- Opowiadanie: ognisty16 - Bogowie przyszłości. Rozdział pierwszy.

Bogowie przyszłości. Rozdział pierwszy.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bogowie przyszłości. Rozdział pierwszy.

Wiecie czym jest świadomy sen?? Mieliście kiedykolwiek styczność z owym zjawiskiem?? , każdy z nas śni… każdy sen jest inny, tworzy realny świat oraz realne odczucia, przedstawia nam otaczające nas wydarzenia dosłownie lub w karykaturalnym odbiciu rzeczywistości. Rzadko kiedy zdajemy sobie sprawę z tego że śnimy, a gdy już jesteśmy tego pewni, zazwyczaj sen się kończy… Nawet nie pamiętamy tego zdarzenia rano, gdy zbieramy się do pracy lub szkoły… a być może to sen jest odpowiedzią na zagadkę istnienia oraz przetrwania… być może jedynie w śnie jesteśmy w stanie stworzyć świat, który będzie zdolny przetrwać coś , na co ludzkość szykuje się od wieków…

-WWW.lDreamers.com …. Trafiłem na tą stronę, ponieważ od dwóch miesięcy miewam ten sam, sen…koszmar… budzę się w nocy, z pozoru otoczenie jest takie samo, jednak odczuwam jakiś lęk, coś krępuje moją świadomość, tak jakby całe moje postrzeganie rzeczywistości zostało ograniczone o kilkadziesiąt procent, atmosfera jest gęsta, wstaje z łóżka, wszystkie bodźce , chociażby dotknięcie gołą stopą zimnej posadzki są strasznie wyraziste i wyraźnie podkreślone, zapach pokoju, odgłos za oknem, kapanie wody… wszystko wyczuwam… jest to niezwykle nienaturalne, niepokojące i dziwnie obce… idąc korytarzem dochodzę do kuchni, nie jestem w stanie zapalić światła, jestem zły … znów będę musiał wymienić żarówkę… podchodzę do lodówki… otwieram ją… i nagle pokój jest wypełniony światłem… czuję te światło , te światło pachnie… pachnie… zielenią, przyrodą, ale jednocześnie wiem że to światło próbuje osłabić moją czujność i zdolność odbierania bodźców, wiem że te światło jest złe, niepokojące… zamykam lodówkę i nagle świat traci kolory, wszystko jest szare… wpadam w panikę, próbuję wybiec z kuchni jednak nogi odmawiają mi posłuszeństwa… im szybciej pragnę nimi poruszać tym jestem wolniejszy… i nagle w drzwiach do kuchni pojawia się jakaś osoba, przypatruje się mi , próbującemu biec… nie mogę dojrzeć jej twarzy… jednak zaczyna iść w moim kierunku a ja zdaję sobie sprawę ze poruszam nogami lecz stoję w miejscu… postać staje się coraz bardziej wyrazista, widzę niezwykle jasne oczy, lecz resztę twarzy zakrywa cień, odwracam się i nagle zdaję sobie sprawę że lodówka stoi w innym miejscu niż zawsze… i nagle niczym piorun rozbłyska mi w głowie myśl… to jest sen…sen…sen … znów mogę się poruszać, czuję się wspaniale, niczym nie ograniczony… w kuchni zapala się światło, odwracam się i krocząca w moją stronę postać znika… ciężko dyszę i uśmiechając się sam do siebie wciąż powtarzam… to sen, ja śnie, ja… ja… mogę wszystko… i w tym momencie się budzę…WWW.lDreamers.com... To strona gdzie lucid dreamerzy, świadomie śniący, wymieniają się swoimi przygodami ze snem… właśnie na nią natknąłem się gdy szukałem rozwiązania mojego nocnego problemu… właśnie ona otworzyła mi oczy… ukazując czym tak naprawdę jesteśmy… ale po kolei .

 

Rozdział pierwszy…

Sobota 23.05.2012 rok.

– Czy jeżeli odczuwam na skórze mokre krople deszczu, to znaczy że pada, czy jeżeli czuję w ustach słony smak potu spływającego z czoła to znaczy że jestem bardzo zapracowany i zmęczony…

Coraz dziwniejsze miewam myśli… odkąd zacząłem udzielać się na forum strony lDreamers.com i odkąd coraz to nowszymi metodami staram się świadomie śnić… coraz dziwniej i dokładniej zaczynam pojmować jak bardzo ogranicza nas świat realny… czuję sznur… sznur owijający mi się wokół szyi … z każdym dniem kolejna pętla… czytając posty użytkowników… sam zaczynam w nocy śnić ich sny… ostatnio podróżowałem na dachu pociągu jadącego kanałem La Manche…. Pędzącego z prędkością ponad 200 km/h … niejaki David z Irlandii opisywał dokładnie swój sen… czytając jego wiadomość podniecała mnie myśl aby przebiec się owym dachem. Nadszedł wieczór… moja ulubiona technika relaksacyjna… wodospad… a przy nim schody… od strumyka na dole aż ku górze… z każdym kolejnym schodkiem jestem coraz bardziej wyluzowany… relaxuje się i czuję jak odpływam… każdy kolejny schodek i czuję że zmniejsza się postrzeganie mojego realnego świata… dochodząc na samą górę zdaję sobie sprawę że jestem w Francji… urocza ulica z mnóstwem barów i romantycznych restauracyjek… i wjazd do tunelu… jedna myśl… słyszę jedną w kółko powtarzaną swoją myśl … -to jest sen …. To jest sen.. –czyżby… wyobrażam sobie siebie na dachu pociągu… czuję świst powietrza… czuję uderzającą do głowy adrenalinę… zdaję sobie sprawę że pędzę na dachu TGV jadącego z ogromną prędkością… i w tym samym czasie jestem zmuszony się schylić poniżej belki stropowej tunelu… śnie… kolejne marzenie zostało zrealizowane…

-Sądziłem że odnalazłem świat doskonały do którego mogę się udać każdej nocy… świat spełnianych marzeń… kochanek jakich tylko sobie życzyłbym… i ciągłej adrenaliny niezmąconej możliwością śmiertelnego wypadku … jednak z chwilą gdy przeczytałem post użytkownika o nazwie Morfeusz… (skojarzenia są jak najbardziej na miejscu…. ) przekonałem się że odkrywając świat snu… odkryłem prawdę o wiele bardziej skomplikowaną i trudniejszą do zaakceptowania niż ta z Matrixa…

Owy Morfeusz proponował spotkanie.. spotkanie Lucid dreamerów … oczywiście we śnie… tytuł postu brzmiał … „spotkajmy się przy Sfinksie….” Nigdy nie próbowałem jeszcze spotykać się we śnie z innymi realnymi ludźmi więc postanowiłem spróbowac… Morfeusz pisał że Sfinks jest tylko jeden i to najlepszy sposób aby żaden z nas nie trafił do innego snu…

Ja nazywam się Sam…i jako jednemu z 14 ludzi z całego świata udało mi się dotrzeć pod Sfinksa…

Rozdział 2 …

 

Słońce było już wysoko w górze, skwar straszliwie dokuczał a temperatura na pustyni nie pozwalała racjonalnie myśleć, widziałem wokół gromady ludzi… tłumy , wycieczki, przewodników… jednak nikt nie zwracał uwagi na małe biurko rozstawione przy samym monumencie jakim jest owy kot z twarzą faraona wyrzeźbiony w skale…

Przy owym biurku siedział mężczyzna, ciemnej karnacji o kruczoczarnych włosach… przyglądał się turystom.. jednak nie wyglądał jakby zależało mu na konwersacji… był chyba znudzony i rozczarowany… Podszedłem bliżej… Mężczyzna spojrzał mi w oczy….

-Witaj, rzekł i uśmiechnął się przyjaźnie -czekałem na Ciebie 4 lata… znalazłem dwanaścioro z nas…. Jesteś ostatni… teraz wszystko się zmieni…. –rzekł… podszedłem bliżej, a on złapał mnie za rękę…. Poczułem niezwykle silny ból… tak jakby serce nagle przestało pompować krew… odczuwałem niezwykle mocne dreszcze…. Tak… czułem że umieram….

-Budząc się, zdałem sobie sprawę że właśnie zabawa w świadome śnienie zmieniła się w … no właśnie.. nie mogłem się doczekać kolejnej nocy…

Aż do wieczora nie mogłem zebrać myśli… to znaczy robiłem to co do mnie należy… byłem w firmie… 8 godzin nudnej pracy przed komputerem, przed oczami same cyferki i jak zwykle system operacyjny cały czas zgłaszał swoje uwagi, mimo iż z informatyki jestem całkiem niezły nie dane mi było pojąć czemu przy każdej próbie wysłania owego zeznania podatkowego system się zwieszał i restartował w kółko… zostało mi jedynie pióro i formularze z kalką, czułem się jakbym cofnął się kilkanaście lat wstecz, w erę gdzie termin Internet nie istniał a sieć komputerowa była jedynie na wyłączność armii, zastanawiałem się nad owym nocnym spotkaniem… gdyby nie Internet nie doszłoby do niego… … zresztą pewnie to był jedynie sen… nieraz zdarzało mi się jedynie śnić o tym że śnie …

Po pracy spotkałem się z Laurą, moją uroczą małą dziewczynką… chociaż nie była już nastolatką to różnica 10 lat między nami cały czas mnie onieśmielała, sam nie byłem jeszcze przecież stary, ale mając 30 lat spotykać się z rubaszną dwudziestką, chociaż odkąd pamiętam zawsze takich dziewczyn pragnąłem, nie wiem czemu ale obawiałem się być ze starszą od siebie kobietą, wydawały mi się one strasznie fałszywe i w czymkolwiek w czym uczestniczyły zdawały się mieć jakiś ukryty cel… zresztą nigdy nie wierzyłem w ową miłość bez zobowiązań, w miłość w której liczyło się jedynie uczucie i namiętność, każdy dzień bycia ze sobą i przeżywania go z pasją, taki właśnie byłem… jednak żadna z kobiet z którymi sypiałem nie była niczym innym aniżeli zwykłą przygodą, wydawały mi się takie puste i proste… bałem się iż przy nich sam stanę się zwykły… nigdy nie czułem się zwykły… wierzyłem iż każdy istnieje na świecie w jakimś celu a mój cel jest wyjątkowy… Laura nie była inna, śliczna, zgrabna brunetka o onieśmielających zielonych oczach i tym uśmiechu którym potrafiła zmusić mnie do wszystkiego czego tylko by sobie zażyczyła, mimo iż czułem że nie jest ona tą jedyną nie mogłem się doczekać do następnego spotkania, chodziliśmy razem na musicale… które tak kochałem… ona za nimi nie przepadała, ale pociągała ją elita…. Chęć pokazania się w innym świecie… bogatych wykształconych ludzi, tak więc z wielką chęcią wybierała się ze mną do filharmonii, oglądaliśmy przedstawienia słuchaliśmy aktorów, a pózniej ona udając że ja to interesowała zadawała tysiące pytań na temat owego spektaklu, podobało mi się to, czuć że jestem o krok przed nią i nabijać się z niej w myślach… wiedząc że stara się tym interesować na siłę… Od zawsze umiałem przewidywać ludzi… już po pierwszym spotkaniu wiedziałem że ktoś zostanie moim przyjacielem albo wrogiem… miałem wielki dar empatii i potrafiłem zawsze idealnie wkomponować się w tło otaczających mnie wydarzeń.

Tym razem byliśmy z Laurą jedynie w restauracji… zjedliśmy owoce morza… Laura je uwielbiała… chociaż również, wydawało mi się że je uwielbia jedynie dlatego iż były najdroższe w całej karcie dań, lubiłem patrzeć na swoje partnerki gdy pokazywałem że mnie stać na ich zachcianki, nigdy nie chwaliłem się ile mam pieniędzy mimo to, podniecenie jakie widziałem na ich twarzach gdy wyciągałem portfel zawsze wydawało mi się śmieszne i prostackie… po kolacji odwiozłem ją do domu… jeszcze całus na dobranoc i wyznanie miłości.. Kocham Cię … jakie to było naiwne… mimo wszystko byłem do niej bardzo przywiązany, czułem się nią jak ze swoja pierwszą prawdziwą dziewczyną jeszcze w liceum… kochałem tą świeżość, nie ową dziewczynę, tylko świeżość która od niej biła…

Niedziela 24 maja 2012

Położyłem się spać kilka minut po północy, przeglądając wcześniej forum zauważyłem iż owy temat o sfinksie zniknął… Zainteresowałem się tym i napisałem prywatną wiadomość do Morfeusza… odpisał niemal natychmiast że już nie musi szukać i spotkamy się w tym samym miejscu co wczoraj… Kładąc się spać cały czas myślałem o owym zdarzeniu… czułem się innym od zawsze ale sądziłem iż to przejaw mojego egoizmu… owego usposobienia które zawsze popychało mnie do przodu… ukazywało coraz to nowe ambicje i pozwalało dążyć do spełnienia… Sen przyszedł niezwykle szybko… jakby to on czekał na mnie a nie ja na niego… Morfeusz już czekał … tym razem jednak Nie było biurka… uśmiechnął się do mnie i wskazał ręką owych ludzi… naliczyłem ich 11, każdy jeden patrzył na mnie, mimo iż wyczuwam niemal natychmiastowo nastawienie ludzi wobec mnie… nie mogłem określić ich zamiarów… uwagę moją przykuła pewna kobieta… miała blond włosy podcięte do ramion… śliczny i niezwykle uroczy uśmiech… oraz tatuaż pokrywający całe jej ramię, przedstawiał dłoń sięgającą ku twarzy mężczyzny… tatuaż wydawał mi się niezwykle melancholijny… jak gdyby owa kobieta utrwaliła na skórze swoją przeszłość , która wydawała się niezwykle odległa a jednocześnie jakby czekała na przyszłość która zdawała się być identyczną.

Owa kobieta przyglądała mi się z pewnej odległości… jakiś mężczyzna zdawał się ją zagadywać, jednak ona jakby skupiała całą swoją uwagę na mnie… czułem się nieswojo… niczym młody lew wystawiony na pierwszą próbę zdobycia pożywienia… nie wiedziałem tylko czy to ja będę szukał pożywienia czy będę pożywieniem… Nie zdążyłem nawet podjąć jakiejkolwiek decyzji co robić dalej a owa kobieta wraz z Morfeuszem zaczęli się zbliżać… ileż gracji było w jej chodzie… jest naprawdę niewielki odsetek kobiet… które potrafią oczarować mężczyznę jedynie za pomocą gracji… nie jest potrzebny lubieżny uśmiech, duży dekolt albo wyzywające spojrzenie… subtelność jej kroków, sposób, w jaki poruszała biodrami oraz lekkość stawiania kolejnych idealnie wyważonych kroków zmuszała każdego mężczyznę do marzeń aby choć na chwilę zmienić się w owy materiał, aksamit, okrywający jej nagie ciało… poczuć jej pot tworzący się w najbardziej intymnych miejscach owego doskonałego ciała… kobieta poruszająca się w ten sposób jest łowczynią, potrafiącą zmusić każdego mężczyznę do wykonania zadania które tylko mu zada… owa kobieta zbliżała się w moją stronę a ja nie potrafiłem zmusić się do myślenia o czymkolwiek innym niż namiętnym seksem z tą boginią…

Cóż, oprzytomniałem w chwili gdy oboje znajdowali się nie dalej niż metr ode mnie…

-Witaj… -rzekła owa blond kobieta , Morfeusz jedynie uśmiechał się do mnie… wiedział o czym myślałem-Jestem Caroline… Nie sądziłam iż owy człowiek który przybędzie odmienić bieg wydarzeń, będzie tak młody… i… Caroline przygryzła usta i uśmiechnęła się lubieżnie… i uroczy…

-Ooo mylicie mnie z kimś, jestem skłonny uwierzyć w wiele rzeczy oraz zjawisk, w końcu spotykamy się we śnie, jednak, tworzenie ze mnie bohatera jest trochę komiczne… najbardziej odważną rzeczą jaką kiedykolwiek zrobiłem zdaje się być … niech się zastanowię. .. tak… stanięcie w obronie pewnej dziewczyny w barze… jednak nie skończyło się to dla mnie zbyt przyjemnie… – uśmiechnąłem się wskazując na prawą brew na której widać było niewielką bliznę…

– No i do tego nie sądzę żebyśmy się znajdowali w Matrixie …. Powiedziałem z przekorą…

-Rozglądnij się dookoła, widzisz jedenaście osób z całego globu, spotykających się w jednym miejscu, we śnie… nie sądzisz iż to jest trochę nierealne.. nie mówiąc już o tym, iż każdy z nas wytwarza energię, którą każdy człowiek na świecie podczas snu regeneruje… my ją tracimy i świecimy na ich sonografach niczym ciepłe przedmioty na noktowizorach…. Jednak nie są w stanie każdej nocy przeszukiwać każdego miejsca na ziemi.. Nie czas jednak teraz na wyjaśnienia… spotykamy się dwa dni pod rząd, to jest zbyt niebezpieczne… kolejne spotkanie odbędzie się za 3 dni… nie próbuj nas szukać w Internecie… nie możemy sie teraz narażać… kolejne spotkanie odbędzie się pod Wieżą Eiffela… -Caroline puściła mi oczko po czym zniknęła a za nią każda kolejna osoba z owej jedenastki…

Nastał nowy dzień… Caroline nie mogła opuścić mej głowy, myśl że jestem jakimś tam wybrańcem wcale do mnie nie przemawiała, za to spotkanie się z ową kobietą w Realu jak najbardziej…

 

 

Środa , 27 maja

 

Ostatnie 3 dni dłużyły się w nieskończoność, każdej nocy starałem się, mimo zakazu odnaleźć owe 11 osób, uzmysłowiłem sobie również , iż jeżeli ze mną było 12 osób w tej grupie, nie widziałem jeszcze jednej, przecież Morfeusz wyraźnie stwierdził iż jest nas 14…

Nie spotykałem się ostatnią z Laurą, urocza kobieta ze snu nie pozwalała mi się z nią spotkać, a przynajmniej czułem iż gdybym się z nią spotkał to zdradził bym Caroline, co jest bezsensowne… Każdy wieczór spędzałem za to przy butelce wina… Riesling Spatlese… rocznik `97… moje ulubione… nic tak jak wino nie potrafi człowieka zrelaksować, upoić i uśpić jednocześnie… po mocniejszych trunkach człowiek staje się agresywny, piwo zbyt mocno obciąża żołądek, a wino zdaje się być idealnie wyważonym napojem, aby się przyjemnie zamroczyć…

Pod Wieżą Eiffla było mnóstwo ludzi, młodzież spędzała tutaj czas niemal 24 godziny na dobę, co parę metrów zauważyć można było grupkę ludzi popijających różne napoje, śmiejących się i robiących zdjęcia… Był późny wieczór, niebo nie było jeszcze zupełnie ciemne, jednak nabrało koloru ciemnogranatowego, było ciepło, piękna iluminacja światła padała na kolejny monument który dane mi było odwiedzić w ostatnim tygodniu we śnie, byłem tutaj codziennie od 3 wieczorów, zmieniały się twarze ludzi, grupki wycieczek, różna była pogoda, jednak Morfeusza i reszty nie mogłem namierzyć, w sumie wydaje się to oczywiste bo umówiliśmy się dopiero na dzisiaj… przechadzając się pośród fontann na placu przed wieżą, mój wzrok przyciągnęło jakieś zamieszanie przy budce z pamiątkami po drugiej stronie chodnika… zauważyłem jedną osobę z naszej grupy, która kłóciła się z jakimś skośnookim dobrze zbudowanym mężczyzną, widać było że za chwilę dojdzie do bójki i w tym samym czasie poczułem jak ktoś od tyłu łapie mnie pod rękę:

-Chodź ze mną, jeśli chcesz przeżyć, nie wiem jak, ale dowiedzieli się o naszym spotkaniu…– To był Morfeusz.

-Chodź!! –krzyknął i zaczęliśmy biec w kierunku ulicy Allée Adrienne Lecouvreur z, początku zaczęły się plątać i począłem słabnąć…– Złap mnie za rękę– krzyknął. – Gdy tylko poczułem jego dotyk dostałem zastrzyku enegii… biegliśmy przed siebie jeszcze około 100 metrów, gdy spostrzegłem przed sobą 2 postacie, wiedziałem , że nie uda nam się ich wyminąć, wyraźnie na nas czekali, nie wyglądali groźnie, jednak czułem, że posiadają ogromną siłę, wiedziałem że starcie nie ma sensu…

-Sam, musisz się obudzić, naładuję Cię teraz energią, to jest bardzo niebezpieczne, więc gdy tylko odzyskasz świadomość, proszę, odpocznij, nie idź jutro do pracy, i proszę, przez jakiś czas nie śnij. Znajdziemy Cię. – W tym momencie podniosłem się gwałtownie z łóżka, dysząc i nie wiedząc co się dzieję. Powoli wspomnienia ze snu zaczęły wracać. Powoli się uspokajałem.

-Nazajutrz wziąłem dzień wolny od pracy, próbowałem sobie wszystko poukładać, jednak było tak wiele znaków zapytania. Wszystko wydawało się być za pewną barierą, do której nie chciał dopuścić mnie mój umysł. Powoli wracałem do normalnego życia…

 

Poniedziałek 10 czerwca

 

-Minęły 3 tygodnie od mojego ostatniego spotkania z Morfeuszem. Całkiem poważnie zastanawiałem się, czy nasze spotkanie rzeczywiście miało miejsce, czy było jedynie wytworem mojej, niestety nazbyt wybujałej fantazji. Przestałem spotykać się z Laurą, coraz częściej natomiast moje myśli zajmowała Samanta, koleżanka z pracy, która ostatnimi dniami, jakimiś zawiłymi zrządzeniami losu cały czas miała do mnie jakiś interes, i wcale nie mogę powiedzieć, żeby mnie to irytowało, wprost przeciwnie, była wysoką, szczupłą brunetką, trochę zamkniętą w sobie, ale niezwykle inteligentną, co nieczęsto niestety zdarzało się wśród kobiet z którymi się spotykałem. Nabierałem coraz większej ochoty, żeby nasza biurowa przyjaźń przeniosła się w sfery bardziej intymne.

-Przestałem wywoływać świadome sny, nawet nie pamiętałem tych zwyczajnych,

-Był poniedziałek, leniwie zmierzałem w kierunku biura, nie do końca się jeszcze budząc, byłem zły na siebie, w piątek zaproponowałem Samancie wspólny wieczór, na co ona stanowczo zaprotestowała, od razu wyjaśniając, że nic między nami nie będzie. W drodze do pracy zaczęło padać, przeklinałem, że nie wziąłem sobie dnia wolnego. Może to pogoda, a może kac po samotnym piciu do lustra przez dwa dni weekendu, w ogóle nie pozwalały mi się skupić. W sumie nawet nie zależało mi na tym, czułem się jakbym był kobietą, której zbliża się okres, wszystko mnie drażniło i przeczuwałem że w biurze wcale nie będzie lepiej.

-Wchodząc do recepcji wieżowca, ochroniarz przywitał się ze mną jak co dzień, – Ma Pan się zgłosić do prezesa– Powiedział. – Nie wiedziałem o co może chodzić, może o parę spoźnień, które zdarzyły mi się ostatnimi czasy, ale w końcu byłem najlepszym pracownikiem, a szef nigdy nie wzywał mnie o takie błahostki . Piętro prezesa znajdowało się na samej górze, był to stumetrowy apartament, w którym w razie potrzeby można było nocować nie odczuwając najmniejszego dyskomfortu z powodu spania w miejscu pracy. Znajdował się tam aneks kuchenny, dwa salony oraz niewielka sala konferencyjna. Wszystko wykończone w ciemnym i ciężkim mahoniu najlepszego gatunku. Ciepło drewna idealnie kontrastowało z nowoczesnym przeszklonym wnętrzem oraz ścianami zewnętrznymi.

-Prezes siedział, przy swoim biurku, winda wjeżdżała automatycznie do jego salonu, więc gdy tylko otworzyły się drzwi , zaprosił mnie do środka. – Witaj Sam– odrzekł , uśmiechając się, -nie wiedziałem, że masz tak wysoko postawionych przyjaciół– gestem wskazał na jego gościa siedzącego na kanapie przy biurku. Obcy mężczyzna emanował elitą, garnitur Alexandra Amosu na pewno kosztował więcej niż moje dziesięcioletnie wynagrodzenie, złote sygnety nadawały mu władczy wygląd, a starannie zaczesane, gęste, kruczoczarne włosy dodawały mu uroku. Miał około 50siątki, ale atletyczna budowa oraz bijąca od niego pewność siebie wyraźnie go odmładzały. Nie znałem tego człowieka, nie był z mojego świata, i nie miałem do cholery pojęcia czego może ode mnie chcieć.

-Witaj Sam, nazywam się Leon Mackovis, jestem , powiedzmy biznesmenem, chciałbym z Toba porozmawiać.

-Zostawię was teraz samych – odrzekł mój szef, po czym z uśmiechem wyszedł ze swojego biura.

-Nie znasz mnie Sam – zaczał gość – ja Ciebie też nie znam, przynajmniej nie osobiście, dowiedziałem się jednak, że ostatnio udało Ci się uciec dwójce moich pracowników i że zacząłeś współpracować z grupą terrorystów, którym przewodzi niejaki Morfeusz. Nie zaprzeczaj, wiem, że tak było, chociaż to Ci się śniło. – gość uśmiechnął się

-Więc to jednak była prawda, wszystko co wydarzyło się w tamtym czasie podczas snu, było naprawdę, co więcej znaleźli mnie osoby które stały po drugiej stronie barykady. Przypomniałem sobie wrażenie jakie zrobiły na mnie wtedy te osoby i stwierdziłem, że to ta sama siła która bije od tajemniczego człowieka siedzącego naprzeciwko mnie. Słuchałem dalej

-Sam, wierzysz w Boga? – spytał spokojnym głosem

-Raczej nie– odpowiedziałem, wierzę w jakąś siłę wyższą, coś co panuje nad otaczającym nas chaosem, ale jestem pewny, że to nie ma nic wspólnego z tym, czego uczą nas w kościele.

-To może inaczej, a wierzysz w kosmitów? – dodał gość

-Chciałem się uśmiechnąć, ale z nerwów, moja twarz się jedynie skrzywiła. – Wierzę, oczywiście, że wierzę… ale nie sądzę, żebym poznał jakiegoś podczas mojego życia.

-Wydaję nam się, Sam, że jesteś kimś wyjątkowym, kimś niezwykle ważnym– zaczał ponownie mężczyzna –to co Ci teraz powiem, zapewne odmieni na zawsze Twoje życie, ale proszę wysłuchaj wszystko co mam Ci do przekazania.

-Tak, naprawdę nie nazywam się wcale Leon, nie mam imienia ani nazwiska, tam skąd przybywam, takie rzeczy już nie obowiązują, nie ma tam problemów, nie ma wojen, nie ma chorób, jestem bytem, który przybrał ludzką postać, ale wcale tak nie wyglądam. Widziałeś kiedyś szaraka z Strefy 51 ? mniej więcej tak wyglądam, wg. Was, ludzi kiedyś byłem bogiem dziś w erze nauki nazywacie nas kosmitami. Jednak prawda jest zupełnie inna. Wcale nie jestem tak bardzo różny od Was, praktycznie jestem taki sam jak Ty, jednak na zupełnie innym etapie ewolucji. – Leon uśmiechnął się. – Masz rodzinę Sam?

-Nie mam partnerki ani dzieci– odrzekłem– ale mam rodziców i dwoje rodzeństwa

-A czy Twoi rodzice mieli rodziców

-Oczywiście, przecież to oczywiste

-A czy znasz historię swojego kraju? Czujesz się z nim związany, jesteś patriotą, wiesz jak powstał człowiek i wasza planeta? Czy ważna jest dla Ciebie Twoja genealogia?

-Oczywiście, kocham swoją ojczyznę, czuję się częścią planety która nazywa się Ziemią i wiem że od kilku miliardów lat tworzę jej historie.

-Brawo, jesteś niezwykle inteligentnym człowiekiem, otóż, my, nazywaj nas Przyszli, otrzymaliśmy dar istnienia również przed paroma miliardami lat, jednak inaczej pojmujemy czas, w skrócie, nie rozwijaliśmy się, zostaliśmy stworzeni jako byty idealne i doskonałe, mające siłę twórczą oraz nieskończoną, potrafimy siłą woli tworzyć oraz niszczyć całe galaktyki, nie rozmnażamy się, nie ewoluujemy, po prostu jesteśmy. – I wiesz czego nam jedynie brakowało? – Historii, wiedzy o przeszłości, w naszej niepojętej inteligencji – kontynuowal wyniośle Leon, – w naszej niepojętej inteligencji, zapragnęliśmy stworzyć naszą własną encyklopedię, chronologiczną księgę opisującą naszą historię. Wyodrębniliśmy ze struktury naszego DNA najmniejszą elementarną cząstkę , wy obecnie jesteście na etapie Fermionów,do których należą kwarki i leptony, otóż, cząstka fundamentalna jest jeszcze biliardy razy mniejsza i przechowuję informację całego wszechświata, nazywamy ją GLEO, wyodrębniliśmy cząstke GLEO z naszego DNA, znaleźliśmy miejsce, umieściliśmy ją tam, poruszyliśmy ją uderzając w nią ogromną ilością energii. Gdy została wprawiona w ruch, zaczęła Tworzyć układ słoneczny, Ziemię, zwierzęta oraz Was. Od chwili jej uruchomienia spisywana jest nasza historia. Tak więc kiedyś nazywaliście nas Bogami, kosmitami. W każdym z tych określeń jest cząstka prawdy, jednak tak naprawdę jesteśmy kolejną ewolucją Was, i sądzimy że już niedługo przejdziecie na kolejny etap, w którym staniecie się nami. Brakuje nam jeszcze tylko tej wiedzy jakim cudem nagle staliśmy się tak doskonali.

– A co ja mam z tym wspólnego? – spytałem będąc w szoku

-Cóż, terrości których spotkałeś sądzą iż oni , z Toba na czele jesteście garstką wybrańcw którzy właśnie ewoluują. Zupełnie niepotrzebnie z nami walczą, wcale nie jesteśmy źli, my po prostu obserwujemy, nie wtrącamy się w wasze sprawy.

-Więc czemu im tego nie powiecie? – spytałem

-Cóż, żeby się porozumieć, obie strony muszą wyrazić chęć wysłuchania, oni atakują albo uciekają… praktycznie nic o nas nie wiedząc. Ale dość na dzisiaj, chcemy się z Toba spotkać w naszym naturalnym środowisku, Wy ludzie, potraficie je częściowo odczuć jedynie we śnie. Jeżeli, nie uważasz nas za wrogów, proszę bądź jutro pod Wieża Eiffela, chcemy jedynie Cię zbadać. –

– Możesz odejść – Leon wystawił rękę na pożegnanie, jednak jej nie uścisnąłem, z jednej strony wszystko co mówił ma jakiś sens, z drugiej nie potrafiłem mu zaufać. Wychodząc zdawało mi się iż, zobaczyłem w rogu jakiś cień, ale będąc w niemałym szoku nie zwróciłem na to uwagi.

Wtorek 11 czerwca .

-Od dłuższego czasu nie wywoływałem świadomego snu, więc z pewnym niepokojem zacząłem technikę relaksacyjną, tak wiele się zdarzyło, tak wiele się dowiedziałem o rzeczach, w których istnienie nawet nie do końca wierzyłem.– Powoli przychodził upragniony sen, ciemność, klatka schodowa, dziwna sytuacja w której byłem jedynie obserwatorem, dziewczyna, chłopak, krzyk, -dziewczyna ucieka po schodach, nagle znalazłem się przed budynkiem obserwując jak wybiega z klatki…. MAM TO – krzyknąłem, to sen…

-Poranek w Paryżu wyglądał wprost idyllicznie, setki ludzi na uliczkach starówki, pijących poranne exspresso i zajadających ciepłe i chrupiące, maślane crossainty. Spotkanie miało odbyć się pod wieżą Eiffel`a ale jakimś dziwnym przeczuciem wiedziałem, że muszę dostać się do mieszkania przy Avenue des Champs Élysées . -Apartament był duży i przestrzenny, urządzony w stylu minimalistycznym, bijący bielą, i marmurem. Przekraczając próg, od razu trafiłem do salonu, na powierzchni około 80 metrów kwadratowych znajdowała się jedynie śnieżnobiała, skórzana kanapa a przy niej rzeźbiona w marmurze ława której nogi w kształcie rzymskich kolumn podtrzymywały szklany blat. Frontowa ściana była cała przeszklona i promienie słońca wspaniale ogrzewały oraz oświetlały apartament. Cudowny dzień, w powietrzu wyczuwałem wakacje i …szczęście. Te ostatnie uczucie, doszedłem do wniosku, miało zmniejszyć moją czujność, tak jak wspomnienia o chwilach spędzonych z ukochaną albo z kumplami w letni dzień, wprawiają w ten słodki, euforyczny stan.

Przy oknie stał Przyszły, postać którą poznałem ostatniego dnia, odwrócił się i uśmiechnął ciepło.

-Witaj, odebrałeś naszą wiadomość o lokalizacji, naprawdę rozwijasz się… – Zapewne możesz wyczuć też część moich możliwości, tutaj we śnie, będąc przy mnie, iluzja staje się rzeczywistością, dla was to sen, dla nas, inny wymiar. Zapamiętaj to, gdy zginiesz w naszym śnie, umierasz w swojej rzeczywistości.

-To samo dotyczy was? – spytałem. –na twarzy mojego rozmówcy uśmiech się jeszcze powiększył

-W rzeczy samej, z tą różnicą, że żaden z was, przeszłych, nie jest w stanie nas skrzywdzić. To tak jakbyście byli pyłkiem trawy, wpadającym do nosa, terroryści o których rozmawialiśmy mogą najwyżej spowodować podrażnienie błony śluzowej i wywołać kichnięcie – Przyszły roześmiał się głośno.

-Przejdźmy jednak do rzeczy, na pewno masz wiele pytań, a my jesteśmy ciekawi Twojego rozwoju, pozwól, że się Tobą zajmiemy. – Obróciłem się, ale było już za późno, stała tam już postać ze strzykawką, która po sekundzie znalazła moją tętnicę szyjną. – Począłem tracić kontakt z rzeczywistości, postacie zaczęły mi się rozmywać , w dalszym ciągu mogłem jednak dostrzec uśmiech przyszłego. Mdlałem.

Z ciemności wyrwały mnie odgłosy strzałów, moja głowa pękała, wzrok cały czas był rozmyty, postacie które znajdowały się obok mnie głośno krzyczały, było ich trzy. Dwie mnie ciągnęły, jedna ostrzeliwała osobę która wstrzyknęła mi środek nasenny. Wzrok powoli wracał.

-Budzi się – krzyknęła osoba która trzymała mnie z prawej strony, spojrzała na mnie, nie mogłem uwierzyć, to była Samanta z biura. – Obudź się, natychmiast. Spotkamy się jutro we śnie. Podaj lokalizację, mało znaną, z ogromną ilością ludzi, gdzie będziemy kryci i Przyszli nie będą w stanie nas namierzyć, zmaterializuj w dłoni kartę z adresem i daj mi ją , i budź się na litość boską, straciliśmy już i tak dwoje naszych.

Gdy odzyskałem świadomość, z mojego nosa sączyła się krew, moja głowa ważyła chyba tonę, a członki były strasznie zdrętwiałe. Nie mogłem pojąć w pierwszej chwili co się stało. Wiedziałem jedno, wieczorem czeka mnie senna podróż do Wielkiej Brytanii.

 

Środa 12 czerwca:

Fairbrook w Wielkiej Brytanii było niewielkim miasteczkiem z wielkim magazynem największej angielskiej firmy sprzedającej odzież i artykuły sportowe . Moloch, ogromny warehouse, żyjąca jednostka, oddychająca tirami wjeżdżającymi o opuszczającymi ją 24 godziny dobę. Ponad 5 tysięcy osób na każdej zmianie, pakujących, liczących i wysyłających w świat miliony artykułów każdego dnia.

Pracowałem w niej kilka miesięcy gdy miałem przerwę w studiowaniu i pojechałem na wyspy zarobić na pierwszy samochód i kolejne dwa lata studiów. Doskonale pamiętałem wrażenie jakie wywarł na mnie owy moloch, przerażał mnie jego ogrom, uporządkowanie, dyscyplina. Ogromna machina której tryby nakręcali pracownicy tacy jak ja, 9 godzin dziennie realizując zamówienia, przemierzając przy tym około 15 km. Zdanie i zmęczenie jednostki nie miało znaczenia. Ludzi traktowano jak psy, każąc im pić wodę w toalecie i zabraniając jakiegokolwiek przejawu samodzielnego myślenia w czasie pracy. Ogromny moloch którego wielkość nie wychodziła z mojej głowy przez miesiąc, od kiedy podjąłem w nim pracę, był w każdym z moich snów. Byli w nich moi bliscy, moje marzenia, wszystko odbywało się w nim. Miliardowe transakcje wypracowywane przez nas, szarych pracowników tkwiły głęboko w podświadomości i przerażały mnie jak bardzo kapitalizm i majątki prezesów wyzyskują osoby które fizycznie poświęcają się każdego dnia żeby wyrobić zwiększaną w każdym miesiącu normę. Nienawidziłem tej pracy, nie pozwalała myśleć, rozwijać się, a po niej człowiek był tak zmęczony że już nie miał siły ani chęci, żeby odważyć się szukać czegoś innego. Wiedziałem, że będzie to idealne miejsce do spotkania z Samantą, szary człowiek nie miał pojęcia jak wygląda praca w takim zakładzie, nie miał pojęcia gdzie się może znajdować, a myśli tysięcy pracowników, myśli pełnie nienawiści i zazdrości do przełożonych, pełne pożądania niektórych samotnych pracowników do koleżanek i kolegów, marzenia i troski, to wszystko co działo się w głowach tych tysięcy ludzi ulatywało w górę i skutecznie zasłaniało Przyszłym możliwość dostrzeżenia mnie. Magazyn miał długość około 1500 metrów i był szeroki na co najmniej 500, tysiące metrów kwadratowych regałów, poustawianych chronologicznie według alfabetu. Ogromne mrowisko, organizm, komórka…

Stałem na parkinku przed nim, typowa angielska pogoda, mżawka i mgła, najwyższy czas poznać prawdę…

Koniec

Komentarze

Będę nielitościwie szczery. Późnawa pora nie ma tu nic do rzeczy. Przeskanowałem, jak to nazywamy, tekst i zadałem sobie pytanie: kto będzie tak zawzięty albo tak odporny, że przeczyta całość. Typografia --- zgroza. Interpunkcja --- szaleństwo. Zapis dialogów --- katastrofa. 

Pamietajcie, ochotniczki i ochotnicy, że ostrzegłem.

Ała.

Probowałam, true story. Zabiły mnie przede wszystkim wielokropki. Chyba dostanę od nich jakiejś wysypki. I brak akapitów. I interpunkcja. I drobiazgi. "Relaxuję"? Naprawdę? Nie na moje siły.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Mimo życzliwego ostrzeżenia przeczytałam wstęp. Teraz wiem, że o jeden wstęp za dużo.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tego sie nie da czytać ;/

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Jeżeli 16 w nicku oznacza 16 lat, trzeba człowieka raczej uświadamiać niż gnębić.
Opowiadanie nawet przeczytałem. Rzeczywiście zapis jest dramatyczny i ewidentnie zabrakło tego etapu, kiedy autor po kilku dniach jeszcze raz czyta tekst, krytycznie, po czym na dopracowaniu go spędza mniej więcej tyle czasu, co na pisaniu.
Gdzieś na tym forum jest podpięty wątek z poradami dla piszących, zalecam odnalezienie i zapoznanie się.
Ogólny pomysł nawet mógłby ujść, chociaż niektóre rzeczy mnie wyjątkowo zraziły. Postać Morfeusza - nie wiemy o nim nic, poza tym że ma się kojarzyć z bohaterem Matrixa. Jest to wyjątkowo niehonorowe zapożyczenie postaci.
Grupa przewrotowców spotyka się pod Sfinksem i nic z tego nie wynika. Potem się spotykają gdzie indziej i znowu nic. Jakby byli kindermafią, której działalność polega na spotykaniu się w różnych miejscach.
Źli ludzie działający jako agenci w garniturkach - to też już było w Matrixie. Chciałbym bardziej pomysłowych wrogów.
Daremnie przedstawiony główny bohater. Dywagacje na temat jego romansów (jak sądzę) mają budować obraz super gościa, ale cały czas nie wiemy jaki ten super gość jest, równie dobrze może być pacynką nabitą na kij.
Podsumowując, jest źle. Pozdrawiam i życzę poprawy :)

McDb ujął się za gnębionym Autorem: Jeżeli 16 w nicku oznacza 16 lat, trzeba człowieka raczej uświadamiać niż gnębić.  

Jeżeli szesnastka w nicku oznacza wiek Autora, to bardziej zasługuje (Autor, oczywiście) na cięgi niż na dobrotliwe wymówki i pokazywanie paluszkiem, że o tu, popatrz, dziecię drogie... Dlaczego? Szesnaście lat to wiek, w którym powinno się już być na tyle dorosłym, żeby unikać świadomej samokompromitacji. Zainteresować się, jak to robią, czyli jak piszą, inni. Porównać, wyciągnąć wnioski... Nie musi od razu wyjść dzieło budzące zachwyt treścią i formą, ale wtykanie byle jak wklepanego w komputer tekstu na pewno nie stanowi dobrego początku.

Adamie, pewnie, że masz trochę racji, ale uważam, że przesadzasz. 16 lat to wiek, kiedy nie dość że dojrzałości brak, to jeszcze jest na ogół bardzo silne przekonanie, że już się ją posiadło. Zresztą pomijając to, nikogo nie warto mieszczać z błotem. Nawet najdojrzalsi ludzie robią czasem głupoty. Nikt nie mówi o rozczulaniu się. Raczej o spokojnym i przyjaznym wskazaniu, co jest nie tak. Co do reszty masz oczywiście rację.

 

Teraz do Autora:

coś krępuje moją świadomość, tak jakby całe moje postrzeganie rzeczywistości zostało ograniczone o kilkadziesiąt procent, atmosfera jest gęsta, wstaje z łóżka, wszystkie bodźce , chociażby dotknięcie gołą stopą zimnej posadzki są strasznie wyraziste i wyraźnie podkreślone, zapach pokoju, odgłos za oknem, kapanie wody… wszystko wyczuwam…

Nie dostrzegasz sprzeczności w tym fragmencie?

 

czuję te światło to światło!

 

Język polski nie zna litery 'x'. Może się ona pojawić tylko w nazwach własnych obcego pochdzenia i - o ile dobrze pamiętam - tylko w mianowniku. W pozostałych przypadkach piszemy: 'ks', a więc: "Matriksa".

 

Przeczytałem rozdział I i mam dość, wystarczy. Tekst nie jest aż tak koszmarny, jak chcą niektórzy, da się go czytać. Co nie znaczy, że czyta się go dobrze. Natomiast tak otwarte zapożyczenia zakrawają już na plagiat, zdradzają brak oryginalności i własnych pomysłów oraz budzą mój niesmak. Dlatego w tym miejscu kończę, zachęcając do podjęcia próby napisania czegoś własnego. Najlepiej po uprzednim zapoznaniu się z linkowanym wyżej poradnikiem.

Rzadko życzę komuś karnego jeżyka, ale tu nie mam wątpliwości. Autorze, życzę ci karnego jeża, drutu kolczastego i jeszcze kilku innych rzeczy. I przymusowej nauki języka polskiego, najlepiej na jawie.

Nowa Fantastyka