- Opowiadanie: An-Elenel - Biały pokój

Biały pokój

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Biały pokój

Białe ściany oraz podłoga, proste meble i łóżko w tym samym, pustym kolorze. Biały pokój. Denil nie znała niczego innego – to był jej cały świat. We wspomnieniach widziała tylko białe, niezmienne pomieszczenie, więc nie dostrzegała upływu czasu. Leżała na łóżku, chociaż dawno zapaliło się światło. Nie myślała nad niczym, trwała.

 

Nagle rozwarły się drzwi, przez które weszło parę osób w białych strojach. Nie było to nic niezwykłego – powtarzało się, odkąd Denil sięgała pamięcią. Usiadła odruchowo, a mężczyzna w fartuchu uśmiechnął się do niej.

– Witaj, Denil. Przyszedł czas na badania – powiedział.

 

Choć ludzie odzywali się czasem niby do dziewczyny, zawsze mówili bardziej do siebie – jakby nie sądzili, że Denil cokolwiek zrozumie. Z tego powodu nigdy dotąd nie odpowiadała.

 

Mężczyzna sięgnął po igłę ze stolika i pobrał krew dziewczynie, a potem w milczeniu przykładał do jej ciała różne bzyczące przyrządy. Na koniec odłożył wszystkie nieznane instrumenty, po czym przejrzał kartki pełne czarnych znaczków.

 

– Ciekawe… – mruknął do siebie lub swoich towarzyszy. – Wyniki z miesiąca na miesiąc są coraz lepsze. Przydałyby się bardziej szczegółowe badania. Zabieramy ją.

 

Dwaj mężczyźni w białych mundurach chwycili Denil za ramiona silnymi dłońmi, a następnie podnieśli ją na nogi. Spojrzała na nich zdumiona, jednak nie zareagowała w żaden inny sposób. Dała się poprowadzić do przejścia, a potem na zewnątrz białego pokoju. Nigdy dotąd nie wychodziła ze swojego świata, więc obudziła się w niej ludzka ciekawość przesłaniająca lęk przed nieznanym. Dziewczyna rozejrzała się zachłannie.

 

 

*

 

 

 

Pociąg magnetyczny sunął całkowicie bezszelestnie, unosząc się kilka centymetrów nad torami. Za oknem migały kolejne budynki oraz nieliczne pola czy drzewa. Silvia z podekscytowaniem czekała na dojazd do nowego miejsca pracy. Spędziła pół życia na poznawaniu genetyki, aż w wieku dwudziestu sześciu lat zyskała tytuł doktora. Parę miesięcy później otrzymała propozycję pracy i to nie byle jakiej – w najlepszym ośrodku naukowym w kraju, a może nawet na świecie. Nie wiedziała, na czym dokładnie polegać będą jej zadania. Badania genetyczne, w jakich miała wziąć udział, podlegały ścisłej ochronie, więc na razie dostała tylko bardzo ogólne informacje. Nie mogła się doczekać, aż otrzyma szczegółowe akta w swoje ręce.

 

Pojazd zatrzymał się wreszcie na opuszczonej stacji niesprawiającej dobrego wrażenia. Silvia nałożyła na ramię pasek torby i stanęła na betonowych płytach peronu. Dawno takich nie widziała, ponieważ w miastach wszystko lśniło, zbudowane z metalu lub tworzyw sztucznych.

 

Pociąg odjechał, a Silvia ruszyła niepewnie w stronę starego budyneczku z tablicą z nazwą stacji – nieczytelną z powodu brudu i niecenzuralnych słów. Nagle usłyszała delikatny dźwięk, a po chwili niedaleko zatrzymał się lewitosamochód. Ze środka wyszedł kierowca w czarnym garniturze.

 

– Panna Jonser? – zapytał dość sucho.

 

– Tak, to ja – potwierdziła.

 

– Proszę za mną.

 

Mężczyzna wskazał wóz, więc Silvia posłusznie do niego wsiadła. Uśmiechnęła się lekko na widok skórzanych siedzeń – obecnie niepotrzebnej ekstrawagancji. Kierowca również zajął swoje miejsce i nacisnął pedał. Pojazd ruszył, wypuszczając w tył kłąb pary wodnej. Mijał pola – niezmiernie rzadkie w dzisiejszych czasach. W ogóle okolica wyglądała, jakby cywilizacja do niej nie dotarła.

 

Po kilkunastu minutach szybkiej jazdy lewitosamochód zatrzymał się przed oślepiająco białym, niewielkim budynkiem.

 

– Cały kompleks mieści się tutaj? – zagadnęła ze zdziwieniem pasażerka.

 

– Pod ziemią. – Padła krótka, treściwa odpowiedź.

 

Kierowca wskazał automatyczne drzwi, po czym spiesznie odjechał, gdy tylko kobieta wysiadła. Poprawiła pasek torby wrzynający się jej w ramię, odetchnęła głęboko i weszła do budyneczku. Znalazła się w małym, białym pomieszczeniu, gdzie centralne miejsce zajmowało biurko, za którym siedzieli dwaj strażnicy w białych mundurach. Jeden z nich spojrzał na przybyłą.

 

– Panna Silvia Jonser?

 

Przytaknęła.

 

– Poproszę o dowód osobisty.

 

Podała mężczyźnie niewielką plastikową plakietkę ze zdjęciem oraz paroma informacjami. Kiedy włożyło się kartę do czytnika, na monitorze pojawiało się o wiele więcej danych o właścicielce. Strażnik szybko poruszał palcami po dotykowym ekranie.

 

– Nazwisko panieńskie pani matki? – zadał pytanie sprawdzające, nie odrywając wzroku od wyświetlacza.

 

– Korelska – odparła swobodnie Silvia.

 

– Kierunek ukończonych studiów?

 

– Genetyka stosowana.

 

Mężczyzna skinął głową z zadowoleniem.

 

– Proszę jeszcze położyć tu dłoń. – Wyciągnął z szuflady elektroniczną tabliczkę.

 

Silvia spełniła polecenie, a czytnik linii papilarnych potwierdził jej tożsamość, co wreszcie zakończyło sprawdzanie.

 

– Witamy w ośrodku Genoix – rzekł uroczyście ochroniarz. – Na dole ktoś będzie na panią czekał.

 

Kobieta ruszyła do windy mieszczącej się po prawej stronie pomieszczenia. Fotokomórka automatycznie zamknęła kabinę, gdy tylko pasażerka weszła do środka. Przez krótką chwilę jeszcze widziała malejący w szczelinie obraz strażników, aż przed oczami zostały jej tylko metalowe drzwi. Wraz z nimi zamknął się również pewien etap w życiu Silvii, a zaczął zupełnie nowy. Poczuła dreszcz podniecenia połączonego z niecierpliwością, kiedy winda sunęła w dół z nieznaną prędkością – współczesne technologie całkowicie niwelowały przeciążenia.

 

Po około minucie kabina zawisła w powietrzu, po czym drzwi otworzyły się, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Kobieta ujrzała białe korytarze rozchodzące się w różnych kierunkach, pełne ludzi w białych fartuchach, białych mundurach lub w uniformach o – zaskakująco nie na miejscu – innych barwach. Pomiędzy pracownikami przemykały stalowe roboty jeżdżące na małych kółkach. Wszystko to powodowało zawrót głowy po widoku pustkowi, jakie wcześniej mijała.

 

– Panno Jonser, witam w Genoix – odezwała się starsza kobieta w dopasowanym, białym stroju. – Jestem profesor Catos.

 

– Dzień dobry. – Silvia uśmiechnęła się, ale usta badaczki nawet nie drgnęły.

 

– Na samym początku muszę ci przypomnieć, że projekt, w którym bierzesz udział, jest ściśle tajny i nic nie może przeciec do opinii publicznej – mówiła profesor, kiedy zaczęła prowadzić nową pracownicę.

 

– Oczywiście, rozumiem.

 

– Jutro weźmiesz udział w ogólnym zebraniu odnośnie projektu. Tu masz dane, zapoznaj się z nimi. – Starsza kobieta wyciągnęła z kieszeni drobny chip. – Weź jeszcze to. – Podała również grubą plakietkę ze zdjęciem, podstawowymi danymi osobowymi, kodem magnetycznym oraz małym głośniczkiem i mikrofonem. – To identyfikator, klucz do pewnych sal, a także komunikator. Na razie masz dostęp do sali obserwacyjnej projektu. Skorzystaj z tego najlepiej przed zebraniem.

 

Silvia starała się przybrać pewną siebie minę, chociaż przy takiej towarzyszce nie wychodziło to najlepiej. Przyjęła oba przedmioty i czekała na dalsze instrukcje.

 

– W pokoju masz panel jedzenia, jeżeli jesteś głodna – kontynuowała rzeczowym tonem przewodniczka. – Pytania możesz kierować też do obsługi, są w fioletowych uniformach.

 

Kobieta zamilkła, a Silvia na razie o nic nie pytała. Przeszły do dalszej części kompleksu, gdzie nareszcie zatrzymały się przed drzwiami z tworzywa sztucznego. Po przyłożeniu identyfikatora pokój stanął otworem, więc profesor pożegnała się sztywno i poszła w swoją stronę.

 

Pomieszczenie zostało rozdzielone białą zasłoną, za którą umieszczono bardziej prywatną część: łóżko oraz szafy, a także maleńką łazienkę. Wchodzący widział tylko typowy gabinet – biurko z komputerem i kilka półek do trzymania niezbędnych drobiazgów.

 

Silvia z ulgą rzuciła torbę na łóżko, a sama zasiadła przed monitorem. Włożyła chip do czytnika, z niecierpliwością oczekując na sprawozdania z projektu. Najpierw ujrzała nagłówek:

 

 

D.E.N.I.L.

 

 

 

Nie zostało to na razie wyjaśnione, ale na pewno gdzieś dalej umieszczono rozwinięcie tajemniczego skrótu.

 

– Przydałoby się coś zjeść – mruknęła do siebie kobieta, kiedy poczuła uporczywe ssanie w żołądku.

 

Rozejrzała się w poszukiwaniu wspomnianego panelu i znalazła tablicę z podpisanymi przyciskami. Wybrała przypadkowe danie obiadowe, po czym wróciła na miejsce. Właściwie nie wiedziała, w jaki sposób ma się pojawić zamówiony posiłek, jednak długo nad tym nie myślała. Wróciła do czytania sprawozdania.

 

Zaczęło się od łączenia genów, których wybór został dość mętnie opisany, więc Silvia postanowiła poprosić kogoś o wyjaśnienie przy najbliższej okazji. Potem pokazano, jak rozwijał się organizm.

 

W tym momencie do pokoju samodzielnie wjechał robocik niosący obiad. Postawił papierowy talerz na biurku, zostawił plastikowe sztućce i wyjechał. Silvia popiła soku, a nawet napoczęła kotlet, po czym wróciła do czytania. Pochłonięta nowymi informacjami, zapomniała o głodzie, choć czasem odruchowo sięgała po frytki.

 

 

*

 

 

 

Ciągnące się w nieskończoność korytarze, chociaż również białe, różniły się jednak od małego pokoju będącego dotąd całym światem Denil. Fioletowe i zielone stroje niektórych ludzi wręcz raziły w oczy. Olbrzymie wrażenie sprawiała także liczba tych osób. Dziewczynę odwiedzało po kilku opiekunów, lecz teraz widziała cały tłum.

 

Dwaj strażnicy w milczeniu prowadzili Denil za mężczyzną w białym płaszczu, podczas gdy ona obserwowała wszystko wokoło. Po paru minutach znaleźli się w białym, sterylnym pomieszczeniu, nieco większym od pokoju dziewczyny. Musiała usiąść na wysokim fotelu, po czym pozwolić, by nałożono jej na głowę dziwną czapkę z przewodami. Nie miała pojęcia, o co w tym chodziło, jednak nie oponowała. Skomplikowane maszyny wydawały różne dźwięki, wśród których przeważało bzyczenie. Wreszcie mężczyzna zdjął czapkę z kabelkami i wbił w rękę dziewczyny wielką igłę. Denil jęknęła z bólu, który wzrastał w miarę, jak igła poruszała się we wnętrzu ciała. Naukowiec zdawał się nie zwracać na to uwagi, pochłonięty swoją pracą.

 

– Przestań! – poprosiła.

 

Mężczyzna zamarł.

 

– Co powiedziałaś?

 

– Przestań – powtórzyła cicho, lekko zachrypniętym głosem.

 

Naukowiec wyciągnął igłę i przykleił plaster w miejscu zranienia, po czym kucnął przed dziewczyną.

 

– Umiesz mówić? – zapytał powoli, jak do kogoś mało rozumnego.

 

– Tak.

 

– Dlaczego wcześniej się nie odzywałaś?

 

– Po co?

 

W życiu nie mówiła zbyt wiele, więc nie miała wyćwiczonego języka czy gardła. Wolała porozumiewać się jak najkrótszymi wyrażeniami.

