- Opowiadanie: Świętomir - O schedę

O schedę

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

O schedę

[Nie fantastyka to wprawdzie, ale mam nadzieję, że starodawny klimat zrekompensuje i zostanie mi to wybaczone. Trochę z rozpędu wrzuciłem, prawdę pisząc. W razie czego, wyrzućcie… :p]

 

 

W chłodną, majową noc, gdy nad ranem książę Mieszko wyzionął ducha, Oda czuwała przy jego łożu. Obok wezgłowia płonęła jedna, jedyna świeczka, opromieniająca bladą twarz schorowanego starca. Żył dobrze ponad sześćdziesiąt lat. Księżna klęczała z krucyfiksem w dłoni, modliła się.

Bolesław był tam również, lecz usnął na ławie i przespał krytyczną chwilę. Należało go wtedy pchnąć nożem. Wszystko potoczyłoby się inaczej, może jakoś obroniłaby się przed zarzutem zabójstwa. Chyba, że suczy syn wcale nie spał, udawał tylko. Biorąc pod uwagę późniejsze zdarzenia, mogło i tak być.

Oda uścisnęła po raz ostatni dłoń zmarłego małżonka i, zdmuchnąwszy niknący już płomyk niemal dopalonej świecy, pospieszyła zatroszczyć się o sprawy żywych. Udała się natychmiast do Przybywoja, komesa pałacowego i druha Mieszka z lat, kiedy obaj mogli jeszcze siedzieć w siodle i osobiście wieść hufce do boju. Wiedziała, że Przybywoj sprzyja jej i jej synom. Inny stronnik, Odylen, był starostą grodowym. Miał postawić na nogi załogę Gniezna. Zadbać, by drużyna Bolesława, przybyła wraz z nim na pożegnanie umierającego księcia nie ujęła się za swym wodzem.

Księżna tak sprawnie obmyśliła wszystko. Zadbała nawet o to, by Mieszko przy świadkach ogłosił ją regentką w imieniu małoletnich synów. Dorósłszy, mieli podzielić kraj między siebie, zaś Bolesław musiałby zadowolić się nadanym mu wcześniej Krakowem. Pisała w tej sprawie do papieża i cesarza, prosząc o opiekę.

Niestety, ten pierwszy był ledwie marionetką w rękach tego drugiego, zaś cesarz miał wtedy znacznie ważniejsze sprawy na głowie, niż zajmowanie się losem córki jednego z dawno nieżyjących margrabiów. Oda nie wiedziała, co mogłoby być ważniejsze od losów przyległego kraju, i to tak rozległego i silnego, jak Polania. Cesarz zdecydowanie nie docenił powagi sytuacji. Ona sama zresztą też. I oboje wkrótce słono za to zapłacili.

Gdy, zmierzając wraz z Przybywojem w stronę wyjścia z pałacu, spotkała Światosława w korytarzu łączącym część główną z komnatami dostojników, wiedziała, że Bolesław też już nie śpi. Któż inny poleciłby zbudzić tego męża? Wolałaby, żeby Rusin przespał całe zamieszanie, ale teraz musiała z nim pomówić.

Światosław podawał się za bękarta jednego z Rurykowiczów. Odzie nawet po latach mieszały się te dziwaczne, słowiańskie imiona, lecz była niemal pewna, że imię jego rodzica brzmiało inaczej za każdym razem, gdy o tym opowiadał. Rusin piastował urząd wojewody: prawej ręki księcia i wodza jego osobistej drużyny. Zatwardziały poganin odkąd pojawił się na dworze, nie lubił pobożnej księżnej i z wzajemnością. Nieraz za to szedł na wyprawę ramię w ramię z Bolesławem

– Nieszczęście, Światosławie, nieszczęście. Książę zmarł – jęknęła dramatycznie Oda. – Niech Pan zmiłuje się nad jego umęczoną duszą.

Rosły i krzepki niczym tur wojownik zatrzymał się przy nich. Miał na sobie tylko w pośpiechu wciągnięte skórzane spodnie. Długie jasne włosy opadały na szerokie ramiona, błyszcząc przepięknie w świetle pochodni. „Marzenie każdej niewiasty” – pomyślała księżna. – „Zwłaszcza wdowy”. Bystre spojrzenie wojewody zlustrowało uważnie jej drobną, smukłą postać, skrzętnie skryte pod skromnym czepcem jasne włosy i pełne napięcia wejrzenie zielonych oczu. Jakby badał szczerość jej żalu i zamiary na najbliższe godziny. Przybywoj milczał ponuro.

– Słyszałem. Czy Bolesław jest przy księciu? – zapytał spokojnie. – Trzeba się natychmiast zebrać i zastanowić, co czynimy dalej.

– Czuwał ze mną przy łożu konającego – odpowiedziała Oda, zalewając się łzami. – Lecz usnął – nie omieszkała dodać.

– Zastanawiać się nad niczym nie ma potrzeby – wtrącił się Przybywoj. – Książę bardzo jasno wyraził swoją wolę co do przyszłości plemienia i kraju.

– Gdy chory bredzi w gorączka, każdy słyszy to, co usłyszeć pragnie – odparł chłodno Światosław. – Znałem go trochę i wątpię szczerze, by rzeczywiście chciał Bolesławowi zostawić zaledwie peryferia swych włości. Nie mówiąc już o tym, że dla księstwa podział to oczywista zguba.

– Zguba czy nie, wojewodo – odpowiedziała Oda – nie godzi się pomijać praw młodszych synów księcia. Nie wolno deptać obyczaju przodków – taki argument powinien przemówić do poganina.

– Praw?! – zawołał pełen niedowierzania Światosław. – Obyczajów?! – Prędko jednak powściągnął swój język, bacząc, do kogo mówi. – Obyczaj od wieków nakazywał plemionom wybierać wodzów – rzekł spokojniej, ale ze stosownym naciskiem. – Wielki sukces przodków Mieszka w tym, że udało im się być wybieranymi syn po ojcu i narzucić swą władzę także sąsiadom. Dzięki temu Bolesław, mając za plecami drużynę, może objąć tron bez zwoływania wiecu. Ale trzech książąt, w dodatku dzieci: to niedorzeczność! Tu, z całym szacunkiem, księżno, nie twoje, Cesarstwo, gdzie pozwala się niemowlętom siadać na tronie, a niewiastom rządzić w ich imieniu!

– Przecie i w twojej Rusi tak bywało, wojewodo – zauważył przytomnie Przybywoj.

– Prawda – przyznał Światosław. – Ale Olga nie była zwyczajną niewiastą. Mówią, że bić się potrafiła lepiej od niejednego męża, a i ze złymi mocami była w komitywie.

– Toć ona chrześcijanka! – Oda przypomniała sobie, że i do jej uszu dotarła kiedyś sława dawnej pani na Kijowie.

– Toć powiadam, że z ciemnymi mocami, tfu! – uciął wojewoda.

I nie czekając na odpowiedź, ruszył szparkim krokiem w stronę komnat książęcej pary. „Nie jest dobrze” – pomyślała Oda, ocierając twarz rąbkiem sukni. – „Trzyma z Bolesławem. Będzie trzeba użyć załogi grodu”. Księżna kipiała wściekłością, ale wiedziała, że wrzaski na niewiele się zdadzą. Nie trafiła argumentu, nie przekonała wojewody. Ostatecznie jednak niczego innego nie powinna się była spodziewać. Dyskretnie skinęła głową Przybywojowi.

– Pójdę zawiadomić gród i katedrę. Niech biją w dzwony i odprawią mszę za duszę księcia – odezwał się dostojnik.

Światosław tylko machnął lekceważąco ręką, jakby odprawiał pachołka. Oda omal się nie uśmiechnęła. Wojewoda najwyraźniej zupełnie nie zdawał sobie sprawy, z powagi sytuacji. Zresztą, czego można się spodziewać po tych wschodnich głupcach. Dla wychowanej w Cesarstwie margrabianki intrygowanie wśród nich było dziecinną igraszką. Nie inaczej pewnie było z Olgą Kijowską. „Czy ona przypadkiem nie pochodziła z Konstantynopola? Złe moce, też coś!” Przypomniawszy sobie o sławnej poprzedniczce, Oda poczuła przypływ sił i nadziei. Nie zawiedzie swych synów. Żaden tępy poganin jej w tym nie przeszkodzi.

Tymczasem dotarli do komnaty książęcej. Zapalono dwie pochodnie, które przymocowane na ścianach, rozjaśniały komnatę chwiejnym blaskiem. Bolesław rzeczywiście nie spał, lecz stał ze spuszczoną głową nad zwłokami ojca. Towarzyszyli mu ponurzy Mieszko oraz Lambert, zbudzeni już, widać i sprowadzeni przed zmarłego rodzica. Pierwszy miał lat dziesięć, drugi osiem, a obaj do złudzenia przypominali matkę.

– Dzieci! – zawołała księżna, podbiegając do nich i tuląc do piersi.

Bolesław tkwił w miejscu niczym pal wbity w ziemię. Za oknami lunął rzęsisty deszcz.

Światosław podszedł do łoża i spojrzał w napięciu na leżącego pod zwierzęcymi skórami Mieszka. Nawet na starość książę zachował posturę prawdziwego wojownika. Nadwątlony przecie przez chorobę, zachował wystającą spod okrycia muskulaturę, a równo przystrzyżona siwa broda i długie włosy przydawały mu powagi. Wyraz twarzy miał spokojny, wręcz pogodny, jakby był zupełnie nieświadom ponurej rozgrywki, która miała rozpocząć się, nim jeszcze opadnie wieko książęcej trumny.

Oda nie miała czasu się nad tym zastanawiać. W rozgrywce tej była graczem, a wyjść z niej zamierzała zwycięsko. Tuląc do siebie płaczące dzieci, uważnie przypatrywała się nieruchomemu pasierbowi. Nawet Światosław nie miał odwagi przerywać jego ponurej zadumy. Trwali tak jeszcze długą chwilę, a ciszę mąciły jedynie płacz Mieszka i Lamberta, a wtórował im chlust padającego dżdżu. Wreszcie Bolesław przemówił. Głowę miał wciąż opuszczoną i nie poruszył się ani trochę, lecz głos miał mocny i pewny:

– Światosławie, sprowadź natychmiast drużynę ojca. Niech uczczą odchodzącego wodza. Gdy tylko przestanie padać, każ układać stos pogrzebowy.

– Jak możesz!? – zawołała z oburzeniem Oda. – Nie pozwolę na te bezbożne praktyki! Kościół jasno naucza, że zmarłych należy grzebać…

– Milcz, niewiasto! – wpadł jej w słowo Bolesław. Jego twardy głos mroził krew w żyłach prawie tak bardzo, jak spojrzenie stalowoszarych oczu, nagle utkwionych w twarzy księżnej. – Miejsce godne wielkiego męża – podjął po chwili – jest wśród gwiazd, nie zaś robactwa i prochu.

Tylko krnąbrny pasierb mógł mieć czelność odzywać się w ten sposób do księżnej. Zaniepokoiła się gwałtowną reakcją. W gniewie Bolesław bywał zupełnie nieobliczalny i księżna zaczęła nieco obawiać się o swą skórę. Rozpaczliwie nasłuchiwała kroków na korytarzu. „Gdzie ten cholerny Odylen?” – niecierpliwiła się. „Muszę powstrzymać wroga przed pochopnymi decyzjami, dopóki nie uzyskam panowania nad sytuacją”.

Odwróciła wzrok, podnosząc się i puszczając tulących się do niej chłopców. Usiłowała nie wyglądać na pokonaną w pierwszym starciu. Zauważyła, że Światosław z uwagą obserwuje sytuację. „Na jedno słowo Bolesława, gotów rozszarpać mnie własnymi rękami ku chwale swoich krwiożerczych demonów”. Wiedziała, że powinna coś powiedzieć, żeby nie wyglądać na zbyt posłuszną poleceniom pasierba, ale każde zdanie, jakie wymyśliła, mogło go jeszcze bardziej rozjątrzyć.

– Dusza trafi na właściwe miejsce – zaryzykowała wreszcie. – Ciało jest niczym.

Bolesław milczał, mierząc ją tylko chłodnym spojrzeniem. Światosław ruszył wykonać polecenie. „Posłuszny pies”. Zagrzmiało. Dzieci, które już się były nieco uspokoiły, wystraszone podniesionymi głosami, znów zaczęły płakać, tuląc się do matczynych nóg.

– Spokojnie, ciii… – ponownie schyliła się, by przygarnąć je do siebie.

– Proszę cię, nie mieszaj się do tego – odezwał się cicho Bolesław, gdy zostali sami. – Rządzenie państwem nie jest zajęciem dla wdów i sierot.

– Nie wierzę, że chcesz wyzuć swych braci z należnej części ojcowizny – spojrzała mu w oczy i tym razem wytrzymała.

– Nie chcę. Ojciec żył w zgodzie z braćmi. Gdy układał się z Bolesławem czeskim o małżeństwo z moją matką, brat prowadził jego wojów przeciw raz po raz przekraczającym Odrę Wieletom. Piastował wysoki urząd, ale książę był tylko jeden. Podział kraju to śmierć.

Mówił powoli i spokojnie, cały czas świdrując Odę swymi oczyma, z których nie sposób było wyczytać żadnych uczuć. „To nie żal po ojcu go otępił” – pomyślała. – „Zawsze był bezduszny”. Nie odwracała wzroku, nie mogła znów przegrać tej walki charakterów, nawet gdy jedynymi świadkami były dzieci. Potrzebowały matki, jej siły i przebiegłości. Przestały płakać i w napięciu przysłuchiwały się rozmowie. Chłopcy instynktownie wyczuwali, że rozstrzygają się ich przyszłe losy. Nie mogła zawieść.

– Mądrze prawisz – zgodziła się niechętnie.

Brakło jej argumentów. Nie mogła przyznać, że rada widziałaby synów na podzielonej ojcowiźnie, jako wasali Cesarza, kto wie, może nawet nowych margrabiów. Tak było bezpieczniej. Mieszko potrafił żyć w zgodzie z potężnym sąsiadem. Mimo że formalnie nie był poddanym cesarza, niektórzy i tak zwali go margrabią, bo taka mniej więcej była jego rola w cesarskich planach. Ale kłótliwy pierworodny nie będzie umiał podążać tą drogą. Zwadzi się z możniejszym, zgubi i siebie, i braci. Jej synów. Żadna matka do tego nie dopuści.

„To nic. Wśród szczęku oręża milkną racje”, parafraza klasycznego porzekadła dodała księżnej otuchy.

Przełknęła ślinę, z napięcia napływającą do ust w nadmiernych ilościach. Znów oznaka słabości, skarciła się w duchu. Musi jeszcze wytrzymać. Gdy Odylen i Przybywoj nadciągną z załogą, po prostu każe schwytać pasierba i zagarnie władzę dla dzieci.

W korytarzu rozległy się kroki kilkunastu par ciężkich butów. Drużyna, czy grodowi?

Bolesław przeniósł wzrok na martwego ojca, przerywając pojedynek. Nie wyglądał jednak, jakby czuł się pokonanym.

W drzwiach stanęli ociekający wodą stronnicy księżnej. Za ich plecami tłoczyli się woje. „Nareszcie!” Przybywoj ruszył w stronę Bolesława, stając przy nim i poklepując go współczująco po ramieniu. Odylen zajął miejsce po lewicy książęcego syna. W niewielkiej izbie nagle się zatłoczyło, załoga nie mogła już wejść.

– Książę nie żyje, biada! – zawołał ktoś z tłumu.

– Biada! – podchwycili inni.

Z grodu dobiegł płaczliwy dźwięk katedralnych dzwonów.

