- Opowiadanie: wenlo91 - ,, Szeptucha

,, Szeptucha

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

,, Szeptucha

SZEPTUCHA

 

Rozpędzona Toyota Yaris mknęła z dużą prędkością po jednej ze zwyczajnych powiatowych dróg, pod zwyczajnym błękitem podlaskiego nieba., ot tak– zwyczajnie, ku Hajnówce. Ostatnie refleksy zachodzącego słońca, odbijały się jasno na tle bordowej karoserii samochodu. Za oknem mijały coraz to nowe szpalery przydrożnych topoli, sadzonych jeszcze ,, w poprzedniej epoce''. W oddali majaczył na wpół zagospodarowany krajobraz tych stron– równinny, z pojedynczymi kępami krzaków i niewielkimi grupami samotnych drzew, a wszystko to na tle bujnych, niekoszonych łąk. Ot, całe Podlasie u początku XXI wieku…

 

Kierujący samochodem był już nieco zmęczony– musiał tonąć w gęstwinie urzędniczego bagna samej stolicy, gdzie zapędziły go sprawy tak własne, jak i cudze. Ale spieszył do domu, rodziny, własnych zajęć… Był już spóżniony– dochodziła dwudziesta.

 

– Znowu będzie skrzeczeć… Że kolacja wystygła, że mnie ciągle w domu nie ma, że co ja za przykład ludziom daję…– pomyślał o swojej żonie. A żonę posiadał. Popadia Anna Siemionowna Łuczeńska, zaiste była żoną księdza Symeona Łuczeńskiego, diakona parafii w Hajnówce. I nie było w tym nic dziwnego, czy z goła gorszącego– przecież i ,,batiuszka Symeon'' był młody, i parafia jak najbardziej prawosławna.

 

Z samochodowego odtwarzacza CD płynęłą muzyka. Mozart. Symeon uwielbiał muzykę klasyczną– ,, oddawała to, czego słowami wypowiedzieć się nie da''– mawiał. Kolejne kilometry miajały mu niecierpliwie– nie lubił Warszawy, wielkiego miasta, w którym obecność zawsze musiał potem odchorować. Wolał niedużą Hajnówkę– ciszę, spokój. W tym miejscu życie płynęło leniwiej, wolniej, jakby bocznym torem codzienności. I pewnie jechał by tak jeszcze przez chwilę i dojechał do domu spokojnie, gdyby nie…

 

Miał do przejechania jeszcze ostatnie cztery, góra pięć kilometrów. Miał najpierw przeciąć półtorakilometrowy odcinek lasu, gdzie droga wiła się kręto, a potem droga do domu już prosta. I niby wszystko było w porządku, niby dalej Mozart ,, grał z playbacku'', niby nowiutka Toyota dalej pruła powietrze… Ale Symeon czuł. Czuł coś. Coś nieokreślonego– co zaczęło się od jednej chwili, minuty, impulsu. Jakby ucisnęło klatkę piersiową, usiłowało odebrać tchnienie. Mijając pierwsze drzew, poczuł na karku mrowienie– nieprzyjazne, zimne, złowrogie. Mijał już pierwszy zakręt leśnej serpentynki. Nagle od przeciwległego krańca drogi wybiegł mu prosto pod koła zwierzak– czarny, wielkości… No właśnie, zdawało mu się, że kota. Próbował delikatnie chamować, zatrąbić już nie zdążył. I nawet nie miał po co. Głuche uderzenie. Jego odgłos przesądził los zwierzaka.

 

– Jasna cholera– zaklął batiuszka Symeon i docisnął hamulec. – Durne stworzenie. Nie dość, że odesłałem futrzaka do ,,krainy wiecznych łowów'', to jeszcze samochód pewnie do klepania. Wyszedł z wozu by zobaczyć straty. Faktycznie. przedni zderzak był lekko pęknięty, ale poza tym nic. Nie było żadnych śladów krwi, czy szczątków tego, co ewentualnie pozostało po rozjechanym zwierzaku.

 

– Spasy pomiłuj!- powiedział z ulgą i po prawosławnemu się przeżegnał. I w tym momencie znów poczuł ten sam niepokój. Jakby ktoś na niego patrzył. Okiem złym, nienawistnym. Rozejrzał się wokół, poszukując niewidzialnych źrenic. Źrenic należących do twarzy, której usta miotały przekleństwa. Poi dużymi kroplami ściekał mu po karku. Znowu się przeżegnał i miał już wejść do samochodu, i chciał już otworzyć drzwi… Robiło się coraz bardziej szaro. Wiedział, coś mu mówiło, że powinien stąd jechać. I to szybko. Ale wachał się. Usłyszał głos… ,, Dies irae, dies illa /Salvet saeclum in favilla /Feste David cum Sibylla / Quantus tremor est futurus…''

 

Ale to nie słowa ,,Requiem''. Inne, straszne, niskie szepty. Jakby kobiece…– nie mógł rozpoznać.

 

– Jako wysoki, w ziemle Ty wnidziesz, jako Ty silnyj z ciał Ty opadniesz, jak teraz żywy, trupem wraz padniesz….

 

– Co? Kto tam? Wyłaź w imie Otca, Syna i swiatoju Ducha!!!

 

– Tu sierce stanie, kriew twą wytoczyj, diabły i strzygiej, wisielca oczyj…

 

Obejrzał się za siebie, w prawo, lewo i nic. Słyszał. Wszystko słyszał. Ale nie widział niczego.

 

– Kot czarnyj– smiert! Pop w czerni– smiert! Na smiert priekliety, w duchy cziornyje pochwycon, zmarły, strzaskany , prioklatyj!

 

– Aaaaa….! -wydał z siebie krzyk i znów się przeżegnał. Ostatnie słowa wybiły go z lękliwego bezwładu. Chwycił za klamkę samochodu i … Aaaałłła!- wrzasnął. – Parzy!!! Z bólem na twarzy spojrzał na czerwone, ogniem jakby ogorzałe palce.

 

Nie wiedział– jak? Dlaczego? zaczął uciekać. Bezładnie– aby przed siebie, jak małe, bezbronne zwierzątko osaczone przez wilki. Jak najdalej od tego miejsca. Byle dalej… Biegnąc i sapiąc, próbował się modlić. Nie oglądał się za siebie. Byle zobaczyć koniec tego przeklętego lasu!

 

Kiedy dobiegał już do ostatniego zakrętu, był blisko, bardzo blisko, jedną z nóg postawił krzywo, na krawędzi dziury w jezdni. Poczuł ból– ogromny, świdrujący. Czuł jak pulsująca boleść rozsadza mu kostkę. Przewrócił się, potem słaniał przez chwilę po nagrzanej jeszcze jezdni. Ni stąd ni z owąd zauważył zza pleców blask światłą. Jasne białe światło, jakby reflektorów.

 

– Czyżby pomoc, cżyżby ratunek?– zaświtał mu w myśli nikły promień nadziei. Uniósł głowę. Aby zobaczyć dwa halogeny jadącego od Hajnówki tira. Kierowca zdążył tylko zza zakrętu zatrąbić. Batiuszka Symeon zdążył tylko jęknąć. To był ostatni odgłos, jaki wydały jego usta.

 

Głowa duchownego potoczyła się po jezdni. Policja odnalazła ją dopiero po kilku godzinach. W rowie melioracyjnym. Podobno była w na tyle dobrym stanie, że dało się odczytać wyraz oczu nieszczęśnika. Przebijał z nich strach…

Koniec

Komentarze

To miał być dopiero początek.... Czy warto ciągnąć to dalej? Nie wiem... Proszę więc o komentarze i pozdrawiam;)

Sporo tu absurdalno-humorystycznych wstawek (tzw. lapsusów), które psują odbiór:

Mknęła z dużą prędkością
Za oknem mijały coraz to nowe szpalery
Jego odgłos przesądził los zwierzaka.
Wyszedł z wozu by zobaczyć straty.
jak małe, bezbronne zwierzątko osaczone przez wilki.
Biegnąc i sapiąc, próbował się modlić.
Ni stąd ni z owąd zauważył zza pleców blask światłą.
Gdzie droga wiła się kręto, a potem droga do domu już prosta. (aż piosenką Maryli Rodowicz)

Trzeba by to porządnie przeredagować i zdecydować się na jakiś styl, jeden, konkretny.

Zaglądam na NF, przeglądam listę nowych opowiadań i widzę "Szeptuchę". Tytuł brzmi zachęcająco, więc klikam. :-)

Co my tu mamy...

"rozpędzona Toyota Yaris mknęła z dużą prędkością po jednej ze zwyczajnych powiatowych dróg, pod zwyczajnym błękitem podlaskiego nieba., ot tak- zwyczajnie, ku Hajnówce."

Najzwyczajniej przesadziłeś z tym zwyczajnie. 
 

"Kierujący samochodem był już nieco zmęczony- musiał tonąć w gęstwinie urzędniczego bagna samej stolicy, gdzie zapędziły go sprawy tak własne, jak i cudze."

Udziwnianie na siłę. Gęstwina urzędniczego bagna? Bagno i gęstwina tak do siebie pasują, jak np. kaszanka i taboret.
 

"pomyślał o swojej żonie. A żonę posiadał"

Oczywista oczywistość. Skoro pomyślał o swojej żonie, to drugie zdanie jest zupełnie niepotrzebne.
 

"Próbował delikatnie chamować"

Panie, widzisz i nie grzmisz?! Hamować, autorze, hamować!
 

" Robiło się coraz bardziej szaro."

Znaczy że co? Świat się odbarwiał? Bo nie rozumiem, jak może nagle zacząć robić się szaro. 
 

"Ostatnie słowa wybiły go z lękliwego bezwładu."

Mam wrażenie, że autor jest chyba obcokrajowcem i ma problemy z językiem polskim. 
 

"Podobno była w na tyle dobrym stanie, że dało się odczytać wyraz oczu nieszczęśnika."

Jak się odczytuje wyraz oczu? Specjalnym czytnikiem, takim jak np. w Biedronce? ;-)

Ogólnie pomysł jest, ale niestety wykonanie podcięło mu skrzydła. Jak już wspomniałam wyżej, przyciągnął mnie tytuł i spodziewałam się ciekawej opowieści. Tekst mógłby być dobry, ale nie jest. Za dużo w nim potknięć, właściwie niewiele jest miejsc, w których nie ma się czego czepiać. Wenlo91, pracuj i szllifuj swoje pióro, a powinno być lepiej.

Pzdr.

 

Powiem tak: plus za stylizację, drugi za znajomość "requiem", a trzeci - za szczyptę łaciny (a batiuszka też znał łacinę... tak nawiasem?)

Coż- pseudonim ,,Malkontis'' to pewnie od ,,malkontent''
A co do Nilieth- to ,,zwyczajnie'' jest jak najbardziej celowe, chciałem żeby to był rodzaj stylizacji...  Podobnie z żoną- styl a la gawędziarski. Ortograf- owszem, moja wina. Poza tym- Polak jestem z krwi i kości.
Adrian- a niby czemu pop miał nie znać Requiem? I w ogóle- do czego to, skoro to leciało z radia? Ja też nie znam łaciny, a Requiem kilka razy słuchałem- uwierz, to wcale nie przeszkadza....

) :) rozumiem, że moje narzekanie można po prostu zbyć ;) - ja uważam, że ze stratą dla tekstu

rozpędzone samochody,jak już mkną, to nigdy wolno. Chodziło o stylizację gdy dodałeś "z dużą prędkością"?

za oknem rzeczy mogą się przewijać, ale nie mijać. parę innych czynności też mogą, ale mija się rzeczy, jadąc samochodem. albo one mijają nas. ale nie mogą rzeczy mijać za oknem. to naprawdę nie brzmi.

odgłos nie może przesądzić losu zwierzaka, bo to jedynie odgłos, efekt uboczny. przesądza o losie zwierzaka spotkanie z samochodem. odgłos to tylko świadectwo, sygnał, nie powód.

straty się szacuje, ocenia, można nad nimi ubolewać ale nie ogląda ("zobacza") 

wilki nie zajmują sie małymi, bezbronnymi zwierzątkami, słowo. od tego są koty, względnie lisy

Biegnąc i sapiąc, próbował się modlić.  - naprawde nie widać, co tu mocno nie gra? 

Ni stąd ni z owąd zauważył zza pleców blask światłą. - "ni stąd ni z owąd" nie brzmi gawędziarsko, tylko niestarannie. co to znaczy, że zauważył ni stąd ni z owąd? Czy to w ogóle coś znaczy? Ni stąd ni  z owąd można coś powiedzieć, rzucić, cos może przybyć ni stąd ni z owąd. Ale zobaczyć?

Czy to naprawdę tylko marudzenie? A przecież to tylko kilka. Po prostu jest nad czym pracować. To chyba dobrze?

Cóż- drogi Malkontisie, ewidentnie pracować zamierzam. Z częścią uwag zgadzam się, z częścią nie.... Za wszystkie jednak dziękuję i pozdrawiam.

Myślę, że takie uwagi można traktować jeszcze z innej strony. Nie "zgadzam się - nie zgadzam się", ale "nie wiedziałem, że można to tak odebrać". Świadomość tego, że inni ludzie mogą zupełnie inaczej odebrać tekst, niż autor zamierzał, jest czymś wartościowym :) Czasami powodem tej różnicy jest niejednoznaczność użytych wyrażeń albo rózne rozumienie słów przez autora i czytelnika, a czasami to, że po prostu jedni są w jednym kontekście, a inni w innym. I wtedy, jeśli jakiś czytelnik inaczej odbiera coś, co napisaliśmy, może być sygnałem, że go nie wprowadziliśmy wystarczająco w swój kontekst.

Ale jest oczywiście mnóstwo czytelników (oby!) i nie da rady z każdym osiągnąć tego porozumienia.

Ciągnąć, panie, zawsze warto, bo się czlowiek przy tym uczy. Arcydzielo to to pewnie nie będzie, ale jak pociągniesz i pomęczysz się, to następne będzie lepsze. Z tą łąciną tak mi się uświadomiło, że prawosławie to SCS, więc dlaczego modelowy pop miałby rozumieć tekst Deis irae, ale to pesteczka.

Męczyć się i poprawiać. - bezcenne. ;-)
Pozdrawiam. 

Fakt, "droga trochę nierówna" w tym opowiadaniu, ale niczego się tak nie boję jak starych bab.

Nowa Fantastyka