 

Mężczyzna odszedł kawałek, by przemówić do plakietki zawieszonej na szyi. Denil widziała to już nie raz, więc doszła do wniosku, że to coś służy do komunikacji pomiędzy ludźmi. Coś do komunikacji… – komunikator! Dziewczyna czekała w milczeniu, aż zdarzy się cokolwiek. Niestety, nie słyszała słów naukowca. Po jakimś czasie zjawiła się starsza kobieta, która zamieniła parę zdań z mężczyzną, a następnie usiadła przed nastolatką.

 

– Witaj, Denil. Więc umiesz mówić, co? – rzekła miłym głosem.

 

Dziewczyna nie odczuła potrzeby odpowiadania na takie ni to pytanie, ni to oznajmienie.

 

– W takim razie powiedz coś, może… Jak się nazywasz?

 

To głupie, pomyślała, przecież ona sama się do mnie zwróciła moim imieniem.

 

– A ile masz lat?

 

Lat? Co to znaczy? Denil zmarszczyła brwi. Lata… To było jedno ze słów, które kręciły się gdzieś na granicy świadomości, lecz nie dały się wyjaśnić. Lata… Kojarzyły się z czasem. Czym właściwie jest czas? Upływ czasu… Ile mam lat? Ile czasu żyję? Nie wiem.

 

– Fathow, ona nie mówi. – Kobieta odwróciła się do towarzysza. – Coś ci się zdawało.

 

– Mówi – upierał się. – Tylko teraz nie chce.

 

– Odprowadź ją do pokoju. Potem porozmawiamy.

 

– Dobrze, profesor Catos.

 

Kobieta odeszła, a dwaj strażnicy ponownie pochwycili Denil. Mężczyzna zniknął, gdy dziewczyna była ponownie prowadzona przez korytarze. Z fascynacją obserwowała otaczających ją ludzi spieszących do swoich spraw. Spostrzegła, że przy niektórych drzwiach są guziki, a przy innych tylko metalowe prostokąty, do których przykładano komunikatory. Nie zdążyła dostrzec wiele więcej, ponieważ odprowadzono ją do dobrze znanego pomieszczenia. Przy okazji zwróciła uwagę, że przy tutejszych drzwiach znajduje się przycisk od strony korytarza.

 

Znowu została sama w białym pokoju.

 

 

*

 

 

 

Irytujący dźwięk automatycznego budzika wyrwał Silvię ze snu. Zmarszczyła brwi, przypominając sobie, co widziała w nocnych majakach. Śniła o… Martinie! Wesoła twarz okolona jasnymi lokami, szczery uśmiech… Wciąż go pamiętała mimo upływu tylu lat. Właściwie ze względu na zmarłego brata połączyła swoje życie z genetyką. Nic dziwnego, że obraz chłopca powrócił do niej we śnie właśnie teraz, gdy zakończyła swoją długą edukację i znalazła się w tym wspaniałym miejscu. Spełniała powinność względem niego.

 

Choć była trochę niewyspana, wstała bez ociągania, nie mogąc się doczekać dalszych informacji o projekcie D.E.N.I.L. Wczoraj wieczorem bardzo późno się położyła, ponieważ przeglądała dane dostępne na chipie. Poznała między innymi rozwinięcie zagadkowego skrótu: Dwunasta Eksperymentalna Nowa Istota Ludzka. W sprawozdaniach znalazła opis rozwoju swoistego „płodu” oraz jego laboratoryjne „urodzenie”. Obecna technologia pozwalała określić wiek takiego eksperymentu, a w tym przypadku D.E.N.I.L. urodziła się jako fizyczna trzynastolatka. To dość dziwne, bo bardziej preferowano małe dzieci lub już dorosłych. W każdym razie od tamtej pory minęły ponad dwa lata, a badania wskazywały na to, że ciało obiektu rozwijało się dalej całkowicie normalnie – bez przyspieszeń, które często się zdarzały w takich okolicznościach. Nie było wiele informacji o rozwoju psychicznym. Według naukowców po prostu nie wykazywała przejawów ludzkiej inteligencji.

 

Na chipie znajdowały się również dwa foldery zdjęć. W pierwszym z nich pokazano mikroskopowe zdjęcia komórek, później rosnący płód, pomarszczony, czerwony, nowonarodzony obiekt, aż wreszcie ostatnie ujęcie, najbardziej zaskakujące. Silvia ujrzała bowiem ładną nastolatkę o długich, lekko kręconych, kasztanowych włosach oraz okrągłych, zielonych oczach. Delikatne piegi na nosie i na bladych policzkach dodatkowo podkreślały całkowitą zwyczajność dziewczyny. Ciężko uwierzyć, że nie urodziła się naprawdę, lecz została stworzona. Silvia wpatrywała się z uwagą w twarz eksperymentu, czując w sobie coś dziwnego. Te okrągłe, zielone oczy… – tak bardzo podobne do oczu Martina. Jak to możliwe? Kobieta potrząsnęła głową, zła na nieprofesjonalne podejście. Przecież wielu ludzi ma zielone oczy. Co w tym dziwnego? – pomyślała, po czym wróciła do pracy.

 

Zdjęcie D.E.N.I.L. zupełnie kontrastowało z tymi umieszczonymi w drugim folderze nazwanym „Poprzednie E.N.I.L.”. Tutaj Silvia zobaczyła dorosłych lub dzieci w różnym wieku oraz różnej płci. Ich ciała były zniekształcone, czasem wręcz potworne: z nieodpowiednią liczbą kończyn czy oczu, z paskudnymi plamami na skórze lub jeszcze innymi defektami. Kobieta nie przyglądała im się zbyt dokładnie.

 

Zjadła śniadanie zamówione przez panel, po czym udała się na poszukiwanie sali obserwacyjnej. Z pomocą obsługi znalazła odpowiednie miejsce. W drzwiach zamiast klamki umieszczono oczywiście czytnik, do którego Silvia przystawiła kod kreskowy swojego identyfikatora. Z podekscytowaniem weszła do stosunkowo niewielkiego pomieszczenia zapełnionego dotykowymi ekranami komputerów. W rożnych miejscach siedzieli pracownicy, z których część odwróciła się na dźwięk otwieranych drzwi. Do Silvii podszedł mężczyzna niewiele starszy od niej. Spodobał jej się, bo jako jedyny przywołał uśmiech na twarz.

 

– Witaj, jestem doktor Spark – przedstawił się. – To nasze obserwatorium. – Wskazał ręką salę. – Mamy tu podgląd do kamer w pokoju D.E.N.I.L. oraz analizujemy wyniki badań. Niektórzy muszą również regularnie sprawdzać jej czynności życiowe.

