- Opowiadanie: james12435 - Krwawe wakacje

Krwawe wakacje

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krwawe wakacje

Krwawe Wakacje

 

I

 

11.07.2015 Smocza zatoka

 

Czworo przyjaciół Jacek, Daria, Kuba i Magda siedzieli na molo patrząc na zachodzące słońce. Siedzieli i rozmawiali o starych czasach.

Gdy słońce zaszło a wokoło nie było już ludzi, dziewczyny rozebrały się i wskoczyły do wody, woda była dość głęboka, były bardzo odważne ponieważ wszędzie roiło się od potworów.

-Wskakujcie chłopaki, woda jest cieplutka.-krzyknęły dziewczyny.

-Nie chcemy się zamoczyć– odpowiedzieli chłopcy.

Nagle z wody wynurzyła się głowa wielkiego smoka, miał długą szyję, duże zęby i długi język wyglądał jak potwór z Loch Ness.

-Kuba, co to tam w oddali– powiedział Jacek.

-Boja-odparł

-Ta twoja boja zbliża się do dziewczyn.-powiedział przestraszony Jacek– Dziewczyny potwór za wami– krzyknęli obydwaj.

Dziewczyny obejrzały się, zaczęły krzyczeć i płynąć najszybciej jak mogły, ale nie płynęły tak szybko jak potwór. W połowie drogi do mola złapał je i połknął w całości. Smok schował się pod wodę.

-Daria, nieee– Jacek miał już wskakiwać do wody nieść jej pomoc ale Kuba w ostatniej chwili złapał go za koszule.– zostaw mnie muszę jej pomóc.

-Jej już nie uratujesz, nawet nie masz co po niej płakać-powiedział Kuba

-Jak to, co ty mówisz– rzekł Jacek

-Daria była prostytutką, wszyscy wiedzieli.

-Nie nie, zazdrościłeś mi jej bo była ładniejsza od Magdy.– łza zakręciła się mu w oku.

-Pogięło cię, ładniejsza była fakt, łatwiej było jej dawać dupy na lewo i prawo.-Jacek uderzył Kubę w szczękę– Ulżyło ci?

Gdy tak się kłócili między sobą potwór wykorzystał okazje. Wyskoczył z wody, złapał w pysk skłóconych chłopaków i wskoczył do wody rozwalając ogonem molo.

 

 

10.08.2015 Tajne miejsce zakonu

 

Nazywam się Tairos jestem wojownikiem zakonu właściwie bractwa, MAG, gdyby ktoś nie wiedział od czego to jest skrót to wyjaśnię Monster Assassin Guild czyli bractwo zabójców potworów. Bractwo istnieje już od czasów starożytnych, założył je Heliodor był wtedy pierwszym mistrzem bractwa. Wtedy siedziba bractwa znajdowała się w Grecji potem na przestrzeni wieków bractwo zmieniało siedzibę, kodeks i mistrzów ale o tym później. Mogę wam tylko powiedzieć że dzisiejsza siedziba bractwa to wielki zamek w stylu romańskim ale gdzie on się znajduje to tego już wam powiedzieć nie mogę ponieważ tak jest w naszym kodeksie. Naszym zadaniem jest zabijanie potworów. Głównie bronić ludzi przed potworami.

 

 

II

 

Obudził mnie Samir, mój przyjaciel, też jest wojownikiem w bractwie.

-Tairos, wstawaj stary cie woła.

-Dobra wstaje-Chodziło mu że woła mnie mistrz bractwa, Ganir. Mistrzami bractwa nie zostawali zwykli wojownicy lecz potężni magowie zdolni obronić czarami zamek przed najazdami.

Ganir pewnie miał dla mnie nowe zlecenie. Ubrałem zbroje, niebyła to zbroja taka jaką nosił średniowieczny rycerz lecz lekka zbroja elfickiej roboty, była wytrzymała . Włożyłem srebrny miecz do pochwy na plecach i wyszedłem ze swojej komnaty i zmierzałem do mistrza.

Gdy dotarłem otworzyłem drzwi do komnaty, wszedłem i zamknąłem za sobą drzwi.

-Witaj mistrzu– lekko skłoniłem głową-Wzywałeś mnie?

-Tak, wejdź Tairosie– Mistrz wstał od stołu– Mam dla ciebie nowe zadanie.

-Słucham.

-Mówi ci coś miejsce Smocza zatoka? -podszedł i spojrzał przez okno.

-Mała osada rybacka, na północy.-odpowiedziałem

-Właśnie, w tamtejszych wodach straszy potwór-odwrócił się i popatrzył na mnie

-Jakiż to potwór?

-Smok, jaszczur, ludzie różnie go opisują przypomina potwora z Loch Ness.

-Jakie jest moje zadanie?

-Jak zwykle zabić, ale jeszcze zakon prosi cię byś przywiózł nam jego skórę, ponoć jest nie do przebicia. Oddamy ją do elfickich płatnerzy zrobią nam świetne zbroje.

-Skoro jego skóra jest nie do przebicia to jak mam go pokonać?

-Na szyi jego skóra jest cieńsza.

-Kiedy mogę ruszać?

-Choć by dziś, przed wyjazdem odwiedź naszego alchemika, zaopatrzy cie w eliksiry i zioła. Tairos nie zawiedź naszego bractwa było nam ciężko a od wybuchu pojawiło się więcej potworów niż przypuszczałem. Dobra ruszaj nie będę cię zatrzymywał, ruszaj .

-Nie zawiodę cie mistrzu.-Wyszedłem z jego komnaty i poszedłem do siebie po rzeczy.

Opowiem wam o tym wybuchu. Kiedyś mówiono że koniec świata będzie w 2012, nikt w to nie wierzył więc terroryści zrobili bombę która po wybuchnięciu uwolniła impuls elektromagnetyczny który cofną ludzi do średniowiecza. I zaczynamy wszystko od nowa. Wielu ludzi nie przeżyło teleportacji z dwudziestego pierwszego wieku do trzynastego. Pewnie zastanawiacie się czemu nie liczymy lat od początku, takie wielkie wydarzenie powinno zapoczątkować nową erę, prawda? Otóż nie, ponieważ przeżyła tylko garstka ludzi a w średniowieczu żyli normalne ludzie z tamtej epoki, więc jak byśmy powiedzieli że jesteśmy z przyszłości pewnie byśmy zapłonęli na stosie za wyznawanie szatana.

Gdy spakowałem się załadowałem wszystko na konia i udałem się do Igorna naszego alchemika. Laboratorium znajdowało się pod zamkiem, tam były robione eliksiry a co najważniejsze nasi młodzi wojownicy byli modyfikowani genetycznie dzięki temu tracimy wszystkie ludzkie cechy, a zyskiwali szybszy refleks i odporność na ból dzięki temu łatwiej przetrwać starcie z silnymi potworami.

-Witaj Igornie.

-Witaj Tairosie, co cie do mnie sprowadza?

-Potrzebuje się zaopatrzyć w eliksiry i zioła.

-Dobrze, mam coś specjalnego, choć ze mną.– poszedłem za Igornem– zobacz mam tu dla ciebie pas na eliksiry, załóż go.– założyłem pas, był idealny dla mnie– trzymaj i wkładaj do przegródek, masz tu na regeneracje, na zwinność a i te zioła na rany, a te masz do jedzenia tylko używaj ich mądrze w odpowiednich dawkach możesz przeżyć na nich parę tygodni, a w nieumiarkowanych dostaniesz niezłych zwidów i sam się zabijesz.

-Dzięki za rade, a masz może dla mnie jakieś gadżety?

-No, coś tam mam– poszedłem za nim– Zobacz masz tu pistolecik a tu nabój z kapsuła z czystym srebrem w stanie ciekłym, gdy strzelisz w potwora, kula wszczepia się w jego ciało wpuszczając mu do krwi ciekłe srebro, gdy ono dotrze z krwią do serca, potwór pada jak mucha.

-Powiem ci, że zrobiłeś na mnie wrażenie, ale czy jak będę tak sobie woził ten nabój z tym srebrem to ono nie zastygnie?– zdziwił mnie ten jego wynalazek i z tego były tylko dwa wyjścia albo on totalnie zwariował od siedzenia pod ziemią albo po prostu nie ogarniam jego zajebistości i to jest genialny wynalazek.

– Otóż nie, ponieważ gdy rozpuścimy srebro do stanu ciekłego i dodamy specjalny proszek ze stopu miedzi i niklu otrzymamy ciekłe srebro które nigdy nie zmieni się w stan stały.

-Nie pierdol mi tu Igorn tylko mów jaśniej.

-To srebro nigdy nie zastygnie.– odparł

-Ale zaraz, mówiłeś że to jest czyste srebro nie zabije potwora nie mając stu procentowego srebra.

-Wiem ale tego proszku jest nie wielka ilość więc masz 99,98% srebro, to prawie czyste.

-Dobra wezmę tylko już nie gadaj, wkurwia mnie ta alchemicka gatka.

-Ok nie będę, a mam jeszcze do ciebie mała prośbę jak już zabijesz tego smoka mógłbyś mi przynieść jego dwa górne kły?

-Dobra się załatwi, Bywaj.

-Żegnaj Tairosie– i poszedłem na dziedziniec tam czekał na mnie Samir, pewnie chciał się pożegnać.

-I jak Tairosie kolejne zlecenie– powiedział wesoło Samir

-Nie inaczej– powiedziałem wskakując na konia.

-A gdzie wyruszasz?

-Do Smoczej zatoki zabić smoka.

-Mmm nieźle, może pojechać z tobą?

-Nie, dzięki ale pracuje sam, jeśli nie wrócę za tydzień to przyjedź po moje zwłoki.

-Oby nie, dobra trzymaj się.– rzekł Samir

-Dzięki ty też, jak wrócę to idziemy do karczmy się napić ja stawiam.

-Jak chcesz, niech miecz będzie z tobą.

-I twój też– i pojechałem na północ w stronę Smoczej zatoki. Planowałem zrobić postój w karczmie w Koros, powinienem być tam przed zachodem.

 

 

III

 

Byłem o godzinę drogi od karczmy, właśnie przekraczałem granice Koros, gdy usłyszałem krzyk mężczyzny, usłyszałem go z daleka, ponieważ my wojownicy mieliśmy zdolność do słyszenia z dalekich odległości, prawie jak elfy. Popędziłem na koniu w głąb lasu, w oddali zauważyłem karawanę kupców, pewnie kogoś okradali. Nie zwlekając dłużej rozkazałem koniu jechać cwałem, dojechałem do wozu i nikogo nie widziałem, objechałem go i zobaczyłem niskiego grubaska atakowanego przez Ghula. Wyskoczyłem z konia niczym torpeda, robiąc salto i jednocześnie wyciągając miecz zza pleców, skoczyłem tak daleko że wskoczyłem pomiędzy nich.

Zacząłem zadawać ciosy Ghulowi, wbiłem mu miecz mocnym pchnięciem w gardło i zaczął się dławić swoją krwią, ale mimo to mnie atakował, odskoczyłem w bok i szybkimi cięciami pociąłem mu brzuch. Jednak nawet trzy głębokie cięcia go nie powstrzymały, musiałem pokonać go ostatecznym ciosem. Zrobiłem salto w przód przeskakując go, nie zdążył się odwrócić ponieważ krwawienie go osłabiło. Wziąłem zamach i szybkim energicznym ruchem przeciąłem mu tętnice. Ghul padł na ziemię, wylewał ostatnie litry zielonej, trupojadzkiej gęstej krwi.

-Tairos– usłyszałem że ktoś wykrzyknął moje imię, podniosłem głowę i go zobaczyłem

-Fortres?– Był to mój kumpel, gruby krasnolud lubiący wypić z długą brodą do pępka.– Co ty tu robisz?– powiedziałem wycierając miecz z krwi o płaszcz.

-Miałem spytać oto samo ciebie.– rzekł Fortres

-Ratuje ci dupe, zresztą jak zawsze, a ty.– schowałem miecz.

-Wiozę pełną karawanę wina z Veran do zamku w Vermie , choć walniemy sobie po jednym.

-Czekaj nie tak szybko, skąd tu się wziął Ghul?– zapytałem

-Miesiąc temu wyrznęli w pień grupę nieludzi, do dziś kawałki mięsa walają się po lesie, to ten zapach rozkładu przyciągnął Ghule.

-Mam na dzieje że to nie twoi?– zapytałem

-Na szczęście nie ale to były driady, cholerni rasiści nie rozumieją że nieludzie to też istoty, no kurwa nie zdzierżę z nimi, żyć nam nie dają, muszę się napić, choć.– rzekł Fortres lekko zdenerwowany. Zaczepiłem konia do wozu po czym Fortres dał koniom by kłusowały do karczmy, znały drogę, a my w wozie piliśmy i gadaliśmy.

-Dokąd zmierzasz Tairos?

-Najpierw jadę do karczmy przenocować a potem do smoczej zatoki.– rzekłem

-Słyszałem, pojawił się tam smok, ponoć miesiąc temu zjadł żywcem córkę wójta, udaj się do niego, potrzebuje ludzi którzy gada ubiją. Wielu już próbowało ale gadzina zawsze silniejsza się okazywała. Udaj się do wójta a grosza nie poskąpi w końcu to byłą jego jedyna córka.

-Tak więc zrobię– poczułem że konie zwolniły po czym stanęły.– stoimy

-Jesteśmy na miejscu.-Fortres wstał i miał już wychodzić z wozu lecz go zatrzymałem.

-Mylisz się przyjacielu to nie karczma, do karczmy jeszcze kilometr, słyszę rabusiów, to napad.-rzekłem

-Tairos to co robimy.

-Wyjdź do nich i porozmawiam, jak by co to wkroczę.

-Dobra– Fortres wyszedł z wozu i ujrzał trzech mężczyzn, chcieli go obrabować z najlepszego i najdroższego wina w tym kraju, te wino jest tylko dla bogatych nie każdy może sobie pozwolić na trunek taki jak stu letnie wino z Veran.– Co panowie potrzebują?– spytał Fortres

-Co tam mass na woze– facet strasznie seplenił, wkurzało mnie to.

-Mam baryłki pełne wina z Veran, może chcecie pohandlować?– odrzekł Fortres

– Pewnie, to ja złoże ci propozycję, oddasz nam wóz z winem a my ci wpierdolimy i odjedziemy, reflektujesz jaki handel– powiedział drugi mężczyzna.

-Nie musisz krzyczeć, nikt cie nie usłyszy karczma jest kilometr przed nami a wokół sam las. Poza tym nie masz broni więc nie masz wyboru i co teraz zrobisz gdzie jest twoja broń .-powiedział trzeci co do broni Fortresa to miał racje bo jego topór był zamknięty w jakiejś beczce na czarną godzinę, ale od czego miał mnie. Usłyszałem jak jeden z nich wyciągnął miecz więc musiałem zareagować. Wyszedłem z wozu.

-Ja jestem jego bronią-rzekłem zeskakując na ziemie.

-O obrońca krasnoludów, nieźle ciekawe czy umie walczyć. Dothus załatw go– był takim waflem z całej trójki, czułem to ale wyglądał na osiłka, był potężny.

-Zalas cie loswale– to ten który seplenił, strasznie mnie to denerwowało. Dothus wyciągnął wielką drewniana pałkę którą miał przypiętą do pasa. Wziął zamach i chciał zadać cios lecz zrobiłem unik w bok i odepchnąłem go, szybkim ruchem wyciągnąłem miecz– Nic mi nie zlobisz tym miecykiem– nie mówiłem wam jeszcze że wojownicy bractwa znają się na prostej magi.

-Zamilcz, a teraz dam wam rade, odjedźcie bo będziecie żałować że się urodziliście-rzekłem poważnym tonem.

-Ty nie będziesz nam mówił co mamy robić, chłopaki bierzemy go-powiedział jeden z nich.

-Pożałujecie takiej decyzji.-rzekłem i przetarłem ręką po ostrzu dłonią i miecz zaczął świecić blaskiem księżyca.

-Co to za czary, chłopaki nie będziemy walczyć z magiem, spieprzamy– wsiedli na konie, dwóch już zaczęło uciekać a trzeci odwrócił się i powiedział– Jeszcze się policzymy, zobaczysz.– zamachnąłem się świecącym mieczem i z niego wyleciał piorun który uderzył konia w zad. Koń nie potrafił znieść przerażającego bólu który wszedł mu w tyłek. Wystraszony rumak wyrwał jak torpeda a jego właściciel o mało nie spadł od gwałtownego ruchu konia.

-No to mamy ich z głowy– rzekłem

-Dzięki Tairos, gdyby nie ty pewnie już gryzł bym glebę.– powiedział ucieszony Fortres

-Już nawet nie zliczę ile razy ci uratowałem twój krasnoludzki tyłek.– Zawsze jak potrzebował pomocy to mu pomagałem.

-Dobra nie ma co pierdolić o starych czasach, wsiadaj na wóz i jedziem.– Schowałem miecz i wsiedliśmy do wozu. Byłem tak zmęczony całą podróżą oraz walkami że zasypiałem na siedząco.

Jakiś czas później

-Tairos wstawaj.

– Co, co– obudził mnie Fortres

-Podrzemałeś sobie trochę, dotarliśmy na miejsce.

-Dobra wynajmę pokój i idę spać, do jutra.– zszedłem z wozu, odczepiłem konia i przywiązałem go do belki przy korycie z wodą. Wszedłem do karczmy i ujrzałem cała śmietankę towarzyska kupcy, hazardziści i dziwki. Wszyscy się na mnie spojrzeli, nawet koleś grający w karty który postawił cały swój majątek, postawił w ciemno, ma tylko dwie dziewiątki jego przeciwnicy po jednej parze, trójce i stricie, ma małą szanse, lecz zaryzykował, za chwilę może stać się właścicielem trzech tysięcy sztuk złota albo zostać z gołą dupą. Jeden z nich powiedział sprawdzam, wszyscy pokazali swoje karty, jak na razie prowadzi koleś ze stritem. Mężczyzna który zagrał w ciemno położył na stole swoje dwie dziewiątki ciągle poddenerwowany, czy uda mu się zgarnąć pule. Jego serce zaczęło coraz szybciej bić, cały był mokry, pocił się niemiłosiernie. Wyciągnął rękę by odkryć swoje trzy zakryte karty, zamknął oczy i przekręcił karty. Usłyszał jak jego przeciwny zaczęli przeklinać i odchodzić od pokerowego stołu. Spojrzał na swoje pięć kart, miał karetę dziewiątek. Ucieszony spakował pieniądze do worka i odszedł w zapomnienie.

-Pokój na noc, karczmarzu .– Powiedziałem

-Pieniądze ma, jak nie to zawija swój zad i wynocha.

-Mam, ile pokój– rzekłem

-Dziesięć sztuk.

-Biorę.-z sakwy przypiętej do pasa wyjąłem dziesięć sztuk i położyłem karczmarzowi na ladzie a on położył mi klucz. Podziękowałem mu i poszedłem do pokoju na piętrze. Wszedłem, zamknąłem drzwi na klucz, rozebrałem się i odczepiłem pochwę z mieczem od zbroi i położyłem ją pod poduszką, po czym położyłem się i momentalnie zasnąłem.

 

 

IV

 

Obudziły mnie jakieś krzyki, wyjrzałem za okno i spojrzałem na księżyc, po jego położeniu określiłem godzinę. Była druga lub trzecia. Zamknąłem oczy by się wsłuchać co tam na dole się dzieje.

-Wydajcie nam maga, wiemy że się tu zatrzymał.

-Nic nie wiemy o żadnym magu.

-To te zbiry co napadli na karawanę Fortresa, trzeba im dać porządną nauczkę.– powiedziałem do siebie, ubrałem swoją zbroję i przyczepiłem do niej miecz. Nie zwlekając, zbiegłem na dół zbadać sytuacje. To było pięciu bandytów, z trzema zdążyłem się już zapoznać. Oceniłem sytuacje, kiepska, siedmiu zakładników w tym oczywiście Fortres, jak usłyszy kłopoty to zawsze pcha się pierwszy. Ja miałem albo pecha albo dar do niesienia pomocy słabszym, ponieważ zawsze jak kogoś napadano, rabowano, gwałcono, wieszano bez wyroku zawsze byłem ja. Może to przeznaczenie kto to wie.

-Znowu się spotykamy– rzekł do mnie jeden ze nich widząc jak schodzę ze schodów.

-Wypuść zakładników, masz to co chciałeś– odpowiedziałem

-Jeszcze nie, dopiero jak cie zabije. Ale dobra niech będzie, wypuszczę zakładników jak wyrzucisz miecz.– postawił mi warunek, dobra zgodziłem się, zawsze miałem jeszcze norze do rzucania z tyłu pasa, przykrywał je mój płaszcz.

-Dobra jak chcesz.– wyciągnąłem miecz z pochwy i rzuciłem pod ścianę, rozległ się dźwięk, gdy klinga uderzyła o podłogę.– Jestem bez bronny, wypuść zakładników.

-No ludziska, wypad z knajpy, zamykamy. – wszyscy wstali i wybiegli, na myśl że za parę minut będzie tu pełno krwi, tylko czyjej ich czy mojej?– No i co teraz, co nam możesz zrobić jesteś bez bronny.– powiedział dowódca bandy debili, jeden głupi jak but w dodatku sepleni, ma głowę obciętą na łyso, pewnie razem z włosami wyciął pół mózgu, bo jak można trzymać nienaciągniętą kuszę ale za to bełt położony miał. Reszta nie potrafiła trzymasz porządnie mieczy.

-Widzicie w ciemności?– zapytałem– Bo ja doskonale.– nie zdążyli nic odpowiedzieć, chwyciłem swój płaszcz i zatrzepotałem nim jak by to były wielkie skrzydła, wyemitowałem silny podmuch wiatru który zgasił wszystkie świece w karczmie.

-Co jest kurwa, zapalić świece– krzyknął ich szef, nic nie widzieli, było kompletnie ciemno, za to ja widziałem wszystko, jak kot w pełnym mroku. Patrzyłem na nich jak chodzą od ściany do ściany, jeden z nich najinteligentniejszy poszedł w miejsce gdzie ostatnio stałem, ale mnie już tam nie było, poszedłem po mój miecz. Gdy już włożyłem go do pochwy postanowiłem eliminować ich po kolei. Zauważyłem że stoi dwóch z mieczami tyłem do siebie, zdjąłem płaszcz by poruszać się szybciej i bezszelestnie. Podszedłem po cichu nie wydając najmniejszego dźwięku. Gdy byłem już przy nich klepnąłem jednocześnie po ramieniu jednego i drugiego, po czym odsunąłem się , ponieważ jak bracia w tym samym czasie odcięli sobie głowę. Zostało mi jeszcze trzech, Dothus z tą nienaciągniętą kuszą to chyba sam się zabije czyli mam na karku dwóch z mieczami. Jednak mój plan zawiódł, ponieważ Dothus chciał się wykazać inteligencją i znalazł świece i ją odpali za pomocą zapałek wynalezionych przez chińczyków w V wieku. Ujrzeli mnie, dwóch z mieczami ruszyło na mnie, logopeda stał z kuszą podjarany że znalazł świeczkę. Nie miałem wyboru, musiałem ich szybko zabić. Wyciągnąłem z pasa dwa noże, jednym rzuciłem w głowę Dothusa a drugim w kolesia który biegł do mnie z mieczem. Szefa tej całej pożal się boże bandy zostawiłem sobie na koniec.

-Poddaj się, chcesz zginąć jak oni-powiedziałem do niego

-Nie, nie chcę, poddaje się– Padł na kolana i wyrzucił swój miecz.

-Mądry wybór, a teraz bierz dupe w troki i wypierdalaj z okolicy, nie chce cie więcej widzieć-Odwróciłem się i miąłem już iść w stronę schodów gdy usłyszałem jak wyciąga sztylet, chciał mnie dźgnąć ale w ułamku sekundy wyciągnąłem miecz i przeciąłem jego kozik w pół.

-Skąd wiedziałeś że go wyjąłem, zrobiłem to najciszej jak tylko można.

-Słyszałeś kiedyś o wojownikach bractwa– rzekłem

-Słyszałem ino nigdy nie widziałem.– odrzekł

-No to teraz widzisz.– odwróciłem się i kierowałem w stronę schodów a on zadał mi pytanie.

-Jak cię zwą?

-Tairos– odpowiedziałem i poszedłem do swojego pokoju. Byłem strasznie zmęczony, po podróży i jeszcze musiałem wstawać w nocy ratować wieśniaków ale to jest mój obowiązek.

Wstałem rano wypoczęty, słońce grzało a ja myślałem tylko o śniadaniu, ubrałem się i zszedłem na dół gdzie pachniało jedzeniem. Usiadłem przy wielkim dębowym stole i zawołałem karczmarza. Nie zdążyłem nic zamówić a on przyniósł mi wyborne śniadanie.

-Ale ja jeszcze nie zdążyłem nic zamówić– rzekłem

-To na mój koszt za uwolnienie nas od tych rozbójników.

-Od tych amatorów?

-Tak, nachodzili nas i rabowali co tydzień, wszyscy panie dziękujemy, proszę to wasz płaszcz, wyprany i wysuszony, a koń panie jest nakarmiony i napojony,

-Mój koń, kompletnie o nim zapomniałem, nie dałem mu wczoraj jedzenia, też ci dziękuje.– Zjadłem wszystko, mięso było pyszne. Gdy miałem już sięgać po mój miód zjawił się Fortres.

-Nieźle żeś rozwalił tych bandziorów.

-Przecież nic nie widziałeś, spieprzyłeś jak was wypuścili.

-A tu się mylisz, wybiegłem z karczmy i obserwowałem przez okno. Przez dłuższy czas było kompletnie ciemno, ale później jeden z nich odpalił świece i widziałem wszystko, poczekaj zamówię coś, nie będę tak siedział o suchym pysku. Oberżysto piwa.

-Trzy sztuki– Wykrzyknął Karczmarz z kuchni.

-Tairos możesz zapłacić za mnie, oddam ci jak coś sprzedam.

-Nie musisz, dziś jem i pije za darmo, w zamian za uwolnienie ich od tamtych zbójów. Karczmarzu piwa– krzyknąłem

-Za darmoo, to od razu dwa albo nie trzy.

-Fortres nie rozpędzaj się jedno ci wystarczy– rzekłem

-Niech będzie.– Karczmarz przyniósł piwo.– No to kiedy ruszasz.

-Zaraz– odrzekłem

-Ruszam z tobą, na rozdrożu w Toriinie pojadę do zamku w Vermie a ty spokojnie pojedziesz do Smoczej zatoki. Dam ci jeszcze przyjacielska rade, pojedź przez las nieumarłych skrócisz czas drogi o dzień, pamiętaj jednak że w tym lesie jest pełno upiorów. Przed lasem jest stary gaj druidów za niewielką opłatą dadzą ci coś co pomoże w walce z nieumarłymi.

– A nie wystarczy jedynie mój srebrny miecz i dobra taktyka walki?

– Nie wiem, ale zrób jak ci powiedziałem.

– Dobrze, wyruszamy za godzinę, idź się spakuj a ja uzupełnię zapasy.

Do karczmy wszedł szczupły mężczyzna z lutnią na plecach.

-Czy to nie Tairos z Joren, zabójca potworów.– odezwał się mężczyzna

-Tairos, jakiś pedzio w obcisłych kalesonach z pudłem na plecach mówi że cie zna.– odwróciłem się.

– Astefix z Galii, podróżny bard, szarpidrut od siedmiu boleści lubiący wypić.

-To ja.– podszedł do naszego stołu i poklepał mnie po przyjacielsku w plecy, zagadał do Fortresa.– My się jeszcze nie znamy, Astefix z Gali i podał mu rękę

-Fortres, miasta sam nie potrafię wymówić.

-Broderiic– wtrąciłem, wypiłem szybo swój trunek i wstałem od stołu.– To świetnie że się poznaliśmy ale na nas już pora.

-Ale mamy jeszcze czas– powiedział Fortres podnosząc swój kufel.

-Nie mamy, było miło cie znowu zobaczyć ale wiesz jak to jest, może jakiś potwór kogoś zagryza.

-Pojadę z wami, może napisze jakąś balladę– powiedział Astefix

-Nie, nie dam rady obraniać was dwóch, więc bywaj.– Zabraliśmy swoje rzeczy, konia przypiąłem do wozu i ruszyliśmy do Toriina. Jechaliśmy całe dwie godziny do rozdroża, na miejscu zszedłem z wozu po czym wsiadłem na konia i pożegnałem się z Fortresem a on wlał mi wina do bukłaku na drogę i ruszyłem w stronę lasu nieumarłych. Jechałem dobre dwie godziny już mnie tyłek bolał od tego siodła. Widziałem las z daleka ale pojechałem do gaju druidów. Gdy wszedłem do gaju, zsiadłem z konia i ujrzałem wielkie, potężne drzewa, gdy zamknąłem oczy usłyszałem piękny śpiew ptaków, w takim miejscu można leczyć depresje. Zobaczyłem pełno starych i siwych druidów z brodami do pasa ubranych w stare łachy, podszedłem do jednego z nich.

-Witaj druidzie

-Witaj wędrowcze co cie sprowadza do naszego gaju.

-Chce mówić z najstarszym druidem

-Dobrze, to ten klęczący przy świętym drzewie, ale on się teraz modli nie przerywaj mu.

-Nie martw się, nie przerwę, podszedłem do druida klęczącego przed owym drzewem, słyszałem jak coś mamrota pod nosem, trudno to było nazwać modleniem się ale ja tam się na druidach nie znam. Po skończeniu modlitwy starzec wstał i powiedział do mnie.

-Witaj Tairosie, jestem Jultodrad, najstarszy druid z tego gaju.

-Skąd mnie znasz?

-Ja wiem wszystko, wiem też to co cie do nas sprowadza, wiem że jedziesz zabić smoka a my kochamy wszystkie stworzenia.

-Ten smok zabija ludzi a moim przeznaczeniem jest chronić ludzi przed potworami.

-To też wiem dlatego też nie będę cię powstrzymywał.

-Posłuchaj masz może coś dzięki czemu przedostanę się cały przez las nieumarłych.

-Mam coś takiego.-Druid wyciągnął mały słoiczek ze swojej torby i powiedział .– To jest olej taibhse, przed wejściem do lasu posmarujesz tym swój srebrny miecz.– Wyciągnąłem rękę po słoik ale druid go zabrał.– Dostaniesz go ale nie za darmo, jest to drogi olej robiony z bardzo rzadkich składników. Oddam go za sto sztuk.

-Dobrze.– Wyciągnąłem sakwę i wyjąłem z niej sto sztuk złota, dałem starcowi do ręki a on wręczył mi olej.

-Słońce już zachodzi, jedź już a może miecz twój nie będzie ci potrzebny.

-Więc ruszam, bywaj Jultodradzie. – I ruszyłem w stronę lasu nieumarłych.

Gdy dotarłem na miejsce, moim oczom ukazał się stary las liczący jakie kilka tysięcy lat. Drzewa były stare rozpadające się, porośnięte mchem i grzybem. Zsiadłem z konia i wszedłem w głąb cieni. Moje nozdrza poczuły okropny smród stęchlizny, jakby rozkładające się ciała. Niestety to była prawda, parę metrów dalej zobaczyłem porozwalane, na wpół rozkładające się ciała ludzi, chyba nie mieli wiele szczęścia zapuszczając się w te rejony. Musiałem zakończyć mój spokojny spacer i wydostać się stąd jak najszybciej. Wyjąłem z torby przypiętej do siodła słoiczek z olejem i posmarowałem nim miecz. Dzięki niemu klinga zabłysnęła fioletowym blaskiem coś niesamowitego. Zauważyłem zjawy wychodzące przez jakiś portal, po prostu je pojawiały znikąd.

Wsiadłem na konia i strzeliłem go z palców dwa razy w lewe ucho, wtedy wiedział że ma jechać z całych sił. Gdy tak jechałem widziałem duchy próbujące mnie zaatakować, ale gdy się zbliżały w net się oddalały, pewnie przez ten olej. Wytwarzał jakieś pole wykrywalnie tylko przez nieumarłych niepozwalające im się przez nie przedrzeć. Niestety jeden z duchów nie oparł się potęgi tego pola, stanął mi na drodze nie pozwalając przejechać. Zsiadłem z konia i chciałem podejść do niego lecz on przemówił do mnie.

-Stój wędrowcze. Czy wiesz kim ja jestem.– powiedział duch

-Nie. Ale chętnie się dowiem

-Jestem Horan z Tergonu. Ja i moi towarzysze zostaliśmy napadnięci i zabici w tym lesie. Po dziś dzień nasze dusze błąkają się tu.

-Witam, Jestem Tairos. Zaraz czekaj Tergon leży daleko na południe skąd tu się wziąłeś.

-Nasza wioska jest napadana przez Konojczyków, stacjonujących w obozach niedaleko nas. Konojczycy to bezlitośni barbarzyńcy, przyjeżdżają kradną, mordują i gwałcą więc wiozłem nasze ostatnie złoto by błagać o litość cesarza Konoji by wycofał swoich żołnierzy z naszych ziem. Jesteś wojownikiem Tairosie i przepuszczę cię wtedy jeśli mi przyrzekniesz że gdy będziesz w Tergonie pomożesz mojej wiosce.

-Przyrzekam

-Jesteś walecznym wojownikiem, nie wiesz co to strach, poradzisz sobie z każdym niebezpieczeństwem, masz srebrny miecz na potwory ale nie masz na ludzi.

-Ja nie zabijam ludzi, ja ich bronie.

-Ale czasem może ci się zdarzyć że ktoś cię na padnie więc musisz się bronić. Więc proszę cię być przyjął ode mnie ten prezent.– Horan wyciągnął ręce i na ich pojawił się lśniący biały mieć a obok niego pochwa. Wziąłem miecz do ręki, obejrzałem po czym schowałem go do pochwy,

-Dziękuje za ten wspaniały prezent będzie mi służył.

-To nie jest zwykły miecz. To jest miecz kuty przez bogów dla Największego boga Tergonu, dla Terrona. Boga Bogów. Muszę cię już opuścić Tairosie, gdyż słonce wschodzi ale jeszcze się zobaczymy. Przyrzekam.– I zniknął duch Horana z Tergonu czy na zawsze czy jeszcze o nim usłyszymy kto to wie. Włożyłem miecz do pochwy a nią za pas po lewej stronie.

Gdy wyszedłem z lasu ujrzałem piękne słońce wschodzące na horyzoncie a w oddali widziałem już Smoczą zatokę.

 

 

V

 

Wchodząc do osady poczułem intensywny zapach ryb. Ta biedna osada utrzymywała się jedynie z połowów ryb, czemu potwór zatrzymał się właśnie tu, heh na to pytanie sam sobie nie odpowiem. Napoiłem konia i odstawiłem go do stajni, zapłaciłem parę sztuk wieśniakowi za jego schronienie i posiłek. Poszedłem do tutejszej karczmy i zostawiłem natenczas zbędne rzeczy u oberżysty. Zjadłem pyszną rybę. Wójt jeszcze spał więc poszedłem na spacer nad zatokę gdzie widziano potwora. Pomost był rozwalony, zobaczyłem że w wodzie coś błyszczy. Wyciągnąłem piękną błyszczącą łuskę smoka. Schowałem ją do podręcznej torby i zwiedzałem osadę.

Nim się obejrzałem było już południe, więc poszedłem do wójta, dobrzy ludzie wskazali mi drogę do niego. Stanąłem przed największym domem w tej osadzie. Wszedłem do niego i zobaczyłem starszego pana za stołem, jadł dopiero śniadanie.

-Wybaczcie wójcie

-W choć cie, w choć cie czekałem na was. Jesteś z bractwa, pokaż znak.-Wyciągnąłem talar z wybitym znakiem MAG. Wójt obejrzał go dokładnie czy aby na pewno nie podrobiony. Widać że w Smoczej zatoce nie raz były potwory i wojownicy z bractwa inaczej nie poznał by prawdziwego talara.

-Jestem gotów do polowania na bestie, chcę tylko znać pana cenę.

-Mogę zaoferować ci 400 sztuk.

-Podejmę się tego za 500 sztuk.

-Jesteśmy biedną osadą , nie mogę dać więcej niż 450

-Mieszkańcy to fakt są biedni ale ty masz tu stół zastawiony takimi smakołykami że ci ludzie w życiu nie będą mieli. Więc 500 sztuk za ubicie bestii i jako prezent dostaniesz głowę bestii, ponoć ten smok zjadł żywcem twoją jedyną córkę.– Zobaczyłem obraz na ścianie.– To ona, ładna.

-Nie przypominaj mi, jestem pogrążony w żałobie.

-W żałobie– powiedziałem ironicznie– ucztujesz jak by twoja córka wychodziła za mąż

-Nigdy więcej o niej nie wspominaj. Wynoś się z mojego domu, bo psami poszczuje

-No spróbuj, jednym zamachem zatnę trzy łby twoich psów.

-Won!!!- Krzyknął wójt i wyszedłem na dwór gdzie słońce grzało i zapach ryb był nie do zniesienia.

Poszedłem do karczmy, zapłaciłem za pokój i zabrałem tam zwoje rzeczy. Nastawiłem zegarek na 23.30 i poszedłem spać musiałem odpocząć przed walką i odespać poprzednią noc.

Pewnie dziwicie się skąd mam zegarek, to moja jedyna rzecz z czasów przed wybuchem, która przetrwała teleportacje. Co jakiś czas proszę Ganira o naładowanie baterii dzięki jego magicznym zdolnością. Musiałem go jednak chować i nie pokazywać go nikomu kto jest z tych czasów.

Budzik zadzwonił a ja miałem chęć zostać i spać dalej ale obowiązki wzywały. Wstałem, ubrałem się i wziąłem niezbędne rzeczy do walki ze smokiem. Zamknąłem drzwi na klucz. Zszedłem na dół i dałem karczmarzowi klucz na przechowanie.

-Oberżysto macie jakąś zupę– zapytałem

-Mam ale zimna.

-Nalejcie– Nalał mi zupę. Zjadłem, była zimna ale musiałem zjeść coś na szybko przed walką. Oddałem mu miskę i powiedziałem– Musze już iść nad zatokę, rozliczymy się po moim powrocie.

Gdy byłem już nad zatoką, za dziesięć minut będzie północ. Z wody wyłoniła się piękna kobieta o długich kruczoczarnych włosach to była nimfa wodna. Podszedłem do niej, była naga ale wtedy nie patrzyłem na nią jak mężczyzna ponieważ chciałem się czegoś dowiedzieć.

-Witaj pani.

-Witaj Tairosie jestem Tsajena . Jestem panią tych wód. – odrzekła pięknym głosem.

-Skąd mnie znasz?

-Wszyscy cie tu znają, wiedzą że jesteś waleczny i nie znasz strachu.

-Dzięki, chciałem się czegoś dowiedzieć o tym potworze który pływa w twoich wodach.

-To nie jest żaden potwór. On był kiedyś królem podwodnego miasta, nazywa się Sidra. Został zdradzony przez swojego brata i wygrany na zawsze teraz mieszka w moich wodach.

-On zabija ludzi, połyka ich w całości.

-A ile ty zjadłeś ryb, ile zjadłeś moich ryb z tych wód. Widzisz Tairosie takie jest życie trzeba jeść żeby żyć.

– To może porozmawiaj z Sidrą by popłynął na inne wody.

-Ja z nim nie będę rozmawiać to jest twoja sprawa i to ty gadaj .

– Ja? Ni by jak mam się dogadać ze smokiem, przecież ja nie znam jego języka. .

-Masz tu eliksir Dertio pozwoli ci rozmawiać w każdej zwierzęcej mowie .

-Dziękuje.– I odeszła na przechadzkę po brzegu.-Wypiłem eliksir bo miałem pewność że smok się zaraz pojawi. Przez dłuższą chwile nic się nie stało, dopiero po kilkunastu sekundach napój zadziałał.

Smok nadal się nie wynurzał z morskich głębin więc musiałem go jakoś zawołać.

-Sidro przypłyń tu– krzyknąłem i potwór wyskoczył z wody, stanął na ogonie i patrzył na mnie. Smok miał dobre dwadzieścia metrów. Upadł robiąc gigantyczną fale. Po opadnięciu fali zobaczyłem jak potwór płynie w moją stronę lecz ja stałem w miejscu nie okazując strachu.

Smok dopłynął do brzegu. Jego głowa była na powierzchni.

-Czego chcesz wojowniku. Przyjechałeś mnie zabić, wyświadczysz mi przysługę.

-Ponoć kiedyś byłeś królem, o się stało

-Brat pazerny na władze. Przekupił całe wojsko i postawił mi ultimatum, albo się wyniosę z podwodnego miasta na zawsze albo mnie zabiją. Dobra skoro już przyjechałeś to mnie zabij i tak nie mam życia na tym świecie.

-Chciałem się z tobą dogadać byś popłyną na inne morze.

-Nigdzie się stąd nie ruszam no dalej zabij mnie bo ja zabije ciebie– Smok chciał mnie zjeść ale odskoczyłem. Sidra wyszedł na ziemie. Nie miał żadnych odnóży krocznych, był takim przerośniętym wężem i poruszał się tak wąż. Sunął po glebie.

-Jesteś za wolny. Nie strawiłeś jeszcze tej czwórki sprzed miesiąca.

-Zobaczymy.– Sidra szybko zwinął się w kłębek i szybkie sprężyste mięśnie zadziałały w ułamku sekundy. Jego głowa wyleciała w moją stronę jak torpeda która pędzi w jednym kierunku zadać jak największe szkody. Nie przewidziałem jednak tego że najedzony może być taki szybki wiec gdy zareagowałem było już za późno by zrobić idealny unik potwór wbił mi swoje kły w brzuch i w plecy. Mimo mojej odporności na ból bolało jak cholera. Krwawiłem choć musiałem kontynuować misje. Wyjąłem pistolet który był przypięty do pasa, ten z tą kapsułą ze srebrem. Strzeliłem mu prosto między oczy, po czym zakląłem pod nosem. Kapsuła odbiła się od jego pancerza i wtedy przypomniałem sobie słowa Ganira Na szyi jego skóra jest cieńsza . Wyjąłem miecz i zginając się z bólu powoli szedłem w kierunku smoka. Nie miałem już siły i padłem na kolana.– Słaby Tairosie, i ty przychodzisz mnie zabić, moje dzieci dały by rade cie zabić. Mój jad cie powoli zabija.– Sidra krążył wokół mnie, waląc mnie po głowie wielkim ogonem a ja czekałem na właściwy moment.– A teraz Tairosie zadam ci szybkie ugryzienie, nawet go nie poczujesz. Miałeś racje, jestem najedzony wiec cie nie zjem, zostawię cie na pastwę wilków. W najlepszym wypadku zgnijesz tu. Przychodzi koniec Tairosa walecznego.– Smok podniósł głowę, otworzył gębę pełną zębów odsłaniając swoją szyję, uznałem że to moja jedyna szansa.

-Mylisz się, to twój koniec.– Przeciąłem mu szyję i wbiłem mu miecz w gardło, mieczem na którym się opierałem, myślał że podpieram się żeby nie upaść na ziemie, mylił się i to go zgubiło, bo ja zbierałem siły na zadanie ostatecznego ciosu.

Wypiłem eliksir na regeneracje i na detoksykacje. Usiadłem na chwilę na ziemi wyjąłem jeszcze inne zioła które przyłożyłem do ran, powstrzymały krwawienie na jakiś czas. Posiedziałem chwile, po zregenerowaniu sił wstałem odrąbałem łeb gadzinie i wybiłem mu cztery największe zęby które schowałem to torby dla Igorna. Rozprułem brzuch Sidrze poczułem okropny smród i ciała nadtrawionych, ledwo rozpoznałem córkę wójta widziałem ją jedynie na obrazie.

Miała na szyi wisiorek zerwałem go i włożyłem do torby. Ściągnąłem niego skórę było ciężko bo nie dała się ciąć ale z wewnętrznej strony jakoś szło. Skóra była ciężka i niedałem całej zabrać, zwinąłem ją w wielki rulon który zawinąłem w płaszcz i targałem go za sobą. Przeszedłem parę metrów i zemdlałem padając na ziemie.

 

 

VI

 

Obudziłem się rano w moim pokoju. Byłem cały obolały a przymnie stała piękna elfka o kruczoczarnych włosach i skórze delikatnej jak jedwab, która zmieniała mi opatrunek.

-Piękna pani, kim jesteś?– zapytałem

-Mów mi Arisa.– odpowiedziała

-Piękne imię. Ja jestem Tairos Jak tu trafiłem.

-Byłeś nieprzytomny jak cie tu przyprowadził, miałeś straszne rany kute i krwawiłeś, ale już wszystko jest w normie, powoli dochodzisz do siebie.

-Ale kto mnie przyniósł chciałem mu podziękować.

-Samir

-Przyjechał, gdzie on jest?– zapytałem

-Przyjechaliśmy dzisiaj w nocy, teraz je śniadanie na dole.

-Idę do niego – już stawałem lecz Arisa mnie zatrzymała.-Spokojnie, trochę mnie boli ale mam siłę zejść na dół.– ubrałem spodnie i buty.

-No ale twoje rany– powiedziała zdziwiona Arisa.

-Nic mi nie będzie, chyba za dużo to o nas nie wiesz.– założyłem koszule– Dziękuje ci za wszystko.– pocałowałem Arise w policzek i poczułem aksamit jej skóry. Zszedłem na dół do Samira

– Witaj Samirze.– podniósł głowę znad miski i odwrócił się patrząc na mnie.

-Tairos już myślałem że z tego nie wyjdziesz.– usiadłem naprzeciw niego.

-Miałeś przyjechać za tydzień po moje zwłoki, a ja żyje

-A jeżeli żyjesz to stawiasz w karczmie, pamiętasz?-Wpadłem wcześniej bo byłem w pobliżu.

-Tak pamiętam ale to jak wrócę od Wójta a właśnie gdzie reszta moich rzeczy?

-Przy koniu masz ten śmierdzący tobół.

-Nie wybrzydzaj tam jest skóra smoka z której będziemy mieli zbroje.

-Dobra idź już do tego wójta, wracaj, pijemy i spadamy.

Wróciłem na górę by się ubrać przyzwoiciej. Wyszedłem z karczmy i poszedłem do stodoły. Tam zabrałem łeb smoka i poszedłem do wójta.

Zapukałem do drzwi, usłyszałem wejść, więc wszedłem. Wójt jak zwykle o tej porze jadł śniadanie. Rzuciłem mu na ziemie głowę bestii.

-500 sztuk taka była umowa.-Wójt rzucił mi sakwę

-Masz i wynoś się stąd.

-Masz prezent ode mnie, to wisiorek twojej córki– Wójt wziął do ręki i zaczął płakać. Pewnie wspominał swoją córkę więc wyszedłem by mu nie przerywać.

Wróciłem do karczmy. Usiedliśmy w trójkę przy stole. Postawiłem wszystkim śniadanie i kolejkę, Arisa nie chciała pić. Dowiedziałem się że Arisa i Samir przyjechali razem znali się wcześniej, pomyślał że będzie potrzebna, ona jest dobrą medyczką . Wybawił jej obóz z plagi wilków.

Po zjedzonym śniadaniu spakowaliśmy rzeczy i wsiedliśmy na konie. Pojechaliśmy odwieść Arise do jej obozu. Pożegnaliśmy się z nią i w spokoju wyruszyliśmy do Zamku.

Zrobiliśmy jeden postój w karczmie w Koros i następnego dnia dalej kontynuowaliśmy podróż.

Do zamku dojechaliśmy pod wieczór. Byliśmy senni. Samir od razu poszedł do siebie i walnął w kime a ja musiałem iść jeszcze na spotkanie z Ganirem.

Poszedłem do komnaty mistrza. Wszedłem i przywitałem się z nim.

-Witaj mistrzu.

-Witaj Tairosie.– ucieszył się na mój widok.– martwiłem się o ciebie.

-Niepotrzebnie. Wszystko jest dobrze. Wykonałem zadanie. Przywiozłem także skórę smoka o którą prosiłeś.

-Wspaniale jutro damy ją do elfów. A tera idź odpocznij bo niebawem dostaniesz nowe zlecenie.

-Przykro mi mistrzu ale będę musiał odmówić, ponieważ jadę do Tergonu załatwić pewną sprawę. Sprawę honoru, przyrzekłem że to zrobię.

-Dobrze jedź. Wiem że spotkałeś Horana z Tergonu i przyrzekłeś mu że ocalisz jego wioskę przed najazdami Konojczyków. Widziałem to w wizjerze.

-Wyruszę niebawem. -rzekłem

-Dobrze. – zgodził się mistrz i wyszedłem z jego komnaty. Poszedłem do Igorna, już spał więc po cichu położyłem mu na stole cztery zęby bestii.

Zmęczony poszedłem do siebie i położyłem się spać. Jeszcze nie miałem takich zwariowanych, krwawych wakacji, ale z drógiej strony byłem nad morzem.

Muszę odpocząć parę dni bo wiem że niebawem ruszam do Tergonu.

Koniec

Komentarze

Quetzalcoatlu Tęczowopióry...
Kiedy wypada pełnia?

Gdy słońce zaszło a wokoło nie było już ludzi, dziewczyny rozebrały się i wskoczyły do wody, woda była dość głęboka, były bardzo odważne ponieważ wszędzie roiło się od potworów.
Ojej, ojej! (;,,;)' 

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

-Wskakujcie chłopaki, woda jest cieplutka.-krzyknęły dziewczyny. - bez kropki po słowie cieplutka. I brakuje spacji po myślnikach. Podobne błędy zauważyłem w większości dialogów.
-Kuba, co to tam w oddali- powiedział Jacek.
-Boja-odparł
Jacek chyba zapytał, a odparł mu Kuba, chyba że Jacek zwykł sam odpowiadać na swoje pytania.
Głównie bronić ludzi przed potworami. - ja mieć nadzieję, że oni bronić ludzi dobrze, bo inaczej ja zacząć się bać. A tak serio - zdanie do generalnej poprawki. Nie ma sensu w odniesieniu do zdania poprzedzającego.
-Dobrze, mam coś specjalnego, choć ze mną.- poszedłem za Igornem- zobacz mam tu dla ciebie pas na eliksiry, załóż go.- założyłem pas, był idealny dla mnie- trzymaj i wkładaj do przegródek, masz tu na regeneracje, na zwinność a i te zioła na rany, a te masz do jedzenia tylko używaj ich mądrze w odpowiednich dawkach możesz przeżyć na nich parę tygodni, a w nieumiarkowanych dostaniesz niezłych zwidów i sam się zabijesz. - w tym miejscu się poddałem, a dokładniej po słowie choć, które powinno być zamienione na chodź.

Tekst jest do całkowitej przeróbki. Pomijając pomysł, który okazał się dla mnie trochę naciągany, ale w miarę ciekawy. Przede wszystkim zły zapis dialogów, oprócz tego mnożą się powtórzenia, do tego widzę problemy z ortografią, o interpunkcji już nie wspominając. Do tego dochodzi używanie powiedział, rzekł, zamiast np. zapytał. Dodajmy do tego złe używanie przypadków w niektórych miejscach i może na tym poprzestanę.
Pracuj, pracuj i jeszcze raz pracuj, a może następne opowiadania będą lepsze. :)

Tak kiepskiego tekstu inspirowanego Wiedźminem nie widziałem już dawno. Popłakałem się ze śmiechu. Na szczególną uwagę zasługują dialogi, które są tak drętwe, nienaturalne, odmóżdżone i mongolskie, że aż bawią.
Opko jest nasycone błędami. Dosłownie: co zdanie to jakiś babol, idiotyzm czy coś podobnego. A żeby tylko jeden! Mimo to udało mi się znaleźć zdanie najlepsze z najlepszych: Koń nie potrafił znieść przerażającego bólu który wszedł mu w tyłek. Umarłem.

Nieumiejętność zapisywania dialogów, brak interpunkcji, liczne powtórzenia i absurdy:
Nazywam się Tairos jestem wojownikiem zakonu właściwie bractwa, MAG, gdyby ktoś nie wiedział od czego to jest skrót to wyjaśnię Monster Assassin Guild czyli bractwo zabójców potworów. 
Chyba nie muszę pisać, na czym w tym zdaniu polega absurd. I nie jest to tylko absurd składniowy. 

Prorokuję, że Autor ma do 16 lat. Autorze, póki jest jeszcze czas weź podręcznik do gramatyki, poczytaj go od deski do deski, czytając przy tym tak klasyki, jak i literaturę współczesną. Kiedy będziesz natomiast pisał, miej w pogotowiu stronę SŁOWNIK PWN. Za dużo gier, za mało literatury. Z takiej mąki chleba nie będzie:). 

kuriozum. napisałeś jeden z najgorszych tekstów, jakie tutaj czytałam, bo nie dość, że głupi i nudny, to jeszcze strasznie długi. tyle dobrego, że Word podkreśla błędy ortograficzne, więc z tym nie było fatalnie... ale sądząc po interpunkcji i logice zdań, sam popełniłbyś ich całkiem sporo.
-> tekst jest napisany bardzo źle (patrz komentarze poprzedników)
-> nielogiczności zdarzają się co chwilę (jak wpis o MAGu)
-> postaci są nudne
-> opisy są niewiarygodne, tzn. te rzeczy nie mają prawa się zdarzyć w opisany przez Ciebie sposób
-> pomysł jest ograny i widać, skąd czerpiesz inspirację.

wróć do podręczników od polskiego, zapoznaj się z jakąś _książką_ i niech nie będzie to pulpa (czyli weź coś, co cieszy się uznaniem szerszego grona czytelników), dopiero wtedy wracaj do pisania. nauka na podstawie jednego "Wiedźmina" i bardzo dużej ilości stron internetowych - to strzał w stopę.

Stwierdzam, że już pierwszy fragment zakrawa na pariodę, ale parodie też niestety trzeba umieć pisać.

Na początku drugiego fragmentu zrezygnowałam, a moi poprzednicy wymienili już chyba powody, dla których tekst jest... nieczytalny. Nawet w celach czysto rozrywkowych.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

a ja się uśmialem do łez...

Gdybym był w lepszym nastroju, myślę, że miałbym niezły ubaw z Twojego tekstu... Ale tak nie jest. Całą noc siedziałem nad projektem i z pewnością mogę stwierdzić, że lepiej spożytkowałbym teraz te kilka minut, gdybym uciął sobie krótką drzemkę zamiast czytać to... Hm, własnie, co to w ogóle ma być?

PS: Nie no, muszę to napisać, bo będzie mnie dręczyć - "Wsiadłem na konia i strzeliłem go z palców dwa razy w lewe ucho, wtedy wiedział że ma jechać z całych sił." - nawet nie spytam czy jeździłeś kiedyś na koniu, ale czy przynajmniej widziałeś kogoś kto jeździł? Z palców w ucho, naprawdę?

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Trochę literówek, w kilku miejscach należałoby moim zdaniem nieco stylistycznie pozmieniać, dialogi troszkę płytkie... Popracuj jeszcze ;)

To jest moje pierwsze opowiadanie. Jestem Dyslektykiem i mam problemy z ortografia, pisze w Wordzie ale on nie mówi gdzie powinna być interpunkcja. Tak sugerowałem się Wiedźminem, uwielbiam go wiec chciałem stworzyć coś podobnego. Tekst jest długi bo to miało być pierwsze opowiadanie ze zbioru. Dziękuję za taka ostra krytykę będę nad nim jeszcze pracował.

Bycie dyslektykiem niczego nie usprawiedliwia. Znajomy dyslektyk czasami robi mi korektę moich tekstów. A, "dyslektyk" pisze się z małej.
Po co chcesz tworzyć coś podobnego do Wiedźmina? Jeśli czytelnik ma wybór: oryginalny Wiedźmin albo amatorska, kiepsko napisana imitacja, zawsze wybierze oryginał.
Porzuć ten tekst, poważnie. On się nie nadaje do poprawy. Lepiej napisz coś nowego, trochę bardziej autorskiego. 

@exturio
Zawiodłem się na Tobie :D Pisze się małą literą, a nie z małej. Wstyd i hańba! ;)

Gdyby nie rozmiar tekstu, pomyślałbym, że to prowokacja. Ale, cholera, komu chciałoby się pisać taką długą i rozbudowaną prowokację, mając świadomość, że tego i tak nikt nie przeczyta? Co najwyżej jeden, dwa rozdziały, ale na więcej szkoda czasu.

Dałbym jeden z plusem, za to, że serdecznie się uśmiałem czytając niektóre debilizmy zawarte w opowiadaniu, ale że plusów tu nie ma, to 1 niestety zostanie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Popracuj nad sobą, a nie nad tekstem, narazie. 

No, ale jednak sie uśmiałeś, Fas ;-)
Czyli - plus był
A co konkretnie Cię rozbawiło? 

Praktycznie każde zdanie. A najbardziej pierwszy dialog, gdy chłopcy walnęli tekstem, że jedna z dziewczyn była prostytutką. Parsknałem śmiecham jak głupi :P

To opowiadanie nadaje się na armadę wazona normalnie ;P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

bedzie lepiej obiecuje, może jeszcze bedą zemnie ludzie.
Powiedzcie jeszcze tylko o samej fabule pominiajac bledy i elementy zaczerpniete z Wiedźmina

Nie wiem czy znajdzie się masochista, który przeczytał to w całości i odpowie na Twoje pytanie :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Sama fabuła do odkrywczych nie należy. Gildię / zakon / bractwo zabójców potworów znajdziesz w co trzecim utworze z tego podgatunku. To nie stanowi zarzutu, to jest tylko stwierdzenie faktu. Zarzutem nie jest z prostego powodu --- w każdym, również tak oklepanym pomyśle, może znaleźć się, dzięki inwencji autora, coś nowego, albo dzięki przesunięciu akcentów, zmianie sposobu opowiadania, stary temat może ukazać nowe oblicze.
Skoro pomysł zasadniczy nie może z góry decydować o negatywnej ocenie, pozostaje wykonanie. O stronie językowej już było w komentarzach powyżej. Dysleksja? Na jej karb można złożyć niektóre błędy, ale nie wszystkie. Zasadniczym bowiem błędem, tak dużym, że zniechęcającym do czytania Twojego opowiadania, jest styl, sposób relacjonowania wydarzeń przez bohatera. Szast prast, tu dostał miecz, tam dostał zestaw ziółek i maści, smok prawie go zjada, ale superhiperman i tak zwycięża... Bynajmniej nie mniejszym błędem jest użycie --- nie wiem, żargonu uczniowskiego? jakiejś ekspresowo skrótowej odmiany języka, o trzy lata świetlne odległej od języka literackiego? Razem powstaje niestrawna mieszanka: nic nowego w pomyśle podstawowym, gonitwa wydarzeń, kalejdoskop postaci, a wszystko podane niedojrzałym językiem.
Wiem, że nie ucieszysz się z powyższej próby podsumowania, ale jeszcze gorzej postąpiłbym nie wskazując Tobie niedostatków wykonania. Już wiesz, że jest słabiutko, i wiesz, dlaczego --- więc masz duże szanse na poprawę po przyłożeniu się do pracy. Słowniki, lektury (Pisałeś, że uwielbiasz Sapkowskiego --- ucz się języka "książkowego" chociażby od AS-a...), współpraca z kimś dobrym w polszczyźnie...

Bomba, tak dobrze się tu jeszcze nie bawiłem.... Cyt. Wyskoczyłem z konia niczym torpeda, robiąc salto i jednocześnie wyciągając miecz zza pleców, skoczyłem tak daleko że wskoczyłem pomiędzy nich.
Zacząłem zadawać ciosy Ghulowi, wbiłem mu miecz mocnym pchnięciem w gardło i zaczął się dławić swoją krwią, ale mimo to mnie atakował, odskoczyłem w bok i szybkimi cięciami pociąłem mu brzuch. Jednak nawet trzy głębokie cięcia go nie powstrzymały, musiałem pokonać go ostatecznym ciosem. Zrobiłem salto w przód przeskakując go, nie zdążył się odwrócić ponieważ krwawienie go osłabiło. Wziąłem zamach i szybkim energicznym ruchem przeciąłem mu tętnice. Ghul padł na ziemię, wylewał ostatnie litry zielonej, trupojadzkiej gęstej krwi.
-Tairos- usłyszałem że ktoś wykrzyknął moje imię, podniosłem głowę i go zobaczyłem
-Fortres?- Był to mój kumpel, gruby krasnolud lubiący wypić z długą brodą do pępka.- Co ty tu robisz?- powiedziałem wycierając miecz z krwi o płaszcz.

@melambert:
Biorąc pod uwagę, że nie zależało mi na niezawiedzeniu Cię, whatever. ;P 

"Nie zwlekając dłużej rozkazałem koniu jechać cwałem..."
Klassik, jak mawiał mój dziadek. 

6/6, jak nic. 

@AdamKB Co do twojego poprzedniego pytania, mamy aktualnie księżyc w nowiu :)
Pełnia za 14 dni.

@james12435 Hmmm. Naprawdę jestem cierpliwym czytelnikiem, będącym w stanie przeczytać prawie wszystko. Niestety nie przetrwałem twego tekstu. Prosisz o ocenienie strony fabularnej, moja odpowiedź brzmi, nie. Ktoś, kiedyś, napisał na tym portalu „(...)Treść tonie pod metrem mułu.(...)", cytuję z pamięci. Gdybym był złośliwy, wkleiłbym pewien link do filmiku na YouTube. Nie jestem taki (chwilowo) i wklejam te oto linki.
http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629734
http://www.fantastyka.pl/10,4550.html

-Fortres?- Był to mój kumpel, gruby krasnolud lubiący wypić z długą brodą do pępka.- Co ty tu robisz?- powiedziałem wycierając miecz z krwi o płaszcz. - Tak, to zdanie jest miszcz nad miszcze :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ale - miszcz olympijski, czy tylko czempjon światowy?
Dość, już dość, bo mnie brzuch rozpęknie.
007 

-Ale zaraz, mówiłeś że to jest czyste srebro nie zabije potwora nie mając stu procentowego srebra.

 -Wiem ale tego proszku jest nie wielka ilość więc masz 99,98% srebro, to prawie czyste.

-Dobra wezmę tylko już nie gadaj, wkurwia mnie ta alchemicka gatka.

"Wkurwia mnie ta alchemicka gatka" - pożyczam i będę powtarzać :P A wyliczenia co do setnej procenta też rządzą.

Jednak mój plan zawiódł, ponieważ Dothus chciał się wykazać inteligencją i znalazł świece i ją odpali za pomocą zapałek wynalezionych przez chińczyków w V wieku. Ujrzeli mnie, dwóch z mieczami ruszyło na mnie, logopeda stał z kuszą podjarany że znalazł świeczkę.

Logopeda? Jaki znowu logopeda? :D O so chozi? I co z tego że zapałki wynaleźli Chińczycy w V wieku? Na Zeusa. Po przeczytaniu tego tekstu nie jestem już tą samą osobą. A im dalej, tym lepiej. ALbo gorzej.

Podsumowując - jest źle, bardzo źle, ale ja przy ocenianiu zazwyczaj jestem optymistką i gdzieś widzę tlącą się nadzieję, bo przynajmniej zalążek pomysłu jest. Ludzie którzy po wybuchu bomby cofnęli się do średniowiecza - a niech będzie, jakby się uparł to mógłby to nawet być punkt wyjścia serialu HBO ;) Zapamiętaj pomysł. Zmień całą resztę. Po pierwsze, skoro w 2012 roku wybuchła bomba która rozpirzgła ludzkość, to skąd wzięła się grupka dziewcząt i chłopców w 2015? Itd.

duzo pije ta dluga broda do pasa?
autor jest moim idolem. over 9000/10 

@Dreammy ludzie ze średniowiecza to maja swój rok tam załóżmy 1300 a Tairos liczy sobie dalej lata i ma 2015.
A logopeda tak napisałem bo tamten się jąką to jest coś w stylu że łysy ma ksywe kudłacz.

Czyli pierwsza część ta z dziewczynami i potworem działa się w średniowieczu? A logopeda jakoś mnie nie przekonuje ;) gdybyś wcześniej napisał "powiedział X zwany Logopedą, ponieważ strasznie się jąkał" to miałoby to nikły sens. A tak mamy jakiegoś logopedę podjaranego świeczką ;) Weź się czytelniku domyśl, co autor miał na myśli.

Prawda troche nielogiczne ale to sie zmieni. To opowiadanie wrzuciłem tutaj ottak chciałem zobaczyć wrażenie jakie wywołało na czytelniku to co mi powiadzieli że jest złe to zmienie. Dobrze że tekst bawi może na swój sposób ale bawi.
chodziło mi o to by to niebyło ame nudne zabijanie, krew i smoki lubie jak jest wplatany humor.

@Dreammy tak pierwsza scena była już w średniowieczu

Ależ oczywiście! Podany rok, język, określenia, zachowanie postaci i imiona są przecież bardzo średniowieczne. Jak mogłam się wcześniej nie domyślić?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

oj tam

No miszcz nad miszcze. Ja tam bym autorowi jakąś nagrodę dał. Specjalne wyróżnienie - Grafoman 2012.
Od dzisiaj, gości mnie odwiedzających będę witał : w choć cie. ;)

@james12435 - Pisząc to opko, oprócz Wiedźmina (mam wrażenie - raczej grą - niż książkami), czym się inspirowałeś ? Czyżby "12 prac Asterixa" ?

James

a czy mógłbyś spróbować sparodiować legendę świętego Gralla, tak jak to robił Latający cyrk Monty Pythona, używając tego samego zestawu bohaterów i okoliczności? To jest twojego rycerza i krasnoluda pijanistę. Ale w świadomej konwencji komedii? Wiesz smoki, walki na kielichy, pijaństwo na stołach króla Artura, bitki z Ajwenhołem o angielskie latawice i zakłady z Lancelotem kto kogo kopią szturchnie. Tylko jakiś mały granat, żeby ich przenieść w dalszą przeszłość. Może ten, rodem z Jamesa Bonda doktor od srebrnych pocisków coś zmajstruje? Bo Fantasy ci za bardzo nie wyszła, ale komedia nad komediami ....i to miszczowsko żżżmieszna - tak.

Tak jestem masochistą, przeczytałem to całe. Ale przyznam, że koniec siada. Chyba cię to już nużyło. Zachęcam do dlaszego pisania i pozdrawiam.

Doczytałem do IV i rozbolała mnie głowa. Ale walczyłem dzielnie, doceń to, Autorze!

spoko. Jak bede miał czas to poprawie wszystko i mam nadzieje że sie spodoba

James, nie chodzi o poprawianie. Raczej pomyśl nad pójściem w stronę tego typu opowiadań. Humor-fantasy, bez żartów, mogłoby Ci wychodzić. 

spoko

Niezla wyobraźnia jak na dziesięciolatka. Dużo, dużo czytaj, nie graj tyle, w ogóle nie siedź przed komputerem. nie oglądaj kreskówek i marnych amerykańskich produkcji przedostatniej kategorii. Jeszcze trochę poczytaj. W zdrowym ciele zdrowy duch, więc zacznij coś ćwiczyć, naucz się jeździć konno...

A później napisz coś nowego.

Z taką determinacją, kto wie.

James

To znowu ja. Widziałem twój następny tekst i jakoś nie za bardzo wyszedł. Pozwól sobie dać radę. Na prawdę masz talent. Wiesz ludzie dostają grubą kasę, żeby wymyślać tzw. gagi. Pomyśl o swojskich serialach komediowych, tych z absurdalnym poczuciem humoru np, Kiepscy, Daleko od noszy,czy wszystkich brystyjskich, kinie amerykańskim w rodzaju Nagiej Broni itp. Ci ludzie zatrudnieć musieli kilku takich mistrzów, aby film nawet na chwilę nie stracił tempa. W twoim opku powyżej można wynotować takie śmieszne momenty. Ja nie śmiałem się z twojego opowiadania...Ja śmiełem się czytając je!!!! To jest subtelna aczkolwiek bardzo ważna różnica. Pełno jest ludzi piszących fantasy, ale nie znam nikogo, kto całkowicie przytomnie pisałby komedie fantastyczne. Ty masz taki talent. Spróbuj. Mniejsza o ortografię. W twoim przypadku nawet czasami wyglądała na celowe---przejężyczenie gramatyczne.Znów wywołujące lawinę dzikiego śmiechu. Ale jeśli napiszesz to celowo, to myślę każdy ci wybaczy.

Gagi? Można je wynotować... ale np, ciągle nie umię zapomnieć jednego, kiedy twój bohater pstryka palcami do ucha konia, podając mu informację o wymaganej szybkości jazdy.

To jak w filmie Brooksa staje w niezapomnianym zestawie komediowym. Ja akurat kocham absurdalny humor i twój w pełni mi odpowiada. Spokojnie dla pana Brooksa mogłbyś napisać scenariusz.

Nowa Fantastyka