– Niech żyją młodzi książęta! – zawrzasnął Przybywoj, chcąc przekrzyczeć zebranych.

Światosława wciąż nie było. „Dobra nasza!” – uradowała się Oda.

– Bo-le-sław! – ktoś zaczął skandować, uderzając tępym końcem włóczni o podłogę. Inni podchwycili. Nie wszyscy byli tak zdecydowanie po stronie księżnej, jak zapewniał Odylen. Albo po prostu sami nie bardzo rozumieli, co się tu naprawdę dzieje. „Kim ja muszę się posługiwać?”

– Mie-szko! Lam-bert! – darli się inni.

W sieni wszczął się tumult. Ktoś zdzielił kogoś w twarz, ktoś padł, puszczając oręż. Inni zaczęli przepychać się to w tę, to w tamtą stronę. Krzyk ponad dwudziestu gardeł omal nie zagłuszył kościelnych dzwonów.

Wtem Odylen i Przybywoj chwycili Bolesława za ramiona, starając się go unieruchomić. Ten jednak nie był ułomkiem i mocował się z dwoma przeciwnikami, jak równy z równym. Stary Przybywoj zresztą najlepsze lata miał już za sobą. Widząc to, trzech wojów z sieni wdarło się do komnaty. Jeden, bezceremonialnie odpychając wystraszoną Odę pod ścianę, dźgnął Bolesława drzewcem. Celował chyba w brzuch, ale trafił w wytężone w walce udo, nie czyniąc mu wielkiej krzywdy.

– Pojmać go! – krzyknęła w uniesieniu Oda, wskazując ręką na szamoczącego się z dwoma przeciwnikami pasierba. – Ten okrutnik wygubi mnie i moich synów!

Nikt jednak nie słuchał. Niespodziewanie sytuacja całkowicie wymknęła się spod kontroli, przeradzając się w bezładną bijatykę wszystkich ze wszystkimi. „Jak w takich warunkach mam intrygować!? Jeszcze skrzywdzą moje dzieci!” – spanikowała księżna. Wycofała się w najdalszy kąt, tuląc do piersi przerażonych synów.

– Zdrada! – zawołał Bolesław – Zdrada! Brać tych nikczemników. Kto żyw, do mnie!

Nawykły do wydawania rozkazów w gorszym jeszcze hałasie głos przebił się przez ogólną wrzawę, wprowadzając nieco porządku. Ci w sieni przestali się bić, a za to, wiedzeni bitewnym instynktem, jęli przepychać się ku wejściu do komnaty.

– Zdrada, brać Bolesława! – krzyknął Odylen.

Siła głosu młodego księcia poczęła teraz zmagać się w duszach ogłupiałych wojów z nawykiem posłuszeństwa wobec bezpośredniego zwierzchnika. Nie dane im jednak było sprawdzić, kto sprawniejszym jest wodzem, gdyż w tej chwili na tyły stłoczonych w sieni wojów uderzyli inni. Rozległy się wrzaski rannych i zabijanych.

– Na Peruna, naprzód! – zagrzmiał tubalny głos Światosława. – Ratować księcia!

– Bolesław! Bolesław! – wołała drużyna. – Za Peruna i księcia!

Tymczasem wymieniony nie czekał biernie na odsiecz. Chrupnęła łamana kość, gdy Przybywoj otrzymał potężny cios uwolnioną z uchwytu pięścią prosto w szczękę.

– Poniechajcie mnie! – krzyknął książę, szarpiąc się z Odylenem. Wojowie stanęli, jak wryci, nie wiedząc już kogo słuchać.

W sieni trwała rzeź. Zaprawiona w boju i sprawnie dowodzona drużyna z łatwością szlachtowała załogę grodu. Próg książęcej komnaty spłynął krwią. Odzie pozostało już tylko modlić się o cud, ale nie zdążyła skończyć nawet Modlitwy Pańskiej, nim harmider ustał. Resztki sprowadzonej przez stronników księżnej wojów w popłochu rzucały broń, błagając o litość. Zostało ich czterech, czy pięciu przeciw tłoczącym się za nimi drużynnikom. Przybywoj jęczał powalony w kącie, trzymając się za zbroczone krwią oblicze. Odylen także odstąpił od Bolesława, podnosząc ręce do góry, i wołając:

– Litości, zmiłuj się , książę!

Jego życzeniu miało stać się zadość.

Dzieci przestały kwilić i puściły matczyną suknię. Chyba straciły przytomność. Sama Oda też z przerażenia odchodziła od zmysłów. Tylko stary książę spoczywał na swym łożu, zupełnie ignorując panujący wokół chaos. Jego oblicze jaśniało spokojem przez cały czas, jakby zupełnie nie trwożył się o losy przez lata w krwi i pocie budowanego księstwa.

– Nic ci nie jest, przyjacielu? – do komnaty wpadł Światosław, wypuszczając z dłoni skrwawiony miecz i zamykając Bolesława w niedźwiedzim uścisku. Młody książę dyszał ciężko po walce, sam pewnie nielicho się przeraził, kiedy właśni woje ruszyli przeciw niemu.

– Jestem cały – wymamrotał wreszcie.

– Bałem się, że nie zdążymy – wyznał Światosław, puszczając go. – Gdyśmy tu spieszyli z kwater drużyny, napadło nas kilkudziesięciu chłopa z załogi grodu. Nim księciu stos ułożylim, już zdrada. Tegom się nie spodziewał!

