- Opowiadanie: CatherineM - Między Światami - rozdział pierwszy

Między Światami - rozdział pierwszy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Między Światami - rozdział pierwszy

Przez rozświetlony słońcem pałacowy korytarz biegł zdenerwowany Nataniel. Anioł zdjął szal owinięty wokół szyi, bo upał popołudnia dawał mu się we znaki. Odetchnął z ulgą, zarzucił szal na ramię poczym skręcił w następny korytarz. W szybkim marszu mijał aniołów i inne istoty, którym wyraźnie udzielił się beztroski, wiosenny nastrój. Parsknął pod nosem, patrząc pogardliwie i z lekką zazdrością na parę, która śmiała się na głos z nieznanego Natanielowi powodu. Jemu wcale nie było do śmiechu. Chciał jak najszybciej dotrzeć do książęcych komnat. W myślach układał wiadomość, którą miał przekazać księciu. Mimo swojego wieloletniego doświadczenia z nagłymi przypadkami docierającymi spoza Nieba, cherubin nie potrafił wytłumaczyć faktów, które miały miejsce ostatniej nocy w pałacowej bibliotece. Wreszcie zatrzymał się przed zdobionymi drzwiami, przeczesał ręką czarne, długie włosy, wziął głęboki oddech i zapukał. Jeszcze raz powtórzył w myślach to, o czym za chwilę w bardzo dyplomatyczny sposób musiał poinformować księcia.

– Wejść!- powiedział po chwili stanowczy głos zza drzwi.

Nataniel delikatnie uchylił ogromne, szare wrota. Przeszedł przez długi hol prowadzący do książęcych komnat. Cisza, przerywana śpiewem ptaków zza okna nie dodawała mu otuchy. Wszedł do środka białej, barokowej komnaty.

Za kamiennym biurkiem zawalonym papierami siedział Inael. Był niewyspany i w złym nastroju, co nie ucieszyło cherubina. Nataniel, patrząc na zmęczonego Inaela wiedział już, że rozmowa którą właśnie miał rozpocząć nie potoczy się tak łatwo jakby on sobie tego życzył.

– Coś się stało? Wyglądasz na zdenerwowanego Nat?– Inael przetarł ręką oczy i popatrzył łagodnie na chłopaka. – To chyba nie najlepsza wiadomość, prawda?– westchnął, odsuwając od siebie z wyrazem niesmaku na twarzy część listów, na które nie zdążył przez cały dzień odpisać.

Nataniel otworzył usta, obserwując jak paczka żółtych kopert, wydając cichy odgłos spadła z kamiennego biurka na podłogę.

– Tak jakby… – burknął pod nosem, miętosząc w rękach swój szal.

Inael odnalazł pomiędzy szarymi, zalakowanymi jeszcze kopertami swój kubek z kawą. Jego kąciki ust drgnęły w delikatnym uśmiechu na jego widok. Podniósł brwi i słuchał dalej raportu cherubina z udawanym zaciekawieniem.

– Wczoraj, w kronikarium zanotowaliśmy zaginięcie jednej księgi… – czarnowłosy westchnął, czując, że zapomniał skrzętnie układaną przez siebie wersję jaką miał przedstawić Inaelowi.

– Jakiej?– białowłosy książę napił się kawy. Opuścił wzrok aby skończyć list, który zaczął pisać zanim Nat mu przerwał. Czekał cierpliwie aż cherubin wyduka o co mu chodzi.

Nataniel wiedział, że tak będzie. Był najmłodszy spośród sześciu cherubinów i reszta kronikarzy zawsze się nim wysługiwała w kłopotliwych sytuacjach, a on zawsze dawał się w to wciągnąć, obiecując sobie że „to już ostatni raz”. Przeklinał teraz w duchu swoją naiwność.

– Tej napisanej przez pańskiego poprzednika…Samuela… – dodał jednym tchem.

– Precyzuj… – Inael zupełnie nie miał nastroju do zgadywanek. Chciał szybko wysłuchać cherubina i wrócić do swoich zajęć, a niespodziewana wizyta Nataniela rozpraszała go, z każdą sekundą coraz bardziej zniechęcając do pracy. Wstał, nie mogąc już patrzeć na stertę niebieskich listów od astrologów. Zaczął chodzić po gabinecie, rozprostowując kości.

– Księgi aniołów… Liber Angelorum bodajże… – wyjaśnił Nataniel, obserwując jak Inael z satysfakcją wyrzuca do śmieci listy, na które już odpowiedział.

Książę, słysząc nazwę księgi zapomniał o listach i popatrzył na cherubina.

– Jak to się mogło stać?– zapytał spokojnie. Opanowanie w kryzysowych sytuacjach było wielką zaletą Inaela.

Nataniel bał się tego pytania, bo powinien na nie znać odpowiedź, a tak

niestety nie było.

– No właśnie nie mamy pojęcia… cały czas przynajmniej troje cherubów było w bibliotece, komputer nie zanotował włamania ale Księgi nie ma… – nie skończył zdania, gdy usłyszał odgłos obcasów w holu. Do komnaty wpadła, nie pukając rudowłosa dziewczyna. Uspokoiła oddech, ukłoniła się niechlujnie i nerwowo poprawiła rozczochrane włosy.

– Książę, czip którym znakowana była Księga wykazał jej lokalizację… – wydyszała.

Inael oparł się o biurko, zaczynając się niepokoić wieścią przyniesioną przez Nataniela.

– Gdzie ją zlokalizowaliście?– zapytał, dopijając resztę kawy i próbując się odnaleźć w zaistniałej sytuacji.

– Na Ziemi… – Sourel złapała oddech. Popatrzyła na bladego ze zdenerwowania Nataniela, który spojrzeniem dziękował jej za przyjście i wsparcie.

Inael był podirytowany całą sytuacją. Patrzył spode łba na Nataniela i Sourel. Poważnie się zastanawiał nad kompetencjami swoich podwładnych.

– No to ją znajdźcie – burknął. – Po co do mnie z tym przychodzicie zamiast jej szukać…!?– cierpliwość księcia powoli się kończyła.

Sourel nie ucieszył podniesiony ton Inaela. Wbiła wzrok w posadzkę z czerwonego marmuru i zaczęła wiercić w niej dziurę obcasem.

– Niestety straciliśmy sygnał… – starała się uśmiechnąć co nie za bardzo pomogło, gdyż Inael był coraz bardziej zdenerwowany.

Białowłosy podszedł do okna i popatrzył na słońce wędrujące leniwie w stronę horyzontu.

– Powinien tym się zająć ziemski dyplomata… – odparł przyciszonym głosem, tak że cherubini ledwo mogli te słowa usłyszeć. – Ale oczywiście od śmierci poprzedniego następny nie został wybrany! – krzyknął i huknął pięścią o parapet, płosząc parę szarych gołębi. – Czy w tym burdelu wszystko musi tak funkcjonować!? – Inael przestał się kontrolować. Po nocy odpisywania na nonsensowne listy Rady Aniołów, miał ochotę wziąć gorącą kąpiel i położyć się spać, a nie wysłuchiwać tłumaczeń nieudolnych cherubinów.

– Ależ wiemy już kto jest dyplomatą ludzi! – wtrąciła Sourel, poprawiając nerwowo długie włosy. Starała się jak mogła ratować honor bibliotekarzy.

Książę aniołów przeszył ją błękitnym, srogim spojrzeniem, oczekując natychmiastowego wytłumaczenia się.

– Tak? – syknął.

– Tylko, że ona… ta dyplomatka… – cherubin zająknęła się, tracąc pewność siebie, którą miała jedynie przez moment. – No bo ona jeszcze o tym nie wie… – dodała, chowając się za Nataniela, który nie był tym zachwycony.

Inael, w którym narastała coraz większa złość, popatrzył na oboje.

– Załatwcie jej jakiegoś posłańca, żeby ją delikatnie „uświadomił” – schował nieprzeczytane listy do szuflady. Nie miał zamiaru ich już dzisiaj czytać. – Tylko szybko i cicho. Nie chcę paniki pośród Rady dopóki nie jest ona uzasadniona.

Nataniel z Sourel kiwnęli ochoczo głowami, zadowoleni z tego, że Inael przestał krzyczeć.

– A. I sprowadźcie tego detektywa… Markiela, niech się zajmie śledztwem Na Górze w sprawie tej Księgi – dodał białowłosy, patrząc na denerwujących go dzisiaj cherubinów. Machnął ręką, z wielką przyjemnością wypraszając ich z komnaty.

Cherubini ukłonili się bardzo nisko poczym prędko wyszli w obawie, że Inael postawi ich przed kolejnymi pytaniami, na które i tak pewnie nie znaliby odpowiedzi.

Na korytarzu Sourel odetchnęła z ulgą i popatrzyła podejrzanie na Nata.

– Wspomniałeś mu o tym, że wczoraj Emanuel miał urodziny i przynajmniej ja byłam trochę eee… niedysponowana? – po raz kolejny nerwowo przeczesała włosy. – W sumie ktoś mógł to wykorzystać i zwinąć Księgę…

Nataniel obejrzał się gwałtownie, jakby się bał, że słysząc słowa rudej wściekły Inael wyskoczy za nimi z siekierą.

– No pewnie, że nie! – oburzył się Nataniel, chociaż brał pod uwagę, to że huczne przyjęcie wczorajszego wieczora mogło skutecznie osłabić czujność wszystkich cherubów. – Zresztą nawet gdyby nas w ogóle nie było w bibliotece, to system zabezpieczeń musiałby wykryć ślady choć najmniejszej nieproszonej istoty… Poza tym to na pewno jakiś głupi zbieg okoliczności – podsumował, uciszając swoje wyrzuty sumienia.

– Po tylu latach jeszcze wierzysz w przypadki? – Sourel popatrzyła z lekką ironią na przyjaciela. – No nic, mam nadzieję że przynajmniej uda się znaleźć porządnego posłańca do tej dziewczyny.

 

I

 

Był ciepły poranek, kwietniowego dnia. Przy chyboczącym się na boki, drewnianym, kawiarnianym stoliku na krakowskim rynku siedział zdenerwowany Daara i ze zniecierpliwieniem stukał palcami o blat. Raz po raz popijał gorzką herbatę z porcelanowej filiżanki. Obserwował uważnie spacerujących leniwie ludzi, za którymi zresztą nie przepadał, w poszukiwaniu dziewczyny z fotografii leżącej na stoliku. Westchnął znudzony czekaniem. Wziął do reki kieszonkowe zdjęcie i zaczął obracać je w palcach.

– Ładna – powiedział z uśmiechem kelner, przynosząc Daara duże piwo.

Daara uniósł brwi i poparzył lekceważąco na zdjęcie krótkowłosej blondynki. Obdarzył kelnera niemiłym spojrzeniem, chcąc zaznaczyć że to nie jego interes. Parsknął cicho, ale nic nie powiedział, żeby nie wzbudzać więcej kontrowersji swoją osobą. Trudno było tego jednak uniknąć, będąc przystojnym, dobrze zbudowanym facetem o długich niebieskich włosach. Widział, jak ludzie przechodząc obok jego stolika zwracali na niego szczególną uwagę. Jedni z zaciekawieniem i uśmiechem, inni zaś z wyrazem dezaprobaty na twarzach. Czuł się jak małpa w zoo. Dawał coraz większy upust swojej zrzędliwej naturze,

będąc z każdą chwilą bardziej zły na to, że dał się wciągnąć w sprawę, która jego nie dotyczy.

– Głupie anioły – burknął po chwili pod nosem, wychylając kufel – jakby same nie mogły załatwiać własnych spraw…

Mijały kwadranse. Słońce świeciło mocno, oświetlając misternie zdobione kamienice Krakowa. Ciepło jakim upajali się ludzie wcale nie cieszyło Daara. Wręcz przeciwnie. Lubił chłodne wody północnego Atlantyku i miejsce, w którym obecnie przebywał nie było mu specjalnie do szczęścia potrzebne. Już dwa dni szukał po Europie śladów Księgi, która zaginęła niezdarnym aniołom. Tak jakby jego rasa miała z tym cokolwiek wspólnego! Parsknął. Popatrzył na spękaną skórę na dłoniach. Wyjął krem nawilżający i nałożył grubą warstwę na zaczerwienienia. Nie cierpiał lądu. Zwłaszcza dzisiaj. Był zły i denerwowało go wszystko dookoła. Patrząc przez przymrużone oczy na hałaśliwą wycieczkę szkolną po raz kolejny utwierdzał się w przekonaniu, że ludzie są nieudanym wybrykiem ewolucji. No bo niby po co kazała im wyjść na ląd? Często wyobrażał sobie moment, gdy lodowce się roztopią, zalewając połowę lądów. Uśmiechnął się do swoich myśli, poczym spoważniał wracając do rzeczywistości. Nadal obserwował wszystkich uważnie. Wiedział, że za chwilę Amelia Moon będzie tędy przechodzić. Nie pomylił się. Wkrótce zauważył szczupłą blondynkę, idącą powolnym krokiem w stronę ulicy Wiślnej.

 

Amelia zmęczona wracała do mieszkania z nudnego wykładu. Odruchowo poprawiła ręką krótkie włosy, mierzwione przez delikatny wiatr. Przetarła ręką bolące od komputera oczy i zarzuciła mocniej torbę spadającą jej z ramienia. Zastanawiała się jak podoła sesji egzaminacyjnej, która czekała ją już niedługo. Była na drugim roku prawa i choć bardzo lubiła swoje studia, nie ukrywała że było jej czasami ciężko. Westchnęła. W końcu sama tego chciała, więc nie powinna teraz narzekać. Studiowała w Krakowie, bo chciała się wynieść jak najdalej od rodzinnego domu. Jak najdalej od Londynu. Studia były do tego doskonałym pretekstem, a ponadto pozwalały jej się spełnić. Amelia Moon pochodziła z bogatej, angielskiej rodziny, o korzeniach sięgających średniowiecza. Mieszkała w dużej posiadłości pod Londynem z ojcem i bratem Henrym. Właściwie, gdyby nie Henry, już dawno uciekłaby z domu. Miała w nim przyjaciela, czego nie mogła niestety powiedzieć o ojcu, który zapracowany prowadzeniem kilku firm nie miał czasu przeczytać jej bajki do snu gdy była dzieckiem. Nie miała z nim dobrego kontaktu. Krytykował ją przy każdej okazji, wyśmiewając jej własne opinie. Każda dyskusja kończyła się jego ironicznym spojrzeniem i stwierdzeniem, że „gada głupoty”, „nic nie wie o życiu”, „żyje w innym świecie” itp. Po pewnym czasie przestała z nim rozmawiać, aby nie rozpoczynać kłótni, których wynik był z góry przesądzony. Jej matka zmarła gdy Amelia była bardzo mała. Pochodziła z polskiej rodziny, która uciekła podczas wojny do Anglii. Amelia znała od dziadków język polski, co ułatwiało jej rozpoczęcie studiów w Krakowie. Niestety, wybór przez Amelię kierunku studiów, o jakich zresztą marzyła, spotkał się z kolejną dezaprobatą ojca. Amelia jednak nie lubiła rezygnować z marzeń. Wyjechała mimo zakazów, co skutkowało kilkumiesięczną obrazą i wyrzutami, które pozostały do dziś. Nie chciała jednak teraz o tym rozmyślać. Była zmęczona myślą o egzaminach. Nie chciała przywoływać dodatkowych zmartwień. Poprawiła torbę na ramieniu i popatrzyła w błękitne niebo. Dziś nie był jej najlepszy dzień. Zaspała na wykład, za co dostała uwagę od wykładowcy. Poza tym czuła się źle i bolała ją głowa. Teraz chciała jedynie dotrzeć do domu i zjeść obiad, bo obok innych zmartwień dzisiejszego dnia, dokuczał jej okropny głód.

Szybkim krokiem przecinała w poprzek krakowski rynek. Przechodząc koło ratusza, nabyła dziwnego wrażenia, że ktoś ją obserwuje. To była pewnego rodzaju obsesja, którą często odczuwała. Nie potrafiła dokładnie wyjaśnić na czym to polegało. Odkąd pamiętała zauważała ludzi, na których tylko ona zdawała się zwracać uwagę, a może to wcale nie byli ludzie? Inni przechodzili obok nich jak przez powietrze, nie zwracając uwagi na niecodzienny kolor włosów czy ubiór. Ale nie Amelia. Niewielu osobom o tym mówiła, a i tak żadna z tych osób jej nie wierzyła. Czasem miała wrażenie, że jak w filmie „Szósty zmysł” widzi duchy, ale to nie były duchy. Nie wierzyła w duchy. Poza tym to, że jedna osoba wyróżnia się z tłumu w XXI wieku nie stanowiło nic dziwnego, prawda?

Tym razem jednak to było coś innego. W kawiarni u wylotu Brackiej siedział wysoki mężczyzna i uważnie się jej przyglądał. Wiedziała – stwierdziła to z ulgą – że nie tylko jej uwagę przyciągał. Zresztą trudno było się dziwić, bo miał długie niebieskie włosy splecione w warkocz i głębokie granatowe oczy które patrzyły prosto na nią. Nie miała co do tego wątpliwości. Mężczyzna bezczelnie śledził każdy jej ruch, popijając raz po raz jasne piwo. Lekko zdenerwowana, szybko odwróciła wzrok, aby nie prowokować nieznajomego. Stwierdziła, że najlepiej będzie jak pójdzie w swoją stronę i zaczęła pośpiesznie się oddalać tak, aby to nie wyglądało na ucieczkę. Inne „dziwolągi”, które widywała za bardzo się nią nie interesowały, więc liczyła że tym razem też tak będzie.

 

Amelia nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się myliła. Daara podirytowany rozdziawionymi ustami dziewczyny na jego widok, odstawił pusty kufel po piwie i poprosił o rachunek. Zapłacił za piwo, poczym ruszył za dziewczyną. Miał nadzieję, że uda mu się dogonić Amelię. Nie chciałby, żeby jego stracony czas poszedł na marne. I tak miał w zamyśle, wygarnąć aniołom ich obowiązki z, których powinni się wywiązywać. Podczas czekania na dziewczynę ułożył sobie w myślach kompletną wypowiedź, jaką miał zamiar przedstawić księciu aniołów. Pomijając sprawę zakresu obowiązków, Daara kompletnie nie wiedział jak ma Amelię namówić do rozmowy. Rozważał to przez cały ranek. Wiedział, że podejście do dziewczyny i poproszenie o chwilę rozmowy nie przyniosłoby sukcesu. Po za tym, proszenie człowieka o cokolwiek nie było w jego stylu. Ludzie byli dla niego zbyt skomplikowani i nie lubił z nimi rozmawiać. Zwłaszcza, gdy się go do tego zmusza podstępem. Miał tysiące spraw na głowie, a musiał odrabiać pracę domową za anioła, który akurat w tym czasie miał „ważniejszą sprawę”. Myśląc o tym denerwował się coraz bardziej. Podążając za dziewczyną stwierdził, że wprowadzi własne metody działania. Przyspieszył kroku.

 

Dziewczyna wiedziała już, że „punk” ją śledzi. Zdenerwowana, chwyciła mocniej torbę i przyspieszyła kroku, idąc slalomem pomiędzy ludźmi. Na szczęście tłum był na tyle duży, że bez trudu mogła w nim zgubić śledzącego. Taką miała przynajmniej nadzieję. Wypatrzyła otwartą bramę, jednej z mijanych po drodze kamienic. Schowała się do niej w nadziei, że pościg ją minie. Westchnęła ciężko. Nie miała pojęcia czego niebieskowłosy mężczyzna mógł od niej chcieć. Na pewno za nią szedł. Nie wydawało jej się. Akurat w taki beznadziejny dzień jak dziś, kiedy chciała zasnąć i obudzić się jutro… Wycieczki przeszły dalej i na ulicy zrobiło się cicho. Amelia oparła się o zimną, metalową bramę i popatrzyła na pajęczynę zwisającą z sufitu. Denerwowała się. Czuła szybsze bicie własnego serca, zagryzła wargi, nasłuchując kroków z ulicy, ale niczego nie usłyszała. Chyba już przeszedł? Zaryzykowała i wychyliła głowę za bramę. Rozglądnęła się, ale dziwnego mężczyzny nie zobaczyła. Usłyszała tylko za sobą kilka niezrozumiałych słów. Zaczęło kręcić jej się w głowie i ciemnieć przed oczami. Straciła przytomność.

Delikatny zapach parzonej kawy obudził Amelię. Otwarła powoli sklejone głębokim snem oczy. Podniosła ciężką głowę, próbując przywołać myśli do rzeczywistości. Leżała na dużym łóżku, na białej pościeli haftowanej w kolorowe kwiatuszki i pachnącej wodą kolońską. Przewróciła się na plecy i popatrzyła w wysoki sufit. Myśli powoli wracały. Co się właściwie stało? Wracała z wykładu, zobaczyła niebieskowłosego gościa, schowała się do bramy, a potem… Zerwała się na nogi jak oparzona. Złapała się poręczy łóżka, bo zakręciło jej się w głowie. Rozglądnęła się dookoła, uspokajając wirujący przed oczami obraz. Znajdowała się w słonecznym pokoju, w którym panował mały bałagan. Amelia popatrzyła na eleganckie meble z jasnego drewna pokryte grubą warstwą kurzu. Na półkach stały podgrzewacze, figurki z kryształu cytrynowego i inne przedmioty. Wszystkie, w równej mierze zakurzone. W kącie stał duży fotel, na którym niezgrabnie była poukładana sterta męskich ubrań. Miedziany żyrandol, obwieszony kryształkami cicho brzęczał, a kryształki rozsiewały po pokoju małe, kolorowe światełka. Amelia Podeszła do okna. Była na ulicy Grodzkiej, co do tego nie miała wątpliwości. Odzyskując powoli równowagę i poczucie sytuacji, podbiegła do dużych, białych drzwi i złapała za klamkę. Szarpnęła parę razy, ale były zamknięte na klucz. Chłodny dreszcz przeszedł ją po kręgosłupie. Uświadomiła sobie, że została porwana. Usiadła z powrotem na łóżku, zaciskając ręce na pościeli. Zaczęła się bać. Nie traciła jednak głowy. Zawsze umiała trzeźwo myśleć w sytuacjach, które tego wymagały. Kiedy miała dziesięć lat, była na wycieczce w Szkocji. W pewnym momencie odłączyła się razem z bratem od grupy i przez wiele godzin sami szukali pomocy na bezludnym szlaku. Henry panikował, ale Amelia wiedziała, że płacz w takich sytuacjach jest zgubny. Co nie oznaczało oczywiście, że się nie denerwowała. Zarówno wtedy na wycieczce, jak i teraz zdenerwowanie Amelii sięgało zenitu. Zastanawiała się dlaczego ją porwali? Nie miała praktycznie nic do zaoferowania. Uważała się za dziewczynę o przeciętnej urodzie. Nie miała specjalnych talentów. Umiała śpiewać, ale wątpiła, żeby to było powodem jej porwania. Pieniędzy też nie miała… No chyba, że jej ojciec. Ale on jeszcze by dopłacił porywaczom, żeby dać jej nauczkę za sprzeciwienie się mu i wyjazd z kraju. Wstała z łóżka i podeszła po raz kolejny do okna. Pomyślała przez moment, że może to być dobra droga ucieczki, lecz straciła złudzenia, widząc że jest na pierwszym piętrze. Oparła się o parapet, próbując opanować zdenerwowanie i wymyśleć jakiś sposób na wydostanie się z pułapki. Rozglądnęła się ponownie. Popatrzyła na podłogę. Na popielatym, włochatym dywanie tuż przy jej prawej stopie leżało małe, białe piórko. Pochyliła się i je podniosła. Pachniało tą samą wodą kolońską co pościel. Dostrzegła także w kącie ciemnoszarą, elektryczną gitarę. W całym zdenerwowaniu, delikatnie się uśmiechnęła. Podeszła do kąta i niepewnie chwyciła za gryf. Usiadła na łóżku, kładąc gitarę na kolanach. Była wysłużona, ale zadbana. Była chyba jedyną rzeczą w tym pokoju, o którą właściciel dbał. Amelia przejechała ręką po gryfie, poczym delikatnie szarpnęła strunę.

Usłyszała kroki za drzwiami. Odłożyła szybko gitarę na miejsce i zdenerwowana cofnęła się pod ścianę. Rozległ się brzdęk klucza po drugiej stronie drzwi i do środka wszedł niebieskowłosy z filiżanką kawy.

– Wreszcie się obudziłaś – burknął Daara. Podsunął sobie krzesło spod okna, otrzepał je z okruszków, usiadł i zaczął powoli pić kawę. – Teraz możemy spokojnie porozmawiać.

Amelia starała się wyrównać oddech. Wcisnęła się mocniej w ścianę i popatrzyła z pogardą na mężczyznę.

– Co mi zrobiłeś!? Kim do cholery jesteś!?– wydusiła przez zatkane gardło, szukając czegoś czym mogłaby rzucić w porywacza. Wiedziała, że nie powinna krzyczeć i go prowokować, ale to było silniejsze od niej.

Daara powoli podniósł wzrok znad filiżanki, dopijając kawę, której picie było dla niego ciekawsze od rozmowy, jaką miał właśnie zacząć.

– Nic ci nie zrobiłem – odparł, próbując ustawić filiżankę na krzywym parapecie. – Uśpiłem i przyniosłem tutaj. Tak jak mówiłem chcę tylko porozmawiać – popatrzył ze spokojem na Amelię.

– Żeby rozmawiać trzeba porywać ludzi!? – parsknęła blondynka, obserwując każdy ruch porywacza. Musiała się dowiedzieć, o co w tym zamieszaniu chodzi. Dostrzegła duży, metalowy świecznik stojący pod ścianą.

Daara, czekając aż Amelia odzyska przytomność, zaparzył sobie kawę i postanowił tego dnia więcej się nie denerwować. Jednakże Amelia zaczynała go irytować i powoli wyprowadzać z tego postanowienia.

– Nie sądzę żebyś dała się namówić na herbatę, gdybym podszedł do ciebie na środku rynku – bąknął. – Poza tym, ta rozmowa wymaga dyskrecji.

Amelia zupełnie nie wiedziała o co niebieskiemu chodzi. Złapała świecznik i zacisnęła w ręku. Zastanawiała się o co mogłaby teraz zapytać.

– Jesteś z policji…? – popatrzyła na Daara, z nadzieją ze tak właśnie jest. – Coś zrobiłam..? – przełożyła świecznik do drugiej ręki, czekając na odpowiedź i wyjaśnienia.

Daara nie miał bladego pojęcia co to jest ta „policja”. Przyszło mu jednak na myśl, że Amelia chciała go obrazić, co nie poprawiło jego humoru.

– Policji…? Nie, nie jestem… – odparł z powagą, udając, że wie o co chodzi.

Dziewczyna parsknęła. Jej strach powoli przemieniał się w zażenowanie. Miała coraz głębsze wrażenie, że to jakiś głupi studencki dowcip. Na wszelki wypadek nie wypuszczała świecznika z rąk.

– To może wreszcie się dowiem co ja tutaj robię, tak!? – krzyknęła zła.

Daara westchnął zmęczony tą przepychanką. Wstał, odstawiając na stolik filiżankę, która o mało nie spadła z parapetu. Oparł się o ścianę, stając naprzeciw dziewczyny. Próbując zachować spokój popatrzył na Amelię.

– Posłuchaj… Tylko mi nie przerywaj! – uprzedził, widząc jak usta Amelii się otwierają. – Nie wiem od czego zacząć, bo wy ludzie nic nie wiecie – usiadł ponownie na krześle. – Nie zdajecie sobie sprawy z istnienia innych światów, niż ten w którym żyjecie, ok? – Amelii to nie pomagało zrozumieć dlaczego została uprowadzona, ale słuchała dalej. – Obok was istnieją społeczeństwa, o których bytności nie macie pojęcia – Daara chciał jak najszybciej powiedzieć co trzeba i sobie iść, nie zastanawiając się nad skutecznością swojego przesłania.

Amelia czuła się jak na planie komedii omyłek. Nie miała pojęcia dlaczego tu się znajdowała, a niebieskowłosy zamiast jej to wytłumaczyć, gmatwał sprawę coraz bardziej. Wykrzywiła ironicznie usta.

– I ty jesteś jednym z nich? – zapytała.

– Tak… Nie przerywaj mi! – warknął powoli tracąc cierpliwość. – Nie mam ochoty na rozmowę z tobą, więc zrób mi tę przyjemność i wysłuchaj mnie do końca!

Amelia zaśmiała się w głos.

– Nie masz ochoty? To po co mnie uprowadziłeś!? – zaczęła się poważnie zastanawiać nad rzuceniem świecznika w mężczyznę.

– Bo to nie ja miałem z tobą o tym rozmawiać! Może kiedyś się o tym dowiesz jak wcześniej nie stracę cierpliwości! – wrzasnął. Groźba dała wymierne korzyści. Amelia spuściła z tonu i przestraszona cofnęła się znowu pod ścianę, z czego Daara był bardzo zadowolony.

– No właśnie – kontynuował. – Nie obchodzi mnie czy w to uwierzysz czy nie. Tym będzie się martwić ktoś inny. Przyjmij do wiadomości, że ludzie nie są jedynym rozumnym, gatunkiem na tym świecie. Ludzie o tym po prostu nie wiedzą. Nie przyjmują do świadomości – odchrząknął zadowolony z tego, że Amelia mu nie przerywa. – Ale świat nie jest bajkowo kolorowy. Zarówno pomiędzy ludźmi jak i innymi rasami dochodzi nie raz do większych lub mniejszych konfliktów. Dlatego, dla zachowania pokoju na świecie, każda rasa ma swoich wysłanników dyplomacji, takich ambasadorów (niestety w ludzkim języku nie ma na tę funkcję określenia), który stara się wyjaśniać konflikty i łagodzić spory aby nie dopuścić do konfrontacji…

– O czym ty w ogóle mówisz!? – Amelia nie wytrzymała. Dziewczyna czuła, że porywacz pierze jej mózg jakimiś bzdurami. Co to miało do tego, że ją porwał? Na nowo odzyskała pewność siebie, zaciskając ręce na świeczniku.

– O tym, że ja jestem jednym z takich dyplomatów. Mam na imię Daara. Reprezentuję rasę syren – powiedział podniesionym głosem. Obserwował uważnie świecznik w rękach blondynki, aby w razie rzutu szybko się uchylić. Sam miał powoli ochotę czymś rzucić w dziewczynę. Tylko szacunek jakim darzył Inaela, go przed tym powstrzymywał.

Amelia popatrzyła na mężczyznę. Czuła, że jest wplątywana w tą beznadziejną bajkę coraz głębiej. Sęk w tym, że Daara zdawał się dobrze grać swoją rolę i naprawdę wierzyć w to co mówi. W każdym razie, w żadnej mierze nie przypominał bajkowej syrenki, no może poza niebieskimi włosami.

– I ja mam w to uwierzyć? – zaśmiała się. – Że jesteś… syrenką?

– Trytonem… – poprawił zgorszony tym stwierdzeniem. Czuł, że niedługo szacunek do księcia aniołów straci u niego na znaczeniu. – Irytujesz mnie coraz bardziej… – syknął nieprzyjemnie.

– Ja? – parsknęła lekko rozbawiona Amelia. – To ty jesteś zboczeńcem porywającym dziewczyny i bredzącym o jakichś bzdurach! Posłuchaj siebie czasem! – usiadła na podłodze, zmęczona tą bezsensowną rozmową. – Kurde. Gorzej ten dzień nie mógł się skończyć! – rzuciła ze złością świecznik na łóżko.

Zapanowała cisza. Daara nie miał już nic więcej do dodania. Wiedział od początku, że dziewczyna nie uwierzy w jego słowa. Między innymi dlatego, żeby nie wystawiać się człowiekowi na pośmiewisko, nie chciał z nią rozmawiać. Amelia siedziała pod ścianą i coraz poważniej zastanawiała się, czy tego przedstawienia nie zorganizowała jej współlokatorka ze swoimi głupkowatymi przyjaciółmi. Jeśli tak, to był to marny pomysł.

Po chwili usłyszała tupanie na schodach i trzaśnięcie drzwi wejściowych. Ktoś wszedł do mieszkania, wesoło nucąc coś pod nosem. Przekręcił głośno zamek w drzwiach i szedł w kierunku pokoju, gdzie siedziała ona i Daara. Zaniepokoiła się i popatrzyła za świecznikiem, ale rzuciła go za daleko od siebie. Skuliła się i obserwowała drzwi.

Daara uśmiechnął się pod nosem.

– Na szczęście już nie będę musiał z tobą rozmawiać – powiedział z satysfakcją. – Nie miałem przyjemności – burknął, gdy drzwi do pokoju otwarły się z cichym skrzypnięciem. Do środka wszedł dwudziesto kilkuletni chłopak. Miał krótkie, stojące na wszystkie strony włosy koloru krwistej czerwieni i nienaturalnie jasnofioletowe oczy. Jego uszy i brwi były przekłute kolczykami w wielu miejscach. Nosił płócienne, brązowe spodnie z wieloma kieszeniami, poprzebijanymi łańcuchami i czarną bluzę z grafiką nieznanego Amelii zespołu. Dziewczyna rozpoznała w nim właściciela gitary i pokoju. Nawet pachniał tak samo jak pościel. Już nie bała się tak bardzo jak wtedy, gdy przyszedł Daara. Rudy wyglądał sympatyczniej od niego, a poza tym była już naprawdę zmęczona. Jęknęła tylko, zastanawiając się jaką bajeczkę tym razem usłyszy.

Chłopak rozglądnął się po pokoju i dostrzegł skuloną koło łóżka Amelię.

– To ona? – wskazał palcem na blondynkę. – Czemu siedzi pod ścianą? – zapytał Daara z wyrzutem w głosie. – Nie mogłeś zrobić herbaty? Pizzy zamówić…

Tryton był na skraju furii.

– Nie denerwuj mnie, dobrze? – Daara zaczął robić się nieprzyjemny. – Wiesz dobrze, że to CIEBIE do niej wysłano, a wciągasz w to mnie! – ryknął na rudego, dając upust swojej złości.

Chłopak wydawał się za bardzo tym nie przejmować.

– No ale tobie też na tym zależy – odparł spokojnie, na moment zapominając o siedzącej pod ścianą Amelii. – Wiesz, że sprawa Księgi obejmuje wszystkich na Ziemi… – pokiwał głową utwierdzając Daara w przekonaniu co do swoich słow.

– Nie bądź bezczelny aniele! – warknął niebieskowłosy. – To był TWÓJ obowiązek, nie MÓJ! Ja ci pomogłem tylko dlatego, że akurat byłem w pobliżu! Nie cierpię ludzi, a zwłaszcza takich tępych i pyskatych jak ta mała!

Amelia poczuła się mocno urażona. Nie dość, że wyłączono ją z rozmowy, która dotyczyła bezpośrednio jej samej, to na dodatek niebieski typ ją poniżał!

– Nie obrażaj mnie! – wtrąciła się do rozmowy. – To, że nie wierzę w bzdury, które mi tu aplikujesz nie znaczy, że jestem tępa! Studiuję prawo, a tam nie dostaje się byle kto, dobrze!? – wzięła drugi oddech. – Poza tym, nie lubię jak się mówi o mnie za moimi plecami! – odetchnęła z pewną ulgą, dając upust emocjom, które nią szarpały odkąd znalazła się w tym pokoju.

Rudy popatrzył na Amelię.

– Ma rację! – powiedział w jej obronie i podszedł do dziewczyny. Amelia przycisnęła się mocniej do ściany, jakby chciała przez nią uciec. – Cześć, jestem Ametin – Przedstawił się i zaśmiał, jakby chciał rozładować sytuację, ale nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu. Dziewczyna była bliska płaczu. Teraz przyszło jej do głowy, że dwoje nieznajomych, którzy ją tu przyprowadzili, są członkami jakiejś przerażającej sekty. Wydawało się to Amelii całkiem prawdopodobne…

Ametin przejął się łzami napływającymi dziewczynie do oczu. Chciał się z nią przywitać, a nie wystraszyć jej jeszcze bardziej. Czuł, że proszenie o pomoc Daara nie było najlepszym pomysłem…

Przykucnął przy blondynce.

– Ej. Ale nie płacz – powiedział delikatnie. – Nie chcę żebyś płakała, to nie o to chodzi. Chodź, usiądź na łóżku i porozmawiamy – poprosił, klepiąc ręką w łóżko.

Amelia wytarła oczy i popatrzyła nieufnie na Ametina.

– Już z NIM rozmawiałam – burknęła, obrzucając Daara nieprzyjemnym spojrzeniem. Tryton prychnął z kpiną, zakładając ręce na piersi.

– Ale ze mną się lepiej rozmawia, zobaczysz – uśmiechnął się serdecznie rudy, mówiąc ściszonym głosem, żeby tryton nie usłyszał. Ametin miał w sobie coś co sprawiało, że Amelia zaczęła się uspokajać. Trudno było jej to wyjaśnić. Zresztą chyba nie miała innego wyboru. Miała nadzieję, że po kolejnej, interesującej rozmowie będzie mogła wreszcie wrócić do domu. Już zapomniała o tym jaka była głodna. Usiadła na łóżku zgodnie z prośbą Ametina.

– Będę mogła już sobie iść? – zapytała spokojnie, patrząc badawczo w fioletowe oczy rudego.

– Tak, ale najpierw musisz zrozumieć, że nie opowiadamy ci bajek – odparł powoli i spokojnie, jakby mówił do dziecka – Nie zaprosiliśmy cię tu na darmo. Jesteś nam naprawdę potrzebna, wkrótce to zrozumiesz – dodał lekko tajemniczo.

Amelia zamknęła oczy i zaczęła szlochać z rozpaczy.

– To jakiś absurd… – parsknęła Amelia, wpatrując się w kwiatuszki na kołdrze. Przygotowywała się na kolejną historyjkę o Ufo.

– Nie – chłopak złapał ją za rękę. – Mogę ci dać dowód, że to nie szopka, chcesz?

Dziewczyna podniosła wzrok i popatrzyła niezrozumiale na Ametina, który widząc to, dziwacznie się uśmiechnął. Miała już dość. Nie miała siły się bać czy złościć. Podniosła brwi z zaciekawieniem.

– Nie wiem jak mógłbyś… – zaczęła obojętnym tonem, gdy rudy zdjął czarną bluzę. Amelia odsunęła się na łóżku, nie wiedząc co takiego Ametin zamierza zrobić. Znowu poczuła lęk. Popatrzyła na plecy chłopaka. Pomiędzy łopatkami miał dziwny, czarny tatuaż, przypominający Słońce połączone z Księżycem. Dookoła tych symboli wypisane były słowa, znakami języka, którego Amelia nie znała. Wyglądały jak starożytne runy… Ametin wstał i lekko pochylił się do przodu. Napiął mięśnie pleców, na których skóra zaczęła się coraz bardziej prężyć, poczym delikatnie pękła. Jednakże nie sprawiało to rudemu bólu. Z pomiędzy rany zaczęły wyłaniać się połyskujące na niebiesko małe, białe piórka i po chwili z ramion chłopaka wyrosły ogromne, białe skrzydła. Ametin usiadł na łóżku, otrzepując ręką zmięte lotki. Amelia otworzyła mimowolnie usta i czuła jak jej serce łopocze. Nie wiedziała czy czuje strach czy przejęcie. Kompletnie ją zatkało. W jednej chwili zapomniała, o porwaniu, czy głodzie, który jeszcze przed chwilą skutecznie o sobie przypominał. Nie mogła oderwać od anioła oczu. Nie zwracała nawet uwagi na kpiące uwagi i burczenie Daara, który był zażenowany tym pokazem.

– Kim… ty jesteś!? – wydusiła.

– Aniołem – odparł Ametin z nieznikającym z twarzy uśmiechem. – Zostałem do ciebie wysłany, aby poinformować cię o twojej misji.

Amelii trudno było ogarnąć cokolwiek z tych kilkudziesięciu minut, które tu spędziła. Zwłaszcza teraz, po tym co zobaczyła. Nie miała już sił i podstaw do dalszej kłótni. Patrzyła cały czas w śnieżnobiałe skrzydła anioła i zastanawiała się czy za chwilę nie usłyszy budzika, oznajmiającego koniec snu. Przeniosła spojrzenie na twarz rudego.

– Misji? – zapytała przyciszonym głosem. – Czyli to co mówił on – wskazała palcem na Daara – to prawda? Niemożliwe… – pokręciła głową, będąc coraz mocniej przekonaną, o tym że śni.

Anioł zaśmiał się.

– Nadal nie wierzysz? Chcesz dotknąć? – obrócił się plecami do dziewczyny, rozkładając prawe skrzydło.

Amelia wyciągnęła powoli i niepewnie drżącą rękę w stronę skrzydła Ametina, ale szybko ją cofnęła.

– Nie. Chcę iść do domu – powiedziała stanowczo.

Koniec

Komentarze

"Jego kąciki ust drgnęły w delikatnym uśmiechu na jego widok." - to zdanie chyba najlepiej charakteryzuje powyższy tekst. Niestety, nie udało mi się przebrnąć przez całość, znudziłem się już w połowie pierwszej części, ale doczytałem ją do końca.

Po pierwsze: Wskazówki dla piszących Seleny radzę zapoznać się z tym tematem i dokładnie przyswoić sobie zasady rządzące zapisem dialogów, gdyż w powyższym tekście one nie obowiązują.

Po drugie: Musisz popracować tak nad stylem, jak i nad warsztatem - oba elementy nie są może tragiczne, ale mocno kuleją i trzeba je doszlifować, żeby tekst czytało się z przyjemnością, a nie przedzierało przezeń jak przez dżunglę. Gubisz, bądź też mylisz podmiot w zdaniu, a i często dane słówko, czy też cała fraza nie pasuje do sytuacji albo kontekstu.

Po trzecie: fabuła mnie w ogóle nie zaciekawiła. Rzecz jasna, jest to najbardziej subiektywny z zarzutów, ale jednocześnie chyba najważniejszy, bo jeśli historia jest ciekawa, to i błędy można wybaczyć - ale nie w tym wypadku. Ginie księga, bo aniołki sobie pofolgowały na imprezie? W dodatku kreacja świata jakoś do mnie nie przemówiła: komputery, czipy, systemy zabezpieczeń i anioł z kawą w ręku - jakieś to takie chaotyczne, zbyt słabo nakreślone, żeby chciało się w to wierzyć. No, ale to tylko moje zdanie, więc za bardzo się nie przejmuj.

 

Raz jeszcze radzę zajrzec do tematu Seleny (która zresztą powinna zań dostać jakąś nagrodę, albo chociaż 10gr, za każdym razem, gdy ktoś wstawia do niego odnośnik), bo zapis dialogów to podstawa, która nie powinna kuleć. Jeśli w kolejnych częciach poprawisz chociaż to, a i zaczniesz zwracać uwagę na to, żeby w każdym zdaniu było wiadomo o kogo chodzi, to powinno być tylko lepiej. Bo, jak podkreślam, nie jest źle ;)

Pozdrawiam

Podpisuję się pod Clodem. Czyta się Twój tekst, niestety, "szorstko". Z powodów wymienionych przez Cloda.

O ostatniej fali mody na anioły pisała, zdaje się, Connie Willis. Tematyka średnia. Mimo to z zainteresowaniem przeczytałam dwa pierwsze akapity. Dopiero trzeci mnie zniechęcił.

Swoją drogą, czemu nikt nie napisze opowiadania o aniele o imieniu Zbychu, albo Marlenka?

Z życzeniami ciągłego rozwoju pisarskiego, niezgodaela.b

Byłam, próbowałam, poległam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

A ja przeczytałam całe :) I to z zainteresowaniem, ale za to z jednego tylko powodu: jakieś sto lat temu popełniłam prawie identyczny tekst. Serio, fabuła, sceny, bohaterowie, nawet niektóre dialogi :) Wysłalam wtedy ten tekst na pewien portal, ale adminka odpisala mi, że tekst jest zbyt naiwny, żeby go opublikować. Było mi naprawdę przykro. A potem wzięłam się w sobie i zaczęlam pisać prawdziwe teksty :)

 

Masz dobrą bazę warsztatową, trochę szlifu i bedzie super. Pytanie tylko, czy chcesz pisać teksty, czy kalkować tanie romansidła, jak większość nastolatek?

www.portal.herbatkauheleny.pl

Tu też przydałaby się taka adminka... { :-) }

Nowa Fantastyka