- Opowiadanie: RobertZ - Z dziennika pokładowego utwardzacza gwiezdnych szlaków

Z dziennika pokładowego utwardzacza gwiezdnych szlaków

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Z dziennika pokładowego utwardzacza gwiezdnych szlaków

Czas pokładowy: 230512

Migrena. Głowa boli. Ogólnie kiepskie samopoczucie. Silniki stetryczały się. Niby ciągną, ale im się nie chce. Gdy spotkam tego właściciela kosmowarsztatu to tak go potraktuje laserem, że nawet mokra plama po nim nie zostanie. Na śniadanie „star foods" produkcji ewidiańskiej. Coś co kwitnie, rozrasta się, a później gada.

– Nie jedz mnie – burknęła do mnie nieziemska roślinka składając do kupy swoje trójpalczaste odnogi.

Beknąłem, to zawsze poprawia trawienie i mówię:

– Na opakowaniu pisze, że jadalne.

Roślinka w płacz.

– Ja też mam mówić że jestem jadalna, aleja chce żyć!

Wzruszające. Wrzuciłem ją do zsypu. Nadal jestem głodny. No, ale mam marsjańskie koniki polne. Po południu spotkałem się z gromadką asteroidów Nastrzelałem się jak nigdy w życiu.

Pojawił się koło południa. Nietypowe. Normalne śmiecie poruszają się z wiatrem dzięki czemu łatwiej w nie trafić. Coś na kształt arbuza. Może Meduzjanie? Warto by zestrzelić. Wojnę prowadzimy z nimi od pięćdziesięciu lat. Narodek to dość bitny. Skrzyżowanie skorpiona ze żmiją i jeszcze te macki meduzy. Lepiej nie podawać im dłoni, bo mogą obmacać i urwać.

Przyjacielsko walę w nich salwą powitalną. Trochę osmoliło, ale tak ogólnie to nic. Muszą mieć dobre ekrany. Zdenerwowałem się. Jeszcze dość dobrze pamiętam to spotkanie z piratami. Gęby ohydne, jakieś opaski, protezy, pasy na przepuklinie. Dentysty to chyba nie odwiedzali od wieków. Mieli podobną jak ta osłonę. Dobrze, że mnie wzięli żywcem. Trzy miesiące o chlebie i wodzie, i to jeszcze z tym yeti. Miałem być jego głównym daniem, ale okazało się, że jest jaroszem. Dobry był z niego przyjaciel. Osobiście wyciągnął mnie z opresji. Ale nic co dobre nie trwa wiecznie: Biedaczek zginął pod Yarden. Osunęło się na niego dziesięć ton złota. Straszna tragedia. No, ale chciwość nie popłaca.

Myślę sobie: „ Co tu robić? Lecą na mnie. Świateł wymijania nie włączyli. Może się zdenerwowali tą salwą powitalną? Że też ich nie rozwaliłem". Czekam gryząc oparcie fotela. Nic. Nagle włącza się faks. Pewnie jakieś kłopoty z tłumaczeniem. Znam to. Piszą: „My być przyjacielska cywilizacja. Chcieć nawiązać kontakt. Prosimy o przycumowanie". Niesłychane. Mnie, kosmicznego zamiatacza śmieci ktoś prosi o kontakt.

Czas pokładowy: 230514

Skontaktowaliśmy się. Powitanie. Kwiaty. Jakiś biały płyn, po którym nogi się plączą. W zamian za skrzynkę udostępniłem im butelkę czystej „Stołecznej". Świetny interes. Małe to, zielone. Mają czułki na czole, niby-macki zakończone sześcioma palcami.

Wzięli mnie za jakąś szychę. Chcieli koniecznie nawiązać stosunki. Ja im mówię, że istotnie rzecz ważna, ale potrzebna jest opłata wpisowa, że niby do społeczeństw międzygwiezdnych, Narodów Zjednoczonych Galaktyki nikt nie wchodzi za friko. No bo jak inaczej odsiać cywilizacje niedojrzałe jak nie żądając opłaty dojrzałej technologicznie, postępowej, no i ekologicznej, bo i truć nie trzeba. Oni mówią, że zgoda, ale przecież ich technika stoi na niższym poziomie niż moja i wątpią, aby mogli przekazać innym cywilizacją coś nieznanego reszcie kosmosu. Ja mówię, że wystarczy coś znanego, jak przykładowo birgamium, pierwiastek o liczbie atomowej chyba trzysta, czy coś koło tego. Nazywają to złotem kosmosu, gdyż świeci, ma piękny żółty kolor i jest cholernie ciężkie.