 

 

– Jeszcze nim świt nastał, Bolesława okrzyknięto księciem, a mnie z synami wtrącono do lochu – załkała siwowłosa staruszka. – Uwięzili podstępnie prawych władców, a brat na brata podniósł miecz. Lało potem nieprzerwanie, niczym z cebra przez trzy kolejne dni, ani chybi to aniołowie płakali.

Siedzący naprzeciw biskup merseburski, Thietmar, pokiwał współczująco głową. Spisywanie zawiłych dziejów Cesarstwa i przyległych krain było niewdzięcznym zadaniem. Często smutnym, gdy jawna niesprawiedliwość tryumfowała nad prawem.

Popadł na chwilę w zadumę, po czym podniósł się z miejsca i jął przechadzać się po komnacie, jak to miał we zwyczaju podczas dyktowania. Pióro skryby kojąco skrobało po pergaminie, pozostawiając za sobą czarny ślad:

 

 

25 maja roku Pańskiego 992, w dziesiątym roku panowania Ottona III, wspomniany wyżej książę Mieszko, sędziwy wiekiem i gorączką zmożony, przeniósł się z tego miejsca wygnania do wiekuistej ojczyzny, pozostawiając swoje państwo do podziału między kilku książąt. Z lisią chytrością złączył je potem w jedną całość syn jego, Bolesław, wypędziwszy macochę i braci oraz oślepiwszy swych zaufanych Odylena i Przybywoja. Onże Bolesław, aby tylko samemu panować, podeptał wszelkie prawo i sprawiedliwość.

Koniec

Komentarze

Mogę się powtórzyć? :D

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nie, musisz mnie skrytykować. Tradycja święt rzecz dla poganina. :D

Już zamiast "peryferie" : byłoby lepiej użyć wyrazu " robieże"... Ten wyraz Światosław mógł znać, a wyrazu "persyferie" na pewno nie znał. 

Zacne.

Zgrzytnęło mi trochę w momencie, kiedy pojawia się "siwowłosa staruszka" - nagła zmiana sceny, w żaden sposób nie zapowiedziana ani nie oddzielona od wcześniejszej części. Może gwiazdki or sth?

 

No bym się ze dwóch, trzech rzeczy czepiła, ale poza tym podobało mi się. Mało to prawdopodobne, ale poza tym całkiem ok.

Rubieże! Racja, dzięki. :)

Ech.. odstęp oczywiście był, ale się zmył. Już poprawiam.

Niezgodo, czy aż tak nieprawdopodobne? Dyskutowałbym. :)

 

Oda manipulująca chorym Mieszkiem to dla mnie jedyne sensowne wytłumaczenie wystawienia dokumentu znanego jako  Dagome iudex (którego wiarygodność skądinąd i tak jest bardzo niska). Odziedziczenie kraju przez Bolesława jest oczywistym następstwem śmierci ojca, zwłaszcza, że obaj jego bracia są małoletni. Zauważ, że Mieszko zgodnie współpracował ze swymi braćmi, jak o tym zresztą sam Bolesław w dyskusji z Odą wspomina. Pełnili oni ważne funkcje na książęcym dworze, dowodzili wojskiem Mieszka, mimo iż prawdopodobnie również nie pochodzili z tej samej matki (poligamia). Dlaczego zatem Bolesław miałby wyganiać Odę i jej synów? Musiała dać mu powód.

 

Oda oczywiście miała wobec swych synów większe ambicje, w końcu pochodziła z Cesarstwa, które do rozdrobnienia było od wieków przywykłe - nic dziwnego, że przenosiła te schematy na grunt, do którego zupełnie one nie pasowały. Polskę podział mógł doprowadzić tylko do ruiny i możni musieli to rozumieć, dlatego (z wyjątkiem dwóch, o których wspomina Thietmar) nie poparli spisku księżnej.

Więcej jest takich wyrazów, psujących efekt.

"Krzesło" - może i tak, ale chyba lepsza byłaby "ława", zydel przy ścianie". "Regentką" -- wyraz na pewno nie z tego okresu. Może "władczynią, księżną". To samo " maligna" --- lepiej "silna gorączka", "przedśmiertna gorązka". "Podkute buty"? - chyba jednak chodzili w skórzniach... To samo ze spodniami. nie iwem, ale raczej lepsze byłyby " nogawice". Podkute buty mnie nieco rozbawily, ale może niesłuznie.

Tego jest sporo. "Brać go, chłopcy!" - bardzo to wspólcześnie brzmi. "Spętać go! Pojmac Bolka i związać". Chyba lepiej. "Mienił się bękartem" - bez sensu. Zanali ten wyraz?  Podawał się nieprawego syna tego a tamtego - jeżeli był to poganin, to i tak nieprawy syn miał duże prawa- jeżeli ksiąze o niego dbał.  

Po tych zdaniach: " Cesarz zdecydowanie nie docenił powagi sytuacji. Ona sama zresztą też. I oboje wkrótce słono za to zapłacili. " odstęp i gwiazdki. Wszystko powyżej byłoby wstępem, ekspozycją tematu. Nota bene, dwa ostatnie zdanie niezręczne. Historia jest linearna, a tu Autor wyprzedza fakty.... Do zmiany - trzeba zakończyć dramatycznie.  W umysłle Ody zaczęła kiełkować myśl o otruciu Bolka -Wiedziała, że pozbyłaby sie wtedy klopotu raz na zawsze. Coś takiego. Czemu nie? 

Podobnie z końcem - chyba trzeba oddzielić gwiazdkami. Przeskok czasowy.  Podział na trzy akapapity oddzielone gwiazdkami -- edycyjnie będzie znacznie lepiej  i ułatwi czytanie i wchłanianie historii. 

"Owej" w pierwszym zdaniu raczej do wyrzucenia.  Ten dzień właśnie opisujesz.

Może spróbować jeszcze wprowadzić nieco poprawek, zwłaszcza edycyjnych?

Pozdrówko.

Przyjrzałem ię temu opowiadaniu bliżej... I doszedłem do wniosku, że te zmiany edycyjne prawie nic nie dadzą. Czemu, Świętomirze, mieszasz dwa porządki --  raz jest to udramatyzowany reportaż historyczny, a  raz klasyczne opowiadanie historyczne? Albo jedno albo drugie. 

W pewnych kwestiach muszę się zgodzić z Rogerem, stylizacja nie do końca zagrała. Wydaje mi się, że dla niektórych wyrazów, nie tylko tych wspomnianych przez Rogera, można znaleźć synonim lepiej oddający ducha epoki. W kilku miejscach coś mi zgrzytnęło, jeśli chodzi o warstwę stylistyczną tekstu.  W kilku miejscach wydawało mi się, że przecinki są zbędne i zniekształcają oryginalny sens zdania, z kolei w innych zabrakło tych przecinków.

Nie mniej wciąż jest to dobre opowiadanie. Fabuła jest ciekawa, choć raczej przewidywalna. Postać nieźle zarysowane, szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę długość, a raczej krótkość tekstu.

Nie jest to na pewno Twoje najlepsze opowiadanie, Świętomirze, ale trzyma niezły poziom. Nie urzekło mnie tak, jak Dożdanka, ale mocną 4 mogę postawić z czystym sumieniem, 5 to byłoby chyba jednak zbyt dużo :)
Pozdrawiam!

Przeczytałem i podoba mi się pomimo niewątpliwej racji przedmówców czy też przedpiszców... przedpisaczy... przedpiszących.. Hm...

Gdzie ja to mogłem widzieć wcześniej... Hmm...  

A zwracajżesz Waszmość uwagi więcej na przyci --- e --- przecinki... I na wytężone w walce uda. Jak to rozumieć?

Dziękuję za wszystkie uwagi, zwłaszcza Rogerowi. Postaram się jeszcze dziś przejrzeć tekst i może zdążę jeszcze tutaj wprowadzić poprawki. Nadmienię tylko, że tekst jest trochę z innej bajki i trafił tu z rozpędu, przez pomyłkę. Następne opowiadania ściśle historyczne będę jednak publikować gdzie indziej. Ale żeby nie robić kryptoreklamy (jezcze DJ tu zajrzy i wlecę na kopach :P), zainteresowanych proszę o zgłaszanie się po namiary mailowo. Zreztą warto tam zajrzeć niezależnie od ukazywania się moich wątpliwej jakości płodów. ;)

(...)  niezależnie od ukazywania się moich wątpliwej jakości płodów. ;)  

Tylko ten uśmieszek powstrzymał mnie od skarcenia Autora za nadmiar samokrytyki.

Świętomirze, przy następnym. ewentualnie publikowanym opowiadaniu śmiało możesz wkleić link do publikacji na jakimś innym. zacnym portalu. Tak uczynił na przykład Gwidon z "Centurionem:. Link:.---> http://www.fantastyka.pl/4,7129.html

Świętomirze, mojego meila powinieneś chyba jeszcze gdzieś mieć, ale jeśli jednak nie, to pezypomnę się w wyżej wymienionej sprawie :) Już zżera mnie ciekawość, co do tych "płodów", jakby to dziwnie nie brzmiało ;p

I na wytężone w walce uda. Jak to rozumieć?

No, napięte mięśnie. Wybacz, nie zauważyłem pytania wcześniej.

Aha, Roger, czy mógłbyś mi wyjaśnić, w których miejscach Twoim zdaniem następują zmiany stylistyki z reportażowej na opowiadaniową i odwrotnie?

Co najmniej w trzech miejscach.

"Księżna tak sprawnie obmyśliła wszystko. Zadbała nawet o to, by Mieszko przy świadkach ogłosił ją regentką w imieniu małoletnich synów."

Tutaj -- to jest lekko, ale wyraźnie reportażowo. Informacja :od autora reportażzu....  

"Niestety, ten pierwszy był ledwie marionetką w rękach tego drugiego, zaś cesarz miał wtedy znacznie ważniejsze sprawy na głowie, niż zajmowanie się losem córki jednego z dawno nieżyjących margrabiów. Oda nie wiedziała, co mogłoby być ważniejsze od losów przyległego kraju, i to tak rozległego i silnego, jak Polania. Cesarz zdecydowanie nie docenił powagi sytuacji. Ona sama zresztą też. I oboje wkrótce słono za to zapłacili."

Tutaj --- bardzo wyraźnie reportażowo, tym bardziej, że używasz bardzo wspólczesnego wyrazu "marionetka".

„Jak w takich warunkach mam intrygować!? Jeszcze skrzywdzą moje dzieci!” — spanikowała księżna. Wycofała się w najdalszy kąt, tuląc do piersi przerażonych synów."

Znowu reportażowo, a raczej powinien być to opis jej uczuć.  I mamy "spanikoała" na dokladkę.

To może coś mi nie wyszło. To miały być myśli samej Ody zapisane mową pozornie zależną. Tak samo, jak wszystkie przedstawione przez narratora opinie. Narrator miał ograniczyć się do referowania przebiegu wydarzeń, zaś wszelkie wygłaszane przez niegoi opinie i oceny są tak naprawdę opiniami księżnej, co zresztą doprecyzowuje  zakończenie. Dlatego nie zgadzam się z zarzutem wobec pierwszego fragmentu. Drugi rzeczywiście należałoby przestylizować. Co do trzeciego - to już zupełnie nie rozumiem. Mamy tu dosłownie zacytowane myśli księżnej, po czym następuje opis wydarzeń tym myślom towarzyszących. Normalna rzecz w opowiadaniu. "Spanikowała" wynika stąd, że brakło mi już rodzimych synonimów, a trochę ich się w tym miejscu gromadzi; strach Ody systematycznie narasta w toku narracji aż do kulminacyjnego punktu, gdzie opowieść się urywa.

Tak czy owak dzięki za uwagę. Przemyślę to dokładnie. :)

Hmm..

"Jak w takich warunkach mam intrygować! Jeszcze skrzywdzą moje dzieci! — pomyślała księżna. Czuła ogarniający ją strach. Przemożne poczucie trwogi.

Wycofała się w najdalszy kąt, tuląc do piersi przerażonych synów."

"Księżna przypmniała sobie, jak sprawnie obmyśliła wszystko. Zadbała przecież nawet o to, by Mieszko przy świadkach ogłosił ją regentką w imieniu małoletnich synów."

Lub coś w tym stylu.. Można bardziej dramatycznie.

I wtedy wszystko, moim zdaniem, jest w jednolitym toku narracji.

Z pierwszego wyimka drugie zdanie także oczywiście kursywą. Trzy wprowadzone nowe  czasowniki --- pomyślała, czuła, przypomniała (sobie}  ujednolicają sposób anarracji. Ale --- to jest tylko moje zdanie.

Ok, w każdym razie widzę, że muszę poćwiczyć mowę pozornie zależną, bo nie idzie gładko. I te "suche" fragmenty udramatyzować odrobinę. Masz rację - w końcu to bardzo emocjonalna relacja. Dziękuję :)

@Świętomir - chodzi mi raczej o zachowanie Ody i innych bohaterów. Jest mocno współczesne.

Dagome, jak niektórzy przypuszczają, mogło być napisane tylko po to, żeby zdyskredytować czeskiego Bolesława i jego żądania dotyczące m.in. Krakowa (jak pamiętasz, Mieszko i Bolesław dwa razy prowadzili z tego powodu wojnę).

Druga sprawa, która rzuciła mi się w oczy, to kobiece rządy - nie było to aż tak rzadkie zjawisko, jak przedstawiasz w tekście (zwłaszcza, jeśli chodziło tylko o regencję).

Trzecia sprawa dotyczyła jakiegoś słowa, lub ortografa, niestety nie pamiętam, gdzie. Albo przecinka. Albo zapisu. Nic bardzo ważnego w każdym razie.

PS. Niekoniecznie nie znano takich słów jak bękart, czy maligna. Ale ostatecznie zachęcam do zaglądania, w razie wątpliwości, do słownika etymologicznego.

Zachowanie współczesne? Nie rozumiem...

 

W jaki sposób Dagome iudex miałoby dyskredytować Bolesława, skoro wymienia Kraków poza granicami Polski?

 

Co do regencyj - to kwestia kontekstu. Regencja cesarzowej Teofano (w imieniu małoletniego Ottona III) jest niemal współczesna opisywanym wydarzeniom, ale to jest Cesarstwo, kraj politycznie w stu procentach zachodni. Da nas te zwyczaje dopiero powoli napływały, a trudno mi sobie wyobrazić kobietę rządzącą tradycyjnym państwem plemiennym, gdzie prawo do władzy wypływa ze sprawności bojowej, a nie z urodzenia.

Wyraz "maligna" pochodzi z łaciny. Bardzo wątpliwe, aby w czasach Mieszka Oda znała lacinę, a Polanie  używali tego wyrazu.  

Hm, uznałam, że "maligna febris" była terminem znanym od starożytności, a biorąc pod uwagę, że Oda przywlekła ze sobą zakoniików (zapewne) a wczesniej wychowywała się przy dworze, znajomość (fragmentaryczna, ale na pewno znajomość - była wykształcona - poza tym na pewno modliła się po łacinie, a w modlitwach to wyrażenie istnieje do dzisiaj) tego słowa nie jest niczym niezwykłym. Polanie go, być może, nie używali, ale nigdzie w tekście nie zauważyłam wzmianki (może nieuważnie czytałam) że autor jest Polaninem.

@ Świętomir - to jest dyskusyjna kwestia, czy poza, czy jednak nie. Poza tym oprócz Krakowa był Śląsk, etc.

Nie zapominaj, że uznawanie Cesarstwa za "zachodnie" trochę się mija z celem, bo nie mówimy o całym, hm, narodzie, ale o ludziach mających możliwość przejąć władzę - cala zabawa w tym, że o ile lud mógł kobiety na tronie nie widzieć, o tyle sojuszników i odpowiednie siły moglaby spokojnie znaleźć i wykorzystać. Oczywiście to moja teoria, może niekoniecznie prawdziwa. Jednak tak bym to widziała - moim zdaniem wpływy czeskie i niemieckie (ruskie też) były wtedy bardzo, bardzo silne. 

Oda, zanim wyszła za Mieszka, była mniszką, przez co mariaż wywołał skandal niemały. Tyle w kwestii jej wykształcenia. :)

 

Co do Cesarstwa, ja właśnie nie pisałem o całym "narodzie", ale warstwie politycznej i zwyczajach obowiązujących na szczytach władzy. Tak, Oda mogłaby znaleźć sojuszników na zewnątrz, ale przez własny lud byłaby postrzegana jako władca narzucony. Poza tym narrator nie zabiera głosu w tej sprawie. W tekście mamy tylko poglądy Bolesława i Światosława na ten temat. Poglądy - dla nich - jak sądzę, zupełnie naturalne. :)

 

Wpływy niemieckie oczywiście były silne, ale znów, tylko w warstwie politycznej. Lud, nawet drużyna,  raczej trzymały się starych wierzeń, a i warstwa polityczna też zapewne w różnym stopniu ulegała wpływom (patrz: Światosław). A w państwie wciąż jeszcze plemiennym władca nie istnieje bez poparcia drużyny.

 

By podtrzymać twierdzenie, że państwo opisane przez Dagome iudex obejmuje Małopolskę, musielibyśmy przyjąć, że obejmuje także Prusy i Ruś, co jest oczywistym bezsensem...

*zwyczajów, nie wierzeń, oczywiście

Niezgodo.b, tylko  -- dowcip polega na tym. że o "malignie" mówil (bo już nie mówi, i bardzo dobrze) Światosław... Poganin, wojownik. Na msze nie chodził, modlić się po lacinie też nie modlił.   O to choci, a nie o Odę.

Cytat: "— Gdy chory bredzi w gorączce, każdy słyszy to, co usłyszeć pragnie — odparł chłodno Światosław. — Znałem go trochę i wątpię szczerze, by rzeczywiście chciał Bolesławowi zostawić zaledwie peryferia swych włości. Nie mówiąc już o tym, że dla księstwa podział to oczywista zguba."

W ustach Światosława wyraz "maligna" naprawdę brzmiąl niezręcznie - i dobrze, że Świetmir go zmienił na inny. 

 

To i nad peryferiami się zastanówcie. Z podobnych przyczyn, co nad maligną dyskutowaliście.

Co jest?! Przecież poprawiałem... Roger już to wyłapał. Ale dzięki. Czyżby strach Ci mijał? :p

Przypomniałem sobie, że jak Ty na Welesa i jego kompanię, tak ja na Quetzalcoatla i jego niezawodnego przyjaciela, jeża potrójnie kolczastego, liczyć mogę.

@Świętomir - "Oda, zanim wyszła za Mieszka, była mniszką, przez co mariaż wywołał skandal niemały. Tyle w kwestii jej wykształcenia. :) " I jak to ma przeczyć temu, co ja napisałam? I jak ma świadczyć o jej wykształceniu, źle? Nie sądzę, i pełna wątpliwości w tej kwestii pozostanę.

"Tak, Oda mogłaby znaleźć sojuszników na zewnątrz, ale przez własny lud byłaby postrzegana jako władca narzucony."
A gdzież tam przez własny...!

O Dagome nie będę się kłócić, interesowało mnie tylko w kwestii językowej nazw własnych, bardzo dawno temu, wierzę ci zatem na słowo.

@RogerRedye - ooo, jeśli Światosław, to cofam, on mógł nie znać. Aczkolwiek w tym wypadku odnosiłam się do twojej wypowiedzi: "RogerRedeye 2012-07-29  21:20  Wyraz "maligna" pochodzi z łaciny. Bardzo wątpliwe, aby w czasach Mieszka Oda znała lacinę, a Polanie  używali tego wyrazu." Nie zwróciłam uwagi, że to nie były słowa wypowiadane przez Odę.     

@AdamKB - kiedy "peryferia" to też łacina... No chyba, że to znów Światosław.

 

Tak czy owak opowiadanie fajne.

Tak czy owak opowiadanie fajne. 

No, to dopiero jest komplement. Chyba mało kto może coś takiego od Ciebie usłyszeć, co? Dziękuję. :)

No chyba, że to znów Światosław. 

Jak najbardziej on.

Bardzo mało kto.

Ale oczekuj momentu, w którym nie będę się czepiała błędów (i nie mam tu na myśli komentarzy "czytałam" i "oesu"). Wtedy możesz odejśc w zaświaty, większe wyróżnienie cię za życia zapewne nie spotka.

Podobało mi się. Fajne opowiadanko.

 

Pozdrawiam.

Chciałem napisać coś odkrywczego, ale po przeczytaniu komentarzy napiszę tylko jedno - opowiadanie bardzo przyjemne. Świetne rozwinięcie zapisku z kroniki.

Dzięki. Polecam się na przyszłość. ;)

Nowa Fantastyka