- Opowiadanie: arya - To nie miłość

To nie miłość

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

To nie miłość

Szklanka ponownie zajaśniała pustką. Sandor Clegane z hukiem odstawił naczynie na pobliskim stoliku, jakby tym gwałtownym gestem mógł zagłuszyć wdzierające się przez okno swojskie odgłosy dziedzińca. Rycerze, pomyślał pogardliwie. Zawsze o tej porze ćwiczyli parami na placu, odziani w te swoje nowiutkie, błyszczące zbroje, dzierżąc najlepsze miecze z rękojeściami wysadzanymi drogimi kamieniami. Stawiali na piękno i kosztowności, w miejsce poręczności i skuteczności. Zupełnie jak panny wybierające się na bal, a nie mężczyźni na potyczkę. Mógł się założyć o swój ulubiony hełm w kształcie psiego łba, że żaden z pasowanych przez ostatnie lata zadufanych młodzików nigdy nie umoczył żelaza we krwi prawdziwego wroga.

Podczas gdy wielu lordowskich synów od małego marzyło, by dostać się pod skrzydła jednego

z „najszlachetniejszych i najodważniejszych mężów”, Ogar odnajdywał dla nich jedynie pogardę. Nigdy zazdrość, jak niosła powszechna wieść. Bo czego miałby im zazdrościć? Tytułu? Czym był tytuł na polu bitwy? Co najwyżej mógł zadecydować, w której linii ataku się znajdzie – jako mięso armatnie w pierwszej, czy też bezpiecznie przeczeka najgorszą falę uderzeniową w środku kolumny. Pieniędzy? Nie było nic chwalebnego

w nagminnym czerpaniu złota z rodzinnego skarbca. Odwagi? Umiejętności? Niedorzeczność.

Sięgnął po puste naczynie i napełnił je bursztynowym płynem z dzbanka. Upił łyk, krzywiąc się paskudnie. Nie przepadał za dornijskim winem, było dla niego wybitnie za słodkie. Wolał już byle jakiego piwnego cienkusza z przydrożnej karczmy, poczuć na języku gorycz zamiast mdłej słodyczy. Słodycz była dobra dla paniątek – obrzucił lekceważącym spojrzeniem turniejowych rycerzy – a nie dla zatwardziałych zabijaków ze spaloną mordą. Nie zmieniała tego nawet nieskazitelna biel płaszcza, spoczywającego na jego ramionach. Zachciało się Joffreyowi wcielać psa w szeregi Gwardii Królewskiej. Wkrótce kazirodczy król pożałuje, że obdarzył swe zwierzę takim zaufaniem.

Na brzydkiej, zniekształconej twarzy Clegana pojawił się nieprzyjemny uśmiech.

 

***

Tego dnia, kiedy Ogar ostatecznie podjął decyzję, Joffrey rozpierał się na tronie, przybierając wysoce lekceważącą pozę i z wyraźnym znudzeniem na twarzy wysłuchiwał próśb poddanych. Jeden lord, jakiś rycerz, dworzanin, kolejny lord. Młody władca ziewnął protekcjonalnie, beznamiętnym wzrokiem spoglądając na zmieszanego dworaka.

– Mam już dość wysłuchiwania tych użaleń się nad sobą. Mężczyzna powinien być silny i stanowczy, by takie bzdurne sprawy załatwiać bez marnowania czasu swojego króla, w nadziei na jego ingerencję. Sir Janosie, weźcie tego żałosnego człowieka sprzed mego oblicza i nauczcie bycia mężczyzną.

Znikąd pojawiło się dwóch strażników w złotych płaszczach – symbolu przynależności do Straży Miejskiej. Chwycili wciąż klęczącego, sparaliżowanego szokiem dworzanina za ramiona i bezceremonialnie wywlekli z sali tronowej.

– Czy jest ktoś jeszcze, mający do mnie istotną sprawę? – Joffrey zdawał się napawać głęboką, pełną napięcia ciszą, jaka zapadła po wyprowadzeniu ostatniego błagalnika.

– Ja, panie.

Clegane, dotąd ignorujący całą litanię wyjątkowo nudnych próśb, na dźwięk ładnego, dziewczęcego głosu poderwał głowę jak pies, który właśnie zwęszył coś naprawdę intrygującego.

Tłum gapiów rozstąpił się robiąc przejście. I oto ją zobaczył, a serce zabiło mu szybciej. Długie, kasztanowe włosy upięte w nienaganny kok, prosta, skromna sukienka podkreślająca zgrabną sylwetkę. Sansa. Jej niebieskie oczy wpatrywały się w Joffreya z niemym błaganiem. Lecz Ogar dostrzegł w nich także coś więcej: strach, ból, żal.

Każdy mieszkaniec Królewskiej Przystani już wiedział, o co zamierzała prosić. Kolejny raz, każdego dnia o to samo.

Głupia ptaszyna, pomyślał Clegane, obserwując klękającą dziewczynę przez maskę zimnej obojętności. Zaczęła mówić, z początku cicho, tak, że ledwo rozróżniał słowa. Stopniowo jednak jej drżący głos coraz donośniej, coraz rozpaczliwiej odbijał się od starych, kamiennych ścian.

Płakała. Łzy strumyczkami spływały po jej bladych policzkach. Odwrócił wzrok i przypadkowo uchwycił cień szczerego rozbawienia, przewijający się przez oblicze króla. Clegane zacisnął mocniej palce na rękojeści miecza, aż zbielały mu kłykcie. Śmiał się! Ten sukinsyn się śmiał!

Właśnie wtedy, będąc świadkiem tej upokarzającej sceny po raz pierwszy od lat – a dokładniej od chwili, gdy jego brat, Gregor, wsadził mu twarz do ognia – poczuł narastający gniew.

 

***

Książka spoczywała dokładnie w tym samym miejscu, w którym zostawił ją Eddard Stark. Zniszczona okładka, pomarszczone, pożółkłe kartki, na wpół zapisane drobnym pismem tysięcy charakterów. Ot, zwykła, stara książka. Kto by się spodziewał, że ten niepozorny wolumin mógł skrywać tajemnicę narodzin wielu pokoleń rodu królewskiego.

Ogar wiedział, że Joffrey był darem natury, plugawiącym normalną kolej rzeczy. Syn brata i siostry, poczęty wbrew wszelkim granicom przyzwoitości, a nawet prawom Siedmiu. Dotąd niewiele obchodziły go śmieszne prawa i pochodzenie pana, dotąd nigdy nie czuł… No właśnie, czego? Chociaż w ciągu paru ostatnich wieczorów starał się znaleźć trafne określenie tego uczucia, to jednak nie potrafił dobrać odpowiednich słów

i porównań.

Ostrożnie podniósł książę, by nie pogubić żadnej stronicy. Kiedy opuszczał komnatę, tętno miał przyspieszone, a przed oczami stała mu uśmiechnięta, piękna jak wiosenny poranek Sansa. Czyżby to wdzięczność zdobiła jej oblicze?

Bez przeszkód minął strażników, pilnujących wejścia do wieży namiestnika. Żaden z nich nie śmiał kwestionować poleceń samego króla, wysyłającego psa po jakiś przedmiot należący do Starka. Co więcej, żaden nie odważyłby się rzucić otwartego wyzwania słynącemu z gwałtowności i okrucieństwa Sandorowi Cleganowi, bratu słynnego „Góry”, od niedawna członkowi samej Gwardii Królewskiej.

Trzymając płócienne zawiniątko pod pachą, Ogar wkroczył do stajni. Jego koń stał już przed boksem osiodłany, jak przykazał wcześniej stajennemu za cenę bardzo groźnego spojrzenia.

– Gdzieś się wybieramy, psie? – Gdyby dowódca Złotych Płaszczy był nieco bardziej rozgarnięty umysłowo, wiedziałby, że odwrotna strona drzwi jest raczej kiepską kryjówką, zwłaszcza jeśli chce się zaskoczyć osobistego strażnika jego królewskiej mości.

Zignorował marną zaczepkę.

– Hej, mówię do ciebie, psie! – Tym razem przesyconym jadem słowom towarzyszył świst wysuwanego miecza.

Clegane spokojnie zapiął torbę przy siodle i odwrócił się na pięcie. Na widok szczupłego, odzianego

w zbroję mężczyzny uśmiechnął się drwiąco. Jego ręka nawet nie drgnęła ku rękojeści własnej broni.

