- Opowiadanie: Igneriss - Wieczny Deszcz

Wieczny Deszcz

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wieczny Deszcz

Nasze miasto nazywano Kotłem, Dołem, Lejem, Krecią Dziurą. Używano też określeń, które są niewarte choćby najmniejszej wzmianki. Jakie było jego oryginalne miano, nie wiem nawet ja, która się w nim urodziłam i wychowałam. Położone w szerokim wąwozie, tkwiło od dziesiątek lat otoczone wysokimi, szarymi skałami. Pozycja nie nadająca się do obrony, ale brakowało i chętnych do atakowania. Bo któż by chciał wysilać się, by zdobyć spaloną słońcem, pozbawioną surowców ziemię, której jedyne żyźniejsze tereny stanowił wąski pasek wzdłuż rzeki? Nam jednak było tam dobrze. Słońce, nagrzane kamienie, i przyjemnie chłodne wody Najenki – cóż chcieć więcej? Wszystkie potrzebne rzeczy produkowane były na miejscu tudzież kupowane od kupców, których karawany raz na tydzień zajeżdżały w te okolice. Co pół miesiąca odwiedzał nas też regularnie inny, najbardziej potrzebny gość – deszcz. Ludzie wystawiali wiaderka do napełnienia, a dzieci bawiły się w łapanie mnóstwa srebrzystoszarych kropli do garnuszków.

Oczywiście, nie wszystko było piękne i różowe – umówmy się, że życie na gorącym odludziu nie należy do najłatwiejszych. Ale dopóki mieliśmy karawany, Najenkę, deszcz i siebie, wszystko było w porządku, prawda?

Właśnie. Dopóki mieliśmy karawany, Najenkę, deszcz i siebie, gdyż pewnego miesiąca deszcz nie spadł w ogóle. Kolejnego podobnie, następny nie przyniósł zmian. Gdy z wytężeniem patrzyliśmy w żółte niebo, nie zauważyliśmy, jak poziom rzeki się obniża. Aż w końcu z wesołej, szemrzącej Najenki został delikatny strumień, przez który dziecko mogło przejść jednym krokiem.

Rada Starszych obradowała przez trzy dni. Jednak cóż mogły poradzić ich słowa przeciwko potędze słońca? Ba – cóż mogły poradzić ich czyny? Trzeba było zasięgnąć pomocy z zewnątrz. Wezwać maga.

Wstrzymywali się z tą decyzją jak najdłużej. Kupować usługi u osoby, która para się magią, nie jest przecież w stylu poważnych, trzeźwo myślących ludzi. Co więcej, przynosi wstyd w cywilizowanym świecie. Magowie to oszuści, naciągacze. Mimo tego, gdy tylko nadjechała karawana, kazali wypytywać kupcom o kogoś skłonnego sprowadzić deszcz. Co innego im zostało?

W ten sposób w Kotle wraz z kolejnym przyjazdem karawany pojawił się mag.

Mieszkańcy ciekawie przypatrywali się to jemu, to rzeczom, które wypakowywał z wozu. Garnki, małe działka, książki, kostur z okrągłymi, błyszczącymi i dzwoniącymi blaszkami, pudła i kosze o nieznanej zawartości, płaskie naczynie na wodę…

A gdy przywitawszy się z nami zniknął w przygotowanym dla niego mieszkaniu, wszyscy zgodnie stwierdzili : krętacz. Młody, z odległym spojrzeniem i delikatnym uśmiechem błąkającym się po wargach, przypominał tych studentów, którzy raz w roku wracali do domu i opowiadali niesamowite historie o szerokim świecie, w większej części wyolbrzymione lub zmyślone. Od chwili jego przyjazdu rozmowy toczyły się tylko o nim i o deszczu – nadzieje, przewidywania, złe wróżby, wątpliwości, złorzeczenia… Teraz wiem, że oskarżające słowa skierowane przeciw Radzie Starszych za tą decyzję niosły za sobą coś więcej…

Jaarasche Imber, bo tak nazywał się nasz mag, zastrzegł sobie 8 dni na całość wykonania zadania. Pierwszego ranka chodził tylko po okolicy, rozstawiając to tu, to tam, puste garnki, a wokół nich malował kredą tajemnicze symbole. Mimo iż zawsze był obserwowany przez co najmniej jedną parę oczu, zdawał sobie nic nie robić z obecności innych ludzi. Rozmawiał cicho sam z sobą ( a może to były tylko zaklęcia?), kopał ze złością rzeczy lub mówił do nich uprzejmym tonem. Jednym słowem , dziwak. Gdy skończył ustawianie sprzętów, wrócił do mieszkania, i więcej stamtąd nie wychodził.

Drugiego dnia nakreślone przez niego znaki zaczęły świecić srebrzystym blaskiem. Działka, postawione na niektórych dachach, wyrzucały z siebie tumany dymu. Zaniepokojeni mieszkańcy przyglądali się temu zza okien. „Ten człowiek nas wszystkich truje, a my mu jeszcze za to płacimy” pojawiały się gniewne głosy. „Ile od nas dostaje?” pytały inne, zaniepokojone. A potem następowała cisza, w zdumieniu przeliczająca ogromną sumę.

Trzeciego dnia spadł deszcz.

Ludzie wybiegli na ulice, śmiali się, tańczyli wśród lecących kropel.

Po kilku godzinach jednak siedzieli już w domach lub gospodzie, schowani przed ścianą wody na zewnątrz. Gdy jeden problem mieli już z głowy, zaczęto się zastanawiać, skąd wziąć obiecane Imber pieniądze. Miasto nie miało sumy, którą zaproponowało, tego byli pewni. Odezwała się w nich jednak chciwość. „Właściwie, czemu mielibyśmy płacić?” wołali. „Deszcz by przyszedł i tak! Wybrał odpowiedni moment i chce od nas wyłudzać nasz dorobek!”

Nie wiem, kiedy wdzięczność ich opuściła na tyle, by wymyśleć plan działanie. Jedno jest pewne– jeszcze tej samej nocy zapukali do drzwi maga. Otworzył im, z uśmiechem dziecka i nieobecnym wzrokiem. „Jeszcze nie” powiedział spokojnie. „Zaklęcie nie jest do końca go…”

Nie skończył. Ani zdania, ani zaklęcia.

Tylko życie…

Działka wystrzeliły w powietrze tym razem nie dymy, a coś ciężkiego, co z hukiem wzbiło się w powietrze daleko i wysoko. Jakby oddawały hołd zmarłemu…

Oczywiście, o morderstwie dowiedziałam się dopiero później, wtedy większość z nas myślała, że Jaarasche Imber nadal konstruuje swoje czary.

Pewnie część z was zastanawia się, co to za mag dał się tak łatwo podejść… Chciałabym go tutaj obronić. On po prostu był pełen naiwnej wiary w dobroć ludzką, i w to, że wyrządzone dobra w końcu do nas wraca. Prędzej czy później, jeśli nie mieszkańcy Kotła, to inni ludzie by mu się tak samo wypłacili.

Czwartego dnia ciągle padało. Zabójcy między sobą triumfowali – skoro deszcz pada nawet po śmierci maga, to znaczy, że naprawdę był oszustem.

Gdy rankiem piątego dnia okazało się , że nie tylko poziom Najenki się podniósł od nieustannego deszczu, ale woda płynie też całym miastem. Zdziwienie zmieniło się w strach, strach w działanie – zaczęliśmy przenosić rzeczy na wyższe kondygnacje domów, grupa ochotników pobiegła po wykutych w skale schodach by sprawdzić, co się stało.

Czekaliśmy w napięciu.

Wreszcie, pod wieczór, wrócili. Nie sami – przyprowadzili rosłego mężczyznę, odzianego w długie, ciemne szaty.

Okazało się, że te ostatnie wystrzały spowodowały obsunięcie się skał po dwóch stronach Kotła. Teraz miasto naprawdę stało się Lejem, otoczonym ze wszystkich kierunków.

-A co gorsze, jeśli ten Imber nie powstrzyma deszczu, to lej ten wypełni się całkowicie.

Niektórzy z nas poruszyli się niespokojnie.

-A czy pan nie może tego powstrzymać? – zapytał jeden.

-Nie nie! – pokręcił głową, strząsając z brody krople – Tylko ten, co rzucił zaklęcie, może je przerwać.

W domu maga znaleźliśmy jednak tylko jego ciało, puste, bez ducha…

 

 

 

W ciągu kilku godzin wszyscy mieszkańcy opuścili Kocioł.

Po ośmiu dniach wypełnił się całkowicie.

Przychodzę tam, raz do roku, już od czterdziestu lat. Poziom wody już nie rośnie, mimo iż deszcz ciągle pada. Najwidoczniej Jaarasche Imber zdążył założyć pewien rodzaj bariery ochronnej. Może przewidział, co się stanie? Nie wiem. Co ciekawe, Najenka nadal płynie. Wygląda jakby wpływała w skały, by wypłynąć drugą stroną, omijając środek. Dwa nałożone na siebie obrazki.

Teraz wokół jeziora Kocioł jest zbudowane nowe miasto. Raz do roku zbierają się w jednym miejscu aby słuchać, jak stara kobieta opowiada legendę o potężnym czarodzieju, zatopionym mieście i jego okrutnych mieszkańcach…

Traktują to jako bajkę, ciekawostkę…

Ale stara kobieta… ale JA wiem, jak było naprawdę…

I może oni też kiedyś się dowiedzą.

 

 

bazowane na postaci Charlesa Hartfielda.

Koniec

Komentarze

A mnie to bardzo wczesne (i dobre w przeciwieństwie do późniejszych) rzeczy Wolskiego (Marcina) przypomina....

No, tak jakby wczesny Wolski. Do poczytania.

Porównanie do Wolskiego przyjmuję jako komplement, dziękuję :)

Nowa Fantastyka