 

– Rozumiem. – Silvia skinęła głową. – Mogę ją zobaczyć?

 

Spark wskazał na jeden z większych ekranów wyświetlający biały pokoik, a w nim dziewczynę z kasztanowymi włosami leżącą na łóżku.

 

– Dużo nie robi – skomentowała kobieta, choć i tak ujrzenie żywej laboratoryjnie stworzonej istoty zrobiło na niej wrażenie.

 

– Dlatego przygotowałem dla ciebie skrót z paru ostatnich dni. Chodź.

 

Posłusznie usiadła na jednym z foteli, a mężczyzna poruszył palcami po ekranie. Po chwili pokazał się krótki film. D.E.N.I.L. głównie leżała na łóżku, często chodziła w kółko lub nawet biegała. Niekiedy siedziała i poruszała ustami.

 

– Co ona robi? – zapytała zaciekawiona Silvia.

 

– To właśnie jest dziwne – przyznał Spark. – Właściwie nie wydaje dźwięku uchwytnego dla kamery, ale z ruchu warg zrozumieliśmy, że dokładnie powtarza wypowiedzi przebywających u niej osób.

 

– Ona mówi? – zdumiała się.

 

– Nie, nie jest inteligentna. Tylko powtarza, co usłyszała.

 

– Wygląda jak człowiek – mruknęła kobieta, wpatrując się w drobną nastolatkę.

 

– Tak, to prawda – przytaknął z uśmiechem mężczyzna. – Niestety, tylko wygląda. W niczym innym nas nie przypomina.

 

– Mam jeszcze pytanie… Jak dobrano jej geny? Nie bardzo rozumiem wyjaśnienie w aktach.

 

– To dłuższa historia – wykręcił się. – Powinniśmy już iść na zebranie.

 

Ledwie to powiedział, jeszcze kilka innych osób wstało z foteli i razem udali się do sąsiedniej sali z wielkim stołem. W krótkim czasie wszystkie miejsca zostały zajęte przez naukowców w białych fartuchach – teraz i Silvia taki nosiła.

 

– Mamy nowe informacje – zaczęła starsza kobieta, profesor Catos. – Obejrzyjcie, proszę, to nagranie.

 

Z sufitu zjechał płaski monitor. Zapadła cisza, kiedy włączył się film. D.E.N.I.L. znajdowała się w gabinecie z urządzeniami mierzącymi jej sprawność fizyczną i umysłową. Kiedy jakiś mężczyzna wbił jej igłę w rękę, ona… odezwała się. Jasno i wyraźnie. Nie mogło to być przypadkowe, szczególnie że później całkiem sensownie odpowiedziała na zadane pytania. Przy stole zapanowało poruszenie.

 

– Co o tym sądzicie? – zapytała kobieta.

 

– To wydaje się wręcz niemożliwe – mruknął ktoś.

 

– Czy naprawdę ukryła przed nami zdolność myślenia?

 

– Może dopiero niedawno ją zyskała?

 

– A może po prostu nie odczuwała potrzeby ujawnienia się – stwierdził zszokowany doktor Spark. – Trzeba natychmiast przeprowadzić dalsze badania. To może być wielkie odkrycie!

 

Silvia przypomniała sobie swoje spostrzeżenia. D.E.N.I.L. wygląda jak człowiek i najwyraźniej na tym jednak nie kończą się podobieństwa. Kobieta przybyła tu w samą porę, by wziąć udział w tym eksperymencie. Jeżeli dziewczyna faktycznie myśli, to zmienia to postać rzeczy. Ile pomysłów stanie się możliwych!

 

– Profesor Fathow spróbuje porozmawiać z D.E.N.I.L. Pozostali mogą obserwować to na ekranach – oświadczyła Catos, po czym wraz ze wspomnianym mężczyzną wyszła na korytarz.

 

Ekran natychmiast wyświetlił obraz z kamery. Dziewczyna siedziała spokojnie przy małym stoliku i jadła obiad.

 

– Nauczyliście ją posługiwać się sztućcami? – szepnęła Silvia do towarzysza.

 

– Tak. Małpy właściwie też są do tego zdolne, więc nie przywiązaliśmy do tej umiejętności dużej wagi.

 

Przy stole napięcie cały czas rosło, aż wreszcie do białego pokoju na ekranie wszedł Fathow. Uśmiechnął się sztucznie do dziewczyny, która spojrzała na niego lekko podejrzliwie. Silvia próbowała doszukać się na jej twarzy oznak ludzkiej inteligencji i po chwili je odnalazła. Choć pragnęła powodzenia takiego eksperymentu, gdzieś wewnątrz siebie poczuła delikatne ukłucie nieznanego strachu.

 

 

*

 

 

 

Denil zerknęła na wchodzącego znajomego mężczyznę. Był sam, co nieczęsto się zdarzało. Najpierw spojrzał na szary przedmiot zawieszony pod sufitem. Umysł dziewczyny zaczął szybko podsuwać inne sytuacje związane z tym czymś. Ludzie często się w niego wpatrywali, a czasem przy tym mówili – zupełnie jak do komunikatora. Dziwne… To coś chyba przekazywało obraz…

 

– Rozumiesz mnie, Denil? – zapytał gość.

 

Przytaknęła.

 

– Nazywam się Fathow, Jack Fathow. Rozumiesz?

 

Miał ją za głupią? Jasne, że rozumiała.

 

– Słuchaj, czy mogłabyś policzyć do dziesięciu?

 

Obojętnie wzruszyła ramionami. Kiedyś próbowali ją tego nauczyć. Zachowywali się wtedy mało normalnie. Najpierw tłumaczyli, potem nawet nie chcieli sprawdzić, czy coś zapamiętała, tylko od razu poszli.

 

– Ile widzisz palców, Denil? – zapytał Fathow.

 

– Pięć – odparła, ponieważ pokazywał całą dłoń.

 

– A teraz? – Dołożył dwa z drugiej ręki.

 

– Siedem.

 

– A teraz? – Pokazał obie dłonie.

 

– Dziesięć.

 

Mężczyzna znów zerknął w stronę szarej skrzyneczki.

 

– Dlaczego dotąd z nami nie rozmawiałaś? – zainteresował się.

 

– O nic nie pytaliście – mruknęła.

 

– Tylko dlatego?

 

– Tak.

 

– Jesteś tu szczęśliwa? – spytał nagle.

