanie genealogii może nas uchronić przed degeneracją. A jednocześnie pozbawia nas ogromnej ilości czystych ludzi. Nie widzisz absurdalności tych działań?

Chłopiec zamyślił się.

– Więc to nad tym pracowałaś przez ostatnie kilka miesięcy?

Ella pokiwała głową.

– Takich niewyjaśnionych rzeczy jest więcej. Wciąż próbuję dojść, do czego tak naprawdę zmierza Rada.

– Nie boisz się, że ojciec cię przyłapie?

– Ukrywam wyniki swoich badań w chronionych plikach. Często zmieniam hasła.

– To może nie wystarczyć – powiedział Dante. – Rodzice mają nieograniczony dostęp do plików swoich dzieci.

– Wiem. Ale ojciec ma teraz ważniejsze sprawy na głowie. Praktycznie nie wychodzi z siedziby Rady.

– Myślę, że ma to jakiś związek z tym, że niedługo będziemy mieli braciszka – zasępił się.

Ella położyła mu rękę na ramieniu.

– Wiem, co ojciec robi tobie i Mordredowi i uważam, że to świństwo. Szczuje was na siebie nawzajem. A Mordred z tą swoją obsesją na punkcie ojca jest zwyczajnie niebezpieczny. Musisz uważać.

– Tak – chłopiec opuścił głowę. – Gdybym tylko wiedział jeszcze, czemu to wszystko ma służyć…

– Chciałabym ci jakoś pomóc – powiedziała po chwili Elizabeth.

Dante spojrzał na nią. Ella często mu dokuczała, jednak zawsze można było na niej polegać. Wiedział, że złośliwością maskowała troskę o brata i o to, co dzieje się z jej rodziną. Elizabeth była silna i niezależna, a konieczność podporządkowania się wymogom Rady przychodziło jej z trudem. Nie była zła, po prostu nie do końca godziła się z rolą, którą od urodzenia wyznaczało jej społeczeństwo – rolą młodej damy, która w stosownym momencie zostanie wydana za mąż. To rodziło zrozumiałą frustrację.

– Już pomogłaś – uśmiechnął się Dante. – Ale moim zdaniem nie powinnaś się do tego mieszać. Sprawa jest naprawdę groźna.

– Poradzisz sobie?

– Chyba muszę.

Ella pochyliła się i przytuliła go. Dante oddał uścisk.

– Dzięki.

Uśmiechnęła się.

– Trzymaj się.

– Ty też.

Dante wyswobodził się z jej uścisku, po czym wyszedł z biblioteki w przeświadczeniu, że świat jest odrobinę lepszym miejscem, niż mu się do tej pory wydawało. Wciąż był zdany tylko na siebie, jednak dojmujące uczucie osaczenia zniknęło.

 

Rozdział czwarty

CHAKORI

 

– Wciąż uważam, że umieszczenie w twoim domu urządzeń podsłuchowych ułatwiłoby nam monitorowanie postępów.

– W moim domu znajduje się jedenaście pluskiew umieszczonych tam przez inne rody, przynajmniej o tylu wiem. Kiedy jesteś na szczycie, inni za wszelką cenę chcą wyciągnąć na powierzchnie wszelkie kompromitujące fakty z twojego życia. Dlatego cała moja posiadłość jest technicznie wygłuszona, jakiekolwiek mechanizmy nagrywające przekazują jedynie statyczny szum. Nie mogę ryzykować opuszczeniem zasłony, ponieważ prawie na pewno mam założone pluskwy, o których nie wiem.

– Tym niemniej…

– Nie ma żadnego niemniej. Jeśli eksperyment nie wypali – a cały czas musimy liczyć się z taką ewentualnością – zostanę z ręką w nocniku. I tak o projekcie dowiedziało się już zbyt wiele osób, każdego dnia ryzykuję kompromitacją. Zresztą, stały monitoring nie jest nam potrzebny, a nawet potencjalnie szkodliwy, ponieważ mógłby wymusić na nas ingerencję.

 

Sala balowa rodziny Miavelli nie była urządzona z przepychem charakteryzującym podobne pomieszczenia znajdujące się w posiadłościach innych rodów. Wręcz przeciwnie – sprawiała niemal ascetyczne wrażenie. Ściany były bardzo oszczędnie przyozdobione obrazami i gobelinami, marmurowa posadzka była naga. Największe wrażenie robił potężny, kryształowy żyrandol powoli obracający się wokół własnej osi.

James wytłumaczył to kiedyś Dantemu. Najbogatszy i najbardziej wpływowy ród nie musi udowadniać swojej potęgi. Zaproszeni goście oczekujący barokowego bogactwa wystroju są zaskoczeni. Wielu czuje urazę – i bardzo dobrze.

Panująca na sali swobodna atmosfera była tylko złudzeniem. Wśród śmiechu, uprzejmości i okazyjnych tańców nawiązywano i zrywano chwilowe sojusze, załatwiano interesy, słowo i uścisk ręki symbolizowały zmianę właściciela ogromnych aglomeracji fabrycznych czy dystryktów zamieszkiwanych przez obywateli trzeciej i czwartej kategorii. Przedstawiciele mniej znaczących rodów starali się uzyskać wpływy i potężniejszych możnowładców.

Pełniący obowiązki gospodarza James każdemu z gości poświęcał chwilę. Z większością rozmawiał na niezobowiązujące tematy, przy niektórych zatrzymywał się na moment, by rzucić jakąś niejednoznaczną sugestię, po czym odchodził, zostawiając swoich rozmówców zastanawiających się nad prawdziwym sensem jego słów.

Wśród gości znajdowało się jednak kilka osób, których James nie mógł traktować z protekcjonalną wyższością. Dyskusje z nimi sprowadzały się do ostrożnych rozmów, sondowania zamiarów i delikatnych negocjacji. Wszystko to jednak wciąż z uśmiechem na ustach i pogodnym tonem.

Dante zawsze porównywał takie bankiety do zepsutego tortu ze słodkim lukrem maskującym obrzydliwość całego dania.

James rozmawiał właśnie z Noburo Tsunayoshim. Dante z przymusu przysłuchiwał się dyskusji.

– Oczywistą rzeczą jest – uśmiechnął się jowialnie Tsunayoshi – że zamieszki w dystryktach dwunastym, szesnastym i czterdziestym drugim wywołane zostały przez te same osoby. Zauważ, że w obu przypadkach schemat był taki sam. Kilku krzykaczy podżegało robotników, paru innych rozdawało im ukrytą pod ubraniami broń. Cała akcja przeprowadzona była bardzo przemyślanie.

– Interesujące – uznał James. – Inni właściciele ziemscy również wspominali o pewnych niepokojach…

Tsunayoshi rozejrzał się dyskretnie, po czym konspiracyjnie pochylił głowę.

– Moja niegodna osoba nie chciałaby uwłaczać twej inteligencji, lecz nadmienię, iż plotki o tym, jakoby kilku członków zbuntowanych rodów przeżyło na Dole i zgromadziło wokół siebie wielu zwolenników uzyskały niejakie potwierdzenie.

James, oczywiście, wiedział o tym. Większość zesłanych arystokratów zginęła w straszny sposób, z głodu i wycieńczenia. Ci, którym udało się przetrwać, zostali dosłownie rozszarpani na strzępy przez mutantów i obywateli trzeciej klasy. Myśląc o tym, James uśmiechnął się gorzko. To, że byli na szczycie, wcale nie oznaczało, że byli uwielbiani. Bynajmniej.

A jednak, kilku przeżyło i nawet zdobyło sobie pewną przychylność niektórych obywateli Dołu. Niestety, ukrywali się zbyt dobrze, by można było ich namierzyć i dyskretnie zlikwidować.

Nie to było jednak najbardziej niepokojące. Po wnikliwym śledztwie odkryto, że w czasie zamieszek rebelianci korzystali ze strzelb – broni produkowanej jedynie na terenie Enklawy i wykorzystywanej podczas polowań w rezerwatach. Strzelby były niezwykle celne i wygodne w użyciu, toteż wykorzystanie ich podczas zamieszek dało buntownikom przewagę w walce z liczniejszymi, ale gorzej wyposażonymi strażnikami. Oznaczało to, że ktoś z Góry wspomagał buntowników prywatnymi zasobami. Niestety trop urywał się w momencie wykrycia braków w jednym z magazynów broni. Strzelby mógł podjąć właściwie każdy, zaś ostatni pobór zapisany był na Hansa Zimmermana, co było oczywistym absurdem – Zimmerman siedział w więzieniu. Ktoś posłużył się jego logiem.

