- Opowiadanie: MałaWiedźma92 - Powiew jesieni [PARANORMAL 2012]

Powiew jesieni [PARANORMAL 2012]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Powiew jesieni [PARANORMAL 2012]

"Zapachniało powiewem jesieni,

Z wiatrem zimnym uleciał słów sens.

Tak być musi,

Niczego nie mogą już zmienić,

Brylanty na końcach twych rzęs."

~ONO~

 

 

Pierwszy krok jest niepewny, chwiejny. Drugi, choć dłuższy i nieco pewniejszy, zdaje się być mimo wszystko podobny. Nic jednak się nie dzieje, gdy przekracza cienką granicę królestwa śmierci.

 

Nie jest pewna, czy nieszczęście nie ma opóźnionego zapłonu i nie czeka na nią przy dziesiątym stąpnięciu po brukowanej czarnymi kamieniami ścieżce. Ale brnie dalej, trzymając się pierwotnego założenia, jakie sobie obrała, słuchając rady Wodnika.

 

Wszystko jest tak bardzo nierealne, jak realne jest to, że żyje mimo iż wstąpiła w cień. Ona, twór czystego światła! Tak bardzo bała się jednej chwili – podążenia za marzeniem. Kawałka cienia, który zmieni ją w coś, kogoś.

 

"Idź prosto przed siebie, aż zobaczysz wielki tron", myśli, nie zatrzymując się. Taki sztampowy – kocha to słowo – kawałek siedzenia, charakterystyczny dla wyobrażenia władcy, nawet jeśli ten władca jest królem podziemi. Jej kolejnym naturalnym wrogiem. Panem cienia.

 

Skąpany w mroku jest korytarz jest niemal tak ciemny jak bruk pod stopami. Ona stanowi jedyne źródło światła, a mimo to nie widzi przed sobą na dalszą odległość niż pięć kroków.

 

Jak zdoła mu , nie mając głosu, powiedzieć jaki jest jej cel? Wątpliwości mącą nieco obraz sytuacji. Potyka się o niewielki schodek, upada na niematerialne kolana. Nierzeczywisty, złoty sierp wysuwa się zza sznura, którym przewiązała białe, lniane płótno. Nadal niewiele widzi i ma tak być do momentu, gdy On zechce inaczej.

 

Staje się tak po dłuższej chwili.

 

Wtedy dopiero jej wewnętrzne światło może odbić się od srebrnych ścian ogromnej groty, gdzie na środku siedzi On. Zupełnie jakby na nią czekał. A nie mógł przecież wiedzieć, znać błahego powodu dla którego istota tak doskonała jak ona, sprzeniewierza się swojej naturze.

 

Bóg spogląda na nią jak gdyby była kolejnym klejnotem z jego kolekcji. Jest przecież tak piękna i tak inna niż to, co go otacza. Lecz wszystko w niej niedokończone. Palce nieuformowane, piersi ledwie zaznaczone, oczy pozbawione koloru tęczówek.

A ona chce ronić łzy. Dotykać papieru książki, którą widziała tyle razy na wysuszonej trawie obok człowieka w cieniu, sprawić, by tenże człowiek ujrzał jej duszę, nieskażoną przeznaczeniem.

 

– TAŃCZ, DZIKIE DZIECKO – mówi bezgłośnie On.

Jest posłuszna. Musi.

 

~ONA~

 

 

Tak jak ona wiruje się w tańcu, tak w innym czasie i miejscu kręciła się karuzela. W koło, raz i drugi, w nieprzerywalnym cyklu, w szale kolorów. Przy krzykach dzieci i dorosłych, kobiet i mężczyzn. Szóstka koni.

 

"Migają w krąg anglezy siwych grzyw i lambrekiny siodeł,

I gorejące wzory bryk kwiecisto-laurkowe…"

 

Wtem spadło z niej dziecko, mały, ciemnowłosy chłopczyk. A kiedy zaczął przeraźliwie płakać, narodziła się Ona. Z łez i krwi z rozciętego czoła. Z bólu i trwogi, odbitych w zielonych oczach dziecka. Z poparzonej przez słońce jasnej skóry.

Być może ją dostrzegał, tak jak tylko dzieci potrafią widzieć to, co w istocie nie istnieje. A wyglądała jak przerażona, jasnowłosa dziewczynka. Nie była jednak człowiekiem.

 

Kim więc?

 

Zalękniona uciekła szybko, bo tak samo jak rozpacz potrzebna była, by się narodziła, tak ona sama nienawidziła tego uczucia. Uciekała więc wirując na oślep, wpadając co chwila na przechodniów, sypiąc im pył w oczy i bijąc gorącem. Lecz im dalej ludzi się znajdowała, tym większą miała samoświadomość. Wiedziała, kim jest i poniekąd zdawała sobie sprawę, jaką rolę ma do odegrania w zawiłym, ziemskim ekosystemie. Ma być zemstą, płynnym ogniem i zgubą wędrowców.

 

Południcą.

 

Tak została poczęta. Od tamtej pory latem mieszkała samotnie na polu łubinu, zimą zaś spała w snopie słomy przy jednej z wiejskich stodół. Zwodziła pracujących w polu rolników, odbierała im wszystkie siły i… czuła się ogromnie samotna, spełniając swoje przeznaczenie.

 

Tymczasem wieś powoli zmieniała się w miasto. Nieuchronny to był proces, lecz jakże dla niej dziwny! Ognista panna mogła obserwować ludzi, ale nie będąc człowiekiem nie potrafiła zrozumieć pewnych aspektów ludzkiego życia. Zmiany przyjęła jednak z dziwnym, jak na stworzenie gwałtowne z natury, spokojem.

Piaskowa dróżka została zamieniona na asfaltową drogę, pole łubinu – na park, a łąka, na której niegdyś stało wesołe miasteczko, stało się schludnym i czystym osiedlem domków jednorodzinnych. Nie bardzo zmieniło się jej życie. Tak jak wcześniej czaiła się na wędrowców, tym razem jednak w krainie betonu i asfaltu.

 

Chłopiec zaś stał się mężczyzną.

 

Widywała go tylko latem, co było zrozumiałe, gdyż to głównie o tej porze roku kręciła się w okolicach dawnego miejsca zamieszkania. Chłopak często siadywał pod wielkim dębem na skraju osiedla, gdzie nikt go nie szukał ani nie zabiegał o jego towarzystwo. Brał wtedy do ręki jedną z ukochanych książek i zamykał się w swoim własnym świecie. Panna kochała go wtedy obserwować. Drobną zmarszczkę na czole, kiedy skupiał się nad tekstem Homera. Łagodny uśmiech, gdy czytał Shakespeara. Smutek przy Stendhalu. Zaskoczenie "Grą w klasy" Cortazara. Nie miała pojęcia, kim był ani czy miał jakiekolwiek wykształcenie. Nie pojmowała takich niuansów, dla niej liczyły się głównie emocje, uczucia i jej własny instynkt. Lgnęła do niego, choć sama nie rozumiała dlaczego.

 

Chłopak, a później już mężczyzna, przychodził pod dąb każdego lata. Codziennie, a ona, choć chciała się do niego zbliżyć wiedziała, że nie może, bowiem cień rozłożystej korony drzewa blokował jej dostęp do młodzieńca. Patrzyła więc tylko.

 

Aż pewnego dnia dąb ścięto.

 

On jednak nie przestał tam przychodzić. Z wielkim kapeluszem, który osłaniał jego twarz, nadal lubił siadywać na ściętym pniu. Teraz mogła się do niego zbliżyć. Tak chciała dotknąć jego twarzy! Nadal nie mogła. Kapelusz dawał mu cień.

 

Lecz miała wiatr za sojusznika i choć mężczyzna złapał rondo w ostatniej chwili, już nie ocieniał sobie twarzy.

 

Zobaczył pannę dopiero w momencie, gdy się do niego zbliżyła. Wyglądała jak normalna dziewczyna, oczy jednak płonęły żywym ogniem. Włosy zaś, choć wyglądały na zwykłe, jasne warkocze, były piekielnie gorące. Mężczyzna się zachwycił, była wszak majestatyczna, tak nierealna, tak inna.

 

Niepewnie wyciągnęła ku niemu rękę. Dotknęła książki, lecz nie poczuła pod ognistymi palcami papieru, gdyż ten momentalnie spłonął. On odskoczył.

 

– Kim jesteś? – zapytał z trwogą w głosie.

 

Lecz nie mogła mu odpowiedzieć. Chciała go dotknąć, ale gdy to zrobiła, padł jak nieżywy. Natychmiast odsunęła się od niego najdalej jak mogła, jednak na niewiele się to zdało. Trwała przy nim, dopóki ktoś go nie znalazł. Gasnąc powoli wraz z zachodzącym słońcem.

 

Po raz pierwszy poczuła smutek.

 

 

 

~ON~

 

 

Przez całe życie myślałem, że śmierć to tylko przejście z jednej strony na drugą. Naturalne opuszczenie udręczonego ciała, bieg w stronę światłości i pełnej doskonałości. Nigdy w życiu nawet nie pomyślałbym, że światłość zbliży się do mnie i będzie miała postać dziewczyny. Nie mogłem jednak dostrzec szczegółów, gdyż oślepiała mnie. Odruchowo zasłaniałem ręką oczy, lecz nic to nie dawało.

 

Zrobiło mi się raz zimno, a raz gorąco. Wzrosło ciśnienie, krew szaleńczo pulsowała w żyłach. Jednocześnie ciało stało się takie wiotkie, że niemal nie miałem nad nim panowania. Straciłem przytomność.

Obudziłem się dopiero w szpitalu, a zapach bardzo szybko uświadomił mi, że nie jestem w niebie. Przez jakiś czas wolałem jednak nie otwierać oczu. Głowa pulsowała mi ćmiącym bólem. W końcu nie wytrzymałem i zwymiotowałem.

 

Spędziłem na oddziale kolejne dwa dni, podczas których starali się zbić mi gorączkę i wspomóc gojenie poparzeń. Posmarowany, obandażowany i odpowiednio nawodniony wróciłem do domu, na tygodniowe zwolnienie. Nie sprawiało mi to większej różnicy, gdyż jako adiunkt na pobliskiej uczelni, robię to co kocham, jednak powoli dochodziłem do siebie zastanawiając się nad sensem spotkania na przedmieściach.

 

Kim była? Czy istniała? Jak naprawdę wyglądała?

 

W końcu jednak wróciłem do domu, pracy i codziennej rutyny. Spotykałem się ze znajomymi, czytałem, chodziłem do kina i na uczelnię. Zapomniałem, a raczej starałem się zapomnieć o całym zdarzeniu, bo gdzieś z tyłu głowy tkwiło wyraźne wspomnienie sytuacji, które powracało co jakiś czas jak bumerang. Najczęściej w postaci koszmarów.

 

Zwiany przez gorący podmuch kapelusz ucieka, żyjąc własnym życiem. Próbuję go złapać, ale ten nie daje się. Później widzę mały wir, a w nim tańczącą dziewczynę o pięknych, złotych włosach. Panna przystaje, spogląda na mnie, a ja odruchowo się odsuwam, ponieważ boję się jej spojrzenia. Nie ma tęczówek, oczy są tworem ognia.

 

– Kim jesteś? – pytam.

 

Nie odpowiada, zamiast tego błyskawicznie znajduje się bardzo blisko mnie. Wtedy niewiele już widzę. Po chwili mdleję.

 

I ta nieziemska jasność…

Wtedy budzę się przerażony.

 

Nikomu nie mówiłem o swojej wizji, czytałem przecież, że w przypadku udaru słonecznego zdarzają się halucynacje. Może ona była jedną z nich? Strzępy intuicji, które odziedziczyłem po zmarłej niedawno babce podpowiadały mi jednak coś innego.

 

Wypierałem z umysłu wspomnienie aż do późnej jesieni, kiedy po raz kolejny odwiedziłem tamte strony. Bałem się nieco odwiedzić placyk koło rzeki. Tym razem nie wziąłem jednak ze sobą książki, bo miałem pożegnać się z tamtym miejscem. Jedynym powodem, dla którego tam przyjeżdżałem, był stary dom mojej nieżyjącej już babci, wokół którego rozrastały się powoli blokowiska. Wspomnienia raniły, dąb ścięto, a po dawnej wsi niewiele pozostało. Czas było więc dom sprzedać.

 

Właśnie dumając nad losem ukochanych, dziecinnych zakątków zawędrowałem nad brzeg rzeki. Kiedyś mówiono, że ta ma nawet własnego wodnika, ponoć niekoniecznie przyjaznego. Nie wątpiłem w to.

 

Tym bardziej, że chwilę później zobaczyłem ją, unoszącą się w lodowatej wodzie wraz z liśćmi z rosnącej w pobliżu wierzby.

 

Moja senna mara miała ludzką, piękną postać, chociaż ciało zsiniało z zimna.

Rzuciłem się ją wyławiać, mając nadzieję, że jeszcze żyje.

 

 

 

~ONA~

 

Bezradna i zła dręczyła smiertelników bardziej niż zwykle. Nigdy nie widziano tak gorącej jesieni! Buntowała się przeciwko swojej nienaturalnej wrażliwości. Nie mogła jednak zapomnieć widoku mężczyzny, przerażenia w jego oczach i płonącej książki. Scena, która miała być tylko jedną z wielu stała się powracającym koszmarem. Choć przecież nigdy nie śniła.

 

Gdy jeszcze miasto było wsią, słyszała od wiatru wiele rzeczy. Także te oczywiste – że wszystko przemija. A jeśli tak się nie dzieje, pomóc może tylko największy wróg. Beznadziejny paradoks, zadziwiająco skuteczny.

 

Nie znała swoich wrogów, choć intuicyjnie przeczuwała, że takowi istnieją. Każdy bowiem jakichś ma, to oczywiste.

Woda była jej przeciwieństwem. Do niej musiała się więc zwrócić o pomoc.

Wróciła do ściętego dębu, po którym nie został już nawet pień, usunięty wczesną jesienią. Usiadła nad rzeką i czekała. Niedługo. Chlust wody sprawił, że na chwilę oddaliła się od brzegu, lecz mimo to nie poddała się. Czekała aż wynurzy się ten, na którego czekała. Wodnik, niebieski opiekun rzek, władca topielców, rusałek, ryb i kamieni.

 

Gdy w końcu się pojawił, nie był zbyt życzliwie nastawiony, lecz skoro zaatakował ją, a południca mimo to nie zareagowała agresywnie, uznał, że czegoś potrzebowała. Właściwie czuł to intuicyjnie.

 

Przyjrzał się żarnie dokładnie. Była inna, jakby udręczona. Południce nie bywają udręczone. One nawet nie myślą, gdy atakują, nie mogą więc mieć wyrzutów sumienia. Te są domeną ludzi. Po co one demonowi?

 

"Co sprowadza tutaj moje przeciwieństwo?" – zapytałby, gdyby mógł wypowiedzieć choć słowo, które by zrozumiała.

 

"Jesteś bardzo dobrze poinformowany, na pewno więc wiesz, po co tu jestem" – odpowiedziałaby.

 

On wtedy uśmiechnąłby się, przyznając jej rację. Bardzo dużo wiedział, mądre oczy wiele widziały. Także i zdarzenie tego lata.

Lecz żadne z nich nie zrobiło tego, czego zrobić nie mogło. Wystarczyło im za to spojrzenie, wiedza, że tylko naturalny wróg mógł pomóc zmienić jej naturę. Z demona przemienić w tego, którego omal nie doprowadziła do śmierci.

 

Wiatr zawiał mocniej, gdy wciągał ją pod wodę, parząc jednocześnie delikatne błony pławne. Gdy tonęła, mógł tylko pomyśleć, że w końcu spotka się z Nim, jedynym, nienazwanym, Włodarzem Śmierci. A gdy to zrobi, będzie wiedziała co robić.

 

Podąży do ciemnego tronu na środku ciemnej groty, u wylotu ciemnego korytarza.

 

 

 

~ONO~

 

Panna wiruje w magicznym tańcu, a bóg rzemiosła, jako najlepszy rzeźbiarz formuje jej sylwetkę. Ognistą duszę zamyka w drobnej posturze. Kształtuje twarz, a na niej gładkie czoło, cienkie brwi, migdałowe oczy, pełne usta, stworzone jakby do pocałunku. Bawi się jej sylwetką – raz jest gruba, innym razem przeraźliwie chuda. Raz unosi jej dłonie, jak marionetce, chwilę później nadaje im heroiczną siłę.

I tak tańczy póki nie nakaże jej przestać. Dopóki nie będzie gotowa. Pełna ludzkiej krwi, słodka jak drogocenny owoc. Jego dzieło pełne mroku.

 

W końcu dziewczyna upada. Bez czucia, bez oddechu, bez ognia. Blada, lecz świeża. Wciąż nieziemska.

 

Bóg wchodzi w główny nurt Rzeki Zapomnienia. Lecz tym razem nie spełni ona swojej roli. Będzie tylko środkiem transportu, poniesie pannę na powierzchnię.

 

Kim się stała? Kimś należącym do niego.

 

Człowiekiem.

 

 

~*~

 

"Wróci wiosna, deszcz spłynie na drogi,

Ciepłem słońca serca się ogrzeją.

Tak być musi,

Bo ciągle się tli w nas ogień,

Wieczny ogień, który jest nadzieją."

 

Jaskier – "Zapachniało powiewem jesieni"

Koniec

Komentarze

Wystudiowane i bardzo poetyckie. Za bardzo. Forma przesłoniła treść.

Pozdrawiam.

O ile sam środek był całkiem fajny, to spinające całość klamry zepsuły mi obraz całości. Wystarczy nadmienić, że niemal odpuściłem sobie lekturę po pierwszym fragmencie. Trochę przebajerzyłaś.

Czasy, czasy! Nie wiem czy to błąd ot taki, ale źle wygląda to że ,,nie jest'' ale w tej samej chwili kiedy ,,nie jest'' ,, brnęła dalej''.


Nie jest pewna, czy nieszczęście nie ma opóźnionego zapłonu i nie czeka na nią przy dziesiątym stąpnięciu po brukowanej najczarniejszymi kamieniami ścieżce. Ale brnęła dalej, trzymając się pierwotnego założenia, jakie sobie obrała, słuchając rady Wodnika.


A tak ogółem to... No cóż, jak powiedzieli przedmówcy, takie niezbyt treściwe coś w ładnym opakowaniu. Podoba mi się Motto jaskra, dobra ballada.

Jednak jeśli chodzi o styl pisania, to może i jest poprawny, ale w pierwszoosobówce drażni. Jest dziwny i nierealistyczny.

Ogółem - przeciętne.

''Tak jak ona wiruje się w tańcu, tak w innym czasie i miejscu kręciła się karuzela. W koło, raz i drugi, w nieprzerywalnym cyklu, w szale kolorów. Przy krzykach dzieci i dorosłych, kobiet i mężczyzn. Szóstka koni.

"Migają w krąg anglezy siwych grzyw i lambrekiny siodeł,
I gorejące wzory bryk kwiecisto-laurkowe..."


Wtem spadło z niej dziecko, mały, ciemnowłosy chłopczyk.''


Ten fragment kojarzy mi sie z ta piosenką:)


Pozdrawiam!

Błędy oczywiście poprawię, co do poetyczności faktycznie, zgodzę się, że jednak przesadziłam. Co do treści jednak mam pewne ale.

Sam tekst opowiada w sumie tylko o spotkaniu Południcy z adiunktem. Na pierwszy rzut oka. Chodziło mi głównie o pokazanie jej inności, tego jak bardzo chce się zmienić dla uczucia, którego właściwie nie rozumie. Tak bardzo, że jest w stanie porzucić swoją naturę i jak gdyby odrodzić się jako nowa ona. Jak bardzo różniła się swoją naturą od natury ludzkiej. Sama południca nie może być ze swoim "ukochanym" ale nie dlatego, że ma jakiekolwiek zewnętrze ograniczenia. Ale nałożyła je na nią jej natura, której chce się sprzeniewierzyć. No i jest też taki problem, że nie wiadomo, czy ona w ogóle istnieje. CZy nie jest tylko przywidzeniem mężczyzny.

To taka moja mała mowa obronna. Być może jest niezbyt spójna czy inteligentna, pisałam jednak co czuję. Za wszelką krytykę jednak dziękuję i czekam - powiedzmy szczerze - na więcej.:)

,,Komentowanie własnych dzieł, lub publiczne podsuwanie Czytelnikowi autrskiej interpretacji jest praktyką podejrzaną i w pewnym sensie przestępczą.'' jak rzecze Wit Szostak. To, co chciałaś ukazać... nie ma w tym nic oryginalnego. A to że musisz to tłumaczyć źle świadczy.

Być może, być może źle świadczy. Mimo wszystko to zrobiłam, bo tak czułam, zrobiłam to na własną odpowiedzialność i w zgodzie ze swoim sumieniem. Zazwyczaj tego nie robię.
Jednak dziękuję za ten przytczek w nos, być może czegoś mnie on nauczy.

Nie przejmowałbym się za mocno panem Szostakiem. To znaczy: jego zdaniem. Dlatego, że dotyczy ono po pierwsze pisarzy znanych i uznanych, po drugie dzieł wydanych tradycyjnie. Tutaj mamy inną sytuację: większość tekstów to pierwsze próby, pierwsze kroki, pierwsze zetknięcia z zewnętrznymi, indywidualnymi osądami wyrażonymi wprost. Kto z kim się spotka --- raczkujący literat z wytrawnym znawcą czy nieźle piszący z dopiero zaczynającym czytać --- nie wiadomo, stąd też niczego złego w wymianach zdań i komentarzy między "tekstobiorcami" a "tekstodawcami" nie ma. Tak uważam.

Aha --- pan Szostak miał raczej na myśli tłumaczenie się przed krytykami i recenzentami, gdyz należy wątpić, aby otrzymywał on był tysiące listów i mejli z opiniami indywidualnych czytelników... 

Co do Twojego opowiadania: daruj, Mała Wiedźmo z dużym talentem, ale do mnie jakoś nie trafiło. Zrozumiałem, że uczucie, że pragnienie odmiany siebie, triumf serca nad naturą, ale nie trafiło.

Rozumiem, mimo wszystko dziękuję;). Może następnym razem.

Ale --- język narracji jest bardzo dobry... Mało kto tak umie pisać. Gdyby tylko dodać nieco więcej wyrazistej fabuły... 

Tak mniemam. Mogę sie mylić.

Myślę, że przy realizacji kolejnego pomysłu, bardziej zwrócę na to uwagę:). Poza tym dziękuję, bardzo wiele dla mnie znaczy ta pochwała.
Wniosek wyciągam z tego jeden - po prostu potrzebuję inspiracji:)

Choć może to opowiadanie też dostanie kiedyś swoją bardziej wyrazistą fabułę, kto wie.

Przeczytałam. Zabrakło mi historii w tym opowiadaniu.

No cóż... No paranormal romance... Mi się trochę skojarzyło z tekstami Świetomira :)

 

Nie miałam żadnych problemów ze zrozumieniem, czytało mi się dobrze. To nie jest tekst w moim typie, ale wydaje mi się, że wymogi gatunku spełnia i jego fankom powinien się jak najbardziej spodobać :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Cóż, modernistyczna poetycka ballada. W pięknej (może trochę zbyt poetyckiej, a może i nie) formie przekazuje prawdę starą jak świat: ona z miłości do niego zrobi wszystko, żeby mu się podobać. Taka inna wersja bajki o syrenie, która dla księcia chce zostać człowiekiem.

Możesz dopisać część drugą, w której zawarty byłby ciąg dalszy tej prawdy: on zabawi się i ją zostawi, niedoceniając (ba! niezauważając nawet) jej poświęcenia.

Podoba mi się oryginalność doboru głównej bohaterki. O południcach jeszcze nie czytałem.

Oceniam na 4.

Bardzo dziękuję;)

Nowa Fantastyka