- Opowiadanie: nithiel - Kiedy duch i serce są silniejsze niż ciało... część 1

Kiedy duch i serce są silniejsze niż ciało... część 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kiedy duch i serce są silniejsze niż ciało... część 1

 

17 marca 1993

 

Na ulicy Dworcowej jak zwykle panował duży ruch. Setki ludzi zmierzały w różnych kierunkach, zajęte własnymi sprawami. Deszcz zmieniał podwórza w ogromne kałuże pełne naniesionego brudu. Dzień był chłodny i nieprzyjemny. Zapiąłem płaszcz, a kołnierz postawiłem, by nie dopuszczać do siebie silnego wiatru. Wreszcie mokry, zmarznięty i znudzony czekaniem wszedłem w jedną z licznych bram wbitych w szczelną zabudowę kamienic po obu stronach ulicy. W tej akurat śmierdziało szczynami, ale poza tym wydawała się być całkiem niezłą kryjówką przed deszczem i podmuchami wiatru. Co jakiś czas wyglądałem na ulicę, zerkając nerwowo na prawo i lewo. Wreszcie spytałem jednego z przechodniów o godzinę. Minęła piętnasta, a jej dalej nie było. Zaniepokoiłem się, ale i tak nie mogłem nic zrobić – nie wiedziałem gdzie mieszka, a telefonu w domu nie miałem. Nienawidziłem takich sytuacji. Umawialiśmy się zawsze listownie, z parodniowym wyprzedzeniem. Wyszedłem z powrotem na ulicę i zacząłem spacerować wzdłuż niej czujnie obserwując wszystkich wokół. Żaden z mijanych ludzi nie był – niestety – Joanną, choć raz zdawało mi się, że widzę gdzieś kosmyk rudych włosów rozwianych wiatrem. Poczerwieniały od zimna nos wycierałem co chwila chustką wyciągniętą z kieszeni. Po kolejnych kilkunastu minutach zaczął padać mokry śnieg. Niewiele później przemokły mi buty i zaczęło się ściemniać. Od strony dworca na ulicę wtoczył się jakiś pijak. Wlókł się od rynsztoka do rynsztoka, co było nie lada wyczynem, biorąc pod uwagę szerokość ulicy. Obiecałem sobie, że kiedy dotrze do jej końca wrócę do domu. Po nim jednak na ulicy pojawiła się staruszka podparta laską.

– Jak tylko minie tamten sklep, to wracam – postanowiłem znów. Niebawem odległe dzwony kościelne wybiły siedemnastą. Westchnąłem ciężko i rozchlapując wodę w kałużach ruszyłem w stronę dworca autobusowego najwolniej, jak się dało. Na szczęście nie musiałem długo czekać. Autobus zjawił się punktualnie. Wsiadłem do niego i wróciłem do domu.

 

18 marca 1993

 

– Maciek! W ogóle mnie nie słuchasz!

Profesor Ossowska zmarszczyła brwi i podniosła okulary.

– Wstawaj i podejdź do mapy. Pokaż mi Kamczatkę, Jamał, Dekan i Półwysep Indochiński.

Zwlokłem się z krzesła i od niechcenia wskazałem cztery miejsca palcem, po czym odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę ławki.

– Jeszcze z tobą nie skończyłam, wracaj!

Posłusznie wróciłem do mapy.

– Teraz wskaż mi Ural, oba pasma Ghatów i góry Czukockie.

Znów niedbale machnąłem ręką kolejno w stronę żądanych punktów. Dalsze pytania przerwał nauczycielce dzwonek. Całe szczęście geografia była ostatnia. Pognałem na przystanek, skąd pojechałem do Bytomia. Na miejscu zaczął padać deszcz, który już wkrótce przerodził się w ulewę. Ukryłem się pod daszkiem jednego ze sklepów. Z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyjąłem kopertę – list od Joanny. Na odwrocie nakreślony drobnym pismem widniał jej adres. Powtarzając w myślach nazwę ulicy wybiegłem w deszcz i szarość nadchodzącego wieczoru. Wzrokiem omiatałem każdą tabliczkę na ścianach kamienic, każdy numer domu. Po upływie godziny uzmysłowiłem sobie daremność moich wysiłków. Zaczepiłem mężczyznę w zielonej kurtce i spytałem, którędy dostanę się na żądaną ulicę. Spojrzałem na niego uważnie – był to ten sam człowiek, który wczoraj podał mi godzinę. Chyba się nie pomyliłem, bo uśmiechnął się lekko, kiedy dojrzał zainteresowanie w moich oczach. Uprzejmie opisał mi drogę, życząc powodzenia. Podziękowałem i ruszyłem według jego wskazówek. Dobrą godzinę zajęły mi dalsze poszukiwania, tym razem owocne. Minąłem kilka bloków i wszedłem do klatki schodowej opatrzonej numerem 31. Już chciałem odetchnąć z ulgą, gdy poczułem ogromną kulę w gardle.

– W zasadzie to co ja jej powiem? – mruknąłem, wchodząc na piętro. „Cześć Asia, nie przyszłaś wczoraj na spotkanie, więc myślałem, że coś ci się stało!” Nie, to bez sensu, zaraz mnie wyśmieje. Może: „Cześć, co słychać? Chyba zapomniałaś o wczorajszym spotkaniu?” Ech… – pokręciłem głową zrezygnowany.

– To na nic. Będzie, co ma być. – szepnąłem do siebie, po czym zapukałem pod numer cztery jak najszybciej – bałem się, że opuści mnie odwaga. Cisza. Odczekałem trzydzieści uderzeń serca, co trwało niedługo biorąc pod uwagę to, że waliło jak oszalałe. Zapukałem raz jeszcze. Tym razem usłyszałem szybkie kroki po drugiej stronie drzwi, coś przesłoniło wizjer, a wreszcie dobiegł mnie szczęk otwieranego zamka i w drzwiach stanęła rozpromieniona Asia.

– Maciek! Strasznie się cieszę, że cię widzę! Jak tu trafiłeś? Pisałam właśnie list do Ciebie, zaraz go wyrzucę, skoro już tu jesteś! Wchodź, wchodź! – Słowa popłynęły z jej ust niczym rwący potok w górach – pomyślałem wesoło – jak zwykle. Spojrzała na mnie z półotwartymi ustami, jakby zabierała się do kolejnej przemowy. Uśmiechnąłem się i powiedziałem szybko:

– Daj ten list, nie wyrzucaj go. Szukałem cię kilka godzin i muszę wracać.

– Już idziesz? Och, przepraszam, że wczoraj nie przyszłam! Tu jest wszystko wyjaśnione. – Podała mi niezaklejoną kopertę, grubą i ciężką jak na list. Podniosłem wzrok pytająco.

– Trochę się rozpisałam – bąknęła nieśmiało.

– To cudownie, uwielbiam cię czytać! – zapewniłem. Ucałowałem jej dłoń i wyszedłem z klatki schodowej. Swój skarb włożyłem do wewnętrznej kieszeni płaszcza tuż obok poprzedniego i rzuciłem się biegiem w stronę dworca. List przeczytałem jeszcze w drodze powrotnej, a po lekturze miałem przemożną ochotę wyściskać wszystkich w autobusie.

 

20 marca 2007

 

– Aniele Boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój. Rano, wieczór, we dnie, w nocy… – kilkuletni chłopczyk podrapał się z zamyśleniem po główce, po czym podjął – bądź mi zawsze przy pomocy. Broń mnie od…

– Wszystkiego złego – dopowiedział mężczyzna klęczący obok dziecka.

– O! I doprowadź do żywota wiecznego.

– Amen – powiedzieli równocześnie. Młodzieniec rozczochrał włosy malca, po czym podniósł go i położył do łóżka. – Świetnie się spisałeś – pochwalił. – A teraz śpij, szefie.

– Dobranoc, tatusiu – chłopiec zamknął oczy i uśmiechnął się.

Ojciec wyłączył lampkę wiszącą nad łóżeczkiem, a po chwili wyszedł z pokoju cicho zamykając drzwi.

– Zasnął? – zapytała Joanna.

– Prawie – odpowiedziałem – po dzisiejszych harcach jest zmęczony, założę się że za pięć minut usłyszymy chrapanie. Moja żona podeszła i pocałowała mnie.

– Chodź, zrobiłam kolację.

Usiedliśmy przy stole rozmawiając o naszym synu. Po posiłku sprzątnęliśmy wspólnie talerze i rozeszliśmy się do swoich spraw – każde z nas miało sporo pracy. Nie dane mi było wiele napisać – po kilku minutach ktoś zapukał do drzwi. Zdziwiłem się, jako że godzina dwudziesta druga do najpopularniejszych jeśli chodzi o odwiedziny nie należy. Byliśmy nowi na tym osiedlu, a ze znajomymi umawialiśmy się zwykle wcześniej. Wstałem z kanapy i przeszedłem do przedpokoju. Otwarłem drzwi – stał za nimi wysoki mężczyzna w zielonej kurtce. Jego twarz wydala mi się znajoma, jednak nie potrafiłem sobie przypomnieć, skąd go znam.

– Dobry wieczór – zagadnął.

– Dobry wieczór – odpowiedziałem powoli. – Pan do mnie?

– Tak, mam dla pana wiadomość.

Cały czas patrzyłem na niego podejrzliwie, zastanawiając się co zrobić. To, że gdzieś już go widziałem nie czyniło go zaufanym, a pora, w której mnie odwiedził jeszcze bardziej mi się nie podobała. Mimo to postanowiłem zaryzykować:

– Co to za wiadomość? Od kogo?

Mężczyzna odetchnął i rzekł, jakby cytując:

– Macieju, spakuj natychmiast najpotrzebniejsze rzeczy i wyjedź z domu. Niebezpieczeństwo grozi tobie i twojej rodzinie.

Uniosłem brwi i pytająco spojrzałem na intruza.

– Niestety, to wszystko. – odpowiedział na moje nieme pytanie.

– Kto mnie ostrzega?

– Mój szef – długowłosy uśmiechnął się i wzruszył ramionami. – Różnie go nazywają. Dla pana będzie to chyba Jezus. – obcy uśmiechnął się po raz kolejny, odwrócił się i zaczął schodzić na dół. Jeszcze na chwilę się zatrzymał, spojrzał w moją stronę i – już bez uśmiechu na twarzy – rzekł:

– Naprawdę radzę panu wyjechać.

Stałem jeszcze przez chwilę w drzwiach zupełnie zbity z tropu.

– Kto to był? – Dobiegło mnie pytanie z drugiego pokoju.

– Świr jakiś – odpowiedziałem z przekonaniem, zamykając drzwi. Wszedłem do pokoju i wzruszyłem ramionami. – Kazał mi się spakować i wyjeżdżać, bo tak powiedział Chrystus.

Joanna parsknęła śmiechem:

– Mają coraz bardziej zakręcone pomysły. Gnębią nas, odkąd się tutaj wprowadziliśmy. Tak, jakby nasze wyznanie przeszkadzało im w czymkolwiek.

Moja żona nie przesadzała – na to osiedle wprowadziliśmy się ledwie miesiąc temu. Pech chciał, że trafiliśmy na kilku wybitnie antychrześcijańskich sąsiadów. Efektem tego były wszechobecne docinki i drwiny z ich strony. Zamyśliłem się. Mimo że znałem twarz tego mężczyzny, na pewno nie był żadnym z nich.

– No nic, wracam do pracy – starałem się, aby mój głos brzmiał beztrosko. Chyba mi się udało. – Gdybyś czegoś potrzebowała, to wołaj.

Wróciłem do pokoju, położyłem się na kanapie i znów zająłem pracą. Tajemniczy gość jednak nie dawał mi spokoju. Wpatrywałem się tępo w kartki zapisanie niedbałym pismem usiłując sobie przypomnieć, gdzie go wcześniej widziałem. Nie minęło wiele czasu, gdy coś we mnie pękło. Zerwałem się z kanapy i wyjąłem z szafy stary, wojskowy plecak. W chwili, gdy zacząłem wrzucać do niego bieliznę, rozległe się kolejne tego wieczora pukanie do drzwi. Niepokój wkradł się do mojego serca tylnymi drzwiami, które nieopatrznie pozostawiłem uchylone myśląc o wizycie poprzedniego gościa. Ostrożnie odłożyłem plecak i jak najciszej podszedłem do drzwi. Spojrzałem przez wizjer, jednak był on czymś zasłonięty, widać było tylko czarne pole. Wzdrygnąłem się. Sytuację skojarzyłem z podobną, opisaną w książce, którą niedawno przeczytałem. Według jej słów stary gangsterski podstęp polegał na przytknięciu pistoletu do wizjera z drugiej strony drzwi, po to, by – gdy oko patrzącego znajdzie się przy szkle – strzelić, a mając odrobinę szczęścia zabić na miejscu.

– Nocny gość zafundował mi paranoję – pomyślałem. Uspokoiłem się, odetchnąłem i otwarłem drzwi.

Huknął strzał.

Koniec

Komentarze

Podoba mi się. Trudny tekścik, można wielorako interpretować powiązania tych miejsc i wydarzeń, acz niezły styl wciągną i do końca czytało mi się naprawdę nieźle.

Chociaż... Dalej kminę nad sensem tego. Bo nie rozumiem, acz napisałeś to tak, że wywołałeś, iż chcę zrozumieć :)

Ah, sory. nie zauważyłem ,,część 1''. Skoro tak to czekam na kolejne.

Trzeci rozdzialik rozpocząłeś, Autorze, narracją trzecioosobową, by z nagła przejść do pierwszoosobowej. Jaki sens / cel ma takie pomieszanie? Części pierwszą i drugą poprowadziłeś jako pierwszoosobowe w całości. 

- Świr jakiś - odpowiedziałem z przekonaniem, zamykając drzwi. Wszedłem do pokoju i wzruszyłem ramionami. - Kazał mi się spakować i wyjeżdżać, bo tak powiedział Chrystus. Joanna parsknęła śmiechem:  --- klepnąłbym w enter przed "Joanna". Chyba wiadomo, dlaczego. 

Gość pakuje plecak i zamierza ulotnić się sam, pozostawiając żonę i syna?

Kiedy duch i serce . Oraz przecinek. Chociaż lepiej pasowałoby "od".

Trzeci rozdzialik rozpocząłem narracją trzecioosobową umyślnie. Kilkorgu z tych, którym dałem do przeczytania opowiadanie nie zauważyło dość poważnej zmiany daty i odkrycie tożsamości ojca klęczącego z dzieckiem było małym zaskoczeniem. Właśnie taki efekt chciałem osiągnąć wiedząc, że data łatwo może umknąć. 

Z enterem się zgadzam. Już, już poprawiam. Jeśli zaś chodzi o tytuł - to bezpośrednie nawiązanie do słów utworu "Hymn" Luxtorpedy. Brzmią one dokładnie tak, jak napisałem, wobec czego zostawiam. Jak rozumiem przecinek powinien być przed "niż"? Sam się nad tym zastanawiałem, ale nie byłem pewien.

Tfu! Już rozumiem. Nie powinno być tego przecinka, a ja w końcu go dałem. Mój błąd, pardon.

Brzmią one dokładnie tak, jak napisałem,  (...) --- no cóż, nie jestem zwolennikiem powielania cudzych błędów. Mogę przyjąć, że w danym kontekście i utworze, ze względu na rytmy i rymy, et caetera bomba, ale poza nim, gdy nie pełnią roli cytatu...  

(...)  nie zauważyło dość poważnej zmiany daty (...) --- znaczy, po łebkach czytali. Natomiast co do trybu narracji --- ta zmiana niczego, moim zdaniem, nie ułatwia, na nic nie kieruje specjalnej uwagi.  Raczej --- zakłóca odbiór.