James wiedział, że musi być ostrożny. Coś wisiało w powietrzu, a ewentualny konflikt na miarę Błękitnej Schizmy mógł mu w tym momencie bardzo zaszkodzić. Pod naprędce zmyślonym pretekstem oddalił się od Tsunayoshiego i odnalazł Vortigerna. Nauczyciel prowadził żywiołową dyskusję z kilkoma młodszymi wykładowcami, jednak na skinienie Jamesa natychmiast przerwał rozmowę.

– Słucham – powiedział, podchodząc do Miavelliego.

– Kilku naszych sojuszników postanowiło dyskretnie się wycofać. Mniej znaczące rody są zaniepokojone dziwnym impasem, który powstał na rynku. Wygląda na to, że pewna część rodów usiłuje odseparować się ekonomicznie od reszty.

– Też to zauważyłem – kiwnął głową Vortigern. – Kilka spółek kieruje się jakąś obłędną strategią gospodarczą tracąc na transakcjach grube miliardy. Na przykład Ivanowitz – ostatnio większość jego kontrahentów produkuje towar gorszej jakości po wyższej cenie. Ivanowitz jednak ignoruje lepsze oferty.

– Na dzień dzisiejszy nie powoduje to żadnych poważniejszych wahań na rynku, jednak sama tendencja jest bardzo niepokojąca… Najlepsze warunki oferują rody związane z Radą i to one właśnie ucierpiały najbardziej. Czyżby ekonomiczny atak na Radę?

– To trochę paranoiczne, nie sądzisz? – nauczyciel ujął w dłoń kieliszek wina. – Obaj doskonale zdajemy sobie sprawę, że na giełdzie dzieją się czasem bardzo dziwne rzeczy.

– Nie powinniśmy tego lekceważyć – uznał James. – Jeszcze dziś napiszę obszerny raport na ten temat. Rada musi podjąć jakieś przeciwdziałania teraz, zanim sytuacja stanie się patowa.

Cała ta sytuacja bardzo zaniepokoiła Miavelliego, jednak czuł, że to nie wszystko, że coś mu umknęło…

Przypomniał sobie słowa Tsunayoshiego. Czy czaiło się w nich ostrzeżenie? James nie mógł pozbyć się wrażenia, że niepokoje na Dole mogą być czymś więcej, niż przejściowymi zamieszkami. Oczywiście zdegradowana arystokracja mogła budować wokół siebie armię zwolenników, jednak bez cięższego uzbrojenia jakikolwiek zamach na doskonale strzeżoną Enklawę był niemożliwy. Kradzież broni potwierdzała podejrzenia, że ktoś z Góry pomaga buntownikom, ale samymi strzelbami myśliwskimi nie da dokonać oblężenia.

Kilka metrów dalej Dante obserwował występy artystów. Na specjalnie do tego celu przygotowanym podwyższeniu młodszy syn pana Fenga deklamował właśnie napisany przez siebie poemat.

Dante stłumił ziewnięcie. Mordred chwilowo był niegroźny – kłócił się właśnie z Lien, która uważała, że to on stoi za zerwaniem ich zaręczyn. Miał spore trudności z wytłumaczeniem jej całej sytuacji.

Młody Feng ukłonił się i nagrodzony uprzejmymi brawami zszedł ze sceny, a jego miejsce zajęła drobna dziewczyna o bliskowschodnich rysach twarzy.

Dante poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Gwałtownie odwrócił głowę, po czym odetchnął z ulgą widząc ojca. U jego boku stał naburmuszony Mordred.

Dziewczyna na scenie grała na skrzypcach.

– Kim ona jest? – zapytał Dante.

– To Chakori Wishnu – odpowiedział ojciec.

– Nie znam tego nazwiska.

– Wishnu mieszkają po drugiej stronie Enklawy. To jeden z pomniejszych rodów.

Dante przysłuchał się melodii.

– Czemu ich zaprosiłeś?

– Chakori niedługo dołączy do naszej rodziny.

Chłopiec znieruchomiał.

– Któremu z nas została przydzielona? – zapytał, ale Jamesa już przy nim nie było. Zresztą, chłopiec wcale nie spodziewał się odpowiedzi. Dante zrozumiał, że ojciec zorganizował to przyjęcie tylko po to, by pokazać jemu i Mordredowi tę dziewczynę. Pokazać, o co tak naprawdę walczą.

Chakori skończyła grać i ukłoniła się skromnie. Rozległy się gromkie brawa.

Mordred nie odrywał od niej wzroku.

 

*

 

Strażnik przy wejściu do celi zasalutował Jamesowi, po czym podszedł do drzwi i wystukał kod dostępu. Nie zadał sobie nawet trudu sprawdzenia upoważnienia – i nic dziwnego.

Cela była zaskakująco dobrze urządzona. Przypominała raczej ciasne, trzypokojowe mieszkanie z kuchnią, sypialnią i łazienką. Więzień miał zapewnione wszelkie wygody.

Hans znacznie postarzał się od czasu ich ostatniej rozmowy, dwa lata temu. Wyraźnie zaniedbał higienę osobistą, jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Sprawiał wrażenie człowieka, któremu przestało już na czymkolwiek zależeć.

– Czego chcesz? – burknął, widząc Jamesa. – Wydawało mi się, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy.

Miavelli usiadł naprzeciw niego.

– Twoje badania są nam bardzo pomocne – wskazał stojący w kącie sypialni pulpit.

– Robię to tylko po to, by nie oszaleć z nudów – oświadczył Zimmerman. – Dobrze wiesz, co myślę o działaniach Rady, a jeśli wydaje ci się, że izolacja w jakiś sposób mnie zmiękczyła, to jesteś w błędzie. Właściwie dziwię się, że jeszcze mnie nie zabiłeś.

– Daj spokój, Hans. Nie eliminuje się potencjalnych atutów, nawet jeśli chwilowo grają w przeciwnej drużynie.

Zimmerman popatrzył na niego z irytacją.

– Przyszedłeś się ze mnie naigrywać?

James westchnął.

– Ktoś posłużył się twoim logiem, by wyciągnąć ze składu kilkanaście sztuk broni myśliwskiej.

– Jakiś arystokrata postanowił urządzić sobie w rezerwacie safari na dużą skalę?

– Broń trafiła na Dół, w ręce rebeliantów.

Przez twarz Hansa przebiegł cień zainteresowania.

– Jak mogę mieć z tym coś wspólnego, skoro przez ostatnie pół dekady siedzę w tej celi? I czy nie skasowaliście mojego loga od razu po wyroku?

– Oficjalnie tak – powiedział James. – Jesteś jednak na tyle specyficznym przypadkiem, że na wszelki postanowiliśmy zachować w systemie twoje ścieżki dostępu.

– W takim razie jakiś zdolny hacker odkrył je i za ich pomocą dokonał transferu. Ładna, czysta robota.

– Hans, mam takie dziwne uczucie, że maczałeś w tym palce. Kilka tygodni temu odwiedził cię Simon Zamoyski.

– Jestem pewien, że rozmowa była ściśle monitorowana.

– To prawda – przyznał James. – Widziałem to nagranie. Zwykła, towarzyska pogawędka. Oczywiście z wyjątkiem momentu, w którym przekazałeś mu zaszyfrowaną wiadomość.

Zimmerman nie zareagował. Sięgnął po butelkę z sokiem.

– Niezła próba – powiedział po chwili, nalewając napój do szklanki. – Oczywiście ten blef zadziałałby, gdyby coś takiego istotnie miało miejsce. Napijesz się?

– Nie, dziękuję.

– Wciąż nie wierzysz, że nie mam z tym nic wspólnego?

– Zgadza się. To, że nie złapałeś się na blef jeszcze o niczym nie świadczy.

Zimmerman uśmiechnął się pod nosem.

– Rozumiem, że jeżeli nie wykryjesz żadnych moich powiązań z ewentualnymi rebeliantami, to prędzej uznasz, że doskonale się maskuję niż, że się myliłeś?

– Jesteś już drugą osobą, która zarzuca mi dziś paranoję.

– Na twoim stanowisku paranoja jest jak najbardziej uzasadniona – Hans upił łyk. – Jak twoi synowie?

– Odnajdują się w nowej sytuacji. Nie licząc jednego incydentu na samym początku eksperymentu nie doszło do poważniejszych spięć.

– Wspominałem ci już, że trzeba być potworem, by zrobić coś takiego swoim własnym dzieciom?

– Wspominałeś.

Hans Zimmerman wstał i podszedł do Jamesa.

– Skończ to, nim jeszcze nie jest za późno.

– Wiesz, ze nie mogę tego zrobić. Projekt rozpoczęli już nasi przodkowie.

– Ich głupota nie musi być naszą.

James podniósł się ze swojego miejsca.

– Widzę, że nie dojdziemy do porozumienia.

– Moja odpowiedź jest dokładnie taka sama, jak dwa lata temu. Wierzę, że nie muszę się powtarzać.

Pożegnali się uściskiem ręki, po czym James wyszedł.

 

Rozdział piąty

BŁĘKIT I SZKARŁAT

 

– Zimmerman siedzi w tym po uszy.

– Jesteś w stanie stwierdzić to po krótkiej rozmowie? Bez żadnych analiz nagrań? Nie miał praktycznie żadnej możliwości kontaktu z ewentualnymi rebeliantami.

– Przynajmniej żadnej, o której byśmy wiedzieli. To spotkanie z Zamoyskim jest co najmniej podejrzane.

– Masz jakieś dane o tym arystokracie?

– Przedstawiciel nieformalnej, choć dosyć znaczącej frakcji. Znany ze swoich radykalnych poglądów. Rozumiem, że jakiekolwiek bezpośrednie działania nie wchodzą w grę?

– Oczywiście, że nie. Rada musi działać w delikatny sposób, zwłaszcza teraz, kiedy najwidoczniej szykuje się coś dużego.

– W Enklawie żyją inteligentni ludzie. Trudno będzie nimi manipulować.

– Do tej pory sobie radziliśmy.

– Z wyjątkiem…

– …Błękitnej Schizmy, wiem. Nie musisz mi tego przypominać.

 

Dante zatrzymał się przed drzwiami swojego pokoju.

Coś było nie tak. Ogarnęło go straszne przeczucie, że o czymś nie pomyślał, coś przegapił, o czymś zapomniał. Zadbał przecież o swoje bezpieczeństwo najlepiej, jak to tylko było możliwe, a sam Mordred zdawał się nie zwracać na niego uwagi. Impas jakby zelżał, choć nie można było powiedzieć, że został przełamany.

Położył dłoń na klamce, wystukał kod dostępu i wszedł do pokoju. Zatrzasnął za sobą drzwi. Dojmujące przeczucie wciąż go nie opuszczało.

Wcześniej Dante nigdy nie zamykał drzwi – nie było takiej potrzeby. Mordred często przychodził do niego wieczorami i razem wygłupiali się, wysyłając fałszywe kody alarmowe i zaśmiewając się do łez z biegających po korytarzach strażników porządkowych. Oczywiście szybko odkryto ich zabawy, zaś ojciec porządnie natarł im uszu.

To już nie wróci, upomniał się w myślach Dante. Cokolwiek się teraz stanie, beztroskie dzieciństwo minęło już bezpowrotnie. Żeby przeżyć, musiał skupić się na teraźniejszości, a nie rozpamiętywać przeszłość.

Co jest nie tak?

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. Łóżko, szafa, pulpit…

Wszystko jest w porządku, przekonywał sam siebie, przecież zamknąłem drzwi.

Ale nie pomyślałem o zmianie kodu. A prawie na pewno Mor zna kod dostępu do mojego pokoju, w końcu nigdy nie robiłem z tego tajemnicy.

Zrozumiał, że popełnił karygodny błąd, który mógł kosztować go życie. Jak mógł być tak głupi? Mordred na pewno zmienił szyfr swojego zamka.

Dante zaczął metodycznie przeszukiwać swoje rzeczy. Dokładnie zbadał łóżko i krzesło, obejrzał klawiaturę pulpitu. Nic.

Podszedł do szafy. Otworzył ją, uprzednio sprawdzając, czy z klamką wszystko jest w porządku.

Do jednego z wieszaków przytwierdzony był długi i bardzo ostry skalpel – jeden z tych, za pomocą których dokonywali sekcji zwłok zwierząt na lekcjach biologii. Plan Mordreda był oczywisty – niczego nie podejrzewający Dante sięgnąłby na oślep po ubranie, po czym wyciągnąłby okaleczone ramię – ostrze było tak przemyślnie umocowane, że przy odruchowym cofnięciu ręki wbiłoby się w nią jeszcze mocniej, krojąc ciało na plasterki.

Chłopiec bardzo ostrożnie wyciągnął wieszak i odczepił od niego skalpel. Westchnął i usiadł na łóżku.

W oczywisty sposób ta pułapka nie miała go zabić – chyba, że Mordred oczekiwał, iż jego młodszy brat z jakieś powodu wsadzi do szafy głowę. Jej celem było okaleczenie Dantego, ograniczenie jego sprawności. O wiele łatwiej jest wyeliminować przeciwnika, który może posługiwać się tylko jedną ręką.

No cóż, tym razem mu się nie udało.

Dante ukrył skalpel pod łóżkiem i, na wszelki wypadek, jeszcze raz przeszukał wszystkie zakamarki. Nie spodziewał się, że Mordred zastawił jeszcze jakieś pułapki, ale nie zamierzał też głupio ryzykować.

Może naprawdę nie jestem godny życia, przemknęło mu przez głowę. Mordred jest lepszy ode mnie pod każdym względem.

Położył się na łóżku i popatrzył w sufit. Starał się podejść do całej sprawy na zimno, bez emocji. Pogodził się już z myślą, że – o ile nie chce zginąć – będzie musiał zabić Mordreda. Jego starszy brat nie miał najmniejszych skrupułów, a żeby przetrwać to starcie, Dante też musi się ich wyzbyć.

Należy więc opracować plan działania.

Bezpośrednia konfrontacja nie wchodziła w grę, zaś pozyskanie sojuszników było oczywiście niemożliwe. Przynajmniej pod tym względem zasady były jasne – musisz radzić sobie sam.

Pozostawało zastawienie pułapki.

Dante rozważył kilkanaście wariantów – większość odrzucił od razu, pozostałe rozważył pod kątem prawdopodobieństwa i możliwości wprowadzenia w życie. W końcu zdecydował się na ten, który miał największe szanse powodzenia.

Pięć minut później pukał już do drzwi pokoju swojej starszej siostry.

– Czego chcesz? – zapytała Elizabeth wpuszczając go do środka.

– Ellu, potrzebuję logów ojca. Muszę coś zrobić w sieci wewnętrznej.

– Zapomnij – pokręciła głową. – Sama niczego tam nie dotykam, tylko kopiuję dane. Jeśli system zarejestruje jakieś zmiany, raport wyląduje na pulpicie ojca, a my będziemy ugotowani.

– To tylko jedna drobna poprawka w sieci hydraulicznej – zapewnił. – Nie będę nawet zaglądał do archiwów demograficznych ani nigdzie indziej.

Spojrzała na niego podejrzliwie.

– Co ty kombinujesz?

– Nie mogę ci powiedzieć – oznajmił. – Po prostu daj mi te hasła.

– A jak masz zamiar wprowadzić poprawki do działania sieci hydraulicznej? Z tego co wiem, kod jest stały, bez uprawnień starszego inżyniera nie będziesz mógł nic zdziałać.

– To już moja sprawa.

– Odpowiedz, to dam ci logi.

Dante spojrzał na siostrę z irytacją.

– Znasz to powiedzenie o kocie, którego zabiła ciekawość?

– O ile mnie pamięć nie myli, to satysfakcja go wskrzesiła.

Chłopiec westchnął.

– Każdy system jest aktualizowany raz na miesiąc. Mając do dyspozycji logi, włamię się do plików starszego inżyniera i w aktualizacji z tego miesiąca wprowadzę interesujące mnie zmienne.

Ella z uznaniem pokiwała głową.

– Cwany jesteś.

– Proszę, nie pytaj już o nic więcej.

– Czemu?

– Bo musiałbym ci odpowiedzieć.

Dziewczyna podeszła do pulpitu i sięgnęła po jeden z dysków wewnętrznych.

– Tu są logi – powiedziała. – Błagam cię, nie rób niczego głupiego.

Dante zdobył się na słaby uśmiech.

– Za późno.

Odwrócił się i wyszedł.

Plan był prosty, choć wymagał nieco zachodu i pewnej dozy szczęścia. Po zdobyciu kontroli nad siecią przecinających Enklawę wind Dante miał zamiar zmodyfikować działanie tej, którą wraz z bratem każdego dnia jeździli na zajęcia. Zwyczajowo podczas awarii zasilania szklana winda zatrzymywała się między piętrami i nadawała sygnał alarmowy. Po wprowadzonych przez Dantego zmianach będzie inaczej – brak zasilania spowoduje, że potężne zaczepy podtrzymujące stalowe liny windy puszczą, a jej pasażer pomknie w objęcia oczekującej na dole śmierci. Szklana trumna rozbije się na miliony kawałków, zaś identyfikacja ciała może nastręczyć sporo problemów – Mordred przypominał będzie poszatkowaną odłamkami krwawą miazgę.

Chłopiec zadrżał. Wiedział, że to prawdopodobnie jedyny sposób na wyeliminowanie zagrożenia.

Wyeliminowanie zagrożenia. Tak łatwiej było o tym myśleć. Wyeliminowanie zagrożenia – nie morderstwo z premedytacją. Wyeliminowanie zagrożenia – nie bratobójstwo.

Zagryzł wargi i zaczął przygotowywać się do krwawego dzieła, które już niedługo będzie musiał wykonać.

 

*

 

James kolejny raz w ciągu ostatnich trzech godzin przewinął nagranie.

Zamoyski wchodzi do celi Hansa. Obaj mężczyźni witają się uściskiem dłoni. Nieufność na twarzy Zimmermana.

Możliwe, że nie ma z tym nic wspólnego…

Rozmowa była krótka. Dotyczyła jakiegoś rodowego zatargu, w który swego czasu zamieszany był ród Zamoyskich. James na wszelki wypadek zbadał sprawę – chodziło o jakiś wielomilionowy dług, do tej pory nieuregulowany. Wątpliwe, by sprawa miała jakiś związek z ewentualną rebelią, choć oczywiście wspomnienie o niej mogło być swego rodzaju szyfrem, zakodowaną wiadomością…

Nie, to nie ma sensu. Nie licząc ściśle kontrolowanej korespondencji, Zimmerman nie miał praktycznie żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym. Musi być coś jeszcze, coś co umknęło jemu i Vortigernowi…

James odetchnął i raz jeszcze odtworzył plik filmowy.

 

*

 

Dante napotkał na nieprzewidziane trudności.

Samo skopiowanie i zmodyfikowanie aktualizacji nie nastręczyło większych problemów. Schody zaczęły się w chwili, gdy chłopiec usiłował podmienić orginalny plik na zmodyfikowany. Okazało się, że aktualizacja ma stałą wielkość i nie można było tak po prostu nadpisać powiększony plik, dlatego pięć kolejnych godzin zmarnował na pracowitą kompresję danych i znaczne okrojenie kodu.

Nie był to jedyny problem. W tym samym czasie w olbrzymim budynku siedziby Rady dokonywano konserwacji sieci klimatyzacji. Tego typu prace musiał nadzorować starszy inżynier, na wskutek czego aktualizacja opóźniła się o parę dni. Pozostawał też pewien margines ryzyka – czy inżynier sprawdzi pliki przed wgraniem ich do systemu? Dante liczył na to, że zadowoli się jedynie standardową analizą, która nie wykryje wprowadzonych przez niego zmian.

Ostrożnie i asekurancko przebrnął przez trzy kolejne dni, co parę godzin sprawdzając, czy osiągnął zamierzony cel.

W końcu, czwartego dnia, udało mu się zalogować do panelu obsługi. Pierwsza część planu wypaliła. Pozostało tylko zalogować się do sieci energetycznej i w odpowiednim momencie zainicjować odcięcie dopływu prądu.

Pułapka została przygotowana. Teraz wystarczyło poczekać na dogodną okazję.

 

*

 

Elizabeth bardzo ostrożnie korzystała z uprawnień ojca. Przede wszystkim, nigdy nie logowała się do systemu wewnętrznego, jeśli istniał choćby cień ryzyka, że w tym samym czasie robi to jej ojciec – komputer natychmiast zaalarmowałby Jamesa, a dziewczyna znalazłaby się w bardzo nieciekawej sytuacji.

Po drugie, nie dotykała zabezpieczonych plików. Jakiekolwiek próby złamania hasła z pewnością byłyby odnotowane. Przez to ograniczenie Elizabeth nie miała dostępu do wielu kluczowych danych.

Biorąc pod uwagę to wszystko, aż dziw, że udało jej się cokolwiek odkryć i – jak do tej pory – uniknąć wykrycia. Potrafiła zacierać za sobą ślady, jednak nie zawsze było to możliwe.

Wywołała kilka plików i uruchomiła program do analizy porównawczej. Wiedziała, że gdzieś tu kryje się odpowiedź, że dane, które ma przed sobą wystarczą do rozwikłania zagadki dziwnej roszady w klasyfikacji poziomu czystości. Braciszek miał rację – to nie miało żadnego sensu.

Westchnęła, po czym zamknęła połączenie i wyczyściła dysk – kopie kluczowych danych przechowywała na nośnikach zewnętrznych. Położyła się na łóżku i w zamyśleniu przygryzła koniec warkocza.

Rada ich oszukuje. To nie ulegało kwestii. Transfer ludzi o niższym poziomie czystości bezsprzecznie osłabia potencjał genetyczny drugiej klasy. Dlaczego mieliby obniżać jakość genów? To oczywista głupota, chyba, że…

Mrugnęła i nagle wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce – niespodziewanie mózg, korelując ze sobą fakty, odnalazł rozwiązanie.

Ella usiadła na łóżku i przycisnęła dłoń do skroni. Wszystko pasowało, choć wciąż nie potrafiła uwierzyć w konkluzje, do których doszła. To było zbyt nieprawdopodobne, by mogło być prawdziwe.

Ponownie uruchomiła komputer i zalogowała się do wewnętrznej sieci Rady. Nie powinna tego robić, nie po tak krótkim czasie od ostatniego wejścia, ale musiała mieć pewność, że się nie myli.

Przywołane dane potwierdziły jej teorię. Dziewczyna wpatrywała się w otwarte pliki, wciąż próbując zrozumieć, jak mogła nie wpaść na to wcześniej. Teraz wydawało się jej to takie oczywiste…

Musiała komuś o tym powiedzieć, choćby tylko po to, by ów ktoś wytknął jej jakiś karygodny błąd w logice i wyśmiał całą tę hipotezę.

Z oczywistych względów nie mogła poprosić o to Jamesa, zaś żadnemu ze swoich nielicznych znajomych nie ufała na tyle, by powierzyć tak znaczący sekret. Mama ostatnio bardzo się oddaliła, a Mordred z pewnością doniósłby o wszystkim ojcu.

Wysłała notatkę Dantemu.

 

Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia.

Przyjdź do mnie natychmiast po przeczytaniu tej wiadomości.

Elizabeth.

 

Braciszek na pewno zrozumie. Ella wielokrotnie widziała, jak chłopiec podchodzi do problemów, jak wnikliwie je analizuje szukając słabych punktów, sprzeczności lub oczywistych przekłamań. Jeśli ta teoria ma jakieś dziury, Dante na pewno je odnajdzie. Ona sama była zbyt rozchwiana emocjonalnie by zdobyć się na chłodną, racjonalną analizę.

 

*

 

To musiało w końcu nastąpić. Polityka i dyplomacja przestrzały wystarczać, nadszedł czas na sięgnięcie po najbardziej radykalne metody przejęcia władzy.

Trwający od paru tygodni impas został przełamany w chwili, gdy kilkunastu uzbrojonych obywateli wkroczyło do siedziby Rady. Był to specjalnie przygotowany oddział obywateli pierwszej i drugiej kategorii. Zamachowcy, którymi dowodził Dominic Blackhawk zlikwidowali oszołomionych strażników, po czym ruszyli do sali głównej. W tym samym momencie druga grupa zajęła centrum energetyczne, odłączając prąd w całej dzielnicy.

Kiedy pierwszy szok minął, pozostali przy życiu strażnicy wraz z pracownikami i członkami Rady zorganizowali prowizoryczną obronę – pulpity i szafy posłużyły za barykady. Wielu ogarnęła panika, urzędnicy rzucali się w stronę wyjść ewakuacyjnych, prosto w objęcia śmierci. Ci rozsądniejsi ukrywali się wciśnięci gdzieś między biurka, licząc że napastnicy uznają ich za niestanowiących zagrożenia.

Obecny w budynku James Miavelli uśmiechnął się gorzko, po czym ze skrytki przy swoim biurku wyjął pistolet i przenośną maskę przeciwgazową. Kaburę z bronią przytwierdził do pasa, maskę schował do kieszeni. Zachowując wszelkie środki ostrożności ruszył ciemnym korytarzem.

Po kilku minutach natknął się na zorganizowany punkt oporu – w biurowym pomieszczeniu tłoczył się wystraszony personel, zaś kilku strażników usiłowało opanować sytuację. Krzesła i biurka posłużyły do zabarykadowania drzwi. Komuś udało się uruchomić zasilanie awaryjne – czerwone diody rzuciły upiorne światło na otoczenie.

Jeden ze strażników rozpoznał Jamesa. Podszedł do niego z wyraźną ulgą na twarzy – nareszcie znalazł się ktoś upoważniony do wydawania rozkazów.

– Nie wiemy co się dzieje, sir. Dowódca zginął pół godziny temu, zastrzelony przez nieznanych sprawców – zaraportował, salutując. – Jest ich dwudziestu, może trzydziestu, wszyscy uzbrojeni.

– Możesz połączyć się ze sztabem?

– Nie, sir. Nasze komunikatory nie działają. Ktokolwiek dokonał zamachu, przygotował się perfekcyjnie.

Była to fatalna wiadomość – nie mogli wezwać na pomoc strażników pilnujących porządku poza Enklawą. Nim ktokolwiek zorientuje się w sytuacji i zorganizuje jakąś odsiecz, zamachowcy opanują Radę.

James ostrożnie wyjrzał przez szczelinę w drzwiach. Wydawało mu się, że słyszał jakiś hałas.

– Nie możemy się tu bronić w nieskończoność – powiedział strażnik. – W końcu nas znajdą.

– Nie musimy bronić się w nieskończoność – oświadczył James. – Tylko wystarczająco długo.

– Z całym szacunkiem, sir, przeciwnik ma przewagę zaskoczenia, jest liczniejszy i…

– Zajmij się obroną tego punktu – przerwał mu James. – I niech ktoś przywróci zasilanie, przynajmniej na chwilę. To sprawa priorytetowa.

Jeden z przebywających z zabarykadowanym biurze pracowników okazał się być pracownikiem technicznym.

– To nie będzie proste – uznał. – Budynek zasilany jest zewnętrznie, z pobliskiej elektrowni. Oczywiście, na wypadek awarii prądu mamy własne zasilanie, jednak domyślnie działa ono tylko w trybie awaryjnym. Cała sieć została wyłączona, zaś magazynowana energia służy do obsługi laboratoriów, utrzymywania odczynników w odpowiedniej temperaturze i innych tego typu rzeczy.

– Czy możliwe jest przełączenie zasilania na tryb standardowy?

– Nie rozumiem, czemu miałoby to służyć – ośmielił się wtrącić strażnik. – Powinniśmy raczej skupić się na ucieczce z budynku.

James zignorował go.

– Teoretycznie jest to możliwe – stwierdził technik. – Ktoś musiałby udać się na parter, do centrum kontroli i ręcznie przestawić zasilanie na tryb standardowy.

– Teoretycznie?

Mężczyzna roześmiał się niewesoło.

– Ja stąd nie wyjdę – oświadczył. – Nie znajdzie pan nikogo, kto choćby wychylił nos za drzwi.

– Nikogo nie zamierzam prosić – powiedział James spokojnym głosem. Wyciągnął pistolet i kontrolnie go przeładował. W magazynku znajdowało się czterdzieści pocisków. Wystarczy.

– Kiedy tylko wyjdę, zabarykadujcie drzwi.

– To szaleństwo – powiedział strażnik. James ponownie nie zwrócił uwagi na jego słowa. Pewnym krokiem opuścił bezpieczne schronienie i zapuścił się w plątaninę ciemnych korytarzy.

 

*

 

Ostatnie zajęcia, brzęczyk informujący, że czas przeznaczony na naukę minął.

Dante oddał nauczycielowi arkusz tekstowy. Mordred miał w tym momencie ćwiczenia ze starszą grupą.

– Jesteś pewien, że zaznaczyłeś prawidłowe odpowiedzi? – zapytał Vortigern kopiując zawartość arkusza do swojego pulpitu.

– Nie – powiedział Dante. – Każdy test niesie za sobą pewne ryzyko. Nigdy nie można mieć pewności że się go zda.

Chłopiec wyszedł, zaś nauczyciel zastanowił się w jakim stopniu była to przypadkowa uwaga.

Dante ruszył w stronę windy. Wyciągnął z kieszeni podręczny panel i zalogował się w sieci energetycznej. Czy Mordred wszedł już do windy? Nie mógł mieć pewności, dlatego przyczaił się ze zakrętem w oczekiwaniu na starszego brata.

W tym samym momencie zgasło światło. W oddali zawyła syrena alarmowa. Od strony szybu windy rozległ się upiorny wizg – zaczepy puściły, choć to nie Dante wywołał awarię prądu.

Z pomieszczeń mieszkalnych zaczęli wychodzić zaniepokojeni ludzie. Coś się działo, coś bardzo niedobrego – ostatni raz dźwięk syreny alarmowej rozbrzmiewał podczas Błękitnej Schizmy.

Grupa uzbrojonych ludzi minęła zdezorientowanego chłopca, który mimo to dostrzegł brak dystynkcji na ich czarnych mundurach. To nie strażnicy. Dzieje się coś bardzo niedobrego.

Na końcu korytarza jakiś mężczyzna usiłował zatrzymać zbrojnych. Jeden z nich uderzył go w twarz kolbą karabinu, inny wypuścił ostrzegawczą serię w sufit.

Była to iskra, która wywołała pożar paniki. Obserwujący całe zdarzenie rzucili się we wszystkie strony, chcąc znaleźć się jak najdalej od niebezpieczeństwa. Ktoś krzyknął, ktoś został zraniony zabłąkanym rykoszetem.

Spanikowani ludzie rzucili się we wszystkie strony. Drobny Dante instynktownie przywarł do ściany, cudem unikając stratowania.

Naraz potężny cios powalił go na ziemię. Oszołomiony chłopiec przetoczył się po podłodze, zatrzymując się dopiero przy krawędzi szybu windy.

Mordred odruchowo roztarł pięść.

– Nareszcie – powiedział cicho, nie zwracając uwagi na panujący wokół zgiełk. Utkwił wzrok w młodszym bracie.

– Przestań! – zawołał Dante, podnosząc się. – Coś się dzieje, nie widzisz? Po Enklawie biegają uzbrojeni ludzi, musimy się ukryć!

Mordred uśmiechnął się.

– Gdybyś miał choć trochę oleju w głowie, wiedziałbyś co się dzieje. Naprawdę jesteś tak tępy?

Dante spojrzał na niego nieufnie. Widząc to, Mordred wybuchnął śmiechem.

– Kolejna Schizma, drogi młodszy bracie. Już po raz drugi banda szaleńców usiłuje przejąć władzę. Wiedziałem o tym już od tygodnia. Przypadkiem przechwyciłem maila jednego z buntowników.

– I nie powiedziałeś o tym ojcu?

Powieki starszego brata zwęziły się niebezpiecznie.

– Chciałem – wycedził. – Ale nie mogłem. Nie po tym, jak mnie upokorzył, odbierając mi przydział. Nieważne. Ojciec jest mądry, na pewno wiedział, że coś się szykuje. A tymczasem to małe zamieszanie może mi się bardzo przysłużyć, nie uważasz?

Mordred zbliżył się do Dantego.

– Zaraz wszystko się skończy – oświadczył. – Zginiesz w nieznanych okolicznościach podczas Szkarłatnej Schizmy, a ja będę bezpieczny. I będę miał Chakori. Nikt mi jej nie odbierze!

Dante rozglądał się gorączkowo. Ucieczka nie wchodziła w rachubę, Mordred nie da się drugi raz nabrać na tę samą sztuczkę. Ta sprawa musiała zakończyć się tu i teraz.

Dante spojrzał w oczy swojego brata i postawił wszystko na jedną kartę.

– Nie zabijaj mnie, Mordred – powiedział cicho. – Proszę.

Mordred zawahał się na moment i ten właśnie moment wykorzystał Dante. Chwycił Mordreda za ramię i desperackim wymachem pchnął go w stronę ciemnego otworu szybu windy. Zaskoczony Mordred zatoczył się i zatrzymał na samej krawędzi. Dante nie dał mu czasu na złapanie równowagi. Z całej siły uderzył go pięścią w klatkę piersiową.

Mordred wpadł do szerokiego szybu windy. Nie miał najmniejszych szans za złapanie się czegokolwiek – liny spadły razem z windą, zaś ściany szybu były gładkie, pozbawione jakichkolwiek uchwytów.

Przez jedną koszmarnie długą sekundę, podczas której jego ciało przechylało się do tyłu Mordred patrzył w oczy swojego młodszego brata. Była w nich zaskoczenie, wściekłość i strach choć także – co zaskakujące – ogromny smutek. I coś jeszcze.

Szacunek.

Z opętańczym krzykiem Mordred zniknął w głębi szybu. Po trwającej wieczność chwili Dante usłyszał upiorny odgłos ciała uderzającego o twarde podłoże.

Koniec.

To już koniec, pomyślał Dante minutę później, kiedy był już w stanie cokolwiek pomyśleć. Przez całą minutę wpatrywał się tępo w ciemny szyb windy, usiłując pojąć, co zrobił.

Zakończyłem to.

Serce waliło mu jak oszalałe, pot perlił się na czole.

Zabiłem.

 

*

 

Jamesowi sprzyjało szczęście – do tej pory napotkał tylko jeden mały oddział, który nawet go nie zauważył. Oprócz tego zlikwidował patrolującego korytarz rebelianta.

Bez przeszkód dotarł do najniższego piętra, po czym odnalazł centrum kontroli – małe, przeszklone pomieszczenie z kilkoma wygaszonymi panelami. James uruchomił jeden z nich.