 

Szczęśliwa? Denil zmarszczyła brwi, zirytowana swoją niewiedzą. Nie potrafiła powiedzieć, co to znaczy szczęście. To słowo z czymś jej się kojarzyło tak jak wiele innych. Nie lubiła tego uczucia. Miała wrażenie, jakby ktoś kiedyś powiedział wszystkie te słowa, wytłumaczył je, lecz teraz dziewczyna nie mogła sobie tego przytomnieć. W każdym razie nie potrafiła odpowiedzieć na zadane pytanie, więc milczała.

 

– Dlaczego nie odpowiadasz?

 

– Nie znam szczęścia – wyjaśniła cicho.

 

Fathow skinął głową ze zrozumieniem.

 

– Co lubisz robić? – zmienił temat.

 

– Śnić. – Nie wahała się ani chwili.

 

– Masz sny? – zdziwił się mężczyzna.

 

– Rzadko.

 

– Co ci się śni?

 

– Drzewa.

 

– Drzewa? Potrafisz to wyjaśnić?

 

– Brązowy pień, zielone liście. Poruszają się w rytm wiatru. Szeleszczą. To piękne.

 

Fathow wpatrywał się w nią w niebotycznym zdumieniu.

 

–Muszę iść na chwilę – stwierdził nagle. – Zaraz wrócę.

 

Uśmiechnął się z przymusem, po czym wyszedł z pokoju. Drzwi nie domknęły się całkowicie, pozostawiając szparę. Denil obojętnie przesunęła krzesło bliżej nich. Usłyszała głosy z korytarza.

 

– To niemożliwe! Umie liczyć, choć uczyliśmy ją tego dawno temu. Wtedy nie wykazywała żadnych postępów. Właściwie nawet nie mówiła. A teraz rozmawia. Zachowuje się jak człowiek.

 

– Ona nie jest człowiekiem – odparł suchy, żeński głos. – Chyba o tym pamiętasz. Nie jest taka jak my.

 

Denil zmarszczyła brwi. Jak to nie jest człowiekiem? Przecież jest taka jak oni wszyscy! Niby czym się różni? Dlaczego kobieta tak mówi? Co dokładnie znaczy słowo człowiek?

 

– Ona śni! Przecież na początku to sprawdzaliśmy i nie wykryliśmy żadnych snów. Jak mogliśmy to przeoczyć? – odezwał się znów głos tamtego mężczyzny.

 

– Tylko twierdzi, że śni.

 

– Opowiedziała mi, czym są drzewa, przecież słyszałaś. Skąd może to wiedzieć? Ten eksperyment wymyka się nam spod kontroli.

 

– Wręcz przeciwnie. Mamy nowe próbki do badań. Sądzę, że powinniśmy sprawdzić jej mózg.

 

– Chcesz ją zabić?

 

– Nie kontrolowaliśmy jej, jest nieprzewidywalna, a przez to niebezpieczna. Lepiej zrobić jej klony i powtórzyć eksperyment, tym razem nie dopuszczając do takich błędów.

 

– Trochę szkoda zmarnować D.E.N.I.L.

 

– Zrobimy nowe, skoro z nią się udało. Poddamy sprawę pod głosowanie, jednak jestem przekonana, że większość opowie się za sekcją. Teraz zupełnie nie znamy jej możliwości, ta niewiedza może nas drogo kosztować. Chodźmy.

 

Fathow wszedł na chwilę do pokoju, powiedział, że wróci jutro, po czym szczelnie zamknął drzwi. Denil wpatrywała się w białe ściany. Z całej rozmowy zapamiętała jedno słowo: „zabić”. Od razu je zrozumiała, chociaż wcześniej go nie znała. Było z nim trochę tak jak ze snami – widziała różne rzeczy i od razu instynktownie je nazywała. Śmierć… Zabić… Denil zacisnęła dłoń w pięść. Oni chcą ją zabić. Jeszcze nigdy niczego nie pragnęła tak, jak teraz – życia. Chciała żyć. Bała się śmierci. Bała się pustki, bólu, nicości. Przycisnęła ręce do oczu. Tak silne emocje przerażały ją, sprawiały, że dziwnie się czuła. Miała wrażenie, jakby mogła zrobić wszystko, by przeżyć. Umysł – przez długi czas otępiały – dzisiaj zaczął funkcjonować zaskakująco szybko.

 

Przez szarą skrzynkę zapewne obserwują ją wrogowie – to słowo samo pojawiło się w jej umyśle. Ci wszyscy, których dotąd widziała, to wrogowie. Mają nad nią władzę, chcą decydować o jej życiu i śmierci. Ale ona się na to nie zgodzi! Ucieknie. Dokąd? Nieważne. Musi się stąd wyrwać.

 

Guzik do otwierania drzwi znajdował się od strony korytarza – to źle. Ktoś musi je najpierw otworzyć. Wrogowie przyjdą, jeżeli jej nie zauważą w pokoju przez szarą skrzyneczkę. Nie, trzeba po prostu zniszczyć skrzynkę. Jak? Denil spojrzała na plastikowy nóż leżący przy talerzu. Musi wystarczyć.

 

Jak najbardziej obojętnie wzięła nóż, po czym podeszła pod skrzynkę. Stanęła na brzegu łóżka, by sięgnąć pod sufit. Z determinacją najpierw uderzyła pięścią w skrzynkę, co wgniotło blachę, ukazując małą szczelinę. Właśnie przez nią dziewczyna wsunęła nóż i kręciła nim z nadzieją na uszkodzenie tego czegoś. Kiedy nie zauważyła rezultatów, po prostu tłukła dłonią w obudowę. Zaiskrzyło. Odskoczyła przerażona. Nie wiedziała, czy plan się powiódł, jednak na wszelki wypadek stanęła tuż przy drzwiach. Czekała.

 

Nagle do środka wpadło trzech mężczyzn. Nim cokolwiek zauważyli, Denil wymknęła się na korytarz. Starała się wyglądać jak inni ludzie. Szła przed siebie, szukając wyjścia. Czy na tym kończy się świat? Na białych korytarzach? Czy nie ma nic innego? A drzewa? Czy to tylko wymysł śpiącego umysłu? Dochodzące z oddali krzyki zmusiły dziewczynę do szukania kryjówki. Wybrała jedne z wielu drzwi z przyciskiem. Weszła do środka, a światło włączyło się automatycznie. Ujrzała pomieszczenie wypełnione robotami, jakie miała okazję już widywać.

