- Opowiadanie: Black Moon - Krótka opowiastka stylem lekkim o człowieku, który nienawidził ludzi. I świata.

Krótka opowiastka stylem lekkim o człowieku, który nienawidził ludzi. I świata.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krótka opowiastka stylem lekkim o człowieku, który nienawidził ludzi. I świata.

Mariusz Jadźwiński stał przy ksero. Kolejna z tych bezsensownych czynności, które był zmuszony wykonywać w tym zabójczym kieracie codzienności. Dookoła kłębili się ludzie, tak zwani koledzy z pracy. Jakim prawem ktoś, kto tylko i wyłącznie dzieli z nim przestrzeń kilkudziesięciu metrów kwadratowych przez osiem godzin dziennie, pięć razy w tygodniu tytułowany jest jego kolegą? Idąc tym tropem należałoby wprowadzić w obieg takie terminy jak kolega z windy, przyjaciółka ze spożywczaka czy kumple pomywacze szyb na skrzyżowaniu. Kurwa, absurd. Z ksera wyleciały trzy odbitki. Mariusz potrzebował tylko dwóch, ale zawsze robił o jedną odbitkę więcej, czym to odpłacał firmie i światu za ciemiężenie jego nieszczęsnej osoby. Mariusz Jadźwiński był człowiekiem do szczętu złym. Chociaż nikt poza nim o tym nie wiedział. Nosił w sobie nieprzebrane zasoby nienawiści do świata i ludzi. Każdego dnia robił wiele złych rzeczy, przyczyniając się w znacznym stopniu(jak sądził) do powolnej, lecz nieuniknionej zagłady świata. Robienie dodatkowej, niepotrzebnej odbitki było jedną z tych rzeczy. Mariusz wziął odbitki i ruszył korytarzem w stronę swojego biura. Tak, tak, Mariusz Jadźwiński miał swoje własne biuro w jednej z największych agencji reklamowych w stolicy. Na drzwiach widniała wizytówka z jego nazwiskiem, wewnątrz, w upalne dni, pracował najdroższy klimatyzator, a na biurku leżał gruby brulion w twardej, zdobionej oprawie. Mariusz oczywiście nigdy nic nie zapisywał w brulionie, wszelkie informacje natychmiast trafiały na dysk twardy jego drogiego Asusa, ale była to kolejna część jego zemsty na firmie. I świecie. Mariusz usiadł przy swoim długim, mahoniowym biurku i z dumą popatrzył na brulion, kolejne ogniwo jego makabrycznego łańcucha. O tak, Mariusz Jadźwiński był człowiekiem naprawdę złym. Złym do tego stopnia, że nie wahał się wrzucać do śmietnika nie zgniecionych butelek po coli, czy nawet dwukrotnie spuszczać wody po skorzystaniu z toalety. I nie jest to koniec jego toaletowych zbrodni przeciw światu. Czasami, gdy tylko dysponował odpowiednią zwyżką gotówki, wieszał na muszli po kilka kostek toaletowych, aby zwiększyć ilość chemii przedostającej się do środowiska, a co za tym idzie, spowodować ekologiczną katastrofę.

 

Do biura weszła jedna z dwóch asystentek Mariusza. Rzecz jasna ta brzydka, zawsze, gdy trzeba było coś podpisać, przejrzeć, przedyskutować przychodziła ta brzydsza. I grubsza. Mogłaby zapukać chociaż. Albo mogłaby w ogóle nie przychodzić. Mariusz Jadźwiński był także człowiekiem niezwykle nerwowym, o czym z kolei wiedzieli wszyscy, z wyjątkiem jego samego. Irytowało go dosłownie wszystko, był jednak święcie przekonany, że to zjawisko jak najbardziej naturalne na tym popierdolonym świecie. Przez swoją skrajną skłonność do irytacji był w pracy powszechnie uważany za świra. Większość jego tak zwanych kolegów traktowała go z nieskrywanym dystansem, co zresztą samemu zainteresowanemu sprawiało niemałą satysfakcję, cóż bowiem może być wspanialszego niż wiedza, że ludzie czują się w twoim towarzystwie cokolwiek niepewnie.

 

– Rzucisz na to okiem? – zaświergotała asystentka podając mu teczkę z kolejną stertą bzdurnych projektów i innych pierdół. To niemożliwe, żeby to był jej własny głos, z pewnością ten wieloryb pożarł jakąś zgrabną atrakcyjną dziewczynę i zmusił ją do mówienia. Jak, tego Mariusz nie wiedział, ale z pewnością się dowie. No i czemu ta suka mówi mu per ty?! Zgiń, przepadnij zapasiona świnio, mam nadzieję, że twoje życie będzie jedną wielką męką, obyś wyłysiała, niech cię szlag. Mariusz spojrzał na asystentkę spode łba i odburknął, że owszem rzuci okiem. Asystentka ruszyła do wyjścia, kołysząc dupskiem z taką gracją, z jaką kołysze się sześciuset tonowy kontenerowiec, czego Mariusz, rzecz jasna, nie omieszkał odnotować w swoim opętanym złem umyśle.

 

– A, byłabym zapomniała. Szef chciał się z tobą widzieć…– znowu przez ty, suka, trochę szacunku, kurwa -…w sprawie tych odbitek.

 

– Co?! – Mariuszowi zmroziło krew w żyłach – Jakich odbitek?

 

– Tych, co to podobno je zbierasz. Stary spodziewa się ciebie za dziesięć minut w swoim gabinecie – rzuciła i wyszła. Po prostu wyszła, zostawiając go w stanie skrajnej dezorientacji i dezinformacji. Myśli poczęły kotłować się w lekko zamroczonym umyśle Mariusza. Jedna przez drugą nasuwały mu makabryczne wizje, sceny rozstrzelania go przez firmowych snajperów za działania w celu zaszkodzenia wizerunkowi firmy. Ogarnij się Mariusz, skarcił się w duchu, przecież nasza… tfu… firma nie ma snajperów. A nawet jeśli ma to przecież mnie nie rozstrzelają. Umysł Mariusza wydawał się być jednak lepiej doinformowany co do stanu kadrowego firmy oraz jej kompetencji nie przestawał bowiem zarzucać naszego nieszczęśnika kolejnymi barwnymi wizjami. Odbitki, odbitki, kurwa, odbitki. Kto mnie widział? Idioto, wszyscy, przecież ksero jest na korytarzu. Ale jak dostrzegli, jak, gdzie… Ten jakże konstruktywny dialog mógłby trwać w nieskończoność, gdyby nie nagła, całkowicie niespodziewana, lecz genialna, myśl, kiełkująca gdzieś tam w kazamatach spanikowanego aparatu myślącego. Pozbyć się dowodów. Przecież niczego mi nie udowodnią, jeśli rzeczonych odbitek u mnie nie znajdą. Mariusz pochwalił sam siebie w myślach za nad wyraz trzeźwe i przytomne myślenie w sytuacji ekstremalnej. Ale zaraz, zaraz… Co? Gdzie? Jak? Ma tylko dziesięć minut. Dziesięć pieprzonych minut! Nawet mniej, jak długo myślał? Wydawało mu się, że nie dłużej niż minutę, ale czasoprzestrzeń lubi płatać w takich momentach figle. Szybko, szybko, czas ucieka! Spalić? Tak, spalę je w pizdu i tyle je widzieli, mogą mnie o – w dupę pocałować. Mariusz już zerwał się z wygodnego, skórzanego fotela, aby dokonać aktu spalenia obciążających go odbitek, ratując się tym samym przed stratą nie tyle szacunku, ale może i nawet stanowiska w firmie, lecz zatrzymała go kolejna myśl: czujniki, kurwa, dymu! Wszędzie, wszędzie, w biurze, na korytarzu, w sraczu nawet, na wypadek, gdybym podczas srania stanął w płomieniach. Nie, spalenie odpada, tego jeszcze mi tylko trzeba, żeby mi się tu wszyscy z gaśnicami zlecieli. Myśl chłopie, myśl. Mariusz miotał się po biurze desperacko szukając rozwiązania tego zatwardzenia. Zatwardzenia! No tak! Spuszczę w kiblu! To jest myśl! A nie, czekaj…zatka się, wyłowią, wysuszą, zobaczą, odpada. Minuty płynęły nieubłaganie, a odbitki jak tkwiły w szufladzie tak tkwiły nadal. Dwie minuty. Minuta. Zjem je kurwa! Straceńcza ta myśl powstała w umyśle Mariusza ledwie pół minuty przed wyznaczonym czasem, w którym to miał się stawić u szefa. Ruszył więc niczym rączy rumak w kierunku swojego wielkiego, mahoniowego biurka. Wyszarpał szufladę i wyjął teczkę z odbitkami. Warto nadmienić, że Mariusz swój szatański proceder praktykował od przeszło dwóch lat, kserując średnio kilka dokumentów tygodniowo, teczka więc wyglądała nad wyraz okazale. Mimo, że od jego ostatniego posiłku minęło kilka dobrych godzin, nie czuł się na siłach pochłonięcia kilkusetstronicowej porcji makulatury. Nie miał jednak wyjścia, jeśli chciał wyjść z całej tej afery z twarzą. Chwycił pierwszą odbitkę, przedstawiała bodajże plan jakiegoś banera reklamowego, zgniótł i wsadził do ust. Przeżuwając, począł snuć filozoficzne rozważania oraz popadł w wątpliwości, czy oby na pewno aż tak zależy mu na tej pracy. Nic to jednak, jeśli coś zaczął to doprowadzi to do końca! Wcinał więc raźno kolejne kartki, wyobrażając sobie, że są to najwykwintniejsze potrawy oraz pocieszając się myślą, że podobno w jakichś krajach, pewnie azjatyckich, papier serwuje się w restauracjach, i to za niebanalną kwotę. Połykając sto trzydziesty czwarty arkusz, Mariusz odczuł lekki żal, odbitki wszak miały się jeszcze przyczynić do zagłady tego marnego świata, gdyż planował całą tę makulaturę wrzucić do pojemnika na plastik, czym niewątpliwie rozregulowałby cały system śmieciarstwa w państwie i doprowadził do rychłego jego upadku. Wraz z kolejną porcją papieru przełknął jednak także żal i przez następne minuty jadł nie myśląc zupełnie o niczym.

 

Kiedy skończył, czuł się jakby stał na granicy życia i śmierci. Wstał jednak i ruszył w kierunku drzwi. Jestem… iiik… spóźniony… iiik… ale co tam.

 

Mariusz wszedł do gabinetu szefa lekko niepewnie, co ten drugi skwitował obawą czy Mariusz oby dobrze się czuje. Och, czuję się zajebiście, właśnie zeżarłem kilogram papieru, złamasie, czy jest cos co lepiej poprawia człowiekowi samopoczucie? Myśli Mariusza nie szczędziły szefowi uprzejmości, kiedy on toczył ze sobą samym naraz dwie bitwy. Starał się jednocześnie nie rzucić się na szefa z pięściami oraz nie zarzygać mu biurka.

 

– Pan wie po co go wezwałem? – tak, tak, zimny, oficjalny ton. Znamy to, zaraz się zacznie.

 

– Coś tam… iiik… słyszałem…

 

– Panie Mariuszu, czy pan jest pijany?

 

– Ja… skąd… coś mi chyba po prostu siadło… iiik… na żołądku – nie rzygaj, nie rzygaj, nie rzy…

 

– Cóż…doniesiono mi, że zbiera pan kopie wszelkich naszych projektów. Czy to prawda?

 

– Ja… nie… ja… po prostu… iiik…

 

– Bardzo mnie cieszy pana zaangażowanie w życie firmy. Miło mi słyszeć, że w naszej firmie pracują ludzie chcący pomagać rozwijać się firmie oraz być może tworzyć alternatywne projekty w oparciu o wcześniejsze. Czyż tak, panie Mariuszu? Z chęcią obejrzałbym pańskie prace, jestem ciekaw pańskich pomy…

 

– Bleeeechhh…

Koniec

Komentarze

Skąd ta niechęć do stawiania spacji po wielokropku? Jak np. tu: "...przecież nasza…tfu…firma nie ma snajperów...", albo kawałek wyżej przy dialogu. I jeszcze gdzieś.

 

Bardzo mi przykro, ale jak na mój gust to wcale nie jest zabawne. Ani postać nie wzbudza sympatii, ani jej postępowanie nie jest sensowne i wiarygodne, ani pointa nie jest ciekawa. Właściwie nie ma żadnej pointy.

Albo to ja taki sztywniak jestem.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ech, a tak się starałem pilnować z tą spacją po wielokropku :(

Nie ma fantastyki. No, może poza zeżarciem kilograma papieru:). Trochę komiksowe i, według mnie, naprawdę zabawne. I jak Drogi Pan Mariusz ma nie wzbudzić sympatii? 

 nie przestawał bowiem zarzucać naszego nieszczęśnika - Może niesłusznie, ale takie konstrukcje budzą we mnie odruch buntu.

Poza tym, dlaczego główny bohater raz myśli o sobie w trzeciej, raz w pierwszej osobie?

Moje nastawienie do samej fabuły oscyluje gdzieś pomiędzy joseheim i Lassarem ;)

Wszystko może i jest dobrze --- jeszcze nie czytałem --- tylko czemu tytuł składa się z dwóch członów?  

Przykro mi --- nie wyszło... Bohater nie budzi emocji, akcja nudzi, tego, nie budzi emocji, dowcip (cip, cip, cip, gdzie jesteś, dowcipie?) nie śmieszy.

Nie będę usprawiedliwiał ani się, ani Autora, przypuszczeniami, że jestem sztywniakiem. Jeszcze żyję, więc na pewno nie jestem całkowicie sztywny.

Nikomu nie musi być przykro, każdego śmieszy co innego :) 

Kael: Bohater myśli o sobie w pierwszej osobie, reszta to przemyślenia i komentarze narratora. 

Roger: Czy ten tytuł to błąd? "I świata" miało być takim dopowiedzeniem :)

Dziękuję wszystkim za poświęcony czas, to dopiero moje wprawki w piosaniu, więc wszelkie krytyczne komentarze są mi bardzo pomocne. Mam nadzieję, że następnym razem się poprawię ;)

 

Pozdrawiam.

Przedstawiłeś nam Mariusza Jadźwińskiego i twierdzisz, że to człowiek zły. Bardzo zły. Zły do szpiku kości. A moim zdaniem ów Mariusz jest śmieszny, jednak w sposób, który nawet uśmiechu u mnie nie wywołał. Tytuł sugeruje, iż opowiadanko będzie krótki i zabawne. Jest tylko krótkie. Zabawne już nie.

Trzy uwagi do pierwszego akapitu:

Mariusz Jadźwiński stał przy ksero. Kolejna z tych bezsensownych czynności, które był zmuszony wykonywać w tym zabójczym kieracie codzienności. - Dla Mariusza J. czynność nie powinna być bezsensowa, bo wykonując ją, realizował swój plan. Jeśli jednak uważał, że to to bezsens, to przecież miał dwie asystentki, którym mógł zlecić robienie kserokopii.

...wewnątrz, w upalne dni, pracował najdroższy klimatyzator w ofercie... - Odebrałam to tak, jakby oferta była czymś na kształt, np. obudowy lub jakiejś ozdoby, która najdroższemu klimatyzatorowi jeszcze wartości dodaje.

...wszelkie informacje natychmiast trafiały na dysk twardy jego drogiego Asusa... - Czy rzeczony Asus był Mariuszowi drogi jak, dajmy na to, przyjaciel, o którym mówimy "mój drogi Tadeuszu", czy tylko kosztowny, bo można rozumieć dwojako.

Uwag tylko tyle, bo choć przeczytałam całe opowiadanie, nie chce mi się komentować dalszego ciągu.

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jako wprawka pisarska --- może być. Tak myslę. Trzyma się kupy. Jako humoreska ---bardzo  takie sobie. Jako opowiadanie --- bezsensowne. Ani facet nie jest prawdopodobny, ani frima, ani pomysł fabuły.  Wszystko razem powoduje wzruszenie raminanami po lekturze. 

Ale --- nawiązanie akji, narracja, kompozycja, mimo pewnych hłędów ---  przyzwoite. 

Po prostu --- trzeba poszukaać  ciekawszego pomysłu. Konkurs " BEZDROŻA 2012" okazją do sprawdzenia się... 

 

W kwestii klimatyzatora: nie od dziś obserwuję zjawisko mylnego pozycjonowania przydawek. Czy charakteryzująca, czy klasyfikujące, piszącym wsio rawno...

Ale to tak... z przymrużeniem oka ;) 

Najdroższy w ofercie klimatyzator będzie ok?

Miło widzieć, że po długiej portalowej nieobecności trafia mi się całkiem zabawny tekst. Przewidywalny - to prawda - ale mimo wszystko zabawny. Błędy gęsto wymienili przedspiscy. Ja tylko od siebie dodam, żebyś się nie załamywał, bo jeśli potrafisz przelać na ekran trochę zabawnego humoru (podkreślam zabawnego, bo niezabawnych humorów jest w aktualnej rzeczywistości od groma), to nie jest z tobą wcale tak źle.

Dzięki za miłe słowo :)

A tak "we w ogóle" na co komu ta oferta? Najdroższy --- i wiadomo, że (teoretycznie) najlepszy, najładniejszy, najcichszy, naj- naj- naj... A czy wybrany z oferty, czy za poradą pana Józia, nie gra roli.

Zły człowiek. Robi kserokopię. Bardzo zły...

Wydaje się pisane na szybko i niezbyt przemyślane. Ale co tam! Według mnie, całkiem ok. Może nie zwijałam się ze śmiechu, ale czytałam bez skrzywienia, a momentami z cieniem uśmiechu na ustach. Szczerze? Czasami sama przypominam Mariusza - wiecznie wkurwiona na świat;p;p

Wszędzie, wszędzie, w biurze, na korytarzu, w sraczu nawet, na wypadek, gdybym podczas srania stanął w płomieniach.

 

:D 

Spodobał mi się pomysł jako taki. Ale wykonanie znacznie gorsze. Nie bardzo to śmieszne, niestety.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ach, dodam, że zakończenie jest żałosne w swej próbie bycia śmiesznym. Bardzo mi się nie spodobało.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Przeczytałem, wzruszyłem ramionami i tyle. Takie sobie to opowiadanko. Żadnych większych emocji nie wzbudziło. Zgadzam się jednak, że napisane przyzwoicie.

 

Pozdrawiam.

A ja się uśmiechnęłam podczas czytania. Postać Mariusza imo ciekawie skonstruowana - uważa się za ZŁEGO a w gruncie rzeczy zachowuje się jak zbuntowany nastolatek, co to na złość mamie uszy poodmraża, co w zestawieniu daje dość zabawny efekt. Niszczenie świata za pomocą odbitek i dodatkowych kostek do WC ;) wizja o tyle świetna, że w przypadku jednostkowym Mariusza kompletnie nieszkodliwa i śmieszna, natomiast gdzieś tam niesie ze sobą przesłanie, że gdyby większość ludzi miała mentalność Mariusza, to kto wie, czy do jakiejś katastrofy by nie doszło. Dalej, ciekawe przedstawienie Mariusza jako tchórza - w myślach ubliża szefowi i wszystkim dookoła, ale gdy przyjdzie co do czego to jest bardzo grzeczny. No i świetny przytyk do spotykanych często w opowiadaniach opisów asystentek(i w ogóle kobiet), jak to 'ponętnie kręcą biodrami', że tutaj asystentka wychodzi " kołysząc dupskiem z taką gracją, z jaką kołysze się sześciuset tonowy kontenerowiec". Całość jest 'opowiastką' więc nie ma co się doszukiwać wyszukanej puenty czy cudownego przesłania - jak dla mnie na +.

Uśmiałem się. Było kilka naprawdę zabawnych momentów :)

Śmiałam się w głos, jako bliźniacza dusza Mateusza J.

Z przekonania bowiem jestem "człowiekiem do szczętu złym." ("... Chociaż nikt poza nim o tym nie wiedział. Nosił w sobie nieprzebrane zasoby nienawiści do świata i ludzi. Każdego dnia robił wiele złych rzeczy, przyczyniając się w znacznym stopniu(jak sądził) do powolnej, lecz nieuniknionej zagłady świata. Robienie dodatkowej, niepotrzebnej odbitki było jedną z tych rzeczy.")

Jak również strasznie przeszkadzają mi  "czujniki, kurwa, dymu! Wszędzie, wszędzie, w biurze, na korytarzu, w sraczu nawet, na wypadek, gdybym podczas srania stanął w płomieniach. "

No po prostu, autorze, podbiłeś tym tekstem moje serce.

PS. Zamierzam cię cytować, oczywiście z pełnymi prawami autorskimi.

Haha, no proszę, co komentarz to inna opinia :) Dziękuję wszystkim za poświęcony czas i uwagę. Cieszę się, że niektórym się podoba, widać mamy podobne poczucie humoru bądź sposób postrzegania rzeczywistości ^ ^ Cieszę się także, że Ci, którym się nie podoba do komentarza dołączają cenne wskazówki, postaram się na przyszłość do nich stosować i może będzie lepiej :) 

 

Pozdrawiam.

Bardzo fajny umilacz czasu. Zaliczam się do osób, które bawi tego typu humor ^^

Nowa Fantastyka