Rozbłysły światła. Zasilanie zostało przywrócone.

Miavelli sięgnął do kieszeni i wydobył z niej maskę przeciwgazową, którą zabrał ze swojego biura.

Konserwacja sieci wentylacyjnej była tylko pretekstem do umieszczenia w niej kilkunastu zbiorników wypełnionych gazem obezwładniającym. James wiedział, że kryzys może nastąpić w każdej chwili i należało coś przedsięwziąć. Pomysł tego takiego zabezpieczenia siedziby Rady należał do Vortigerna. To było bardzo ryzykowne, ale się udało.

Miavelli wyjął z kieszeni przenośny panel – jedyne urządzenie, za pomocą którego można było uaktywnić procedurę ulatniania gazu. Uśmiechnął się i wybił na klawiaturze odpowiedni kod. Potem nadał sygnał pomocy do koszar. Za kilka minut w budynku zaroi się od żołnierzy.

Spokojnym krokiem ruszył przed siebie. Idąc, wkładał maskę, która pod którą skrył uśmiech człowieka zadowolonego z dobrze wykonanej pracy. Wokół niego leżeli nieprzytomni członkowie personelu i rebelianci, którzy nie spodziewali się kontrataku chemicznego.

W końcu zatrzymał się przed nieprzytomnym Blackhawkiem – dowódcą grupy uderzeniowej, a niewykluczone, że i całej rebelii.

– Przyznaję, to było bardzo przebiegłe. – powiedział James, pochylając się nad nieruchomym ciałem. – Chodzi mi o ten manewr z Zamoyskim i Zimmermanem. Prawie ci się udało. Faktycznie, łamałem sobie głowę, usiłując dowiedzieć się, w jaki sposób Hans jest powiązany z buntem, a tymczasem ty mogłeś zorganizować ten przewrót. Brawo.

– Całe szczęście – wyprostował się – Całe szczęście, że ja też miałem asa w rękawie.

Rozdział szósty

MAGNUM OPUS

 

– Udało się. Jak Bóg w Niebie, udało się.

– Bóg nie ma z tym nic wspólnego. Pohamuj się, Vortigern.

– Przeanalizowałem całą sytuację. Chłopak zastawił zmyślną pułapkę i wciągnąłby w nią Mordreda, gdyby nie ta cała Szkarłatna Schizma.

– W takim razie wynik nie jest miarodajny…

– Też się tego obawiałem, ale okazało się, że właściwe starcie rozegrało się nad szybem windy. Dante użył na bracie szantażu emocjonalnego, po czym go wyeliminował. Świadomie wykorzystał słabość przeciwnika, oznacza to…

– …że nadaje się do projektu.

– Przyprowadzę go.

– Jego i Elizabeth.

– Chcesz ukarać dziewczynę?

– Jeszcze nie zdecydowałem.

– Jej szaleństwa w sieci wewnętrznej o mało nie doprowadziły do ujawnienia paru tajemnic państwowych o kluczowym znaczeniu.

– Ostatecznie do niczego takiego nie doszło.

– Wiedza, którą posiada jest dla nas niebezpieczna.

– Przecież nie skrzywdzę swojego dziecka z tego powodu.

– Wiesz, jak cynicznie zabrzmiało to w twoich ustach?

 

Dante omiótł wzrokiem gabinet ojca. Oprócz Jamesa znajdowała się tam również Elizabeth. I Vortigern, jak zwykle wyniosły i milczący.

Ojciec wskazał chłopcu krzesło naprzeciw swojego – miejsce, gdzie do niedawna zawsze siadał Mordred.

Dante, powłócząc nogami, podszedł do biurka. Po chwili wahania usiadł.

– Synu – powiedział James składając dłonie w piramidkę. – Wiem, że w tym momencie możesz czuć się nieco… zagubiony. Tragiczny wypadek, podczas którego zginął twój brat…

– Zamknij się! – krzyknął Dante. W tym momencie nie liczyło się dla niego już nic. – Dobrze wiesz, że to nie był wypadek! Zabiłem go, bo w przeciwnym razie on zabiłby mnie! A wszystko przez to, że nas na siebie poszczułeś! To ty jesteś winny jego śmierci!

Jeśli ojciec poczuł się dotknięty tym wybuchem, to nie dał nic po sobie poznać.

– Masz całkowitą rację – oświadczył z całkowitym spokojem. – To ja dokładnie zaplanowałem cały ten eksperyment i na mnie spada odpowiedzialność za jego rezultat.

– Eksperyment? – zapytał cicho chłopiec.

– Próbowałam ci powiedzieć – odezwała się Elizabeth ze swojego miejsca na sofie.

– Dlaczego nie ma tu matki?

– Jej obecność nie jest tu wymagana. Nie w tym momencie i okolicznościach.

– W takim razie czemu jest tu Ella?

James westchnął.

– Elizabeth jest oskarżona o szpiegostwo na rzecz buntowników – oświadczył. – Posługując się moimi hasłami dostępowymi wykradła z bazy danych Rady tajne dokumenty.

– To absurd! – zawołał chłopiec. – Jest twoją córką!

James chciał coś powiedzieć, ale ubiegła go Elizabeth.

– Jednak jesteś idiotą – uznała, opuszczając zrezygnowane spojrzenie. – Nasz drogi ojciec ani przez chwilę nie wierzył, że współpracowałam z buntownikami.

Dante zacisnął zęby. Miał już serdecznie dosyć tych wszystkich tajemnic.

– O co tu chodzi? – wycedził, wodząc spojrzeniem po twarzach ojca, Elli i Vortigerna.

James westchnął i dopiero teraz Dante zdał sobie sprawę, że jego ojciec znajduje się na granicy wyczerpania. Cienie pod oczami wskazywały na to, że nie spał od wielu dni.

– Synu – powiedział. – Kiedy kilka lat temu zostałem wytypowany na stanowisko przewodniczącego Rady, wziąłem na siebie odpowiedzialność za całe nasze społeczeństwo. Jako ludzie o najczystszej klasie czystości, mamy największe przywileje. W porównaniu z osobnikami niższych klas, nasze życie jest rajskie i bezstresowe. Żyjemy pod kloszem, opływamy w luksusy, mamy opiekę medyczną na najwyższym poziomie – wszystko to dzięki pracy ludzi urodzonych na Dole. W dowolnym ekosystemie bylibyśmy pasożytami, istotami żerującymi na innych organizmach. Pozycję zapewnia nam tylko i wyłącznie fakt, że nasz rozwój jest jedyną szansą na oczyszczenie rodzaju ludzkiego ze skażenia. Pomyśl, co by się stało, gdyby… gdyby jakiś zdolny genetyk przeprowadził kompleksowe badania i na ich podstawie stwierdził, że nie jest to potrzebne, ponieważ geny ulegają samoistnemu oczyszczeniu?

Dante otworzył szerzej oczy. Zrozumiał.

– Zimmerman…

– Tak – potwierdził ojciec. – Zimmerman miał rację. Nie on pierwszy opracował teorię o autoregeneracji genów. Odkryto ją już dawno temu, zanim jeszcze powołano Radę.

– To znaczy – powiedział cicho chłopiec – że nasza kasta jest niepotrzebna, ponieważ i tak geny ulegną oczyszczeniu? Bez żadnej ingerencji?

– Tak.

– Rada nigdy nie chciała doprowadzić do przyspieszenia tego procesu – dodała Ella. – Tak naprawdę chodziło o coś przeciwnego.

Dante przeniósł wzrok na Vortigerna. Ten skinął głową.

– To prawda – przyznał. – Co prawda nie da się zatrzymać go całkowicie – a zapewniam cię, że nie jest i nigdy nie było to naszym celem – jednak udało nam się znacznie spowolnić samooczyszczanie genów.

– Przecież Rada na każdym kroku podkreślała, że zależy jej na jak najszybszym doprowadzeniu do…

– Radzie zależy tylko na zachowaniu tajemnicy. Jeśli ludzie dowiedzieliby się, że teoria Zimmermana jest prawdziwa, obecne status quo nie przetrwałoby nawet dwóch dni. Rada rozpadłaby się na kilkadziesiąt walczących ze sobą frakcji. Tak jak teraz, podczas Szkarłatnej Schizmy, tylko na dużo większą skalę. I bez jakiejkolwiek szansy na utrzymanie długofalowego rozejmu.

– Czemu?

– Efekt psychologiczny – stwierdził ojciec. – Dopóki zamieszkujący Enklawę ludzie wierzą, że ich przeżycie jest jedyną szansą na oczyszczenie genów, dopóty nie będą narażać swojego życia. Są świadomie odpowiedzialni za przetrwanie gatunku ludzkiego i dlatego powstrzymują się od działań potencjalnie mogących zubożyć pulę czystych genów.

– A Błękitna Schizma?

– Zimmerman opracował swoją teorię i przedstawił ją głowom kilku znaczących rodów. Niektórzy zrozumieli implikacje z niej płynące i dlatego zdecydowali się na rewoltę.

– Co tylko potwierdza naszą tezę – dodał Vortigern.

– To jeszcze nie wszystko – podjęła Elizabeth. – Kiedy ludzie najniższych klas dowiedzą się o prawdziwości teorii Zimmermana, zaatakują Enklawę po brzegi wypełnioną rozpieszczonymi, spasionymi świnkami, które tak naprawdę nigdy nie były im potrzebne. Świnki będą wówczas zajęte wzajemnymi przepychankami i zorientują się dopiero wtedy, gdy będzie już za późno. To oczywiście wariant optymistyczny.

– A jaki jest wariant pesymistyczny? – zapytał Dante.

– Najgłupsza świnka postawiona na dostatecznie wysokiej pozycji naciśnie magiczny guziczek. I będziemy mieli kolejną Czarną Wojnę. Tylko tym razem naprawdę nie będzie już co zbierać.

– Niemożliwe – uznał chłopiec. – Przecież Rada rozbroiła wszystkie ładunki atomowe… – Zamilkł. Przeniósł wzrok na ojca. Ten uciekł spojrzeniem gdzieś w bok.

– Osiemnaście głowic na Półwyspie Iberyjskim, czternaście w dawnej Moskwie i przeszło sześćdziesiąt rozsianych po całym kontynencie – oznajmiła tryumfalnie Ella. – Trzeba przyznać, że Rada jest przygotowana na każdą ewentualność.

– Rozumiesz więc – powiedział wśród absolutnej ciszy Vortigern – dlaczego prawda o teorii Zimmermana nie może wyjść na jaw.

– A co ja i Mordred mieliśmy z tym wspólnego? Dlaczego mój brat musiał zginąć?

James podszedł do okna.

– Teoria w końcu wyjdzie na jaw – powiedział cicho. – Nie możemy ukrywać jej w nieskończoność. Za paręset lat ludzie zorientują się, że mutacje genetyczne zanikają. Chcemy być gotowi na tę chwilę.

– Krzyżując linie genetyczne ulepszamy je. Współcześni ludzie pierwszej klasy czystości są pod każdym względem lepsi od czystych ludzi sprzed Upadku. Żyjemy dłużej, nasz system odpornościowy jest kilkakrotnie wydajniejszy, potrzebujemy mniej snu, średni iloraz inteligencji jest wyższy. Wszystko to dzięki racjonalnemu zarządzaniu zasobami ludzkimi.

Przerwał, podszedł do biurka i spojrzał synowi prosto w oczy.

– Jesteśmy odrębnym gatunkiem. A właściwie, zostaniemy nim już niedługo. Od samego początku ostatecznym celem Rady było pchnięcie ludzi na wyższy poziom ewolucji. Bez zewnętrznych ingerencji genetycznych, jedynie za pomocą starannego doboru. Mieliśmy dużo szczęścia. Udało nam się wyhodować dwójkę bardzo obiecujących chłopców.

– Chcesz powiedzieć, że…? – zaszokowana Ella patrzyła to na ojca, to na brata.

James skinął głową.

– Mordred i Dante, obaj mieli podobny potencjał. Byli aktywatorami, ich dzieci będą pierwszymi przedstawicielami nowego gatunku ludzkiego. To w końcu stałoby się i tak, my tylko przedwcześnie pchnęliśmy ewolucję do przodu.

Dante opuścił głowę. To go przerastało. Zabił swojego brata. Dowiedział się, że cały jego świat jest ohydnym pasożytem żerującym na ludzkości. A teraz powiedziano mu, że jest jedynie pionkiem w grze Rady.

– Po co? – zdołał wykrztusić.

– Jeszcze nie rozumiesz? – zdziwił się Vortigern. – Jeśli będziemy wyższą rasą, ludzie w końcu uznają nasze zwierzchnictwo. Kiedy wyjawimy, że zamieszkujący w Enklawie weszli na wyższy poziom ewolucji i obiecamy ludziom, że ich prawnuki także będą doskonalsze, uda nam się zachować status quo.

– A tymczasem wcale nie będziecie chcieli tego zrobić – oznajmiła Ella. – Zredukujecie ludzką masę do roli bezwolnego kopca mrówek, mamiąc ich obietnicą lepszego życia dla ich potomków. To się wam nie uda.

– Dlaczego mówisz "wam"? Przecież też tu jesteś i nie sądzę, byś chciała zostać zesłana na Dół – nauczyciel uśmiechnął się lekko. – Mylisz się, Elizabeth. Żyjący w brudzie i znoju zaatakują tych, którym powodzi się lepiej, ponieważ wiedzą, że są takimi samymi ludźmi, w niczym nie lepszymi. Ale my tacy nie będziemy. Będziemy lepsi.

Ella wstała.

– To szaleństwo!

– Tylko przetrwanie.

– Przestańcie! – krzyknął chłopiec.

Ella i Vortigern zamilkli, z zaskoczeniem patrząc na Dantego.

– Pytałem: po co musiałem zabić Mordreda?

– Właśnie – odezwała się Elizabeth. – Ostatnia zagadka. Mieliście dwa aktywatory, a na własne życzenie pozbyliście się jednego. Czemu?

Spojrzała na ojca.

– Projekt od samego początku był bardzo złożonym przedsięwzięciem – wyjaśnił. – Oprócz dwóch aktywatorów udało nam się doprowadzić do powstania jednej kobiety, która ma wyjątkowo duży potencjał genetyczny. Nie wybitny, jak w przypadku chłopców, ale wręcz idealny. Mieliśmy dwóch świetnych kandydatów dla tej dziewczyny, więc postanowiliśmy wyłonić tego… idealniejszego.

– Idealniejszego w sensie darwinowskim? – zapytała Elizabeth swoim najbardziej cynicznym tonem. Vortigern poważnie skinął głową.

– Dokładnie – przyznał. – Wszystkie testy, jakie przeprowadzaliśmy dały niejednoznaczne wyniki. Dlatego postanowiliśmy przeprowadzić jedyny test, jaki się liczy.

– Przeżycie najsilniejszego – dziewczyna spojrzała w okno. – Poszczuliście ich na siebie, a ten, który przeżyje zostanie Adamem i Kainem w jednej osobie. Nie przyszło wam do głowy, że w grę mógł wejść przypadek albo interwencja osób trzecich?

– Ten, który przetrwał jest silniejszy – odparł nauczyciel. – To ryzyko, które musieliśmy podjąć. Nie mogliśmy sobie pozwolić na jakiekolwiek zaniedbanie w tym względzie. Jeśli istniał jakiś test, który pomógłby nam dokonać właściwszego wyboru, to należało go przeprowadzić.

Elizabeth wstała.

– To potworne – oświadczyła. – Nie dziwię się buntownikom.

James westchnął.

– Elizabeth, przypominam ci o twojej sytuacji. Grozi ci zesłanie na Dół.

– Zabiłeś swojego syna!

– Zrobiłem tylko to, co było konieczne.

Dante wpatrywał się tępo w swoje zaciśnięte pięści.

– Zawaliliście sprawę – szepnął. – To był wypadek. Zwykła szamotanina, podczas której mogliśmy zginąć obaj. Mordred spadł do szybu windy.

– Jednak uprzednio chciał tam wepchnąć ciebie – powiedział Vortigern. – Zareagowałeś tak, jak powinieneś – błyskawicznie, ale z rozmysłem. Twój brat dał się ponieść, pozwolił by kierowały nim odruchy i bezmyślna wściekłość. I litość. Moim zdaniem eksperyment zakończył się sukcesem. Wyłoniliśmy lepszego z braci.

Zapadła cisza.

– Co teraz będzie? – zapytała Elizabeth.

– Dante i Chakori otrzymają przydział małżeński. Za cztery lata urodzi się ich pierwsze dziecko, Adam, dwa i pół roku później – córka, Milena.

– Wymyśliliście nawet imiona. Jestem pod wrażeniem.

– Nie kpij, Elizabeth – powiedział ojciec głosem, w którym pobrzmiewały echa nieprzespanych nocy. – Jesteśmy kontynuatorami dzieła naszych przodków. Wiele pokoleń pracowało na to, by w końcu doprowadzić do powstania homo superior.

– Począwszy od nazistów z dawnych czasów. Doprawdy, wybitne dziedzictwo godne chwały i kontynuacji.

James westchnął.

– Wielu rzeczy jeszcze nie rozumiesz, dziewczyno. Podyskutujemy o tym kiedy indziej, w tym momencie mam zbyt wiele spraw na głowie.

– Proces buntowników odwlecze się nieco w czasie – powiedział nauczyciel, spoglądając na swój przenośny panel. – Musimy namierzyć wszystkich prowodyrów rebelii. Będzie to trudne, bo wszystko wskazuje na to, że byli oni przygotowani na ewentualność porażki. Odrobili pracę domową.

Dante zsunął się z krzesła. Ruszył w stronę drzwi.

– Idę do swojego pokoju – oznajmił, wychodząc.

James przeniósł wzrok na Vortigerna.

– Pilnuj go – polecił. – Wątpię, by chciał coś sobie zrobić, ale nie mam zamiaru ryzykować.

– Zabił swojego brata – powiedziała Ella gdy nauczyciel opuścił już gabinet. – A ty wątpisz, by chciał sobie coś zrobić?

– Był dość stabilny psychicznie, by w imię przedłużenia własnej egzystencji z premedytacją zamordować najbliższą sobie osobę. Nie zrobił tego po to, by chwilę później popełnić samobójstwo. To byłoby nieracjonalne.

– Tak jak gdybyś uważał, że osobniki ludzkie zachowują się racjonalnie.

– Wiem, że tak nie jest – odparł James. – Dlatego Vortigern będzie miał na niego oko.

– Po co? Jeśli będzie dostatecznie zdeterminowany i tak dopnie swego.

– Może. A może nie.

 

Dante rzucił się na łóżko, nie wysilając się nawet by zamknąć drzwi. Przecież niebezpieczeństwo już nie istniało, nie musiał się bać. Teraz był najważniejszą osobą w Enklawie, nikt nie pozwoli na to, by stała mu się krzywda.

Chłopiec przygryzł wargi. Świadomość tego co uczynił tkwiła mu w sercu niczym drzazga. Zabił… zamordował Mordreda. Mógł się oszukiwać, że był do tego zmuszony, że w przeciwnym razie to on sam leżałby teraz w prosektorium, ale prawda była jasna i czysta – jest mordercą. Jest winny śmierci.

Współwinny, pomyślał. Ja zabiłem Mordreda, ale to Rada do tego doprowadziła. Nie wyprę się swojej części winy, ale nie wezmę na siebie jej całej.

Wina, żal za grzechy… Vortigern mówił o tym na lekcjach etyki i historii. Przodkowie wierzyli, że można odkupić swoje przewinienia, zmazać grzechy. Odbyć pokutę. Nie mógł już zadośćuczynić swojemu bratu, ale mógł zgubić tych, którzy byli odpowiedzialni za całą tę sytuację.

W tym momencie Dante zdecydował, że odkupi swoją część winy. Zniszczy Radę, doprowadzi do jej rozpadu. Nikt, kto doprowadził do śmierci Mora nie ujdzie kary.

Przypomniał sobie wzrok Mordreda. Wtedy, chwilę przed tym, jak runął w przepaść. Było w nim uznanie… dla woli walki? Przebiegłości? Nie potrafił stwierdzić.

Myśl o samobójstwie przemknęła mu przez głowę, jednak w tym momencie nie miała ona żadnego znaczenia. Podjął decyzję i dołoży wszelkich starań, by wdrożyć ją w życie.

W tej samej chwili odsunął od siebie cały żal i rozpacz – wiedział, że te uczucia poczekają na niego. Wielokrotnie słyszał, że ma prężny, analityczny umysł – postanowił więc zaprzęgnąć go do pracy nad zemstą. Zaczął układać plan. Szukać rozwiązania.

I szukał długo.

 

Koniec.

Koniec

Komentarze

Trybut to po polsku danina składana zwycięzcy przez pokonanych. I nic więcej. Angielski odpowiednik tego słowa ma więcej znaczeń, w tym to, o które zapewne ci chodziło --- no chyba, że zebrałeś wklepy od Carda i Herberta i zmusili cię do napisania tekstu. Do reszty zajrzę później, bo mnie praca goni.

pozdrawiam

I po co to było?

No, chyba wyraz "trybut" ma trochę więcej znaczeń, niekoniecznie, choć najczęściej tak, związanych z podbojem. 

Także czytam z uwagą wielką.  

Raczej jednak w rozumieniu socjaldarwiniznu, nawiązując do stwierdzeń z ostatniej cżęśxi... 

Bardzo ciekawe opowiadanie, może nieco za bardzo przegadane.

Moim skromniutkim, nieśmiało prezentowanym zdaniem, pan James ma w sobie mniej człowieka niżby miał automat do mycia szklanek. Dlatego opowiadanie przestało mi się podobać pomimo niezaprzeczalnych walorów.

To cena błędu w kompozycji fabuły.

No, nie wiem, Adamie, czy to jest błąd w kompozycji fabuły. Chyba raczej jest to świadomy zamiar przedstawienia zimnego, aseptycznego emocjonalnie świata arystokracji przyszłości. W większym lub  mniejszym stopniu wszyscy bohaterowi są tacy, nie tylko James. 

Mi się to podobało. I to jest logiczne --- to wypranie z uczuć przy konstruowaniu człowieka na następnym szczeblu ewolucji.   

Na pierwszy rzut oka, mojego również, logiczne, ale już drugie spojrzenie pozwala dostrzec rysę na tej logice. Skoro arystokraci nie byli zmutowani, powinny działać w nich / u nich wykształcone w toku ewolucji mechanizmy ochrony własnych dzieci jako nosicieli puli genowej rodzica (w tym przypadku Jamesa).

Nie wiem, musiałbym rzucić jeszcze raz okiem na tekst, czy przypadkiem nie chodzi o pulę genową rodu. Nie bez kozery chyba Autorka wyraźnie pisze o metodzie in vitro, jako sposobie zaplodnienia. 

Ciekawy jestem, gdzie tekst był publikowany wcześniej. Może Autorka zdradzi tajemnicę? -

Pardon, Autor... Awatar jest mylący.

Przyjmuję pardon, ale na przyszłość prosiłbym o uzględnienie, iż nie tylko dziewczynki mogą mieć długie włosy. Czy to na avatarze, czy to w rzeczywistości.

Popwiadanie zaliczyło wcześniej premierę na jednym forum internetowym, ale to w zasadzie tyle. Poza tym, strona NF jest jedynym miejscem, gdzie można je przeczytać.

Fajny pomysł, który sprawił, że przeczytałem całość, ciekawy jak sytuacja się rozwinie. Pomimo tego, kilka rzeczy mnie zraziło, przez co ogólne wrażenie jest średnie.

Historia świata jest trochę naiwna. Opis w rodzaju "Kiedy wyszli z bunkrów okazało się, że reszta pozostałych przy życiu ludzi jest zmutowana." brzmi komediowo. Wizja, że gorsze kasty zgodnie stwierdziły "ok, jesteśmy zmutowani, będziemy wam służyć" nie mieści się w głowie. Wojna atomowa jest standardowa. Wydaje mi się, że lepiej byłoby te kwestie w ogóle przemilczeć.

Wizja rodów, trzymających władzę i spiskujących jednocześnie jest ciekawa w klimacie postapo i trąci ślepym przeniesiem realiów Gry o Tron. Tutaj mam ambiwalentne uczucia.

Motyw walki braci nie wzbudził u mnie ani emocji, ani zainteresowania. Ot, mniejszy ucieka, potem wydaje się, że dostanie bęcki, potem dziei sprytowi i ku zaskoczeniu czytelnika (hm...) wygrywa. W szczególności, kiedy Dante prowadził rozważania w rodzaju "takie są reguły tej gry", miałem wrażenie że cały wątek jest naciągany i wrzucony jako zapychacz.

Dziewczynka, która sama z siebie zaczyna chodzić do biblioteki, prowadzić jakieś tajne badania, jest znakomitym hakerem i odkrywa wielką tajemnicę, której nikt inny nie był w stanie odkryć. Przepakowana, nierzeczywista postać.

Scena, w której James bierze broń i wychodzi włączyć zasilaniezalatuje takim komiksowym heroizmem - a wcześniej klimat jest niekomiksowy, dlatego zraziła mnie ta nagła zmiana.

Pod koniec, kiedy czwórka bohaterów spotyka się i radośnie gaworzą o tym, co się stało, jest źle. Zawsze mnie bolą sceny, w których postacie nagle wyjaśniają sobie wszystko, co było niejasne we wcześniejszej fabule, żeby jak najłatwiej zamknąć historię. Scena zdecydowanie za długa.

Końcówka (po tym, jak Dante rzucił się na łóżko) jakoś do mnie nie przemówiła - koleś coś sobie postanawia, i co z tego?

Po prostu --- ten awatar skojarzył mi się z wizerunkiem kobiety, co ja zrobię... Dość sugestywny.

Jednak zawsze jest lepiej rzucić okiem w profil.

Nowa Fantastyka