- Opowiadanie: vyzart - Uliczny dżentelmen

Uliczny dżentelmen

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Uliczny dżentelmen

Młot lubił myśleć, że jest ulicznym dżentelmenem. Ostoją dobrego wychowania w świecie pozbawionym honoru. Oczywiście, kroił frajerów i prał konfidentów, jak przystało królowi osiedla, ale na kobietę nigdy nie podniósłby ręki. Bez wyjątku.

Dlatego teraz, gdy pochylał się nad rozczłonkowanym ciałem, o twarzy zastygłej w wyrazie przerażenia, był zwyczajnie wkurwiony. Ofiara leżała na posadzce w kałuży krwi. Jak popsuta lalka, której nieznośny dzieciak wyrwał dla zabawy ręce. Martwe oczy tonęły w morzu przesiąkniętych czerwienią loków, a pośrodku klatki piersiowej zionęła dziura wielkości pięści.

Ktoś skradł jej serce, pomyślał Młot, krzywiąc usta w ironicznym grymasie. Choć tak naprawdę wcale nie było mu do śmiechu. Zacisnął palce i rąbnął w mur z taką siłą, że odpadły kawałki tynku. Minęła dłuższa chwila, zanim mężczyzna uspokoił się na tyle, by racjonalnie myśleć. Wciskając na klawiaturze telefonu trzy cyfry, poprzysiągł sobie, że żywcem obedrze ze skóry psychola, który to zrobił. Jak tylko ogarnie sprawę z psami. Wolał sam zadzwonić, niż czekać, aż do niego przyjdą. Bo zawsze przychodzili. Był w końcu władcą dzielnicy i wiedział jak działały nawet najmniejsze z jej trybików.

– Chciałbym zgłosić morderstwo – rzucił krótko, gdy tylko w słuchawce odezwał się zmęczony głos dyspozytorki. – Pocięty trup leży w magazynie przy Saperskiej. Nie, to nie jest żart. Pani zagada do komendanta Davidsona i powie, że dzwonił Młot. Będzie wiedział o kogo chodzi.

Rozłączył się, zanim kobieta zdążyła odpowiedzieć. Obywatelski obowiązek spełnił, a to czy lala w centrali mu uwierzy, miał w głębokim poważaniu. W końcu to jej skopią tyłek, jeśli oleje wezwanie.

Chciał jeszcze raz przyjrzeć się ofierze, ale wtedy kątem oka dostrzegł zakapturzoną sylwetkę. Stała przy wejściu, ukryta w cieniu budynku. Zareagował instynktownie. W jednej chwili napiął mięśnie, a w drugiej wbijał się w ciemność ulicy jak rozpędzona ciężarówka. Postać odskoczyła w porę, by uniknąć strzelających ku twarzy rąk. Wywinęła się zwinie i zniknęła w ciasnej alejce, trzepocząc połami płaszcza niczym karykaturą skrzydeł. Młot wcisnął się w uliczkę ułamek sekundy później i zamarł. Ze zdumieniem stwierdził, że jest pusta. Przez chwilę rozważał sprawdzenie stojącego obok kontenera, ale szybko zrezygnował. Gdyby ktoś zanurkował w śmieciach, byłoby słychać poirytowane piski stałych mieszkańców. Szczurzy system antywłamaniowy.

Przeklął siarczyście i wziął głęboki oddech. Miał na karku ponad trzy dychy, z niejedną zagrywką już sobie w życiu poradził, więc dlaczego tej nie miałby rozgryźć? Przymknął powieki, przypominając sobie przyśpieszony kurs magii, za zgrzewkę wódki, u starego Gruchy. Wsłuchał się w mrok. W uszach dźwięczało ciche pojękiwanie gryzoni, delikatny szept wiatru i szelest upadającej na beton reklamówki. Z ciemności doszedł jeszcze jeden dźwięk. Mętny i ledwo słyszalny, nic ponad ciche mruknięcie. Lecz to wystarczyło.

Mam cię, pomyślał z uśmiechem, waląc pięścią w ścianę. Wtedy iluzja pękła. Rozsypała się błyszczącymi odłamkami jak tanie lustro, ukazując odzianą w czerń sylwetkę. Postać popatrzyła ze zdumieniem najpierw na pięść, wgniatającą tynk tuż obok ucha, a potem na wykrzywione złowrogim uśmiechem zęby prześladowcy.

– Coś mi się zdaje, że będziemy musieli pogadać – stwierdził Młot niemal beztrosko, unosząc postać za jej własny płaszcz.

 

***

 

Dwaj mężczyźni siedzieli na ławce. Z trzech stron spoglądały na nich betonowe konstrukcje bloków, górujących nad osiedlową dżunglą. Pierwszy, niski i szczupły, ściągał właśnie kaptur, odsłaniając jaśniejącą pustkę oczu. Wyglądał jak ślepiec. Drugi, wysoki i barczysty, muskał palcami obcięte tuż przy skórze włosy. W słabym świetle odległej latarni przypominał posąg starożytnego herosa, przybrany ortalionem przez młodocianych żartownisiów.

– Powiedz mi zatem, kolego, jak to jest, że znajduję porżniętego trupa, a ty stoisz za rogiem? – Dresiarz przerwał zastygłą ciszę. – Od razu ostrzegam, że połamię ci ręce, jeśli wspomnisz coś o „przypadku” czy „zbiegu okoliczności”.

– To nie tak jak myślisz.

– Oczywiście, że nie. Gdyby było tak jak myślę, miałbyś już nos wbity w potylicę i jaja owinięte wokół szyi.

Nieznajomy przeczesał ręką biel długich włosów i westchnął.

– Co byś zrobił, gdybym powiedział ci, że jestem aniołem, a za morderstwo odpowiedzialny jest piekielny pomiot?

– Powiedziałbym, że masz nasrane w bani – skwitował Młot. – I, że albo urwałeś się z psychiatryka, albo w Królestwie mają kryzys kadrowy, skoro wysyłają takie chuchro do tępienia demonów.

Anioł drgnął. Jego twarz przybrała odcień purpury, a dłonie bezwiednie zacisnęły się w pięści.

– Coś ty powiedział? – Głos nieznajomego wibrował złowrogo.

– To, co słyszałeś. Nie udawaj głuchego.

Wtedy właśnie ciemność eksplodowała. Na ułamek sekundy światło wypełniło każdy skrawek przestrzeni. Mężczyzna musiał zasłonić rękami oczy, by nie oślepnąć. Gdy w końcu je otworzył, spomiędzy kolorowych plamek powidoku wyłoniła się świetlista sylwetka. Ten, z którego przed chwilą zadrwił, unosił się teraz kilka centymetrów nad ziemią, otulony całunem efemerycznych piór. Jego oczy, dotąd puste i bezbarwne, teraz emanowały nieziemskim blaskiem.

– Zamilcz, synu człowieczy. – Głos anioła zdawał się dochodzić ze wszystkich stron. – Jeszcze jedno słowo i spadnie na ciebie gniew Boży.

Młot zazgrzytał zębami tak mocno, że niemal dało się słyszeć głuchy odgłos ścierania. Anioł czy nie, król osiedla musiał dbać o swoją reputację. Wstał, demonstracyjnie strzelając stawami palców. Splunął wprost na rozświetlony bruk i spojrzał w błyszczące oczy.

– Taki z ciebie kozak? – warknął tonem, który zazwyczaj napełniał ludzi odruchową potrzebą skulenia się w kącie. – Myślisz, że skoro świecisz się jak pieprzony robaczek świętojański, to możesz mnie bezkarnie gniewem Bożym straszyć? Mnie się nie grozi, kolego.

– Czy ty w ogóle wiesz z kim rozmawiasz, synu Adama? – Dźwięk nadal dobiegał zewsząd, lecz dało się wyczuć w nim nutę niepewności.

– No przecież, kurwa, widzę, że z niebiańskim wysłannikiem, a nie różowym jednorożcem. Ale to, że masz w oczach latarki, nie czyni z ciebie jakiegoś cholernego pana świata. Zobaczymy czy będziesz tak chojraczył jak ci skrzydła powyrywam i w tyłek wsadzę!

Im dłużej mierzyli się spojrzeniem, tym bardziej przygasał anielski blask. W końcu całkowicie zniknął, wypalił się jak przepalona żarówka, pozwalając cieniom na powrót zawładnąć nocą. Stopy niebiańskiego posłańca powoli opadły na ziemię, a oczy jeszcze raz spotkały wzrok Młota. Tym razem były jeszcze bardziej puste niż poprzednio.

Zanim dresiarz zdołał cokolwiek powiedzieć, sługa Królestwa upadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach. Powietrze wypełnił szloch.

– Jestem żałosny – szepnął, głośno pociągając nosem. – Nawet syn człowieka patrzy na mnie z góry.

Młot rzadko widywał płaczących mężczyzn, a już na pewno takich, którzy robili to bez złamanej kończyny ani obitej mordy. Spoglądał na mizerną sylwetkę, targaną płaczliwymi spazmami. Zmarszczył brwi i podrapał skroń, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

– Hej, młody, nie rozklejaj się. – Pochylił się nad aniołem i położył mu dłoń na ramieniu. Na tle umięśnionej ręki, posłaniec wyglądał jeszcze mizerniej. – Dobra, może trochę przesadziłem, ale to nie powód, żeby się mazgaić. Nie zachowuj się jak baba, tylko wytłumacz mi po coś tu w ogóle przyleciał?

– Już mówiłem. Tropię demona – odpowiedział, wycierając łzy rękawem płaszcza. – Mieszkaniec zewnętrznego kręgu Pandemonium złamał pakt i zaczął kraść życie niewinnych.

– I mówisz, że ta pociachana lala w magazynie to sprawka pomiotu z piekielnych slumsów? Rogi, siarka, te sprawy?

– Oczywiście, synu Adama. – Anioł uniósł wzrok. Wyglądał na zakłopotanego. – Któż inny? dzieci Boże nie są przecież zdolne do takiego okrucieństwa.

Król dzielnicy skwitował kwestię jedynie wymownym uśmiechem. W swoim życiu widział już dzieci Boże robiące rzeczy, przy których nawet Lucyfer odwróciłby głowę zawstydzony. Ten świat przypominał przedsionek piekła o wiele bardziej, niż chciałby przyznać.

– No dobra. – Mężczyzna wytarł dłoń w spodnie i podał aniołowi. Ten wahał się przez moment, ale w końcu ją uścisnął. Mocno i pewnie. – Jestem Młot. Z reguły nie zadaję się z psami, ale dla niebiańskiej policji zrobię wyjątek. Znam okolicę, wiem to i owo. Pomogę ci.

– Mówią mi Kazafiel. – Pozwolił mężczyźnie postawić się na nogi, po czym spojrzał na niego niepewnie. – Muszę cię jednak ostrzec. Naszym przeciwnikiem nie jest może najsilniejszy z pomiotów mroku, ale jego moc i tak przechodzi ludzkie wyobrażenia.

– Słuchaj, Kaziu. – Młot klepnął go w plecy. Przyjacielski gest był tak silny, że niemal posłał anioła na glebę. – Niech będzie nawet króliczkiem wielkanocnym. W momencie kiedy pociachał kogoś na moim terenie, stał się tylko wielką, mokrą plamą. Już moja w tym głowa. Więc nie pieprz bzdur, tylko gadaj co wiesz.

Kazafiel milczał przez chwilę, jakby walcząc z samym sobą. Gdy w końcu się odezwał mówił zdecydowanie i rzeczowo. Z kieszeni płaszcza wyciągnął mapę, którą rozwinął na ławce. Jedna z dzielnic otoczona była atramentowym okręgiem, wewnątrz którego jaśniały porozrzucane czerwone punkty.

– To miejsca, gdzie dokonały się mordy – powiedział, pukając palcem w papier. – Większość ofiar pożarta została w całości, nie pozostawiając żadnych śladów. Jedynie dzisiejsza zbrodnia była inna. Przerwałeś mu rytuał, Młocie.

Mężczyzna zagwizdał z uznaniem. Nie miał pojęcia, że tuż pod jego nosem przelało się tyle krwi. Słyszał co prawda o kilku zaginięciach, ale w życiu nie podejrzewałby, że w sprawę zamieszane są siły nieczyste.

– Zazwyczaj miejsca zbrodni tworzą wzór, pentagram, heksagram czy inny nasączony magią znak, pozwalający czerpać moc z ludzkiego życia, ale tutaj… – Niebiański posłaniec zawiesił głos. – Tu widzę jedynie chaos. Nie mam pojęcia co mogłoby być jego celem.

Młot przypatrzył się uważnie mapie. Po chwili skupienia zakreślił palcem symbol, łącząc czerwone punkty i zatrzymał go nad pustym miejscem, dotykającym niemalże granicy okręgu.

– Głupiś, Kaziu. – Uśmiechnął się triumfalnie. – Kiepsko tam u was na górze musi być z matematyką, skoro nie widzisz, że to spirala Archimedesa. Następny punkt wypada tu. W tym miejscu rozciąga się już spalony dystrykt. To idealne miejsce, żeby w spokoju kogoś zaszlachtować.

Anioł uniósł brew i spojrzał na mężczyznę jak na mało rozgarniętego chłopca, próbującego właśnie zgłębić tajniki fizyki kwantowej.

– Jesteś pewien? – zapytał niepewnie.

– Koleś, to, że noszę dres nie znaczy, że mam inteligencję troglodyty. Jestem pieprzonym homo sapiens. Jasne, że jestem pewien. Zaufaj instynktowi.

Sługa Królestwa skinął z powagę. Nie miał pojęcia, jak działał ludzki instynkt, ale postanowił zaufać tej dziwacznej pewności, iskrzącej się w oczach człowieka.

 

***

 

Gdy stanęli przed zniszczonym budynkiem, już wiedzieli, że przyszli za późno. Wokół czuć było śmierć, a powietrze wypełniał lepki zapach krwi. Przyśpieszyli kroku. Kazafiel chciał ułożyć jakiś plan, wymyślić zasadzkę, lecz Młot spojrzał na niego pogardliwie i wyważył kopnięciem drzwi, chyba tylko cudem trzymające się jeszcze w zawiasach. Przeszli przez naznaczony spalenizną hol i znaleźli się w ciemnym salonie. Wewnątrz odbywała się groteskowa uczta. Nad martwym ciałem, wciśniętym niedbale w kąt pomieszczenia, pochylała się postać. Powabne kształty obleczone były czernią skórzanej spódniczki i kurtki zapiętej tak, by eksponować pełny biust. Kobieta wpychała właśnie do ust bijące wciąż serce, gdy zorientowała się, że nie jest sama. Powoli odwróciła głowę, a poplamione czerwienią usta uniosły się nieznacznie. Niewinny wręcz uśmiech kontrastował z mrokiem bijącym z pionowych źrenic.

– Hej, Kaziu. – Młot wiedział, że powinien się bać. Czuć obrzydzenie. Potrafił jednak wykrzesać z siebie jedynie zakłopotanie. – Nie mówiłeś, że to będzie laska. Przecież nie podniosę ręki na kobietę.

– Bardzo miło z twojej strony, człowieku.

Trwało to nie dłużej niż mrugnięcie. Demoniczna sylwetka zniknęła, rozpłynęła się jakby nigdy nie istniała i pojawiła tuż obok mężczyzny niemal w tej samej chwili. Zanim zdołał zareagować, chłodne palce oplotły się wokół szyi, a złowieszczy szept posłał Kazafiela na przeciwległą ścianę, mocą piekielnego zaklęcia. Nadkruszone cegły błysnęły czerwienią i wydłużyły się na kształt ognistych węży, witając anioła morderczym uściskiem.

– Co jest, nędzny kawałku gliny? – Piękną twarz kobiety wykrzywił szaleńczy grymas. – Strach cię obleciał? Psujesz mi zabawę. Nawet to ścierwo w rogu stawiało większy opór od ciebie.

– Nie. Podniosę. Ręki. Na. Kobietę. – Zdołał wykrztusić z siebie jedynie kilka słów, zanim smukłe palce mocniej zacisnęły się na krtani.

Pokój wypełnił śmiech. Demoniczny i nieludzki, jakby dobiegał wprost z piekielnych głębin. Odbijał się od ścian i rósł w siłę, przechodząc z dźwięcznego kobiecego chichotu w potężny męski ryk.

– Czy ja dobrze słyszę? – Oczy demona jarzyły się złotym płomieniem, a z gardła dobywał się chrapliwy, gruby głos. – Myślisz, że gdybym przybrał postać samca, miałbyś ze mną szansę? Mam dziś dobry humor, więc pokażę ci jak bardzo się mylisz.

Młot poczuł, że duszące go place zaczynają rosnąć. Roześmiana twarz kobiety rozszerzyła się, a utrzymujący ją kark z każdą chwilą stawał się większy. Skórzana kurtka, ciasno oblepiająca smukłe ciało, przybrała barwę karmazynu i wtopiła się w skórę, jakby od początku była jej częścią. Ramiona rozrastały się w akompaniamencie trzasku wydłużanych kości. Krągły biust zamienił się w kłębowisko węży, które wspięły się na demoniczne ręce i oplotły je, tworząc zarys mocnych mięśni, wciąż pulsujących pod pokrytą teraz łuskami skórą. Nim minęło kilka uderzeń serca, kobiece piękno w całości zastąpione zostało demoniczną karykaturą potęgi.

W zamglonych oczach Młota na nowo zapłonął ogień. Fakt, że dusił go jakiś piekielny transwestyta bardzo go wkurwiał. Niechęć do pedziów była u niego prawie tak wielka jak brak wyobraźni.

Dłonie mężczyzny zacisnęły się na czerwonych przegubach z siłą, która zmiażdżyłaby zwykłe kości jak patyki. Źrenice demona zwężyły się. Ze zdumieniem stwierdził, że jego uścisk ustępuje. Ułamek sekundy później poczuł kolano, wbijające się w brzuch falą palącego bólu.

Młot kątem oka zobaczył, że demoniczne zaklęcie słabnie, a Kazafiel wyplątuje się z więzów. Profilaktycznie uderzył jeszcze raz, lecz tym razem noga z impetem wbiła się w podbrzusze przeciwnika. Jeśli mieszkańcy Pandemonium zbudowani byli podobnie do ludzi, ten będzie musiał zapomnieć o potomstwie.

Piekielny pomiot jęknął. Młot wykorzystał chwilę słabości i odepchnął go od siebie. Demon nie zamierzał jednak dać za wygraną. Otrząsnął się, a jego oczy na powrót zapłonęły furią. Rzucił się do ataku, spotykając na drodze mur mięśni. Szponiaste dłonie zacisnęły się na ludzkich, a dwie postacie zamarły na moment w parodii uścisku. Napinały mięśnie i szczerzyły zęby w morderczym wysiłku, lecz żadna z nich nie chciała ustąpić.

– Dobra, Kaziu, co teraz? – wycharczał mężczyzna, czując kropelki potu, spływające po skroni.

– Nakreśliłem krąg! – krzyknął Anioł. – Musimy go tam wrzucić!

– Po moim trupie, ścierwa! – rozwścieczony głos demona rozciął powietrze.

– Taki jest właśnie plan, popaprańcu.

Pionowe źrenice zwężyły się jeszcze bardziej, a na usta wpełzła chaotyczna inkantacja. Młot zareagował natychmiast. Odgiął głowę do tyłu i już po chwili jego czoło rozgniatało zakrzywiony, czerwony nos. Raz, potem drugi i trzeci. Chwyt szponiastych dłoni zelżał tylko na moment, lecz to wystarczyło. Mężczyzna wyrwał się i wbił ręce pod żebra wroga. Szybko i boleśnie. Wziął go w stalowy uścisk, niczym imadło z ludzkich mięśni. A potem wrzasnął. Nie był to jednak krzyk bólu, ani strachu, tylko triumfalny ryk rozwścieczonego niedźwiedzia. Dłonie jęknęły z wysiłku, unosząc czerwone cielsko.

Zanim demon pojął, co się stało, wpadał już do wnętrza świetlistego kręgu. Gdy tylko dotknął jarzącej się ziemi, przywitały go białe nitki. W ciągu dwóch uderzeń serca oplotły karmazyn na kształt pokrętnego kokonu, pozostawiając po demonie jedynie echo agonalnego krzyku. Chwilę później zaczęły wirować. Scalać się i zmniejszać, aż w końcu zamarły jako błyszcząca srebrzyście kula nie większa od jajka.

Młot chwycił ją ostrożnie obrócił między palcami.

– Jak na kawał aroganckiego skurwysyna, niewiele z niego zostało – stwierdził po chwili namysłu.

– Nie wierzę, że nam się udało. – Kazafiel upadł na kolana i uniósł twarz, jakby nie mógł zdecydować czy powinien śmiać się, czy płakać.

– A co się miało nie udać, Kaziu? – Usta mężczyzny wykrzywił szelmowski uśmiech. – Nie po to biorę dwie stówy na klatę, żeby jakiegoś frajera nie umieć w kosmos wyjebać.

– Tak, masz rację. – W głosie anioła słychać było szczery podziw. – Dziękuję, że przypomniałeś mi jaki wielki potencjał drzemie w ludzkości. Bez ciebie bym tego nie dokonał, Młocie.

Mężczyzna pochylił się i objął ramieniem niebiańskiego posłańca. Drugą ręką zmierzwił mu włosy.

– Nie mów tak, młody, bo się zarumienię. Zresztą, nie ma co się nad sobą rozczulać. Potrenujesz trochę z moimi chłopakami, pochodzisz na siłkę i będą z ciebie ludzie. Następnego rogatego załatwisz małym palcem.

– Naprawdę tak myślisz?

– Jasne, Kaziu, już moja w tym głowa.

Koniec

Komentarze

Mały przerywnik w większym projekcie. W końcu dawno nic nie publikowałem. Traktować z przymrużeniem oka.

Pozdrawiam i życzę miłej lektury.

Hih, bardzo fajne. Lubię takie podejście bez zadęcia. Pewnie, ze wiele się nie wydarzyło, ale czyta się z przyjemnością. I wreszcie bohater, który na imię ma jak klasyczny bohater, a nie Eugyhelomassyfuerdyfuremidyzir. Lubię. 

Tak, przyjemnie się czytało.

Pod koniec śmiałam się szczerze i serdecznie. Ale! Dość irytującą wydaje mi się skłonność Autora niniejszego tekstu do szafowania przechodzonymi motywami. Podoba mi się bezpretensjonalność dialogów. Niestety podejrzewam, że słowo 'mizdrzyć' w użyciu wyżej uskutecznionym nie ma racji bytu. Mizdrzenie czyli 'umizgiwanie', 'wdzięczenie' to nie to samo co mazanie [?] (...jest takie z dupy diabła wzięte powiedzenie 'mazać się jak baba', czyli płakać/lamentować jak [bogu ducha winna] przedstawicielka płci pięknej). Chociaż owo fo pa bardzo koresponduje z ortalionem... Idąc dalej - mordy się same nie dokonują, więc jak podejrzewam nie 'miejsca, gdzie dokonały się mordy', ale 'miejsca, gdzie dokonano mordów'... itd.

Dziękuję za zwrócenie uwagi, Mariolu. "Mizdrzenie" rozpatrzyłem, przemyślałem i - koniec końców - zastąpiłem słówkiem innym. 

Jeśli chodzi o "dokonywanie się mordów", nie mam pod ręką żadnych słownikowych definicji, które mógłbym przytoczyć, ale mimo wszystko wydaje mi się, że ta forma jest poprawda, więc zaryzykuję jej zostawienie (choć pewnie zmienię ją, jeśli demokratycznie wszyscy stwierdzą w komentarzach, że jest be). Bo z tym jest chyba trochę tak jak w przypadku formy "mówi się", którą również się stosuje i, w przypadku krórej, w domyśle rozumie się (o, znowu), że słowa nie wypowiadają się same. Tak przynajmniej sądzę. Mogę być jednak w błędzie.  

Mordy / morderstwa same się nie dokonały, tylko ktoś ich dokonal...  Forma strony biernej:  "dokonały się mordy" logicznie jest bezsensowna. " Dokonano mordow", " dokonywano mordów" (w czasie przeszłym niedokonanym) --- zwrot byłbt logicznie poprawnyProste.

się
1. zaimek zwrotny będący formą biernika, używany zwykle przy czasownikach, odpowiadający formie siebie lub będący formą dopełniacza, używany rzadko, tylko przy czasownikach zaprzeczonych
Widział się w lustrze. rzad. Nie widział się na tym stanowisku.
 Sam (sama, samo) przez się a) bez dodatkowych czynników, elementów, okoliczności; oddzielnie, odrębnie
To się rozumie samo przez się.
b) z własnym udziałem, własną mocą, z własnej przyczyny, inicjatywy
Żadne ciało nie poruszy się samo przez się.
2. zaimek tworzący stronę zwrotną czasowników, wskazujący, że sprawca czynności jest jednocześnie jej odbiorcą lub nadający im odcień znaczeniowy wzajemności, wyrażając, że czynność jednego z jej sprawców skierowana jest na drugiego
Położył się na tapczanie.
Ubrał się i wyszedł.
Chłopcy znali się od dawna.
Przeproście się i będzie spokój.
Psy goniły się po trawniku.
3. zaimek nadający czasownikom odcień znaczeniowy intensywności, wzmacniający znaczenie czasownika bez się; występuje zwłaszcza w mowie potocznej*), swobodnej
Pytać się kogoś o coś.
Wrócił się bez potrzeby.
Dotknąć się czegoś brudnego.
4. zaimek stanowiący część niektórych czasowników, nie nadający im znaczenia strony zwrotnej, np. bać się, śmiać się, wahać się
5. zaimek tworzący z formą 3. osoby lp czasowników (także nieprzechodnich) orzeczenie zdań bezpodmiotowych
Zrobiło się późno.
Do lasu idzie się stąd na lewo.
Mówi się, że
6. zaimek tworzący w połączeniu z czasownikiem formy o znaczeniu biernym
Wychowywał się u dziadków.
Dom się buduje od roku.
Podniosły się okrzyki zachwytu, głosy protestu.  

*) wyróżnienie moje.  

Cytat zamieszczam, nie kierując się żadną formą złośliwości. Istnienie problemów z używaniem tego złośliwego zaimka zauważam od dawna --- zwłaszcza w zakresie punktów od trzeciego do piątego. 

 

Bardzo fajne. Lekkie i przyjemne. Postać Młota wyczesana w kosmos, fajnie jakbyś jeszcze coś kiedyś napisał z tym bohaterem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Bardzo przyjemne, porządnie napisane i z fajnym bohaterem. Ale po Tobie niczego innego nie oczekiwałem, więc ze względu na brak innych walorów, akceptuję tylko jako "mały przerywnik w większym projekcie". Strzeż się. :p


Popieram postulat Fasa.

Technicznie, jeśli da się jeszcze poprawić drobiazgi, to...

...unosząc postać za jej własny płaszcz. - jak "jej", to już nie trzeba "własny"

Ten, z którego przed chwilą zadrwił, unosił się teraz kilka centymetrów nad ziemią, otulony całunem efemerycznych piór. Jego oczy, dotąd puste i bezbarwne, teraz emanowały nieziemskim blaskiem. - powtórzone "teraz" można pominąć

Stopy niebiańskiego posłańca powoli opadły na ziemię, a oczy jeszcze raz spotkały wzrok Młota. Tym razem były jeszcze bardziej puste niż poprzednio. - pierwsze "jeszcze" można zamienić np. na ponownie

Sługa Królestwa skinął z powagę. - powagą

... a jeśli nie, to i tak nie zmienia faktu, że lekko napisane i rozbawić potrafi.

Ten, z kogo zadrwił... Tutaj użycie  zaimka wskazującego jest uzasadnione. Ta osoba, ten aniol --. wcześniej wskazana/y i opisana/y.  Ale to rodzi konsekwencje. Zadrwił z niego,  wlaśnie z niego. A więc, ten, z kogo zadrwił.

Całe zdanie zdecydowanie do doszlifowania. Jeszcze jest trochę takich zdań.

Bardzo sympatyczny tekst,  do tego wciagający :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Podzielam opinie innych.

Podobało mi się :-)

Zaznaczam, że byłam i widziałam. Napisane płynnie, ale czegoś mi jednak brakuje. Widać, że to tylko urywek, fragment, na swój sposób żart - chętnie bym sprawdziła jak sobie radzą Twoi bohaterowie w formie dłuższej. Bo na podstawie tak krótkiego kawałka trudno ocenić. ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Prawda, umiesz lekko pisać. Fajny tekst, nie powiem:)

Przyjemnie poczytać zdolnego autora.

Infundybuła chronosynklastyczna

Nowa Fantastyka