 

Denil skuliła się w kącie, obejmując ramionami podkurczone nogi. Co teraz? Przez tyle czasu nie robiła w zasadzie nic… Była oszołomiona i przerażona. Jeżeli świat kończy się na białych korytarzach, to ona nigdy nie ucieknie… Nie, musi być coś więcej! Musi! Coś mokrego spłynęło jej po policzku. Łza, pomyślała odruchowo, nieco zdziwiona. Do tej jednej dołączyły inne, a po chwili dziewczyna już płakała rozpaczliwie. Nie wiedziała, co powinna robić. Niespodziewanie zrobiło jej się zimno, więc poszukała czegoś do założenia na cienki, biały strój. W szafie stojącej obok robotów znalazła fioletowe uniformy i włożyła jeden z nich.

 

Nagły hałas ją przeraził. Rozejrzała się niespokojnie. Ujrzała, że jeden z robotów się poruszył. Przejechał koło dziewczyny, po czym opuścił pomieszczenie. Drzwi zamknęły się ponownie. Denil odetchnęła z ulgą, choć serce wciąż waliło jej jak młotem. Schowała się za rzędami robotów, w ciemnym kącie, gdzie mimowolnie zasnęła.

 

 

*

 

 

 

– Uciekła?! – powtórzyła Silvia.

 

Przy stole wrzało, każdy coś krzyczał, każdy wiedział lepiej, co robić. Kobieta odwróciła się do Sparka.

 

– Wiecie przecież, jakie daliście jej geny. Sprawdźcie, na co ją stać.

 

– Z tymi genami, to… – Mężczyzna westchnął ciężko. – Dobrze, powiem ci, ale zachowaj to dla siebie. W rzeczywistości parę probówek nam się wymieszało. Chcieliśmy się ich pozbyć, jednak geny połączyły się w ludzkie DNA. Co dziwniejsze, komórka zaczęła się powielać. Postanowiliśmy zobaczyć, co z tego wyjdzie. W ten sposób przez przypadek uzyskaliśmy najlepszy z dotychczasowych eksperymentów.

 

– Mimo to znacie jej geny. Musicie przygotować rys psychologiczny.

 

– To zajmie trochę czasu.

 

W tym momencie do sali zebrań wpadła profesor Catos.

 

– Tak, D.E.N.I.L. uciekła – rzuciła do współpracowników.

 

– W jaki sposób? – padło pytanie.

 

– Widzieliście na ekranie.

 

Rzeczywiście, Silvia obserwowała, jak dziewczyna bierze nóż, jednak mało kto zwrócił na to uwagę. Potem zniknęła z pola widzenia kamery. Nim operator kamerki to zauważył i obrócił mały wysięgnik, obraz z pokoju zniknął. Kilka minut później przyszła wiadomość od ochroniarzy: D.E.N.I.L. zniknęła. Uciekła…

 

– Jak uciekła?

 

– Dlaczego? – pytania się mnożyły.

 

– Okazuje się, że myśli lepiej, niż sądziliśmy – westchnęła starsza kobieta. – Musimy natychmiast ją złapać, by poddać ją dalszym badaniom. Nie ucieknie daleko, nie zna ośrodka. Musimy jeszcze przegłosować jedną kwestię. Czy po złapaniu obiektu będziemy dalej ją obserwować, czy zrobimy sekcję D.E.N.I.L., a wyhodujemy jej klony?

 

Naukowcy spojrzeli po sobie. D.E.N.I.L. właśnie pokazała, na co ją stać, pokazała, że jest niebezpieczna. Zdecydowanie lepiej wyhodować klony poddane najlepszej kontroli.

 

– Kto jest za sekcją? – zapytała pani profesor, a ponad połowa zebranych podniosła ręce. – Świetnie, uzgodniliśmy to. Już zarządziłam poszukiwanie obiektu. Wkrótce ją dostaniemy. Jeżeli ktoś chce pomóc w poszukiwaniach, może tu zostać. Pozostali proszeni są o udanie się do swoich pokoi.

 

Wielu naukowców opuściło pomieszczenie, lecz Silvia oraz Spark wciąż siedzieli. Silvia pragnęła uczestniczyć w tych wydarzeniach, a poza tym mogła biegać w przeciwieństwie do wielu starszych badaczy. Catos skinęła głową w stronę ochotników.

 

– Nie możemy uszkodzić obiektu. Dostaniecie pistolety z nabojami usypiającymi. Musimy zachowywać komunikację przez identyfikatory. Wiecie, jak wygląda D.E.N.I.L., więc wypatrujcie jej wszędzie. Będziemy jej także szukać za pomocą kamer. Wszystko jasne? Zaczynajcie.

 

Do sali wszedł pracownik ochrony z naręczem broni, a każdy z naukowców wziął po jednej sztuce. Silvia zerknęła na pistolet z niechęcią. Trzeba było poskromić D.E.N.I.L. dla jej własnego dobra, więc odegnała wyrzuty sumienia. Poza tym sekcja kogoś takiego da ludziom niewyobrażalną wiedzę oraz możliwości. Ludzie nauczyliby się tworzyć nowe istoty. Rodzicom zmarło dziecko na nieuleczalną chorobę genetyczną? Naukowcy wyhodują nowe, identyczne dziecko bez chorobowej skazy. Każdego zabitego dałoby się przywrócić do życia! Można by zrobić jeszcze więcej: stworzyć doskonałych sportowców, doskonałych żołnierzy, doskonałych matematyków. Wystarczy dobrać odpowiednie geny… A Martin… On by żył. Rak by go nie zabił.

 

Silvia miała wtedy dziewięć lat, on – jedenaście. Kochała go, lecz nic nie mogła zrobić. Bezradnie obserwowała, jak z wesołego, żywego chłopaka przemieniał się w zniszczony chorobą oraz nieskutecznymi lekami wrak człowieka, aż wreszcie pozostało po nim jedynie wspomnienie. Na cmentarzu pojawiła się jeszcze jedna szara płyta nagrobna… Zrozpaczona mała Silvia przysięgła sobie wtedy, że zrobi wszystko, aby oszczędzić takiego bólu innym. Może nawet da radę przywrócić życie Martinowi! To wszystko jest w projekcie D.E.N.I.L. Dzięki niej ludzie wygrają ze śmiercią, chorobami! Nie można pozwolić, by taka szansa się zmarnowała.

 

Upojona wizjami świetlanej przyszłości, życzyła powodzenia Sparkowi, który poszedł w innym kierunku, po czym sama wybrała się korytarzami na poszukiwanie uciekinierki.

 

 

*

 

 

 

Denil znowu śniła o drzewach, jednak tym razem ujrzała również coś jeszcze – błękitny sufit nad liściastymi koronami. Nie, nie sufit, to była przestrzeń. Niebo – odpowiednie słowo przyszło samo. W błękicie świeciła jasna kula wysyłająca ciepłe, przyjemne promienie – słońce. Pod niebem latały małe kształty – ptaki. Denil zazdrościła im wolności. Jak cudowne musiało być uczucie latania w otwartej, nieskończonej przestrzeni.

 

Dźwięk otwieranych drzwi brutalnie obudził dziewczynę. Do schowka wszedł nieznany mężczyzna, który tylko wziął z szafy jakiś drobiazg. Następnie wyszedł, nie dostrzegając sylwetki skulonej wśród robotów. Denil przetarła zaspane oczy, gdy przypomniała sobie ostatnie wydarzenia. Musiała dalej uciekać. Wierzyła, że niebo naprawdę istnieje, a skoro go tu nie ma, świat jest większy niż białe korytarze. Gdzieś musiało znajdować się wyjście!

 

Wyszła ostrożnie z pomieszczenia i zdała sobie sprawę, że jest sama. W oddali ktoś zniknął za rogiem, ale nikt inny nie przychodził – tylko roboty wciąż jeździły. Wcześniej korytarze pełne były ludzi, dlaczego teraz to się zmieniło? Dziewczyna poczuła niezrozumiały lęk, ale go zignorowała. Szła niepewnie, a jej kroki wywoływały straszny hałas w takiej ciszy. Rozglądała się uważnie w poszukiwaniu wyjścia. Ujrzała drzwi nieco różniące się od innych, ze strzałką skierowaną w dół. Kiedy Denil podeszła bliżej, drzwi otworzyły się, ukazując małą kabinę. Widziałam już takie!, zdała sobie sprawę. Ktoś wszedł do niej, a po jakimś czasie wyszły inne osoby. Kabina prowadzi do innego miejsca, więc musi być wyjściem! Nie, strzałkę skierowano w dół, więc przejście pewnie też prowadzi w dół. Niebo jest na górze, więc muszę znaleźć strzałkę ku górze, myślała. Pobiegła przed siebie, szukając odpowiednich drzwi, lecz wszystkie prowadziły w dół. Z czasem zaczęła rodzić się w niej rozpaczliwa desperacja, choć nie potrafiłaby jej nazwać.

 

Nagle usłyszała za sobą tupot stóp. Odwróciła się gwałtownie. Przerażona zobaczyła zmierzającą ku niej sporą grupę strażników. Pobiegła, lawirując między robotami. Mężczyźni także musieli je omijać. Parę stalowych maszyn kopnęła ze złością w stronę prześladowców. Wściekły okrzyk potwierdził skuteczność tego ciosu, więc dziewczyna powtórzyła go parę razy. Przewróciła się nagle, otarła sobie kolana oraz ręce. Zignorowała piekący ból. Musiała uciec. Potem nie będzie okazji. Nie chciała wracać do białego pokoju. A przede wszystkim – nie chciała zginąć.

 

 

*

 

 

 

– Obiekt kieruje się w twoją stronę, czekaj przy głównej windzie – dobiegł głos z komunikatora.

 

– Tak jest – odparła służbiście Silvia.

 

Przemierzała puste korytarze oraz sprawdzała różne pomieszczenia. Parę godzin temu kazano wszystkim pracownikom udać się w jedno miejsce, by ułatwić poszukiwania. Dopiero niedawno D.E.N.I.L. wreszcie się ujawniła. Kobieta stanęła przy drzwiach jedynej windy prowadzącej na powierzchnię. Niespodziewanie usłyszała nienaturalnie głośny tupot stóp, a po chwili zza zakrętu wypadła nastolatka w fioletowym uniformie. Spojrzenie dziewczyny powędrowało do windy. Uśmiechnęła się, lecz zbladła, gdy dostrzegła Silvię. Zza zakrętu dochodziły również odgłosy kroków wskazujące na nadciągającą pogoń.

 

– Pomóż mi – wyszeptała D.E.N.I.L.

 

Wyglądała całkiem jak człowiek. Zachowywała się całkiem jak człowiek. Ona była człowiekiem. Silvia wpatrywała się w przerażoną, zdesperowaną twarz nastolatki. Skąd ona wiedziała, że tu jest wyjście? Musiała być inteligentniejsza, niż ktokolwiek przypuszczał. Naukowcy stworzyli człowieka, wygrali z odwiecznymi prawami natury. Tyle możliwości… Dzięki sekcji Silvia zdoła przywrócić życie Martinowi. Przywróci radość rodzicom, którzy do tej pory nie wyszli w pełni z żałoby po pierworodnym synu. Przez te wszystkie lata tak bardzo tęskniła do beztroskiego życia sprzed choroby Martina…

 

Nie odrywała spojrzenia od dziewczyny. Kroki pogoni były coraz głośniejsze. D.E.N.I.L. czekała z błagalną miną. Jeżeli naukowcy ją dostaną, zginie. Te oczy… Oczy Martina… Czy ona, doktor Silvia Jonser, jest w stanie poświęcić człowieka, aby wskrzesić brata? Przecież ta dziewczyna została sztucznie wyprodukowana! Ale… ona mimo to jest człowiekiem, nie rzeczą. I miała oczy Martina… To tak jakby on przed nią stał i błagał bezgłośnie…

 

Kroki docierały jakby zza mgły.

 

Czy poświęciłaby brata dla ratowania kogoś obcego? Czy ma prawo decydować o innych? Czy tylko dlatego, że D.E.N.I.L. została stworzona przez naukowców, może być przez nich zabita? Ale te możliwości… Ratowanie, a nawet przywracanie ludzkiego życia! Przecież w historii poświęcano się dla ogółu!

 

Ochroniarze zbliżali się nieuchronnie, komunikator rozbrzmiał podniesionymi głosami, a Silvia podjęła decyzję.

 

Chwilę później strażnicy wpadli na skrzyżowanie korytarzy, jednak nie znaleźli nikogo.

Koniec

Komentarze

Nie podobało mi się. Bardzo.

Opis kompleksu badawczego i środowiska nie wnosi nic nowego. Jakieś tunele pod ziemią, niemiła szefowa, ludzie którzy gdzieś tam sobie siedzą i generalnie są gburami, poza jednym gościem. Rozumiem, że to jest tylko takie tło, ale jeżeli to samo tło yło opisywane kilkakrotnie przy innych okazjach, do tego o wiele lepiej, to trochę mi przeszkadza..

Podobnie z opisem eksperymentu - zwykły eksperyment genetyczny, bohaterka niby czyta jego opis, ale nie znajduje absolutnie nic zaskakującego.

