- Opowiadanie: herold - Nad brzegiem Camlann

Nad brzegiem Camlann

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Nad brzegiem Camlann

"Therefore, said Arthur unto Sir Bedivere, take

 

thou Excalibur, my good sword, and go with it to yonder

water side, and when thou comest there I charge thee

throw my sword in that water, and come again and tell

me what thou there seest."

 

Le Morte d'Arthur

sir Thomas Malory

Księga XXI, Rozdział V

 

W powietrzu przesyconym wilgocią unosił się dziwny i nieznany zapach; obcy, nie pochodzący ani stąd, ani z najbliższych okolic leżących za rzeką. Ta nieokreślona woń, w sposób nienaturalny, mąciła odwieczną nutę zapachową tej spokojnej krainy. Duszny, gęsty, niemal dławiący zapach, który sprawia, że człowiek nie jest w stanie powstrzymać dłużej wzbierającej w nim żółci, był niczym innym jak tylko odorem panoszącej się wokół śmierci. Tego dnia, na równinach nieopodal rzeki, wielu wojowników straciło życie. Tego też dnia, kruchy i iluzoryczny świat króla Artura Pendragona na zawsze legł w gruzach.

 

Wieczorne mgły powoli zasnuwały okoliczne pola i łąki, przykrywając aksamitną i gęstą szarością, nieruchome ciała zabitych. Prócz poległych, na polu bitwy leżało wielu rannych, w których nadal tliły się słabe iskierki życia. Dla niektórych, najgorsze było wciąż przed nimi. Ich agonia potrwa jeszcze kilka, bądź kilkanaście godzin; część z nich będzie umierać do świtu.

Gdzieś w oddali, można jeszcze usłyszeć ciche odgłosy walki, świadectwa jeszcze nie tak dawno zażartej, teraz zaś dogasającej bitwy. Wśród trupów próżno szukać pozbawionych honoru najemników, wszak, na tej równinie, życie swoje stracili jeno szlachetnie urodzeni. Kwiat rycerstwa, niegdyś piękny i kwitnący, gnije teraz powoli w wilgotnym powietrzu Camlann.

 

Wszędzie jak okiem sięgnąć porozrzucane ciała; bez głów, bez kończyn, bez życia. Jedne przeszyte włóczniami i strzałami, inne porąbane mieczem, toporem, berdyszem, wszystkie tak samo zmasakrowane. Gdzieś pomiędzy trupami, leży zapewne ciało ojcobójcy. Szaleniec? Wizjoner? Zdrajca? A może jedynie chciał odebrać to, co z mocy odwiecznego prawa winno do niego należeć? Swoją pychę przyszło mu przypłacić własną krwią. Jednak wszystko to, nie ma teraz już żadnego znaczenia. Ta bratobójcza walka, pochłonęła zbyt wiele istnień. Nie ma tu zwycięzców, są tylko przegrani.

 

Wśród bitwy pokłosia próżno jednak szukać ciała szlachetnego i sprawiedliwego króla. Nieopodal równiny, gdzie jeszcze nie tak dawno toczyła się bitwa, majaczą dwie blade postacie, niczym zjawy zbłąkane w świecie żywych.

To pan Bedwyr, oddany swemu władcy do końca, dźwiga rannego króla. Z ciała monarchy, zdruzgotanego włócznią, uchodzi życie. Z licznych ran sączy się strużkami szlachetna krew władcy. I na cóż przyszło nam walczyć? – pyta król, sam siebie. Tyle śmierci! Tyle zmarnowanych żywotów!

 

Pan Bedwyr, niosąc rannego króla na plecach nieustannie walczy, wciąż tkwi w bitewnym zamęcie, jednak nie z ludźmi wojuje. Teraz przeciwnikiem są jego własne myśli i uczucia, które w przewadze liczebnej, stają przeciw niemu zaciekle.

W bitwie ucierpiał dotkliwie zakon okrągłego stołu. Wielu jego znamienitych członków poległo w obronie ideałów, wspaniałych i nierealnych zarazem. Walczyli dzielnie, niezłomnie i do końca, lecz w tych dniach nie będzie śmiechu i radości w murach Camelotu. Zbyt wielka to porażka, zbyt wielka strata.

 

Gdy znaleźli się na skraju polany, blisko jeziora, Artur, cichym i ledwo słyszalnym głosem, nakazał panu Bedwyrowi by ten zatrzymał się. Niedaleko miejsca w którym się znajdowali rosło niewielkie, karłowate drzewo o poskręcanych przez wiatr konarach. Pan Bedwyr złożył ostrożnie u jego stóp ciało gasnącego króla. Oczy Artura bledły, stając się coraz bardziej mętne. To nie był już ten sam, odważny, pełen mocy i wigoru Artur Pendragon. Nie ma już sprawiedliwego władcy i walecznego króla, który w imię prawdy i sprawiedliwości, w obronie swych poddanych, gotów był poświęcić własne życie. Teraz, przed panem Bedwyrem, leżał konający starzec, którego przygniótł ciężar lęku, niepewności i winy. W Arturze Pendragonie, władcy Camelotu, nie było już woli życia.

 

Od strony jeziora wiatr przyniósł zapach wilgoci, trawy i smutku. Pana Bedwyra przeszył nagły, niespodziewany dreszcz. Dookoła zrobiło się zimno, a ciemne chmury, sunące do tej pory ospale, poczęły kłębić się i kotłować nisko nad widnokręgiem. Dzień chylił się już ku końcowi i wieczór szarzał powoli. Czas Artura również dobiegał końca i król czuł to wyraźnie. Macając niezdarnie rękoma, odszukał swój miecz i resztkami sił, powoli wyciągnął go z pochwy. Ostrze hardo odbiło popielną poświatę ginącego dnia:

 

– Weź miecz – rzekł król do pana Bedwyra – Weź Excalibur i wrzuć go do jeziora. Zrób to. Teraz!

 

Pan Bedwyr najwyraźniej nie usłyszał, bądź nie był pewien, czy dobrze zrozumiał słowa króla, nie wydał bowiem z siebie żadnego dźwięku, nie wykonał też żadnego gestu. Artur widząc to przemówił ponownie:

 

– Weź Excalibur rycerzu i zanieś go nad brzeg jeziora. Gdy już tam będziesz wrzu… – Artur kaszląc gwałtownie, począł pluć krwią i śliną. Po dłuższej chwili, z niemałym trudem, udało mu się opanować duszący kaszel. Otarł usta brzegiem rękawicy i kontynuował – Gdy będziesz już nad brzegiem jeziora, wrzucisz mój miecz do wody. Następnie wrócisz tu i opowiesz, coś widział!

 

Pan Bedwyr początkowo myślał, że odniesione rany odebrały królowi rozum. Cóż to za szalony pomysł, by wrzucać do wody tak wspaniałą broń, święty miecz Excalibur? Króla z pewnością trawi gorączka i majaczy. Dlaczego każe mi pozbyć się tak potężnego oręża? Artur widząc, że wątpliwości zaczynają mącić umysł rycerza, przemówił kolejny raz:

 

– Weźmiesz ten miecz i wrzucisz go do jeziora. Takie jest życzenie twojego króla! Rozumiesz?

– Tak, miłościwy panie – odrzekł niepewnie pan Bedwyr.

– Wrzucisz Excalibur do wody i nikt, nie będzie go odtąd używał. A teraz czyń, com ci rozkazał! – silny i stanowczy głos władcy Camelotu był teraz pełen życia, zupełnie jak za dawnych dni.

 

Pan Bedwyr wziął do ręki miecz i zostawiając konającego króla, udał się nad brzeg jeziora. Kiedy tam dotarł, stał przez chwilę w milczeniu, wpatrując się w lekko falującą taflę jeziora. Wieczorna poświata, barwy popiołu i granatu, odbijała się w lustrze wody. Wokół panowała przenikliwa cisza, którą, od czasu do czasu, mącił odgłos wiatru przeczesującego pobliskie szuwary. Powietrze drgało niespokojnie i można było niemal dotknąć napięcia i skupienia, wypełniających przestrzeń wokół jeziora.

 

Rycerz przysiągłby, że wszystko to odczuwał na sobie. Jego umysł poddał się panującej w tym miejscu atmosferze. Nie tak dawna bitwa, była teraz wydarzeniem tak odległym, że pan Bedwyr przez chwilę myślał, iż nie miała w ogóle miejsca. W dłoni wciąż trzymał miecz. Przechylił lekko głowę i spojrzał na Excalibur. Ostrożnie wzniósł klingę do góry, a ta błyskawicznie skupiła w sobie resztki wszelkiego światła, ginącego w wieczornym mroku.

 

Jest piękny! Wspaniały! – pomyślał pan Bedwyr. Excalibur, miecz wydobyty ze skały! A jednak król chce bym wrzucił go w topiel wody. Dlaczego? Myśli pana Bedwyra kotłowały się niespokojnie. Umysł wypluwał nieustannie setki pytań, poddając w wątpliwość logikę ostatnich wydarzeń. Bitwa nie miała sensu. Cały ten konflikt nie miał sensu. Przecież to sam król ją wywołał. Krew przelana na pobliskim polu, jest wyłączną winą Artura Pendragona! Gdyby umiał powstrzymać swoje pożądanie, nie byłoby na świecie tego bękarta Mordreda. Artur sam sprowadził na Camelot zgubę. Zhańbił swój tron, teraz zaś, nakazując wyrzucić miecz, chce pozbawić nas wszystkich jedynej nadziei.

Pan Bedwyr czuł wzbierającą w nim wściekłość i bezsilność. Wyciągnął przed siebie miecz i zwrócił go w kierunku jeziora. Ostrze lekko zadrżało, z wody zaś wynurzyła się kobieca ręka. Rycerz odruchowo odsunął się do tyłu. Ręka świeciła własnym, lekko bladym światłem, nie poruszała się, lecz była wyciągnięta w geście oczekiwania. Czekała, aż rycerz wrzuci miecz do jeziora, by gdy tylko to uczyni, pochwycić broń i wciągnąć ją pod wodę.

 

Excalibur niespokojnie wibrował w ręce rycerza. Nie wrzucę miecza do wody. Król jest szalony, myli się! Nie wykonam rozkazu Artura, nie tym razem. Z pomocą tego ostrza odbuduję Camelot i przysporzę chwały zakonowi. Excalibur jest mój!

 

Pan Bedwyr stoi nad brzegiem jeziora, trzymając nadal skierowany w stronę tafli miecz. Tajemnicza ręka wciąż wystaje z wody, czekając na ruch rycerza. Po chwili rycerz, otrząsnąwszy się z zapatrzenia, cofa miecz gwałtownie do tyłu. Klinga Excalibura przestała drgać, a dziwna dłoń znikła pod wodą. Pan Bedwyr spojrzał na miecz. Był piękny i potężny. Miał teraz w dłoni olbrzymią moc; władzę, której nie posiada nikt inny. Excalibur – miecz królów.

Niedaleko stąd leży konający starzec, niegdyś potężny władca. Czyż nie należy mu się ulga w cierpieniu? Pan Bedwyr odda swemu królowi ostatnią przysługę.

 

styczeń-marzec 2012

 

 

Koniec

Komentarze

Tego dnia, na równinach nieopodal rzeki, wielu wojowników straciło swoje życie. – Trudno, żeby stracili cudze :P Zaimek do usunięcia.

 

Wieczorne mgły powoli zasnuwały okoliczne pola i łąki, przykrywając swoją aksamitną i gęstą szarością, nieruchome ciała zabitych. – Tu raczej też zbędny.

 

Dla niektórych, najgorsze było wciąż przed nimi. Ich agonia potrwa jeszcze kilka, bądź kilkanaście godzin; niektórzy będą umierać do świtu.

 

świadectwa jeszcze nie tak dawno żywej, teraz zaś dogasającej bitwy. – Żywa bitwa to jakoś tak głupio brzmi. A gdyby tak wstawić np. zaciętej?

 

Dookoła zrobiło się zimno, a ciemne chmury, sunące do tej pory ospale, poczęły kłębić się i kotłować nisko za widnokręgiem. – Skoro były za widnokręgiem, to w zasadzie nie powinno ich być widać.

 

Pan Bedwyr stoi nad brzegiem jeziora, trzymając nadal skierowany w stronę tafli miecz. Tajemnicza ręka wciąż wystaje z wody, czekając na ruch rycerza. Po chwili rycerz, otrząsnąwszy się z zapatrzenia, cofnął miecz gwałtownie do tyłu. – Po co ta zmiana czasu?

 

Kilka takich pierdółek wytknałem. Bardzo nostalgiczny tekst, ale krótki, więc nie znudził. Tylko zakończenie mnie nieco rozczarowało, tzn. (UWAGA SPOILER!!!) spodziewałem się, że zachowa ten miecz, ale miałem nadzieję, że spotka go za to jakaś kara. Ta ręka pochwyci i udusi, piorun piźnie... No, ale to już tylko takie moje fantazje.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

@Fasoletti Dzięki za komentarz Błędy poprawiłem, faktycznie wdarło się kilka niepotrzebnych rzeczy. Co do idei samego tekstu, to cieszy mnie, że odebrałeś tekst jako nostalgiczny. Taki miał być w zamirzeniu klimat. W kwestii zakończenia, to  swoją drogą jest to taka alternatywna wizja, znanej skądinąd historii. Pozdrawiam 

Nie podobało mi się. W przeciwieństwie do Fasolettiego, ja poczułem się znudzony. I właściwie od początku spodziewałem się, jakie będzie zakończenie. Inne nie dawałoby owemu tekstowi prawa bytu, myślę.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

- Wrzucisz Excalibur do wody i nikt, poza mną, nie będzie go odtąd używał.  ---> dziwne. Umierający Artur zapowiada, że, w przeciwieństwie do przeszłości, jedynie on będzie używał zaczarowanego miecza. Zdziwne...

Faktycznie dziwne, dla mnie tym bardziej, że nie zauważyłem tego wcześniej. Dzięki za komentarze panom z loży.

Od środka można było domyślać się końca.

Sztampowe.

Wszystko fajnie, tylko że po co niby Bedivere miałby zwracać pani jeziora miecz wyciągnięty ze skały, a? Problem polega, znaczy się, na tym, że to były dwa różne miecze. Migbłystalny miecz Artura był właśnie darem czarodziejki i ni cholery nie miał związku z żelastwem którym walczył Uther. Druga sprawa, że gdyby nie oddano miecza, Mab pewnie byłaby strasznie wkurzona i Bedivere by daleko z nim nie odpatatajał.

No a poza tym nieźle pokręcone zdania tam powrzucałeś, aż usta wykrzywiało. Moim ulubionym potworkiem jest "Wśród bitwy pokłosia próżno jednak szukać ciała szlachetnego i sprawiedliwego króla." Ja wiem, że konwencja, ale jednak...

O pardon, po walijsku to chyba Nimue.

@RogerRedeye - Możliwe, że sztampowe;)

@niezgoda.b - Jak zapewne wiesz jest kilka wersji tej baśni, legendy itp. Poza tym jest też trochę adaptacji filmowych, serialowych itp.; to zapewne także wiesz. Ja np. znam taką wersję (i od razu kajam się przed znawcami legend aturiańskich, którzy pewnie zaraz powytykają mi to i owo) w której to niejaki czarodziej Merlin otrzymał miecz od pani jeziora, następnie w wyniku różnych okoliczności miecz został przez zeń wbity w skałę. Jak zapewne pamiętasz, wyciągnąć mógł go jedynie prawy człowiek. Ostatecznie był nim Artur, który od tej pory go używał(posiadał). Epizod z Bedwyrem, Camlann i powrotem miecz do pani jeziora opisuje Malory, ale jak wiadomo to jego "wersja zdarzeń".

Tak czy owak, dzięki serdeczne za komentarze. Pozdrawiam


Nie przekonało. Jak dla mnie, opowiadanie zbyt statyczne. To wręcz tekst o tym, że coś się nie dzieje. Bitwa skończona, Artur konający…

Babska logika rządzi!

Dość pompatycznie napisany tekst, pełen spóźnionych, pobitewnych refleksji. Trochę monotonny, ale przeczytać się dało.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zakończenie przewidywalne. Ale nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka