- Opowiadanie: Jack_Felix - Ósmy Archanioł - rozdział 1

Ósmy Archanioł - rozdział 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ósmy Archanioł - rozdział 1

I

 

Budzę się z krzykiem, wyrywając ze snu jeszcze kilka innych osób. To dla nich normalne, więc po prostu przewracają się na drugi bok i śpią dalej. Ja nie mam tak łatwo. Przed oczami wciąż migają mi sceny z mojego koszmaru. Śniła mi się bitwa o Jerozolimę. Tysiące ludzi zabijało się nawzajem, by zdobyć jakieś głupie miasto. Po co? Bo uważali je za święte? Idiotyzm. Wyprawy krzyżowe to kolejna zbrodnia usprawiedliwiana religią. Gdyby się przyjrzeć moim koszmarom, możnaby dojść do wniosku, że chrześcijaństwo jest najbardziej zabójczym wyznaniem, jakie istniało. Może rzeczywiście tak jest? Nie wiem. Nie wiem też, skąd biorą się te sny, ani czemu dotyczą akurat takiego tematu. Wiem tylko, że reszta uczniów ma mnie dosyć. Kto polubiłby wariata, który co noc wrzeszczy jak opętany? Cóż, znalazłem jedną taka osobę. Na imię ma Tamiel i też ma koszmary. Wprawdzie nie wydziera się przy przebudzeniu, ale rozumie, przez co przechodzę. Jego sny nie dotyczą zbrodni usprawiedliwianych religią, tylko tego, co dzień w dzień musimy przechodzić na placu treningowym. Obaj idealnie się rozumiemy. To pomaga, gdy żyje się tak, jak my żyjemy. Czemu jest ciężko? Istnieje chyba tylko jeden podstawowy powód…

 

Jesteśmy aniołami.

 

 

 

II

 

Pobudka. Ze snu wyrywa nas bicie potężnego dzwonu, który znajduje się w wieży naszej uczelni. Wszyscy nienawidzimy tego dźwięku. Cieszę się przynajmniej, że to nie mój krzyk. Siadam na swojej pryczy i patrzę na Tamiela, który śpi obok. Dźwięk dzwonu działa na niego jak świst pałki na katowanego psa. Otwiera szeroko oczy, a ja niemal słyszę, jak serce wali mu z przerażenia. Naprawdę nie cierpi treningów. Drżącymi rękoma ściąga z siebie pościel i podnosi się z posłania.

 

– Wszystko w porządku? – pytam go.

 

– Oczywiście, że nie – odpowiada.

 

 

 

III

 

Przed treningiem mamy śniadanie. Sala jadalna wygląda tak samo jak sala, w której sypiamy, ale zamiast pryczy są tutaj surowe, drewniane stoły. Dostajemy wielką ilość czegoś, co ciężko nazwać jedzeniem, bo smakuje jak zmielony dywan. Kucharze nie dbają o nasze podniebienia. Gotują beznadziejnie, ale dużo, żebyśmy się najedli przed treningiem. Jemy, bo musimy mieć siły, by nie paść bez życia po ośmiu godzinach morderczych ćwiczeń. Śmiać mi się chcę, gdy pomyślę, że ludzie uważają nas za szczęśliwe, przepełnione miłością duszki. Prawda jak zawsze daleka jest od przesądów.

 

Patrzę ponad stołem na Tamiela, który bada wzrokiem jedzenie w swojej misce. Jego oczy są przerażająco puste. Nie raz widziałem go już w kiepskim stanie, a mimo to zaczynam się niepokoić.

 

– Tamiel, jedz, musisz mieć siły, żeby trenować – mówię.

 

Przytakuje, ale przez kolejne kilka minut nawet nie rusza jedzenia.

 

– Mam dosyć, Emanuelu – oświadcza nagle. – Nie dam już dłużej rady.

 

Głos mu drży. Rzeczywiście sprawia wrażenie, jakby miał się złamać. Kładę mu dłoń na ramieniu i posyłam zdeterminowane spojrzenie.

 

– Dasz radę – niemal mu rozkazuję. – Przetrwamy to i wszystko inne, rozumiesz?

Tamiel patrzy na mnie długo. Potem kiwa głową i zaczyna jeść.

 

 

 

IV

 

Wśród ćwiczeń, jakie wykonujemy w czasie treningu, jest jedno, które polega na pojedynkowaniu się z innymi uczniami. Choć po poprzednich wyzwaniach mięśnie konają nam z bólu, dobieramy się w pary i zaczynamy walczyć. Obserwują nas mentorzy, po jednym na każdego ucznia. Gdy są niezadowoleni z naszych poczynań, biją nas po plecach długimi batami. Nie raz przekonałem się, że silniejsze uderzenie może rozciąć skórę.

 

 

 

V

 

Trafiam na anioła imieniem Jeqon. Walczyłem z nim już dwa razy. Jest silny, ale jak dla mnie zbyt wolny i za mało myśli.

 

– Zaczynajcie – rozkazuje mój mentor.

 

Stoję w miejscu, czekając na atak. Jeqon rzuca się na mnie, pewny swojej siły. Unosi drewniany miecz i już ma mi przyłożyć, gdy odskakuję w bok i podstawiam mu nogę. Potyka się o nią i ze zdumionym okrzykiem pada na ziemię, jednak szybko się z niej podnosi i wznawia atak. Robię kilka uników, paruję jeden z jego ciosów, przejmuję impet uderzenia i tnę na odlew. Jeqon blokuje mój ruch, ale traci równowagę. Mógłbym go teraz rozbroić jednym ciosem, ale nie chcę, by mój mentor myślał, że jestem aż tak dobry. Cofam się i przygotowuję do obrony. Potem słyszę świst i dostaję biczem między skrzydła.

 

– Za co?! – wołam.

 

– Mogłeś go pokonać – stwierdza sucho mój mentor. – Następnym razem się nie powstrzymuj.

 

Wściekłbym się, ale swoją wściekłość mógłbym wyładować tylko na Jeqonie, a o to właśnie chodzi mojemu nauczycielowi. Biorę głęboki oddech i powstrzymuję emocje. Potem wznawiamy walkę.

 

 

 

VI

 

Staramy się nie pokazywać, jacy jesteśmy dobrzy, bo boimy się, że trafimy na wyższy poziom. Wyższy poziom oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze przenosimy się z uczelni do kamienic, gdzie każdy ma swój własny pokój, co nie jest takie złe. Po drugie, co dużo gorsze, musimy uczęszczać na mordercze treningi, które są znacznie trudniejsze od tego, co robimy do tej pory. Ciężko sobie nawet wyobrazić, jak to wygląda, dlatego nikt nie prezentuje pełni swoich umiejętności. Usiłujemy utrzymywać się na cienkiej granicy między zadowoleniem mentorów, a marną walką z przeciwnikami. Niestety, choć byśmy się nie wiem jak starali, nasze wysiłki i tak idą na marne, bo prędzej czy później każdy trafia wyżej.

 

 

 

VII

 

Po treningu czas na prysznic. Wchodzimy nago do sali przypominającej jadalnię i salę sypialną, tylko że tutaj z podłogi wychodzą zakrzywione rury prysznicowe. Staję przy jednej z nich i odkręcam wodę. Strumienie zimnej wody ściekają po mnie, przynosząc ulgę bolącym mięśniom. Rozglądam się. Niektórzy są tak zmęczeni, że po prostu zwijają się w kłębek na podłodze, czekając, aż woda zmyje z nich brudy całego dnia. Przy jednej z rur dostrzegam Tamiela. Tak jak wszyscy inni wygląda na wycieńczonego, ale nie zauważam, żeby był jakoś szczególnie załamany – przeciwnie, chyba wrócił mu dobry humor.

 

– Ty to nawet jak się rozbierzesz, wyglądasz na ubranego – powiedział mi kiedyś, podczas jednego z pryszniców.

 

Fakt. Moje ciało pokrywa tak duża ilość znaków, że ciężko dostrzec między nimi jakąś nagość. Przedstawiają chyba wszystkie symbole, jakie wiążą się z chrześcijaństwem. Mam tu alfę i omegę, litery IHS, prosty rysunek ryby i oczywiście krzyż, którego ramiona przecinają moją twarz. To nie są tatuaże ani żadna farba. Moja skóra jest w tych miejsach po prostu czarna. Nie wiem, czemu tak mam. Czasami myślę sobie, że Bóg chciał przez to oznajmić światu:

 

– Patrzcie, oto świr, któremu śnią się chore koszmary.

 

 

 

VIII

 

Kolacja. Ja i Tamiel siadamy przy jednej z ław razem z kilkoma rówieśnikami. Dostajemy mniej jedzenia niż na śniadanie; w końcu nie potrzebujemy tylu sił, by przeżyć noc. Zerkam na swojego przyjaciela i utwierdzam się w przypuszczeniach. Tamielowi rzeczywiście poprawił się humor. Na jego twarzy widnieje nawet lekki zarys uśmiechu.

 

– A co ty taki wesoły? – zagaduję go.

 

– Udało mi się pokonać jednego z przeciwników – wypala od razu, jakby tylko czekał, aż go o to zapytam. – Mi, rozumiesz? Pierwszy raz, odkąd tutaj jestem!

 

To żadna tajemnica, że Tamiel jest z nas wszystkich najgorszy. Dlatego tak bardzo nienawidzi treningów, choć reszta znosi je tylko trochę lepiej. Uśmiecham się szeroko, by dodać przyjacielowi otuchy.

 

– No widzisz, powoli robisz się dobry. Wiedziałem, że to w końcu nastąpi.

 

Jeden z uczniów, którzy siedzą z nami przy stole, najwyraźniej przysłuchuje się naszej rozmowie, bo nagle wtrąca:

 

– Nie okłamuj go.

 

Tamiel rzuca mu zdumione spojrzenie.

 

– Co takiego? – wyrzuca z siebie.

 

– Mówię twojemu przyjacielowi, żeby cię nie okłamywał – odpowiada chłopak. Z tego, co kojarzę, ma na imię Kazbiel i walczy niemal tak dobrze jak ja. – Udało ci się pokonać jednego przeciwnika, to prawda. I pokonasz jeszcze wielu, ale to i tak nie wystarczy, bo wciąż będą setki lepszych od ciebie. A nawet jeśli w końcu uda ci się dostać na wyższy poziom, tam już na pewno nie wytrzymasz. Daj sobie z tym spokój. Teraz, bo później będzie jeszcze gorzej. My walczymy dobrze, więc mamy całkiem przechlapane. Ty nie musisz tak mieć.

 

– Zamknij się! – warczę na Kazbiela, ale jest już za późno.

 

Pustka, którą dostrzegłem dzisiaj rano, na powrót zalega w oczach Tamiela.

 

 

 

IX

 

Zabito w dzwon i zgaszono pochodnie. Leżymy w łóżkach, czekając na sen. Niektórzy chrapią już donośnie, ale Tamiel nie śpi, wiem o tym. Chcę go jakoś pocieszyć, zaprzeczyć słowom Kazbiela, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Przez kilka minut staram się wymyślić coś sensownego, jednak Tamiel mnie uprzedza:

 

– Nie chcę w to wierzyć. W to, że czeka nas jedynie ból i udręka. Dzisiaj, gdy pokonałem tamtego chłopaka, poczułem coś… w jednej chwili wszystko stało się możliwe i uwierzyłem, że w końcu będzie dobrze. Że obaj przetrwamy ten i wyższy poziom, a później weźmiemy udział w jakiejś bitwie i otrzymamy nagrodę za nasze starania. Że w końcu będziemy wolni. Wierzysz w to, Emanuelu?

 

Coś dziwnego dzieje się w moim umyśle, gdy mnie o to pyta. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że moje oczy są tak samo puste, jak jego były jeszcze w czasie kolacji.

 

– Wierzę – odpowiadam i choć brzmię szczerze, dociera do mnie, że nie mówię prawdy.

 

Tamiel wzdycha z ulgą i układa się do snu.

 

– Dobranoc, Emanuelu – żegna się sennym głosem.

 

– Dobranoc, Tamielu – mówię, a potem zatapiam twarz w poduszce, by stłumić płacz.

 

 

 

X

 

Siódmego dnia Pan stworzył człowieka…

Tak to się zaczęło. Bóg rozkazał, by aniołowie służyli ludziom, ale Lucyfer nie chciał się pokłonić przed istotami, które uważał za podlejsze od siebie. Swoimi kłamstwami o wolności zatruł umysły jednej trzeciej wszystkich aniołów. W ten sposób doszło do Pierwszej Bitwy, największego starcia między armią Lucyfera i Anielskimi Zastępami. Lucyfer przegrał i razem z resztkami swoich legionów uciekł do Ciemności, gdzie zbudował Piekło – przeciwieństwo Nieba. To było kilka tysiącleci temu. Od tamtego czasu Niosący Światło, jak określano go w podręcznikach, co kilka lat szturmuje Miasto Aniołów w nadziei, że obali Boga i obejmie władzę nad Wszechświatem. Niebo potrzebuje obrońców, dlatego każdy anioł musi przejść trening. Nie jestem wyjątkiem.

 

 

 

XI

 

Gdy się rodzimy, przypominamy siedmioletnie ludzkie dzieci, tyle że mamy skrzydła. Przez kilka pierwszych lat w ogóle się nie zmieniamy. Jedyne, co musimy wtedy robić, to uczęszczać na wykłady i czytać tony podręczników. Potem nasze ciała zaczynają się zmieniać, więc kończymy z wykładami i zostajemy wysłani na treningi. Ten, kto myślał, że obciążanie umysłu tysiącami książek jest wystarczającą katorgą, przeżywa szok podczas pierwszych ćwiczeń. Potem jest tylko gorzej.

 

Tamiel nie mógł się pogodzić z porzuceniem ksiąg na rzecz treningów. Choć mentorzy zmieniali czytanie w torturę, kochał to robić. Do twarzy lepiej mu było z woluminem, niż z mieczem. Dało się to odczuć szczególnie w czasie ćwiczeń. Cieszę się, że wreszcie zaczął w siebie wierzyć. Kto wie, może przeżyje nas wszystkich. Wyobrażam sobie, jak dostaje się na wyższy poziom i parę tygodni później bierze udział w swojej pierwszej bitwie. Wystarczy, że ją przeżyje, a będzie wolny. Wszystko jest możliwe.

 

 

 

XII

 

Nazywam się Emanuel. Mam czternaście lat i jestem aniołem. Jedyne, czego pragnę, to raz na zawsze opuścić Uczelnię. Żeby to zrobić, muszę się dostać na wyższy poziom i przeżyć swoją pierwszą bitwę. Wprawdzie wyższy poziom to koszmar, ale jest się tam, póki armia Lucyfera ponownie nie zaatakuje, dlatego staramy się o awans co najmniej trzy lata od ostatniej bitwy. Im więcej lat mija, tym większe jest prawdopodobieństwo kolejnego ataku. Szczęśliwcy to ci, którzy trafią wyżej na parę dni przed szturmem. Pechowcy siedzą na wyższym poziomie po kilka lat.

 

Minęły dopiero dwa lata od ostatniego ataku. To jeszcze nie mój czas. Muszę udawać, że jestem przeciętny. Ciekawe, jak długo mój mentor będzie się na to nabierać?

 

 

 

XIII

 

Paruję cios i odskakuję. Kolejny trening… Mam już tego dosyć. Ja i Tamiel zrobimy sobie chyba koszulki z takim napisem.

 

Przeciwnik tnie na odlew. Robię piruet i powalam go ciosem w twarz. Pada na ziemię, a z nosa bucha mu krew. Uśmiecham się z satysfakcją, a potem… dostaję biczem po plecach.

 

– Za co tym razem? – dziwię się.

 

– Załatwiłbyś go dwoma ruchami – mentor robi surową minę. – A zrobiłeś dziesięć.

 

Powoli dostaję szału. Kolejnego przeciwnika pokonuję w trzy sekundy, później patrzę wyzywająco na nauczyciela.

 

– Lepiej. Dużo lepiej – stwierdza, zadowolony.

 

Przygotowuję się do następnej walki, gdy nagle słyszę:

 

– Ty cholerny łamago! Mam już dosyć twojego nieudacznictwa!

 

Rozglądam się i widzę, jak jeden z mentorów okłada Tamiela drewnianym mieczem.

 

– Czy wiesz, co robią z mentorami, którzy nie potrafią nauczyć swoich podopiecznych, jak się walczy?! – woła. – Ale ja cię nauczę! Zrobię to, choćbym miał cię lać do końca świata!

 

Tamiel kuli się na ziemi, cały zapłakany. Stara się osłonić przed ciosami, ale w ogóle mu to nie wychodzi. Nagle bełkocze przez łzy:

 

– Mam już tego dosyć, mam tego dosyć!

 

Mentor spogląda na niego obłąkanym wzrokiem.

 

– A ja mam dosyć ciebie – mówi, po czym uderza Tamiela w głowę.

 

Czaszka pęka z trzaskiem, a krew tryska na parę metrów w powietrze – plami kamienne płyty i twarz nauczyciela. Patrzę na martwe ciało tak długo, aż wszystko wokół mnie blednie… i cichnie. Wiem tylko, że idę. Idę w kierunku twarzy splamionej krwią.

Koniec

Komentarze

Pierwszy tekst, tak jak myślałem, ale po kolei.

Przeczytałem całość i to bez większych zgrzytów, nic nie zakłuło mnie w oczy na tyle, by to wypunktować, więc językowo wypada całkiem nieźle. Denerwują za to zaimiki, który jest stanowczo za dużo, połowę mi, mnie itd powinienieś wywalić, żeby tekst stał się przyjemniejszy.

Pomysł na akademię szkolącą anioły wydawał się niezły, ale przedstawiłeś to zbyt pobieżnie. Bohaterowie są ledwie naszkicowani, a przy tym dość sztampowi: wybranic outsider i jego jedyny przyjaciel łamaga. Gdyby lepiej ich nakreślić, pogłebić motywację i popracować nad tłem, mogłoby wyjść z tego coś niezłego. A tak czytelnik dostaje zaskakujące niepotrzebną i niezrozumiałą brutalnością zakończenie.

Nie jest źle, rzekłbym, iż jest nawet całkiem nieźle, ale żeby powiedzieć coś więcej, przyadłby się jednak dłuższy, bardziej złożony tekst.

Pozdrawiam

Sama koncepcja powtarzających się ataków sił Lucefera nie jest, wydaje mi się, taka zła, lecz nie została wykorzystana. Z powodu fascynacji jedynym aspektem Wiecznej Wojny? Widzę w tym niekonsekwencję, odbierającą zamierzonej całości sporo sensu. W jakim celu pierwszym etapem jest nauka, skoro potem wszyscy stają się "poborowymi"? Żadnej selekcji? Nie dajesz rady, to cię zabijemy? Dziwne...  

Zawsze możliwe, iż dalszy ciąg rozjaśni ten mało czytelny obraz. Zaczekamy, zobaczymy.

Jak na początek jest całkiem nieźle. Da się to czytać. Tylko do twarzy może być "bardziej" lub "mniej", a nie "lepiej" lub "gorzej".

 

Zgadzam się z Clodem. Tekst jest bardzo schematyczny. Z jednej strony to zaledwie szkic czegoś, co mogłoby być naprawdę fajnym opowiadanien; z drugiej zaś główni bohaterowie są rzeczywiście bardzo sztampowi. Przydałoby się jeszcze kilka wyraźniejszych postaci, nakreślenie relacji między nimi powinno pogłębić postaci pierwszoplanowe. Na razie głębi tej brakuje im tak bardzo, że z dobrego potencjalnie tekstu robi się słaby.

 

Mimo tego podtrzymuję twierdzenie, że jak na początek, jest zdecydowanie dobrze. Zanim przejdziesz do natępnych części, zdecydowanie popracuj jeszcze nad tą. Warto to zrobić, a raczej nie warto - moim zdaniem - brać się za ciąg dalszy bez poprawienia wstępu.

Przeczytałam. Nie uważam tekstu za dobry, ale jak ćwiczenie jest calkiem OK.

Nowa Fantastyka