Reakcja naukowców na inteligencję Denil jest absurdalna. Przez chwilę myślałem, że to były jakieś skomplikowane badania dotyczące mocy parapsychicznych - wtedy możnaby zrozumieć troskę o niebezpieczeństwo - ale to (prawie) zwykłe klonowanie! 

Dziewczynka nigdy wcześniej nie mówiła, ale nagle potrafi posługiwać się językiem. Co więcej, dziewczynka nagle zaczyna wymyślać obiekty, których nigdy wcześniej nie widziała i słowa, których nigdy wcześniej nie słyszała. Skąd?! Powtarzające się myśli "nigdy wcześniej nie znałam tego, ale wydaje mi się, że powinno się nazywać [nazwa]" wyglądają *bardzo* źle.

Na koniec Silvia widzi dziewczynkę i po bardzo szybkiej i pobieżnej analizie dochodzi do wniosku, że powina jej pomóc. Sztuczne, niewiarygodne, zrobione "na odczepnego". Czy ta scena nie miała być punktem kulminacyjnym opowiadania i nie powinna być chociaż trochę dopracowana? 

Kolejne po, "Domu wolnym od wszelkiego zła", opowiadanie z pseudonaukowymi ambicjami. Znowu nieudane, niewiarygodne i dość naiwne. Mam pewność, że stawiając kropkę po ostatniej uwadze, niebawem o nim zapomnę.

 

"Białe ściany oraz podłoga, proste meble i łóżko w tym samym, pustym kolorze. Biały pokój." - Proszę o wyjaśnienie pojęcia pusty kolor. 

 

"Nagle rozwarły się drzwi..." - Czy drzwi nie mogły się, zwyczajnie, otworzyć?

 

"Mężczyzna sięgnął po igłę ze stolika..." - Można zrozumieć, iż igła jest wykonana ze stolika. Lepiej brzmi:  Mężczyzna sięgnął po igłę leżącą na stoliku...
 

"Silvia nałożyła na ramię pasek torby..." - Czy torba była pocięta na paski? Silvia, z paskiem torby na ramieniu, jawi mi się na podobieństwo kapitana drużyny sportowej. Może po prostu: Silvia zarzuciła na ramię torbę na pasku.

 

"Silvia popiła soku..." - Popić można, np. tabletki, posiłek, można nieźle popić (tu mam na myśli alkohol) i na drugi dzień mieć kaca, ale Silvia napiła się soku...

 

"Przy okazji zwróciła uwagę, że przy tutejszych drzwiach..." - Wyjątkowo dziwnie brzmią mi tutejsze drzwi. Chyba lepiej będzie ...przy drzwiach do tego pokoju... lub ...przy tych drzwiach...  

 

"...własnie teraz, gdy zakończyła swoją długą edukację..." - Wiemy, że Silvia ma dwadzieścia sześć lat i tytuł naukowy "doktor". Czy naprawdę zakończyła swoją długą edukacje, nawet jeśli zaczęła poznawać tajniki genetyki w wieku trzynastu lat? A gdzie ambicje zdobywania kolejnych stopni naukowych? Wszak prawdziwy naukowiec nigdy nie przestaje się uczyć i dokształcać.

 

"Z podekscytowaniem weszła..." - Moim zdaniem weszła sama, ale mogła być podekscytowana.

 

"W rożnych miejscach..." - Myślę, że chodzi o różne miejsca...

 

"...jako jedyny przywołał uśmiech na twarz." - Dziwnie brzmi przywoływanie uśmiechu, jakby był gdzieś obok. Może zwyczajnie ...jako jedyny uśmiechnął się.

 

Pozdrawiam i życzę coraz bardziej udanych opowiadań.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niestety, muszę się zgodzić. Opowiadanie od pierwszej, aż do ostatniej linijki jest absolutnie przewidywalne. Wręcz schematyczne. Schematyczna jest fabuła, akcja, a nawet morlane pytania, które się przy ich pomocy zadaje. A udzielona odpowiedź nie wnosi asolutnie niczego nowego.

 

McDb słusznie podniósł, że przebieg eksperymentu jest niewiarygodny. Umiejętność mówienia dziewczyny da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo powiedziane jest, że kamery zarejestrowały, jak porusza ustami. Nie rozumiem natomiast, dlaczego nikt nie zaciekawił się tym zjawiskiem i nie postanowił go sprawdzić. Badali ją naukowcy, czy głąby? No i skąd w jej głowie nieznane słowa? Usłyszała je kiedyś z ust naukowców, ok. Ale skąd zna ich znaczenie? Co to za wizje w jej głowie. Niestety, współczesna wiedza podpowiada, że poza garstką wrodzonych instynktów (niemających nic wspólnego z wiedzą) w naszych głowach nie ma nic, co nie zostałoby tam w jakiś sposób wcześniej "włożone". Jeśli więc miało to być SF, to zdecydowanie zabrakło "riserczu".

I jeszcze ten "lewitosamochód". Spróbuj posługiwać się tym pojęciem na codzień. Zapewniam, że szybko Ci się odechce. "Lewitochód" brzmiałby stokroć bardziej naturalnie.

Ach no i decyzja o zabiciu Denil jest kompletnie absurdalna, ponieważ eksperyment udał się przez przypadek, co oznacza, że nie ma absolutnie żadnej gwarancji, że uda się go powtórzyć.

Ale to już było...

Nawet kiedyś gdzieś (na łamach czegoś, I'm sure) był konkurs o tej tematyce.

Wezmę sobie Wasze uwagi do serca. Jeżeli jeszcze kiedyś wpadnę na pomysł napisania opowiadania s-f, to na pewno będę o nich pamiętać, ale na razie raczej wrócę do fantasy.

Sny Denil o tym, czego nie widziała, miały dodawać pewnej liryczności i ukazywać nadzwyczajność Denil, jednak chyba faktycznie wyszło zbyt naciąganie.

Dzięki, że poświęciliście czas na przeczytanie oraz skomentowanie mojego opowiadania.

Wyraźny postęp w porównaniu do "Domu...".  

Co do niemal całkowitego schematyzmu --- zgadzam się z przedpiściami. Ale trochę pobronię Autorkę: czy można od razu wskoczyć na przedostatni szczebel drabiny?  

An-Elenel, nie porzucaj Science F. Nie spiesz się z napisaniem kolejnego tekstu, najpierw pomyśl, o czym miałby mówić, poczytaj, porozmawiaj ze znającymi się na temacie, jaki chciałabyś poruszyć --- we Fantasy panuje tłok, że tak napiszę, i chyba już wszystkie tematy "obrobiono", w SF natomiast pole masz nieograniczone...

Nowa Fantastyka