- Opowiadanie: lbastro - Fluktuacje Systemu

Fluktuacje Systemu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Fluktuacje Systemu

Fluktuacje Systemu

 

 

 

i.

 

Jack Taggert usłyszał delikatny szum, jakby otaczał go zewsząd rój drobnych owadów. Znał ten odgłos. Nie mógł jednak w tej chwili skojarzyć go z niczym. Miał zamknięte oczy i starał się przypomnieć sobie cokolwiek z najbliższej przeszłości. Bezskutecznie. Nie wiedział, gdzie jest, gdzie i w jakich okolicznościach zasnął. Bolała go głowa. Może był na jakimś spotkaniu połączonym z degustacją alkoholu czy innych używek?

 

Przed wciąż zaciśnietymi powiekami przemknęło mu kilka obrazów z przeszłości. Szkoła. Ojciec uśmiechający się spod wąsa i dziadek o krzaczastych brwiach i groźnej minie.

 

Wreszcie otworzył oczy. Rozejrzał się i nagle, w jednym fleszu wspomnień, wszystko stało się jasne. A więc odgłos pochodził od niewielkiego elektrycznego silnika, napędzającego pokrywę jego kapsuły. Bordowa diodowa poświata dopełniła aktu powrotu pamięci w ułamku sekundy. Próbował zerwać się z gumowego posłania swego zbiornika stazy, lecz nie zdołał podźwignąć sztywnego ciała. Druga próba, tym razem powolna i pełna cierpliwości, przebiegła pomyślnie. Odsunął ledwo uchyloną pokrywę i wyszedł ze zbiornika, stawiając stopy na zimnej posadzce. Niemal automatycznie, chociaż z niemałym trudem, podszedł do szafki, która otworzyła się z cmoknięciem i wyjął z niej starannie złożony pomarańczowy kombinezon.

 

Zatoczył się wreszcie i ruszył ku uchylonej jasnej szparze wyjścia z wnęki, gdzie umieszczona była jego komora hibernacyjna. Pomyślał o Jasmin i, minąwszy kilka kolejnych, szczelnie zamkniętych otworów komór, podszedł do zajmowanej przez nią. Odblokował drzwi, wszedł do środka i zbliżył się do owalnego zbiornika. Był nadal zamknięty. Po dwóch krokach zamarł nagle. Zorientował się, że panel kontrolny jest zupełnie ciemny.

 

– Jasmin! – krzyknął i jednym susem był przy sarkofagu. Bezładnie walił w kolejne przyciski panelu drwiącego brakiem jakiejkolwiek reakcji. Wreszcie zajrzał do wnętrza kapsuły przez niewielki otwór. Nogi Jacka zadrżały i zmiękły, gdy ujrzał znajome, ale jakże zmienione oblicze. Starcza, wysuszona, pokryta siecią zmarszczek twarz wpatrzona w przestrzeń wodnistymi oczyma. W tych oczach nie było życia. Patrzył jeszcze przez kilka chwil wsparty o masywny, chłodny korpus hibernatora. W pewnym momencie zaczął walić w niego pięściami, kopać i wrzeszczeć. Wreszcie bezsilny oklapł na podłogę jak nagle uwiędła roślina.

 

Przypomniał sobie pierwsze spotkanie z Jasmin. Zawody sportowe pomiędzy pracownikami wydziału fizyki a biochemikami z prywatnego instytutu naukowego. Zaczynali współpracę i było to spotkanie integracyjne. Nie podzielili się według płci, nawet w czasie gry w koszykówkę. Wpadał na nią częściej i delikatniej niż na innych zawodników przeciwnej drużyny. Mimo to, a może właśnie dlatego, pozwoliła zaprosić się na drinka.

 

Przypomniał sobie jak kochali się pierwszy raz. W jej satynowej pościeli koloru oceanu w tropikach. Prawie poczuł w tych wspomnieniach zapach jej wilgotnej skóry. Już wtedy zdał sobie sprawę, że są dla siebie stworzeni, że dzielą te same erotyczne fantazje. Potem okazało się, że zgrywają się nie tylko w łóżku.

 

Przypomniał sobie jak cieszyli się, gdy wybrano ich razem do misji. Płakali całując się, a potem śmiali się jak po marihuanie kochając się, bo, mimo zapewnień, chyba nie potrafiliby zerwać ze sobą na zawsze. A tego wymagała misja, gdyby tylko jedno z nich zostało zakwalifikowane.

 

Nie wiedział, ile upłynęło czasu, zanim otarł łzy. Wstał i wolno ruszył zakrzywionym korytarzem oświetlony pojedynczymi, bladymi strugami światła. Sprawdzał kolejne komory, w których ulokowano hibernatory. Było ich trzydzieści, ale nie do wszystkich mógł wejść. Odwiedził siedem i we wszystkich zastał to samo, co w przypadku Jasmin.

 

W głowie miał totalny mętlik. Próbował analizować sytuację i coś wymyśleć; był przecież koordynatorem misji, analitykiem służącym swymi zdolnościami kapitanowi i dwóm oficerom. Teraz jednak nie mógł się skupić. Każda myśl po sekundzie kończyła się na Jasmin i nieznośnym ściskaniu w gardle. Stał oparty o ścianę, trzymając się za głowę.

 

Potem, gdy przestał się trząść, zaczął sprawdzać laboratoria i pomieszczenia gospodarcze. Wreszcie obszedł cały dolny poziom rotora dwukrotnie i znalazł się w miejscu rozpoczęcia obchodu, przy wejściu do komory ze swoim sarkofagiem. Zauważył, że drzwi do komory Claudii Carvan są otwarte. Przysiągłby, że próbował bezskutecznie otworzyć je wcześniej. Zajrzał do środka, ale nie zobaczył nic ponad to, co już widział wcześniej. Ciemne, zasuszone ciało wewnątrz szczelnie zamkniętego sarkofagu. Pewnie się pomyliłem, pomyślał Jack i była to chyba pierwsza sensowna myśl odkąd zajrzał do hibernatora Jasmin.

 

Postanowił zbadać drugi poziom. Przejścia w postaci prostych drabinek rozlokowane były co trzydzieści stopni, przy czym na całym obwodzie umieszczono też dwie windy. Jedną zwykłą, a drugą towarową o znacznie większym udźwigu. Jack skorzystał z najbliższej drabinki. Nie usłyszał i nie zobaczył otwierającej się wolno pokrywy sarkofagu głównej antropolog misji…

 

Wzdłuż wewnętrznego pierścienia rozlokowano osobiste kabiny załogi w liczbie dwudziestu ośmiu, których używano poza okresem hibernacji, niewielką kuchnię wraz z mesą oraz pomieszczenia sterowania.

 

W sterowni zastał sterylny porządek paneli w stanie czuwania, oświetlonych ledwie kilkoma nikłymi lampkami, podobnie jak ciemne, łukowate korytarze rotora. Jack wiedział, że nastąpiła awaria. Wiedział też, że sytuacja jest bardziej niż poważna i zapewne status misji już uległ zmianie. Postanowił zrobić wszystko, co można. Przekonał się boleśnie, że siedem osób leży martwych w swoich hibernatorach, a pozostali, ciągle są odcięci za zamkniętymi drzwiami komór. Wciąż zapewne znajdują się w stazie i wciąż żyją. Taka miał nadzieję.

 

Zaniepokoił się poważnie i wreszcie otrząsnąwszy się z odrętwienia zaczął działać.

 

– Klaryso – wywołał interfejs Systemu zarządzającego statkiem.

 

Nie było odpowiedzi. Powtarzał wielokrotnie wezwanie i rezultat był zawsze taki sam. Cisza absolutna, która wypełniała tylko jego oddech, bicie serca i szum krwi w uszach. Znowu go poniosło. Szalał przy setkach przycisków i kontrolek na panelach, których nie sposób było użyć. Ale przecież System nie może się zawiesić, pomyślał, czując zupełną bezsilność. Postanowił przejść się i uspokoić myśli.

 

Właśnie wtedy, gdy wyszedł ze sterowni, pierwszy raz zobaczył ten dziwny czarny cień. W zasadzie bardziej to wyczuł niż zobaczył. Na granicy widoczności, w górze, gdzie krzywizna rotora zwęża wysokie przejście do małej szparki.

 

Wpatrywał się w mrok tamtej części korytarza przez dłuższą chwilę, ale nic więcej nie zobaczył. Pomyślał, że to zapewne tylko gra cieni albo, co bardziej prawdopodobne, majak wywołany przez skołatany umysł.

 

Potem nastąpił jednak łańcuch zdarzeń.

 

Cofnął się na moment, ale ostatecznie ruszył, uspokoiwszy się na kolejny obchód rotora. Obejrzał się i poczuł ciarki na plecach. Drzwi od mostka widziane pod pewnym kątem wydawały się być w kilku miejscach lekko wypukłe, a nierówności te układały się w słowo „TY”. Odetchnął głęboko. Zdziwiony tym odkryciem szukał w pamięci, czy wypukłość ta była na drzwiach wcześniej. Studiując ów dziwny znak, nie zauważył ponownego pojawienia się czarnej postaci. Tym razem był pewny, że to nie tylko gra cieni. Wiedział, że kilkanaście metrów od niego coś zniknęło za rozsuwanymi drzwiami prowadzącymi do laboratorium biochemicznego. Serce zabiło mu mocniej.

 

Co to może być? Zadawał sobie w duchu pytanie, które konkurowało z łomotem serca. Przecież sprawdziłem kilka razy komory stazy. Nie przeżył nikt. A może to czarne coś ich zabiło i teraz poluje na niego? Zaraz, pomyślał, komora Claudii.

 

I zupełnie niespodziewanie zobaczył to kilka metrów od siebie i na pewno nie była to Claudia. Coś czarniejszego od cienia z paszczą pełną żółtych kłów stało w kompletnej ciszy, patrząc dwoma rzędami czerwonych oczu niczym błyszczącymi krwawo diodami.

 

Nie myśląc wiele, zatrząsnął za sobą solidne drzwi, zapominając o wypukłym napisie.

 

W końcu, po kilku długich godzinach uwięzienia na mostku i pośród galopujących myśli, postanowił sprawdzić. Uzbroił się w niezbyt masywne oparcie wykręcone z fotela. Mizerna broń, ale jedyna, jaką miał.

 

Gdy zwalniał blokadę i powoli odsuwał wrota liczył, że wszystko było przywidzeniem i zobaczy pusty korytarz. Jego nadzieja została jednak zgaszona wraz z pierwszym spojrzeniem w szeroko rozwartą paszczę. Nie walczył. Nie dlatego, że zupełnie załamany czekał na śmierć, lecz dlatego, że nie miał absolutnie żadnych szans.

 

Pierwszy cios sprawił, że uderzył bokiem o przeciwległą ścianę. Opadłszy na podłogę, poczuł żelazisty smak krwi wypełniającej usta. Wstał, a potwór był już obok niego. Cichy jak cień obcy na statku, przemknęło przez myśl Jacka. Myśli zostały jednak zgaszone przez ból ramienia i brzucha. Błyski przed oczami i znowu dźwigał się na nogi w innej części sterowni, walcząc z drętwiejącym ciałem.

 

I dopiero w chwili, gdy szponiaste łapy powtórnie rozorały jego brzuch, spostrzegł na głównym panelu sterowania coś, co sprawiło, że mimo całej grozy sytuacji zamarł i przestał reagować na agresję potwora. Rotor był wyłączony. Stwór jakby wyczuł spadek reakcji i wycofał się w absolutnej ciszy. Ledwie sekundę po straszliwym starciu, na martwym, zaatakowanym przez obcego statku pozostała tylko pustka mostka i cisza wypełniona chrapliwym oddechem. Jack doczołgał się z trudem do panelu i dźwignął podtrzymując gładki, różowy kawałek jelita.

 

Ostatnia myśl już go nie trwożyła. Raczej rozbawiła. Do licha, pomyślał umierając, czuję przecież sztuczne ciążenie.

 

 

 

ii.

 

Jack Taggert zbudził się w szeroko otwartym hibernatorze nieco skołowany. Jednak, rozejrzawszy się, natychmiast skojarzył fakty. Czyżby byli już u celu podróży, a może coś się stało i jego obecność stała się nieodzowna dla statku i Systemu?

 

Wstał, zrobił kilka przysiadów i po dwóch minutach, już w wygodnym kombinezonie, stanął na progu swej ciasnej komory. Korytarz, unoszący się ku górze z prawej i lewej strony, był skąpo oświetlony mdłym, czerwonym światłem, którego plamy konkurowały ze znacznie większymi obszarami cienia. Powietrze było zastałe, stare i przesycone zapachem jakiegoś chemicznego środka, zapewne regularnie wstrzykiwanego przez System celem odkażenia klimatyzatorów.

 

Czyli jakaś awaria, pomyślał. Ciekawe jak długo spałem. Postanowił przed wizytą w sterowni zobaczyć, czy jego Jasmin grzecznie śpi w owalnym kokonie swego sarkofagu. Idąc, poczuł coś na kształt deja vu. Zaczął zastanawiać się, co to znaczy i, stojąc już przed drzwiami, przypomniał sobie wszystko.

 

Bał się zajrzeć do komory zajętej przez hibernator żony. A może to tylko głupi sen? przekonywał siebie.

 

Wyjął z kieszeni wieloostrzowy przybornik i kilkoma ruchami wyskrobał na drzwiach to, co wydawało mu się w tym momencie najbardziej oczywiste: coś jest nie tak. Schował ostrze i przez moment rozmyślał o tym, co przeżył wcześniej. O potworze, który go zabił. O wyłączonym rotorze. Zastanawiał się nad realnością tego wszystkiego, nad prawdopodobieństwem tak dziwnego paranoidalnego koszmaru.

 

Nie sprawdzając także pozostałych komór ani innych pomieszczeń, wspiął się na wewnętrzny poziom i mijając kilka drzwi wbiegł wprost do sterówki i… Stanął po dwóch krokach jak wryty.

 

Na fotelu pilota, po prawej stronie siedziała Sara Lee. Poznał ją natychmiast, mimo iż była pochylona nad konsolą i w tym momencie siedziała odwrócona plecami. Nikt z załogi nie miał tak długich i czarnych jak smoła włosów, i tak filigranowej postury.

 

Doznał przyjemnie obezwładniającego uczucia ulgi. A jednak zły sen, wyszeptał do siebie, uśmiechając się. O słodka Saro! Jakże się cieszę, pomyślał i przypomniał sobie, jak nieraz, jeszcze w czasie szkolenia, wodził za nią wzrokiem, czując jednocześnie karcące spojrzenie Jasmin.

 

– A cóż się stało, że ciebie też zbudzili?

 

Nie doczekał się odpowiedzi. Podszedł bliżej i stojąc z boku zobaczył, że dziewczyna ma głowę skrytą w ramionach opartych o pulpit, jakby spała.

 

– Klaryso – powiedział cicho przed siebie do Systemu.

 

– Tak Jacku Taggert – odpowiedział mu beznamiętny, choć miły głos. Kolejna fala ulgi. Czyli System działa, a brak kontaktu z Systemem, kołaczący się w zakamarkach wspomnień, był tylko złym snem.

 

– Czy rotor jest sprawny? – jednocześnie z pytaniem zerknął na panel przed sobą i zobaczył pozytywną odpowiedź.

 

– Informacja niedostępna.

 

– Jak to niedostępna? Wytłumacz Klaryso.

 

– Brak możliwości interpretacji pytania.

 

– Wyświetl główny panel informacyjny.

 

– Brak zasobów Systemu.

 

Jack zbaraniał. Obszedł półkoliście rozmieszczone panele z tysiącem, dla niego bezładnie porozrzucanych, wskaźników i przycisków, skonfigurowanych zapewne dla któregoś z pilotów. Wyglądało na to, że panele były zablokowane, bo każda próba przełączenia czegokolwiek kończyła się niepowodzeniem. Strach wrócił jak bumerang.

 

Wreszcie, po kilku minutach bezskutecznego miotania się w sterowni, zauważył, że sylwetka Sary drgnęła.

 

– No wreszcie się zbudziłaś. Co jest grane, Saro?

 

Ponownie nie usłyszał niczego w odpowiedzi. Dziewczyna gapiła się przed siebie, jakby wpatrywała się w wirtualny ekran, których w normalnym stanie pracy mostka ponad panelami było wiele.

 

– Hej, Saro! – podniósł głos, ale znowu bez rezultatu.

 

Podchodził właśnie z wyciągniętą ręką, by ją trącić w ramię, gdy obejrzała się. Powoli wodziła dziwnym wzrokiem, który przeszedł przez Jacka na wylot. Napuchnięte oczy, wskazujące na długie godziny płaczu i rozpacz w każdym milimetrze twarzy, w sylwetce i w krokach, gdy z wolna ruszyła ku drzwiom na korytarz.

 

– Sara! – zawołał, lecz znowu nie zareagowała.

 

Stanął jej na drodze, lecz minęła go, nie musnąwszy nawet. Nie poczuł nic. Żadnego zapachu, żadnego powiewu powietrza.

 

– Klaryso!

 

– Tak, Jacku Taggard.

 

– Dlaczego zbudzono mnie i Sarę Lee?

 

– Informacja niedostępna.

 

– Ech! – machnął tylko ręką i popędził za Sarą, która ginęła już w górze, gdzie krzywizna rotora zwężała widok korytarza.

 

Obserwował ją wiele godzin. Głównie leżała zwinięta w płodowej pozycji, popłakiwała, albo krążyła między pomieszczeniami bez celu. Zdał sobie sprawę z tego, że Sara zwyczajnie go nie dostrzega, a jakiś niezwykły przypadek sprawiał, że nie mógł jej złapać i zatrzymać. Mijała o cal jego wyciągniętą rękę; drzwi zamykały się zanim zdążył przez nie przejść.

 

W pewien sposób rozumiał zachowanie Sary. System był w stanie czuwania i mimo kontaktu z Klarysą, interfejsem Systemu, nic nie mógł zrobić. Nie wiedział, po co został zbudzony. Nie miał dostępu do komór, a coraz częściej rozmyślał o dziwnych wspomnieniach i śmierci w szponach potwora, które dotąd traktował tylko jak zły sen. Coraz bardziej chciał zweryfikować te dziwaczne wspomnienia. I całkowity brak kontaktu z Systemem. No i zachowanie Sary.

 

Jack był coraz bardziej zagubiony i nie minęła nawet doba, gdy bezsilny siedział na fotelu w sterowni zaciskając zęby i pięści z bezsilności.

 

Ruszył w końcu, by poszukiwaniami , a potem pewnie obserwacją Sary, zabić choć trochę niemoc. Obszedłszy jednak oba poziomy rotora, nie znalazł jej. Powtórzył poszukiwania i gdy był w wewnętrznym pierścieniu zauważył, a może tylko mu się zdawało, że ktoś wspinał się ku osi rotora, gdzie był bezciążeniowy korytarz techniczny, prowadzący do sekcji magazynowych z jednej strony i przedziałów silnikowych z drugiej.

 

– Saro! Nie wchodź tam! – krzyknął, jednak ponownie nie doczekał się odpowiedzi. Chyba już nawet przyzwyczaił się do milczenia Sary i na żadną reakcję nie liczył.

 

Sytuacja sprawiła, że zapomniał o wszystkim i zaczął wspinać się ciemnym, niezbyt szerokim przejściem. Co metr, aż do osi rotora znajdowały się nikłe światełka, które zdawały się migać, rzucając słaby cień. Przyśpieszył, co nie było trudne, bo niknące z każdym szczebelkiem ciążenie ułatwiało ruch.

 

Nieważkość nie była przyjemnym doświadczeniem, lecz spostrzegłszy postać płynącą z wolna ku sekcji napędowej, odepchnął się i ruszył za nią z impetem. Jakby zapomniał miesiące treningów, odbijał się od ścian, niczym promień światła w światłowodzie. Minął kolejne grodzie i goniąc niedużą postać – Sarę, o czym był absolutnie przekonany – znalazł się w bezpośrednim sąsiedztwie rezonatorów, za którymi były już tylko fuzory i dysze ze zwierciadłami. Tam, w temperaturze wielu milionów stopni i silnych polach magnetycznych, gdy silnik jonowo-fotonowy pracował, zachodziła synteza helu i litu, a powstałe w ten sposób fotony, ogniskowane przez system luster stanowiły, obok rozpędzonych magnesami jonów, siłę napędową statku.

 

Grodzie do rezonatorów były otwarte, czyli reakcje nie zachodziły, chociaż poziom radiacji normalnie nie pozwalał nikomu zaglądać bez odpowiedniego, przypominającego zbroję stroju, nawet w miejsce, gdzie teraz Jack bezradnie machał rękami.

 

Gdy zobaczył Sarę wewnątrz rezonatora nie myślał wiele. Odbił się od jakiejś barierki, obijając boleśnie barkiem o futrynę ciężkiej grodzi i znalazł się w obszernej, walcowatej hali rezonatora. Dopiero teraz obrócił głowę i zobaczył, że wszystkie grodzie przejścia są pootwierane. Przecież w rezonatorze nie ma powietrza, przemknęło mu przez głowę. Zapomniał o tym jednak, gdy zobaczył Sarę próbującą otworzyć kanały reaktora, a chwilę potem poczuł drgania. Niewielkie, ledwie wyczuwalne.

 

Oczy przesłoniła biel tak jasna, że przestał myśleć o czymkolwiek. Na tle bieli widział filigranową sylwetkę Sary i jeszcze kilka innych cieni. A potem już nic więcej nie dostrzegł, nawet bieli.

 

 

 

iii.

 

Tuż po opuszczeniu kokonu hibernacyjnego, gdy wreszcie przypomniał sobie gdzie jest i ubrał kombinezon, Jack Taggert poszedł korytarzem, kierując się prosto do komory swojej żony. Stanął przed drzwiami, ciesząc się na spotkanie z ukochaną, mimo że ledwie kilka „chwil” wcześniej żegnali się w progu jej komory.

 

Dziwił się, co prawda, pustką słabo oświetlonych korytarzy, ale dobry nastrój sprawił, że nie myślał o niczym innym jak tylko o Jasmin i pracy, która czeka całą załogę.

 

Nacisnął blokadę i w momencie, gdy drzwi zaczęły się delikatnie rozsuwać, usłyszał świst, który przeszedł w hałas przypominający rozpędzoną lokomotywę.

 

I przypomniał sobie poprzednie przebudzenia.

 

Zorientował się w tej jednej sekundzie, że na drzwiach nie ma wyrytych wcześniej przez niego słów, jednak było już zbyt późno na rozmyślania.

 

Nie zdążył poczuć chłodu, gdy powietrze wokół niego rozprężyło się zassane w kosmiczną próżnię. Nie zdążył ruszyć rękami, by chwycić się czegokolwiek, gdy jego nogi podciął przepływ powietrza. Zanim umysł Jacka Taggerta, odpływającego od masywnego korpusu statku, pogrążył mrok, zarejestrował jeszcze jasny prostokąt światła z wyraźną sylwetką na tle blasku. To była Jasmin. Poczuł to całym ciałem i zgasł.

 

 

 

iv.

 

Tym razem Jack spotkał na mostku Sama Neila i Teda Kurisha. Obaj zachowywali się zupełnie podobnie jak wcześniej spotkana Sara i on po tym, gdy już sobie uświadomił sytuację. Poruszali ustami, chyba nawet pokrzykiwali, ale nie docierał do uszu Jacka żaden dźwięk. Widział ich, lecz oni jego nie, a po chwili wywnioskował, że nie widzą też siebie wzajemnie. Byli dziwnie odizolowani, mimo że zajmowali tę samą przestrzeń.

 

Jack zastanawiał się, czy może teraz patrzy na niego ktoś, kogo on nie dostrzega. Co za wariactwo, pomyślał.

 

Sam Neil, specjalista od astrobiologii, wytrzymał sześć dni, po czym zaczął biegać po pokładach z miną wyrażającą przerażenie, a może utratę zmysłów i ostatecznie wyszedł na zewnątrz przez śluzę w przedziale ładunkowym. Ciało Teda, pozbawione głowy i nogi, zakrwawione jak bezkształtna szmata, zobaczył dobę później w laboratorium.

 

Przeraził się dopiero w momencie, gdy znalazł głowę Kurisha w sterowni. Znalazł tam też wyrwaną i jeszcze krwawiącą nogę, zapewne należącą również do biednego genetyka. Znalazł je tam, mimo że moment wcześniej, wychodząc, zostawił mostek w sterylnej czystości.

 

Trząsł się cały, ale racjonalne myślenie opuściło go dopiero w chwili, gdy głowa Kurisha otworzyła oczy i spojrzała wprost na Jacka.

 

Pobiegł do przedziału medycznego, chwycił iniektor, założył kapsułkę z heksobarbitalem i wstrzykiwał sobie kolejne porcje środka, aż poczuł, że odpływa w niebyt.

 

 

 

v.

 

O wcześniejszych, niezwykłych doświadczeniach na statku przypomniał sobie leżąc jeszcze na miękkim, podobnym w dotyku do galarety, posłaniu sarkofagu hibernatora. Zastanawiał się, czy to już koniec stazy, czy są już na miejscu w pobliżu Gliese 876. Zastanawiał się, czy już minęło dwadzieścia pięć lat, w trakcie których pokonali blisko 15 lat świetlnych pchani fotonowo-jonowym silnikiem, i w tym momencie przed zamkniętymi wciąż oczami pojawiło się wspomnienie Sary Lee wewnątrz rezonatora. Następne wspomnienia przyszły jak lawina i przygniotły Jacka Taggerta swym duszącym ciężarem.

 

A może to tylko wirtualne środowisko, które miało być dostępne przy mniejszych problemach z Systemem, ta myśl zaczęła go uspokajać, ale tylko przez moment. Jack wiedział bowiem, że każdy członek załogi mógł zostać zaimplementowany w czasie stazy do specjalnie przygotowanej wirtualnej przestrzeni bez czasochłonnej procedury dehibernacji. To środowisko znał jednak dobrze. Nigdy nie odtwarzało ono statku, a jedynie niewielkie pomieszczenia, skąd był możliwy dostęp do różnych poziomów Systemu. Zatem to nie symulacja, a rzeczywistość, zawyrokował, wstał i nałożył seledynowy i dziwnie delikatny w dotyku kombinezon. Jak jedwab.

 

Już wychodził z komory, gdy skojarzył. Co to za kolor? Zdziwił się i przestraszył. Przecież kombinezony zawsze były pomarańczowe lub czerwone, a skafandry próżniowe żółte! Ten seledyn to był kolor pościeli Jasmin, gdzie pierwszy raz…

 

Dreszcz przeszedł po plecach Jacka Taggerta od łydek aż do czubka głowy. Usiadł pod drzwiami swej komory i zaczął wyć. Gdy wreszcie uspokoił się po kwadransie czy dwóch, poczłapał na wewnętrzny poziom rotora, po czym skorzystał z windy. Nie zdziwił się, gdy zobaczył kontrolki rotora wskazujące na brak obrotu i jednocześnie wyraźnie czuł ciążenie na poziomie trzech czwartych ziemskiego. Nie miał ochoty wzywać Klarysy, bo wiedział dobrze co odpowie.

 

Usiadł i założywszy głowę na splecionych ramionach tkwił tak, aż zapadł w lekki sen.

 

Wirtualny ekran z dziwnie zniekształconą twarzą Edgara Goldbluma lśnił ponad panelem i był pierwszym obrazem jaki zobaczył , gdy ocknął się z krótkiej drzemki. Usta poruszały się, ale nie towarzyszył temu żaden dźwięk. Co się dzieje, pomyślał, dlaczego widzę przekaz z twarzą pokładowego informatyka, specjalisty od Systemu.

 

– Co to za obraz? – rzucił mechanicznie w przestrzeń.

 

– Od czterech minut obecne jest połączenie z nieznanego źródła – odparł syntetyczny, kobiecy głos Systemu.

 

Zdziwiła go tak rzeczowa odpowiedź Klarysy. Postanowił kuć żelazo, póki gorące.

 

– Czy analiza lipridingowa jest możliwa?

 

– W osiemdziesięciu czterech koma sześć procentach – Klarysa wydawała się wrócić do normy. Jack pomyślał, że może coś się zmieniło; może tym razem to nie jest kolejny koszmar. Otrząsnął się i polecił:

 

– Rejestruj i odtwórz od początku z podkładem.

 

Po kilku sekundach obraz zamrugał i zaczęło się odtwarzanie, tym razem towarzyszył temu syntetyczny, rwący się po każdym wyrazie, głos.

 

– Chciałbym wszystkich przede wszystkim uspokoić – zaczął główny informatyk misji. – Żyjecie i wasze ciała mają się całkiem dobrze, a z tego co wiem, organizm może przebywać w komorze stazy nawet millenium.

 

Po co to mówi, pomyślał Jack

 

– Teraz jednak mniej wesołe informacje – zatrzymał się na moment. – A może nie, może najpierw wyjaśnienie. To nie jest przekaz bezpośredni. Nie wiem kiedy i czy w ogóle to zobaczycie. Nagrywam to, bo już połapałem się, co jest grane. Nagrywam i zostawiam ten przekaz w Systemie wraz z małym mechanizmem, jaki stworzyłem w ciągu kilku tygodni, chociaż nie mam pewności, czy mój pomysł zadziała – chwila wahania – bo tak jak wy jestem w losowej inkluzji Systemu. Inkluzji powstałej wskutek fluktuacji kwantowej pamięci.

 

Tu nastąpił mały przeskok.

 

– Domyśliłem się, że to holograficzna pamięć kwantowa uległa awarii i System, zamiast jednej wspólnej rzeczywistości wirtualnej, stworzył zupełnie niezależne, losowe przestrzenie. Na dodatek powstaje wiele dziwnych defektów – głos zamilkł na moment, chociaż usta Edgara Goldbluma cały czas poruszały się. Po chwili Klarysa kontynuowała przekład oparty na analizie ruchu niemych ust:

 

– Próbowałem ingerować w System, ale z poziomu bytu w tej losowej VR mam niewielkie szanse naprawić cokolwiek. Obawiam się, że jeśli System sam nie zareaguje, to znaleźliśmy się w sporym kłopocie. Możemy w zasadzie bez końca budzić się w kolejnych fluktuacjach wirtualnych inkluzji stworzonych w pamięci Systemu.

 

Znowu chwila milczenia, tym razem zgodna z obrazem, na którym szef informatyków wysłanych w kosmos, by badać nieznane, wyglądał na załamanego. Jakoś nie dziwiło to Jacka.

 

– Najgorsze jest to, że to nie zwykły sen, że nasze umysły budzą się i są aktywne w tych obszarach Systemu. I że pamiętają… I stan z tym związany pogłębia się. Jeśli ktoś nie wymyśli szybko, jak naprawić kwantową pamięć, albo zresetować System, albo cokolwiek z poziomu wirtualnej inkluzji, to wszyscy powariujemy bezpowrotnie.

 

Prostokąt wirtualnego monitora zgasł i Jack pomyślał, że lepiej by dla niego było, gdyby tego nie usłyszał. Poczuł bowiem, że zgasło też coś w nim. Uświadomił sobie, że nie boi się śmierci, bo już kilka razy go dosięgła na pokładzie statku. Co z tego, że to była śmierć udawana. On czuł wszystko naprawdę. Jack bał się w tym momencie czegoś innego. Bał się nieśmiertelności w zamkniętej przestrzeni, która nawet nie była przestrzenią. Bał się nieśmiertelności w cyfrowej klatce Systemu, na którą został skazany i której nijak nie mógł kontrolować.

 

Zatopił twarz w dłoniach i pogrążył się w bezgłośnym krzyku niemocy.

 

Tymczasem korytarze rotora zaczęła wypełniać zielona maź, sącząca się z bulgotem przez szparę w drzwiach jednego z laboratoriów. Kolejna dziwna, wirtualna śmierć, pomyślał Jack, gdy śluz zaczął wlewać się z sterowni.

 

 

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

HE-EJ KALI-NKA KA-LIN-KA FUTURKA MAJA EJ KALINKAKALNLAINKLANLAKA MAAAAJAAA

Interesujące.

Z tym że, mam wrażenie, w  momencie, w którym kurek akcji zostaje zakręcony i zaspawany i nie ma możliwości dalszego snucia opowieści  --- dopiero wtedy otwiera się właściwie pole do popisu wyobraźni autorskiej i możliwość eksploatacji pomysłu. Jak bohater rozwiąże problem i poradzi sobie z coraz trudniejszym środowiskiem kolejnych inkluzji? --- przecież to samo w sobie jest szalenie ciekawe. A tu... tekst się kończy :(

I wyjaśniona zostałaby pewna kwestia, mianowicie te fluktuacje pamięci kwantowej. Po pierwsze mała analogijka: gdyby w kodzie jakiegoś środowiska, np. gry komputerowej pozamieniać losowo jakieś parametry --- to prawdopodobniejsze jest to, że pojawią się paszczate potwory czy to, że wystąpią przykre i mało efektowne bugi? Druga rzecz jest taka, że rozdzielone są: środowisko (tworzone losowo przez system) i umysł, który w nim funkcjonuje. Jak rozumiem Ś ma wpływ na U, ale U nie ma wpływu na Ś. Jak więc wytłumaczyć silną sugestię, zawartą w zdaniu:  Ten seledyn to był kolor pościeli Jasmin, gdzie pierwszy raz…   Wytłumaczy Autor? A nawet jeśli nie, to jest naturalny potencjał, by była progresja w Systemie, skontaminowanie umysłu i środowiska --- by świat przedstawiony robił w mózgu większy clusterfuck niż np. Dickowy.

Pozdrawiam

J.F.

Ja bym wolał, żeby to był taki horror s-f do końca, z potworami grasującymi po statku. A tak te naukowe dywagacje-fluktuacje są dla mnie za mądre.

Z Juliusem się nie zgodzę. W tekście to właśnie zakończenie jest najlepsze.
Właściwie to pierwsza część (czyli pierwsze małe "i") sprawiła na mnie złe wrażenie, potem było troszkę lepiej, a wyjaśnienie pozytywnie zaskoczyło - spodobał mi się pomysł nieskończonej liczby fluktuacji.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Bardzo dziękuję za opinie. Cieszy mnie, że zdania są ciut podzielone - wyciągam wniosek, że tekst ma coś więcej ponad słowa.

@Julius Fjord:  " Jak rozumiem Ś ma wpływ na U, ale U nie ma wpływu na Ś."  Nie ma wpływu na świat już wygenerowany dla niego, ale owe środowisko tworzone jest na bazie umysłów miedzy innymi. Nie wiem na ile to dobre założenie... Trudno też o rozwinięcie pomysłu, gdy założeniem jest krótka forma.

Pozdrawiam

gdy śluz zaczął wlewać się z sterowni.  --- jeśli wlewać się , to do. 

Było tam jeszcze kilka kiksów, ale nie będę ich szukał. 

Pytanie zasadnicze, którego nie powinienem zadawać, brzmi: nikt nie był na tyle mądry i przezorny, aby nie stosować pamięci kwantowej? 

Wiem, że jestem (prawie) bezzasadnie złośliwy, bo chodzi o "projekcyjną eksplorację" zalet i wad technologii, która jeszcze z powijaków dobrze nie wyłazi, poza tym bez takiego założenia nie miałbym okazji poczytać kolejnej frapującej historii, ale za tym pytaniem kryje się poważniejsze: czy System z założenia pozbawiony był mechanizmów samonaprawczych (bo taki był, w teorii, doskonały), zabezpieczeń dowolnego rodzaju? Tego jednego nie umiem sobie wyobrazić...  Znaczy, rzeczonego braku.

 

Cześć Adamie, ubolewam nad błedami, ale nie zawsze udaje sie zobaczyć wszystko w swoim tekście.  Słuszna uwaga, jednak gdyby tak podchodzić, to nie byłoby żadnych nieporządanych zdarzeń nigdy i jak zauważyłeś pewne teksty by nie miały racji bytu.

Jakoś nie skupiłem się nad zabezpieczeniam, a jedynie nad konsekwencją ich absolutnej klapy... Ale to dobry pomysł na ewentualną kontynuację - może tych biedaków ktoś kiedyś znajdzie i poza opisem opłakanego stanu ich umysłów znajdzie się miejsce na analizę systemu i jego zabezpieczeń :)

Pozdrawiam

-L

Cieszę się, iż moje marudzenie podsunęło Tobie myśl o kontynuacji. 

Tak mi "się pomyślało" w temacie: tunelowanie. Czego i dlaczego, na pewno już wiesz. 

 

Świetna fabuła, Ibastro. Klimat szaleństwa jak w "Event Horizon" przypadł mi do gustu.

Pozdrawiam 

Niemal automatycznie, chociaż z niemałym trudem, podszedł do szafki, która otworzyła się z cmoknięciem i wyjął z niej starannie złożony pomarańczowy kombinezon. --- koślawo wygląda,

Jack skorzystał z najbliższej drabinki. Nie usłyszał i nie zobaczył otwierającej się wolno pokrywy sarkofagu głównej antropolog misji… --- jeszcze to mi średnio pasuje. Jakby nie ta konwencja,

Cóż --- podobnie jak poprzednicy, odnosze wrażenie, że byłby to świetny wstęp dla dłuższej opowieści. Historia sama w sobie jest niezła, ale gdyby ją trochę skrócić i potraktować jako początek...

pozdrawiam

I po co to było?

No ... Sprawnie napisane, ale kompozycyjnie, niestety, całkowicie do kitu.

W sumie - nie za bardzo coś wiadomo bardziej  konkretnego. Il razy umieral Jack Taggart? I czy w ogóle umieral, czy to mu się tylko śniło? Całe opiwiadanie, niby samodzielne, wygłada jak ekspozycja do większej całości.  Ale jest to  tekst skończony... I mamy --- zaczęte i  niepozamykane wątki, niewyjaśniona tajemnice, niewyjaśnione losy bohatera, zarysowane wcześniej.

Brak zamknięciawszystkich wątków  fabuły do końca! Podstawowy błąd. 

Jeżeli idzie o sprawnośc pisania - dobrze. Jeżeli  idzie o narrację i kompozycję -żle. Zdaje się, że autor nie miał pomyłu, jak to wszystko logicznie wyjąsnić i zakończyć. 

Tekst urokliwy - i nic więcej.

Pozdrówko. 

3/6 

Ubolewam, RogerRedeye, że w taki sposób odebrałeś ten tekst. Oczywiście moją winą jest, że chyba zbytnio go pogmatwałem...

Dla wyjasnienia [żeby wiadomo było jakie miałem intencjei i jak bardzo nie udało mi sie ich przekazać] - Jack Taggert  funkcjonuje (budzi się) i umiera w kolejnych inkluzjach zdefektowanego systemu komputerowego, którego jednym z zadań jest umożliwienie kontroli nad statkiem bez wychodzenia ze stazy "całego ciała". Kolejne przebudzenia, szczątki pamięci i celowe próby ominiecia tego błednego koła to zasadnicza oś. Cała reszta (te niepozamykane wątki) to tylko ozdobniki...

@ AdamKB i syf. - zrobiłem już sobie konspekt kontynuacji, w której statek zostanie odnaleziony i bedzie problem z wyciagnieciem załogi z inkluzji, a jak już ich wyciagną to... :D Może wtedy tez sie troszke całość zamknie i rozjaśni.

Pozdrawiam

-L

To jest do domyślenia się ale trzeba się  nad tym mocno zastanowić. Prynajmniej ja się na tym zastanawiałem. A to nie jst dobrze. 

Nie byloby tego problemu  i opowiadanie byloby czytelne i przejrzyste --- oczywiście nie jak na dłoni -- gdyby wprowadzić jeszcze jeden ( pierwszy ) akapit, opisujący wyniki badań tego system, jeszcze w fazie przed eksploatacją, albo może wyniki przeglądu technicznego  --- i podać pewne informacje, oc co w nim chodzi.  Wtedy dalszy ciąg dotyczący Taggarta byłby w miarę jasny. Czytelnik ma orientację, o co może chodizć.  Możliwe, że wtedy można nawiązać w tym akapicie do tej mazi w końcowej scenie, bo ona się bierze, niestety, nieco ni z gruchy, ni z pietruchy.. 

Jak napisałem w poprzednim poście -- spore, a  dla mnie podstawowe ---  błędy w kompozycji i sposobie prowadzenia rarracji. Przykro m, ale tak to odbieram.

Pozdro. 

Znalazłam dopiero teraz i zarówno pomysł jak i wykonanie bardzo mi się podobało. Klasyczne, dobre sf, które nie zaniedbuje elementu 's' :) Ode mnie 5.

Nowa Fantastyka