- Opowiadanie: dziko - Coś tu nie gra

Coś tu nie gra

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Coś tu nie gra

(…) Mo­że­cie mi wie­rzyć, że wbrew temu, co prze­ka­zu­ją barw­ne se­ria­le i prza­śne ko­me­die, życie w kam­pu­sie nie jest jedną wiel­ką dam­sko-mę­ską im­pre­zą. Oczy­wi­ście, ka­pi­tan uni­wer­sy­tec­kiej dru­ży­ny fut­bo­lo­wej czy jeż­dżą­cy Po­rsche play­boy z bo­ga­tej ro­dzi­ny mogą li­czyć na wia­nu­szek na­pa­lo­nych wiel­bi­cie­lek. Nie­mniej, prze­cięt­ny stu­den­ci­na pięk­ne ko­bie­ty w swoim łóżku oglą­da ra­czej tylko na ekra­nie lap­to­pa.

 

 

Pla­no­wa­łem spę­dzić ten week­end jak zwy­kle, w to­wa­rzy­stwie paru po­żół­kłych to­misz­czy, ale Jay i Alan nie­mal siłą wy­cią­gnę­li mnie na im­pre­zę w po­bli­skim mod­nym klu­bie. Nigdy nie mo­głem zro­zu­mieć tych ma­so­chi­stycz­nych ry­tu­ałów moich kum­pli, któ­rzy za­miast spo­koj­nie się upić w tanim pubie, pa­ko­wa­li się do sno­bi­stycz­ne­go lo­ka­lu tylko po to, by prze­pła­cić za al­ko­hol, pod­pie­rać ścia­ny i być obiek­tem prze­śmiew­czych szep­tów ze stro­ny stu­denc­kiej śmie­tan­ki to­wa­rzy­skiej.

 

Sie­dzie­li­śmy zatem w ciem­nym kącie, po­wo­li są­cząc obłęd­ne dro­gie tro­pi­kal­ne drin­ki. Ko­le­dzy śli­ni­li się na widok zmy­sło­wo po­dry­gu­ją­cych pięk­nych ko­le­ża­nek, ja za­my­ślo­ny fi­lo­zo­ficz­nie ana­li­zo­wa­łem ab­sur­dal­ność całej sy­tu­acji. W lo­ka­lu było dość dusz­no, więc wy­sze­dłem na chwi­lę na taras, za­czerp­nąć świe­że­go po­wie­trza. Spoj­rza­łem na pełny księ­życ, wes­tchną­łem głę­bo­ko i ob­ró­ci­łem się, by wró­cić do głów­nej sali. Zro­bi­łem to jed­nak na tyle nie­zgrab­nie, by szturch­nąć sto­ją­cą obok bru­net­kę, wy­trą­ca­jąc jej z dłoni kie­li­szek z mar­ga­ri­tą.

 

Sku­li­łem się lekko, go­to­wy do przy­ję­cia wer­bal­ne­go ciosu w stylu „gdzie masz oczy, bu­ra­ku?". Ja­kież było moje za­sko­cze­nie, gdy dziew­czy­na uśmiech­nę­ła się prze­pra­sza­ją­co.

 

– Ojej, tak mi przy­kro, nie za­la­łam cię? – spy­ta­ła. – Za­pa­trzy­łam się w księ­życ i nie wi­dzia­łam, co się wokół mnie dzie­je.

 

Sta­łem jak cielę z otwar­ty­mi usta­mi, przy­glą­da­jąc się nie­zna­jo­mej. Burza kru­czo­czar­nych loków, obłęd­nie błę­kit­ne oczy ni­czym z ja­poń­skiej kre­sków­ki, do­sko­na­ła por­ce­la­no­wa cera. Nor­mal­nie księż­nicz­ka z bajki.

 

– Eee… yyyy… – od­par­łem nie­zbyt bły­sko­tli­wie.

 

– Je­stem Alice – wy­cią­gnę­ła rękę w moim kie­run­ku. – Wi­dzia­łam cię w środ­ku, sie­dzia­łeś cały czas przy sto­li­ku. Pew­nie nie po­do­ba­ła ci się mu­zy­ka.

 

– Yyyy… eee…

 

– Mam to samo – uśmiech nie scho­dził jej z twa­rzy. – Ten lokal jest bez­na­dziej­ny, nie wiem po co tu przy­szłam. Chyba wrócę już do kam­pu­su, a ty?

