- Opowiadanie: Ruska - Przędzalnia

Przędzalnia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przędzalnia

Ciężarna kobieta weszła do gabinetu księcia. Jej powłóczysta czerwona suknia opinała się na ogromnym brzuchu i nabrzmiałym biuście. Mimo opaski na oczach poruszała się całkiem pewnie. Po obu jej stronach szły dwie inne kobiety – brzydka starucha, o pomarszczonej żółtej skórze, poza twarzą i dłońmi cała owinięta szarymi i czarnymi szmatami, także z opaską na oczach oraz nieśmiała młoda dziewczyna w krótkiej, jasnej sukience i z wiankiem na głowie, ciekawie rozglądająca się po pomieszczeniu. Za nimi szła czwarta, również młoda kobieta w jasnym stroju i z wiankiem kwiatów, jednak tak jak starsze, miała ona zasłonięte oczy. Od razu po wejściu do komnaty stanęła w jej najciemniejszym miejscu i tam została. Młody książę nie powstrzymał się przed grymasem niezadowolenia i swego rodzaju obrzydzenia na widok korowodu, nie powiedział jednak ani słowa, a jedynie wskazał kobietom miejsca przy stole.

Na długo przed tą czwórką w gabinecie zjawili się mężczyźni, na pierwszy rzut oka zwyczajni, przez całą swoją wizytę nie odezwali się jednak ani razu. Pino, przyjaciel księcia, zauważył też, że ci mężczyźni nie mrugali. Oni przygotowali stół, krzesła oraz kamienie służące do wróżenia. Zasłonili także wszystkie okna w gabinecie. Teraz jedynym źródłem światła były świece, młoda dziewczyna zaczęła jednak je wszystkie gasić.

Takie kobiety nazywano Nornami. Praktyki Norn były jedyną tradycją, która pozostała po Pierwszej Cywilizacji Globalnej, a były nawet starsze niż ona. W odrodzonym świecie zyskały najwyższy szacunek jako te, które zniszczyły Pierwszą Cywilizację. Czciły je wszystkie narody Drugiego Świata, ale wszyscy się ich bali. Były święte i odrażające. Ich praktyki przerażały najbardziej doświadczonych życiem, twardych mężczyzn, a sekrety Przędzalni opowiadano sobie w ciemnych spelunach po północy.

Zwracanie się do Norn było aktem najwyższej desperacji.

Gurendowie, naród olbrzymów z zachodu, zaczęli poszerzać swoje wpływy na kontynencie. Przedzierali się przez księstwa, atakowali wszystkie państwa, twierdze i niezależne tereny, a ponieważ nikt nie mógł wystawić tak wielkiego wojska jak ten rosnący naród, pozostawali niepokonani. Książę Raihen przygotowywał się do starcia, jednak w całym jego mieście nie mieszkało więcej dorosłych ludzi, niż tworzyło gurendzką armię. Zwabieni obiecanymi nagrodami mężczyźni zjeżdżali do Raihidenu, by go bronić, wciąż jednak siły nie były wystarczające – szczególnie, że walczyć miała grupa przypadkowo zebranych mężczyzn przeciwko dwa razy większej, świetnie zorganizowanej armii zdeterminowanych żołnierzy.

Książę Raihen XII zdecydował się więc poprosić Norny o radę. Oznaczało to konieczność dostosowywania się do ich wymagań, jednak taka cena była do zaakceptowania. Książę cieszył się przede wszystkim z tego, że przyszły do niego i sam nie musiał iść do Przędzalni, ponurej wylęgarni wróżbitek w jedynym budynku w Raihidenie pozostałym po Pierwszej Cywilizacji Globalnej. Oczywiście, była to jedna z wielu tego typu instytucji na świecie, ale wszystkie wyglądały dość podobnie.

Trzy Norny zasiadły razem przy stole. Książę nie widział już, co tam się działo i wcale nie chciał widzieć. Siedział na swoim tronie i czekał na odpowiedź. Nie trwało to długo. Był nawet zawiedziony, że tak krótkie zdarzenie spowodowało tyle zamieszania.

Gdy ciężarna stanęła przed nim i miała zacząć mówić, książę zorientował się, że od świtu nikt nie wypowiedział w tym gabinecie ani słowa, choć przewinęło się tu już wiele osób. On sam nie powiedział nic nawet do Pino, który cały czas siedział obok tronu. Teraz, gdy milczenie miało zostać złamane, książę poczuł się rozluźniony. Przez moment poczuł, że istnieje szansa na wyjście z tej beznadziejnej sytuacji.

– Runy wskazują zwycięstwo – powiedziała ciężarna i postąpiła o kilka kroków do tyłu.

– Obywatele Raihidenu będą świętować w wielkiej radości, a wspomnienie o pokonaniu Gurendów przetrwa wiele pokoleń i nie umrze z ostatnim Raihenem – dodała młoda kobieta z radosnym uśmiechem.

Na chwilę zapadła cisza. Książę chciał już odetchnąć, czekał jednak na słowa starej Norny.

– Cena będzie wysoka i każdy będzie musiał ją zapłacić – zaskrzeczała w końcu starucha.

Książę zdziwił się. Spodziewał się dużo mniej pomyślnych wieści. Przede wszystkim spodziewał się jednak rady, a Norny nie udzieliły mu żadnej.

– Co radzą runy? – zapytał.

– Każdy będzie musiał zapłacić – powtórzyła starucha.

Książę kiwnął ze zrozumieniem.

– A co ja muszę wam teraz zapłacić?

– Jeśli będziesz miał szczęście, nic nie zapłacisz – odparła ciężarna i skierowała się do wyjścia, a za nią ruszyły pozostałe dwie Norny.

Drzwi gabinetu otworzyły się, wpuszczając do środka oślepiające światło. Książę spodziewał się powrotu mężczyzn, którzy mieliby zabrać całe swoje wyposażenie, jednak nikt nie wszedł. Po zamknięciu drzwi znowu nic nie widział. Jego oczy od nowa musiały przyzwyczajać się do ciemności. Jedynie słuch wskazał mu, że Pino wstał ze swojego krzesła i wyszedł drugimi drzwiami, znów wpuszczając światło na chwilę.

– Dokąd idziesz?! – zawołał książę i wstał z tronu.

– Jeśli będziesz miał szczęście – odezwał się głęboki głos z drugiego końca pokoju. Książę nagle przypomniał sobie o czwartej kobiecie. Pokój wypełnił się zapachem, jakiego Raihen XII nigdy wcześniej nie czuł. Nie przypominał sobie też zapachu choć w połowie tak przyjemnego. W końcu zaczął dostrzegać jasną sylwetkę Norny, powoli zbliżającej się do niego.

– Jeśli będziesz miał szczęście – powtórzyła, gdy była już w połowie drogi – to my ci zapłacimy.

Książę zobaczył na podłodze za kobietą jasną plamę – po chwili zrozumiał, co to było.

Zapach zawrócił mu w głowie. Dziwna, piękna postać była coraz bliżej. Biały wianek ześlizgnął się z ciemnych włosów. Książę odchylił głowę do tyłu, zamknął oczy i zapomniał o świecie.

 

***

Książę zarządził: każdy obywatel Raihidenu ma obowiązek wziąć udział w bitwie przeciwko Gurendom. Budowanie umocnień, gromadzenie zapasów i intensyfikacja produkcji broni sprawiły, że każdy musiał porzucić swoje codzienne zajęcia na rzecz ciężkiej pracy dla dobra ogółu. Nikt nie protestował, bo wszyscy rozumieli powagę sytuacji. Norny zniknęły z ulic i wszystkie zaszyły się w Przędzalni.

Niektórzy obywatele podchodzili do sprawy na tyle gorliwie, że poświęcali każdą wolną chwilę na pracę w obronie miasta.

Iri nie oszczędzała sił. Wiecznie poświęcająca się Iri. Pracowała ciężko, nadzorując organizację spichlerzy, nosząc worki ze zbożem, pomagając w budowie umocnień. Dziewiętnastoletnia panna Iri zawsze poświęcała się dla ogółu. Osobiste szczęście czerpała ze szczęścia społeczeństwa. Zawsze się gdzieś kręciła, więc wszyscy ją znali. Nawet książę raz z nią rozmawiał.

Jeśli zapytano by dziesięciu przypadkowych mieszkańców Raihidenu, kto według nich jest najbardziej irytującą osobą w mieście, dziewięciu odpowiedziałoby, że jest to Iri Naumija, a jedna – że nie potrafi takiej wskazać.

Może i nikomu nie przeszkadzałoby zaangażowanie Iri w życie społeczeństwa, gdyby pozostawała na poziomie społeczeństwa i nie angażowała się w życie prywatne każdego mieszkańca Raihidenu. "Dlaczego nie było cię na otwarciu nowej szkoły? Dlaczego nie wziąłeś udziału w naprawie drogi w sąsiedniej dzielnicy? Jak możesz nie przejmować się tym, że w naszym parku od pół roku nie stworzono nowej atrakcji?"

Ale Iri miała więcej denerwujących cech. Po pierwsze, śmiała się zawsze za głośno i absolutnie bez jakiejkolwiek gracji. Po drugie, nie dbała o siebie i często chodziła w poplamionych ubraniach. Po trzecie, beznadziejnie gotowała, co doprowadziło do zaprzestania organizowania sprzedaży własnoręcznie robionych ciast na cele społeczne. Po czwarte, bała się wszystkich zwierząt, nawet najbardziej niegroźnych. A po piąte, była niezdarna i poruszała się z gracją kaczki kroczącej po wyboistym podłożu. Nikt nie lubił Iri. Ktokolwiek próbował się z nią zaprzyjaźnić, zmylony sympatycznym wyglądem, prędko rezygnował.

Rola Iri w przygotowaniu do obrony miasta polegała więc w jak najmniejszym stopniu na kontakcie z ludźmi, chyba że ktoś złośliwy wysyłał ją do osoby, której chciał dokuczyć.

Ona sama zastanawiała się jednak nad przystąpieniem do walk. Chciała wykazać się czymś więcej niż "inicjatywa". Po dwóch tygodnia noszenia worków z różną zawartością, często niewiele lżejszych od niej samej, czuła siłę i przede wszystkim chęci do chwycenia miecza w dłoń i stanięcia naprzeciw gurendzkim olbrzymom.

Kiedy stało się jasne, kiedy najeźdźcy uderzą na miasto, obywatele zauważyli także, że broni było ponad dwa razy więcej niż żołnierzy. W końcu książę wydał rozkaz: każdy, kto jest w stanie unieść choćby najlżejszą broń, jest zobowiązany do podjęcia walki. Dotyczy to mężczyzn i kobiet w każdym wieku, każdego stanu. Mimo ogromnego strachu i niepokoju, Iri była zadowolona z takiego obrotu sytuacji. Nawet, gdyby miasto miało upaść, ona będzie go broniła do ostatniej kropli krwi.

Choć w głębi duszy Iri pragnęła miłości i marzyła o tym, by przed śmiercią poczuć jeszcze uścisk silnych, męskich ramion, zawsze tłumiła to w sobie. Tylko podczas samotnych wieczorów, leżąc w łóżku, dziewczyna pozwalała wyobraźni biec swymi torami. Wiedziała jednak, że pokochać mogłaby jedynie mężczyznę, który byłby tak oddany społeczeństwu, jak ona sama. Gdyby natomiast dowiedział się o tym ktokolwiek poza nią, uznano by ją po prostu za jeszcze bardziej żałosna.

Ach, ukochane społeczeństwo, czemu jesteś takie okrutne dla tej, która cała się poświęca dla ciebie?

Gdy nadszedł dzień, Iri stanęła z prymitywnym mieczem w prawej dłoni oraz długim nożem w lewej jako dziewica, nigdy nie skalana pożądliwym spojrzeniem mężczyzny. Jej pozycja przypadła w pobliżu bramy, po której spodziewano się prędkiego upadku, a która była obiektem niewiele znaczącym, otwierała bowiem jedynie przedmieścia, a nie samo miasto. Nie będąc tym razem w błędzie, Iri przygotowywała się na śmierć.

 

***

Kiedy jesteś bohaterem wojennym, centralną postacią najważniejszych bitew narodu i najbardziej skutecznym żołnierzem, możesz zacząć robić, co ci się rzewnie podoba, a i tak do końca życia będzie cię okrywać chwała.

Można kochać wojnę. Niektórzy uznają, że trzeba do tego być pomyleńcem, są jednak tacy, którzy uwielbiają zabijać ze świadomością, że mogą w każdej chwili zginąć.

Można przywyknąć do wojny. Można czerpać z niej przyjemność. Można całe swoje życie podporządkować wojnie. Można walczyć dla samej walki, a nie dla tego, co się dzięki niej zdobywa. Droga staje się celem.

Wojna niesie za sobą wiele innych przyjemności poza zabijaniem. Zawsze można poczęstować się u podbitego gospodarza jego najlepszym jedzeniem, winem, jego żoną lub córką podczas grania w karty z kolegami.

Kobiety z Raihidenu były ponoć piękne. Tordik, najsłynniejszy żołnierz Gurendów, miał ogromną słabość do kobiet. Niewielu mężczyzn mogło pokonać go w walce, ale jeszcze nigdy Tordik nie wygrał z kobiecymi wdziękami. Jeśli pomiędzy nim a raihideńskim żołnierzem stanie kobieta, pewne jest, że Gurendowie stracą jeden dobry miecz, przynajmniej na jakiś czas.

Tylko Norny nie działały na Tordika. Tak naprawdę, nie działały na nikogo. Wielu mężczyzn zastanawiało się, skąd one się biorą i jakim cudem zachodzą w te swoje wszystkie ciąże. Kimkolwiek byli mężczyźni zapładniający te straszne, dziwne stworzenia, Tordik współczuł im z samego serca. Najbardziej jednak współczuł niewinnym dziewczynkom, które wychowywano na takie upiory. A co robiły z narodzonymi chłopcami…?

Tordik nie wierzył w historie o "Pierwszej Cywilizacji Globalnej". To niemożliwe, by ludzie na całym świecie mieli ze sobą taki świetny kontakt, by stworzyli globalną cywilizację o wspólnej kulturze. A nawet gdyby to się udało, jakim cudem taki olbrzym mógłby zostać zniszczony? Nawet Norny nie mogłyby czegoś takiego dokonać.

Wszystkie niezwykłe rzeczy działy się w zamierzchłych czasach i nic już dla nas nie zostało. Tyle niezwykłych stworzeń, tak różne formy człowieka, bogowie… Globalna cywilizacja? Kto wie… Norny dopilnowały, by nic po niej nie zostało oprócz tych nawiedzonych Przędzalni. Tordik nigdy nie widział Przędzalni, postanowił więc obejrzeć tę w Raihidenie zanim plemię opanuje miasto. No, chyba, że jakaś ładna kobietka akurt wejdzie w drogę, wtedy Przędzalnia poczeka.

W obozie rozległ się donośny dźwięk rogu. Dowódca dawał rozkaz, trzeba więc było zebrać swoje rzeczy i wyszykować się do dalszej drogi. Już na następny wieczór planowano atak na Raihiden. Podstawowym celem była Przędzalnia. Masto Raihenów stanowiło ważny ośrodek kultu Norn. Podejrzewano, że przyłączą się one do obrony, kluczowe było więc jak najszybsze zniszczenie ich siedziby, co miało spowodować wśród nich dezorganizację. Dowództwo brało pod uwagę przekazanie głównej roli w tym zadaniu Tordikowi, on sam jednak odmówił, tłumacząc się swoją słabością. Łatwo mógł się rozproszyć. Nawet szykując się do bitwy, myślał o nagrodzie, jaką sobie sprawi potem.

 

Wojsko zatrzymało się przed murami miasta. Nie mieli maszyn oblężniczych – jedynie tarany ze ściętych nieopodal drzew pomagały w przebiciu się przez bramy. Łucznicy ostrzeliwali Gurendów z wież, jednak z niewielkim skutkiem. Strzały chybiały, najeźdźcy osłaniali się i uchylali, a było ich wielu. Zgodnie z przewidywaniami, pierwsza otworzyła się Biała Brama, prowadząca tylko do małej, zamkniętej części miasta. Większość ludności stąd ewakuowano i zostali tylko niezbyt liczni walczący.

Wśród nich znajdowała się Iri. Sama nie wierzyła w to, jak sprawnie była w stanie posługiwać się bronią. Gdy nieprzyjaciele przedarli się przez bramę, zabiła trzech i kilku innych raniła. Wszystko dzięki temu, że zajęła odpowiednią pozycję, z której mogła atakować prawie niezauważona. Poza tym, żaden z wrogów jej nie docenił. W końcu jednak sama została raniona i ze względu na zbyt duże krwawienie, ukryła się w jednym z opuszczonych domów. Zdjęła serwetę ze stołu i prędko otrzepała ją z kurzu i okruchów. Owinęła ją sobie wokół klatki piersiowej, gdzie miała krwawiącą ranę. Cięcie w pierś potwornie bolało, ale nie oznaczało uszkodzenia żadnych ważnych mięśni.

Dziewczyna ostrożnie wyjrzała przez okno. Raihideńczycy stawiali opór nawałnicy Gurendów, ale nic nie wskazywało na to, by mieli zdobyć przewagę. Wrogów było zbyt wielu, a do tego większość obrońców nie była dostatecznie dobrze przygotowana do walki i zabijania.

Iri zauważyła jedną ciekawą rzecz – Gurendom nie zależało na trupach. Zabijali tylko zaciekłych, ale omijali zranionych, nie biorących już udziału w walce. Przyszło jej do głowy, że robili to po to, by było później komu pracować dla swoich nowych panów.

Dokąd szli Gurendowie? Nie chcieli się bić, tylko parli naprzód. Do pałacu, a może do Przędzalni? Iri wykluczyła drugą opcję – Przędzalnia była niezdobyta i niezniszczalna. Jej ścian nie dało się nawet zarysować, a drzwi od przynajmniej dwóch tygodni były zamknięte. Nornom zależało na przetrwaniu bitwy. Zapewne nie obchodziło ich to, kto będzie rządził miastem, ważnie było tylko, by Przędzalnia się utrzymała. Choć sama uważała to za naiwne, Iri miała nadzieję, że Norny przyłączą się do walki w jakiś sposób. Dysponowały w końcu potężną magią, która mogłaby uratować obecny stan rzeczy. Norny nie lubiły zmian – nawet zniszczenie Pierwszej Cywilizacji Globalnej było powrotem do dawnej sytuacji na świecie.

Zacisnąwszy zęby, Iri wróciła do walki. Dzięki serwecie jej piersi nie poruszały się, rana nie była więc podrażniana. Udało jej się zabić kolejnych dwóch Gurendów – walczący byli już zmęczeni. Włamywali się do kolejnych domów, by zabrać z nich jedzenie i napoje, jednak tam atakowali ich ukryci obrońcy.

Z początku walki wyglądały obiecująco. Miasto nie poddawało się. Mijały jednak dni i tygodnie, a szala zwycięstwa powoli, lecz regularnie przechylała się na stronę Gurendów. Ku zaskoczeniu raihideńczyków, najeźdźcy naprawdę próbowali zdobyć Przędzalnię. Było to o tyle dziwne, że Norny najprawdopodobniej opuściły miasto w jakiś magiczny sposób. Wielu Gurendów poległo przy tych bezsensownych staraniach, odsłaniali się bowiem na ataki żołnierzy miasta. Gdy porzucili Przędzalnię, skupili się na próbie zdobycia pałacu księcia.

Pałac był najlepiej bronionym obiektem Raihidenu. To przy nim obstawiona była duża część regularnego wojska. Znajdował się także pod troskliwą opieką partyzantów, którzy atakowali z ukrycia każdego Gurendę. Książę Raihen XII pozostawał wewnątrz, ponieważ do tego zobowiązywało go prawo. Towarzyszyła mu tam jedynie służba. Bliski przyjaciel księcia, rycerz Pino, poległ po około trzech tygodniach walk na ulicach, a więc ponad miesiąc od ataku na mury. Od samego początku książę był niespokojny. Później dochodził coraz większy smutek, szczególnie pogłębiony śmiercią Pino. W miarę zmniejszania się liczby żołnierzy broniących pałacu, książę zbliżał się do obłędu. W końcu kazał bronić przede wszystkim wejść do pałacu, obstawiono więc wszystkie drzwi i okna. Sam złapał swój miecz i zabijał wszystkich, którym udawało się przejść do środka.

Iri, dowiedziawszy się o ostatecznym zakończeniu prób przy Przędzalni, natychmiast udała się w stronę pałacu, wtedy jednak było już późno. Biegła środkiem ulicy, bo wiedziała już, że Gurendowie nie zaatakują jej, póki sama nie zacznie zabijać – oni chcieli tylko wejść do pałacu.

Niemniej jej przerażenie było ogromne, gdy wpadła wprost na jednego z nich.

Był wielki, nawet jak na Gurendę. Jego brzydka twarz wykrzywiła się w szczerym uśmiechu. Natychmiast zabrał Iri broń i delikatnie odłożył oba ostrza na ziemię. Dziewczyna rzuciła się do ucieczki, on jednak złapał ją i jedną ręką przycisnął do siebie. Gdy zaczęła krzyczeć, drugą brudną ręką zasłonił jej usta. Zdarł z niej koszulę, odsłaniając zasklepioną już ranę i wsadził jej materiał między zęby. Wściekłość i obrzydzenie wstrząsały Iri, gdy widziała sposób, w jaki gapił się na jej odsłonięte ciało. Wierzgała i kopała, ale nie była w stanie odeprzeć Gurendy.

Tyle było pięknych kobiet w Raihidenie i Todrik dopiero po niecałych dwóch miesiącach spotkał taką, która sama wbiegła w jego ramiona. Dwa miesiące bez kobiety sprawiły, że chciał jak najprędzej przejść do rzeczy. Nie był jednak w stanie wziąć kobiety, nie oddawszy czci jej ciału. Całował ją więc po szyi i piersiach, nie omijając brzydkiej rany na jednej z nich. Krew tej dziewczyny była słodka. Wzdrygała się i wierzgała za każdym razem, gdy zbliżył usta do jej skóry. Bez przerwy go kopała, próbując wyrządzić mu jakąś krzywdę, była jednak zbyt mała i osłabiona. Ściągnął jej spodnie i dotykał jej nóg. Robił to tak delikatnie, a ona i tak płakała, tak jak wszystkie kobiety. Łzy na jej twarzy wzruszyły Todrika – aż poczuł, że nie może dłużej się wstrzymywać i natychmiast opuścił spodnie. Iri wydała z siebie żałosny dźwięk, który byłby przeszywającym, głośnym krzykiem, gdyby nie jej własna koszula między zębami. Wierciła się i robiła wszystko, co mogła, by się wyrwać, mężczyzna był jednak o wiele zbyt silny. Kiedy poczuła, jak w nią wchodzi, zapomniała o bólu rany na piersi i o wszystkich upokorzeniach, których doznała w życiu. To było najgorsze, co kiedykolwiek się zdarzyło.

W tym samym czasie grupa Gurendów wdarła się do pałacu. Książę był wtedy znów w swojej komnacie i już tylko czekał. Rany i zmęczenie nie pozwalały mu na jakikolwiek ruch. Trupy Gurendów leżały na podłodze, jednak kolejni, jak najbardziej żywi, biegali po całym pałacu, szukając gospodarza, jednak wszystko było już jasne: Raihiden przegrał. Można było tylko poddać się dzikusom z zachodu.

Książę Raihen XII siedział na tronie i czekał. W końcu weszli. Drzwi sali otworzyły się z hukiem i grupa pięciu ogromnych mężczyzn wbiegła do środka. Za nimi nadeszli kolejni. Ich dowódca wyszedł naprzeciw i szedł prosto do księcia. Wymierzył w niego szablę.

– Ustąp mi miejsca – powiedział z ciężkim zachodnim akcentem. Brzmiał… żałośnie.

Książę nie ruszył się. Było mu wszystko jedno.

Iri pragnęła umrzeć. Chciała zabić swojego oprawcę, a potem spokojnie umrzeć. Śmierć i tak była już w mieście, kostucha może zabrać wszystkich jednocześnie.

Todrik czuł się jak w niebie, trzymając tę dziewczynę w rękach. Dowódca Gurendów triumfował. Najeźdźcy zaczynali już świętowanie.

I wtedy wszyscy zginęli. Z wieży Przędzalni wyfrunęły tysiące czarnych nici. Każdy z Gurendów padł tak, jak stał.

Setki Norn wyszły na ulice. Jak gdyby nie stało się nic niezwykłego i jakby to było ich obowiązkiem, zaczęły sprzątać. Pozornie bezsilne staruszki ciągały ciała olbrzymów. Spojrzeniami usuwały ślady krwi. Po raz pierwszy z Przędzalni wyszły nawet małe dziewczynki. Wszystkie sprzątały, opatrywały rannych i wrzucały na rozpalane stosy ciała poległych.

Jedna starucha poszła prosto do pałacu. Stanęła przed księciem, którego już otaczały opiekuńcze Norny.

– Każdy już zapłacił – wychrypiała i zwyczajnie odeszła.

Koniec

Komentarze

Nie trafia mi do przekonania hekatomba obrońców, do której dopuściły Norny. Ich postępowanie wydaje mi się nielogicznym --- przecież to one zwyciężyły, nie ludzie. Wzięły odwet za przeszłość? Dziękuję za takie pomocnice... 

Pierwszy Świat, Drugi... Czym to właściwie ma / miało być? Socjoeksperymentem na skalę globalną? Jeśli tak, brakuje tak zwanego szerszego tła, pozwalającego zrozumieć umieszczone w tekście niejasne aluzje.

Bo tutaj pomysłów jest na całą książę

Podpisuję się pod wypowiedziami wyżej. Pomysł i klimat, w którym osadzona została historia jest niezły. Może warto rozbudować tę historię? Chętnie poczytam...

Pozdrawiam :D

Nieźle jest, tylko jakoś tak bez sensu.

Dziękuję za komentarze. Bardzo, ale to bardzo żałuję tego, że wrzuciłam to opowiadanie, bo zrobiłam to zaraz po skończeniu pisania i szybko zdałam sobie sprawę z tego, że nie wyjaśniłam paru spraw. Na przykład tego, że Norny przez czas, kiedy się zamknęły, po prostu przędły nici atakujących, stąd też dopuściły do wybicia tak wielu mieszkańców - szybciej nie mogły. Poza tym, jestem świadoma tego, że za dużo jest poruszonych zagadnień jak na jedno opowiadanie i za bardzo skomplikowałam sprawę. Jestem zdzwiniona, że udało mi się nie zrobić błędów rzucających się w oczy przy pierwszym przeczytaniu. Następne opowiadanie będzie lepsze.

Nie mogę napisać, że mi się nie podobało, bo zwyczajnie nie jestem miłośnikiem tego rodzaju opowieści. 

Wszak od strony warsztatowej wygląda to całkiem przyzwoicie.

ciekawie rozglądająca się po pomieszczeniu. --- jej rozglądanie się był ciekawe, czy może ona zaciekawiona?

Jej powłóczysta czerwona suknia opinała się na ogromnym brzuchu i nabrzmiałym biuście. Mimo opaski na oczach poruszała się całkiem pewnie. --- te dwa zdania byłoby lepiej zamienić kolejnością. W tej postaci robi się zamieszanie z podmiotami,

po wejściu do komnaty stanęła w jej najciemniejszym miejscu --- niepotrzebny zaimek,

Po trzecie, beznadziejnie gotowała, co doprowadziło do zaprzestania organizowania sprzedaży własnoręcznie robionych ciast na cele społeczne. --- to brzmi jaki bełkot z jakiegoś urzędowego okólnika,

 

Nie kupuję zakończenia. Adam w sumie wyjaśnił, w czym tkwi problem.

pozdrawiam

I po co to było?

"to brzmi jaki bełkot z jakiegoś urzędowego okólnika" - takie było założenie

Dziękuję za wytknięcie błędów - od początku czekałam na to i szkoda, że nie pojawiło się, kiedy mogłam jeszcze edytować tekst. We własnym tekście trudniej wypatrzyć takie rzeczy.

Nowa Fantastyka