Jeszcze taka uwaga, którą przegapiłem w poprzednim komentarzu: gdzie Ty w Polsce widziałeś zażartych wrogów wyznawców katolicyzmu? Wszystkie nazwy oraz imiona polskie, więc chyba tutaj osadzasz akcję. Jeśli jednak przeniosłeś ją gdzieś tam, gdzie taka postawa jest uzasadniona, nie powinieneś urywać fragmentu w miejscu, nie dającym wyjaśnienia, nie odpowiadającym na powyższe pytanie.

Oj są tu, Adamie, są. Choć już "kilku" na jednym osiedlu rzeczywiście nie brzmi zbyt prawdopodobnie.

 

Jak dotąd nie porwał mnie ten tekst. Wygląda raczej przewidywalnie i standardowo. Adam ma rację. Bohater sam ucieka? A jeśli chce zabrać rodzinę - to czemu nie alarmuje żony? Poza tym, jeśli nagle uwierzył, to czemu otwiera drzwi? Ogólnie fabularnie bez rewelacji, ale porządny styl budzi nadzieje na przyszłość. Poczytamy, zobaczymy. Powodzenia. ;)

Potrójne myślniki moim zdaniem także --- zakłócają odbiór.  Taki był mój zamysł i nie zmienię tego fragmentu. Defacto nie jest to błąd, prawda? 

Co do zażartych wrogów katolicyzmu... zależy, co rozumiesz przez "zażartość". Antykatolicyzm, antyklerykalizm czy też antycokolwiekcyzm jest zjawiskiem coraz bardziej popularnym. Polska to już nie jest kraj w 95% katolicki, jak podają statystyki Kościoła. Poza tym sąsiedzi nie rozstrzeliwują bohaterów tekstu, a jedynie są wobec nich złośiliwi, atakują ich słownie. To nie jest jakaś specjalna zażartość, a przynajmniej tak ja to rozumiem.

Teraz obaj - Adamie i Świętomirze - macie trochę racji. Zachowanie Macieja jest irracjonalne. Zaczyna się pakować, niby coś w nim pęka, ale jednak otwiera drzwi. Istnieje jednak takie... uczucie(?) jak panika. Człowiek definitywnie nie myśli logicznie, panikując. Bohater boi się, sam nie wie, co myśleć o wizycie nocnego gościa. Zaczyna uciekać zdjęty strachem! Czyżby tak obce było Wam to uczucie, że dopatrujecie się w nim błędu? Jednocześnie próbuje się uspokoić. Zdaje sobie sprawę, że to tylko przeczucie, że prawdopodobnie nie ma się czego bać. Zdrowy rozsądek próbuję wziąć nad nim górę, otwiera więc drzwi, żeby udowodnić sobie, że nie jest panikarzem, który gotów byłby - no właśnie - zostawić rodzinę, by ocalić skórę. W każdym mężczyźnie jest gdzieś (czasem bardzo głęboko schowana) cząstka, która chce być bohaterem. Taki heros obudził się w Maćku i przekonał go: "Stary, jesteś dorosłym facetem, nie rób w gacie, tylko otwórz te cholerne drzwi".

Tak czy siak za niedługo wrzucę drugą część. Mam nadzieję, że będzie stanowić poszerzenie perspektywy i stanie się mniej przewidywalna i standardowa. Pozdrawiam! :)

Nithiel napisał:   Potrójne myślniki moim zdaniem także --- zakłócają odbiór.  

Jesteś w błędzie. Ogromnym. To nie jest potrójny myślnik, to są trzy dywizy/łączniki, imitujące myślnik. I, zanim wysilisz się na kolejną złośliwość, naucz się rozróżniać trzy znaki: dywiz/łącznik, półpauzę, myślnik --- oraz poznaj zasady ich stosowania. 

