- Opowiadanie: Helionis - Trupa

Trupa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Trupa

Po prostu short.

 

Powietrze rozdarł pióropusz ognia, a zaraz po nim zachwycony krzyk gawiedzi. Zgiełk setki głosów mieszał się z tętnieniem ręcznych bębenków i szarpaniem strun, tupotem tańczących stóp i waleniem w stoły. Zarówno między pięcioma uginającymi się od potraw stołami jak i na nich dostrzec można było barwnie odzianych tancerzy w maskach. Woń wydzielana przez balujących – niemyte ciała na które wylano całe jeziora drogich perfum – z trudem ustępowała miejsca obficie przyprawionym daniom, które na tym etapie zabawy w równym stopniu pokrywały talerze jak kosztowne kontusze i suknie. Płomienie wypluwane przez cyrkowca raz po raz wypełniały komnatę światłem i drżącymi cieniami, a zamaskowany iluzjonista dorzucał nieustannie do rozgorzałych palenisk szczyptę proszku, od którego ogień mienił się na zielono, niebiesko i srebrno. Jeden z błaznów rozdawał przytyki i rymowanki, od których widownia pokładała się ze śmiechu.

 

– Kiedy błazen tańczy najlepiej? Z pętlą na szyi i taboretem pod stopami!

 

Prawie wszyscy byli już porządnie pijani. Oswald Moresby, kapitan straży siedzący u boku Lorda Carnella, nie pozwolił sobie jednak tej nocy na więcej niż dwa kielichy miodu. Odziany w wysłużoną przeszywanicę i z mieczem u boku, był jednym z niewielu odpornych na urok tego wieczoru. Widok podchmielonej gawiedzi był dla niego źródłem zarówno obrzydzenia jak i ponurej zazdrości. Ręce świerzbiły za każdym razem, gdy obok przechodziła dziewka z dzbanem, ale nawet bełkoczące namowy jego pana nie skłoniły siwego wartownika, by sięgnął po więcej. Carnell, rzecz jasna, nie przepuścił żadnej okazji by napełnić kielich, którego zawartość coraz częściej lądowała na podłodze i opinającej jego pierś posrebrzanej kamizelce.

 

– Kiedy Farrijczycy broczą swe ostrza krwią? Gdy kroją kiełbasę!

 

Wstrzemięźliwość starego druha nie umknęła uwadze jego lordowskiej mości.

 

– Ponuryś Moresby, psiakrew, wieje od ciebie nudą jak smrodem od trupa… Dziewka ci fujarę w supełek związała, żeś taki nabzdyczony, co? – brzuch Carnella zadygotał ze śmiechu, a najbliżej siedzący goście zawtórowali mu. Oswald zapamiętał ich twarze i imiona. Odwiedzi ich następnym razem gdy będzie objeżdżać włości. Odbije to sobie na ich kufrach i córkach.

 

– Masz tu dość szanownego towarzystwa, by ci zapewniło milszą kompanię ode mnie… mój panie. Nie mówiąc już o tych fikających ladacznicach. Ktoś trzeźwy powinien przynajmniej udawać, że chroni twój tłusty zad…

 

– Osie, pozwalasz sobie – twarz Carnella przybrała wyraz bardziej odpowiedni urażonemu dziecku, ale prędko złagodniała. – Chlej i nie gadaj! Żaden z tych malowanych tchórzy w pozłacanych szmatach po dziadach pradziadach nie ośmieliłoby się mnie tu tknąć. Prawda, Petyrs? Wciąż chcesz wcisnąć mi sztylet w kałdun, hę?

 

– Przychodzi chłop z żoną i świnię na postronku do rzeźnika. „Sprzedam ci najtłustszą, najżarłoczniejszą, najleniwszą maciorę!… i dodam świnię za darmo!”

 

Wspomniany szlachcic zachłysnął się winem, a w oczach błysnęła panika. W zielonym żupanie i z zaczerwienioną gębą wyglądał jak truskawka na krzewie.

 

– Ależ, Wasza Miłość, ja nigdy…

 

– No tylko mi tutaj nie złóż jaja, tak żeś się ze strachu nadął! Toż żartowałem! – nad stołem przetoczyła się kolejna fala śmiechu. Grający w tle bębenek przyspieszył gwałtownie. – I bez żadnych Waszych Miłości, korony nie noszę… He… Osie, a ty gdzie?

 

– Obchód zrobić, zajrzeć na blanki. Od tego pogańskiego grania i świecących proszków idzie się porzygać.

 

– No… no… tylko wracaj prędko, bo uznam że potrzebuję nowego dowódcy! Psiakrew, ale się porobiło, wczoraj twój druh, dzisiaj kwoka… Wina!

 

Oswald przez chwilę jeszcze obserwował szerokie, czerwone oblicze swojego Lorda. Nie mógł uwierzyć, że sapiący wieprz siedzący na honorowym miejscu był niegdyś jednym z najkrwawszych najemników wałęsających się po południowym pograniczu. Jego lordowska mość nie posiadał wtedy ani tytułu, ani nazwiska, a jego ludzie (w tym Moresby) wołali na niego Nate Kowadło. Z powodu którego nigdy im nie zdradził, stary Carnell wyrzucił syna z domu i odarł go z nazwiska, jednak ten szybko zadomowił się w nowym fachu. Gdy nie walczyli pod chorągwiami książąt i hrabiów, znajdowali zajęcie w rozbójnictwie za liniami wroga. Ten i owy mógł to uznać za godne pochwał działania dywersyjne, ale Nate często ulegał pokusie by złupić i wyrżnąć w pień niestrzeżoną wieś w granicach ich własnego królestwa. Dużo wtedy zarobili, stracili jeszcze więcej chłopa… ale Oswaldowi gęba sama się uśmiechała na wspomnienia. Owego czasu, w błocie i deszczu przeklinał na czym świat stoi, ale zachowane wspomnienia były jak dobre wino: im starsze, tym lepsze.

 

Gdy umarł stary Lord Carnell, wszystko się zmieniło. W ostatnim, niespodziewanym przypływie ojcowskich uczuć obwołał swojego syna-awanturnika prawowitym dziedzicem tytułu i ziemi, chociaż wszyscy wiedzieli że obaj szczerze się nienawidzili. Nate Kowadło powrócił zatem na włości, przywdział płaszcz i zaczął rządzić żelazną pięścią, mieczem i udkiem kurczęcym. Od kiedy nowy Lord Carnell zasiadł na swym tronie, kufry nigdy nie były pełniejszy, a wieśniacy bardziej głodujący.

 

Moresby ruszył do wyjścia z komnaty. Dookoła niego pląsali cyrkowcy w paskudnych maskach o pustych spojrzeniach. Kobiety w kolorowych, skąpych szatkach wywijały na bok biodrami w rytm bębenków, piszczałek i klaskania szlachty. Wiele z tych kobiet ogrzeje dzisiaj czyjeś łoże, pomyślał Oswald. Nie podobało mu się, że wśród tych którzy skorzystają z tej możliwości będą jego podkomendni. Żołnierze Lorda Carnella byli w większości byłymi towarzyszami z „tamtych dni”. Potrafili dać w zęby kiedy trzeba, walczyli całkiem nieźle, a na widok ich gęb z reguły wieśniacy sami oddawali plony, a szlachta parę monet więcej. Podatek przeciw zbójcom, hehe…

 

Ale stanie z włóczniami i pilnowanie spokoju gdy wokół leje się wino, a dookoła pląsają dziewki odziane w maski i niewiele więcej? To tak jak poprosić wilka by polizał krwawiącą ranę i nie gryzł.

 

Przepchnął się między stołami i bawiącym się tłumem, torując sobie drogę jak rekin przez mgławicę małych rybek. Damy o pudrowanych twarzach dały się porywać do tańców zupełnie nie przystojących ich wysokiemu urodzeniu, a mężowie i synowie pracowali nad kuflami. Siłacz w masce ukazującej ryczącego niedźwiedzia podniósł czterech synów ser Millsona jakby byli niemowlętami, a nie dorosłymi mężami. Iluzjonista porwał czapkę jednego ze szlachty i przemienił ją w skrzeczącego kruka. Jeden z cyrkowców z maską z litego żelaza kazał sobie związać nadgarstki i oferował złotą monetę temu, kto choćby draśnie go rzucanym sztyletem; jak dotąd nikt nie zyskał na tym zakładzie.

 

Moresby wypadł z komnaty, a żołądek zawirował mu jeszcze mocniej. Wymówka dla Carnella nagle stała się rzeczywistością; faktycznie dręczyły go nudności. Zmęłł w ustach przekleństwo i skierował swe kroki w stronę bramy prowadzącej na dziedziniec zamku. Jeszcze tego brakowało, by jakiś pijany dureń poślizgnął się na jego wymiocinach i skręcił sobie kark…

 

Cały zamek rozbrzmiewał dźwiękiem zabawy. Muzyka i wrzask zmieszały się w niezrozumiałą kakofonię, która odbijała się ścianami korytarzy niczym owad schwytany w słoik. Moresby mijał posterunki, przy których młodsi wartownicy rżnęli w karty i kości. Podejrzewał, że starsi stażem żołnierze są teraz albo na zabawie albo w kuchniach, obłapiając dziewki służebne. Minął nawet jednego młokosa, który zabawiał się z jedną z cyrkowych dziewcząt w nieoświetlonej alkowie. Postanowił nie niepokoić chłopaka. Baty mogą poczekać do jutra.

 

Gdy wyszedł na ciasny dziedziniec, odetchnął. Nocne powietrze, nawet jeśli zabarwione wonią dolatującą ze stajni, było rześkie i chłodne. Dziki taniec odbywający się w żołądku kapitana zelżał do nieśmiałego tuptania. Po blankach przechadzali się ci strażnicy, którzy wylosowali sobie psią służbę tego wieczoru.

 

– A myślałem, że tylko mnie wygnały z zamku te pogańskie podrygi.

 

Autorem słów był odziany w zbroję młody mężczyzna o podgolonej głowie. Ser Harren, jeden z nielicznych rycerzy zaprzysiężonych Lordowi Carnellowi, schodził akurat ze schodów prowadzących na mury. Oswald uśmiechnął się krzywo do ubogiego szlachcica i splunął w piach.

 

– Widać to my nie mamy gustu. Reszta tych paniczyków wydaje się wniebowzięta. Domowi cyrulicy będą ich leczyć przez tydzień.

 

Harren parsknął śmiechem.

 

– Jeśli będziemy mieć szczęście, wielu z nich nie wstanie spod stołów. Przydałoby się parę spadków… zwłaszcza, żeby opłacić te tańczące kukiełki. Słono sobie liczą jak na błaznów. Byłem przy tym, gdy Carnell podpisywał kontrakt z ich… jak mu tam… „dyrektorem”, tak się kazał namawiać. Kontrakt! Jakby nie byli wszyscy zbiegłym chłopstwem i półgłówkami z azyli.

 

Oswald wzruszył ramionami. Znał horrendalną sumę, jakiej zażyczyła sobie trupa cyrkowców. Nie znaczyło to wcale, że ją dostaną. Najprawdopodobniej czeka ich tragiczne spotkanie ze zbójcami gdy będą na granicy Lordowskich ziem… Harren tymczasem kontynuował:

 

– Nieźle tańczą jak na prostaków, przyznaję, takich rzeczy to uczą tylko w tych gorących zamtuzach południa. Ale maski? Nawet najpaskudniejszy karzeł byłby milszym widokiem niż te białe paskudztwa. Pewnie połowa z tych dziewek i ciot ma gęby przeryte ospą.

 

Moresby nie odpowiedział. Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy krzyk z głębi zamku. Po chwili zdał sobie jednak sprawę, że to tylko oderwane echo zabawy.

 

– Odradzałem jego lordowskiej by pozwolić trupie występować w maskach, ale wiesz jaki on jest… Uparł się, zapewne żeby zrobić mi na złość – zerknął na rycerza. – Wiedziałeś, że zatrzymywali się po wsiach? Przeczołgali się przez prawie wszystkie okoliczne sioła, zanim przybyli zaoferować własne usługi.

 

– Ano. Ale nie jestem pewien, co sugerujesz. Przecież jego lordowska mość nie pozwoliłby im obozować na dziedzińcu, a pod murami nie ma gdzie. Po chłopskich chatach wypytywali się, czy tutejszy pan lubi błaznów – Harren uśmiechnął się niewesoło. – W końcu różnie to bywa, czyż nie?

 

Kapitan wzruszył ramionami.

 

– Robiłeś dziś objazd, prawda?

 

– Ano. Napotkałem na drodze tego kmiota, Zdrębka. U niego mieszka ten cały „dyrektor”, chociaż nie wiem jak on znosi smród. Temu chłopu się we łbie poprzewracało chyba z dobrobytu. Mówię ci Oswald, widziałem go na podwórku z siekierą i chyba wiem, jakie pniaki mu się marzą – rycerz pogładził się po szyi. – Uśmiechał się do mnie, jakbym był spyrką a on kotem. Prawie kazałem go wrzucić do studni.

 

– Sobie może marzyć i się uśmiechać, ale kark zgina jak reszta. Wypłazuj go następnym razem swoim ostrzem i przypomnij, czyje to córki służą w zamku – odburknął Moresby. Pomysł z wzięciem córek co bogatszych chłopów był jednym z lepszych, na które wpadł nowy lord Carnell. Skuteczniejszy nawet niż groźba sznura.

 

– Ano. Napotkałem też paru kupców wiozących futra i skóry północnym traktem. Rassay ostrzy sobie pazury, tak mówili. Wszędzie pełno wojska a przedostać się przez granicę coraz trudniej, nawet z pełnym mieszkiem.

 

-Żelazny Niedźwiedź chce wojny? Brednie.

 

– Ponoć Caryca dogadała się z barbarzyńskimi przywódcami. W ten sposób Rassayscy nie będą musieli nerwowo zerkać za plecy gdy wyślą wojska w pole. Dzikich zapewne wyślą do najeżdżania wiosek, linii zaopatrzeniowych, terroryzowania ludności… Zrobi się paskudnie.

 

– Jeśli to prawda… niedługo przyjdzie pismo o zebranie się pospolitego ruszenia – Moresby skrzywił się paskudnie. – Wątpię, czy Nate odpowie na to wezwanie.

 

– Lord Carnell, kapitanie.

 

– Tak, tak, Lord Carnell. Zamiast ludzi odeśle im dość złota, żeby zostawili go w spokoju. Każdy dureń w tamtej sali niedługo będzie na klęczkach, byle nie odsyłał go w walkę. Albo jego syna.

 

Harren uśmiechnął się krzywo.

 

– To powinno napełnić parę kufrów…

 

– … i opróżnić żołądki wieśniaków jeszcze bardziej. Będziemy musieli się przygotować na tę okoliczność. Jeszcze tego nam brakowało, buntu gdy wojna łypie na nas zza miedzy.

 

Rycerz otworzył usta żeby odpowiedzieć, ale wtedy właśnie zaczęło się piekło.

 

Usłyszeli stukot podkutych butów o kamienną posadzkę. Wrota za nimi jęknęły, gdy wypadł zza nich strażnik w brygantynie, z szyszakiem na głowie i mieczem w dłoni. Moresby rozpoznał w nim tego, który obściskiwał się z dziewką w alkowie. Kapitan i Haren chwycili za rękojeści swoich własnych mieczy, ale okazało się to zbyteczne. Wartownik postawił tylko trzy kroki na zewnątrz, uśmiechnął się… po czym runął martwy.

 

Mężczyźni spojrzeli po sobie. Moresby odkrył, że w gardle zagnieździła mu się gorąca kula.

 

– Widziałeś jego twarz? – wychrypiał Harren.

 

Czy widział jego twarz? Bladą cerę poprzecinaną ciemnymi żyłkami , oczy rozszerzone tak, że wyglądały jakby miały zaraz wypaść z oczodołów, uśmiech idioty i wargi pokryte pianą? Widział je cholernie wyraźnie. Nagle z wnętrza zamku dobiegł ich wrzask. Po nim kolejny. Nie był to krzyk radości czy śmiechu, ale strachu.

 

– Nie dotykaj go. Biegnij do wież i koszar, zbierz tylu ludzi ilu zdołasz. Zamknij zamek – Moresby zdawał sobie sprawę, że rozkazywał rycerzowi i mógł za to słono zapłacić, ale sprzeciw nie nadszedł.

 

– A ty gdzie pójdziesz?

 

Kapitan zignorował instynkt, który nakazał mu wskoczyć na konia i pognać jak najdalej od zamku.

 

– Nate – odparł.