Nie mieli tego wiele. Stosowali to jako paliwo do swoich silników pomocniczych. Trochę jęczeli, że nie będą mogli manewrować swoim statkiem, ale powiedziałem im, że wyśle do nich statek technicznej pomocy gwiezdnej i oni już ich doholują do najbliższej stacji paliwowej.

Piękne pożegnanie. Przecudne dziewczyny o rozlewistych, ale kształtnych figurach. Znowu kwiaty, chyba mięsożerne. Jeden próbował mi odgryźć palec. Kwiaty wyrzuciłem do zsypu. Palec zalepiłem plastrem.

Czas pokładowy 239515

Dzisiaj byłem na Lali. Sprzedałem birgamium. Szmal musiałem zapakować w dwie walizki. O mało sobie rąk nie oberwałem. Po wybuchu powstania na Kałoni, planecie surowcowej Księstwa Birgamium ceny ostro poszły w górę. Podobno tamtejsi robotnicy walczą o równouprawnienie kontaktów z płcią trzecią. Książę zakazał przed paru laty dostarczania dwuzwiązkom trzeciego partnera. Przyczyną był boom demograficzny. Niektórzy powiadają, że niedożywienie i nadmiar potomstwa upowszechniły wśród mieszkańców Kałoni kanibalizm. Szczególnie chętnie zjadano drugich i trzecich partnerów uznawanych za najsmaczniejsze przekąski. Ale to szczegóły. Lala jest uroczą planetoidą. Trzynaście kilometrów skał pokrytych przezroczystą kopułą, a pod nimi zielone ogrody rozkoszy. Miejsce cudowne, ceny bajońskie. No cóż, bywało się już tutaj po szczególnie udanych wyprawach.

Spotkałem ją pod fontanną. Nogi….noooo…Oczy błękitne. Ciemne włosy, ciemna cera, a cyce. Można by opisywać długo. Trochę się zabawiliśmy w kucyka, drapacza i coś tam jeszcze. Babka jak z gumy, bo na tranzystorach, napęd termojądrowy. Niektórzy mówią, że to jakieś zboczenie, samogwałt, ale oni nie znają się na rzeczy. Ludzka, rozumna istota. Można pogadać o równouprawnieniu robotów, pograć w szachy, zrobić napad na bank, a jakby co, to trochę afrodyzjaków i do roboty. Kiedy już myślałem, że wyzionę ducha, słonko wschodziło wtedy chyba po raz trzeci, jakiś czerwony karzeł, wielki jak dynia, ona powiedziała:

– Słuchaj! – podłączyła się do sieci. Trochę ją rzuciło, poszedł dym, włosy jak u jeża. Podobno to niszczy układy, ale ją stać na wymianę obwodów, więc się nie przejmowałem.

– No co? – pytam się, bo coś ją długo rzucało.

– Felek się o ciebie pytał – mówi – Ma robotę.

Czas pokładowy: 230516

Zapomniała wyciągnąć kontakt z gniazdka:. W klinice opatrzyli mnie. Piękne pielęgniarki, biusty jak trzeba. W końcu leczą tu bogaczy. Płacę to co im się należy, a zresztą jak ciśnienie podskoczy do góry to tym lepiej, bo można wystawić wyższy rachunek.

Obmacał mnie biomed. Nie powiem żebym to lubił. Masz wrażenie jakbyś wchodził do macicy. Wszędzie śluz, coś ci bulgocze, burczy. Mój psychoanalityk mówił, że to kompleks matki, bo się w końcu kiedyś urodziłem. Później wyłazisz z tego, jesteś na golasa, cały zielony, bo w śluzie, cycata się na ciebie gapi. Gdyby nie fakt, że po tym od razu człowiek czuje się lepiej, nigdy bym na to nie poszedł.

Felka spotkałem pod dębem. Dąb miał ze sto metrów wysokości, a jego gałęzie przyczyniały się, dotyczyło to najbliższej okolicy, do całkowitego zaćmienia tutejszego słońca. Siedzieli przy stoliku, w małej kawiarence, on i dwóch okularników.

– Cześć -mówię.

Felek nic. Patrzy przed siebie jakby mnie nie widział.

– No i jak tam u ciebie? – pytam się niepewny tego czy mam stać i czekać na odpowiedź, czy też dać nogę.

– Ostatnio sfuszerowałeś.

– No zdarza się. Stary, przecież wiesz, że jestem najlepszy.

– Może w zbieraniu śmieci, ale co do innych twoich umiejętności, to mam pewne uwagi. Ostatnio postawiłeś całą armię cesarską na nogi. Przetrząsnęli pół Galaktyki, a mój wuj Aleksander – pociągnął nosem – dostał dożywocie.

– Nie ja wpadłem na pomysł, aby ukraść cesarski klejnot. Zielone jajo doga.

– Miało być po cichu. Mała bombka atomowa i wszyscy myśleliby, że to zamach.

– Chwileczkę, to twoi dostawcy sfuszerowali. Zamiast bomby atomowej dostarczyli mi pół tony kokainy !

Okularnicy zaniepokojeni moim podniesionym głosem poruszyli się.

– Nie tym tonem, Hall. Lubisz się rozbijać. W trzech układach słonecznych wyznaczyli nagrodę za twoją głowę. Niezła sumka.

– Nigdy się na tobie nie wzbogaciłem. Za to ty codziennie zakładasz nowy garnitur. Gadaj czego chcesz.

– Pewną figurkę z Kaloni. Ma dla mnie wartość sentymentalną. Dziadek stryjeczny od strony ciotki mojej babki był tam kiedyś gubernatorem, ale żądni krwi tubylcy obalili go i zrobili sobie z niego pieczeń na rożnie – wyciągnął chusteczkę i wytarł nią zupełnie suche oczy.

– To zbyt ryzykowne. Tam trwa wojna. Kontakt Kaloni ze światem jest odcięty. Musiałbym przebijać się przez zasłonę…

– Trzy miliony.

Za birgamium dostałem dwa.

– Chciałbym się ustatkować. Żona, dzieci, handel zabawkami, czy czymś

takim…

– Cztery miliony.

– To prawda, że jestem rozrzutny i każdą fortunę przepuszczę w mgnieniu oka. Kiedyś mój dziadek zapisał mi w spadku całą planetę; dziesięć milionów mieszkańców, pokłady uranu, wspaniale rozwinięte rolnictwo.

– To za dużo. Dam sześć.

– Jestem już zmęczony całą tą tułaczką. Mam pięćdziesiątkę na karku. W dzisiejszych czasach dożywają do ośmiuset lat, ale to nie dla mnie…

– Dam dziewięć i ani grosza więcej.

– W gruncie rzeczy jedna przygoda więcej, czy mniej…– Targ został dobity.

Czas pokładowy 230517

Poszedłem do baru i upiłem się. Dlaczego nie robię tego co inni ludzie? Dlaczego nie poszedłem do pracy i za nędzną pensyjkę nie zgodziłem się na poniżanie przez przełożonych i brak jakiegokolwiek znaczenia w tym świecie? Nie, to nie było dla mnie. Dziesięć lat temu było nas około tysiąca. Weterani wojny arkańskiej. Nikt nie chciał wracać do domu. Chcieliśmy zostać bogaczami i zdobywcami tego świata. To przez to, że coś nam pogrzebali w mózgach. Mówili, ze dali nam zapał do walki, że nigdy nie zrezygnujemy. Za pierwszą zarobioną forsę zrobiłem sobie operacje, aby usunąć to fatalne złącze, ale mi nie przeszło. I tak miałem szczęście. Z tego tysiąca zostałem tylko ja jeden. W naszej branży panowała dość ostra konkurencja. Ale to ja byłem najlepszy. Nie mogą mnie wyprzeć nawet ci nowi, te dwudziestokilkuletnie chłystki. Pamiątka po wielkiej wojnie grudiańskiej. Krzyczałem do barmana, że ja jestem najlepszy. Potem urwał mi się film.

Czas pokładowy 230520

Trzy dni przygotowań. Bron, remont statku, plany operacji. Felek chodził wokół mnie jak na palcach. Dostaje wszystko co chce. Statek wygląda jak jakiś arsenał. Ochrona wchodzi w bamboszach, aby mnie tylko nie zdenerwować. Felek wierzy, że mam niezwykłego farta. Te wszystkie wcześniejsze zadania. Przetrwałem nawet jako jedyny wojnę totalną na Felako i to nie będąc tamtejszym obywatelem lecz tylko turystą. Nie zaszkodziły mi podróże w czasie. Mimo, że dzisiejsze maszyny w co drugim przypadku wypruwają flaki. Inni używają automatów, a ja sam poleciałem i to cztery razy!

Czas pokładowy 230522

Lot przebiega bez zakłóceń. Natknąłem się na kolonie kosmicznego zielska. Trochę zapaćkało ekrany. Modlitwy i błagania nie pomogły. Trzeba czyścić.

Czas pokładowy 230523

Orbita Kaloni. Patrol rządowy próbował mnie zestrzelić. Nadal walczą z powstańcami. Wytłumaczyłem im, że wybieram się na szaber. Przepuścili. W atmosferze prawdziwa bitwa powietrzna. Strzelają wszyscy do wszystkich i wszystkiego. Nawaliły stery. Lądowanie awaryjne.

Mapa stolicy nieaktualna. Przez całe popołudnie błądziłem. Zamiast ulic same leje po bombach, a na miejscu rzeki wyrosła góra. W stolicy nikogo nie ma, a ci co pozostali strasznie śmierdzą i służą za pokarm tutejszemu ptactwu (trudno ich liczyć jako obecnych, czy też nieobecnych). Coś w rodzaju gołębi. W locie lubią narobić. Feee…Nie mogę doczyścić swojej najlepszej wojskowej kurtki. Była czarna, a teraz jest w ciapki.

Czas pokładowy 230525

Natknąłem się na nią w czasie pierwszego, porannego wypadu. Dziewczyna jak marzenie. Trochę rozumie po intergalaktycznemu, ale strasznie się jąka. Spytałem ją gdzie się znajduje centrum, czy coś takiego, ale nie potrafiła mi powiedzieć. Trochę smutna. Ciągle opowiada o rodzicach, którzy rozpuścili się w kwasie i zamienili się w galaretę. Ja na to odpowiadam jej, że łatwiej jest ich teraz pochować, gdyż wystarczy znaleźć parę szklanych słojów i jakąś łopatę. Nie śmieje się. Chyba nie rozumie dowcipu.

Czas pokładowy 230526/1

Potworna nuda. Felicja wciąż ryczy. Na dworze leje. Deszcz wyjątkowo kwaśny. Nawet gołębie się rozpuściły.

Czas pokładowy 230526/2

Wieczór. Tłumacze Felicji, że tete-a-tete, a ona mówi, że nigdy tete-a-tete nie robiła i że w ogóle to jest w żałobie. Śpimy osobno. Ona na mojej koi, a ja na podłodze

Czas pokładowy 230527

Doszło do porozumienia. Figurka jest w świątyni. Dziewczyna tłumaczy, że to rzecz święta i tubylcy nie oddadzą tego dobrowolnie, ale ona w tę świętość nie wierzy i chętnie mnie tam zaprowadzi bylebym tylko ją stąd zabrał. Wieczorem tete-a– tete. Mówi, że przećwiczyła już to z tatusiem.

Czas pokładowy 230528/1

Nie leje, ale musiałem zmienić buty, bo jak wyszedłem w lakierkach to się rozpuściły. Buty zimowe także nie przetrzymały tej próby, a narty się złuszczyły. Zakładam kombinezon próżniowy. Bydle jest ciężkie. Dziewczyna idzie ze mną w zapasowym kombinezonie.

Czas pokładowy 230528/2

Cały dzień mordęgi. Wykroty, rowy, góry, jeziorka pełne jadowitego kwasu i na dodatek metalowe muchy. Jakaś tutejsza cybernetyczna mutacja. Strasznie brzęczą i kąsają. Świątynia nadal istnieje mimo wielokrotnych bombardowań. Wielgachna budowla otoczona polem siłowym. Przejście nie sprawiło nam trudności ponieważ mamy dekoder. W środku galaretka. Szkatułka także tam się znajduje. Jakiś szkielet w sosie własnym trzyma ją w łapach. Figurka nijaka. Coś jakby Budda, tyle że grubszy.