 

– Tak, nie, tak… – język mi się plą­tał. – Oczy­wi­ście!

 

– To idzie­my – stwier­dzi­ła i lekko mu­snę­ła moje ramię. Ze­szli­śmy ze­wnętrz­ny­mi scho­da­mi, więc nie wi­dzia­łem, co się dzia­ło z kum­pla­mi. Nie mia­łem jed­nak wąt­pli­wo­ści, że świet­nie sobie po­ra­dzą beze mnie.

 

Była cie­pła ma­jo­wa noc.

 

Coś tu nie gra – ta myśl po­ja­wia­ła się w mojej gło­wie jesz­cze na schod­kach z ta­ra­su. Ana­li­tycz­ny umysł sta­rał się chłod­no oce­nić sy­tu­ację, w czym nie znaj­do­wał wspar­cia u roz­grza­ne­go burzą hor­mo­nów ciała.

 

Wszak nie jest moż­li­we – my­śla­łem sobie – żeby po­czci­wy stu­dent po­znał w klu­bie zja­wi­sko­wą pięk­ność, która sama z sie­bie pro­po­nu­je mu spa­cer. Takie rze­czy nawet w ckli­wych ko­me­diach ro­man­tycz­nych się nie zda­rza­ją. Jeśli już, to w hor­ro­rach – uwo­dzi­ciel­ka oma­mia fa­ce­ta, potem po­da­je mu nar­ko­tyk i gość zo­sta­je po­cię­ty na na­rzą­dy albo budzi się w sali tor­tur ja­kie­goś psy­cho­pa­ty. To wszyst­ko mu­sia­ło mieć dru­gie dno, po pro­stu mu­sia­ło.

 

– O czym my­ślisz? – spy­ta­ła.

 

– Ja… ten tego… za­sta­na­wia­łem się, co stu­diu­jesz?

 

– Et­no­gra­fię. A ty?

 

No tak, et­no­gra­fia, to by tro­chę wy­ja­śnia­ło – po­my­śla­łem. Za­pew­ne je­stem dla niej wdzięcz­nym obiek­tem badań nad kul­tu­rą pry­mi­tyw­ną, ni­czym, za prze­pro­sze­niem, jakiś Mu­rzyn z Ma­da­ga­ska­ru.

 

– Bio­tech­no­lo­gię – od­par­łem.

 

– Teraz ro­zu­miem, dla­cze­go nigdy nie spo­tka­li­śmy się na za­ję­ciach. Bio­tech­no­lo­gia to cie­ka­wy kie­ru­nek, to wy­ko­rzy­sta­nie ge­ne­tycz­nie zmo­dy­fi­ko­wa­nych or­ga­ni­zmów…

 

No nie, jakiś cyrk – po­my­śla­łem – to się nie dzie­je na­praw­dę. Coś tu ewi­dent­nie nie gra. Może ona jest ja­kimś cy­bor­giem, za­błą­ka­nym ter­mi­na­to­rem z przy­szło­ści, któ­re­mu się po­psuł pro­gram. Bo jak to ina­czej wy­tłu­ma­czyć? Albo jest obcym z innej ga­lak­ty­ki za­ka­mu­flo­wa­nym w ko­bie­cym ciele. To by wy­ja­śnia­ło za­in­te­re­so­wa­nie ge­ne­tycz­ny­mi mo­dy­fi­ka­cja­mi…

 

– Ale je­steś za­krę­co­ny – za­śmia­ła się per­li­ście, gdy za­my­ślo­ny po­tkną­łem się o nie­rów­ną płyt­kę chod­ni­ka.

 

Skup się, Bran­don, zejdź na zie­mię i wy­lu­zuj – stro­fo­wa­łem sie­bie w my­ślach – bo ona jesz­cze po­my­śli, że je­steś gejem. No wła­śnie, za­miast fan­ta­zjo­wać, na­le­ża­ło trzeź­wo po­dejść do spra­wy: Alice pew­nie do­ra­bia jako luk­su­so­wa pa­nien­ka do to­wa­rzy­stwa, a we mnie do­strze­gła po­ten­cjal­ne­go klien­ta. Gdy do­trze­my do kam­pu­su, za­pro­po­nu­je mi szyb­ki nu­me­rek za dwie­ście zie­lo­nych i ro­man­tycz­ny czar pry­śnie. I wcale nie o to cho­dzi­ło, że mia­łem w kie­sze­ni tylko sie­dem­na­ście do­la­rów…

 

– W któ­rym bu­dyn­ku miesz­kasz? – za­py­ta­łem, gdy do­szli­śmy do pierw­szych za­bu­do­wań kam­pu­su.

 

– A ty?

 

Znów mnie za­tka­ło na chwi­lę.

 

– Eeee… w „Kappa", tutaj na rogu.

 

Mil­cze­li­śmy przez chwi­lę, sto­jąc na roz­wi­dle­niu chod­ni­ka.

 

– Nie za­pro­sisz mnie na kawę? – spy­ta­ła, fry­wol­nie od­gar­nia­jąc z czoła czar­ne pukle.

 

– Yyyy… nooo… może wpad­niesz na kawę?

 

Wiem, co sobie my­śli­cie – za­cho­wy­wa­łem się jak ostat­nia ofia­ra losu. To praw­da, ale jej to naj­wy­raź­niej nie prze­szka­dza­ło. Unio­sła ką­ci­ki ust w de­li­kat­nym uśmie­chu i wsu­nę­ła rękę pod moje ramię. Po­czu­łem przy­jem­ne mro­wie­nie w całym ciele. Dwie mi­nu­ty póź­niej wcho­dzi­li­śmy do opu­sto­sza­łej „Kappy".

 

W po­ko­ju pa­no­wał względ­ny po­rzą­dek, czyli umiar­ko­wa­ny ba­ła­gan. Strzep­ną­łem z fo­te­la reszt­ki chip­sów, by miała na czym usiąść, zgar­ną­łem książ­ki ze sto­li­ka na pod­ło­gę i rzu­ci­łem się czy­ścić eks­pres do kawy.

 

– Sie­dem­na­sto­wiecz­ny mie­dzio­ryt, a to cie­ka­we – sko­men­to­wa­ła obraz nad łóż­kiem. – Twoi kum­ple mają ra­czej ro­ze­bra­ną Pa­me­lę An­der­son.

 

Też kie­dyś mia­łem – od­par­łem w my­ślach – ech, to były czasy…

 

– Kur­czę, co za opor­ny szajs! – syk­ną­łem, mo­cu­jąc się z po­kryw­ką eks­pre­su.

 

– Kawa może po­cze­kać – po­wie­dzia­ła, roz­pi­na­jąc górny gu­zi­czek bluz­ki. – Do śnia­da­nia.

 

Prze­łkną­łem ślinę i sta­ra­łem się opa­no­wać drże­nie rąk.

 

– Mmmo­że znaj­dę coś in­ne­go – wy­du­ka­łem. – Mam wino. Czer­wo­ne.

 

– Tak, czer­wo­ne wino bę­dzie zde­cy­do­wa­nie lep­sze – stwier­dzi­ła, wsta­jąc z fo­te­la.

 

Nagle jej wzrok przy­ku­ła zrzu­co­na ze sto­li­ka książ­ka.

 

– Czy­tasz po ła­ci­nie? – Zmarsz­czy­ła brwi.

 

– Eeee… taka za­ba­wa dla za­bi­cia czasu – od­par­łem zmie­sza­ny, szyb­ko zgar­nia­jąc tom i wrzu­ca­jąc gdzieś za fotel. Być może, jako stu­dent­kę et­no­gra­fii, za­in­te­re­so­wa­ło­by ją moje eks­cen­trycz­ne hobby, ale wo­la­łem nie ry­zy­ko­wać i nie tra­cić czasu.

 

Z za­ka­mar­ków szafy wy­do­by­łem bu­tel­kę Ca­ber­net Sau­vi­gnon i dwa przy­ku­rzo­ne kie­lisz­ki, chwa­ląc w duchu swoją za­po­bie­gli­wość, która tak czę­sto wzbu­dza wasze nie­uza­sad­nio­ne roz­ba­wie­nie. Dys­kret­nie wy­tar­łem krysz­ta­ły, od­kor­ko­wa­łem i na­la­łem wino. Unio­sła kie­li­szek do nosa, kon­tem­plu­jąc z przy­mru­żo­ny­mi oczy­ma bu­kiet trun­ku.

 

– Masz świet­ny gust – wes­tchnę­ła, po czym zmy­sło­wo roz­chy­li­ła usta.

 

Ty też, cu­kie­recz­ku, ty też – od­par­łem w my­ślach, win­du­jąc swoją próż­ność ponad szczy­ty Hi­ma­la­jów.

 

Nie bądź na­iw­ny – trzeź­we su­per­ego znów do­szło do głosu – coś tu nie gra!

 

W mojej gło­wie to­czył się we­wnętrz­ny kon­flikt na miarę dok­to­ra­tu z psy­cho­ana­li­zy. Bu­zu­ją­ce id pod­su­wa­ło ob­ra­zy nad­cho­dzą­cej wiel­ki­mi kro­ka­mi orgii z czar­no­wło­są pięk­no­ścią, a zło­wiesz­cze ra­cjo­nal­ne su­per­ego biło na alarm. Wci­śnię­te w kąt ego pa­trzy­ło zaś za­gu­bio­ne na tę dy­na­micz­ną wy­mia­nę cio­sów.

 

– Nie­sa­mo­wi­ty pro­fil twa­rzy, te kości po­licz­ko­we… – Jej dłoń nie­spo­dzie­wa­nie zna­la­zła się na moim po­licz­ku. Druga ręka od­sta­wi­ła pusty kie­li­szek na ko­mo­dę i po­czę­ła roz­pi­nać ko­lej­ne gu­zicz­ki bluz­ki. Chwi­lę póź­niej nasze usta spo­tka­ły się, we­wnę­trzy ogień roz­le­wał się coraz bar­dziej.

 

Jej bluz­ka opa­dła na pod­ło­gę, za nią moje polo i pod­ko­szu­lek. Wy­lą­do­wa­li­śmy na łóżku, ja na ple­cach, ona na mnie, sie­dząc mi okra­kiem na bio­drach i mu­ska­jąc pal­ca­mi nagi tors. Od­fru­wa­łem po­wo­li w inny świat, choć prze­cież gra wstęp­na do­pie­ro się za­czy­na­ła. Alice wy­pro­sto­wa­ła się, od­gar­nę­ła włosy na plecy i po­wo­li, do­słow­nie mi­li­metr po mi­li­me­trze, za­czę­ła zsu­wać ra­miącz­ka biu­sto­no­sza.

 

Wsu­ną­łem dło­nie za głowę i z uda­wa­ną miną wy­lu­zo­wa­ne­go play­boya ob­ser­wo­wa­łem ten per­fek­cyj­ny zmy­sło­wy spek­takl. W końcu moim oczom uka­za­ły się dwie na­brzmia­łe pier­si, ide­al­nie krą­głe, do­sko­na­łe. Tar­gnął mną spazm eks­ta­zy.

 

Coś tu nie gra… – do­bi­ja­ło się reszt­ka­mi sił su­per­ego z głębi mózgu, z któ­re­go więk­szość krwi od­pły­nę­ła już jed­nak da­le­ko na dół brzu­cha.

 

– O czym my­ślisz, ale tak na serio? – za­py­ta­ła, mu­ska­jąc jedną dło­nią rowek mię­dzy pier­sia­mi, a drugą dra­piąc oko­li­ce mo­je­go pępka.

 

– Za­sta­na­wiam się… – mu­sia­łem zła­pać od­dech. – Co dziew­czy­na, taka jak ty, robi w łóżku z taki go­ściem, jak ja?

 

– Fa­ce­ci… – wes­tchnę­ła. – Te wasze kom­plek­sy! Nie mówił ci nikt, że nie­śmia­łość jest sexy?

Po­krę­ci­łem nosem z nie­do­wie­rza­niem.

 

– No do­brze – kon­ty­nu­owa­ła, uśmie­cha­jąc się szel­mow­sko. – Może po pro­stu lubię od czasu do czasu prze­spać się z wraż­li­wym in­te­lek­tu­ali­stą. Tak dla uroz­ma­ice­nia.

 

Od­wza­jem­ni­łem uśmiech. To już brzmia­ło roz­sąd­niej.

 

– A na­praw­dę… – zro­bi­ła pauzę. – Uwiel­biam tak za­ry­so­wa­ne kości po­licz­ko­we u męż­czyzn, pie­kiel­nie mnie to kręci.

 

Po­czu­łem, że od­pły­wam. Zmru­ży­łem na chwi­lę oczy i roz­luź­ni­łem na­pię­te mię­śnie.

 

– Żar­to­wa­łam! – nagła zmia­na tem­bru jej głosu spra­wi­ła, że zimny dreszcz prze­biegł po moim krę­go­słu­pie, a po­wie­ki gwał­tow­nie się unio­sły. Tam, gdzie jesz­cze przed chwi­lą wi­dzia­łem twarz uro­czej stu­dent­ki, pa­trzy­ły na mnie czer­wo­ne pio­no­we źre­ni­ce, a mię­dzy wy­dat­ny­mi war­ga­mi bły­snę­ły wam­pi­rze kły.

 

Tak to wła­śnie jest z tymi ro­man­sa­mi na kam­pu­sie. Śmie­je­cie się pew­nie, że ko­lej­ny już raz dałem się po­dejść, no ale w końcu je­stem tylko cie­pło­krwi­stym fa­ce­tem. Na swoje uspra­wie­dli­wie­nie dodam jesz­cze, że to­tal­nie zmy­li­ły mnie jej błę­kit­ne oczy – to wy­jąt­ko­wo rzad­ka mu­ta­cja u wam­pi­rów.

 

Nie­mniej, gdy rze­czy uło­ży­ły się w lo­gicz­ną ca­łość, od razu po­czu­łem we­wnętrz­ną ulgę, a moja ob­se­syj­na za­po­bie­gli­wość znowu ura­to­wa­ła mi życie. A wy ża­łuj­cie, na­praw­dę ża­łuj­cie, że nie wi­dzie­li­ście miny Alice, gdy w mojej dłoni po­ja­wi­ła się wy­cią­gnię­ta zza po­dusz­ki koł­kow­ni­ca…

 

 

wpis z 8 maja 2004

pa­mięt­nik Bran­do­na, po­cząt­ku­ją­ce­go łowcy po­two­rów.

 

 

Koniec

Komentarze

Dwa drobiazgi wpadły mi w oczy: "Te wasze kompleksy! Nie mówił ci nikt, że nieśmiałość jest seksy". - brakuje znaku zapytania.

"Poczułem, że opływam". - odpływam.

Poza tym - a mówię to bardzo subiektywnie, po tym, na co ostatnio tu trafiam - wreszcie tekst, który po prostu dobrze mi się czytało. Podchodzi pod moje klimaty, jest nieźle rozpisany, no po prostu przyjemna, drobna lekturka do poduszki :)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Fajnie dawkujesz napięcie. Z wyczuciem opisujesz wątpliwości jakie targają bohaterem. Gdzieś ten  głos wewnętrzny Brandona jest i co rusz daje o sobie znać. :) Jednak najbardziej urzekła mnie ... kołkownica :D. Jedynie na co się skrzywiłam to  imiona. Wolę polskie. ;) Brandony, Alice to jakoś kojarzą mi się z amerykańskimi serialami... :O Oczywiście to mało istotne. Taki prywatny foch :)
pozdrawiam z :D

Poza tym, co napisała Ceterari (literówka i zgadzam się co do znaku zapytania), jeszcze:

"...znajdował wsparcia od..." - wydaje mi się, że wsparcie znajduje się U kogoś, a OD kogoś ewentualnie otrzymuje.

 

"-Eeee... w „Kappa", tutaj na rogu." - Brak spacji po myślniku.

 

"-Niesamowity profil twarzy" - j.w.

 

"...dwie nabrzmiałe piersi..." - fascynuje mnie skłonnosć autorów płci męskiej do podkreślania, że piersi są dwie. Otóż, drodzy panowie, o ile nie opisujecie walorów dajmy na to suki, samicy psa czyli, która ma trzy pary owych narządów, albo bohaterką nie jest amazonka po amputacji, to u kobiet piersi na ogół są dwie. ; /

 

"Tam, gdzie jeszcze przed chwilą widziałem twarz uroczej studentki, patrzyły na mnie czerwone pionowe źrenice, a między wydatnymi wargami błysnęły wampirze kły." - Albo stamtąd patrzyły, co brzmi głupio, albo "tam, gdzie jeszcze przed chwilą (...) widziałem". Ale nie tam patrzyły.

Poza tym podoba mi się. Tekst bezpretensjonalny, czysto rozrywkowy, zgrabnie napisany, przyjemny, zabawny. ; ) Oby tak dalej!

 

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

"nieśmiałość jest seksy" - takie słowo, zdaje się, nie istnieje. Albo coś jest "sexy", albo "seksowne"

A poza tym, to jest dobre. Ba, to jest nawet bardzo dobre. Rozrywkowe i zabawne. Aż jestem pod wrażeniem, że w tak krótkim czasie znalazłem na tym portalu kolejny fajny tekst.
Dziękuję za miłą lekturę.

SPOILER!

A ja zamarudzę w dwu kwestiach.
Pierwsza  - drobiazg:
"Targnął mną spazm ekstazy." Strasznie oklepane sformułowanie, że aż targnął mną spazm ekstazy... Dobrze, że nie spadli z łóżka.
Druga - przewidywalność. Nie wiem, czy to dlatego, że kiedyś czytałem podobne w treści opoko, ale od momentu wyjścia parki z klubu zastanawiałem się jeno: wampirzyca, czy też Alien Obduction?

Poza tym - płynnie napisane i szybko przeczytane, choć już stary jestem i nie pamiętam tych odwiecznych "cierpień młodego Wertera" ;-)

007 

Opowiadanko fajne i przyjemne w spożyciu. Poza kilkoma wcześniej wymienionymi potknięciami dodam:

„-Zaparzyłam się w księżyc i nie widziałam, co się wokół mnie dzieje.”- To jakaś herbata, że się zaparzyła? Drobna literówka.

Podobało się, te zagraniczne imiona są na miejscu, buduje to specyficzny klimat, rodem z „Buffy: Postrach wampirów” :P

Zacząłem czytać z pewnego rodzaju nieufnością --- kampus, chlanie, seks, czyli sztampa --- skończyłem z zadowoleniem, że nie przerwałem lektury. A gdyby tak jeszcze nie było błędów w rodzaju "obłędne błękitne oczy"...

Umieszczenie akcji w realiach amerykańskich jest celowe i chodzi właśnie o nawiązanie do klimatu tamtejszych filmów i seriali o studenckim życiu (+ paranormal). W polskich klimatach to wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.

 

Dzięki za uwagi edycyjne. Jeśli chodzi o te nieszczęsny biust, to na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że w moim niedawnym tekście z SHERLOCKISTY pojawia się epizodycznie kobieta z trzema piersiami, być może dlatego tu z rozpędu doprecyzowałem :-)))

"I wcale nie o to chodziło, że miałem w kieszeni tylko siedemnaście dolarów..." W tym zdaniu zlikwidowałbym wielokropek. Wielokropek oddaje wahanie, zastanowienie, namysł - tutaj jest chyba niewłaściwie użyty. Podobnie w ostatnim zdaniu. Mogłoby zresztą zaczyną --- i  kończyć ---  ostatni, jednozdaniowy akapit.  

Ale --- to szczegóły, a właściwie --- szczególiki. Kwestia smaku. Jedno piszą tak, inni owak.

Bardzo dobry tekst. Bardzo dobrze napisany. Czyta się leciuteńko, a to zasluga Autora i warsztatu pisarskiego. A to wcale nie jest łatwe, napisać story, w ktorej każde zdanie jest lekkie, daje czytelnikowi informację, popycha akcję  do przodu, jednocześsnie wchodząc  w umysł czytelnika jak nożyk  w rozgrzane masełko. Dzięki bardzo dobremu warsztatowi łatwo wylapać nieliczne, drobne potknięcia. Kompozycyjnie -- bez zarzutu. Ładnie zarysowania oś narracji, sprawnie prowadzona fabuła, zwodząca czytelnika. Zwarte i krótkie. Językowo - takoż. Zdanka -smakowite. No, na przykład takie: "  O czym myślisz, ale tak na serio? - zapytała, muskając jedną dłonią rowek między piersiami, a drugą drapiąc okolice mojego pępka. " Dobre...

Lekkie opowiadanie, ale lekkie opowiadania trzeba umieć pisać... ( tutaj, stosując wielokropek, właśnie nad czymś zastanowiłem się; czytający komentarz zapewne też.).

Kończąc ---bardzo dobry przykład bardzo dobrego zastosowania bardzo dobrego warsztstu do napisanie lekkiej, bardzo fajnej opowiastki. A że fabuła prosta? Ale -- jasna, na końcu przejrzysta i narracyjnie domknięta na cztery spusty. Na tak krótki tekst najzupełiej wystarczająca. 

Wyrazt uznania.

6/6  

     

Za tekst zabrałem się dosyć niechętnie (nie moje klimaty), ale nie żałuje poświęconego czasu.

Lekkie i przyjemne.

Zapowiadało się okropnie sztampowo, ale wyszło całkiem nieźle :) Czytało się szybko i przyjemnie, choć kilka sformuowań można by zmienić, jednak to nic szczególnie rażącego. Jestem ciekaw, czy to zupełnie samodzielne, czy też przedstawienie bohatera, który będzie wykorzystany jeszcze w przyszłości?

Tak czy inaczej, za niezły warsztat, w sumie ciekawą historię i Freudowskie nawiązania daję zasłużoną 5 :)

Pozdrawiam

RogerRedeye - ale mi ego pomiziałeś :)

 

Jestem generalnie wielokropkofilem, w narracji pierwszoosobowej ma to oddawać np. łamane myśli narratora, no ale może faktycznie ciut ich przydużo.

 

Clod - mam pewną pokusę, by jeszcze wrócić do Brandona, ale kontynuacje są bardzo ryzykowne, strasznie ciężko im osiągnąć poziom pierwszego epizodu (vide mój Pogromca smoków). Tutaj choćby jest motyw ujawnienia specyficznej tożsamości narratora, czego już później nie można powtórzyć. Niemniej, pomyślę :)

 

Dziko, po prostu zasłuzyłeś,  i to wszystko. Portal z siłą wodospadu Niagara zalewają teksty naszpikowane wyrazami  typu "który. która, jego, ich, swój, swojego" itp, okraszona jeszcze czasownikami " była, był, było, miał, miało" itd.. Dominują "ciężkostrawne" i niezgrabne zdania podrzędnie złożone., okraszone wymienionymi wyrazami, "wspomaganymi"  jeszcze czasownikiem posiłkowym "być".  Jak to czytam, nieodmiennie odnoszę wrazenie, że oddaję się lekturze dosłownego tłumaczniea z języka niemieckiego. Zaimiki nieokreślone i określone w niemieckim są bardzo ważne, ale, w języku polkisme wcale nie. I raz widzę inaczej napisany tekst, z przewagą  rozbudowanych zdań prostych oznajmujących. lekko i zręcznie napisany. Lektura nie przypomina wędrówki bosymi stopami przez świeże rżysko... 

Nota bene, dwie pozostałe oceny są podobne do mojej noty.

Tak trzymać, jeżeli idzie o warsztat. 

 Pozdro. 

Żeby się nie powtarzać po przedmówcach, po prostu gratuluję bardzo fajnego tekstu :)

Ta, lekkie i przyjemne. Szkoda, że takie krótkie. Jeszcze kilka opowiadań o tym kolesiu byłoby mile widzianych, bo wzbudza gość sympatię :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Wzbudzać sympatię u Fasolettiego - niepokojące.

dobre, bardzo dobre. niby nic oryginalnego, ale ja dałem się zaskoczyć - myślałem, że ona jest kosmitką, nie wampirem

7/10

Świetne. Kompletnie nie mój klimat - może dlatego dałem się zaskoczyć tej kołkownicy. Zedcydowane 5+. :)

@Komandor i Świętomir - Widać wszystko zależy od tego, kto jest czym skażony. ; ) Bo dla mnie na przykład wampiryzm był pierwszą, automatyczną myślą. ; P (Co oczywiście nie odbiera tekstowi uroku. Ciekawi mnie tylko to, że każdy reaguje inaczej ; ).

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Z tą wampirzycą to wrzuciłem pewne wskazówki - zapatrzenie w księżyc, a przede wszystkim tradycyjny motyw "zaproszenia do domu" (Nie zaprosisz mnie na kawę?). Generalnie, jeśli już jakieś zaskoczenie miało być, to związane z osobą narratora, a najbardziej chodziło mi o klimat i szczyptę humoru związane z przemyśleniami Brandona.

Dziko, ja wspomniałem właśnie o tej siurpryzie, że podobny pomysł w innym wydaniu kiedyś czytałem. Równie dobry tekst (może i lepszy), nie tak humorystyczny, bardziej lepki rzekłbym. Ale Twoje wykonanie było bardzo rześkie i smakowite - i to stanowi o jego sile.

Spokojna piąteczka - choć wirtualna, bo nie zasługuję jeszcze na ocenianie :-(

007

ad Joseheim i Dziko

No właśnie, skojarzenia - są dość losowe. Ci kosmici przybyli do mnie po wspomnieniu o entnografii. Myślałem, że historia zakończy się jak poniżej:

[ - Mówiłam, badam zwyczaje ludzi - powiedziała świetlista istota, wpychajać próbnik w kark Brandona.]

;)

Też ciekawa koncepcja. ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka