- Opowiadanie: Barrlen - Sekretna księga

Sekretna księga

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Sekretna księga

W najciemniejszym zakątku komnaty stał czternastoletni adept Barrlen. Jego piwne, duże oczy obserwowały drzwi znajdujące się na drugim końcu pomieszczenia.

Miał na sobie ciemnobrązowy habit. Na jego prawej piersi wyróżniał się znak Keulu, szkoły magów. Insygnium zawierało liczne runy oraz podobiznę Kryształu Słońca, symbolu narodzin magii.

Komnata była dosyć ponura, przestrzenna i wyposażona w wysoką szafę, dwie komody oraz szeroki kredens.

W powietrzu unosił się otępiający zapach stęchlizny i zgnilizny. Pleśń okupowała sufit. Ze ścian, na których znajdowały się freski przedstawiające ciężko okaleczone ciała należące do różnych ludów zamieszkujących Aarnę, odpadał tynk. Na meblach gościła gruba warstwa kurzu. W wielu miejscach królowały pajęczyny i wszelkiego rodzaju robactwo.

Za oknem panowała grobowa cisza.

Księżyc oplatał jasnym i hipnotyzującym światłem mury olbrzymiej posiadłości górującej nad stolicą Królestwa Talabrii, Lenvinem.

– Niech ten staruch już przyjdzie – wyszeptał zniecierpliwiony Barrlen.

Już od dwóch godzin czekał na właściciela majątku, Lorda Azelma.

Szlachcic posiadał w swoich obszernych zbiorach pewną starożytną księgę magiczną. Właśnie z tego powodu adept znajdował się teraz w tym obskurnym i obrzydliwym miejscu, a nie w swoim ciepłym i wygodnym łóżku.

Od początku swojej edukacji kolekcjonował przedmioty zawierające informacje o zaklęciach, rytuałach i eliksirach. Szczególnie interesowała go wiedza o tajemniczych i nieznanych dziedzinach sztuki czarodziejskiej, którą próżno szukać na półkach uniwersyteckiej biblioteki.

Taka aktywność była surowo zabroniona.

Starszyzna obawiała się, że zbyt szeroka znajomość magii mogłaby doprowadzić do wybuchu kolejnej Wielkiej Wojny, dlatego utworzyli wiele praw ograniczających i kontrolujących kwalifikacje przyszłych absolwentów. Przekazywano tylko niezbędne umiejętności potrzebne do opanowania podstawowych zaklęć służących do ataku, obrony, alchemii, leczenia oraz wykorzystywania w codziennych czynnościach.

Barrlen miał inne zdanie na ten temat. Próbował wszelkich sposobów, aby poszerzyć zakres swojej czarodziejskiej wiedzy. Od najmłodszych lat odznaczał się niezwykłym talentem, ale ze względu na obowiązujące zakazy nie mógł go należycie rozwijać. Wykazywał się za to uporem, cierpliwością i sprytem, który skrzętnie pomagał mu unikać czujnego wzroku nauczycieli oraz swobodnie używać swoich unikatowych zdolności i nabrać niezbędnego doświadczenia.

W tym celu, najczęściej w nocy, wyruszał do pobliskich wiosek i stolicy, aby udzielać pomocy potrzebującym. Dobrze wiedział, że żaden wykwalifikowany mag nauczający w Keulu nie oferował takich usług.

Od nikogo nie żądał zapłaty. Jednak po pewnym czasie zaczął dostawać od ludzi przedziwne przedmioty, które sprzedawał później zagranicznym handlarzom na targu, oraz ingrediencje potrzebne mu do eksperymentów alchemicznych i leczniczych.

Czasami zdarzało się, że mógł sam wyszukiwać nagrodę za dobrze wykonaną pracę, i wtedy natrafiał na niezwykle cenne zwoje lub księgi opisujące różnego rodzaju magię. Przeważnie znajdował je w zakurzonych szopach, piwnicach, strychach, szafach lub kufrach. Zwykłe osoby nie przywiązywały wielkiej wartości do tych starych rekwizytów, ponieważ były one zapisane w starożytnym i nieznanym dla nich języku Pierwszych Magów, zwanym Taalteitä.

Młody adept od razu rozpoznał starożytne pismo i dostrzegł realną wartość treści, jaką zawierały zdobyte przez niego skarby. Oczywiście nic nie powiedział mieszkańcom o swoim odkryciu. Uznał, że będzie lepiej, jeśli zatai przed nimi prawdę i przeniesie zebrane eksponaty do swojej komnaty, gdzie będą przez niego dobrze strzeżone.

Codziennie rozmyślał o tym, co by się stało, gdyby Mistrzowie dowidzieli się o jego nocnych eskapadach oraz kolekcjonowaniu zakazanych materiałów o dawnej i nienauczanej magii. Najprawdopodobniej resztę życia spędziłby w ciemnej celi Amankaru, więzienia przeznaczonego dla miłośników czarnej magii i ich wspólników. Tą masywną budowlę otaczała lawa, zwana Ognistym Pierścieniem, olbrzymie Góry Wulkaniczne, wiele potężnych zaklęć oraz nieznający litości strażnicy.

Nie myśl teraz o tym, skarcił się w myślach. Uporządkował długie, czarne włosy. Poprawił trzymającą w prawej dłoni czarodziejską laskę.

Każdy mag konstruował laskę podczas Rytuału Tworzenia odbywającego się w początkowej fazie nauki, kiedy przechodziło się z pozycji kandydata do rangi adepta. Rytuał przeprowadzany był w centralnej sali Keulu. Początkujący czarodziej musiał ofiarować swoją krew, która przenikała do wnętrza świętego drzewa, Ulun Taikaa. Następnie, wymawiał szereg zaklęć w języku Taalteitä, zapadał w głęboki trans, i wtedy z ziemi zaczynały wyłaniać się pojedyncze korzenie. Przylegały one do siebie i formowały, tworząc właściwy kształt laski. W górnej jej części znajdował się Vegüras, krwawy kamień zawierający krew maga oraz Verkyvä, płynne szkło wydobywane z podziemi Gór Szmaragdowych przez krasnoludy z klanu Megyér. Czarodziejską laskę mógł używać tylko ten, który ją stworzył. Ulegała ona zniszczeniu w przypadku śmierci swojego twórcy lub przy użyciu bardzo zaawansowanej czarnej magii.

– Skoncentruj się na konkretnej chwili – wyszeptał i zaczął gorączkowo rozmyślać o czekającej go misji.  

Cztery miesiące temu, handlarz Lanen dowiedział się od kilku starszych kupców o księdze znajdującej się w domu Lorda Azelma. Według nich miała ona zawierać opis jakiejś zakazanej i dawno niepraktykowanej techniki magicznej.

Lanen doskonale wiedział z kim podzielić się tą informacją. Spotkał się z Barrlenem i przekazał mu szczegóły dotyczące skarbu szlachcica.

Po rozmowie z chłopakiem poszedł do domu.

W nocy odwiedził go pewien obcokrajowiec ubrany w szkarłatną szatę. Pytał o księgę i posiadłość Lorda. Handlarz podał mu kilka wymijających odpowiedzi i szybko pobiegł ostrzec swojego przyjaciela.

Coś dziwnego było w opisie tej postaci. Lanen nie potrafił dostrzec jego twarzy, ponieważ skrywała się ona pod kapturem. Czuł od niego mocny i nieprzyjemny zapach spalenizny. Nieznajomy miał też zabandażowane dłonie i opierał się o czarodziejską laskę. Do tego sprawiał wrażenie, że zaraz padnie na ziemię i wyzionie ducha. Zaniepokojony i wyraźnie przestraszony handlarz próbował mu pomóc, jednak niespodziewany gość odepchnął go, i wtedy dało się zauważyć jego błękitne oczy. Później twierdził, że nigdy takich nie widział. Były to oczy pełne cierpienia, samotności i nienawiści. Tak je określił, kiedy ponownie rozmawiał z Barrlenem.

Po kilku dniach, ludzie na targu mówili, że ów tajemniczy cudzoziemiec osobiście odwiedził Lorda Azelma, oferując mu – w zamian za księgę – worek pełen złota. Kiedy ten nie zgodził się, przybysz powiedział, że następnym razem nie będzie żadnej hojnej oferty. Zabierze przedmiot siłą, a właściciela zabije.

Wystraszony Lord przeklinał w myślach swoją naiwność i przesadną wiarę w ludzi, którym zwierzył się z posiadania unikatowego artefaktu.

Zwrócił się o pomoc do mistrzów Keulu. Nie powiedział im jednak, jaką rzecz mają chronić ich czary. Obawiał się, że poznawszy prawdę, odbiorą mu bezcenny skarb.

Magowie rzadko opuszczali swoją siedzibę i zgodnie z przyjętą zasadą nie ingerowali w konflikty między Królestwami oraz nie brali udziału w wewnętrznych gierkach królów i szlachty. Przekazywanie wiedzy i przetrwanie samej magii było dla nich znacznie ważniejszym zajęciem.

Niestety, na mocy uchwalonego przymierza z władcami sześciu Zjednoczonych Królestw, w których znajdowały się Keule, zobowiązali się – w pewnych określonych sytuacjach – udzielać pomocy arystokratom. Dlatego bez zbędnych pytań zgodzili się użyczyć swoich umiejętności i nałożyli na księgę kilkanaście najpotężniejszych zaklęć ochronnych. Zapewnili Lorda Azelma, że przełamać je może tylko wyspecjalizowany i potężny czarodziej.

Stary dureń myśli, że to wystarczy, aby zniechęcić złodziei, pomyślał adept.  

Przez wiele tygodni wracał do tej komnaty. Metodą prób i błędów rozpoznał część czarów ochronnych. O innych dowiedział się od podsłuchiwanych z ukrycia nauczycieli.

Przystąpił do nauki zaklęć odblokowujących. Kilka z nich odnalazł w bibliotece i osobistych zbiorach przechowywanych w swojej komnacie. Jednak wiele musiał opracować sam, co zajęło mu sporo czasu.

Dzisiaj był gotowy, aby je użyć.

Cały czas prześladowały go złe przeczucia odnośnie postaci w szkarłatnej szacie. Dobrze wiedział, że bezimienny mag musiał pochodzić z odległych zachodnich krain.

Być może Hokk miał rację i tym razem powinienem odpuścić, pomyślał.

Bardzo cenił sobie jego rady. Zwłaszcza, że ich przyjaźń narodziła się w dość dramatycznych okolicznościach.

Ich pierwsze spotkanie miało miejsce w Morpyllu, krainie lasu, która podzielona była na dwie części. Wschodnia należała do spokojnych i przyjaznych elfów z plemienia Veina. W zachodniej królowały okrutne elfy z plemienia Javia.

Pewnego dnia, Barrlen przekroczył granice swojej niezaspokojonej ciekawości i zawędrował do zachodniej części krainy, gdzie został zaatakowany przez Javiańskich zwiadowców. Przed rychłą śmiercią uratował go Hokk. Wybawca okazał się Pteromem, istotą zaliczaną do Błogosławionych Stworzeń – zostały one powołane do życia przez Pierwszego Maga, Soinrena.

Pteromy miały wygląd wiewiórki. Były bardzo inteligentne, długowieczne oraz wysokie na pięć i pół metra. Posiadały gęstą jasnobrązową sierść, puszysty ogon, a po bokach ich ciała między przednimi i tylnymi kończynami rozciągał się fałd umożliwiający im latanie. Te specyficzne stworzenia potrafiły dźwigać ciężkie przedmioty oraz przewozić na plecach kilkunastu rosłych ludzi. Wszelkie trucizny, rytuały i zaklęcia czarnomagiczne nie powodowały w ich ciałach trwałych uszkodzeń, ponieważ posiadały szybko regenerujący się żelazny organizm. Obdarzone zostały potężnymi zdolnościami telepatycznymi oraz słynęły ze znakomitego poczucia humoru.

Hokk zawsze pomagał Barrlenowi w poszukiwaniu informacji o magii. Często ratował go z opresji, dawał mu rady, ale przede wszystkim transportował do miejsc, w których znajdowały się albo księgi i zwoje, albo rzadkie składniki potrzebne do tworzenia skomplikowanych eliksirów.

Z rozmyślań obudził go hałas dobiegający z korytarza.

Błyskawicznie wyszeptał zaklęcie.

Drzwi komnaty otworzyły się.  

Do pomieszczenia wszedł chudy i siwobrody Lord Azelm. Jego twarz była poznaczona licznymi zmarszczkami. Miał na sobie białą piżamę. W lewej dłoni trzymał zapaloną lampę naftową. Cały trząsł się i gorączkowo rozglądał po komnacie.

Jego wzrok zatrzymał się w miejscu, gdzie stał Barrlen. Po chwili skierował swoje oczy w przeciwnym kierunku.

Dobrze wiedzieć, że zaklęcie działa bez zarzutu, skomentował w myślach adept.

Posłużył się słynnym Zaklęciem Kivugé należącym do techniki Talabryjskiego Keulu o nazwie Yénhan.

Czar sprawiał, że ciało czarodzieja stawało się niewidoczne dla otoczenia, ponieważ wsiąkało w cień konkretnego przedmiotu lub osoby. W tej postaci potrafił również przemieszczać się między innymi cieniami.

Lord Azelm powoli zbliżał się do miejsca, gdzie ukryta została księga.

Barrlen dowiedział się, że to właściciel musi z własnej i nieprzymuszonej woli dotknąć zaczarowany przedmiot. Tylko w ten sposób pierwsze zaklęcie ochronne przestawało działać.

Bardzo sprytne, pomyślał. Poziom użytych czarów zdecydowanie wychodzi poza standardową wiedzę. Może mistrzowie nauczają bardziej zaawansowanej magii po ukończeniu Keulu?

Lord Azelm podszedł do szafy znajdującej się koło okna. Otworzył ją. Podniósł gruby, wełniany koc.

Barrlen przestał rozmyślać o umiejętnościach mistrzów i zaczął w napięciu obserwować poczynania właściciela posiadłości.

Starzec wstrzymał oddech. Jeszcze raz rozejrzał się wokół siebie. Nikogo nie dostrzegł. Wypuścił z ust powietrze. Uspokojony dotknął odsłonięte miejsce.  

Po pomieszczeniu przeszedł ledwo słyszalny, delikatny dźwięk. Po chwili ukazał się opasły wolumin. Na skórzanej okładce znajdował się szeroki i świecący zatrzask.

Lord Azelm nie odrywał oczu od swojego drogocennego przedmiotu. Z namaszczeniem głaskał okładkę księgi.

Stuk, stuk, stuk.

Wzrok Barrlena poszybował w stronę drzwi.

Do komnaty wszedł tajemniczy osobnik odziany w szkarłatną szatę. W prawej dłoni, gdzie ostrzyły się długie i twarde paznokcie, trzymał czarodziejską laskę.

Przybysz powoli ściągnął kaptur.

Przed oczami adepta ukazała się najbardziej przerażająca twarz jaką w życiu widział.

Posiekana była licznymi bliznami, miała trójkątny kształt i purpurową barwę. Na głowie znajdowało się niewiele pojedynczych, długich i srebrnych włosów, zupełnie jak u łysiejącego starca. Uszy przypominały zdeformowany sierp. Szeroki i zakrzywiony nos nie mieścił się w żadnej znanej adeptowi skali brzydoty. Spośród wszystkich cech, najbardziej wyróżniały się krystalicznie czyste, błękitne oczy, z których emanowała olbrzymia fala nienawiści, cierpienia i smutku.

Barrlen starał się opanować strach.

Wygląd nieznajomego pasował tylko do opisu Eridu, mrocznych magów pochodzących z Ringedoru, krainy cienia.

Według legendy ich twórcą był szaman Aruru, wygnaniec z Doliny Magii. Razem ze swoimi uczniami porywał ludzi i elfy, potem przewoził ich na Wyspę Ur, gdzie przeprowadzał na nich eksperymenty. Pierwsi Eridu pojawili się tysiące lat temu, jeszcze w erze przedmagicznej.

Błękitne oczy maga spoczęły na Lordzie Azelmie.

Adept doskonale wiedział, że przeciwnik zaraz zaatakuje swoją ofiarę. Bez wahania cofnął Zaklęcie Kivugé, skierował laskę w stronę starca i wyszeptał zaklęcie oszałamiające. Promień czerwonego światła poszybował wprost na plecy szlachcica. Bezwładne ciało opadło na ziemię. Barrlen błyskawicznie wyczarował błonę ochronną i skierował ją w stronę nieruchomego ciała.

Eridu natychmiast zareagował. Posłał w stronę chłopaka silne zaklęcie oszałamiające.

Adept uniknął uderzenia rzucając się w bok. Szybko podniósł się i przyjął pozycję obronną.

SUJELL NUA – wypowiedział inkantację donośnym i zdecydowanym głosem. Krwawy kamień rozbłysł białym światłem, które otoczyło jego ciało tworząc tarczę ochronną.

Ataki z sekundy na sekundę nasilały się.

Ochrona jaką zapewnił sobie Barrlen szybko zaczynała słabnąć.

Nagle drewniane drzwi komnaty wypadły z zardzewiałych zawiasów i rozpadły się w powietrzu na drobne kawałki.  

Tarcza ochronna rozpadła się. Adept padł zemdlony na podłogę.

W kierunku Eridu poleciało kilka niebieskich promieni. Zaklęcie trafiło go równocześnie w plecy, twarz i brzuch.

Do środka wbiegła nieznajoma dziewczyna. W nikłym świetle dało się zauważyć jej długie, jasne włosy.  

Ranny Eridu podniósł się z wielkim wysiłkiem. Prostym czarem rozbił wysokie, szerokie okno.

Przez otwór wleciało wilgotne, jesienne powietrze.

Mag z trudem podszedł do okna. Powoli wdrapał się na kamienny parapet. Bez chwili wahania wyskoczył przez dziurę w ścianie.

Dziewczyna podeszła do Barrlena. Jej delikatne włosy opadły na jego kościste policzki.

Miała tyle samo lat, co on. Ubrana była w identyczny ciemnobrązowy habit. W lewej dłoni trzymała czarodziejską laskę.

 Para jasnozielonych oczu przyglądała się nieprzytomnej twarzy chłopaka.

–  Zawsze muszę ratować cię z kłopotów  – odezwała się w końcu.

– Alanya? Skąd się tutaj wzięłaś? – zapytał zaskoczony, po czym dotknął jej szczupłej i zarumienionej twarzy. Oboje uśmiechnęli się do siebie.  

– Jak to skąd? Hokk miał złe przeczucia i przyleciał po mnie – odpowiedziała.  

– Muszę mu za to podziękować. Nie miałem najmniejszych szans w walce z Eridu – stwierdził i zaczął powoli wstawać.

– Miałbyś szansę, jakbyś poświęcał więcej czasu na naukę odpowiednich zaklęć – oznajmiła i podeszła do nieprzytomnego Lorda Azelma. – Nic mu nie będzie. Jednak może jutro pamiętać, co tutaj zaszło.

Adept podszedł do niej i wyciągnął z kieszeni habitu niewielki słoik z szarą maścią.

– Jestem przygotowany na taką ewentualność – powiedział spokojnie i odkręcił słoik. Delikatnie posmarował maścią czoło starca. Zakręcił słoik i schował go z powrotem do kieszeni habitu.

– Co to jest?

– Maść, która powoduje zanik pamięci.

– Sprytne.

– Tak. I bardzo przydatne.

Wstali i szybko podeszli do księgi.

Barrlen przez chwilę badał zatrzask. Następnie podniósł z podłogi swoją laskę. Przystawił ją do okładki. Zamknął oczy i zaczął mamrotać zaklęcia odblokowujące.

Tymczasem Alanya podeszła do okna i obserwowała teren posiadłości. Co jakiś czas zerkała w kierunku chłopaka.

Ciekawe czy przestanie kiedyś kolekcjonować te wszystkie księgi, pomyślała. To robi się coraz bardziej niebezpieczne. Gdybym przybyła za późno byłoby już po nim. To przez tą głupią obsesję na temat zakazanej magii. Coś czuję, że pewnego dnia wpadnie w olbrzymie kłopoty, a wtedy nikt go nie uratuje. Z drugiej strony, taka wiedza może się przydać. Czasy są niepewne i nie wiadomo z kim przyjdzie nam walczyć w przyszłości. To, że jeden z Eridu zdołał zakraść się do stolicy jednego ze Zjednoczonych Królestw jest bardzo niepokojące.

Z rozmyślań wyciągnął ją szelest dochodzący zza okna.

W oddali dostrzegła kilkunastu magów odzianych w szkarłatne szaty, którzy powoli zbliżali się w ich stronę.

Odwróciła się i pobiegła do roztrzaskanych drzwi komnaty.

URINI RISI – wymówiła zaklęcie i zamknęła oczy. W jej umyśle pojawił się obraz przedstawiający przeciwników przybliżających się z drugiej strony domu.

Otworzyła oczy i wykonała dwa energiczne ruchy laską. Drzwi powróciły do swojego poprzedniego stanu.

Wyszeptała kolejne zaklęcie. Całe pomieszczenie pokryte zostało szczelną błoną ochronną.

– Barrlenie, pośpiesz się! Mamy towarzystwo! – krzyknęła i podeszła do niego.

– Pierwszy etap zakończony – oznajmił adept, otworzył oczy i wyciągnął z kieszeni habitu dwie fiolki z fioletową i zieloną cieczą.

– Jest jeszcze drugi etap? – zapytała niepewnie. – Nie mamy na to czasu. Eridu są już blisko. Uciekajmy!

– Nie teraz. Już prawie skończyłem – powiedział i wręczył jej fiolkę z zieloną cieczą. – Muszę się bardziej zagłębić. Kiedy padnę na ziemię i zacznę mieć drgawki, wlej mi to do ust. Zrozumiałaś?

Zaniepokojona skinęła głową.

– Naprawdę, nie wiem czy to dobry… – przerwała patrząc, jak Barrlen połyka całą zawartość fiolki z fioletową cieczą.

Jego ciało stało się nieruchome. Umysł poszybował w głąb olbrzymiego labiryntu zbudowanego z wysokiego i gęstego żywopłotu.

Z niesamowitą prędkością pokonywał kolejne zakręty labiryntu, zbliżając się do jego centralnej części.

 Minął ostatni wiraż i przed jego oczami ukazała się krótka ścieżka prowadząca do niewielkiej, drewnianej i pozbawionej okien chaty.  

Ostrożnie podszedł do drzwi wejściowych.

Wyciągnął z pochwy niewielki nóż. Rozciął nim wewnętrzną stronę dłoni. Kilka kropel krwi uniosło się w powietrzu.

Powoli połączyły się ze sobą.

Adept wyszeptał zaklęcie. Krew zaczęła intensywniej krzepnąć. Po chwili stanęła w płomieniach. Unoszący się dym pokrył drzwi chaty, które po kilku sekundach zniknęły.

Chłopak wszedł do środka. Wszechogarniająca ciemność pochłonęła jego ciało i rozpuściła je.

Alanya w napięciu obserwowała, jak ciało Barrlena pada na ziemię i zaczyna mocno drgać.  

Pochyliła się nad nim. Wlała całą zawartość fiolki z zieloną cieczą do jego gardła.

Po chwili ciało przestało poruszać się. Zatrzask znikł z okładki księgi.

Barrlen otworzył oczy i zaczął powoli wstawać.  

– Pokaż mi ją – wymamrotał wyczerpany. Adeptka podniosła wolumin i wręczyła mu go.

Adept dokładnie obejrzał księgę. W końcu otworzył ją i na pierwszej stronie ukazał się napis.

– Magia Krwi – przeczytał i popatrzył w przerażoną twarz Alanyi.  

– Nic dziwnego, że Eridu pragną tej księgi. Magia Krwi to starożytna technika opracowana przez czarodzieja Yellena, który za swoje praktyki został wygnany z Eien. To okropna i brutalna magia. Wielu zginęło, próbując ją opanować – wykrztusiła. Podeszła do okna i dostrzegła coraz wyraźniejsze postacie w szkarłatnych szatach.  – I co teraz zrobimy?

Barrlen milczał.

Nagle coś uderzyło w drzwi komnaty.

– Moje zaklęcia długo nie wytrzymają. Jesteśmy zgubieni – powiedziała zrezygnowanym głosem.  

Adept podszedł do niej. Mocno przytulił ją do siebie.

Za jej ramieniem spostrzegł, zbliżającą się w ich stronę znajomą sylwetkę.

W tej samej chwili, mroczni magowie zastygli w miejscu. Wyglądali jakby ich coś sparaliżowało.

– Zobacz! – zawołał. Dziewczyna odwróciła się i ujrzała, jak Eridu próbują z całych sił ruszyć do przodu.

Do okna podleciało pięć i pół metrowe stworzenie o wyglądzie wiewiórki.

– Czy ktoś zamawiał transport? – zapytał uśmiechnięty Hokk.

– Ratujesz nam życie, przyjacielu! – wykrzyknął szczęśliwy Barrlen i razem z Alanyą wdrapał się na plecy Pteroma.

– Powoli nudzi mi się ratowanie twojego życia. Dlatego zwlekałem aż do ostatniej chwili, żeby było bardziej ekscytująco i dramatycznie – odrzekł Hokk.

Adept wybuchnął śmiechem. Dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową.

Pterom wraz z przyjaciółmi wzbił się w powietrze, zostawiając w tyle zaskoczonych i wściekłych Eridu.

Koniec

Komentarze

Witamy na stronie. :) Nie mam na razie czasu, żeby przeczytać, bo milion poprawek do wprowadzenia tu i tam, ale zapisuję sobie do kolejki.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Hmmm. Dosyć naiwne w konstrukcji. Nie przemawia do mnie czternastoletni geniusz wymykający się ze szkoły i robiący rzeczy, których nie potrafiliby dorośli. Wywaliłabym co najmniej połowę nazw własnych w dziwacznych językach, bo nic nie wnoszą. Przewożenie kilkunastu ludzi na plecach stworzenia, które mierzy pięć i pół metra? Tłoczno musi tam być…

Babska logika rządzi!

Całkiem zgrabne pod względem językowym, choć zgadzam się z Finklą, że trochę naiwne ze względu na zabiegi typu deus ex machina.

Oburącz podpisuję się pod uwagami Finkli. Czternastolatek, uczeń jakiejś tam szkoły magii, na własną rękę prowadzi poszukiwania, sam się uczy i już potrafi więcej od mentorów… Co znaczy, że albo jemu niepotrzebna ta cała szkoła. albo nauczyciele nie wiedzą, co się na ich poletku dzieje. To uważam za podstawowy niedostatek pomysłu.

Plusem jest dość przyzwoity poziom językowy. Z wyjątkiem "pięć i pół metrowego" stworzenia. Przymiotniki złożone z nierównorzędnych znaczeniowo członów inaczej zapisujemy…

jakaś wariacja na temat harrego pottera? :)

Barrlen = młody Voldemort?

Amankaru = Azkaban?

 

poza tym jak coś może trafić jednocześnie w plecy i brzuch? toż to chyba jakie czary :)

 

pzdr. m.

Codziennie rozmyślał o tym, co by się stało, gdyby Mistrzowie dowidzieli się o jego nocnych eskapadach – literówka.

rozpadły się w powietrzu na drobne kawałki.  

Tarcza ochronna rozpadła się. – powtórzenie. 

 

Historyjka poprawnie napisana, czytało się bez zgrzytów. 

Mam te same zastrzeżenie, co Finkla dotyczące czternastoletniego geniusza, troszkę to naciągane.  Mógłbyś ograniczyć sporą liczbę obcych, trudnych do spamiętania nazw, które mi osobiście nieco przeszkadzały.

 

Nowa Fantastyka