Co do zamysłu i jego pozostawienia: proszę bardzo, ja tylko ujawniam swoje wrażenia czytelnicze, decyzja należy zawsze do autorów.

To nie była złośliwość. Zdaję sobie sprawę z różnic, które dzielą te znaki. Gdyby jednak pisać tak w opowiadaniu stałoby się to na pewno nieco uciążliwe. Word czy OpenOffice rozróżniają te znaki i widać między nimi różnice, tu nie. Każdy więc przyjmuje "-" jako jeden z trójki, zależnie od sytuacji, prawda? Poważnie, nie chciałem być złośliwy, a przyznam szczerze, że ten sposób zapisu myślnika widzę pierwszy raz (tak, wiem że mało w życiu widziałem :)).

Odszukaj teksty Juliusa Fjorda, albo moje --- u nas obu, dziwna sprawa, funkcjonują prawdziwe myślniki...   { :-) }

Racja. Kolejny mój błąd do dzisiejszej kolekcji ;) W jaki sposób więc je tworzysz? Formatujesz tekst z poziomu formularza na stronie, czy wklejasz wprost z Worda?

    Wklejam z Worda. Lecz systematycznie przedstawiając sprawy, wygląda to tak:  

--- w opcjach autokorekty Worda 2007*) ustawiłem zamianę w trakcie pisania dwóch dywizów bez spacji (--) na półpauzę, a trzech bez spacji (---) na myślnik; jest to dla mnie wygodniejsze od dwuklawiszowych Ctrl+minus oraz Alt+minus; (stąd nawyk stawiania trzech dywizów...);

--- gotowy tekst zaznaczam i kopiuję do schowka, ale też trochę inaczej --- klikam na polecenie w menu edycji;

--- na tej stronie, w okienku edycyjnym, wstawiam kursor i z menu przeglądarki klikam edycja, potem wklej.

    Dlaczego ta "okrężna" metoda, wypracowana eksperymentalnie, sprawdza się, nie wiem, ale ważne są skutki.  

    Dodam dla pełni informacji, że w okienku komentarzy edytor tej strony działa nieco inaczej --- na przykład możesz spacjami "wyrobić" wcięcia akapitowe, co widać na tym tekście.  

    *) w starszych wersjach Worda też to działa, oczywiście.

    Wklejam z Worda. Lecz systematycznie przedstawiając sprawy, wygląda to tak:

— w opcjach autokorekty Worda 2007*) ustawiłem zamianę w trakcie pisania dwóch dywizów bez spacji (--) na półpauzę, a trzech bez spacji (---) na myślnik; jest to dla mnie wygodniejsze od dwuklawiszowych Ctrl+minus oraz Alt+minus; (stąd nawyk stawiania trzech dywizów...);

— gotowy tekst zaznaczam i kopiuję do schowka, ale też trochę inaczej --- klikam na polecenie w menu edycji;

— na tej stronie, w okienku edycyjnym, wstawiam kursor i z menu przeglądarki klikam edycja, potem wklej.

    Dlaczego ta "okrężna" metoda, wypracowana eksperymentalnie, sprawdza się, nie wiem, ale ważne są skutki.

    Dodam dla pełni informacji, że w okienku komentarzy edytor tej strony działa nieco inaczej — na przykład możesz spacjami "wyrobić" wcięcia akapitowe, co widać na tym tekście.

    *) w starszych wersjach Worda też to działa, oczywiście. 

-------------------------  

A tu masz dokładnie to samo, wklejone, nie pisane bezpośrednio w okienku komentarzy. Wcięcia powstały poprzez wstawianie "twardych spacji" (Shift+Ctrl+spacja) na początku wierszy.

Na początku miałam ochotę pojeździć trochę chociażby po pierwszych akapitach (bo było po czym) ale chyba sobie odpuszczę. Nieszczegolnie interesuje mnie, co się stanie z bohaterami, z drugiej strony przeczytałam może nie z wielką przyejmnością, ale i bez przykrości. Z czystej ciekawości zajrzę, kiedy pojawi się kolejna część.

Nowa Fantastyka