- Opowiadanie: jasoebert - Juliusz Cezar

Juliusz Cezar

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Juliusz Cezar

Juliusz Cezar raz jeszcze rozejrzał się podejrzliwie po pustym korytarzu przed drzwiami swojego gabinetu. Jego twarz, ostre, rzymskie rysy odbijała w złotej tabliczce: IMPERATOR, którą dawno temu, w czasach potęgi młodości kazał sobie przymocować na drzwiach. Spojrzał na zmęczoną twarz, zaorana zmarszczkami, na której było spisane całe jego życie – lata chwały, potęgi, lata trudu, trosk. Tych drugich było zdecydowanie więcej. Ta twarz odbijała się teraz w starej, wyniszczonej latami użytkowania tabliczce, której złoto przybrudziło się, a napis ledwo dało się odczytać. Jedna śrubka gdzieś przepadła. Ale tak, jak złoto, nawet brudne i zapomniane zawsze pozostanie złotem, tak nawet najbardziej zgnuśniały juliusz cezar pozostanie w oczach pokoleń Juliuszem Cezarem! Ech…

Upewniony, że nie jest podglądany Juliusz wemknął się do gabinetu. Usiadł, a raczej rzucił się na fotel i ciężko westchnął. To był naprawdę męczący dzień, w zasadzie tak samo, jak wszystkie od przynajmniej paru lat. A może tylko kilku miesięcy? Trudno powiedzieć kiedy codziennie przekłada się tony papierów i trzeba być obecnym na tych wszystkich nudnych konferencjach i zebraniach; a to jakiś bunt, a to w jakiejs prowincji brakuje czegoś, a to kolejny spisek, zdrada, próba otrucia…Władanie takim Imperium to naprawdę niezła harówka. Westchnął ponownie, żeby sobie ulżyć i wziął się za pisanie wspomnień. Oczywiście w trzeciej osobie. Dziesięć minut później stwierdził, że dzisiaj więcej nie da rady. Oparł się i sięgnął po papierosa. Zegar nad biurkiem wybił pierwszą w nocy. Zaczął klepać się po kieszeniach marynarki w poszukiwaniu jakiegoś ognia. Na Jowisza, gdzie ta cholerna zapalniczka?

W tym momencie na korytarzu rozległ się dźwięk kroków. Spora grupka osób zmierzała w stronę jego gabinetu. Tknięty jakimś przeczuciem, czy instynktem zaczął bezradnie wodzić wokół wzrokiem w poszukiwaniu jakiejś kryjówki lub broni. Oby skręcili do WC po prawej, zdążył pomyśleć w niezrozumiałej obawie, gdy ktoś uprzejmie zapukał do drzwi. Za uprzejmie. Przerażony Cezar utkwił spojrzenie w klamce. Gdy pukanie się powtórzyło potrząsnął głową i spróbował odzyskać panowanie nad sobą. Wziął się pod boki i przyjął, jak miał nadzieję, w miarę dumna postawę.

– Wróg czy przyjaciel? – zawołał.

– Słucham? – odparł ktoś zdziwiony.

– Eee… tego… proszę. – powiedział nieco zbity z tropu Cezar.

Wszedł Brutus. Starannie zamknął za soba drzwi.

– A, to ty. – uspokoił się Juliusz – wiesz, troche mnie przestraszyłeś. Zazwyczaj o tej godzinie nikt tu nie przychodzi.

– Panie -Brutus był dziwnie poważny, a na jego ustach malował się uśmiech, którego Juliusz nie potrafił zidentyfikować – gdyby zostało ci parę minut życia i mógłbyś zrobić ostatnią, jedyną rzecz przed śmiercią, to co byś zrobił?

– Ale dlaczego pytasz, synu?

– Powiedz!

Zaskoczony Cezar zamyślił się.

– Chyba zapaliłbym papierosa. Tam na dole pewnie mają tylko jakąś tanią makulaturę.

– Zrób to.

-Co? Dla…

– Zrób to! – Zanim Brutus wychylił głowę na korytarz, Cezar ujrzał nieprzyjemny błysk w jego oku – przyprowadziłem paru kolegów.

Co najmniej pół tuzina zamaskowanych i poważnych mężczyzn weszło do gabinetu Juliusza.

– Zaraz! To mój pokój! Co wy…? – zaczął Cezar i urwał. Zrozumiał co znaczył dziwny uśmiech i błysk w oku Brutusa. Mężczyźni zaczęli wyciągać spod czarnych płaszczy różnego rodzaju ostre przedmioty. – Chyba nie zamierzacie…

– Niestety właśnie zamierzamy. Przykro mi. – przerwał mu wysoki mężczyzna, w którym rozpoznał Legata Rzymskiego Longinusa. Trzymał w ręku coś, co przypominało obtłuczoną połówkę butelki.

Juliusz Cezar ocenił swoją sytuację. Ośmiu silnych mężczyzn, uzbrojonych w sztylety, pistolety, krótkie miecze, jedną butelkę i najwyraźniej jeden świecznik przeciwko nieuzbrojonemu, samotnemu prawie-starcowi, który nie umie już nawet samemu szampana otworzyć. Zrozumiał, że jest bez szans. Taki oto koniec spotyka Władcę Rzymskiego, kwestora, edyla, pretora, konsula i dyktatora, wiekopomnego, nieśmiertelnego, Gajusza Juliusza Cezara; po cichu, w nocy, bez świadków, zamiast nie na wojnie w chwale. Nikt nie będzie mówił: poległ jak bohater. Nic nie będą o nim mówić. Za to Brutus, Pompejusz, Longinus będą codziennie rano myć się pod pachami chwałą, czyścić uszy sławą, brodzić w świetności, będą rzygali swoją potęgą. Ale nie na długo – Cezar wbrew woli uśmiechnął się do tej myśli. Wystarczy im parę lat i będą błagali o spisek, o zamach, o cokolwiek. Zobaczą jak to przyjemnie jest władać taką maszyną odgryzającą palce po kawałku. Można się było tego nawet spodziewać. To wspaniały tytuł na pierwsze strony gazet: “Gajusza Juliusza Cezara rozdziabali tępymi mieczami najbardziej zaufani ludzie. cd. str. 6”. No, w każdym razie lepszy niż: “Dumnie poległ na raka płuc”.

Rozluźnił się. Prawie odprężył. Spojrzał spokojnie na nerwowe twarze przyszłych morderców.

– Ma ktoś ognia? – zapytał z udawaną wesołością. Tiliusz Cymber zbliżył się z zapałkami. Wyglądał jakby nie miał najmniejszej ochoty wyglądać jakkolwiek, a najchętniej to by go tu wogóle nie było.

– Proszę. Eee… Bo tego… jest jeszcze sprawa mojego ekhem… tego… brata… – Cezar dostrzegł, że jedna zapałka była krótsza od pozostałych. Uważnie obserwując twarz Tiliusza, wyciągnął ją.

– Tę wylosowałeś? – zwrócił się do niego. Cymber zrobił się siny.

– E… tak. – wystękał.

– No wiecie, panowie. Wsytydzilibyście się. – mruknął Juliusz, zapalając papierosa. – I nie waż się ruszać mojej togi, Tiliuszu – dodał.

Na bogów, myślał, zaciągając się, to nie aż tak straszne jak sobie wyobrażałem, żadne życie mi nie miga przed oczami, nic mi nie łomocze w klatce, tu mam ulubionego papierosa, przydałaby sie jeszcze szklaneczka dobrej brandy i byłbym w niebie. Oczywiście tylko w metaforycznym.

– Ma ktoś może brandy? – zapytał z nadzieją.

Odpowiedzieli mu milczeniem. Widać było po nich zniecierpliwienie.

– No tak. Kiedy jest najbardziej potrzebna, jej nie ma. A przecież to sprawa śmiertelnie poważna, ha ha. Faktycznie, mało śmieszne – dodał, gdy nikt nie podchwycił jego żartu.– Ostatnie zaciągnięcie, Publiuszu Serwiliuszu, i możemy zaczynać. A raczej kończyć.

Mężczyźni chwycili mocniej broń i postąpili krok w jego kierunku. Serwiliusz postąpił dwa. Cezar coś jeszcze sobie przypomniał.

– Moment! Zaczekajcie! Czegoś mi tu jeszcze brakuje. Zaraz, jak to będzie po łacinie? A tak – wziął oddech – Et tu Brute contra me? No, dobra, dawajcie.

Brutus nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko i dał znak Publiuszowi, który zadał pierwszy cios. Pozostali zadali resztę.

– I pozdrówcie Pompesia. – wycharczał Cezar. Spoglądał w dół i liczył – dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy…

Nawet tak bardzo nie bolało, zdążył pomyśleć i umarł. Brutus zatarł ręcę, jak po dobrze wykonanej robocie.

-Okej, na początek zajmijcie się tą śrubką na drzwiach – powiedział przenosząc swoje rzeczy do nowego biura.

 

 

jaśo ebert.

Koniec

Komentarze

Złoto nie matowieje. Cezar powinien wzywać raczej Jowisza niż Zeusa. Juliusz to nie jest imię i, według prawideł nomenklatury łacińskiej, nie powinno występować samodzielnie (poprawnie będzie: "Gajusz Juliusz").

Poza wymienionymi uchybieniami - całkiem przyjemny tekst. Niewiele wnosi, ale mimo to oceniam na 4+/6.

Ok, dzięki, poprawię, jak będę miał więcej czasu, dobranoc!

Zerknął na nią i nagle wydał mu się tak podobna

10 minut później stwierdził, - liczebniki zapisujemy słownie

Wziął się pod boki i przyjął, jak miał nadzieję, w miarę dumna postawę.

Starannie zamknął za soba drzwi.

Można sie było tego nawet spodziewać.

Wymieniłem kilka literówek, jest ich więcej. Podobnie, jak w poprzednim tekście występuje tutaj sporo powtórzeń, błędów interpunkcyjnych, brak spacji przy myślnikach. Różnica jest taka, że w powyższym opowiadaniu pojawiły się dialogi. Marna to pociecha, bo są błędnie zapisane. Co do treści, to nie rozumiem tych wszystkich nazw, które nie występowały w starożytności np.: papierosy, marynarka, WC. Jeśli miało być śmiesznie, to mnie nie rozbawiło.

Pozdrawiam

Mastiff

Interesujące, ale jednak nie kupuję Cezara popijającego brandy. Chociaż nie jestem przeciwniczką anachronizmów, to jednak muszą one być użyte z sensem, ich użycie powinno być czymś uzasadnione (np. nie znamy mezopotamskich przekleństw, więc używamy polskich :)), tutaj nie widać celu tej zabawy. Lepiej brać przykład z komiksów o Asteriksie :-) Tam, chociaż oczywiście można było dopatrzyć się współczesnych postaci, zjawisk, problemów, zachowany był "klimat epoki", i wtedy wywoływało to komizm (np. starożytne hasła reklamowe). Tutaj ani to śmieszne, ani sensowne.

Nie miałem zamiaru wprowadzać elementów nazego świata do świata starożytnego dla śmiechu. Chciałem przedstawić Cezara po prostu inaczej. Tak jak ja go widzę. Tak jak go sobie wyobrażałem bez względu na to czy ma to sens historyczny czy nie. Człowiek u szczytu możliwej ludzkiej władzy w chwili, gdy traci wszystko, na co tyrał całe życie. Nie chciałem wywoływać śmiechu, ale jedynie ukazać coś z przymrużeniem oka i pobawić się konwencją.

Dzięki za przeczytanie i zwrócenie uwagi na błędy, już się za nie zabieram.

No i owszem, daleko od konwencji --- ale nie porywa. Może za daleko?

Ten tekst jest fajnieszy. Ale znowu --- na początku jest za dużo powtórzeń. Można by się pozbyć paru zaimków, przerobić kilka zdań. Sama historia to taka bardziej wprawka. Wydaje mi się, że musisz spróbować napisać dłuższe opowiadanie z bardziej rozbudowaną fabułą i zindywidualizowanym bohaterem, dotykająca bardziej przyziemnych spraw. Było opowiadanie o konflikcie lucka z Bogiem, teraz o śmierci imperatora. Jedno i drugie to wielki temat, wepchnięty w bardzo ciasną formę, a widzę, że trzecie jest o Prometeuszu. Postaraj się wyprodukować historię o zwykłym człowieku. Warsztat jakiś masz --- tylko dobór tematów trochę zbyt górnolotny.

pozdrawiam

I po co to było?

Bardzo udana, krótka forma, choć brakuje mi jakiegoś twista na koniec (innego niż Long live the King!).

7/10

ad Galileo

Jeśli złoto matowieje, to po prostu trzeba sprawdzić, czy na pewno jest zrobione ze złota;)

Witaj!

 

Przyjemne, wprawnie napisane, ale nic ponadto. Rozumiem ideę, jaka przyświecała autorowi: odbrązowić starego, dobrego Gajusa Iuliusa. Niech stanie się nam bliski. Wszakże to też był człowiek. Poza tym i dość sprawną zabawą mitami narosłymi wokół śmierci Cezara nie ma tu niestety niczego co przyciągałoby uwagę na dłużej. Ode mnie jednak 4.

 

Pozdrawiam

Naviedzony

Dziękuję wszystkim za komentarze, zarówne ganiące jak i przychylne. Dzięki tym pierwszym wiem czego nie robić, a tym drugim wiem co robić na przyszłość. Bardzo to pomaga zwłaszcza takim jak ja, którzy pisali i nie pokazywali, więc właściwie nie mieli pojęcia co robią... 

Jeszcze raz serdeczne dzięki. pozdrawiam i życzę powodzenia w oddychaniu! 

Strasznie dużo "twarzy" na początku. Plus interpunkcja - a raczej brakujące przecinki. I braki w spacjach przy zapisie dialogów.

Tak jak jednak przeszkadzały mi współczesne zwroty w Prometeuszu (np. mała wątroba wielkości piłeczki ping-pongowej), tutaj to zdecydowanie kupuję. Może nie miało być dla śmiechu, ale jednak odbieram realia, w których umieściłeś Cezara, jako puszczenie oka do czytelnika, i podoba mi się to. Tekst jest dobry, zatem ponownie 4.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka