- Opowiadanie: Fasoletti - Do usranej śmierci

Do usranej śmierci

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Do usranej śmierci

1.

 

Do końca życia nie zapomnę dnia, w którym przez swoje lenistwo zostałem kaleką. Stało się to dokładnie w poniedziałek. A czemu akurat w poniedziałek, tego chyba nigdy się nie dowiem. Nie jest to zresztą w tej historii najistotniejsze. Liczy się fakt, że nie chciało mi się iść do pracy piechotą. Niby pogoda była ładna; słońce nieśmiało wyglądające zza horyzontu odbijało się w szybach samochodów, ptaki wyśpiewywały zapierające dech w piersiach melodie, a ciepły, letni zefirek przyjemnie owiewał twarz. Jednak ja, zniesmaczony perspektywą dwudziestominutowej przechadzki, wpakowałem tyłek w rozklekotany minibus i nieświadomy czyhającego kilka przecznic dalej niebezpieczeństwa, przysnąłem. O czym śniłem? Nie jestem pewny, ale chyba o Zosi, mojej narzeczonej. Za rok mieliśmy się pobrać. Widziałem, jak ubrana w białą suknię, przysięga mi wierność przed ołtarzem udekorowanym kwiatami. Nawet sam Jezus błogosławił nam z namalowanego na suficie katedry fresku.

Z błogiej drzemki wyrwał mnie chrzęst rozrywanej blachy. Poczułem ból, a przed oczyma zatańczyły mi kolorowe kule. Po chwili straciłem przytomność.

Przebudzenie to był istny koszmar. Na początku nie mogłem rozewrzeć powiek, jakby zostały sklejone butaprenem, a kiedy w końcu je otworzyłem, zostałem oślepiony jaskrawym światłem. Dopiero gdy mój wzrok nieco do niego przywykł, zauważyłem kilka ubranych na biało postaci. Anioły? Nie, takie rzeczy to tylko w Erze. Nie będziecie pewnie specjalnie zaskoczeni, jeśli od razu zdradzę, że byli to lekarze. Dokładnie rzecz ujmując, chirurdzy. Czuwali przy moim łóżku i szeptali coś między sobą. Kiedy zauważyli, że odzyskałem przytomność, uśmiechnęli się nieznacznie. Chwilę później opuścili salę, a zamiast nich przyszła czarnowłosa kobieta w średnim wieku. Przedstawiła się jako Krystyna – szpitalny psycholog. Powiedziała, że miałem wypadek. Jakiś pijany kierowca wjechał Tirem w minibus, którym jechałem do pracy. Zginął na miejscu, zabijając przy okazji wszystkich pasażerów. Wszystkich, prócz mnie. Przeżyłem tylko dzięki temu, że amputowano mi ręce, tuż przy ramionach. Gdyby nie to, wykrwawiłbym się na śmierć.

Początkowo jej słowa nie docierały do mnie, jakbym miał założoną jakąś mentalną blokadę. Ja bez rąk? Młody, silny facet nie bojący się żadnych wyzwań? Kaleką? Odrzucałem tę informację niczym śmiecia.

Jednak w końcu zrozumiałem, że to wszystko dzieje się naprawdę, że do końca życia będę karmiony jak dziecko, przebierany i podmywany. Pomyślałem o Zosi. Czy wytrwa? Czy będzie potrafiła się mną zaopiekować? Czy znajdzie w sobie dość siły?

 

Przez cały czas mojego pobytu w szpitalu nie odwiedziła mnie ani razu. A ja czekałem jak głupi, łudząc się, że jednak przyjdzie. Tylko dla niej znosiłem upokarzający obowiązek wypróżniania się do basenu i bolesne zmiany opatrunków. Była jedyną bliską mi osobą, ponieważ cała moja rodzina mieszkała za granicą. Traktowali mnie jak czarną owcę i nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego.

W końcu rany zabliźniły się na tyle, że mogłem wrócić do domu. W mieszkaniu czekała Zosia. Siedziała na fotelu i paliła papierosa.

– Słyszałam, że dzisiaj wychodzisz – powiedziała, patrząc mi w oczy.

W tym spojrzeniu oprócz litości było coś jeszcze. Pogarda? Obrzydzenie? Nie potrafiłem odgadnąć.

– Jak widzisz – odparłem.

Chciałem zapytać dlaczego nawet raz nie wpadła do szpitala i co dalej z naszym związkiem, ale zostałem uciszony gestem dłoni.

– Między nami skończone – wypaliła bez ogródek. – Sam chyba rozumiesz. Jestem młoda i nie chcę zmarnować sobie życia przy kalekim facecie. Wiem, że moje słowa cię ranią, ale znasz mnie. Zawsze mówię to, co myślę.

Nawet nie wiedząc kiedy, padłem przed nią na kolana i zaszlochałem.

– Och, nie dramatyzuj! – machnęła ręką. – Będzie miał się kto tobą opiekować. Zgłosiłam w opiece społecznej jak wygląda sytuacja. Jeszcze dzisiaj przyjdzie wolontariuszka. Pierścionek włożyłam do szafki, w biurku.

Nie mówiąc nic więcej, wyszła.

 

 

2.

 

Przez pierwszych kilka miesięcy po rozstaniu, codziennie, rano i wieczorem, życzyłem jej śmierci. Jednak czas leczy rany i w końcu zrozumiałem, dlaczego podjęła taką a nie inną decyzję. Nie była na tyle silna, nie miała determinacji, potrzebnej do opieki nad kimś tak okaleczonym jak ja. Przynajmniej tak sobie to tłumaczyłem. Pewnego dnia stwierdziłem nawet, że nie czuję już do niej żalu.

 

Za to Mariannie, zajmującej się mną wolontariuszce, czego jak czego, ale samozaparcia nie brakowało. Nawet pomimo faktu, że byłem trudnym pacjentem. Zgorzkniałym i małomównym, w dodatku leniwym. Bo po co uczyć się samemu jeść, ubierać, myć, skoro ona robiła to za mnie? Oglądałem raz w telewizji program o gościu, który tak jak ja nie miał rąk. Twardy był z niego zawodnik. Już po roku potrafił stopami obsłużyć większość sprzętów domowych, a nawet malować. Sam pakował i wysyłał obrazy, którymi handlował na portalach aukcyjnych. Zazdrościłem mu, ale nie miałem w sobie tyle sił, by spróbować coś w swoim życiu zmienić. Było mi najzwyczajniej w świecie dobrze.

 

Jedna tylko rzecz doskwierała mi straszliwie. A raczej jej brak. Chodzi mianowicie o seks. Z Zosią robiliśmy to prawie codziennie, a jeśli nie było okazji, wtedy sam się zaspokajałem. Teraz, z oczywistych względów, nie miałem jak tego robić. Jakże głupio się czułem, patrząc na Mariannę nie jak na kobietę, ale jak na obiekt seksualny. Choć była niemłoda, miała kształtne piersi i pulchne, jędrne pośladki. Uwielbiałem, gdy nachylała się nade mną. Mogłem wtedy zajrzeć jej w dekolt, a potem do końca dnia wyobrażać sobie, co wyrabialibyśmy na wszystkich meblach stojących w mieszkaniu. Niemożliwa do zaspokojenia żądza spalała mnie od środka. Wiecie, ile razy miałem wzwód wkładając małego do kaczki, która na te kilka chwil stawała się ciasną i wilgotną szparką? Szkoda tylko, że ta szparka nie potrafiła zadowolić. Myślę, że Marianna domyślała się, co mi chodzi po głowie. Ze sposobu w jaki na nią patrzałem musiała to i owo wywnioskować. Jednak nigdy nie przekroczyła granicy dzielącej pacjenta i jego opiekunkę. A ja byłem zbyt nieśmiały, by zaproponować coś wprost. Zresztą, na pewno nie byłaby na tyle głupia, żeby pójść do łóżka z bezrękim kaleką.

 

 

3.

 

Dwa lata od wypadku mój świat się zawalił. Powody były dwa. Pierwszy, to wezwanie na komisję do ZUSU. Czterech fagasów w okularach oglądało mnie jak jakieś zwierzę w Zoo. Macali po kikutach, kazali kucać i wstawać na przemian, obracać się wokół własnej osi.

– Jak dawno stracił pan ręce? – zapytał najwyższy, choć miał to wyraźnie napisane w papierach.

Nie odpowiedziałem, zmierzyłem go tylko pełnym pogardy spojrzeniem.

– Proszę nie utrudniać – dodał drugi, łysy jak piłka do ping-ponga.

– Dwa lata temu – odburknąłem.

Zaczęli mruczeć coś pod nosem i szeptać między sobą. Potem zabrali się do przeglądania dokumentacji medycznej. W pewnym momencie łysol położył na skraju biurka długopis.

– Proszę się tutaj podpisać – nakazał, stukając palcem w odpowiednią rubrykę na jakimś świstku.

Poczułem się, jakby ktoś solidnie zdzielił mnie młotkiem w głowę. Czego ci wariaci chcieli?

– Nie wie pan jak mam to zrobić? – wybąkałem.

– Oczywiście, że wiem – rzekł ze złośliwym uśmieszkiem. – Stopą. Albo ustami.

Spojrzałem na niego z taką nienawiścią, że gdybym mógł zabijać wzrokiem, z tego faceta nie zostałaby nawet kupka popiołu. On jednak to zignorował.

– Nie potrafi pan… – mruknął pod nosem.

Przytaknąłem.

– Wie pan, sprawa wygląda następująco – zaczął. – W zasadzie, to jest pan zdrowym, zdolnym do pracy człowiekiem. Fakt faktem, nieco upośledzonym, ale co najgorsze, leniwym. Oglądał pan może program o takim chłopaku, co to nauczył się stopami malować obrazy? Zawzięty młodzieniec trzeba przyznać. Już rok po amputacji zarejestrował firmę i zaczął na siebie zarabiać. A pan? Pan leży brzuchem do góry i zbija bąki. W dodatku Państwo panu za to zbijanie płaci. Ale trzeba ten proceder ukrócić, bo to pospolite złodziejstwo. Tamten chłopak mógł? Pan, drogi panie, też może. Renta nie została przyznana. Dziękujemy, do widzenia.

 

Myślałem, że ich tam porozrywam. Marianna, która towarzyszyła mi zawsze i wszędzie, słuchała orzeczenia z rozdziawionymi ustami. Musiała być w nie mniejszym szoku niż ja. Kiedy wróciliśmy do domu, kazałem jej skoczyć do pobliskiego monopolowego po butelkę wódki. Sam nie wiem, co chciałem zrobić. Może zapić się na śmierć, a może upoić i przelecieć Mariannę? W każdym razie dziewczyna odmówiła. Wściekłem się i nawymyślałem jej od najgorszych. Zalała się łzami i wygarnęła mi, że jestem ordynarnym chamem, że nie potrafię uszanować tego, co dla mnie robi, że lekarze na komisji mieli rację i że więcej do mnie nie przyjdzie. Wybiegła z mieszkania, trzaskając drzwiami. Jej odejście to drugi powód. Zrozumiałem, że nie ma sensu ciągnąć tego dalej. Moje życie jest pasmem udręk i trzeba je jak najszybciej zakończyć. Długo myślałem, w jaki sposób pożegnać się ze światem. Żył, z oczywistego powodu, podciąć sobie nie mogłem. Z szubienicą też byłoby ciężko, a na zanurzenie głowy w zlewie pełnym wody nie miałem odwagi. Torów, na których można by się położyć, też nigdzie w pobliżu nie uświadczysz. Jedyna opcja jaka mi pozostała, to skok z pobliskich skałek.

 

 

4.

 

Nawet sobie nie wyobrażacie, jak piękny może być zachód słońca. Zwłaszcza, jeśli ogląda się go po raz ostatni, stojąc przy krawędzi urwiska. Majaczące w dole, oświetlone krwistoczerwoną łuną, skałki już za moment miały uwolnić mnie od wszelkich trosk tego świata. Gotowy do skoku, zamknąłem oczy. Gdybym posiadał ręce, rozpostarłbym je niby skrzydła. Poczułem płynące po policzkach łzy. Sam nie wiem, dlaczego płakałem. Chyba ze szczęścia, że to nareszcie koniec męczarni. Przykucnąłem nieznacznie i z całej siły wybiłem się w przód. Teraz już nie było odwrotu. Chłodny wiatr owiewał mi twarz, ubranie trzepotało głośno. I nagle wszystko ustało. Cóż, spodziewałem się jednak czegoś więcej. Upadek na ostre kamienie z takiej wysokości powinien być bolesny. A tu nic. Nawet uderzenia o ziemię! Zaciekawiony, rozwarłem powieki. Nie potraficie sobie wyobrazić mojego zaskoczenia, kiedy okazało się, że lewituję. Dosłownie. Zawisłem w połowie wysokości grani, oświetlony snopem jaskrawo-błękitnego światła. Spojrzałem w górę i przeżyłem kolejny szok. Oślepiający strumień wypływał z ogromnego, przypominającego dysk, wirującego obiektu. Czyżby UFO? A może ja już umarłem, a to wszystko było pośmiertnym majakiem? Ale czy w życiu po życiu nadal nie miałbym kończyn? Przez moją głowę, z szybkością stada gazel, przebiegały setki myśli. Co teraz będzie? Czego oni chcą? Czy mam się bać?

 

Niespodziewanie zacząłem unosić się. Gdy byłem już dostatecznie blisko spodka, metaliczna śluza otworzyła się bezgłośnie i wpłynąłem do wewnątrz. Natychmiast otoczyła mnie grupka wysokich, błękitnowłosych postaci o bladej cerze. Poza kolorem skóry i włosów, niczym nie różnili się od przeciętnego człowieka. Mój umysł zalała fala spokoju, a ciało zwiotczało. Zostałem położony na fruwających noszach i długim korytarzem przetransportowany do kopulastego pomieszczenia z masą urządzeń, przeznaczenia których bałem się nawet domyślać. Zbyt wiele słyszałem opowieści o kosmitach wkładających uprowadzonym sondy do odbytu i innych otworów.

Gdy już przeniesiono mnie na stojący w centrum sali niewielki stolik i rozebrano do naga, jeden z obcych wepchnął mi stalowy drut do nosa. Wygrzebał nieco śluzu, po czym schował próbkę do małej probówki. Kolejny zainteresował się kikutami. Mierzył je, obmacywał i nacinał. W duchu błagałem wszystkich Świętych, by te kreatury dały mi w końcu spokój. Pocieszałem się jednym. Podobno porwani ludzie, gdy było już po wszystkim, nic nie pamiętali. Liczyłem, że i ja zapomnę.

 

Jednak w całym moim życiu nic nie dzieje się tak, jakbym sobie życzył. Nagle wszystkie ściany zaczęły migotać na czerwono. Kosmici natychmiast przerwali badanie i wybiegli z pomieszczenia jak do pożaru. Może tak było w istocie? Ja w każdym razie odzyskałem władzę w członkach. Zapomnieli włączyć zabezpieczenie? Albo przez przypadek, z pośpiechu, wyłączyli je? Latało mi to. Skołowany jak po solidnym przepiciu zwlokłem się z blatu i chyłkiem ruszyłem w kierunku najbliższych drzwi. To, co za nimi ujrzałem, obudziło we mnie najgorsze, zwierzęce instynkty. Wyobraźcie sobie, na dziesiątce łóżek leżały nagie kobiety, należące do rasy moich porywaczy. Chyba spały, albo były nieprzytomne. Na moje pojawienie się w każdym razie nie zareagowały. Ogarnęła mnie żądza. Zapach wilgotnych sromów sprawił, że przestałem myśleć głową, a zacząłem innym, na chwilę obecną równie twardym organem. Cóż, dwa lata abstynencji seksualnej zrobiły swoje. Wybaczcie wulgarność, ale zerżnąłem je wszystkie. Nie przeszkadzało mi, że pochodziły z innej planety. Dlaczego nie poprzestałem na jednej? To chyba jasne. Nie powinno się wchodzić dwa razy do tej samej wody.

 

Kiedy poczułem się zaspokojony, grzecznie wróciłem na stół. Bladoskórych jeszcze nie było. Zamknąłem oczy i zasnąłem. Czemu się dziwić? Po tak ciężkiej harówce potrzebowałem odpoczynku.

 

 

5.

 

Po przebudzeniu czekała na mnie kolejna tego dnia niespodzianka. Nie powiem, niezwykle przyjemna. Kątem oka zauważyłem, że kosmici doszywają mi ręce! I to nie jakieś plastikowe protezy, ale normalne, żywe kończyny, które czułem, pomimo, że operacja nie dobiegła jeszcze końca. Jakże wysoki musiał być poziom ich wiedzy, skoro mogli sobie pozwolić na tak skomplikowany zabieg. Byłem wniebowzięty! W duchu dziękowałem Bogu za stworzenie tych wspaniałych, miłosiernych istot. Nie mogłem doczekać się, kiedy w końcu zostanę odstawiony do domu.

 

Wspominałem już, że całe moje życie toczy się na opak? Że nigdy nie dostaję tego, co bym chciał? Kiedy wylądowaliśmy, dwóch przybyszów poprowadziło mnie do wyjścia. Szedłem, ucieszony jak dziecko. Co chwilę szczypałem lub drapałem moje nowiuteńkie rączęta i delektowałem się płynącymi z nich odczuciami. Dla zabawy nawet klepnąłem w tyłek jednego z obcych, ale nie zareagował, sztywniak.

 

Wysiedliśmy na jakimś kamienistym pustkowiu. Jak okiem sięgnąć, skały i nic więcej. Istoty wszelakich ras rozłupywały je stalowymi oskardami, zaś uzyskany w ten sposób gruz wrzucały na niewielkie wagoniki. Na początku pomyślałem, że to pomyłka, ale kiedy wepchnięto mi w dłonie kilof, pojąłem beznadziejność sytuacji. Zaprotestowałem głośno, a wtedy bladolicy kosmita, przyłożywszy najpierw do ust szarą płytkę, przemówił:

– Zapłodniłeś bezprawnie dziesięć Wenusjanek. Jako, że nie masz z czego wyłożyć na utrzymanie dzieci, które już niedługo przyjdą na świat, zostałeś w trybie przyspieszonym skazany na pracę w Marsjańskich kamieniołomach. Musisz jakoś zrekompensować wydatki, jakie poniesiemy w związku z faktem, że za ich wyżywienie i wykształcenie zapłaci nasza planeta.

Z wrażenia opadła mi szczęka.

– Ile lat mam tutaj tyrać… – wydukałem z trudem.

Obcy pomyślał chwilę, podrapał się po głowie.

– Jak wy to mówicie? Do usranej śmierci, przyjacielu. Do usranej śmierci! I jeszcze jedno – dodał, widząc jak spoglądam na ostre zakończenie oskarda. – Wskrzeszenie, to dla nas żaden problem.

 

Koniec

Komentarze

Tjaaa... Nie lepiej by wyszedł na stracie czego innego, nie rąk? :-)

Jak na Ciebie to megalajtowe. Bajeczka dla dzieci normalnie :)

Ha, ha, to takie "Fasoletti". ; P Rozrywkowe, nie powiem.

Że czepialskia jestem, powiem, że drażni mnie zwrot "nie ma sensu ciągnąć tego dalej". Bo "ciągnięcie dalej" albo "dłużej" jak na mój gust jest niewiele tylko lepsze od spadania w dół i podnoszenie do góry. Po prostu: "...nie ma sensu tego ciągnąć."

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Uech, dobre. Się nawet uśmiałem... Z czepialstwa: "Niespodziewanie zacząłem unosić się." Coś mi to "się" zgrzyta na końcu zdania, niczym kilof na marsjańskich skałach. Poza tym: lodzio-miodzio, jak mawiał sąsiad-pijaczek.

Przyznaj się! Chciałeś napisać o kolesiu bez kończyn ale nie miałeś pomysłu. Jak dla mnie słabe, po Vagina Show czekałem na coś grindowego a tu takie lekkie groteski. Nieciekawie.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Russ, jak chcesz czegoś grindowego, zapraszam na Niedobre Literki. Tam niedługo powinny pójść jeszcze dwa moje teksty, jeden, o pewnym palcu, powinien Ci się spodobać.
Do tego w czerwcowym Grabarzu Polskim będzie ciekawie, bo numer ma być w całości poświęcony bizarro, więc mięcha i oblechy również i tam nie zabraknie.
Pomysł miałem, właśnie taki, jak go tu przedstawiłem :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Trochę zabawny, trochę moralizujący, trochę wulgarny, w tekście dla każdego coś miłego. Lekki, przyjemny dla oka, ciekawie zakończony. Dopatrzyłem się niepotrzebnego przecinka przed którymś albo i formy patrzałem, która mi nie pasowała do tekstu. Ale poza tym podobało się :)

Fas przyzwyczaił mnie do tego( w szczególności po ostatniej lekturze jego opowiadania jestem tego pewien), że ma dwie twarze- demona i małego antychrysta. To opowiadanie firmuje lico numer dwa, gdzie seks zastępuje pierdolenie, a fagas pojeba:).
Jak zwykle mi się podobało i jak zwykle ciężko mi się do czegoś przyczepić. BF i groteska.  

Cóż, dziesięć "strzałów" w tak krótkim czasie? Eh... jeszcze zostaniesz moim idolem:)

jedyne co, to nie kupuję wtrętu "tylko w erze". wiem, po co tam jest i dlaczego, ale po prostu nie kupuję.
poza tym -  super.
dzięki za uprzyjemnienie poranka :)

Mauea, nie widziałaś tej reklamy? To nawiązanie do pewnej reklamy Ery, tekst "Takie rzeczy to tylko w Erze" już dosyć dobrze zadomowił się w popkulturze.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

przecież mówię, że wiem, co to i po co. mówię tylko, że nie wszyscy lubią ciasto marchewkowe - albo, innymi słowy, nie mój gust :)

A, kurde, a widzisz, ja przeczytałem "nie wiem po co...". Już mam jakieś omamy wzrokowe...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

klepiesz w te klawisze i klepiesz, to co się dziwić ;)

Dałeś czadu. Dla mnie super-super.

@Fas
Ty widziałeś te ich nowe wizualizacje na stronie? Nie chciałbym na to trafić pijany. 

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Te na Niedobrych Literkach? Jasne, że widziałem. Krowy wymiatają :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Muszę sobie kiedyś usiąść i poczytać wszystkie twoje opowiadania na portalu. Twoje poczucie humoru po prostu mnie powala :D
PS. Krowy???

MUUUU!

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Ta, krowy :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

opowiadanie rulez,co nie zmiemia faktu,ze autor ma zryty ostro dekiel

Fas nie ma zrytego dekla. Ma zrytą wątrobę, serce, duszę, płuca, ale dekiel ma w porządku!:D

@Orson
Niesamowite, ale pierwszy razz się z tobą zgodzę w 100%. 

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

O_o
(minuta ciszy)
Ach tak, krowy...

"Niesamowite, ale pierwszy razz się z tobą zgodzę w 100%."
Mnie się niesamowite wydaje to, że dopiero co Beryl pisał to samo - że nie sądził, że kiedykolwiek mógłby się w czymkolwiek zgodzić z Orsonem. ; P Co jest, Orson, jakąś jednoosobową frakcję ideologiczną tu stanowisz czy jak? ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ja jestem mniejszością żydowsko-portugalską:).
A poza tym to nie wiem. Z berylkiem:* różnimy się ideologicznie, bo to konserwa jest i katol (chyba), a ja lumpenliberał heretyk. A co do drugiego pana to nie wiem:).
 

Hehe.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Orson, a masonem to Ty nie jesteś? Bo mi coś lożą tutaj zapachniało :-p

Dzieci wdowy, do mnie!
:) 

Ja też konserwa i katol. Może dlatego każdy komentarz Orsona doprowadza mnie do drżenia, jak to kiedyś ktoś napisał. To nic osobistego, przecież nigdy się nie spotkamy. Prawda?

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

A szkoda. Chciałbym jeszcze zobaczyć jakiegoś konserwatystę i katolika, zanim wyginiecie;). 

Punkt dla ciebie

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Sympatyczny, pełen czarnego humoru tekst. Czytałem z prawdziwą przyjemnością. Brawo. 

Nowa Fantastyka