– Zgubiłeś się, Slynt? – warknął, obrzucając nowo mianowanego lorda Harrenhall lodowatym spojrzeniem.

– Odwiedziłeś Wieżę Namiestnika. Z wyraźnego rozkazu króla nikt nie ma prawa tam wchodzić – Slynt zmrużył podejrzliwie oczy. – Gadaj, czego szukałeś wśród rzeczy zdrajcy?

Sandor wybuchnął śmiechem.

– Pocałuj mnie w dupę.

Twarz Janosa Slynta przybrała barwę dojrzałej piwonii. Patrząc na odwracającego się lekceważąco Ogara, poczuł siarczysty policzek wymierzony w jego dumę. Z krzykiem rzucił się na niego, lecz Sandor spodziewał się ataku. Błyskawicznie dobył podręcznego sztyletu, sparował pierwszy cios i wyprowadził nieetyczne kopnięcie. Dowódca Złotych Płaszczy skrzywił się z bólu.

Clegane wykrzywił usta.

– Nawet nie nauczyli was porządnie walczyć.

Slynt wyprostował się z trudem, ciskając nienawistne spojrzenia.

– Zabiję cię, psie! – Z tymi słowami na ustach znowu zaatakował, wykorzystując tanią sztuczkę. Wyprowadził mieczem głębokie pchnięcie, zamiast zwykłego uderzenia odwrotnego. Ogar z łatwością odgadł jego zamiary, jakby od niechcenia odbił cięcie, jednym krokiem skrócił dystans i wbił sztylet pod ramię. Po napierśniku popłynęła krew. Slynt zachwiał się, wybałuszając oczy. Czyste cięcie przez gardło zakończyło parodię pojedynku. Sandor nie lubił niedokończonych spraw. Trup osunął się na ziemię, brudząc szkarłatem walające się siano.

Nim Ogar zdążył schować broń, zza boksu wychynęła ciemna czupryna chłopca stajennego. Na widok sir Janosa leżącego na wznak w kałuży krwi, zbladł. Clegane postąpił parę kroków, unosząc zakrwawioną klingę. Chłopak cofnął się przerażony.

– Jeśli cię kto zapyta, on pierwszy zaatakował. Inaczej tym kawałkiem metalu wypruję ci flaki, którymi następnie, zanim zdechniesz, nakarmię mych zwierzęcych pobratymców. Zrozumiano? – wycharczał Ogar.

Młodzieniec skinął energicznie głową.

***

Po raz pierwszy i ostatni Clegane zdecydował się działać w znienawidzony sposób – intrygą zamiast przemocą i ostrzem. W tym jednak przypadku ta druga opcja niechybnie przyniosłaby mu dosyć bolesną śmierć. Sansa miała w sobie coś takiego, że pomimo swego okropnego charakteru Ogar nie potrafił patrzeć bezczynnie na jej cierpienie. Podejrzewał, że gdyby nie pomógł Starkównie, niedługo, w niezbyt odległym miejscu rozpętałaby się rzeź. Przeprowadziłby ją osobiście. Dlatego gardząc sobą, postanowił zniżyć się do poziomu eunuchów. Ten jeden raz.

Plan był prosty: przekonać mieszkańców Królewskiej Przystani, że Joffrey nie był synem ich ukochanego króla Roberta. Aby osiągnąć ten cel, Ogar postanowił udać się do dwóch osób, mających wielką władzę nad tym, w co ludzie wierzyli, bądź myśleli.

Pierwszego Kapłana Siedmiu zastał w świątyni, pogrążonego w popołudniowej modlitwie. Nie bacząc na oburzone okrzyki akolitów, wtargnął do środka. Bez zbędnych ceregieli podetknął kapłanowi pod nos księgę oraz szorstko wyjaśnił przyczynę wizyty. Kapłan zadał Ogarowi kilka pytań i dopiero po uzyskaniu wszystkich odpowiedzi z jego spojrzenia zniknęły resztki podejrzliwości, zastąpione iskrami podniecenia. Oto bowiem na jego barkach zaciążył los Siedmiu Królestw. Bez słowa oddał Cleganowi książkę i niemal biegiem ruszył do swoich komat. Następnego dnia wygłaszał kazanie, przedtem jednak musiał jeszcze nanieść parę poprawek.

Dzień Pergilia Skowronka przebiegał zawsze według tego samego schematu. Najpierw dojście do siebie po całonocnej libacji, często w obecności nieznośnego kaca. Potem ucieczka przed rozwścieczonym mężem nocnej kochanki i wreszcie – wieczorem – zaszczycanie najbogatszych gospód swoim występem.

Tak też znalazł go Ogar, siedzącego przy kuflu pieniącego się piwa, pomiędzy wykonaniem jednej

a drugiej ballady. Przysiadł się z krzywym uśmiechem, wyrwał z ręki naczynie i wepchnął w jego miejsce gruby wolumin. Zaczął mówić chrapliwie a gdy skończył, zawiesił znacząco głos i już wiedział, że trafił.

 

***

Raz poruszonej lawiny, nie da się zatrzymać. Podobnie jest z ciągiem zdarzeń, w którym każde kolejne silnie przeplata się z poprzednim, prowadząc coraz szybciej do nieuchronnego finału. Ogar nie był głupim, okrutnym osiłkiem, wiedział takie rzeczy.

Teraz pozostawało tylko czekać i obserwować, jak stopniowo zmieniały się rzucane Joffreyowi spojrzenia. Lęk powoli wypierała podejrzliwość, wreszcie odraza. Na placach targowych, prażonych słońcem ulicach, śmierdzącym rybami porcie, ludzie powtarzali sobie plotki, za każdym razem doprawiane mniej finezyjnymi szczegółami. W całym mieście – tuż pod nosem króla – wrzało z jego powodu. Co ciekawe, ani Pająk, ani Littlefinger, ani żaden inny członek Małej Rady nie kiwnął palcem, aby uspokoić pospólstwo.

Pojawiało się nadzwyczaj wielu sławnych kronikarzy, pragnących dokładniej poznać historię rodu wspaniałego, niedawno zmarłego króla Roberta i napisać coś nadzwyczajnego, ku czci jego pamięci.

Cersei radziła sobie zdumiewająco dobrze. Odsyłała natrętów do biblioteki, by tam przy pomocy maestrów mogli pogłębiać upragnioną wiedzę. Ogar oglądał jej narastające podejrzenia z rosnącą satysfakcją. Oczywiście nikt nie raczył poinformować królowej o panującym poza pałacem nastroju. Przywdziewając żałobną czerń, od śmierci męża nie opuściła zamku, toteż wciąż pozostawała w przeklętej nieświadomości.

Niespełna trzy dni po odbyciu dwóch znaczących wizyt odbył się oficjalny sąd lorda Starka.

 

***

Ogar zwyczajowo zajmował miejsce u boku swego pana. W pełnym rynsztunku, z mieczem u pasa śledził wydarzenia przez szpary psiego hełmu. Widział, jak prowadzili skazańca przez rozwścieczony, rzucający obelgami tłum – co krzyczano, nie podobna było wychwycić z rozgardiaszu. Jak stawiali go na podwyższeniu, zmuszali do wyznania wyimaginowanych win. Słowa utonęły wśród wrzasków mieszczan.

Sandor przetoczył spojrzeniem po twarzach Varysa, lorda Baelisha, Cersei i nowego przywódcy Złotych Płaszczy, stojącego za plecami lorda Winterfell. Wszystkie pozostały niewzruszone. Oni wiedzieli, Ogar był tego pewien, wiedzieli, że nikogo nie obchodziła rzekoma zbrodnia. Ludzie przyszli tu obalić samozwańczego króla.

Joffrey odbierał to inaczej. Siedział dumnie wyprostowany na udekorowanym tronie, uśmiechnięty, ręką pozdrawiał poddanych. Kiedy wydał wyrok, zapadła cisza. Zebrani hipnotycznym wzrokiem śledzili królewskiego kata, niespiesznym krokiem zbliżającego się do Starka. W dłoni dzierżył Lód, broń zdrajcy. Oblicze młodocianego władcy promieniało upiornym szczęściem.

Wtedy wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Nowy dowódca Złotych Płaszczy dobył sztyletu

i płynnym ruchem przeciął więzy krępujące nadgarstki więźnia. Ned Stark wyprostował się, z niejakim zaskoczeniem przyjmując od niego miecz. Ktoś zastąpił drogę Ilynowi Paynowi. Ktoś zawołał strażników. Nagle ogłupiałego Joffreya otoczyła grupa uzbrojonych mężczyzn, ostrza ich mieczy skierowane były w jego ciało. Tłum skandował jednogłośnie:

– Stark! Stark! Stark!

 

Idąc spiesznie do stajni, Ogar słyszał rozwścieczone wrzaski Joffreya i jego matki. Jednak przed oczami wciąż majaczyła mu uśmiechająca się naiwnie, głupiutka Sansa. Teraz przynajmniej ten sukinsyn jej nie tknie, pomyślał zadowolony, nadal nie rozumiejąc dlaczego miałoby go to obchodzić. Zignorował Littlefingera, podążającego w dostojnym pośpiechu w tym samym kierunku. Dopadł konia i opuścił miasto.

Koniec

Komentarze

Pierwszy tekst od dwóch miesięcy ^^ Cierpliwie czekam na linczowanie :P

"Zawsze o tej porze ćwiczyli parami na placu, odziani w te swoje nowiutkie, błyszczące zbroje, dzierżąc najlepsze miecze z rękojeściami wysadzanymi drogimi kamieniami. Stawiali na piękno i kosztowności, w miejsce poręczności i skuteczności."

No, nie wiem, czy to prawda... Zbroi szkoda, mieczy szkoda, klejnotów szkoda, ryzyko zranienia, a nawet śmirrci, tak za frico, znaczne. A czemu ci ćwicxący z zapałem nie używali  toporów? No, bo jak ktos walnąl toporem w zbroję drugiego rycerza, przeważnie trafionego znoszono z dziedzińca... Jeżeli jeszcze żył. Walkę ćwiczono drewnianymi mieczami albo pałkami, a za uzbrojenie ochronne służyły kaftany wypchane słoną, wełną, hełmy, nagolenniki i naręczaki. 

Kolczugi, a tym bardziej zbroje płytowe, a i miecze też, sporo kosztowały. Należało je oszczędzać.  

Sprawdzianem dorównującym realiom bitewnym byl turniej. Czesto organizowany dla rycerstwa. Wtedy tak, używano zbroi, mieczy, toporów, włoczni i tego całego przemyślanego w konstrukcji żelastwa.   

Pozdrówko.

Bardzo dobrze napisany tekst pełen rozmaitych smaczków. Początkowo taka oddolna, misterna intryga nieszczególnie mi pasowała do Ogara (aczkolwiek w lekturze sagi dopiero docieram do końca pierwszego tomu, więc może się jeszcze facet rozkręci :P), ale w pewnym momencie udało Ci sie mnie przekonać. Obok opowiadania claymana najlepszy tekst na konkurs, jaki dotąd czytałam.

Ogar słyszał rozwścieczone wrzaski Joffreya i jego matki - nie sądzę, by wrzaski zarzynanych mogły być rozwścieczone. Raczej przerażone.

 

Poza tym całkiem porządny tekst. Warsztatowo sprawny, oparty na ciekawym pomyśle, jednak... Jakoś mnie nie przekonał. W GoT Clegane nie jest jeszcze zbyt znaczącą postacią; tak naprawde rozkręca się później. Oczywiście to żaden argument, raczej luźna uwaga. Mam jednak wątpliwości, czy naprawdę wiedział on, gdzie należy szukać potwierdzenia oskarżeń Starka. Poza tym księga wymieniała tylko cechy fizjonomii kolejnych Baratheonów. Takim argumentem można z pewnością łatwo podsycić bujną wyobraźnie grajka, ale przekonać Wysokiego Septona, to już chyba troszkę inna kategoria, prawda? Pamiętaj, że Stark miał jeszcze inne dowody, którymi Sandor nie dysponuje w Twoim tekście. Poza tym Renly'ego w momencie egzekucji Starka dawno już nie ma w King's Landing.

@Świętomir - chciałam pokazać, że może Clegane jest nie tylko tępym brutalem, ale też ma oczy i uszy otwarte i wie co się w zamku dzieje (trochę jak powierzchownie błazny - niby tylko rozśmieszają tłum, a w istocie znają większość tajemnic, intryg,planów politycznych, itp, itd...), poza tym piszę że "po zadaniu pytań i uzyskaniu odpowiedzi ze wzroku kapłana zniknęły resztki podejrzliwości", czyż nie tak? ;) A czemu Sandor to zrobił? No cóż, tego sam przecież do końca nie wie. Co do Renly'ego - masz rację, moja nieuwaga :)

A i jeszcze jedno a propos wrzasków Cercei i Joffreya - nigdzie nie wspomniałam, że ich zarzynali :)

Nie piszemy Cercei, tylko Cersei.

Pardon :P

Nie, nie, portret Sandora jest wiarygodny i jak najbardziej pomysłowy. To największy plus tego tekstu. Ale tajemnicę Lannisterów znali tylko zainteresowani plus Varys. Littlefinger może się domyśłał, podobnie jak Jon Arryn tuż przed śmiercią, Stannis i Eddard. Sam Joffrey nie wiedział o swoim pochodzeniu, skąd tedy Sandor mógłby się dowiedzieć? Nie był nikim znaczącym; nikt mu specjalnie nie ufał, nie powierzał tajemnic. A jego - jak sama podkreśliłaś - niespecjalnie te tajemnice obchodziły.

 

Tak samo Wysoki Septon, nie rezydujący nawet na dworze: jedyne, co mogło do niego dotrzeć to plotki pospólstwa. Nawet jeśli miał swoich ludzi w Red Keep, wątpliwe, by wydobyli oni jakieś bardziej potwierdzone informacje, bo śmiem twierdzić, że romans królowej byl bodaj najpilniej strzeżoną tajemnicą Siedmiu Królestw. A do zwrócenia uwagi na fakt, że wszyscy dotychczasowi Baratheonowie byli czarnowłosi nie potrzeba nawet żadnej księgi. Wystarczy dobra pamięć i odrobina spostrzegawczości! ;)

Może i nie interesowały Sandora takie tajemnice, ale mógł gdzieś coś w zamku usłyszeć. Może akurat był w ogrodzie, kiedy Stark wyznawał królowej, że wie o jej małym sekreciku? W sumie od tego mogłam zacząć opowiadanie i dalej pociągnąć ^^ :P Co do Septona to oczywiście mógł się domyślać, iż coś jest nie w porządku z Joffreyem, Tommenem i Myrcellą, ale dopiero wizyta Clegana, osobistego strażnika króla, uchodziłaby za odpowiednio silny bodzieć do działania ;)

A, no, gdybyś zaczęła opowieść ogrodowym podsłuchem, to zaraz byłaby inna rozmowa! :) Nie bardzo jednak wyobrażam sobie inną możliwość podsłuchania podobnej rewelacji. Chyba, że chodziłoby o plotkującą służbę, ale czym się to różni od plotek przekupek na targu?

Fakt, w księdze, którą czytał Ned, nie było zbyt wielu dowodów poza opisem wyglądu... to znaczące, owszem, ale czy aż tak znaczące, aby ktoś mógł uznać to za argument do rozesłania plotek mających na celu podburzenie ludzi przeciwko władcy, szczególnie Wielki Septon? Z drugiej znów strony ów plotki roznoszą się szybko (szczególnie z pomocą minstrelów i grajków ;p), więc Sandor wykazał się nie lada sprytem, uderzając do Skowronka.
Hm, do Ogara kompletnie nie pasuje mi wizja zakochania się w Sansie, ale tytuł mówi sam za siebie, tak więc milczę i pokornie zagłębiam się w niuanse jego planu.
Taka mała "uwaga taktyczna": w opowiadaniu słowo "maester" zostaje odmienione jako "maestrów", a w książkach G. M. brzmi ono "maesterów". Ale to w sumie nieistotne :)

Dziękuję wszystkim za poświęcenie chwilki czasu na przeczytanie i pozostawienie komentarza :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Hmmm. A gdzie tu fantastyka? Pomijając to, że bohaterami są postacie z sagi fantasy, której nie czytałam, więc i niewiele rozumiem.

Masz trochę zbędnych enterów.

Babska logika rządzi!

Nie wiem jakie były wymagania konkursu, ale mam wrażenie, że to własna wersja wybranego fragmentu GoT. Czytało się nie najgorzej, choć wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka