- Opowiadanie: PaintedBlack - Rekordzista

Rekordzista

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rekordzista

To był długi dzień. Młody mężczyzna siedział na ziemi oparty plecami o drzwi wejściowe. Miał spuchniętą od płaczu twarz, z nosa mu ciekło, ale nie zwracał na to uwagi. Głowa mu pękała, świat wydawał się dziwnie nierealny, w uszach lekko dzwoniło. Pierwsza fala bólu minęła, teraz jej miejsce zastępowało stopniowo otępienie, niedowierzanie. Nie, to nie mogła być prawda. Uśmiechnął się drżącymi wargami. Tak, to na pewno nie jest prawda. Przymknął na chwilę oczy delektując się tą myślą. To wszystko jest tylko jego wymysłem, bo przecież… Chciał coś szepnąć, ale dźwięk, jaki wydobył się z jego ust był niezrozumiały. Musiał odchrząknąć, przełknąć to, co utknęło mu w gardle, a to nie było łatwe. Milczał przez chwilę, nad czymś głęboko się zastanawiał. Znów lekko otworzył usta, ale szybko je zamknął, jakby czegoś się obawiał.

― Umarli. ― powiedział wreszcie cicho do siebie. Jego własny głos wydał mu się tak obcy, że aż uśmiechnął się pod nosem. Łzy znów popłynęły.

 

Usnął na chwilę. Zresztą może to wcale nie była taka chwila. Skąd mógł to wiedzieć? Pojmowanie czasu stało się dla niego rzeczą zbyt trudną, by mógł się na niej skupić. Teraz liczyły się tylko dwa fakty. Po pierwsze: cała jego rodzina nie żyła. Po drugie: on żył. Został sam, zupełnie sam w świecie, który wydawało mu się, że całkiem dobrze rozumie. Podniósł się powoli z podłogi, rozejrzał po mieszkaniu pełnym rzeczy, z których jeszcze wczoraj razem korzystali. Zapiekły go nagle oczy, ale w jego organizmie nie było już ani jednej łzy, która mogłaby popłynąć. Musiał się napić, uzupełnić płyny, zadbać o więcej łez. Musiał opłakiwać dalej bliskich. Ruszył w stronę kuchni mijając po drodze sypialnię rodziców. W zeszłym miesiącu obchodzili dwudziestopięciolecie pożycia małżeńskiego. Pomimo tylu wspólnie spędzonych lat wciąż bardzo się kochali. No cóż, przynajmniej umarli razem.

W kuchni odkręcił kran i zaczął łapczywie pić. W zlewie stał kubek jego młodszego brata. Rodzice zawsze mu powtarzali, żeby zmywał po sobie na bieżąco, ale jedenastolatek ma przecież tyle ciekawszych rzeczy do roboty, tyle tajników życia codziennego do odkrycia. Nie ma czasu na takie kwestie, musi uciekać przez codzienną szarością, delektować się swoim naiwnym postrzeganiem świata. To nic takiego przecież, to prawo rządzące dzieciństwem. Rozumiał to, był taki sam w jego wieku. Właśnie dlatego zawsze zmywał za niego, żeby rodzice nie marudzili. Myśląc o tym zakrztusił się, odskoczył od zlewu, potknął o taboret w rogu i upadł na ziemię. Na chwilę wszystko zniknęło pożarte przez ciemność.

 

Pierwsze, co dotarło do jego skołowanego umysłu, to ból. Bolało go dosłownie wszystko, ale najbardziej głowa. Czuł się, jakby coś rozsadzało ją od środka. Leżąc dalej na zimnej podłodze zwinął się w kłębek i objął problematyczną część ciała rękoma, ale to tylko pogorszyło sprawę. Szum wody lecącej z odkręconego kranu wydawał się być odgłosem startującego odrzutowca. Nawet na najgorszym kacu, młody mężczyzna nie czuł się tak źle, jak w tej chwili. To był dramat, nie miał nawet siły otworzyć zapuchniętych oczu. Zresztą po co miał je otwierać? Wcale nie miał na to ochoty. Miał ochotę po prostu zniknąć, przestać zwyczajnie istnieć. To była jego ostatnia myśl, nim ponownie otuliła go ciemność.

 

Szum wody ustał. Przyjął ten fakt z ulgą. Przez chwilę myślał nawet, że to dlatego, że umarł, ale ból temu przeczył. Gdyby nie żył, nie bolałaby go tak bardzo głowa, mógłby normalnie oddychać, zniknęłoby to dziwne uczucie ociężałości. Tak przynajmniej mu mówiono, gdy był mały. Mówiono mu, że gdy umrze, nic już nie będzie go bolało, będzie szczęśliwy i blisko Boga. Nie czuł wcale, by był blisko Stwórcy. On nie, a jego rodzina? Ta myśl pojawiła się tak nagle, że aż wstrzymał na chwilę oddech. Rodzina. Śmierć. Samotność. Przez chwilę o tym zapomniał, przez jedną krótką chwilę, ale to wróciło. Zaczął krzyczeć, krzyczeć ile tylko miał sił w płucach. Jego serce tego właśnie się domagało, ale gdy już nie miał więcej sił i umilkł, wcale nie poczuł się lepiej. Wręcz przeciwnie. Znów zalała go pustka, znów wszystko wydało mu się tak nierealne. Otworzył powoli oczy, by przekonać się, czy nie jest w jakimś dziwnym śnie, ale podłoga wydawała się całkiem rzeczywista. Powieki opadły. Leżał tak chwilę, ale coś nie dawało mu spokoju. Znów zmusił się by spojrzeć na ten niesprawiedliwy świat i przez ułamek sekundy zobaczył coś dziwnego tuż przed sobą. Jakby czyjąś stopę, ale zupełnie przezroczystą. Tylko taki cień, coś rozmytego, nierealnego. Gdy mrugnął, to coś zniknęło, rozpłynęło się. Poczuł, jak serce zaczyna mu mocniej bić. Pojawiła się dziwna pewność, że już nie jest w tym pustym mieszkaniu sam.

― Jest tu ktoś? ― spytał, choć wiedział, że to niemożliwe.

Odpowiedziała mu cisza.

Jęknął próbując się podnieść, przez chwilę walczył sam ze sobą, ale szybko dał za wygraną. Leżenie na podłodze wcale nie było takie złe przecież. Nic nie było takie złe, jak świadomość, że nie ma już nikogo przy nim, że został na tym padole łez zupełnie sam. Nagle cały ból, jaki do tej pory czuł, wydał mu się za mały. Powinien bardziej cierpieć, dłużej płakać. Może to by go oczyściło. Może chociaż w taki sposób zmyłby z siebie to potworne uczucie winy. Tak, czuł się winny tego, że żyje.

― Dlaczego? ― spytał sam siebie próbując wycisnąć z czerwonych oczu choć jeszcze jedną łzę. Nagle jego uszy wyłapały cichy szept.

― Spytaj Boga, dlaczego ci ich zabrał. On wie.

Zamarł. Przez moment zastanawiał się, czy to wytwór jego skołowanego umysłu, czy może faktycznie… Nie. To niemożliwe. To tak nie działa, świat tak nie działa.

― A jak twoim zdaniem działa świat?

Znowu ten szept. Teraz był już wyraźniejszy, to nie mogło być zwykłe przesłyszenie. Ale skąd mógł dobiegać ten dźwięk? Rozejrzał się dookoła, a przynajmniej spróbował, ale ból głowy skutecznie mu to utrudnił. Wziął głęboki oddech i ponowił próbę, ale na niewiele się to zdało. W pomieszczeniu nie było nikogo poza nim.

― Słyszysz mnie, prawda? ― spytał głos.

Mężczyzna zaśmiał się histerycznie desperacko próbując zapanować nad własnymi nerwami. Wmawiał sobie, że to tylko przemęczenie, to tylko jego umysł bronił się przed tym całym szaleństwem, przed świadomością tego, że został całkowicie sam. Wymyślił sobie ten głos, by choć trochę wypełnić pustkę, jaka go otaczała. Tak, to wydawało się całkiem logiczne w zaistniałej sytuacji, a skoro już to zrozumiał, powinno być łatwiej. Odetchnął głęboko, skupił się, nasłuchiwał chcąc sprawdzić, czy głos jeszcze raz się odezwie, ale pomieszczenie wypełniała cisza. Przyjął ją z ulgą przekręcając się na plecy i przyjmując bardziej wygodną pozycję. Na moment zamknął oczy rozważając myśl, że szaleństwo wcale nie byłoby takie złe, ale gdy tylko je otworzył…

― To niemożliwe. ― wyrzucił wreszcie z siebie szybko przekręcając się na brzuch i unosząc na łokciach. Dziwny lęk sprawił, że na moment zupełnie zapomniał o bólu głowy. Tuż nad nim coś się poruszyło. Mężczyzna obserwował to, ale po chwili i tak jakby zupełnie się rozpłynęło.

― Możliwe. ― odpowiedział mu głos. ― Możliwe, jeśli jesteś na granicy.

― Co?

― Słyszysz mnie, bo jesteś na granicy życia. Zaczynasz mnie dostrzegać, bo śmierć zbliża się do ciebie wielkimi krokami. Wtedy zmienia się postrzeganie świata, otwierają się drogi dotąd dla was niedostępne. Gdyby nie to, nie wiedziałbyś nawet, że tu jestem.

 

 

 

Na chwilę zapadła absolutna cisza. To było jakieś szaleństwo. Mężczyzna nie wierzył własnym uszom. To na pewno jego wymysł, był tego całkowicie pewien. Jego umysł nie wytrzymał i dlatego oszalał. Słyszy głosy, to się przecież leczy. Myśląc o tym dał radę podnieść się wreszcie z podłogi. Głowa prawie przestała mu dokuczać, tylko gardło trochę piekło, bo musiał oddychać przez usta. Jeszcze raz uważnie rozejrzał się po kuchni, jeszcze raz przez chwilę dojrzał jakiś dziwny cień. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że widzi w drzwiach jakąś postać. Przerażony krzyknął:

― Kim ty do cholery jesteś?

― Jestem tylko sługą Boga, nie musisz się mnie bać. Jestem Duchem Opiekuńczym.

― Duchem Opiekuńczym? ― zdziwił się mężczyzna.

To wszystko było bez sensu. Przecież takie rzeczy zdarzały się tylko w filmach. Duchy, głosy, omamy… W rzeczywistym życiu była racjonalność, śmierć, a potem pustka. Bóg? Niebo? Być może, ale przecież Bóg był daleko, to była ziemia, świat materialny.

― Nie wierzę ci. ― powiedział rozglądając się dookoła i szukając źródła głosu.

― Nie musisz. Bóg mnie tu przysłał. Wezwał mnie jakiś czas temu do siebie i kazał nad tobą czuwać. Z założenia i tak nie powinieneś mnie słyszeć, więc to, czy we mnie wierzysz i tak nie ma znaczenia. Jestem tu, przy tobie i nigdzie nie odejdę, czy zaakceptujesz fakt mojej obecności, czy nie. To bez znaczenia, ja dalej czuwam.

Zapadła cisza. Mężczyzna nie wiedział, czy powinien coś na to odpowiedzieć. Nie przychodziło mu nic sensownego do głowy. Z jednej strony nie wierzył w to, że naprawdę z kimś rozmawia. Jakaś część jego osobowości uparcie powtarzała, że to tylko pierwsze oznaki szaleństwa, ale inna krzyczała, że to prawda. Jeśli faktycznie ten głos należał do Ducha Opiekuńczego, to znaczyło, że Bóg istnieje, a jego rodzina jest bezpieczna i szczęśliwa. Ta myśl przynosiła mu cień ukojenia, dlatego stał tak na środku niewielkiej kuchni starając się zrozumieć samego siebie. Za dużo się wydarzyło tego pechowego dnia, za dużo, by mógł to logicznie przeanalizować. Umysł odmawiał mu posłuszeństwa i ciągle zatrzymywał się w tym samym punkcie – śmierci jego bliskich.

― Płaczesz? ― spytał tajemniczy głos. ― Choć jest już za późno na łzy, bo przecież nie wskrzesisz ich nimi, to jednak dobrze, że je przelewasz. Łzy powinny płynąć w takich chwilach, jeśli niosą choć cień ukojenia. Płacz, jeśli pozwoli ci to przetrwać.

Słysząc to, młody mężczyzna poczuł, jak po policzkach spływają mu jedna za drugą słone łzy. Uśmiechnął się gorzko zasłaniając twarz dłońmi. A był już pewien, że więcej łez z siebie nie wyciśnie.

 

Słońce zaszło, a niebo skryło się za grubą warstwą chmur. Młody mężczyzna poszedł do łazienki i wyczyścił nos. Przez chwilę spoglądał na koszyk z kosmetykami jego mamy. Wszystkie myśli naraz uciekły z jego głowy, po prostu stał tak patrząc na kolorowe opakowania kremów, zestawy cieni, pędzelki do makijażu. Wszystko na swoim miejscu tak, jak powinno być. Szkoda, że już nikt tego nie doceni. Nagle jego zapuchnięte oczy spojrzały w niewielkie lusterko stojące obok umywalki. Cichy jęk wyrwał się ze ściśniętego gardła. Wyglądał okropnie, oczy ledwie mógł otworzyć, usta miał popękane, na brodzie pozasychała wydzielina z nosa. Był żałosny, wręcz nie mógł na siebie patrzeć. Odkręcił kran i zaczął przemywać twarz zimną wodą. Nawet nie wiedział kiedy, znów zaczął płakać. Po co się mył? Dla kogo? Spróbował się opanować. Powtarzał sobie, że przecież jego bliscy nie chcieli by doprowadził się do takiego stanu z powodu ich śmierci, ale na niewiele się to zdało. Jego bliskich już z nim nie było, a on miał obowiązek pamiętać i…cierpieć.

― To nieprawda. ― szepnął mu ktoś do ucha.

Mężczyzna uniósł lekko głowę, by spojrzeć w taflę małego lusterka. Zamarł, gdy zobaczył tuż za sobą nachylającą się nad nim z troską kobietę. Była na oko w wieku jego mamy, tylko miała bardziej smutne spojrzenie. Tyle zdołał zauważyć, nim postać zniknęła, gdy mrugnął. Jeszcze chwilę spoglądał w lusterko, ale nic się nie zmieniło – dalej pokazywało tylko jego w łazience. Spróbował uspokoić bicie serca, wziął głębszy oddech zapominając, że z nosa spływają mu krople wody. Poczuł pieczenie, gdy jedna z nich dostała się do jego płuc, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Mógł tej kobiety nie widzieć, ale czuł jej obecność coraz wyraźniej. Może jednak oszalał.

― Jesteś tu? ― spytał ledwie poruszając ustami, przez co słowa stały się niezrozumiałe. Nie odważył się jednak zadać tego pytania jeszcze raz. Stał tylko nasłuchując, czy coś lub ktoś mu odpowie.

― Jestem.

Odpowiedź przyszła akurat w momencie, gdy przestał wierzyć, że ją otrzyma. I co teraz? – pomyślał.

― A co chcesz, by było? ― Usłyszał tuż obok siebie.

 

 

 

Siedział na ziemi. Nogi trzęsły mu się, jak galareta i nie był w stanie dłużej ustać. Nagle poczuł się zmęczony, skołowany, zbyt głupi, by cokolwiek z tego wszystkiego zrozumieć. Głos milczał, jakby wiedział o toczącej się w głębi jego serca wojnie, jakby czekał, co postanowi. Minuty mijały, był tego w pełni świadomy. Powietrze stało się ciężkie, przepełnione wilgocią, pachnące nadchodzącą burzą. To była doskonała pogoda, mroczna, odpowiednia, by dobić jego nadwyrężone nerwy. Znów zaczął płakać nie wiedząc już nawet, czy płacze nad rodziną, czy nad sobą tak naprawdę.

― To bez znaczenia. ― odezwał się wreszcie ten dziwny głos. ― Łzy płyną i tylko to się liczy. Jesteś silny, bo żeby płakać tak szczerze trzeba być silnym. Musisz tylko odpowiedzieć sobie na pytanie, dla kogo tak sam ze sobą walczysz?

Chaos myśli zalał jego mózg powodując bardzo skrajne emocje. Chciał jednocześnie śmiać się i wyć z rozpaczy. Czuł się żałosny, pokonany, opuszczony i nic nie wart. Czuł, że w jakiś niepojęty sposób zawiódł, bo inaczej nie zostałby sam. Czuł wreszcie nienawiści do swoich bliskich za to, że umarli, ale akurat do tego uczucia wcale nie miał ochoty się przyznawać nawet przed samym sobą. Walczył, by je stłamsić, wygnać z serca, ale ono było za silne. Nagle zaślepiła go furia. Był wściekły, tak bardzo wściekły, że nie potrafił zapanować nad drżeniem całego ciała. Nie wiedział, co tak bardzo go do zdenerwowało, ale to nie miało znaczenia.

― Może nie chcę być silny. ― powiedział cicho starając się zapanować nad nagłym pragnieniem wykrzyczenia tego na całe gardło. ― Może ja wcale nie chcę żyć nawet?

Nie mówił tego poważnie. Powiedział to, by wyrzucić z siebie choć trochę jadu palącego go od środka. Nawet nie przyszło mu to tak na poważnie do głowy, dlatego tak bardzo się zdziwił, gdy usłyszał w odpowiedzi:

― To, czy będziesz dalej żył, czy nie, zależy tylko od ciebie. Bóg dał ci wolną wolę, tak jak i innym ludziom. Nie zabronił wam niczego wierząc, że sami będziecie wiedzieć najlepiej, co dla was jest dobre, a co nie. To wyście stworzyli system pewnych przekonań, które określają, co wam wolno, a co jest wam zabronione.

― Jak to? Przecież…

― Samobójstwo prowadzi do zmniejszenia populacji, obniżenia morale. Traktowanie go, jako potencjalnego leku na wszelkie problemu stanowi niepokojącą tendencję prowadzącą do braku poszanowania dla życia. Biologiczne uwarunkowania każą ludziom bronić się przed tym, walczyć o silny gatunek. Dusza jest nieśmiertelna, a to ona liczy się dla Boga najbardziej.

― Chcesz przez to powiedzieć, że Bóg wcale nie ma za złe samobójcom ich grzechu?

― Grzechem jest zabicie, ale nie zakończenie własnego życia. Dlaczego pytasz?

Nie odpowiedział. Nagle wszystko stało się jasne, ból stał się lżejszy. Świadomość, że wcale nie musi się tak dłużej męczyć, była jak powiew morskiej bryzy – odświeżyła go, dodała mu energii. O tym pomyślał już na początku, ale bał się, że jeśli to zrobi, nie spotka więcej swoich bliskich. Przecież uczono go, że samobójcy mają zakaz wchodzenia do Nieba. Jeśli to nieprawda, to decyzja była dla niego oczywista. Bez dalszego namysłu wstał i poszedł do kuchni. Głos szeptał, by tego nie robił, ale on już go nie słuchał. Skupił się, na ostrzu noża rozcinającym mu nadgarstki.

 

Kobieta będąca Duchem Opiekuńczym stała nad wykrwawiającym się chłopakiem. Tuż obok niej stał jego Anioł Stróż blady, jak ściana.

― Coś ty zrobiła… ― szepnął patrząc na ulatujące z ciała życie.

― To już bez znaczenia. ― odpowiedziała kobieta próbując pochwycić esencje zmierzającej do Nieba duszy. Już, już prawie ją miała, już prawie ją złapała, gdy poczuła, jak Anioł znika. Spojrzała na niego zdziwiona i ten ułamek sekundy wystarczył, by dusza jej umknęła. Spojrzała na swoje dłonie nie rozumiejąc, dlaczego tak się stało.

 

 

 

Pierwsze krople deszczu spadły, gdy zapadł już zmrok. Burza przeszła bokiem, ale nie zabrała ze sobą ulewy. Szum wody spływającej po zimnych szybach wydawał jej się dziwnie urzekający. Uśmiechnęła się do siebie spoglądając w niewielkie kuchenne okno.

― Niebo płacze. ― szepnęła czując, jak ogarnia ją melancholia. ― Hej Boże, płaczesz nad nim, czy nade mną?

Chwilę milczała, jakby czekała na odpowiedź, ale jedyne co słyszała, to nieustanne bębnienie deszczu. Spojrzała na ciało chłopaka otoczone kałużą krwi, przeczesała dłonią krótkie blond włosy i westchnęła cicho.

― Nic mi nie powiesz Boże? No tak, Ty do nas nie mówisz. Mówisz bezpośrednio tylko do tych najlepszych. Podobno z Rekordzistą rozmawiałeś nie raz. Nie przeszkadzało Ci, że zabijał Twoje dzieci? Nie miałeś mu za złe krwi na jego rękach? Mówią, że zabił już tysiące. Podobno wystarczy jego jedno słowo, by oddawali mu posłusznie swoje dusze. Hej Boże, zawiodłam się na Tobie.

Oderwała wzrok od ciała, podeszła powoli do okna. Deszcz dalej padał, woda obmywała świat na jej oczach, ale było jej za mało, by zmyć z tego padołu łez całe to zło, które sprawiało, że jej wiara gniła. Wzięła głęboki oddech chcąc cieszyć się tym wyjątkowym zapachem świeżości, ale zamiast niego poczuła tylko metaliczny zapach krwi.

― Myślałam, że to będzie łatwiejsze. Skłonić go do samobójstwa, ukraść Ci choć jedną duszę. Sama nie wiem, dlaczego tak tego chciałam, zresztą to już bez znaczenia. Nie udało się. Wiem, że nie mam już po co do Ciebie wracać, dlatego udam się do strefy neutralnej. Słyszałam, że jest tam jeden szczególny sklep, jeden wyjątkowy, gdzie można dostać prawie wszystko. Słyszałam, że to miejsce odwiedza czasem Rekordzista. Chyba cicho liczę na to, że uda mi się go spotkać. O ironio, modlę się o to w duchu do Ciebie – Boga, którego zdradziłam nie wiedząc nawet, czy zdajesz sobie sprawę, że ja w ogóle istnieję. Hej Boże, jaki on jest? Mówią, że jest piękny, piękniejszy od niejednego anioła. Słyszałam też, że jest potężny, że zmusza Cię do słuchania go. Czy to prawda? Ja nawet nie wiem, czy ty naprawdę istniejesz. Ja nawet nie wiem, kim jesteś… kim ja teraz jestem?

 

 

***

 

Mężczyzna zamknął z trzaskiem wielką księgę kończąc remanent w jedynym sklepie w Międzystanie. Uśmiechnął się szeroko spoglądając na swojego młodego pomocnika i poprawiając swoje okrągłe okulary na nosie powiedział:

― Możesz iść na zaplecze, na dziś to koniec. Dziękuję ci bardzo za pomoc, jestem ci naprawdę wdzięczny za nią.

― Nie ma za co, w końcu to moja praca. ― odpowiedział młody chłopak kończąc układać ostatnie przedmioty na zagraconej półce. ― Jakbym tego nie robił, to nie mógłbym tu mieszkać, a w sumie żyje mi się tu całkiem dobrze… ― mówiąc to niechcący szturchnął jeden z przedmiotów i z obojętną miną przyglądał się, jak ten wpadł na kolejny, a kolejny na następny i tak wszystkie dziwy upchnięte na maleńkiej przestrzeni przewróciły się jeden po drugim. ― …choć nie wiem, jak to możliwe w takim bałaganie.

― Jak zwykle szczery i okrutny niczym dziecko. Zostaw to chłopcze, ja to poukładam. Idź odpocząć lepiej.

― Właściwie to nie zamierzałem tego nawet dotykać. Przewróciło się już w moim czasie wolnym. ― powiedział obojętnie chłopak wychodząc na zaplecze. Sklepikarz westchnął cicho nie odzywając się jednak ani słowem.

 

Klamka drgnęła, zamek skrzypnął i zaskoczył. Mahoniowe drzwi powoli uchyliły się, a do pomieszczenia weszła wysoka kobieta w czarnym, skórzanym płaszczu sięgającym ziemi i ciężkich butach okutych metalem. Sklepikarz powitał ją swoim firmowym uśmiechem, po czym spytał:

― Dziś służbowo?

― Nie. – odpowiedziała kobieta kiwając lekko głową na powitanie. ― Dziś w cywilu.

Po tych słowach jej ciało zaczęło się powoli i niemal niezauważalnie zmieniać. Włosy stały się z lekko falowanych idealnie proste, przybyło jej kilka centymetrów wzrostu i zmieniła się trochę sylwetka. Rysy twarzy stały się mniej delikatne, piersi zniknęły, a tors stał się odrobinę szerszy i bardziej rozbudowany. Gdy fizyczna przemiana dobiegła końca, a kobiece ciało w pełni przekształciło się w ciało szczupłego mężczyzny, przyszła pora na ubranie. Długi płaszcz najpierw ze skórzanego zmienił się w materiałowy, a następnie skrócił do połowy uda. Kryjący się pod nim mundur został zastąpiony przez granatowe dżinsy i koszulę, a buty stały się zwykłymi, męskimi kozakami sięgającymi tuż za kostkę.

― Zatem witaj w moich skromnych progach Al. Co cię do mnie sprowadza?

― Dziś przybyłem po coś wyjątkowego. ― odpowiedział mężczyzna wyjmując z kieszeni płaszcza paczkę papierosów.

― Obawiam się, że wszystko, co się znajduje w moim skromnym sklepie jest wyjątkowe. O co dokładnie ci chodzi przyjacielu?

― Nie chodzi mi o nic, co masz mi do zaoferowanie.

Nim Sklepikarz zdołał o cokolwiek jeszcze spytać, do sklepu weszła kobieta jaśniejąca aurą Ducha Opiekuńczego. W tym momencie sytuacja stała się dla niego mniej więcej jasna i by dać o tym znać Al, kiwnął tylko nieznacznie głową spoglądając w stalowe oczy drugiego mężczyzny. Ten odpowiedział tym samym wyjmując jednocześnie papierosa z paczki.

― Witam w moim skromnym sklepie. ― powiedział sprzedawca uśmiechając się grzecznie do nowej klientki. ― W czym mogę pomóc?

― Witam. Obawiam się, że nie ma niczego, w czym mógłby mi pan pomóc, bo nie mam panu nic do zaoferowania w ramach zapłaty. ― mówiąc to kobieta zmusiła się, by przywołać na usta choć cień uśmiechu. ― Chciałam jedynie choć raz zobaczyć sławny sklep w strefie neutralnej.

― Proszę się zatem nie krępować i oglądać do woli. Jakby było coś, w czym mógłbym pani pomóc, proszę śmiało mówić i nie martwić się ceną.

― Właściwie liczyłam, że spotkam tu dziś kogoś wyjątkowego…

Sama nie wiedziała, po co właściwie zaczęła o tym mówić, ale gdy tylko usłyszała swój głos, w jej sercu zrodziła się nadzieja. Spojrzała na stojącego za ladą mężczyznę uśmiechającego się do niej ciepło, ale nie była już w stanie nic więcej dodać. Westchnęła cicho odwracając się powoli w stronę drzwi. Nic tu po niej. Nie miała przecież nawet nic do sprzedania.

― Ta strefa nazywa się Międzystanem. ― Usłyszała w tym momencie spokojny, melodyjny głos drugiego mężczyzny. ― Kogo szukasz była Duchowa Opiekunko?

 

Zamarła czując, jak ogarnia ją paniczny strach. Jakaś część jej umysłu zaczęła się śmiać. Przecież wiedziała, co ryzykuje i była świadoma, że może ponieść porażkę. Ale myśleć o czymś, a doświadczyć, to dwie różne rzeczy. Boleśnie się o tym przekonała.

― No więc?

Ponaglił ją wysoki mężczyzna odpalając papierosa. Dopiero teraz mu się przyjrzała. Był przystojny i miał w sobie coś, co przykuwało wzrok, coś, co onieśmielało. Spojrzenie jego stalowych oczu zdawało się przenikać ją na wskroś, a cień uśmiechu błąkający się po jego ustach wcale nie wyglądał uspokajająco. Miała ochotę uciec przed nim, schować się w najgłębszej dziurze, byle tylko już tak na nią nie patrzył. Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Nie miała już dokąd się udać. Ta myśl wyrwała ją z dziwnego odrętwienia i pozwoliła wreszcie odpowiedzieć.

― Szukam Rekordzisty.

― A kto to taki? ― spytał zdumiony Sklepikarz.

― To ktoś wyjątkowy. ― odpowiedziała zdziwiona. ― Mówią, że jednym słowem nakłania ludzi do oddania swojego życia i kradnie ich dusze, a Bóg nie ma mu tego za złe.

Mężczyźni wymienili pełne sceptycyzmu spojrzenia, ale żaden z nich nie odezwał się ani słowem. Przez chwilę miała wrażenie, że rozmawiają o czymś ze sobą bez słów, ale bardziej niż to, zaprzątał jej głowę fakt, że nie wiedzieli o kim mówiła.

― Obawiam się, że ktoś wprowadził cię w błąd. ― odezwał się wreszcie Sklepikarz. ― Przykro mi.

― Nikogo takiego w Niebie nie ma. ― Dodał drugi mężczyzna zaciągając się papierosem. ― Jestem tego pewien.

Zachciało jej się śmiać. Czuła, jak rodzi się w niej histeryczny śmiech. Nagle myśl, że poświęciła wszystko przez głupią plotkę wydała jej się najzabawniejszą rzeczą na świecie. Spojrzała jeszcze raz w te stalowe oczy i nie wytrzymała.

― Dla plotki. ― Wydusiła z siebie między kolejnymi atakami śmiechu. ― Zdradziłam Boga. Nakłoniłam do samobójstwa. Nawet nie ukradłam mu duszy! Już mnie pewnie ścigają! Nie mam nawet dokąd się udać! Ja…

Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nie dała już rady. Śmiech przerodził się w płacz, ale nie miała zamiaru wcale wylewać łez, dlatego w porę umilkła. Stało się. Płacz w niczym by jej nie pomógł, a jedynie ośmieszył jeszcze bardziej. Zasłoniła na chwilę prawą dłonią oczy, by ci dwaj stojący naprzeciw niej mężczyźni nie zobaczyli zbierających się w kącikach jej oczu łez. Nagle usłyszała ciche westchnienie sprzedawcy.

― Wydali już na panią wyrok? ― spytał ze szczerym współczuciem.

― Tak. ― odpowiedział za nią drugi mężczyzna. ― Egzekutorzy zostali już wysłani. Rada Starszych wyjątkowo szybko wydała wyrok. Jej dusza ma zostać unicestwiona.

― Ale przecież nie ukradła w końcu tej duszy.

― Ma być przykładem dla innych. Zresztą mnie nie pytaj, to ich sprawa. Jakby to ode mnie zależało, mogłaby sobie zabrać dusze ich wszystkich i zakopać na krańcu Wszechświata. Nie rozumiem tej całej ochrony, jaką otoczyli ten wybrakowany gatunek.

Przysłuchiwała się tej dziwnej rozmowie z niedowierzaniem. Opuściła prawą dłoń i przyglądała się tym dwóm mężczyzną nie dowierzając w to, co słyszały jej własne uszy.

― A czy mogę spytać, po co pani chciała ukraść Ludzką Duszę? ― Zwrócił się do niej nagle sprzedawca, ale nim zdała sobie z tego sprawę, odpowiedział już za nią ten drugi mężczyzna.

― Chciała ci ją sprzedać.

― To fatalnie. Dobrze, że się pani nie udało, Ludzkich Dusz mam ostatnio w nadmiarze, więc chodzą po grosze. Ależ by pani serce pękło, gdyby się pani o tym wszystkim dowiedziała po fakcie. Chwila! Co ja mówię, i tak zapadł najcięższy wyrok. Cóż za tragiczny zwrot akcji, prawda Al?

― Jak to za grosze? ― Wtrąciła się do rozmowy.

― Od kiedy mój przyjaciel Al ― Sklepikarz wskazał szczupłą dłonią na drugiego mężczyznę ― znany pani zapewne lepiej pod imieniem Bożego Intelektu, wykonał wyrok Niebios unicestwiając ten gatunek w jednym z kompleksów wymiarowych, mam ich całe tysiące. Już ich nawet nie skupuje, bo i tak prawie nikt ich nie chce.

 

 

 

Myślała, a to nie było łatwe w stanie ciężkiego szoku, jakiego przed chwilą doznała. Myślała, starała się analizować usłyszane przed chwilą wyjaśnienie, ale jakoś nie mogła pomieścić tego w swojej głowie. Czując, że i tak nic więcej nie wywnioskuje, jęknęła cicho:

― To ty jesteś Rekordzistą?

― Nie. ― odpowiedział mężczyzna dopalając papierosa. ― Nie zajmuję się nakłanianiem nikogo do samobójstwa, a już na pewno nie marnuję swojego cennego czasu na te ludzkie ścierwa. Zabijam ich tylko z polecenia Nieba, ale na pewno nie pojedynczo, bo od tego są egzekutorzy. Mnie wysyłają, gdy trzeba zlikwidować całą populacje w danym świecie.

Podczas gdy mężczyzna wyjaśniał, czym dokładnie się zajmuję, z zaplecza wyszedł pomocnik trzymając w dłoni kubek gorącej herbaty. Nie patrząc na nikogo poza Sklepikarzem przywitał się ze wszystkimi:

― Dzień dobry.

― Dzień dobry. ― Wysoki mężczyzna pokłonił się lekko chłopakowi mówiąc – Dawnośmy się nie widzieli.

Słysząc jego głos, chłopak poderwał gwałtownie głowę do góry i z nieskrywaną furią zaczął mówić:

― Spier… ― Nim jednak zdołał dokończyć to, co zamierzał przekazać, gwałtownie szarpnął dłonią, w której trzymał kubek i wylał na siebie gorący napój. ― Kurwa mać!

― Nieźle. ― pokiwał głową z uznaniem Al. ― Całkiem dobrze. Tym razem nie zakląłeś na mój widok, a z powodu herbaty. Zaczynasz nad sobą panować, czy może to tylko niefortunny zbieg okoliczności?

― Idź do diabła. ― warknął chłopak odstawiając kubek na ladę i szukając czegoś, czym mógłby się wytrzeć. ― Przepraszam proszę pana, ale on robi wszystko by mnie sprowokować.

― Coś się stało chłopcze? ― Zaniepokoił się Sklepikarz podając chłopakowi ręcznik spod lady. ― Jeśli się poparzyłeś to maść…

― Nie, nie trzeba. Przyszedłem powiedzieć, że w szafie coś zaczęło się poruszać i myślę, że lada moment odkryje, jak się z niej wydostać. ― Spojrzenie atramentowych oczu przeniosło się na Al. ― Mogę cię o coś spytać? Zresztą nie potrzebuję twojego pozwolenia po tym, jak mnie potraktowałeś przy naszym pierwszym spotkaniu…

― Strzeliłem do ciebie tylko z kuszy.

― Zabiję cię, jak nie przestaniesz mi tego przypominać. Powiedz mi dlaczego dziś znowu jesteś facetem? Ostatnio byłeś kobietą.

― Bo nie lubię się ograniczać. ― W tym momencie kubek zresztą herbaty poszybowałby w stronę Al, ale nim chłopak zdążył po niego sięgnąć, Sklepikarz z niebywałą szybkością odstawił go na jedną z półek patrząc się przy tym wymownie na Al. Ten widząc wzrok swojego przyjaciela westchnął i wyjaśnił już zupełnie poważnie ― W Niebie pełnię funkcję Bożego Intelektu, ale gdy kończę pracę staję się przywódcą Drugiej Strony. Nie każdy o tym wie, więc jak zmieniam płeć, to przynajmniej mnie nie mylą. Mężczyzna jest od Drugiej Strony, a kobieta jest Bożym Wysłannikiem. Odpada mi też problem z mówieniem wszystkim, hej jestem po robocie! Jak coś, to nie do mnie, bo mam teraz wolne!

― No dobra. Brzmi rozsądnie, jak na ciebie. Tylko powiedz mi, czy nie wpadłeś, że wystarczy zmienić wygląd, a nie od razu płeć? A zresztą, zawsze byłeś chory, to co ja się w ogóle tym przejmuję.

 

 

 

Gdy tylko padło w rozmowie, że Al jest Wysłannikiem Boga, w kobiecie coś nagle pękło. To nie było racjonalne, to nie było nawet z jej strony świadome. Przecież wiedziała, że nie ma dokąd uciec, że została skazana i Nieba zadecydowało o zlikwidowaniu jej. Od samego początku wiedziała, na co się decyduje, znała konsekwencje swojego wyboru. Myślała, że jest na nie gotowa, ale okazało się, że wcale nie chciała przestawać istnieć. Strach wziął górę. Po prostu rzuciła się w stronę drzwi i szarpała za klamkę ile tylko sił miała w rękach. Jednak drzwi nie chciały ustąpić nieważne ile razy by ich nie pociągała. Nagle przez falę paniki przebiła się jakaś myśl. Cisza. Dopiero teraz dotarło do niej, że w pomieszczeniu zapanowała idealna cisza. Odwróciła się z przerażeniem w stronę mężczyzny zwanego Al.

― Proszę… ― szepnęła kuląc się z przerażenia. Mężczyzna milczał przez chwilę, po czym wreszcie powiedział:

― Tych drzwi nie otworzysz, nieważne jak mocno byś ich nie ciągnęła.

― O Boże…

― Nie wzywaj tu jego imienia, bo się z nim ostatnio pogniewaliśmy. ― Al spojrzał na Sklepikarza. ― Tyle razy go na herbatkę zapraszaliśmy, a on nigdy nie wpadł się z nami napić.

― Ciekawe czemu? ― prychnął chłopak. ― Może ma to jakiś związek z tym, co mu powiedziałeś? Jak to szło? Że go upchasz do słoika, podziurawisz wieko i wystawisz na sprzedaż? Też bym tu nie zajrzał, jakbyś mi coś takiego powiedział idioto.

― Chłopcze. – upomniał swojego pomocnika sprzedawca. ― Słoik ma zakrętkę, nie wieko. Wieko może mieć trumna.

― Racja. Przepraszam. ― Chłopak spojrzał w stronę wciąż szarpiącej się z drzwiami kobiety ― A ty co tak tą klamkę szarpiesz? Jak ją znowu będę musiał naprawiać…

― Otwórzcie te cholerne drzwi!

Kobieta wrzasnęła na całe gardło szarpiąc coraz mocniej za klamkę, gdy nagle ta mocno zazgrzytała i wypadła uderzając z cichym brzękiem o podłogę. Dopiero ten dźwięk zdołał ją odrobinę uspokoić, a przynajmniej zmusić do zapanowania choć trochę nad sobą. Świadomość porażki sprawiła, że strach powoli przestał oślepiać jej zdrowy rozsądek i dotarło do niej, jak się zachowuje. Zrobiło jej się wstyd. Już miała przeprosić, gdy usłyszała głos młodego pomocnika.

― Super. Wiedziałem, że tak to się skończy. ― westchnął chłopak spoglądając w stronę drzwi.

― Co chcecie mi zrobić? ― spytała przerażona patrząc na trzech mężczyzn, jak na swoich katów.

― Nic. ― odparł spokojnie Al. ― Jestem w cywilu.

― Więc dlaczego zamknęliście drzwi?

― One się kurwa na zewnątrz otwierają! ― wrzasnął chłopak ze wściekłością ― To już trzecia klamka w tym tygodniu! Aaaaa! Nie wytrzymam tego dłużej!

― Idź na zaplecze. ― odezwał się uspokajającym tonem Sklepikarz. ― Ja się tym chłopcze zajmę.

― Dobrze. ― odpowiedział chłopak zupełnie spokojnie, jakby całe nerwy w ułamku sekundy opuściły jego umysł, po czym spokojnie wyszedł zabierając ze sobą kubek z resztką herbaty.

― Na zewnątrz? ― spytała szeptem kobieta i z cieniem uśmiechu na ustach dodała ― O Boże, tak mi wstyd. Przepraszam. Nie sądziłam, że aż tak boję się śmierci.

Uniosła wzrok, by spojrzeć na wysokiego mężczyznę o stalowych oczach. Chciała mu powiedzieć, że jest gotowa, że choć bardzo się boi, to już nie będzie uciekać. Nim jednak wydobyła z siebie jakiekolwiek słowo, on odezwał się do niej cichym i kojącym głosem:

― Jeśli aż tak nie chcesz przestać istnieć, to może jestem w stanie ci pomóc…

 

 

Al siedział spokojnie na pniu złamanego drzewa w świecie, który od dawna nie miał styczności z żadną cywilizacją. Delikatny wiatr wiał znad oceanu skrytego za pobliskim wzgórzem, wrzaski morskich ptaków zagłuszały melodię, jaką nucił pod nosem. W ręku trzymał niewielką kulę jaśniejącą biała poświatą lekko przyprószoną błękitem. W jej wnętrzu znajdowała się esencja duszy Ducha Opiekuńczego – kobiety, którą niecały kwadrans temu spytał, czy aż tak bardzo pragnie istnieć, by zgodzić się na jego propozycję. Zgodziła się, oddała mu swoją duszę, byle tylko uciec przed wyrokiem Rady Starszych. Jeszcze nie do końca wiedział, co z nią zrobi, ale to było bez znaczenia dla niego. Pewnego dnia podejmie decyzję w tej kwestii. Kula zajaśniała, esencja poruszyła się wewnątrz kryształowego pojemnika. Świadomość kobiety żyła, rejestrowała wszystko dookoła i odczuwała ogromną ulgę wiedząc, że udało jej się umknąć przeznaczeniu. Cieszyła się… jeszcze. Mężczyzna uśmiechnął się się do siebie szepcząc:

― Gdzieś daleko wieje wiatr poruszający setkami ciał zwisającymi z drzew zapomnianej puszczy. Ciała już gniją i ptaki wydziobują im oczy, a ja palę papierosa, pieprzę się z własnymi myślami i rozdaję karty na dwie kupki, bo dziś gram z Bogiem w pokera. Szkoda tylko, że znowu się spóźnia na pierwsze rozdanie.

Koniec

Komentarze

Kto w tym opowiadaniu jest narratorem? 

Raz tak, a raz tak.. Raz --- podmiot xewnętrzny, czyli Autor, raz --- historia jest prowadzona z perspektywy bohatera. Błąd, i to spory, bo powoduje zły  odbiór tesktu.

Ponadto --- trzeba wyodrębnić akapity. Brak akapitów także utrudnia czyatnie, i to mocno. Ale -- to jest jeszcze do wykonania. 

Jedna czynnność / opis  --- jeden akapit. Następna vzynność / opis --- następny akapit. 

Akapity mogą być --- i często są --- jednozdaniowe.

Pozdro. 

W pierwszym akapicie czytam "Młody mężczyzna siedział na ziemi oparty plecami o drzwi wejściowe." Rozumiem, że siedzi na glebie, przed domem i opiera się o drzwi.

 

Nagle, w drugim akapicie "Podniósł się powoli z podłogi, rozejrzał po mieszkaniu…" W jaki sposób mężczyzna znalazł się nagle w domu? Ziemia i podłoga to nie to samo.

 

"Musiał opłakiwać dalej bliskich." – Zdanie brzmi tak, jakby można było opłakiwać także bliżej bliskich. Może lepiej będzie Musiał nadal opłakiwać bliskich?

 

"…i objął problematyczną część ciała rękoma…" – Problematyczna, to wydająca się niepewna, taka, do której można mieć wątpliwości, zastrzeżenia. Nie wydaje mi się, by głowa mogła być problematyczna, nawet jeśli bardzo boli.

 

"…spoglądał na koszyk z kosmetykami jego mamy." – Ueważam, że mężczyzna spoglądał na koszy z kosmetykami swojej mamy. Opowiadanie sprawnie napisane, pominąwszy kilka literówek. Nie urzekło mnie jednak, albowiem powiastki filozoficzne o duszach, ich łowcach i istotach sfer boskich, nigdy mnie nie porywały.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Filozowiczne? ; P

 

(Melduję, że przeczytam tekst jutro.)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Początek jest okropnie nudny. Użalanie się bohatera nad sobą przeciąga się na wiele akapitów i nuży. Poza tym w ogóle nie wiadomo, co się stało (w sensie: z jego rodziną).

Potem coś się zaczyna dziać dopiero, gdy pojawia się anioł, a potem znowu nie bardzo wiadomo, o co chodzi. I tak aż do końca, w sumie. Nie podobało się.

 

Technicznie: jest tu trochę zagubionych przecinków.

Niewłaściwy zapis dialogów (jak powinny wyglądac ładnie opisała Selena w wątku podpiętym w Hyde Parku).

 Powórzenia. Jest ich calkiem sporo. Przykład: "Choć jest już za późno na łzy, bo przecież nie wskrzesisz ich nimi, to jednak dobrze, że je przelewasz. Łzy powinny płynąć w takich chwilach, jeśli niosą choć cień ukojenia. Płacz, jeśli pozwoli ci to przetrwać.
Słysząc to, młody mężczyzna poczuł, jak po policzkach spływają mu jedna za drugą słone łzy. Uśmiechnął się gorzko zasłaniając twarz dłońmi. A był już pewien, że więcej łez z siebie nie wyciśnie."

Raczej poczucie winy niż uczucie.

 

"Przez chwilę dojrzał dziwny cień" - chwila sugeruje ciągłośc, natomiast dojrzenie czynność jednorazową. Dojrzał i już nie ma, to nie to samo co widział przez chwilę. Nie współgra to.


"Czy płacze nad rodziną, czy nad sobą tak naprawdę" - dziwny szyk. raczej: Czy tak naprawdę nad sobą.

 

Czasem gubisz ogonki w polskich literach.

Kozaki tylko nad kostkę? A czy czasem kozak z definicji nie ma wysokiej cholewy?

"W tym momencie sytuacja stała się dla niego mniej więcej jasna i by dać o tym znać Al, kiwnął tylko nieznacznie głową spoglądając w stalowe oczy drugiego mężczyzny." - W ogóle nie zrozumiałam, o co chodzi w tym zdaniu i musiałam się sporo nagłowić. Czemu nie odmieniasz imienia Al? To wiele komplikuje.

Uważaj na zaimki.

"― Ale przecież nie ukradła w końcu tej duszy.
― Ma być przykładem dla innych. Zresztą mnie nie pytaj, to ich sprawa. Jakby to ode mnie zależało, mogłaby sobie zabrać dusze ich wszystkich i zakopać na krańcu Wszechświata. Nie rozumiem tej całej ochrony, jaką otoczyli ten wybrakowany gatunek.
Przysłuchiwała się tej dziwnej rozmowie z niedowierzaniem. Opuściła prawą dłoń i przyglądała się tym dwóm mężczyzną nie dowierzając w to, co słyszały jej własne uszy.
― A czy mogę spytać, po co pani chciała ukraść Ludzką Duszę? ― Zwrócił się do niej nagle sprzedawca, ale nim zdała sobie z tego sprawę, odpowiedział już za nią ten drugi mężczyzna."

Okropne.

 

"Kubek z resztą herbaty" - z resztą, rozłącznie.

 

TĘ klamkę, nie tą.

 

Z grubsza tyle.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Czy z grubsza, czy z cieńsza, nie trawię, bo nie przemawia do mnie. Próbowałem czytać, skapitulowałem. Może wrócę i popróbuję ponownie, ale nie obiecuję.

"Młody mężczyzna siedział na ziemi oparty plecami o drzwi wejściowe. Miał spuchniętą od płaczu twarz, z nosa mu ciekło, ale nie zwracał na to uwagi. Głowa mu pękała, świat wydawał się dziwnie nierealny, w uszach lekko dzwoniło. Pierwsza fala bólu minęła, teraz jej miejsce zastępowało stopniowo otępienie, niedowierzanie."

Brzmi jak początek opowiadania o wielkim kacu.

Czytało się ciekawie, ale właściwie nie wiem, po co wszystkie te zdarzenia miały miejsce. Tak trochę bezcelowo wypadło.

Początek nudny, więc rzucam okiem na komentarze. Wnioskuję z nich, że nie ma sensu się dalej męczyć.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Słabiutko, Droga Autorko, słabiutko. Tekst niestety jest nudny. Po pierwsze z przyczyn wymienionych przez Joseheim, a po wtóre dlatego. Że nie wiadomo zupełnie, o co chodzi. Do końca nie traciłem nadziei, że chociaż częściowo się to wyjaśni, ale niestety się zawiodłem. Nie powiem, by tego rodzaju teksty czytało się przyjmnie, co chyba jest zrozumiałe?

 

Co więcej, nie zgodzę się, że tekst jkrest napisany "sprawnie". Jest w nimk sporo potknięć (część z nich już wypunktowano). Ponadto opisy są rozwlekłe, dłużą się niemiłosiernie. W drugiej częsci zaczynają się dialogi i niby powinno być lepiej, ale nie nie jest (głównie dlatego, że nie wiadomo, o co chodzi). I co gorsza, owo "nie wiadomo , o co chodzi" wcale nie wzbudza zaciekawienia, a raczej odrzuca. Przynajmniej mnie. Językj i sposób prowadzenia wspomnianych dialogów też bez rewelacji. Przykro mi, ale chyba nie potrafię o tym napisać nic pozytywnego.

Każdy ocenia według własnego punktu widzenia, pomijając fakt, że oceniając/krytykując kierujemy się zbyt często własnym ego. Ciężko jest dotrzeć z każdym tekstem do każdego czytelnika. Są teksty, które mają określonego odbiorcę - z otwartym umysłem.

@beryl

Gdyby wszyscy oceniali książkę po okładce i kierowali się opiniami innych, tkwilibyśmy w jeszcze większym więzieniu niż w rzeczywistości ma to miejsce.

@PaintedBlack

Miło było po raz kolejny prześledzić, co u Al.

Pozdrawiam

Nowa Fantastyka