Czas pokładowy 230528/3

Droga powrotna była wyjątkowo męcząca. Pod wieczór obudziły się mechanoświetliki i oblazły nas. Żywią się metalem i ruchem swoich ofiar. Strasznie brzęczą i opowiadają sprośne dowcipy. Jakaś zdegenerowana pamięć zbiorowa z poprzedniego cyklu cywilizacyjnego. Parę dowcipów zanotowałem. Przydadzą się w przyszłości.

Czas pokładowy 230528/4

Koszmarnie zmęczony. Wyrzuciłem skafandry. Świetliki wypaliły w nich dziury. Felicja koniecznie chce mi coś opowiedzieć. Na miłość ciut za późno, ale praktykantki są zawsze nienasycone.

Obudziłem się w jakiejś chacie. W kieszeni kurtki, tej obsranej, znalazłem list. Felicja napisała w nim, że była bardzo zadowolona z naszej współpracy, ale nie może tu dłużej zostać, gdyż interes goni, a w ogóle to nie mamy już o czym rozmawiać. Prosi mnie o wybaczenie jej tego, że pożyczyła moją rakietę. Chciała mieć pewność, że nie polecę za nią. Figurkę zabrała ze sobą.

Jak ją znajdę, to jej nogi z dupy powyrywam.

Czas pokładowy 23(1530

Nerwy trochę uspokojone. Jestem w kalońskich tropikach. Z dala od cywilizacji i jej problemów. Dzikusy zgodziły się mnie przyjąć do swojej wioski za jakieś świecidełka i dziesięć kilo kapusty. Mówią, że Felicja to pierwszy człowiek z nieba jaki tu przybył. Ja jestem drugi i mogę tu zostać.

Czas pokładowy 230531

Tutejsi mężczyźni to kurduple. Metr pięćdziesiąt wzrostu i uszy jak u słonia. Babki nie odbiegają od ziemskich norm. Rozmawiam na migi. Tłumacz się zepsuł.

Czas pokładowy 230615

Rozwaliłem głowę wodzowi. W środku jakaś różowa papka. Ja nie jadłem. Inni mówią, że smaczna. Mam dziesięć żon i czterdzieści szczeniąt. To po wodzu. Pilnie szukam jedenastej żony. Ciut młodszej od innych.

Czas pokładowy 230622

Wyprawa na mamuta. Jakiś włóczy się po okolicy. Dużo mięcha i ważne decyzje polityczne. Krótki wykład z mechaniki. Zrobią mi noszę z baldachimem.

Nosze przerobiłem na latawiec. Pierwszy lot udany. Złamaną nogę złożył mi miejscowy znachor. Myślę jak zbudować rakietę. Siłę roboczą już mam. Brakuje mi paru rzeczy, ale coś wymyślę.

Czas pokładowy 240312

Dzisiaj start. Tubylcy sprawili mi uroczyste pożegnanie. Nastroje trochę ponure. Pod rakietą już rozpalono ognisko. Jak się rozgrzeje to polecę. Tutejsze kokosy wybuchają pod wpływem ciepła, a zebrałem ich w rakiecie parę tysięcy.

Czas pokładowy…

Wszędzie jakieś chmury. Trochę różu i bieli. Tutejsi mają skrzydła, harfy i latają. Mówią, ze mam stanąć przed sądem, ale co ja takiego zrobiłem?

Czas pokładowy…

Zgubiłem gdzieś notatnik. Skrzydła są strasznie niewygodne, uwierają. Tęsknie do miękkiego oparcia pokładowego fotelu. Planuje ucieczkę. Jest tu paru takich co pójdą ze mną. Ciut boją się, bo szef jest trochę wybuchowy. No cóż, tylko raz się żyje!

Koniec

Komentarze

Chyba ktoś ostatnio czytał "Dzienniki gwiazdowe"...

Dziękuje za spostrzegawczość.:)

Nie ma za co :)

Nowa Fantastyka