 

***

 

Wracając do komnaty biesiadnej nie napotkał nikogo żywego. Mijał swoich ludzi skulonych w kałużach własnej krwi lub poskręcanych tak jak młodziak na dziedzińcu. Jeden z nich został nawet nadziany na własną włócznię, co z jakiegoś powodu wstrząsnęło Moresbym najbardziej. Ścisnął rękojeść miecza i tylko przyspieszył kroku, w duchu wymieniając wszystkie przekleństwa jakie znał. Gdzie była służba? Czy dziewki uciekły, brały w tym udział? Niemożliwe… ale znajdował ciała tylko swych ludzi. Wypuszczono je, a jeśli tak, to po co? W półmroku prawie poślizgnął się na czymś co z początku wziął za zgniły owoc, a co szybko okazało się oderwaną głową. Bębny, struny i piszczałki nasilały się z każdą chwilą. Chociaż nie mógł w to uwierzyć, wpleciony w muzykę był śmiech.

 

Wbiegł przez otwarte wrota i prawie upuścił swoje ostrze. Cała sala, wcześniej skąpana w półmroku i rozświetlana proszkami iluzjonisty, teraz gorzała jak stos pogrzebowy. Połykacz ognia płonął jak węgielek, tańcząc i rzygając płomieniami jak mityczny smok. W powietrzu migały światła i półprzeźroczyste sylwetki, które sprawiały że z trudem dało się odróżnić od siebie żywych i fantomy. Moresby dostrzegł jak siłacz w niedźwiedziej masce łapie najmłodszego syna ser Millsona za kark i pas, po czym rozkwasza jego głowę o ścianę. Podgolona głowa szlachica roztrzaskała się jak zgniatany pomidor. Tancerki w maskach poruszały się między stołami pełnym gracji krokiem, tnąc smukłymi nożami i cienkimi szpadami w śmiercionośnym balecie. Gdzie któraś zbliżyła się do szlachcica czy strażnika, tam zaraz tryskała fontanna z przebitego gardła. Ten, który kazał w siebie miotać nożami teraz tańczył na stole, kopniakami zrzucając jadło. Wielu z biesiadników tańczyło i śmiało się, ale na ich twarzach nie gościła wesołość; niektórzy leżeli pod ławami z sinymi obliczami, a przeklęty chichot mieszał się z rzężeniem. Bębny i piszczałki wygrywały coraz skoczniejszy rytm. Jeden z bębniarzy uderzył nagle w swój instrument, a wydany dźwięk przypominał huk armaty. W tym samym momencie, tuzin tańczących wykonało zwrot w rytm muzyki; zwrot na tyle ostry, że większość poupadała z pękniętymi kręgosłupami, jak lalki którym nagle odcięto sznurki.

 

Niewielu zdołało podjąć walkę z rzuconym urokiem. Strażnicy, z których wielu skradło całusa ponętnym członkiniom trupy, leżeli z twarzami pokrytymi czarnymi żyłkami i tocząc pianę z ust. Jeden ze szlachciców wyszarpnął szablę, tylko po to by ta zmieniła się w węża i ukąsiła go w oko.

 

Moresby stał, wstrząśnięty. Wzrok przykuł jego były dowódca, przyjaciel i obecnie Lord, zasiadający na krześle o wysokim oparciu. Za nim stał mężczyzna tytułujący się „Dyrektorem”, w masce o trzech obliczach: roześmianej, płaczącej i wykrzywionej gniewem. Zamaszystym gestem wyciągnął z rękawa związane ze sobą wielokolorowe szarfy. Zarzucił pętlę na grubą szyję.

 

– Nie! – ryknął Moresby, zrywając się do biegu. Krew pokrywała podłogę i lepiła sitowie. Gdy ktoś stanął mu na drodze, ciął, nie będąc pewien czy trafia w gości czy cyrkowców. Twarz pokrywały mu popioły, które przecinały ścieżki wyryte przez pot, jednak nie odrywał wzroku od powoli siniejącej twarzy, ust rozwartych w niemym błaganiu o oddech, czerwonych oczu…

 

Był w połowie komnaty, gdy poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.

 

– Dlaczego chłop zarąbał swą rodzinę siekierą? – usłyszał, a krótkie, grube ostrze wbiło mu się między łopatki, przebijając zbroję, skórę i kość.

 

– Żeby nie umarli z głodu – nadeszła odpowiedź. Uszy wypełnił mu zachrypnięty śmiech.

 

***

***

***

Koniec

Komentarze

Sprawnie, żywo napisane. Drobne usterki w rodzaju "Żaden (...) nie ośmieliłoby się". Słowa typu "Panie" piszemy wielką literą tylko w korespondencji (może być to korespondencja bohaterów), ale nie w narracji czy w dialogach.

waleniem w stoły. Zarówno między pięcioma uginającymi się od potraw stołami 

 Ręce świerzbiły za każdym razem gdy obok przechodziła dziewka - brak przecinka.

 nie skłoniły siwego wartownika by sięgnął po więcej - brak przecinka.

 przywdział płaszcz i zaczął rządzić… żelazną pięścią - wydaje mi się, że wielokropek jest w tym miejscu niepotrzebny.

Opowiadanie urzekające nie jest, ale można mu poświęcić parę chwil.

Siłacz w masce ukazującej ryczącego niedźwiedzia podniósł czterech synów ser Haggena jakby byli niemowlętami, a nie dorosłymi mężami.
na pewno? ;) (chociaż potem widzę jeszcze kilka razy "ser", więc może i na pewno.)

przeczytaj to jeszcze raz pod kątem literówek; kilka się zabłąkało, na przykład gubisz drugie r w nazwisku Sera.

zgrzyta mi mocno nazywanie dyrektora trupy Dyrektorem - nie pasuje do całej reszty przedstawionego świata. dodatek od siebie, czyli ostatnie zdanie, umieść najlepiej na samym początku; na końcu przez moment wzięłam je za część opowiadania (mam taki zwyczaj, że czytam początek, zerkam na końcówkę i wtedy decyduję, czy warto przeczytać).

 

szorcik napisany zgrabnie i powabnie, mimo tych literówek czy w paru miejscach brakujących przecinków. tyle tylko, że taki nie za bardzo wiadomo, po co - ani co to za trupa, ani po co mordują, ani co ja jako czytelnik mam zapamiętać z tekstu. no ale jak nie ma Treści, to niech chociaż będzie ładnie. u Ciebie było.

i git.

o właśnie, teraz zauważyłam - raz mamy czterech synów Haggena, a raz rycerza Harrena. to celowy zabieg czy pomyłka? bo nazwiska są na tyle podobne, że postacie zlewają się w jedną - a jeśli to pomyłka, to trzeba szybciutko poprawić.

@ Achika

Yay!

@ domek

Aww

@ Mauea & Mauea

Postacie osobne, ale widzę skąd zamieszanie. Do poprawy. Nazwę "Dyrektor" specjalnie użyłem, żeby brzmiało ciut nie na miejscu. Odnośnie treści - tak, miało być ładniej niż głębiej :). Wydawało mi się jednak, że motyw całego końcowego zamieszania jest stosunkowo jasny. I was wrong :(...

motyw jest jasny o tyle, że wiem, w jaki sposób, kto i komu, i mogę sobie dorozumieć, za co - ale to dorozumienie będzie moją życzeniową interpretacją, a nie wskazaniem autora, po co trupa robi bajzel. w zemście? dla funu? bo chaos nimi rządzi?

ostatni dowcip błazna w połączeniu z podkreślaniem sposobu rządzenia Kowadła daje wskazówkę, za co mogłaby się mścić trupa - ale skąd się wzięła w okolicy, czemu miałaby mścić wieśniaków, jakie jest połączenie między nimi a...

wiesz co, im dłużej o tym myślę, tym więcej widzę detali :D maski, jedno wspomnienie o pochodzeniu trupy, właśnie ten dowcip. i całość nabrała sensu, nawet, jeśli nie jestem pewna jego słuszności.

 

dołożysz ze dwa zdania o proweniencji trupy (pojawili się i zażądali kasy - ok, ale na przykład na czyje zaproszenie i skąd, zewsząd, z tych ziem?), jeśli rozumuję w dobrym kierunku, i nie będzie wątpliwości. :)

Miałem jeszcze jeden fragment, którego postanowiłem nie dawać właśnie dla tego domyślania się :). But I see your point. Później wstrzyknę jeszcze jedno czy dwa zdania, prawdopodobnie w krótkim dialogu przed finałem.

pamiętaj, że masz tylko 24 h na takie poprawki ;)

zerknę potem, żeby Ci powiedzieć, że łopatologiczne i wszystko popsułeś - możesz na mnie liczyć :>

Zdążę, ale później. Mam zaraz wykłady, a chcę zjeść zupę w poczuciu iż dodałem trochę nieociosanego piękna temu światu.

Cześć

Czasem zabijałeś akcję zbyt długimi zdaniami. Kilka literówek. Opowiadanie nie w moim guście, więc nie podejmuje się próby oceny.

Pozdrawiam

Przydałoby się warsztatowo dopracować  ten tekst, uczynić zdania lżejszymi, czyli prostszymi, zlikwidowac nadmiar zamków, zachwaszczających narrację. Wiele zdań jest naprawdę ciężkostrawnych, za bardzo rozbudowanych, sztucznie wymyślnych. Trzeba się skupic, żeby je przetrawić.

Brakuje sporo przecinków.

Tak mniej więcej od jednej trzeciej tekstu zacząlem się  domyślac, jak ta scena się skończy. Koniec --- bardzo mało wstrząsający.

A co jest "pólhełm"? 

Średnie, niestety.

Pozdrówko.

3/6

A co to jest "półhełm"? Sorry.  

@ RogerRedeye

Autor tutaj mógł popełnić gapę. Znalazłem tę nazwę w książcę i (możliwie, że błędnie) doszedłem do wniosku, że to hełm na modłę takich jakie nosili piechurzy w starożytnym Rzymie.

Odnośnie przydługich zdań:... I may have a problem with that...

 

Ponadto, zgodnie z obietnicą, dodałem parę zdań do dialogu za sugestią Maeua, żeby rozjaśnić nieco okoliczności. Nieco. Trochę. Tyci-pyci.

specjalnie mam taki nick. to się odmienia. :D

dzięki dodaniu tych kilku kwestii zyskujesz ciągłość, spójność rozmowy - paradoksalnie, omówienie sytuacji na ziemiach Nate'a lepiej mocuje w całości wspomnienie o nadchodzącej wojnie, które w Twoim tekście pełni funkcję właściwie dekoracyjną. panowie najpierw rozmawiają o tym, co w zamku, płynnie przechodzą do tego, co we wsi, a potem w lesie czy na granicy. wymiana informacji na temat tego, co się dzieje za miedzą i za horyzontem - i nagle wojna znalazła się w "odpowiednim" towarzystwie, już nie jest dodana z braku laku i dla wydłużenia tekstu, tylko dlatego, że zwyczajem tych dwóch jest być na bieżąco ze wszystkim.

dobrze wykonałeś pracę domową. ^^

 

chociaż zarazem zrazisz do siebie tych, co nie lubią gadaniny, a akcję. :P

@ Mauea

Yay!

A odmieniać nie zamierzam, wyczerpałem na dziś limit robienia z siebie durnia.

A ja sprawdziłem i wyrazu " połhelm" mie znalazlem... "Hełm bez przyłbicy". " szyszak". "misiurka' . "czepiec kolczy" itp. itd ---  byłoby wiadomo, o co idzie. Znowu szczegól, ale niestety, pobudzający do wzruszenia ramionami.

Pozdrówko.

@ RogerRedeye

You, sir, are correct. Do poprawy.

to pisz Maua. albo Mau. albo och, najdroższa Maueo. <3

(już zaraz sobie pójdę i nie będę Ci tu spamować, nie bój nic. obiecuję!)

Przeczytałam, podobało mi się.

Czytało się nieźle, choć rzeczywiście część kwestii możnaby uprościć, mniej mieszać wątki i scenerie (może to zamierzony zabieg, ale dość łatwo się zgubić, kiedy wpierw mamy opisy przyjęcia, potem nagle wspomnienia dowódcy, a pomiędzy to wplątane są nieco oderwane dialogi błazna), poza tym kilka literówek i brakujących przecinków...

Najbardziej zaś brak mi motywacji trupy. Po co i dlaczego zorganizowali tę masakrę? Bez zawieszenia wydarzeń w jakimś tle to tylko scenka, która niewiele wnosi.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka