- Opowiadanie: RheiDaoVan - Pomysły, które dają zwycięstwo

Pomysły, które dają zwycięstwo

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pomysły, które dają zwycięstwo

Prolog

­– I to ma się udać? – spytał z powątpiewaniem siedzący za wielkim, ciężkim biurkiem mężczyzna. Błękitne oczy raz po raz ślizgały się po równych zapisanych starannie rządkach literek, a zmarszczki na twarzy pogłębiały z każdym zdaniem.

Dwóch siedzących po drugiej stronie biurka mężczyzn, spojrzało po sobie, po czym obaj skinęli głową.

– Graniczni raz zastosowali ten fortel przeciwko nam. Z dużym powodzeniem – odezwał się ten ubrany w czarny mundur. – Jedyne, czego nam potrzeba to najlepsi fachowcy i tajemnica.

– Nawet inni dowódcy nie mogą się dowiedzieć o tym przedsięwzięciu – dodał drugi, w buro-zielonym mundurze ze schematycznym rysunkiem drapieżnego ptaka na ramionach.

Na biurku piętrzyły się plany, rozkłady sił, raporty i statystyki strat. Wszystko to wyglądało co najmniej nieciekawie. Zwłaszcza czerwone plamy, które gęsto barwiły część map.

Mężczyzna za biurkiem westchnął ciężko, nachylił się nad blatem. Mimo widocznych na jego twarzy lat wciąż wyglądał groźnie. Jak stary wilk, którego zęby wciąż są ostre.

– Zgoda, oficjalnie zatwierdzam istnienie Tajnego Oddziału Zjaw. Zajmijcie się tym.

 

1.

Gówno. Jedno wielkie, śmierdzące gówno.

Murre miał oficjalnie dość. Rzygał już od błota, potu i krwi. Zaciskał jednak zęby i biegł, skakał, czołgał się, pływał i wspinał dalej. Najpierw testy na logiczne myślenie i inteligencję a potem to – typowe, wojenne szkolenie. Podobno podstawowe. Jeśli faktycznie tak było, Murre wolał nie myśleć, jakie szkolenia przechodzą Cienie.

Błoto lepiło się do szarego munduru i zastygało na twarzy w nieprzyjemną skorupę. Paski plecaka wrzynały mu się w ramiona. Nie chciał myśleć jak ciężko byłoby z normalnym wyposażeniem, a nie skarpetami, pustymi opakowaniami i wszystkim, co było lekkie i ładnie wypychało plecak, przykrytymi kamieniami dla niepoznaki. Całe szczęście instruktorzy ich nie ważyli ani nie przeszukiwali zawartości. Wystarczył im odpowiedni kształt i kamienie na wierchu, które sugerowały, że są jedynym farszem.

– Szybciej! Macie pięć minut! – ryk podoficera szkoleniowego trzasnął niczym bicz. Murre spojrzał na szczyt góry. Był blisko, da radę.

– Nie podnoś głowy! – Ostry krzyk rozległ się tuż przy jego uchu. Zaraz potem jego głowa wylądowała w błocie, dociśnięta przez ciężki bucior. – Podniesiesz głowę i jesteś trup. Co tak leżysz? Zapierdalać na górę! – Poczuł kopnięcie w tyłek.

Sam się kopnij, pomyślał Murre wypluwając błoto. Ignorując ból mięśni wznowił czołganie. Po dwóch minutach dotarł do celu. Dysząc poderwał się na nogi i zasalutował.

– Murre Sema, nic mi nie jest – zameldował zwyczajowo, choć czuł, że coś cieknie mu po brodzie.

– Krwawisz – zauważył sierżant odbierający meldunek.

– Zadrapanie, serah!

– Opatrz i czekaj na rozkazy.

Murre zasalutował, choć sierżant stracił już nim zainteresowanie słuchając kolejnego rekruta. Usiadł ciężko na ziemi obok niskiego, smukłego chłopaka z białym irokezem na głowie. Tamten skinął mu głową nie odrywając spojrzenia od ostatnich wczołgujących się osób.

Podniósł dłoń i zaczął odliczać.

Cztery. Trzy. Dwa. Jeden.

– Martwy, martwy, martwy! – wrzasnął podoficer do tych, którzy nie zdążyli. – To nie jest zabawa tylko szkolenie, do cholery. Mam nauczyć was jak przeżyć, mądrale z jakieś nowej pierdolonej jednostki specjalnej!

– On nie wie – mruknął chłopak z białym irokezem. Był nowy, dołączyli go do Oddziału dziś rano, tak jak dwudziestu innych. Na mundurze, mimo błota, dało się odczytać imię: Genah Sokol. – Nie ma pojęcia, co będziemy robić, jak każdy z instruktorów. Dla nich jesteśmy kolejnymi żołnierzami. I nie mogą zrozumieć czemu, skoro mamy być jednostką specjalną, mamy odbyć tylko podstawowe szkolenie.

Murre pokiwał głową. Obaj parsknęli śmiechem. Właściwie bez żadnego powodu.

– A wam co tak wesoło?! – Podoficer zjawił się za ich plecami znikąd i po raz kolejny pokazał, na co stać jego gardło. – Nudzi wam się to się wami zajmę!

Murre i Genah wstali błyskawicznie wyprężeni w salucie, z kamiennymi twarzami.

– Spocznij – warknął podoficer i obrócił się do reszty grupy. – Do obozu truchtem. Tam się ma już kto wami zająć.

Cała pięćdziesięcioosobowa grupa zaczęła zbiegać ze zbocza w stronę baraków, które kusiły twardymi, niewygodnymi pryczami i przemyconą czekoladą. Murre jednak wątpił, by dane im było położyć się choć na pięć minut, zanim słońce zniknie za horyzontem. A ono irytująco wisiało na szczycie nieba dopiero szykując się na powolną wędrówkę w dół.

Kiedy dotarli do obozu Murre odetchnął z ulgą. O Chrabąszcza, czteroosobowy terenowy wóz pancerny, opierał się Rebh, a to znaczyło jedno – przechodzili do szkoleń bardziej odpowiadających ich profesji i związanych z misją.

 

***

Wrócili do swojego baraku dobrze po północy, właściwie słaniając się na nogach. Murre wspiął się na pryczę padając twarzą w poduszkę. Jego mięśnie mocno protestowały przeciw takiemu wysiłkowi, w umyśle migała słabo czerwona lampka sugerująca skrajne wyczerpanie umysłu. Było nienajlepiej. Ciekawie, ekscytująco, ale jednocześnie niemożliwie męcząco.

Murre usłyszał jak ktoś z westchnieniem ulgi pada na materac pod nim. Wysunął głowę za krawędź sprawdzić, kogo licho przyniosło i z niejakim zadowoleniem stwierdził, że widzi znajomy biały irokez wtulony w szorstki, śmierdzący kurzem koc. Genah chyba wyczuł, że ktoś się na niego gapi, bo obrócił się na bok i wyszczerzył zęby widząc Murre.

– Jak cię do tego zgarnęli? – spytał Sokol nie zmieniając pozycji.

– Sam się zgłosiłem – odparł Murre ze śmiechem. – Zaintrygowało mnie, czym jest Pododdział Kamuflażowy i oto jestem. A ty?

– Byłem dobry w iluzjach artystycznych, skończyłem szkołę z wyróżnieniem i ktoś uznał, że warto zaproponować mi udział w tej imprezie. A że cholernie nie lubię Shadree i uważam, że należy im się porządne lanie za atak na Południowe Granice, zgodziłem się od razu. Jak zareagowałeś jak ci wytłumaczyli, czym jest ta jednostka?

– Zacząłem się śmiać. Przez pięć sekund, bo potem zobaczyłem minę Rebha, dowódcę Cieni i jakiegoś oficera ze Szturmówki, który ma się nami, jak to ujął, opiekować i pilnować dyscypliny, żebyśmy wyglądali na prawdziwy Oddział, a nie zbieraninę Technicznych. Dotarło do mnie, że mówią śmiertelnie poważnie. Tajny Oddział, który za pomocą iluzji obrazów i dźwięków, atrap, fałszywych transmisji, kamuflażu, pożyczonymi od innych Oddziałów oznaczeniami i tego typu bajerami ma udawać Pododdziały a nawet całe Oddziały, kryć przemarsz prawdziwych jednostek i przekonywać Shadree, że atak ma nastąpić gdzie indziej niż naprawdę nastąpi. Brzmi…

– Dziwacznie i nieprawdopodobnie – stwierdził Genah. – Ja zadałem im pytanie, co się stanie jeśli kilkutysięczna jednostka dobrze wyszkolonych Shadree zorientuje się, że przed sobą mają kilkuset Technicznych, którzy mamią ich iluzjami, zamiast doświadczonego Oddziału. Odparli, że urządzą nam rzeź. – Zaśmiał się nie wesoło. – Dlatego musimy wykonywać nasze zadanie dokładnie, z dbaniem o wszelkie szczegóły, bo od tego zależeć będzie nasze życie. I Oddziału, który będziemy udawać.

– Motywujące jak cholera – westchnął ciężko Murre obracając się na plecy i wpatrując w sufit.

– Słyszałem, że poza tym oficerem dadzą nam jeszcze kilku Wojennych z każdego Oddziału, żeby na bieżąco uczyli nas przyzwyczajeń i dziwactw poszczególnych jednostek – odezwał się mężczyzna leżący na sąsiedniej pryczy. Lewe ramię pokryte miał skomplikowanym, wijącym się tatuażem.

– Nie wiem, cieszyć się czy płakać – skwitował Genah z krzywym uśmiechem. – Zobaczymy.

– Zobaczymy, za kilka dni mamy ich poznać.

 

***

Hanaha Grax siedział na przedzie Chrabąszcza i paląc papierosa przyglądał się rozgrzewce połowy tajnego składu, który nazwano Oddziałem Zjaw. Był zły, że go tu oddelegowano. Był Wojennym ze Szturmówki, przeszedł szkolenie Cieni a dowództwo, zamiast prawidłowo przyznać mu jakąś jednostkę do dowodzenia, wysłało go tutaj, na tyły, by pilnował Technicznych. Doceniał ich wkład w walkę, wiedział, że nie raz nie dwa dzięki nim było znacznie mniej ofiar, lubił ich, ale nie znaczyło to, że pasowało mu siedzenie między całym Oddziałem składającym się z nich i paru Wojennych. Westchnął ciężko i rzucił niedopałek na piaszczystą ziemię widząc zbliżającego się Rebha. Facet był wysoki, z krótkimi, ciemnymi włosami i wiecznie lekko uniesionymi kącikami ust, jakby wszystko sprawiało mu przyjemność. Albo jakby dawał do zrozumienia, że to on tu jest z ilorazem inteligencji blisko 200.

Rebh zasalutował przepisowo i usiadł obok oficera dopiero, gdy ten skinął mu głową. Przez chwilę obaj siedzieli w milczeniu obserwując wbiegające pod wielkie, połączone ze sobą namioty Zjawy.

– Co o nich sądzisz? – zagadnął Rebh.

– Że jestem nawet pod wrażeniem. Razem z szóstką innych Wojennych dotarłem tu w nocy. Daliście niezły pokaz. Dźwięk przetaczających się Chrabąszczy i Żuków, błyski wystrzałów, wybuchy. Byliśmy święcie przekonani, że to wszystko jest prawdziwe. Rano powiedzieli nam, że to wy. Iluzje wspomagane innymi iluzjami. Niezły cyrk przyznam, ale wyglądający i brzmiący cholernie realistycznie.

Rebh uśmiechnął się słysząc pochlebną opinię oficera, nie dość, że ze Szturmówki, to jeszcze po szkoleniu Cieni. Domyślał się, że komuś po takich doświadczeniach, trudno będzie wysiedzieć na tyłach. Tym bardziej był wdzięczny, że ten nie zrzędził od samego początku i nawet starał się podejść do nietypowego dla siebie zadania z odrobiną entuzjazmu. Kiedy Rebh zadał to samo pytanie podoficerowi z Ósemki usłyszał tylko, że Zjawy to cioty nieumiejące poprawnie trzymać jakiejkolwiek broni. Niestety było w tym trochę prawdy.

– Chyba czas, żebym się przedstawił wszystkim – mruknął Hanaha schodząc z pojazdu i nie czekając na reakcję Rebha, powoli ruszył w stronę namiotów.

 

***

Murre i Genah siedzieli obok siebie w grupie kamuflażowców. Dla zabicia czasu i mało obciążających praktyk stworzyli na ziemi cienie dwóch skorpionów i obserwowali jak ze sobą walczą. Siedzący obok mężczyźni robili ciche zakłady i dopingowali zawodników.

– …a my będziemy musieli ich niańczyć.

Szorstkie słowa przebiły się przez panujący szmer. Wojenny, który je wypowiedział nadal nosił górę munduru Oddziału Piątego. Stał ze swoim rozmówcą kilka metrów od nich i najwyraźniej kompletnie nie przejmował się tym, czy któryś z Techników go usłyszy. Genah zmełł w ustach ciche przekleństwo. Od tygodnia, kiedy zaczęli przybywać Wojenni z różnych Oddziałów, słyszeli tego typu komentarze, narzekania i frustracje, że zamiast na front wysyła się ich do tajnej jednostki składającej się z głównie z podstawowo przeszkolonych Techników. Tylko Salamandry jakoś nie narzekały na swoją sytuację, ciesząc się, że obok iluzji potrzebne będą również prawdziwe wybuchy, czyli coś co umieli i lubili najbardziej.

Murre nawet nie chciał myśleć jakim trepem będzie oficer dowodzący całym Oddziałem Zjaw. Kiedy go werbowali stał z tyłu, z ciemnymi oczami utkwionymi w dokumentach.

Komandos, który wszedł na drewniane podwyższenie był średniego wzrostu, krótkie blond włosy sterczały niemal we wszystkie strony, a kciuk lewej dłoni pocierał starannie przyciętą bródkę. Miał na sobie czarny podkoszulek, spodnie od munduru i ciężkie buty, za prawym uchem tkwił papieros. Ciemne oczy omiatały zebranych aż nie uciszyli się całkowicie. Murre musiał przyznać, że było w komandosie coś takiego, że wolał mu nie podpadać.

– Jak pewnie już wiecie nazywam się Hanaha Grax, jestem oficerem Oddziału Szturmowego i przeszedłem szkolenie Cieni, mam u nich ten sam stopień. – Jego głos był spokojny, ale stanowczy. – Nie będę oszukiwał, że na początku kompletnie nie podobał mi się ten przydział, podobnie jak większości Wojennych. Jesteśmy przyzwyczajeni do bezpośredniej walki, nie siedzenia na tyłach. Ale sądzę, że już to wiecie, nasłuchaliście się tego przez ostatnie dni. Naszym zadaniem ma być dbanie, byście wyglądali i zachowywali się jak prawdziwy Oddział, innymi słowy – zachowanie dyscypliny. A kiedy będzie potrzeba – osłona szybkiego odwrotu i odpowiedź prawdziwym ogniem. Waszym – robienie z Shadree debili, oszukiwanie ich i osłona naszych – zamilkł na moment jakby zbierał myśli. Widać było, że nie lubi przemawiać, ale stara się brzmieć jasno i dobrze. – Kiedy dowiedziałem się, czym są Zjawy myślałem, że ktoś robi sobie ze mnie jaja, ale kiedy zaczęto przedstawiać mi szczegóły planu doszedłem do wniosku, że to może się udać. Zabawne jest to, że nawet mój dowódca o was, teraz już nas, nie wie. Prawie nikt nie wie i tak ma zostać do końca walk. – Znowu zamilkł na chwilę. – Nie chcę słyszeć o braku porozumienia na linii Wojenni – Techniczni. Jeśli to ma się udać, musimy współpracować. Przez najbliższe tygodnie będziemy działać razem, aż do siebie przywykniemy. Tak więc niech Techniczni przestaną myśleć o nas jak o krwawych, tępych trepach, a Wojenni o tych drugich jak o artystycznych ciotach. – Na jego twarzy, na moment, pojawił się drapieżny uśmiech. – No, to tyle, rozejść się, wracać do swoich zadań.

Wszyscy wstali jak jeden mąż i zasalutowali równo, dając popis synchronizacji i dyscypliny. Miło było zobaczyć szczery uśmiech na twarzy komandosa.

Genah wyraźnie ociągał się z wyjściem i kiedy zrobiło się luźniej podszedł do blondwłosego komandosa, ciągnąc za sobą zaskoczonego Murre. Grax wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu na widok Technicznego z białym irokezem i podał mu rękę.

– Murre Sema – powiedział Murre, gdy komandos i do niego wyciągnął dłoń.

– Hanaha Grax, jak moje wystąpienie?

– Jak zawsze do dupy – odparł Genah ze śmiechem. – Wiesz może gdzie nas wysyłają?

– Jeszcze nie. Ale mówiąc miedzy nami to sądzę, że dadzą nam fałszywe dane. To tajny Oddział i nikt nie może wiedzieć, gdzie właściwie nas wyślą. Nawet my. No przynajmniej do momentu odlotu. – Włożył papierosa do ust, poklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu zapalniczki. – Muszę spadać, mam papierkologię do wypełnienia. Kogoś tam na górze porządnie chyba trzepnęło, skoro każe mi wypisywać wszelkie możliwe karteluszki.

Genah parsknął śmiechem i pociągnął Murre do wyjścia.

– Nie mówiłeś, że znasz naszego dowódcę – poskarżył się Murre. – Skąd w ogóle się znacie?

– Nie mówiłem, bo nie byłem pewien czy to on będzie nas musiał niańczyć. Powiem ci, że nie trafiliśmy najgorzej. A poznaliśmy sie, gdy mój kumpel, Momoa, wstąpił do Wojennych, po tym jak wylali go ze szkoły. Osobiście uważam, że sam prędzej czy później by odszedł. Zawsze fascynowały go militarne aspekty iluzji, chciał nawet dołączyć do Cieni.

– Udało mu się?

– Nie. Zginął podczas pierwszej swojej akcji. – Genah przejechał ręką po włosach. – Miał pecha.

Pecha. I trzy osy.

Trzy szkarłatne kwiaty wykwitające na klatce piersiowej.

 

***

Odlot nastąpił po długich dziesięciu miesiącach ciągłych szkoleń. Zjawy z lekkim żalem żegnały metalowe baraki, twarde prycze, szorstkie koce, brzydkie namioty i całe koszary, na których wylewali pot, krew i litry farby maskującej przygotowując atrapy.

Rebh robił co mógł, żeby sprzęt był porządnie zapakowany, razem z niezbędnymi pompami powietrza, sprawdzał stan wyposażenia, naszywki i oznaczenia różnych jednostek, które w razie potrzeby będą przyczepiać do mundurów i maszyn. Rozmawiał z ludźmi. Wszędzie dało czuć się narastającą ekscytację i ciekawość. Wreszcie Zjawy będą mogły pokazać się w działaniu.

Kiedy teraz patrzył, jak wszyscy pakują się do Ważek, modlił się do Zapomnianych, by w takim samym składzie wrócili tu z powrotem po zakończeniu misji. Zmieścili się w cztery maszyny, cztery mniejsze samoloty, Muchy, miały na swoim pokładzie sprzęt tak Zjaw, jak i jednostek stacjonujących pół dnia drogi od ich przyszłej bazy. Dlatego modlitwy dotyczyły też tego, by armia zrzuciła odpowiedni sprzęt w odpowiednim miejscu.

Dopiero teraz dotarło do niego, że przy normalnych Oddziałach, które liczą zazwyczaj po kilkaset tysięcy ludzi, Zjawy są marną kroplą w morzu i nazwanie ich Oddziałem, było zarówno śmieszne, jak i miło łechtało ego. Jeśli chociaż raz się pomylą, stracą czujność, dowolna uzbrojona grupa Shadree wyrżnie ich w pień.

Zerknął na komandosa siedzącego na skrzynkach z amunicją. Hanaha, nawet gdyby ubrać go w łachmany największego nędzarza, wyglądałby jak rasowy Wojenny. Było coś w jego postawie, drobnych gestach, sposobie w jaki patrzył, kiedy coś analizował. Choćby teraz. Siedział, palił i pocierając krótką, starannie przyciętą bródkę obserwował ustawiające się w pięćdziesiątki Zjawy, zupełnie jakby chciał zapamiętać każdą twarz.

– Człowiek zaczyna sobie zdawać sprawę, że nie wyjeżdża na biwak, co? – cichy głos Trexa, który miał pod sobą sekcję radiooperatorów, wyrwał go z zamyślenia. Rebh siknął głową.

– A szkoda – westchnął. – Zdaje się, że na mnie czekają – powiedział brodą wskazując machającego do niego Technicznego z białym irokezem na głowie, który stał u wejścia Ważki.

– Do zobaczenia na miejscu.

Trexa wykrzywił twarz w charakterystycznej dla siebie parodii uśmiechu.

– Oby.

 

2.

Gówno. Jedno wielkie śmierdzące gówno.

Po kilku miesiącach przerzucania z jednego miejsca na drugie, kilku ostrzałach i dwóch szybkich ucieczkach, kiedy Shadree nagle znaleźli się definitywnie zbyt blisko, Genah zaczynał mieć stanowczo dość. Mieli za sobą właściwie same sukcesy, skutecznie przekonując wroga, że ma przed sobą przynajmniej pół prawdziwego Oddziału. Był pewien, że są najczęściej ruszanym Oddziałem.

W dodatku ta pogoda. Robiło się coraz zimniej, wiatr był ostry i lodowaty, a z nieba leciało małe, wilgotne gówno, które wnikało w ubranie, nijak nie pozwalając się ogrzać. Racji, którymi żywił się od trzech miesięcy też miał dość.

Przejechał dłonią po białym irokezie, który stracił nieco swojego koloru na rzecz błota i ziemi. Postawił kołnierz kurtki i splunął na ziemię myśląc o Shadree i tej całej wojnie.

Shadree, istoty zza Ostatnich Krawędzi, żywiące się śmiercią. A raczej emocjami, które jej towarzyszyły – bólem, strachem, desperacją, żalem, nienawiścią, a także satysfakcją i podnieceniem. Wszystkim, co mogła wywołać. W dodatku większość Shadree wykazywała sadystyczną przyjemność w zabijaniu. Oddziały walczyły z nimi od lat, próbowały wytępić lub choćby zagonić tam, skąd przyszli, ale wszystko wskazywało na to, że tkwią w impasie. Zbrojny wypad za Ostatnią Krawędź był niemożliwy. Nikt z Lawrenów nigdy nie przeżył przejścia, nie ważne, z którego był Oddziału i jakie szkolenia przeszedł. Ilość magii była po prostu dla nich zabójcza. Magii, z której Shadree korzystali i dzięki której nadrabiali przepaść technologiczną.

Genaha aż wstrząsnęło na wspomnienie karykaturalnie chudych postaci, o bladej cerze, poskręcanych dziwacznie białych lub czerwonych włosach i wielkich, czarnych oczach pozbawionych tęczówek i białek.

Po cholerę zaatakowali Granice. Po jaką cholerę?!

– Wyglądasz jak przeżuty przez naprawdę duże Widmo. – Głos Hanahy wyrwał go z zamyślenia. Genah odruchowo chciał zasalutować, tak jak go uczono, ale w porę przypomniał sobie, że była to jedna z największych głupot, jakie można było zrobić na polu boju – wskazywać w tak oczywisty sposób dowódcę, dlatego tylko skinął głową.

– Tak też się czuję – powiedział szczerze. – Od ponad doby jestem na nogach, bo wczoraj trzeba było rozstawić atrapy i zrobić zabezpieczenia, w nocy trwał pokaz błysków, więc też mieliśmy co robić, a teraz musimy utrzymywać iluzję przybywania posiłków. I żarcie jest coraz podlejsze, a pogoda coraz gorsza – dodał po chwili.

Hanaha parsknął śmiechem, poklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu paczki fajek, westchnął ciężko.

– Cholerne wojenne racje – mruknął pod nosem.

Genah sięgnął do kieszeni spodni, wyciągnął całą, nieodpakowaną jeszcze paczkę.

– Masz, ja nie palę. Miałem odsprzedać chłopakom za czekoladę. Jakiemuś Wojennemu, bo wy zawsze więcej palicie, ale niech stracę.

Grax przyjął paczkę ze szczerym uśmiechem na brudnej od kurzu twarzy. Nie wiedzieć jakim cudem jego bródka była w nienagannym stanie.

– A ciebie coś po drodze nie walnęło w głowę, jakiś odłamek, czy coś – zaśmiał się komandos odpalając papierosa. – Przyjaźń, przyjaźnią, ale czekolada to teraz rarytas na wagę złota.

– Powiedzmy, że nadal pozostaję rąbniętym artystą, który nie jest w stanie przystosować się do szorstkiej rzeczywistości i wierzę w śmieszne dla ogółu ideały – odparł Genah z wyszczerzem na twarzy, aż obaj zaczęli się śmiać, wzbudzając zdziwienie kilku Technicznych, którzy nigdy wcześniej nie byli związani z Wojskiem. Dla nich nadal to była trochę inna bajka. Głównie dla tego, że nie rozumieli, jak można było wybrać takie życie – walki, ciągłe ćwiczenia i starcia z Shadree. – Nie przyszedłeś tu tylko po to, żeby pogadać ze starym kumplem i ewentualnie wysępić fajki, co?

Hanaha westchnął, zapatrzył się w horyzont. Szary dym powoli sączył się w chłodne powietrze.

– Przerzucają nas bliżej frontu. Znacznie bliżej. Na Szarą Dolinę, mają tam prawie stukilometrową lukę. W ciągu dwóch dni mamy tam dotrzeć, będziemy symulować połowę Ósemki. To starzy wyjadacze, Shadree bardzo dobrze ich kojarzą. I dwie Dywizje Szturmowe. To powinno utrzymać ich w miejscu. Za godzinę zaczniecie się pakować i przypinać odpowiednie oznakowania. W nocy jest przemarsz, część dźwiękowców zostanie tu, potem dołączy do reszty.

Genah przetarł irokez ręką. Uśmiechnął się smutno.

– A kiedy dowiemy się o tym oficjalnie?

– Za jakieś dziesięć minut, Trexa to ogłosi. – Hanaha potarł bródkę, zmarszczył brwi. – Genah, kiedy będziemy tam na miejscu, chcę mieć twój biały łeb, pełen romantyzmu, w polu widzenia, jasne?

Technik uśmiechnął się, pokiwał głową.

– Jasne. Aż będziesz miał dość mojej parszywej gęby.

 

***

Pierwsza grupa Zjaw, składająca się głównie z radiooperatorów, dotarła na Szarą Dolinę w środku nocy, z miejsca zaczynając nadawanie fałszywych informacji do Piątego Oddziału, znajdującego się po lewej i Trzydziestej Czwartej, Trzydziestej Piątej i Trzydziestej Siódmej Dywizji z Oddziału Trzeciego, stacjonującego po prawej, licząc, że Shadree ich usłyszą i uwierzą, że mają przed sobą zwartą linię świetnie wyszkolonych do walki Lawrenów.

Gama, członek Oddziału Jastrzębi, speców od wywiadu, patrzył na pięćdziesięcioosobową grupę z mieszaniną podziwu i niedowierzania. Dopiero teraz dowiedział się o istnieniu tajnego Oddziału i na początku nie był pewien, czy to zasługa wyjątkowej pracy Zjaw, czy koncertowego spieprzenia roboty przez Jastrzębie. Po kilku godzinach obserwacji ich krzątaniny, tak radiooperatorów, jak i dźwiękowców i kamuflażowców, którzy w większości przybyli o świcie i od razu zajęli się swoją robotą, doszedł do wniosku, że stanowczo to pierwsze. Zastanawiał się, czy jego dowódca wie o wszystkim. Miał co do tego pewne wątpliwości.

– I jak ci się to podoba?

Hanaha Grax odpalił papierosa i zaciągnął się mocno.

– W ogóle mi się to nie podoba. Zimno, śmierdząco, brudno, niebezpiecznie. I zimno. – Gama pokręcił głową. – Chyba, że pytasz o Zjawy, jak tak to całkiem, całkiem. Shadree nie powinni ruszyć się nawet o krok. I tak się już wykrwawiają.

– Takiego przeciwnika najbardziej należy się bać. Złego, wściekłego, który umierając będzie chciał cię ugryźć, żebyś sobie dobrze zapamiętał. Swoje już widziałem, żeby wiedzieć, że skurwiele nie wycofają się tak łatwo.

– Tak, tęskniłem za tym twoim optymizmem – zaśmiał się Gama.

– Nie płacą mi za optymizm. – Hanaha rzucił niedopałek na ziemię, zgniótł butem. Potargał i tak poczochrane włosy. – Dogadaj się jakoś z Trexem.

Gama parsknął śmiechem.

– Skarżył się?

– Jeszcze nie. Ale znam ciebie, a jego też już zdążyłem poznać. Jest dziwny, małomówny, ma chore poczucie humoru sugerujące problemy psychiczne i irytujący zwyczaj bezgłośnego skradania się od tyłu, ale jest cholernie dobry w tym, co robi. To w sumie rozkaz, jasne?

– Aha. – Gama pokiwał głową.

– Super, idę dopilnować Kamuflażowców. Cholernie tu zimno, nie? Na Zapomnianych, jak mi nie dadzą po tym cyrku porządnego urlopu to komuś porządnie skopię tyłek.

 

***

Żuk za żukiem wyłaniały się z mgły i jechały prosto w stronę Szarej Doliny. Genah i Murre siedzieli na końcu wozu, widzieli więc kratery po pociskach, wypalone fragmenty ziemi, martwe zwierzęta, okopy przygotowane przez Lawrenów, którzy byli tu przed nimi. Druty kolczaste, rozrzucony wszędzie zepsuty sprzęt obu stron, kilka metrów dalej stał spalony Chrabąszcz. I ciała, tak Lawrenów jak i Shadree, których najpierw nie było kiedy, a potem nawet jak pochować. Jechali w milczeniu, każdy pogrążony we własnych, nie za wesołych myślach. Docierało do nich jak blisko wojny się znaleźli. Genah był zdania, że zbyt blisko.

Kiedy dojechali, od razu zaczęli rozstawiać atrapy, dźwiękowcy zabrali się za wierne odtwarzanie dźwięków, jakie towarzyszą przejazdowi maszyn. Genaha i Murre, podobnie jak szóstkę innych Zjaw, oddelegowano do przeprowadzenia zwiadu wokół obozu. Poszli bez słowa, przygnieceni szarością otoczenia i zmęczeniem.

Nad ich głowami przelatywały Osy i Trutnie bombardujące Shadree, ci nie pozostawali im dłużni, używając swojej cholernej magii. Powietrze aż skrzyło od błękitnych iskier, pachniało dziwnie, obco. Sokoły, piloci samolotów, zdawali się kompletnie nie przejmować całym ogniem, jaki ładowali w nich Shadree, latali jak szaleńcy, którymi zapewne byli.

Genah trochę im zazdrościł, wiedział, że tak łatwiej przetrwać w wojennej rzeczywistości. Chociaż trochę łatwiej.

– Wojna okazała się mieć inne oblicze niż się spodziewaliśmy, co? – mruknął w końcu, patrząc przed siebie. Murre drgnął, spojrzał na przyjaciela. – Nie wiem jak dla ciebie, ale dla mnie nie wygląda już tak chwalebnie. To brudna, ciężka i nieprzyjemna praca. Trzeba przyznać, że nasza propaganda działa naprawdę nieźle. Naprawdę wierzyłem, że to może być najlepsza przygoda mojego życia. Pełna heroizmu i odwagi. Ale jak widzisz ciało na wpół wystające z błota, nie ważne czy jest to Lawren czy Shadree, dociera do ciebie, że wojna jest prawdziwym koszmarem, odartym z wszelkiego uroku.

Murre słowa ugrzęzły w gardle, nie wiedział co na to odpowiedzieć. Pokiwał tylko głową. W przeciwieństwie do Genahy, któremu zaproponowano udział w przedstawieniu, on sam się zgłosił. Do końca patrolu z ich ust wydobywały się tylko białe obłoczki pary.

 

***

Gree, Jastrząb działający w Piątym Oddziale jako wysunięty obserwator, podczołgał się na pagórek. Czuł, że jeśli nie wróci w ciągu dwóch godzin do obozu, odmrozi sobie stopy i palce u rąk. Mróz trzymał od kilkunastu dni. Uroki Południowych Granic.

 

Wychylił głowę ponad naturalnie stworzoną krawędź i zamarł. Wszędzie przed sobą widział Shadree. I kilkadziesiąt Widm. Brzydkie istoty, które przy odrobinie dobrej woli można było przyrównać do dziwnej hybrydy krokodyla z tygrysem, wielkiej na trzy do czterech metrów, z długimi ruchliwym ogonem. Wyglądały jak grube kości obleczone mlecznobiałą galaretą, przetykaną fioletowymi i zielonymi żyłkami. W czaszkach lśniły małe, czarne oczka.

Było źle. Bardzo źle. Żeby nie powiedzieć kurewsko.

Gree odsunął się i wyciągnął granatowy kryształ, żeby wysłać meldunek.

– Kurwa mać! – zatrzeszczał komunikator w odpowiedzi. – Nigdzie nie ma tyle artylerii, żeby to zatrzymać. Wynoś się stamtąd zanim cię który przyuważy!

 

***

– Kpisz, czy o drogę patrzysz? – Hanaha spojrzał na Gamę z niedowierzaniem. – Jesteś pewien tych informacji.

– Tak pewien jak tego, że tu stoję i jest mi cholernie zimno – odparł Jastrząb ponuro. – Trexa zresztą sam odbierał komunikat od Piątki. – Dowódca grupy radiooperatorów skinął tylko głową. – No i znam Gree, facet nie ma skłonności do halucynacji.

Rebh i Hess, który miał pod sobą sekcję dźwiękowców, woleli się nie odzywać. Wpatrywali się ponuro w mapę, na której na czerwono zaznaczono rozlokowanie Shadree. Wyglądało to paskudnie. Największe siły rozlokowali dokładnie przed nimi. Dziesiątki tysięcy Shadree z kilkunastoma Widmami kontra sześćset Zjaw.

– Chyba byliśmy nieco zbyt wiarygodni w naszym pokazie – powiedział Trexa z ponurą parodią uśmiechu na twarzy. – Co robimy?

– Spierdalamy – powiedział krótko komandos. – Taka siła po prostu po nas przejdzie, wyrżną nas w pień, zmiotą z powierzchni ziemi. Każcie się wszystkim pakować. Będziemy was osłaniać. Będę też potrzebował kilku kamuflażowców. Tylko ochotników.

Patrzył gdzieś nad mapą, marszcząc brwi. Ewidentnie myślami był nieco gdzie indziej.

– Grax? – Trexa jako jedyny odważył się zapytać.

– Wypełnialiśmy naszymi iluzjami prawie sto kilometrów wyrwy. Wyrwy, którą Shadree opanują bez najmniejszego problemu, zaskakując atakiem z flanki Piątkę i część Trójki, bo oni też sądzą, że stacjonuje tu połowa Ósemki… i część Oddziału, do którego formalnie należę. W ich oczach będą tchórzami, szumowinami, którzy uciekli w najgorszym możliwym momencie, którzy ich zostawili podkulając ogon. Jeśli Cienie i Dwójka nie dotrą tu na czas… – nie musiał kończyć. – Idźcie, za dwadzieścia minut wszyscy mają być gotowi.

 

***

 

Milcząca grupa pięćdziesięciu Wojennych z różnych Oddziałów i dziesięciu Technicznych kończyła przygotowania w milczeniu. Dwadzieścia Salamander starannie przygotowało ogniowy dywan i kilkadziesiąt pułapek korzystając z wszystkiego, co mieli. Pozostała trzydziestka Wojennych pakowała sprzęt do Żuków i Chrabąszczy.Techniczni tworzyli misterną ścianę iluzji wykorzystując unoszącą się w powietrzu magię oraz blokadę, która miała zatrzymać pierwsze uderzenie, a przy odrobinie szczęście – złagodzić drugie.

Hanaha Grax obserwował to wszystko z kamienną twarzą i rosnącym niepokojem. Wyjątkowo nie podobał mu się migający przed oczami od czasu do czasu biały irokez. Zdecydowanie wolałby, żeby Genah wycofał się z większością Zjaw, ale Sokol był równie uparty, co utalentowany.

Kiedy zaczęli pakować się do pojazdów usłyszeli coś, co brzmiało jak szeleszczące, nierytmiczne nucenie. Śpiewacze prowadzili Widma. Albo je wzywali.

Hanaha z niepokojem spojrzał w górę nad linią frontu, zaklął. Stalowe niebo wyglądało jakby pękło, barwiąc się wokół wyrwy na brudny szkarłat i czerń, zupełnie jakby była zaognioną, głęboką raną. Śpiew nasilił się, któryś z Technicznych jęknął cicho. Pierwsze próbne uderzenie rozeszło się po barierze pozostawiając na niej gasnące, błękitne iskierki.

– Jazda! Salamandry, odpalać! – ryknął Hanaha.

Kilkadziesiąt żółtych punktów zalśniło nagle. Ziemia pod stopami Shadree zapadła się. Białe postacie wpadły w głęboką rozpadlinę, w której po chwili rozpętało się inferno. Jasnozielony ogień pochłaniał ich dziesiątkami, ci, którzy mieli szczęście umierali nie zdążywszy nawet pojąć, co się wydarzyło. Niestety Shadree szybko opanowali ogień, mieli dobrych szamanów.

Żuki i Chrabąszcze chciwie połykały ziemię, kierowcy wyciskali z nich ile tylko mogli. Hanaha stał na naczepie trzymając się mocno metalowego szkieletu. Kłykcie pobielały mu od mocnego chwytu. Genah, siedzący obok, nie był pewien, czy jest to spowodowane chęcią utrzymania równowagi, czy krzykach i wyzwiskach Wojennych z Piątki i Trójki słyszany w słuchawkach, których zaskoczył nagły odwrót Zjaw.

Przekleństwa łysego Wojennego z Ósemki przebiły się przez warkot silników i ogólny zgiełk. Hanaha nic nie powiedział, jego twarz poszarzała tylko na rozpościerający się za nimi widok. Morze białych postaci wlało się za pagórek. A wśród nich Widma. W powietrzu śmigały błękitne pociski i srebrny, drobniutki pył. Osłona, którą postawili Techniczni pękła.

Nie zdążą.

Nie mają szans.

Kurwa.

Nikt właściwie nie widział skąd wypełzły duże, opancerzone stwory, przypominające mechaniczne owady. Po prostu nagle trzy kolumny zaczęły mijać jadące w przeciwną stronę pojazdy Zjaw.

Cienie. Zdążyli. A obok nich dwie kolumny Chrabąszczy z oznakowaniami Dwójki.

Hanaha nie wierzył w to, co widzi. Kazał swojemu kierowcy zwolnić, pomachał zielonym kawałkiem materiału. Jeden z owadzich pojazdów odłączył się od reszty, podjechał do nich. Grax z radością zobaczył poznaczoną bliznami twarz Kruxa, oficera Cieni, z którym odbywał swoje szkolenie.

– Nie wierzyłem, jak mi powiedzieli, czemu nas tu wysyłają – krzyknął Cień. – Ale jatka by was spotkała!

– Co ty, kurwa, nie powiesz! – odkrzyknął Hanaha. – Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że was widzę.

– Chyba mam. – Cień skinął im głową. – Będziemy jechać!

Kierowca Kruxa płynnie dołączył do ciągnącej się wciąż kolumny.

Hanaha z ulgą patrzył na pojazdy Cieni. Poruszały się szybko, zwinnie, z cichym, metalicznym chrzęstem. Uderzyły w Shadree z siłą, której nikt się nie spodziewał. Widma zatrzymały się zderzone z czarną, połyskliwą ścianą. Cięły łapami, machały ogonami zmiatając tak owadzie machiny jak i stojących zbyt blisko Shadree. Czarne postacie wyskoczyły z pojazdów i przemknęły pomiędzy walczącymi kolosami. Błysnęła stal. Cienie zaczęły wyrzynać śpiewaczy, którzy kontrolowali Widma. Zjawy patrzyły na malejący szybko widok z zachwytem. Niewielu miało okazję oglądać wcześniej ciche, morderczo skuteczne Cienie i ich maszyny.

Część owadzich stworów rozłożyła sztywne, wydłużone jak u ważki skrzydła i uniosła się nad Widma. Z "ust" maszyn popłynął strumień srebrzystego pyłu, który natychmiast zasypał Widma i stojących bliżej, zdezorientowanych Shadree. Osad lepił się do galaretowatych ciał upiornych stworów oraz białej skóry i włosów istot zza Krawędzi. Widma miotały się rozpaczliwie wpadając na siebie i tratują, zdychając powoli w agonii. Cienie patrzyły na to w milczeniu, stojąc nieruchomo. Wojenni z Dwójki ryknęli z radością, ale nie zmniejszyli czujności. Walka dopiero się rozpoczynała.

 

***

Słońce zniknęło za horyzontem, pole bitwy zaczęła spowijać ciemność, rozświetlana płonącymi wrakami i ogniem Shadree. Po niebie roztoczył się potężny huk.

Krux, znajdujący się w latającym Owadzie, omiatał pobojowisko wzrokiem. Ochrypł już od wywrzaskiwania rozkazów do kryształu, który zaczął się psuć i niemiłosiernie trzeszczeć.

Dwójka i Cienie parły naprzód, ignorując chlupoczącą pod nogami krew zmieszaną z ziemią. Piątka ścierała się z nimi od zachodu, od wschodu, w nieustępliwym, krwawym marszu poruszała się Trójka, zamykając Shadree w śmiertelnej pułapce. Co jakiś czas wybuchała wśród Shadree niespodzianka zostawiona przez Salamandry. To już nie była walka tylko metodyczna rzeź.

Dziesiątki poległych Wojennych, jeszcze więcej Shadree. Królestwo śmierci. Żadna ze stron nie brała jeńców.

 

Epilog

– Jaja sobie, kurwa, robicie?! – wrzasnął dowódca Oddziału Trzeciego patrząc to na Seveha, dowódcę Cieni i Wraxę, dowódcę Jastrzębi, którzy byli pomysłodawcami sformowania tajnego Oddziału, to na cztery główne Zjawy – Hanahę, Rebha, Trexę i Ressa. Na pierwszego Kapitana, który zatwierdził plan bał się patrzeć. Reszta dowódców też była zaskoczona, wyrażając to mniej lub bardziej widocznie. Hogx, dowódca Oddziału Szturmowego pokręcił tylko głową patrząc na Hanahę. Minęły dwa miesiące od zepchnięcia Shadree za Krawędź, ale dopiero teraz zdecydowano się odtajnić Oddział Zjaw, głównie z powodu rękoczynów, do których dochodziło, gdy ktoś z Piątki lub Trójki spotkał Wojennego z Ósemki, czy Szturmówki. Nigdy nie kończyło się na ostrych wyzwiskach, a zaatakowani nie mieli pojęcia, czemu wszyscy mają do nich pretensje. Podczas walk na Szarej Dolinie zabezpieczali zachód Południowych Granic.

– Dlaczego nikt nam nie powiedział?!

– Bo to był tajny Oddział – powiedział spokojnie po raz kolejny Pierwszy Kapitan. – Nie mogliśmy ryzykować, że nawet w żartach czy luźno rzuconych uwagach, ktoś niepowołany dowie się o Zjawach. Może pan spytać dowolnego Jastrzębia o to, jak szybko potrafią przemieszczać się słowa. Dodatkowo na bieżąco sprawdzaliśmy przygotowanie Oddziału do działania w terenie. Jeśli potrafili oszukać innych Wojennych, pewne było, że na fortel nabiorą się również Shadree. Konkretne Dywizje dowiadywały się na bieżąco, gdy było to bezwzględnie konieczne.

– Na Szarej Dolinie ta wiedza jednak mogłaby nam sporo pomóc. Zabezpieczylibyśmy bardziej flanki, mniej ludzi by zginęło – mruknął pod nosem dowódca Piątki. – Przeprawa przez Ryhę, Motyle Wzgórza, Bagna… byliście tam, prawda?

– Tam i w wielu innych miejscach – potwierdził Hanaha.

– Nie da się zaprzeczyć, że dzięki Zjawom wielu Wojennych przeżyło – powiedział Hogx wciąż patrząc na swojego podkomendnego. – Shadree koncentrowali swoje siły tam, gdzie oni urządzali swój spektakl, dzięki czemu regularne Oddziały niemal kompletnie ich zaskakiwały. I choć przyznam, że kiedy dowiedziałem się, że nagle, bez słowa wyjaśnienia, przenoszą nie wiadomo gdzie mojego oficera… wkurzyłem się. Teraz przynajmniej wiem, czemu, po co i dlaczego. Choć nadal uważam, że stworzenie Oddziału składającego się głównie z Technicznych po podstawowym przeszkoleniu było szaleństwem – uśmiechnął się i pokręcił głową. – Totalny obłęd.

Seveh skinął głową.

– Czasami tylko takie pomysły mogą dać zwycięstwo.

 

Koniec

Komentarze

Ode mnie 5.
Bardzo podobał mi się klimat tego opowiadania oraz kreacja bohaterów. Fabularnie też nie ma się do czego przyczepić.
Jedno zdanie mi tam zgrzytnęło i powtórzenie znalazłem, ale nie ma sensu wypunktowywać.
Dawno takiego fajnego opowiadania tu nie czytałem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Przeczytałem po trzecim podejściu.
Podstawowy pomysł jak pomysł --- sztuka wprowadzania przeciwnika w błąd jest stara jak sztuka wojenna. No, powiedzmy, o cztery międzyplemienne zwady młodsza.
Jak zwykle nie przypadło mi do gustu przeciwstawianie technologii i magii. Za dużo na tym styku niejasności powstaje --- ale jeśli komuś się podoba, no to proszę bardzo, rzecz do uznania.
============
(...) pomysły mogą dać zwycięstwo. --- a nie zapewnić, ułatwić, przyspieszyć? Zwycięstwa się nie daje.
Na pierwszego Kapitana, (...). / powiedział spokojnie po raz kolejny Pierwszy Kapitan. --- no to jak, pierwszy należy do nazwy stopnia, czy nie?
Wraxę, Trexę i tak dalej ---  W przypadkach zależnych w miejsce x kończącego wyraz piszemy połączenie liter ks, np. Horteksu, Budimeksie, wymiana taka zachodzi również w obcych nazwach własnych:
 imionach, np. Max (von Sydow)  Maksa (von Sydowa);
 nazwiskach, np. Hendrix  z (Jimim) Hendriksem;
 nazwach geograficznych, np. Halifax (miasto)  do Halifaksu; (cytat ze słownika ortograficznego).
==========
Bez większego trudu można znaleźć więcej pomyłek, wartych poprawienia.

"Zerknął na komandosa siedzącego na walizkach z amunicją." - No... Skrzyniach, skrzynkach, pojemnikach, ale nie walizkach...

To już wszystko bylo... Po pierwsze - pomysł jest malo odkrywczy. Maskowanie i wprowadzanie w błąd wroga jest tak stare jak wojna. Po drugie - kolejne wersje " Inteligenta w armii " sprawniej pokazują opozycję - inteligent - żolnierz zawodowy. Po trzecie - to, że wojna jest okropna, jest znane powszechnie. Remargue zrobil na tym kiedyś karierę. Żadna nowość.
Tekst niespecjalnie wciąga. W sumie - mało akcji, linearna, przewidywalna fabuła. Żadnego  zaskoczenia.  Oponenci to kompletne ciućmoki ( mimo tylu lat wojny...).
Takie sobie, niestety. 

To oczywiste, że pomysł jest mało odkrywczy. Ten akurat ściśle opierał się na Armii Duchów. I Niemcy tak samo dawali się nabierać jak kompletne ciućmoki ;)

Hm, nikt z błotem nie zmieszał, nawet pochwalono (dzięki Fas), nie jest źle :D

 Technologia i magia, to trochę nie mój klimat ale bardzo sympatyczny tekst, przyjemnie się czytało. Z minusów - przewidywalna fabuła i trochę za dużo tego narzekania jaka ta wojna jest zła i niedobra. Fakt, jest, ale to już tak oklepane (w praktycznie każdym filmie wojennym, ksiażkach), że nie chce się o tym czytać po raz kolejny. Wiadomo, że trudno w ogóle o tym nie wspomnieć ale może w mniejszej ilości.
 Ogólnie, to opowiadanie można streścić do: "my tu biedni tacy, na deszczu i w ogóle, a oni nas wysyłają w jakieś straszne miejsca" ;p
 No takie czepianie, ale całościowo bardzo dobrze się czytało. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Jak stary wilk, którego zęby wciąż są ostre. 
Wilkom na starość kły nie tępieją... 
 Murre zasalutował, choć sierżant stracił już nim zainteresowanie słuchając kolejnego rekruta. Usiadł ciężko na ziemi obok niskiego, smukłego chłopaka z białym irokezem na głowie. 
Z czym? Białym irokezem? W trakcie zabójczych ćwiczeń? 
 Zdarza się też hiperbolizacja, którą poetyzujesz. I może to by było ok, ale wyskakujesz z tym nagle, jak filip z konopi, albo z czego tam zając wyskakiwał: Dziesiątki poległych Wojennych, jeszcze więcej Shadree. Królestwo śmierci. Żadna ze stron nie brała jeńców.
I tak dalej. 
 Zgadzam się z większością tego, co napisali moi poprzednicy. Tekst jest napisany płynnie, to znaczy, że miejscami całkiem sprawnie operujesz językiem. Dialogi bohaterów brzmią jednak jakby były z jakiegoś filmu z fabryki snów ŚwięteDrewno: wygładzone, jakby przemawiali niegrzeczni chłopcy, którzy jeszcze niedawno byli w liceum, są cool, no ale nie są do końa prawdziwymi żołnierzami, świadomi śmierci i ciążącego obowiązku. A owa świadomość absolutu i powinności wypływa z tego co opisujesz. Do tekstu podchodziłem dwa razy, raz wczoraj wieczorem, raz dzisiaj rano. Sama fabuła opowieści jest dla mnie nudząca.   

Mogłabym napisać, że irokez ma prawo bytu, bo to nie jest nasza rzeczywistość i kultura (choć wojownicy niektórych plemion mają różne fryzury nawet w naszej) ;)
Jak również to, że większość tu postaci to inteligenci, niewojenni, którzy są tam z uwagi na swoje umiejętności, dlatego mają prawo mówić jak niegrzeczni chłopcy (wszak częśc z nich dopiero co skończyła Akademię) ;)

No, tyle cichego skomlenia obronnego ;D

Nie chodzi o inną kulturę, tylko o logikę. 

zastygało na twarzy w nieprzyjemną skorupę - mam wątpilwości, czy może coś zastygnąć 'w' raczej zastygnąć 'na', najlepiej jednak takie rzeczy opowiadać z punktu widzenia bohatera, czyli błoto go drapie, gryzie, szczypie, zasłania widok itd.

Co tak leżysz? Zapierdalać na górę! - Poczuł kopnięcie w tyłek. - cieżko kogos kopnąć w tyłek, kiedy on leży na brzuchu, mozna co najwyzej kopnąc w biodro.

 

Zaśmiał się nie wesoło  - pewnie mozna śmiać sie niewesoło, ale najlepiej to nie brzmi.

Kiedy go werbowali stał z tyłu, z ciemnymi oczami utkwionymi w dokumentach – przecinki to raz, dwa, ze nie bardzo wiadomo, kto miał te oczy utkwione w dokumentach.

kciuk lewej dłoni pocierał starannie przyciętą bródkę – może to i magiczna armia, ale w zwykłej wszelki zarost jest niedopuszczalny.

Kiedy teraz patrzył, jak wszyscy pakują się do Ważek, modlił się do Zapomnianych, by w takim samym składzie wrócili tu z powrotem po zakończeniu misji – kłopoty z podmiotem, czy chodzi, o to, żeby Zapomniani wrócili w takim samym składzie?

Zimno, śmierdząco, brudno, niebezpiecznie. I zimno - powtarasz się

szeleszczące, nierytmiczne nucenie – jak można nucić szeleszcząc?

chlupoczącą pod nogami krew zmieszaną z ziemią – jak zmieszana jest z ziemia to co najwyżej mlaszcze, nie chlupocze.

Fatalna interpunkcja, jak nie jestem przewrażliwiony, tak u ciebie ciężko sie to czyta.  Fabuła też mnie nie ruszyła. Nie jest bardzo źle, ale dobrze też nie.

[Zawsze fascynowały go militarne aspekty iluzji, chciał nawet dołączyć do Cieni.
- Udało mu się?
- Nie. Zginął podczas pierwszej swojej akcji.]

to mu się chyba udało, nie?
ale teraz tak na poważnie: sporo błedów językowych, ale da sie to załatać. opowiastka przyjemna, ot, lekka historia o Duchach Gaunta, to znaczy: Zjawach Trexa.
6/10

O laboga, podobało mi się. Naprawdę. Całkowicie liniowe, militarne opowiadanie mi się podobało. To na pewno początki grypy, czy coś.
Świetne.

Niezgoda.b, nie zrozum mnie źle, ale chyba lubię Twoje początki grypy ;)

niezgoda.b była nieco ironiczna. Chyba, że się nie znam. Znam się, niezgodo?:)

Była i ironia, i pochwała.

Bo naprawdę mi się podobało, chociaż nie trawię militarnych opowiadań :)

Nowa Fantastyka