- Opowiadanie: Nowa - Pralnia Snów (Pacyfikator)

Pralnia Snów (Pacyfikator)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pralnia Snów (Pacyfikator)

„Pierwszy Amerykanin w kosmosie! Skandal w pralni piernatów!!” – krzyczały do przechodniów nagłówki porannej prasy.

Patrzymy na prawy górny róg gazety, jest rok 1961, 5 maja. W dniu dzisiejszym Polska żyje dwoma wydarzeniami o równoległej sile rażenia, o znaczeniu tak wielkim dla ludzkości, jak układ Lorenza, teoria która zstąpiła z jego umysłu na ziemię w dwa lata po owych wydarzeniach tj. w 1963 o czym jeszcze nie wiemy, bowiem mamy rok 1961. Kamień milowy. Teoria chaosu będzie zakładać, iż mimo determinacji świata rzeczy, w dużym odstępie czasowym sprawy zdają się zachowywać w sposób losowy. Anegdotycznie powiadają, że machnięcie skrzydeł motyla w Brazylii może wywołać tornado w Teksasie. Niektórzy wierzą, że skandal w pralni piernatów stworzył podwaliny teorii chaosu. Oto historia, która ilustruje, jak księżyc w nowiu w pewnej miejscowości doprowadził do tragedii w Częstochowie o której to nagłówki wszystkich polskich gazet w dniu 5 maja 1961 roku Polakom obwieściły. I to wszystko wydarzyło się u nas, w prowincjonalnej Polsce. Rok 1961 podzielił świat nauki i świat religii oraz rozpoczął tak trudny w historii współczesnej polski okres.

* * *

Ledwo słyszalne polecenie przebiło się przez gęstą, zawiesistą parę:

Helka, podaj no worek ziela angielskiego. Leży na tej dolnej półce za Twoimi plecami, o tam, tak.

Kobiety siedziały na drewnianych podestach wzniesionych wokół ogromnego kotła z parującą wodą. Był to jeden z dwudziestu zbiorników znajdujących się w hali; każdy z nich podsycany był nieustająco, toteż para unosząca się w drewnianym pomieszczeniu wypełniała go po brzegi, tworząc magiczną, acz nieco nieznośną bagnistą aurę. Gdyby nie sterylny charakter pracy, ten specyficzny mikroklimat panujący wewnątrz zapraszałby niemalże do chodzenia w negliżu. Kobiety miały na sobie białe przewiewne fartuchy, wykonane z czystego lnu, a pod spodem tylko staniki i białe płócienne kalesony. Do pasa uwiązane, za pomocą plecionego sznurka, szmaciane chusteczki służące do ocierania potu z czoła. Zdarzało się, że jakaś nieproszona rzęsa usiadła na policzku swej właścicielki; wtedy też przydatność chusteczki była nieoceniona. Włosy kobiet spięte były w kok tuż na czubku głowy; pojedyncze kosmyki podtrzymywały miedziane wsuwki. Te z krótszymi włosami do ucha dodatkowo nosiły czepek. O godzinie 12:00, zawsze co dzień, niezmiennie, w samo południe, pod halę przyjeżdżała kawalkada samochodów towarowych i osobowych.

– Helka, Baśka. Transport przyjechał! Która nie miesza to za mną, żwawo!

Pod halę zwożone były tony świeżych ziół i innych przypraw: w sizalowych worach zebrana o świcie kawa prosto z Kolumbii. W płóciennych sakwach wysuszone na włoskim słońcu zioła prowansalskie, zebrany w Azji Środkowej lubczyk, dojrzewające hiszpańskie słodkie papryczki, kurkuma, krzaczki lawendowe z okolic Śródmorza i Afryki. W skrzyniach znajdowały się tabliczki czekolady; świeża gorzka, koniecznie z dodatkiem masła kakaowego, ostrości chilli, słodkości miodu oraz polskich czereśni. Ostatnim samochodem przyjechała dostawa wosku z palm carnauba, prosto z północnych prowincji Brazylii. Na długich, mosiężnych prętach zawieszone były girlandy jaśminu oraz mięsiste liście sandałowca. Aksamitne zapachy łączyły się z intensywnymi, tworząc odurzającą mozaikę woni. Niejednej pracownicy zaszumiało w głowie, niejedna omdlała z zachwytu, co było wpisane niejako i w kobiecą naturę i w tak zwane, ryzyko zawodowe.

Przyprawy były starannie układane na masywnych półkach, uplecionych z mazurskiej wikliny. Niepisaną zasadą obsługi dostawy był absolutny zakaz pomocy ze strony mężczyzn przy rozładunku, toteż kierowcy samochodów, oparci o karoserię, pozostawali na zewnątrz, nierzadko przyglądając się ukradkiem sprawnej, mrówczej pracy kobiet, dopóki te nie zniknęły za frontem. Zakaz pomocy przez mężczyzn wiązał się głównie ze strzeżoną pilnie tajemnicą, aniżeli z niechęcią do męskiego rodzaju, bowiem nikt, oprócz kobiet, które podpisały własną krwią cyrograf na milczenie, nie mógł przekroczyć masywnych drzwi zakładu. Kobiety ustawione gęsiego, jedna po drugiej, wrzucały na plecy zabrane z paki ciężarówek wory i ochoczo wnosiły do hali.

– Ach Baśka, będą to sny, będą,….. dobra dostawa to i sny dobre będą.

Hala, wielkości sporego jeziora , znajdowała się na skraju buczyny. Prowadził do niej wybrukowany podjazd, ciągnący się aż od głównej autostrady E-170. Halę zbudowano wyłącznie z naturalnych surowców: drewniane podłogi, ściany, wyplatane ręcznie półki magazynujące; gdy z nadciągającym zmrokiem cień kładł się we wnętrzu hali, całość rozświetlana była ogniem, który płonął pod garami, podsycany co rusz gałązkami i runem leśnym. W przedsionku znajdowała się przebieralnia; miejsce w którym kobiety zamieniały strój codzienny na robocze fartuchy; przed zmianą stroju obowiązkowo wchodziły do kabin prysznicowych, by pod natryskiem wody z dodatkiem olejku różanego, zmyć zapach codziennych zmartwień. Tam mogły też napić się herbaty, zjeść ciastko z lukrem bądź napić się naparu z pozostałych z poprzedniego dnia owoców. Po tym rytuale zarzucały na siebie stroje robocze, ale ich stopy pozostawały bose. Na ścianie wisiał zegar. Regularność bowiem, jak i higiena, była w tym miejscu sacrum. Codziennie o godzinie 14:00 pojawiała się druga dostawa. Samochody o mniejszych gabarytach powolno wjeżdżały na podjazd; były ich setki: trabanty, mazdy, cinquecento; Każdy z inną rejestracją: to Opole, to Szczecin, Czaplinek, Dzierżoniów, Gdańsk, Gdynia, Sopot. Sznur wozów ciągnął się, hen daleko, poza wybrukowany podjazd, tworząc kilkusetmetrowy korek, wydłużony dodatkowo o dosztukowane do każdego pojazdu przyczepy.

Pierwszy z nich, stojący tuż przy zachodnim wejściu do hali dał znak klaksonem o swojej obecności. Kobiety, wciąż układające na półkach worki z przyprawami, wyległy przez halę, odwieszając na zamocowanych do ścian haków drewniane łyżki. Helka gwizdnęła na palcach, dając znak pozostałym:

– Dziewczynki! Wszystkie na raz!

Kolejno, jedna po drugiej, przechwytywały ukryte pod plandeką przyczep aluminiowe pakunki. Niosły je teraz z największą ostrożnością, drepcząc przy tym na palcach i nucąc pod nosem kołysankę :

„ Z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga, chodź opowiem Ci bajeczkę, bajka będzie długa”,

Pakunki układane były na ciągnącej się ponad głowami kobiet taśmie, przesuwającej się powoli jednostajnym ruchem. Taśma zataczała wielkie koło, toteż wszystkie zawiniątka, położone w punkcie wyjścia, przemierzając całą długość taśmy były sukcesywne zeń zdejmowane, a te przez nieuwagę lub z innych względów pominięte, znajdowały się po jakimś czasie znowu w tym samym miejscu, na początku taśmy. Kobiety, odprawiwszy wszystkie czekające na podjeździe samochody, pożegnawszy czułym uśmiechem kierowców, wchodziły do hali, zamykały za sobą masywne drzwi, ustawiały przed nim ławkę dla opasłej olbrzymiej strażniczki czystości z zawiązaną na głowie przepaską zasłaniającą bruzdę po oku, po czym każda, pewnym krokiem, zmierzała w kierunku swego stanowiska. Wspomniana na początku Helka, nieformalna przywódczyni grupy, stanęła na zgrabnym schodku, zwinęła dłonie w rulonik, po czym swym łagodnym acz dziarskim tonem wydała polecenie:

Zośka, a teraz cymbały! Zagraj nam coś na cymbałach.

Podniósł się gwar, kobiety szepnęły między sobą, zachichotały, zaklaskały w dłonie, wiwatując na widok Zośki, wspinającej się po schodach, zajmującej naczelne stanowisko na hali, na podwyższeniu, zwane przez kobiety „bożym klozetem”. Zośka taszczyła za sobą wielkie cymbały, zachowując przy tym szczególne, uzasadnione skupienie. Dawno temu o mały włos nie przytrafił się Zośce katastrofalny w swych skutkach wypadek: taszcząc po schodach organy, potknęła się o stopień na stromych, krętych nieco schodkach. Podwinęła jej się noga, zaorała dłonią w wystającą ze stopnia drzazgę, która wdarła jej się nieproszenie do kciuka. Z palca potoczyła się kropla krwi i skapnęła prosto do kotła, w którym prała się senna pościel. Szczęśliwie incydent ten został zauważony przez siedzącą przy drzwiach jednooką olbrzymkę, która niewiele myśląc uniosła swoje gabaryty z siedziska, kilkoma ciężkimi krokami dotarła do gara i wylała jego zawartość do prowadzącego do kompostownika ścieku, znajdującego się w rogu hali, zapobiegając tym samym niedającym się przewidzieć w tej chwili, a mogącym się wydarzyć w przyszłości tragediom, plugastwom i obscenom. W tej chwili Zośka usiadła na wymoszczonym siedzisku, rozgrzała palce swej pulchnej rączki, wzięła do rąk pałki, i wydobyła z cymbałów pierwsze akordy. Kobiety zamilkły, dorzuciły drewno do żarzącego się pod kotłami ognia, spojrzały po sobie, kiwnęły porozumiewawczo głowami, po czym przystąpiły zgodnie do pracy. Dym parujący z kotłów raz jeszcze wypełnił halę po brzegi, po sam sufit. Zośka i inne kobiety przetarły pot z czoła zawiązaną u pasa szmatką. Stojąca przy drzwiach olbrzymka sięgnęła do znajdującej się przy drzwiach dźwigni i z lekkim uśmiechem na ustach pociągnęła ją w dół, uruchamiając przy tym taśmę. Kobiety jak jeden mąż wyciągnęły do góry silne dłonie, sięgnęły do przewijającej się powierzchni by zdjąć z niej aluminiowe pakunki. Jako pierwsza zawiniątko otworzyła Helka. Był to ich taki codzienny rytuał, zabawa w zgaduj zgadula, no i przywilej Helki jako przywódczyni:

Ach, zgadnijcie dziewczynki co dzisiaj mamy?! Zapytała Helka przybierając zawadiacki ton głosu. Jej umiejętność snucia wokół zwykłych wydarzeń niezwykłej, tajemniczej aury zostaje doceniany na odbywającym się rokrocznie konkursie recytatorskim.

– Fantastyka?! – szepnęła jedna z dziewczyn.

– Erotyk?! pisnęła inna a jej poliki okrył rumieniec.

Wspomnienie zeszłej nocy? Wycedziła nieśmiało olbrzymka wstydząc się przy tym okrutnie. Jej funkcja strażniczki wymuszała na niej wstrzemięźliwość w pracowniczych zabawach jakkolwiek kuszące by one nie były. Czasami jednak dawała upust skrywanym w sobie emocjom i napięciom, wypuszczając co czas jakiś, niby mimowolnie, komentarze.

Dzisiaj maaaamyyyyyy…- Zaciągnęła Helka, trzymając dziewczyny w niepewności. ojej, a to co? Helka ze zdziwieniem i odrobiną niepewności rozpakowała aluminiowe zawiniątko do końca. Jej lica nabrały tak purpurowej barwy, jakby najświętsza iluminacja spłynęła na jej postać.

– Spójrzcie na tę pościel! 15 lat tu pracuję i jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego!

Kobiety zamilkły. Przez unoszące się w powietrzu kłęby pary zobaczyły prześcieradło, które Helka trzymała w obu dłoniach, nie mogąc mu się nadziwić.

15 lat tu pracuję – powtórzyła – a pierwszy raz widzę, by ktoś spał snem tak spokojnym!! Spójrzcie na tę pościel! Nie nasiąknęła niczym. Jest idealnie czysta, biała, pachnąca. Brak na niej jakiegokolwiek niespokojnego snu. Pierwszy raz … niemożliwe.

Pościel, którą trzymała w ręku Helka, omyłkowo trafiła do Hali ze Szpitala Świętej Zofii, znanego w okolicy jako ten, który posiada najlepszy oddział położniczy. Rocznie przychodziło tu na świat tysiące noworodków. Szpitalny sanitariusz, po nieudanej grze w warcaby z młodszym od siebie ochroniarzem, był tak roztrzęsiony swoją porażką, iż pomylił kosz z brudnymi pieluchami pacjentów z oddziału opieki paliatywnej, z tetrowymi pieluszkami, w które zawijane były niemowlaki. Przez te samo roztargnienie ten sam kosz wylądował na pace ciężarówki, która wiozła ładunek z Częstochowy do pralni.

Hala, w której zatrudniona była Helka, liczyła sobie lat 15, to jest dokładnie tyle, ile trwał jej staż w tym miejscu jako pracownika. Nadrzędnym zadaniem tej państwowej ‘instytucji’ było przyprawianie pościeli, która przesiąknięta była osobliwymi snami. Codziennie kawalkady samochodów zwoziły do fabryki szczelnie zapakowane w aluminium zawiniątka kryjące w sobie pościel, w której śpiący poprzedniej nocy obywatele śnili swoje sny przeróżne. Śnili o baśniach ze złym zakończeniem, o Freudowskich pomyłkach, o czających się w ich wyobraźni duchach, smokach, zręcznościach samuraja i zwinności małpy, które pozwalają im przez tych kilka godzin poczuć omnipotencję; śnili o rzucaniu czarów na swego szefa zamieniających go w bezbronną pacynkę, o najstraszniejszych tragediach kryjących się w zakamarkach ludzkiej podświadomości a które znajdywały ujście podczas snu. Śnili o wielkich miłościach, bojąc się, radując i podniecając, a każda z tych emocji, która ukradkiem wcisnęła się przez przypadek do pościeli, pozostawała tam aż do kolejnego prania. Ich włókna kryły to wszystko, czego serce pragnęło, co podsuwała wyobraźnia, a czego usta nie wypowiedziały, lub skrywał przed światem wstyd lub pruderyjne wychowanie.

Kobiety wrzucały do wielkiego kotła owe precjoza. Rozpakowywały, kategoryzowały, chichotały przy tym lub zamykały w przerażeniu oczy, po czym wrzucały do wielkiego kotła, przyprawiały odpowiednimi do kategorii snu przyprawami i mieszały ogromnymi drewnianymi łyżkami. Sprawowana przez nie funkcja praczek opłacana była ze skarbu Państwa. Każdy podatnik w kraju nieświadomie przeznaczał na ten cel 1% swych miesięcznych dochodów, myśląc naiwnie iż dokłada się do utrzymania wywozu odpadów komunalnych poza miasto. Było to niezgodne z szerzoną przez rząd prawdą ale tylko nieznacznie. Pościel stanowiła swego rodzaju nieczystość a pralnia znajdowała się poza miastem. To fakty. Dzięki wsparciu podatników Państwo mogło utrzymać tę bezcenną instytucję, która regulowała sprawy przestępczości i porządku w kraju. Była swego rodzaju wyłapywaczem i selekcjonerem ludzkich psychicznych nieczystości, które ukrywały się skrzętnie w sferze snu często zanim sam zainteresowany zdołał być do nich dopuszczony. Państwowy ukryty w tajemnicy strażnik moralności.

I tak sny pełne napięcia gotowane były na największym ogniu, w wywarze z kory dębowej z dodatkiem wszystkich przypraw zmniejszających stres takich jak kojący lubczyk lub gorzka czekolada, bądź tych co sprawią, że następny ich sen będzie głęboki i spokojny. Kiedyś przyśnił się komuś wielki chrabąszcz, który gonił śpiącego po pustyni. Ten, wykończony, padł na piasek twarzą, pocąc się przy tym co nie miara. Jego pościel wyprana została w kozłek lekarski, chmiel i melisę; no i na odwodnienie starta pietruszka, uncja selera i skrzyp polny. I tak rok w rok, dzień po dniu, godzina po godzinie, na państwowym garnuszku, kobiety uprawiały mające przywrócić dobry sen czynności. Miało to wymierne korzyści dla Państwa; przestępczość spadała o połowę, ludzie chodzili jakby trochę szczęśliwsi, rozmarzeni, spokojniejsi.

Było by tak po dziś dzień gdy nie wypadek, który przytrafił się w fabryce, a o którym to gazety rozpisywały się w dniu 5 maja 1961 roku. I może los fabryki nie byłby przesądzony, a ten drobny z pozoru incydent nie urósłby w prasie do rozmiaru tragedii, gdyby nie brzemienne w skutkach wydarzenia.

Dnia 4 maja 1961 roku, przyjęto do zakładu nową, niedoświadczoną jeszcze praczkę. Wanda o pseudonimie „Nowa” nie zachowała zasad szczególnej czystości i ogólnie pojętego bezpieczeństwa, a opanowana głodem wyjęła z torebki oprawiony w drewnianą rączkę scyzoryk i kroiła nim trzymaną w kieszeni suchą krakowską. Pech chciał, a szczęście nowicjusza i tym razem okazało się nie przychylne, że Wanda zacięła się w palec. Strumyk krwi popłynął po jej kciuku prosto do kotła. Wanda nie zauważywszy faktu splamienia wywaru ludzkim odczynem, wrzuciła pranie do kotła, wymieszała to w prawo to w lewo, dodała stosowne przyprawy oraz naparstek lubczyku, i skończywszy pranie wyciągnęła, jak jej się wtedy niesłusznie wydawało, odświeżoną, sterylną pościel.

Należy w tym miejscu wspomnieć o tradycji suszenia sennych precjozów, jako że i ta miała swoje niebagatelne wręcz znaczenie w całej historii. Czyniona była przy zachowaniu szczególnej ostrożności, w odpowiedniej dla tego zabiegu porze doby. By nie zaprzepaścić cudotwórczych właściwości zabiegów suszenie dokonywało się podczas nocy, wraz z wybiciem przez zegarową kukułkę godziny dwunastej i trwało przez cała kolejną dobę.

Fazy księżyca nie miały tu wielkiego wpływu na jakość procesu suszenia choć jego istnienie na sklepieniu niebieskim było faktem nieocenionym, bowiem tylko jego blask miał tak wielką siłę, iż generował nieodczuwalne dla człowieka pokłady ciepła i pary a w połączeniu z jego nasennymi właściwościami pościel przesychała w ciągu 24 godzin, nasączona do tego odpowiednio gwiezdnym pyłem i metafizyczną nocną aurą. W chwilach gdy niebo zaciągnięte było złowrogą chmurą, proces suszenia odkładany był na kolejny dzień, bądź odbywał się w przeznaczonych do tego celu odpowiednio przygotowanych zagrodach na tyłach budynku, opatrzonych w rattanowy daszek, obłożonych membraną dachową i papą z wosku pszczelego. Wydzielała ona tak intensywny zapach, że ku zdziwieniu i zachwytowi wszystkich, w mig rozpędzała chmury.

W dniu, w którym zdarzył się „Nowej” ten przykry incydent, niebo zaciągnięte było czarną połacią. Wanda zgarnęła za pomocą haka parującą jeszcze pościel, przepuściła przez magiel, po czym, nie zwróciwszy uwagi również na stan pogody, wywiesiła pościel pod gołym sklepieniem. Niebo, którego moc była natenczas znacznie osłabiona chmurami, nie przesuszyło dokładnie wywieszonych tkanin, czego Wanda również nie zauważyła, toteż dnia następnego zdjąwszy przyczepiony grubymi drewnianymi spinaczami ów feralny komplet pościeli , złożyła go w kostkę, zawinęła w folię termoizolacyjną, po czym odesłała transportem do pobliskiego Seminarium Duchownego Redemptorystów w Tuchowie.

Pech chciał, iż pakunek trafił wprost do pokoju piętnastoletniego Rysia T., który akurat szykował się do snu. Przeor Seminarium, nie sprawdziwszy zawartości zawiniątka, podał go Rysiowi, nakazując powleczenie kołdry i poduszki. Chłopiec sumiennie wykonał polecenie, ułożył się wygodnie na swej pryczy i zasnął. W nocy śniły mu się sny koszmarne, a gdy bladym świtem zbudził się cały zlany potem pojął, iż dzieje się właśnie coś, czego doświadcza po raz pierwszy w trakcie swej krótkiej egzystencji. Przerażony i drżący czuł bowiem, że we śnie musnęła go straszliwa, ciemna moc, a konsekwencje owej nocy rzuciły się cieniem na całym jego przyszłym życiu. Zbrukana krwią pościel, dodatkowo zwilgotniała, zdążyła rozwinąć w sobie grzyby i pleśń. Te z kolei stały się przyczyną zmian osobowościowych u Rysia T., którego tej właśnie nocy ogarnęły sny straszne i mroczne, przeistaczając jego osobowość.

W niedalekiej przyszłości mały Rysio dorośnie, w trakcie ślubów zakonnych zmieni swoje personalia, , założy sławetną rozgłośnię radiową oraz stację telewizyjną. Niektórzy uwierzą, iż w swoich działaniach kierowany jest siłą nie boską, lecz piekielną.

* * *

Do tej pory brak jakichkolwiek doniesień na temat źródła przecieku do mediów informacji o wydarzeniach, które tutaj relacjonujemy. Informator pozostaje anonimowy z obawy o swoje życie.

Tuż po zdemaskowaniu incydentu świat dowiaduje się o istnieniu fabryki, władze kościelne nalegają na jej zamknięcie, by nie dopuścić do tego typu niebezpieczeństw w przyszłości. Tajemnica ma wsiąknąć w mury seminarium i tam pozostać na zawsze. Konsekwencją tej decyzji jest wzrost przestępczości i kryminalizacji społeczeństwa, rozpad więzi formalnych i nieformalnych, alkoholizacja i wszelakie dysfunkcje a coraz więcej osób popada w depresję spowodowaną chronicznym, nie ukojonym terapią senną stresem. Państwo pozbawia się jedynej łapki na psychotyczne i socjopatyczne muszki. Krążą już legendy, jakoby wieloletnią konsekwencją tej upadłości były wydarzenia mające swoje miejsce w Polsce w latach 1981-83. Krążą po lokalnych barach, lokalikach kawiarenkach i inteligenckich – akademickich środowiskach dykteryjki, jakoby stan wojenny, ogłoszony przez Wojskową Radę Ocalenia Narodowego, nigdy nie zostałby ogłoszony, gdyby nie fakt zamknięcia pralni – tej cichej organizacji pożytku publicznego, która koiła nawet najtęższe i najbardziej niebezpieczne charaktery, które po tym fakcie niepohamowanie poczęły włączać swe wariacje ideologiczne w ruch. Świat już nigdy nie będzie taki sam a ideologii stało się zadość. Do czasu.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Podoba mi się. Bardzo. Znaczy, pomysł mi sie podoba, bo nad wykonaniem mógłbym trochę nosem pokręcić. Zapewne nie przeczytałaś jeszcze raz, powoli, po tygodniu ( co najmniej tygodniu) od postawienia ostatniej kropki...

Dzięki AdamKB za miłe słowo:) Zawiodę Cię pewnie, ale czytałam wielokrotnie ten tekst, nawet w kilka tygodni po, ale ja tak mam, że jak się już raz napisze, to póżniej nie mam energii tego zmieniać i do tego wracać, więc coś tam po tych kilku tygodniach zawsze pozmieniam ale szybko idę dalej by nie pochylać się nad tym samym zbyt długo. Raz wena jest raz jej nie ma:) Może cierpliwości do pucowania tekstów należy się nauczyć?serdeczności!

Dobry redaktor by pomógł. Na szczęście są tacy i autor może iść dalej. 
Pozdrawiam. 

Ufff,dobrze wiedzieć:) Jakubie, dziękuję za komentarz. Pozdrawiam

Noo, super! Przyznam (i to najprawdziwsza prawda), że jeszcze nic lepszego na tym portalu nie przeczytałem. Gratuluję i nie czepiam się szczegółów typu Cinquecento w 1961 r. (jego produkcję rozpoczęto 30 lat później ;>) czy innych błędów, które w mig wyeliminowałaby praca redakcyjna. Pozdrawiam i życzę sukcesów z kolejnymi próbami, na które będę z niecierpliwością czekał!

Hehwehihi,bardzo dziękuję za tak optymistyczną ocenę, ale zapewniam Cię, że jest na tym portalu przynajmniej dziesiąt opowiadań, które są zdecydowanie lepsze od mojego. Polecam pogłębione studium portalu  i twórczości autorów, niekiedy bardzo zdolnych. Jest ich tu wiele.

Ja sama nie jestem zadowolona do końca z tego opowiadania, im częściej je czytam.  Niekiedy styl mi się rozjeżdźa, na lepsze sformułowania zabrakło energii (patrz: wyżej) choć pomysłów a i owszem nie brakuje. Zastanawiam się również, czy zakończenie z Tadziem R. tak zupełnie tu pasuje: kończy jakąś fantasmagorię i stawia nas w rzeczywistości zbyt brutalnie i szybko. Teraz tak to widzę.

Btw: polecam Twojej uwadze tekst "Kuku na Muniu" RobertZ (http://www.fantastyka.pl/4,634.html), dowcipne, z pomysłem, inteligentne choć pewnie więcej tutaj podobnych perełek. To dopiero niezła zabawa!

Pozdrawiam i dziękuję,


I co może powiedzieć autor "Kuku na muniu". Dziękuje i również zaprasza do przeczytania swoich historyjek. Oczywiście dopiero po przeczytaniu opowiadań "Nowej". Dodam jeszcze, że w najbliższym czasie planujemy z "Nową" i paroma innymi autorami coś wspólnie napisać.
Robert

Opko fajne dobrze sie czyta, choć nie porwało mnie bo wole fantastykę na zasadzie „siecz i rąb" osadzoną w alternatywnym średniowieczu ;p to jednak nie zmienia faktu, ze opowiadanie jest na wysokim poziomie i dobrze się je czyta :)
pozdrawiam ;)
PS. Zapraszam do lektury trzeciego rozdziału mojego opowiadania ;)

Dziękuję Waffler za sczytanie i komentarz:) Widać, że nasze zamiłowania nieco się różnią: Ty siekasz, rąbiesz i zabijasz - ja śnię i piorę pościel,hehe

Dwa błędy ortograficzne (wiem, wszystkich denerwuję tym wyliczaniem).

Wizja ciekawa, chociaż, o ile się nie mylę, czekolada (kakao, którego w gorzkiej akurat jest więcej) ma troche inny wpływ niż opisywany.

Czyta się przyjemnie, ale zakończenie srodze mnie zawiodło. Spodziewałam się czegoś o wiele bardziej spektakularnego niż wykorzystanie po raz milionowy przebrzmiałych komunałów. Przykre. Stąd ocena niska jak na tak dobre opowiadanie :(.

O przeprazam, nie przeczytałam komentarzy przed napisaniem swojego i widzę, że się powtarzam. Czekolady się uczepiłam, a cinquecento przeoczyłam - hańba i groza :) Itd, itp.

Niby fantastyka ale czyta sie jak bardzo przystepna realistyczna beletrystyke. Mimo kilku bledow odemnie 6 za pomysl i bardzo oryginalna wizje.

Powakacyjnie witam i dziękuję za sczytanie i komentarze. Niezgoda.b - powiedz proszę, która część jest według Ciebie komunałem? Tadzio R. czy ogólna funkcja pralni? To było moje pierwsze, 'poważne' (tj. objętościowo) opowiadanie i - jak komentowałam powyżej - nie miałam już powera do dociągnięcia całości w tak przyzwoity sposób jak cała reszta. Co do błędów typu Cinquecento itd - chylę pokornie głowę:).Dzięki raz jeszcze, pozdrawiam!

Chociażby. Teraz w modzie jest Justin Bieber. Jakkolwiek w ogóle umieszczanie w opowiadaniu czegoś, co jest modą sezonu, automatycznie powoduje, że opowiadanie starzeje się o wiele szybciej. A szkoda, bo pomysł jest bardzo przyjemny.

Takaie trochę "elfie"

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

to dobrze, bo to elf i drzewiec :)

Nowa Fantastyka